Ja, Cezar, i ekipa z Kapitolu - Schwieger Frank - ebook

Ja, Cezar, i ekipa z Kapitolu ebook

Schwieger Frank

4,1

Opis

Uwaga, nadchodzą Rzymianie! I ich historia opowiedziana całkiem inaczej.

Starożytni Rzymianie są oburzeni na współczesnych ludzi i ich nudne półkłamstwa na temat rzymskich lat świetności. Nareszcie Romulus, Cezar i Kleopatra oraz ich przyjaciele dochodzą do głosu i mogą opowiedzieć całą prawdę o sobie samych.

Z tej książki dowiesz się między innymi: dlaczego Romulus zawsze jest taki wściekły? Jak to się stało, że kilka hałaśliwych gęsi uratowało Kapitol? Jakim cudem Kleopatra dobrowolnie pozwoliła owinąć się w zakurzony dywan? I dlaczego dwóch najlepszych przyjaciół musiało stanąć przeciwko sobie w walce gladiatorów?

Cezar & spółka na żywo i bez ogródek opowiadają o swoich przygodach.

Oryginalne, zabawne, ułatwiające zapamiętywanie przedstawienie historii starożytnego Rzymu. Dodatkowo ekstraquiz. W świetnym tłumaczeniu Emilii Skowrońskiej.

Frank Schwieger – historyk specjalizujący się w historii antycznej. Pracuje w szkole jako nauczyciel historii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 142

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (10 ocen)
5
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Tytuł oryginału – Ich, Caesar, und die Bande vom Kapitol
Tłumaczenie – Emilia Skowrońska
Weryfikacja merytoryczna – dr hab. Bartosz Awianowicz, prof. UMK
Koordynacja projektu – Marta Pyżyńska-Wójtowicz
Redaktor prowadzący – Justyna Sell
Grafik prowadzący – Hanna Polkowska
Redakcja – Kinga Tes
Korekta – Beata Horosiewicz
Opracowanie graficzne – Elżbieta Kidacka Eluta’s Workspace, Elżbieta Baranowska
Redakcja techniczna – Zbigniew Wera
© 2018 dtv Verlagsgesellschaft mbH & Co. KG, Munich/Germany
Polish edition © Publicat S.A. MMXIX All rights reserved
Wydanie I elektroniczne 2020
ISBN 978-83-271-0536-3
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected]

© archiwum autora

Frank Schwieger, urodzony w 1968 roku, dorastał w Holsztynie. Po studiach z zakresu łaciny i historii od 1999 roku pracuje jako nauczyciel gimnazjum. Mieszka z rodziną w pobliżu Rendsburga. Wcześniej ukazało się już kilka jego powieści historycznych dla dzieci i młodzieży.

Ramona Wultschner urodziła się w 1987 roku w Heilbronn. Studiowała projektowanie w Pforzheim, a następnie przeniosła się do małego miasteczka pomiędzy Düsseldorfem a Kolonią. Pracuje przy powstawaniu filmów animowanych, książek dla dzieci oraz gier. Najchętniej przebywa w otoczeniu przyrody, bawi się ze swoimi szalonymi kotami, zajada się słodkościami i rysuje w szkicowniku, który zawsze nosi przy sobie.

OMNIBUS DISCIPULIS

PRISTINIS PRAESENTIBUS FUTURIS

ROMANOS AMANTIBUS

Tutaj, w podziemnym świecie, można się naprawdę znudzić: nie ma żadnych walk, w których mógłbym brać udział. Mieszka tu wprawdzie moja ulubiona Egipcjanka, ale niestety też moja ostatnia żona, Kalpurnia. Nie mogę więc zbyt często spotykać się z Kleo, bo miałbym przekichane.

Dlatego też czasami wpadam w kiepski nastrój. A jestem zły jeszcze bardziej, gdy dowiaduję się, co ludzie z twoich czasów opowiadają o nas, Rzymianach. Wielu z nich zdaje się nie mieć o nas pojęcia, a jeśli już coś wiedzą, to same bzdury: „Był tam sobie taki jeden, nazywał się Cezar. Rzymianie przeważnie dostawali bęcki od Galijczyków. A potem cały czas gadali po łacinie”. I tyle.

