Idzie wojna? Spodziewaj się najlepszego, przygotuj na najgorsze - Lichnerowicz Agnieszka - ebook + audiobook

Idzie wojna? Spodziewaj się najlepszego, przygotuj na najgorsze ebook

Lichnerowicz Agnieszka

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co zrobisz, kiedy usłyszysz w nocy wycie syreny?

Skąd będziesz czerpać informacje, jeśli internet przestanie działać? Czy masz w domu zapas wody, jedzenia i gotówki?

Paraliżujący strach przed wojną sprawia, że staramy się o niej nie myśleć.

Tymczasem przygotowane i odporne społeczeństwo jest równie ważne jak dobrze uzbrojona armia.

Każdy z nas może dołożyć swoją cegiełkę, by zwiększyć bezpieczeństwo Polski.

W tej książce trzynastu ekspertów opowiada dziennikarce Agnieszce Lichnerowicz o tym, jakie działania możemy wdrożyć już dziś, żeby w kryzysowym momencie być przygotowanym.

Tomasz Piotrowski, generał broni–o możliwych scenariuszach wojny i dlaczego nie warto uciekać na Costa Brava.

Weronika Grzebalska, socjolożka – o tym, jak wszystkich przygotować do obrony.

Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, ekonomista – o budowaniu gospodarki odpornej na wojnę i kryzysy.

Krystyna Marcinek, ekspertka do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego – o sposobach odstraszania Rosjan.

Andrzej Leder, filozof – o nadziei radykalnej i o tym, jak wyobrażamy sobie wojnę i czy ma to coś wspólnego z rzeczywistością.

A do tego praktyczny poradnik wojenny dla cywilów.

Dowiedz się, co robić, by spać spokojniej i wzmocnić obronę kraju.

Tylko gdy będziemy świadomym, dobrze zorganizowanym społeczeństwem, wojsko będzie w stanie nas obronić. Aby działać skutecznie, żołnierz musi mieć pewność, że jego rodzina jest bezpieczna. Warto przyjrzeć się strategiom krajów, które już wiedzą, jak to robić. Przeczytajcie koniecznie, to bardzo ważna lektura! – Vincent V. Severski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 358

Data ważności licencji: 5/21/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Agnieszka Lichnerowicz

Projekt okładki Magda Kuc

Grafika na okładce © Scaliger | Dreamstime.com

Redaktorka inicjująca Monika Burchart

Redaktorka prowadząca Aleksandra Grząba

Redakcja Mariusz Burchart

Adiustacja Maciej Waligóra

Korekta Paweł Cieślarek, Justyna Ostafin

Opieka promocyjna Monika Burchart

Koordynatorka produkcji Helena Piecuch

ISBN 978-83-8367-611-1

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Przedmowa

To książka o wojnie, ale tak naprawdę nie tylko o wojnę w niej chodzi, bo kryzysów – mniejszych lub większych – czai się za rogiem mała armia, więc ostatecznie to książka o odporności. O tym, jak się przygotować. I zaadaptować do nowych czasów, zmiany paradygmatów i niepewności.

Polacy boją się wojny – jak wynika z sondaży , to główny powód naszych obaw1. Imperialna Rosja być może nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, służby i władze państw europejskich ostrzegają przed atakami na kolejne kraje. Strach jest więc zrozumiały. Pytanie, co z nim robimy.

Niestety odnoszę wrażenie, że ten nasz strach – zamiast inspirować do działania – zbyt często nas paraliżuje. Albo popycha do wypierania już istniejących zagrożeń oraz fantazjowania o tym, co zrobimy, „jak już wojna się zacznie”. Bywa i tak, że ten strach karmi histerię – zagrożenia rosną w naszych wyobrażeniach, społeczeństwu spada morale, politycy wpadają w populistyczny nałóg, a ludzie uciekają w indywidualne strategie przetrwania. Tymczasem, jak przekonują specjaliści od wojen i kryzysów, spójność społeczna to kluczowy czynnik decydujący o sile oporu. Musimy się wzmocnić jako wspólnota – powtarzają to po kolei moi rozmówcy.

To nie jest książka, która ma wystraszyć. Przeciwnie – ma podpowiedzieć i zainspirować. Do podjęcia indywidualnych działań, ale przede wszystkim do kreatywnego współdziałania. Byśmy poczuli się w Polsce bezpieczniej. Bo sporo możemy zrobić na własną rękę, ale wojny w pojedynkę nie wygramy. Trudno też samemu obronić się przed powodzią i dezinformacją. Jesteśmy w tym razem – na dobre i na złe – zależni od siebie oraz instytucji publicznych. Jako Polki i Polacy głosujemy inaczej, oglądamy różne filmy, rozbieżne emocje budzi w nas kwestia podatków, wybieramy różnych bohaterów his­torycznych, krótko mówiąc – jesteśmy bardzo spolaryzowani. Ma to nawet swoje plusy, jeśli tylko pamiętamy o wspólnych wyzwaniach i o tym, gdzie są prawdziwe zagrożenia.

I naprawdę dużo możemy zrobić jako społeczeństwo, by się wzmocnić. To pokazują inspirujące doświadczenia naszych północnych sojuszników przytaczane przez bohaterów tej książki.

Prawie nie rozmawiamy tu o siłach zbrojnych. Oczywiście są one najważniejszym elementem obrony, ale z całą pewnością nie mogą zaspokoić wszystkich naszych potrzeb w zakresie bezpieczeństwa. O ile zaś w ostatnich latach sporo dyskutujemy o modernizacji armii, a rządzący podejmują kolejne decyzje o jej wzmocnieniu, o tyle cywilny opór i obrona – ich organizacja, infrastruktura, zdolności – nie wzbudzają już takiego zainteresowania i od lat pozostają zaniedbane. To się nieco zmieniło po trzęsieniu ziemi, którym okazało się objęcie prezydentury w USA przez Donalda Trumpa. Polska i pozostali europejscy sojusznicy zaczęli wątpić, czy w krytycznym momencie będą mogli liczyć na amerykańskie wsparcie.

Politykom łatwiej zdobyć punkty wtedy, gdy powiedzą o czołgach, niż kiedy będą rozmawiać o obronie cywilnej, spójności społecznej czy łańcuchach dostaw. Absolutnie nie wolno bagatelizować wątków militarnych, ale niepokojąco zdomi­nowały one refleksję o przygotowaniach na kryzysy i wojnę. Było to jedno z moich głównych wyzwań w tej książce: jak przekonać czytelniczki i czytelników, że rozmowy o wojnie z perspektywy socjologicznej, kulturowej, genderowej, filozoficznej czy ekonomicznej mogą być nawet ciekawsze! Jako dziennikarka opisująca wojnę w Ukrainie od 2014 roku, od aneksji Krymu i destabilizacji Doniecczyzny i Ługańszczyzny, przez ostatnie lata pełnoskalowej rosyjskiej agresji interesowałam się właśnie tymi innymi wymiarami konfliktu zbrojnego.

Ukraińskie doświadczenie jasno pokazuje, że sama armia i czołgi nie wystarczą. Aby obrona była skuteczna, potrzebna jest współpraca instytucji państwowych, obrony cywilnej, przedsiębiorców, organizacji pozarządowych i obywateli. Już teraz. I nie oznacza to wcale, że wszyscy powinniśmy się nauczyć strzelać. Nie każdy się do tego nadaje, mamy różne kompetencje, wrażliwości i zainteresowania. Ale rosyjska agresja w Ukrainie trwa już 11 lat, od trzech lat za naszą granicą toczy się największy w Europie konflikt zbrojny od czasów drugiej wojny światowej, a my w tym czasie – by ująć to obrazowo – nie zaczęliśmy nawet budować schronów.