Na wszystkich bogów – od tych bzdur wieniec laurowy zaraz spadnie mi z głowy! Pewnego dnia pomyślałem sobie, że tak dalej być nie może. Muszę to zmienić. Przecież osiągnąłem już naprawdę wiele, podbiłem Galię i serce Kleopatry, a potem opanowałem Cesarstwo Rzymskie i nawet kazałem nazwać moim imieniem jeden z miesięcy! Zwołałem więc kilku Rzymian i rozkazałem im (a rozkazywać to ja umiem!) spisać swoje historie. Oczywiście po łacinie. Pluton, bóg podziemnego świata, dostarczył nam tabliczki. Bardzo się cieszył, że mieliśmy coś pożytecznego do zrobienia i nie biegaliśmy już wokół z ponurymi minami. A potem posłaniec bogów, Merkury, zaniósł te tabliczki na górę.

Jeśli to czytasz, to oznacza, że mój plan zadziałał. Ktoś znalazł te tabliczki i je przetłumaczył. W podziękowaniu złóż bogom tłustego byka w ofierze – jeśli masz takiego pod ręką. Albo torebkę misiowych żelków. Ponieważ masz tyle szczęścia, że dowiesz się Z PIERWSZEJ RĘKI, jak tak naprawdę wyglądało życie w Rzymie.

.

Chcę ci opowiedzieć o mnie i o moim bracie Remusie. O wielu przygodach, które wspólnie przeżyliśmy, i o naszych ciągłych kłótniach, które w końcu doprowadziły do... Ale po kolei.

Kiedy mieliśmy zaledwie kilka dni, nasz wuj, brat dziadka, zły król Amuliusz kazał wrzucić nas do rzeki Tyber. Nie wiem, może dlatego Remus i ja staliśmy się tak drażliwi i porywczy – ostatecznie nie był to najlepszy start.

Dlaczego król chciał się nas pozbyć? Bał się, że pewnego dnia zechcemy pozbawić go tronu. Nie był bowiem prawowitym władcą Alby Longi. Tak brzmiała nazwa małego miasta, którym rządził. Podobnie jak Remus i ja, on i jego brat, nasz drogi dziadek Numitor, nie za bardzo się przyjaźnili. I tak przy pomocy kilku spiskowców wujek wypędził z miasta brata, czyli króla, i przejął władzę.

Numitor wycofał się do jakiegoś gospodarstwa na wsi. Amuliusz dał mu wybór: umrzeć jako król albo żyć jako prosty chłop. Dziadek zrozumiał zagrożenie i mądrze – jak to dziadek – postawił na życie na wsi. A jego młodszy brat śmiał się w kułak i rozsiadł się wygodnie na tronie Alby Longi. Potem zabrał się za Reę Sylwię, córkę Numitora: zadbał o to, by nie mogła mieć dzieci – mianowicie rozkazał jej zostać kapłanką. Kapłankom nie wolno robić słodkich oczu do mężczyzn, a tym bardziej wychodzić za mąż i mieć potomstwa – groziła im za to najgorsza ze wszystkich kar! Ale pewnego dnia Rea Sylwia wybrała się na spacer, co było brzemienne w skutkach...

Przechadzała się samotnie wzdłuż brzegu małego jeziora, gdzie akurat przebywał bóg wojny, Mars, odpoczywający po jednej z wojennych przygód. Mars zobaczył młodą kapłankę – i natychmiast się w niej zakochał. Gdy bogowie zamierzają dopaść piękną śmiertelniczkę, zazwyczaj nie wahają się zbyt długo. Raz-dwa i Rea Sylwia już była w ciąży, i to od razu bliźniaczej. Mars nie przejmował się tym, że jego najnowszej zdobyczy może grozić jakieś niebezpieczeństwo. Ruszył dalej w drogę, bo przecież zawsze gdzieś wybuchają wojny, którymi trzeba się zająć. Ona natomiast szybko się zorientowała, że jest w ciąży, i zaczęła obawiać się o swoje życie – przecież zły wuj Amuliusz ją ostrzegał!