Ustawę o ochronie ludności i obronie cywilnej sejm przegłosował dopiero pod koniec 2024 roku, 10 lat po pierwszym uderzeniu Rosji na Ukrainę! Do nadrobienia mamy naprawdę sporo i moi rozmówcy wiele razy o tym wspominają. A im bardziej odporny jest kraj, tym większa jego moc – jak to się mówi w militarnym żargonie – odstraszania, a więc zniechęcania agresorów do ataku. Bo będą wiedzieli, że nie osiągną zbyt dużo. Im bardziej odporny jest kraj, tym mniejszą ma podatność na dezinformację.

Długo mogliśmy to ignorować, ale będzie coraz trudniej. Wtedy z kolei politykom coraz łatwiej przyjdzie manipulować nami i obiecywać nam gruszki na wierzbie – bezwysiłkowe bezpieczeństwo w zamian za rezygnację z demokratycznych swobód i pluralizmu, a także wzmacnianie wojska i władzy.

Rosyjska agresja na Ukrainę zaskoczyła wielu Europejczyków, istnieje więc ryzyko, że wielu w przyszłości zaskoczą też katastrofy naturalne na sterydach kryzysu klimatycznego. Bo zwiększać odporność powinniśmy nie tylko w obliczu ryzyka agresji militarnej.

Odporność – to koncepcja przewodnia tej książki, a zarazem kluczowa kategoria w zachodnim myśleniu o bezpieczeństwie. W Polsce wciąż słabo rozumiana i rozpoznana przez obywateli.

Jak podkreślają moi rozmówcy, na Polskę i Polaków już kierowane są ataki i zbyt często albo je bagatelizujemy, albo okazujemy się wobec nich bezsilni. Rosja (i nie tylko ona) nierzadko skutecznie rozgrywa nasze słabości. Trwa wojna hybrydowa, reakcja na nią wymaga sprawnych instytucji, zaufania i współpracy. Wiary we własne możliwości i w zwycięstwo. Nie ma tu ścieżki na skróty, jest tylko mozolne wzmacnianie państwa i społeczeństwa.

Bo dyskusja o odporności to nie tylko rozmowa o tym, jakie czołgi kupić i od kogo, albo czy przywrócić powszechny pobór. To dużo szersza refleksja o społeczeństwie, o jego spójności, zaufaniu do państwa, skuteczności tegoż, o procedurach, o obronie cywilnej, przemocy, sprawiedliwości i demokracji.

Dlatego, by zobaczyć cały obraz, warto zwrócić się w różne strony – do specjalistów z wielu dziedzin. Wszyscy moi rozmówcy interesują się wojną, ale patrzą na nią z bardzo odmiennych perspektyw.

Z byłym dowódcą operacyjnym rozmawiam między innymi o potencjalnych scenariuszach konfliktu i o tym, jakie braki państwo musi nadrobić, by nie być krok za zagrożeniem. Medyk z pola walki radzi, jak przygotować się indywidualnie, a naukowiec i badacz bezpieczeństwa podpowiada, co cywile mogą zrobić wspólnie. Ukraińska badaczka odporności (a przy tym medyczka ewakuująca rannych żołnierzy) dzieli się doświadczeniem wojennym swoich rodaków, a dyrektor Muzeum Obrony Cywilnej w Helsinkach (oraz wolontariusz i ratownik) opisuje, jak samoorganizuje się jedno z najbardziej odpornych społeczeństw świata. Z kolei badaczka Rosji i analityczka z waszyngtońskiego think tanku opowiada o lekcjach frontowych z Ukrainy oraz o tym, jak zapobiegać wojnie, odstraszając przeciwnika.

W naszych rozmowach teoria przeplata się z praktycznym doświadczeniem i propozycjami konkretnych rozwiązań – do wdrażania na poziomie państwowym, lokalnym, rodzinnym i indywidualnym. Specjalistka od obrony przed fake newsami dzieli się najnowszymi wnioskami z frontu „wojny o umysły”. Ekonomista podpowiada, jak wzmocnić odporność gospodarczą Polski. Filozofka wyjaśnia, jak na przestrzeni wieków zmieniał się nasz stosunek do wojny i jej bohaterów oraz jak budować sprawiedliwy pokój. Specjalista od zagrożenia nuklearnego mówi zaś o tym, dlaczego wojna atomowa jest mało prawdopodobna i co nas przed nią chroni.