Z początku ukrywała swój błogosławiony stan pod obszernymi szatami. A przez ostatnie dwa lub trzy miesiące w ogóle nie wychodziła ze świątyni, żeby Amuliusz nie zorientował się, co się dzieje. Potem jednak nadszedł czas porodu: zaczęły się skurcze i wkrótce została matką dwójki rozwrzeszczanych dzieci. Była bardzo nieszczęśliwą matką, ponieważ urodziła dwóch zdrowych i radosnych chłopców, ale wiedziała, że jeśli dowie się o nich ich okrutny wujek, grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo.

Oczywiście, nie dała rady ukrywać w świątyni dwójki głośnych niemowląt. Tak więc wieści o narodzinach dotarły do króla już po kilku dniach. Pienił się ze złości. Najpierw kazał wyciągnąć naszą matkę ze świątyni i wrzucić do Tybru. Utonęłaby z pewnością, gdyby nie widział tego bóg rzeki Tiberinus. Uratował naszą matkę i został drugim bogiem, który się w niej zakochał. Uczynił ją nieśmiertelną i się z nią ożenił. Mega, prawda? Na szczęście Amuliusz nie miał o tym pojęcia, myślał, że jego bratanica straciła życie w wodach rzeki.

Na końcu chciał się pozbyć Remusa i mnie – wyobraź to sobie, przecież byliśmy dwójką słodkich dzieciaków! Nakazał jednemu z niewolników wrzucić nas do rzeki. Ów niewolnik był jednak porządnym człowiekiem i zlitował się nad nami. Nie wrzucił nas do Tybru, tak jak rozkazał mu król, lecz włożył do koszyka i ostrożnie umieścił w wodzie. Dzięki temu mógł powiedzieć: „Oczywiście, że wrzuciłem ich do rzeki, bardzo szybko zniknęli mi z oczu”, i nie do końca minął się z prawdą. Miał przy tym nadzieję, że znajdą nas jacyś dobrzy ludzie i zaopiekują się nami.

Ale z początku to nie człowiek nas przygarnął. To wilczyca znalazła koszyk na brzegu rzeki i zaniosła go do swojej nory. Przysłał ją Mars i nakazał, by się nami zajęła – w żadnym razie nie mogła nas pożreć! Dowiedział się bowiem o całej sprawie z Amuliuszem i postanowił uratować synów. Przynajmniej wtedy się o nas zatroszczył...

Wilczyca karmiła nas swoim mlekiem i chroniła tak samo jak własne młode. Ale po kilku tygodniach znalazł nas pasterz o imieniu Faustulus. Przechodził tamtędy przypadkiem, usłyszał nasze gaworzenie i z zaskoczeniem stwierdził, że wśród wilczych młodych raczkują niemowlęta. Na jego szczęście wilczycy nie było wtedy w pobliżu. Faustulus wziął nas do swojej chaty i pokazał swojej żonie Accy. Była przeszczęśliwa. Ona i Faustulus bardzo pragnęli mieć dzieci, tak więc adoptowali nas obu, zupełnie nieświadomi, kim jesteśmy.

Dorastaliśmy jako pasterze i pomagaliśmy ojczymowi w wypasaniu owiec. Cały czas się przy tym kłóciliśmy i tłukliśmy niemal każdego dnia. Rzucaliśmy się na siebie z pięściami z najbardziej błahych powodów. A gdy akurat się nie biliśmy, strzegliśmy owiec albo zwiedzaliśmy okolicę z naszymi przyjaciółmi. Gdyby nie moja porywczość i chęć do bitki, prawdopodobnie zestarzelibyśmy się jako nic nieznaczący pasterze. Jednak pewnego dnia Remus i ja – byliśmy już wtedy młodymi mężczyznami – wyjątkowo nie biliśmy się ze sobą, lecz wdaliśmy się w konflikt z dwoma innymi pasterzami, przypadkowo napotkanymi na łące. Najpierw obrzuciliśmy się wyzwiskami, a potem szybko przeszliśmy do rękoczynów – Remus i ja oczywiście zwyciężyliśmy. Nie brakowało nam przecież doświadczenia...

Tamci odnieśli poważne obrażenia, a walkę zakończyli z niezliczonymi siniakami i z dużo mniejszą liczbą zębów niż wcześniej. Remus i ja nie mieliśmy pojęcia, że bójka ta wywróci całe nasze życie do góry nogami.

Kilka dni później pobici mężczyzni urządzili na nas zasadzkę. Przyszli z posiłkami i tym razem nie mieliśmy żadnych szans. Udało mi się znokautować dwóch typków, ale złapało mnie trzech innych. Musiałem patrzeć, jak jacyś goście obezwładniają Remusa i ciągną go ze sobą.

Zaprowadzili go do swojego pana, bo chcieli, żeby zadecydował o karze dla Remusa. Gdy jednak mój brat stanął przed starcem, ten zauważył, że Remus ma prawie taki sam nos jak on. Oczy, broda i włosy również były zaskakująco podobne... Pan napastników nie potrafił zrozumieć, jakim cudem ten młody mężczyzna, przyprowadzony przez jego niewolników, tak bardzo przypomina jego samego. Zapytał Remusa o pochodzenie. Po kilku chwilach obaj zrozumieli, że starzec to nikt inny, jak obalony brat króla Amuliusza. Rozumiesz? Nasz dziadek!

W końcu Remus i Numitor zaczęli płakać ze szczęścia i padli sobie w objęcia. Niewiele później przyszli do naszej małej pasterskiej chatki. Cóż to była za radość! Wreszcie dowiedzieliśmy się, skąd pochodzimy. Faustulus i Acca również byli zadowoleni. Nigdy przed nami nie ukrywali, że jesteśmy adoptowani, a mimo to – czy może właśnie dlatego – obdarzyli nas ogromną miłością.

Potem postanowiliśmy sprawić, by nasz dziadek Numitor ponownie został królem. W tym celu należało pokonać Amuliusza. Nie będę zanudzał cię mało ciekawymi szczegółami tej historii. Ułożyliśmy dobry plan, zwabiliśmy Amuliusza do pułapki i... No cóż, wspominałem przecież, że potrafię się nieźle wściec. Poza tym umiałem obchodzić się z ostrymi nożami. Nie ma wyjścia, od czasu do czasu trzeba poświęcić jakąś owieczkę. W każdym razie zły król Amuliusz przeszedł wkrótce do historii, a nasz dziadek Numitor mógł wrócić na tron.

Po tym sukcesie ja i Remus postanowiliśmy założyć własne miasto. I to dokładnie w miejscu, w którym Tyber wyrzucił na brzeg nasz kosz. Było to przy wzgórzu zwanym przez miejscowych Palatynem. Zebraliśmy kilku mężczyzn – pasterzy i rolników – i opowiedzieliśmy im o planie. Byli podekscytowani i od razu zapragnęli budować razem z nami nowe miasto.

Musieliśmy jednak najpierw rozwiązać pewien niemiły problem: kto miałby zostać królem tego miasta, kto miałby nadać mu imię? Remus czy ja? Jak pewnie podejrzewasz, nie chcieliśmy się dzielić, a jednocześnie nie mogliśmy dojść do porozumienia. I gdyby nie było przy tym innych, z całą pewnością byśmy się pobili. Wreszcie wpadliśmy na pomysł, by to bogowie rozstrzygnęli nasz spór. Obaj złożyliśmy świętą przysięgę, że zaakceptujemy każdą ich decyzję. Następnie stanęliśmy na dwóch różnych wzgórzach i obserwowaliśmy lot ptaków. My, Rzymianie, nazywamy coś takiego auspicjum: wierzymy, że bogowie zdradzają nam przyszłość poprzez lot ptaków. Trochę to szalone, prawda? Ale tak właśnie było. Najpierw Remus zobaczył sześć orłów, a wkrótce potem ja wypatrzyłem ich dwanaście. Zeszliśmy na dół – i ponownie zaczęliśmy się tłuc.