Filozof i psychoterapeuta diagnozuje nasze wyparcia, wyobrażenia, tożsamościowe postawy i gotowość do przemocy. Bo ta grozi nam nie tylko z zewnątrz, ale i od wewnątrz. Strach i obsesja na punkcie bezpieczeństwa są potężnym zagrożeniem dla demokracji. Strach sprzyja tym politykom, którzy zbyt łatwo stosują przemoc i tworzą iluzję tego, że jesteśmy bezpieczni, osłabia natomiast tych, którzy proponują może mniej spektakularne, ale efektywne rozwiązania mające chronić zarówno nas samych, jak i nasze prawa. A chodzi przecież o to, byśmy w amoku zbrojeń i przygotowań do obrony nie stracili demokracji oraz umieli – w cieniu wojny – cieszyć się naszą wciąż całkiem komfortową codziennością.

Czas jednak zaadaptować się do nowej rzeczywistości. Każdy kryzys, jakkolwiek idealistycznie to brzmi, jest również szansą. Jak przeko­nuje w naszej rozmowie socjolożka Weronika Grzebalska: „wtedy różni ludzie o różnych poglądach muszą współdziałać, nie politykują, tylko robią coś razem”, i dodaje: „gdybyśmy podeszli do tego na serio i wywołali pospolite ruszenie wokół tematu obrony całościowej, to moglibyśmy przebudować całe polskie państwo i jego relacje ze społeczeństwem. (…) Państwo musiałoby przestać być kartonowe i stać się murowane”.

1 M. Mikołajczyk, Czego najbardziej boją się Polacy? Na dwóch pierwszych miejscach wojna, a na trzecim?, „Gazeta Prawna”, 2.01.2025, https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/9704021,czego-najbardziej-boja-sie-polacy-na-dwoch-pierwszych-miejscach-wojna.html [dostęp: 30.03.2025].

Doktor Michał Piekarski – pracownik Instytutu Studiów Międzynarodowych i Bezpieczeństwa na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się między innymi analizą zjawiska wojny hybrydowej i współczesnego terroryzmu oraz zagadnieniami kultury strategicznej Polski. Stały współpracownik magazynu „Frag Out!”, członek Polskiego Towarzystwa Bezpieczeństwa Narodowego.

Kiedy wielka wojna wisi w powietrzu

Gdyby miało dojść do ataku Rosji na Polskę, będzie działo się to samo – pojawią się coraz intensywniejsze działania dezinformacyjne i coraz agresywniejsze żądania polityczne w stylu „oddajcie Suwalszczyznę” albo „pozwólcie nam na korytarz z Grodna do Królewca”, albo „wycofajcie siły NATO i zamknijcie bazę w Redzikowie”.

Czy podjął pan jakieś działania, by przygotować się na wojnę?

Minimalne.

Nie boi się pan?

24 lutego 2022 roku, wcześnie rano, kiedy Rosja zaczęła pełnoskalową agresję, siedziałem przy komputerze i na stronie do śledzenia lotów zauważyłem, że akurat nad Dolnym Śląskiem, a wręcz nad moim domem, przelatuje AWACS (z ang. airborne early warning and control).

Patrol NATO – samolot wczesnego ostrzegania.

Wziąłem aparat i nawet udało mi się zrobić mu zdjęcie. Dla mnie to było świadectwo, że nie jesteśmy sami. Że NATO tutaj działa.

Przez pierwsze miesiące na stronach śledzących niebo widzieliśmy wszystkie możliwe maszyny – AWACS­-y, samoloty rozpoznania elektronicznego, latające cysterny i bezzałogowce. Regularnie słyszeliśmy też huk myśliwców – ich nie widać w aplikacjach, ale ten huk jest niepodrabialny. Słyszałem je podczas spacerów, gdy wracały do swoich baz.