– Ja zobaczyłem sześć ptaków jako pierwszy! – krzyknął Remus. – To wyraźny znak! Miasto powinno nosić moje imię! Nazwę je Rema.

– Ale ja widziałem ich dwanaście! – wrzasnąłem na brata. Czułem, jak krew w moich żyłach zaczyna wrzeć. – Czyli dwa razy więcej. Wynika z tego, że bogowie zdecydowali się na mnie. Miasto powinno nazywać się Roma. A wy? Co o tym sądzicie?

Większość mężczyzn tylko wzruszyła ramionami. Niektórzy pokiwali głowami, inni coś niewyraźnie pomrukiwali. W takim razie decyzja zapadła. Na moją korzyść.

Remus zwinął dłonie w pięści.

– To ja zobaczyłem orły jako pierwszy! – krzyknął.

Miałem ochotę dać mu po pysku, ale udało mi się powstrzymać.

– Ludzie, bierzemy się do roboty! – zawołałem. – Zbudujemy mur, mur wokół MOJEGO miasta.

Przyniosłem pług, przyprowadziłem wołu i wyznaczyłem granice nowego miasta. W następnych dniach przynieśliśmy kamienie oraz zaprawę i zaczęliśmy budowę. Praca się przeciągała, mur rósł powoli, brakowało nam materiałów budowlanych, było nas za mało. I wtedy to się stało.

Remus cały czas tłumił swoje rozczarowanie, ale tego wieczoru wreszcie wybuchł.

– Przekonajmy się, do czego nadaje się ten murek! – wrzasnął nagle i skoczył tuż obok mnie na mur, który miał już wysokość do kolan. – Do niczego się nie nadaje! – krzyknął triumfalnie i bezczelnie się do mnie uśmiechnął. – Cóż to za śmieszne mury miasta? Każdy idiota może nad nimi przeskoczyć.

Zrobił się z wściekłości czerwony. Wziąłem kamień, który leżał przede mną na ziemi, i cisnąłem nim w stronę Remusa. Trafiłem go prosto w czoło. Przewrócił się i padł martwy.

– I tak stanie się z każdym – wrzasnąłem oszalały – kto odważy się przeskoczyć przez mury mojego miasta!

Ludzie patrzyli na mnie z przerażeniem, ale nikt nie odważył się odezwać. A ja powoli zacząłem odzyskiwać zdrowy rozum. Nie mogłem uwierzyć w to, co zrobiłem. Do tej pory pamiętam, jak ciężko oddychałem. Miałem wrażenie, jakby na mojej szyi zaciskała się żelazna obręcz. Najchętniej uciekłbym stamtąd z krzykiem, nie chciałem jednak okazać słabości przed moimi ludźmi, rozumiesz? Ale w środku się załamałem, pozostało tylko straszliwe uczucie pustki, które towarzyszyło mi już do końca życia.

I tak zaczęła się historia naszego miasta, które wiele setek lat później opanowało połowę świata – od smutnej bratobójczej walki. Głęboko tego żałowałem i tysiąc razy prosiłem Remusa o przebaczenie tutaj, w podziemiu. Ale nie mogłem już cofnąć mojego strasznego czynu. Oddałbym za to wszystko, przecież to mój brat, mój jedyny brat!

Wreszcie Remus mi wybaczył i przysięgliśmy sobie, że nie będziemy się już bić (gdy jest się cieniem, bójka jest bardzo trudna). A kiedy ogarnie nas słabość – co przydarza nam się od czasu do czasu – to Pluton, król podziemnego świata, natychmiast pędzi z pomocą i nas rozdziela. Wtedy robimy skruszone miny i przysięgamy, że to się już nigdy nie powtórzy. Oczywiście, że nie!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
.