Obecność amerykańskich żołnierzy i przeloty AWACS­-ów dają mi poczucie bezpieczeństwa.

Wciąż? Za prezydentury Donalda Trumpa też?

Mimo wszystko w amerykańskim wojsku i, mam nadzieję, że i w administracji, jest wciąż wiele osób, które mają świadomość znaczenia więzi USA z Europą. Oczywiście jeśli Trump zacznie wycofywać wojska z Europy, niepokój wzrośnie. Ale jest też nadzieja, że w następnych wyborach władzę obejmie ktoś rozsądniejszy.

Jednocześnie wiem, że istnieje pewne ryzyko, że wojna się zacznie, i wtedy niektórych rzeczy może zabraknąć, choćby gazu czy prądu. Mam to z tyłu głowy.

I jakie wnioski pan wyciąga?

Jeżeli nie będzie prądu i gazu, to mam kominek w domu, więc w razie potrzeby mogę się ogrzewać. Dobrze jest mieć jeden czy dwa powerbanki i trzymać je naładowane. Ważnych dla mnie danych staram się nie przechowywać tylko w chmurze, ale mieć ich kopie również na dyskach zewnętrznych. Przez powodzie na Dolnym Śląsku mamy doświadczenie funkcjonowania bez dostępu do internetu i prądu.

Ale nie kopię schronu i nie przejmują mnie alarmy, że wojna do nas na pewno dojdzie za rok lub trzy.

Wiedza uspokaja?

Rzeczywiście, to swego rodzaju komfort. Ale jest druga strona medalu: mam świadomość, że w związku z tym, że zajmuję się bezpieczeństwem, Rosjanie czy Białorusini mają odnotowane moje nazwisko. To też mam z tyłu głowy.

Dam przykład: kilka dni temu przed moim domem zatrzymał się samochód – mieszkam przy ślepej ulicy – i kiedy zainteresowałem się kierowcą, bardzo szybko odjechał. Zadzwoniłem na policję – i tyle.

Jest pan czujny.

Ten mężczyzna mówił z akcentem. Być może się zgubił. Albo, nie wiem, może był pod wpływem alkoholu i nie chciał kontaktu z policją. Może rozglądał się za domem, który mógłby okraść. Trudno powiedzieć. Ale takich budzących moją podejrzliwość sytuacji zdarzyło się więcej. Choćby to, że jak napisałem na Twitterze post o tym, że naukowcy słabo zarabiają, dostałem mail od nieznanej mi osoby z propozycją przeprowadzenia płatnych konsultacji.

Czy gdy Rosjanie dokonywali agresji na Ukrainę, mieli czarne listy osób do zatrzymania?

Oczywiście nie ma co rozdmuchiwać budzących podejrzenie sytuacji, ale pewna ostrożność wydaje mi się wskazana. Również w internecie.

Ma pan przygotowany tygodniowy zapas żywności?

Na kilka dni tak, z reguły staramy się robić zakupy tak, by nie chodzić codziennie do sklepu. Nie czuję się obecnie na tyle zagrożony, żeby gromadzić duże zapasy.

Gdyby Rosja chciała rozpętać wojnę pełnoskalową z państwami NATO przez uderzenie tam, gdzie sojusz jest najsłabszy, na przykład na Estonię, Łotwę lub Litwę, to nawet wówczas mogłaby połamać sobie zęby. Zwłaszcza teraz, kiedy w sojuszu mamy Szwecję i Finlandię. Wojny na razie nie widać na horyzoncie.

A co widać?

W latach 2021 i 2022 wzrost napięcia był widoczny, Rosja koncentrowała wojska na granicy i było jasne, że to coś więcej niż ćwiczenia, choćby dlatego, że wśród tych sił rozmieszczano oddziały wojsk wewnętrznych i Rosgwardii1, co wskazywało, że szykują się do okupacji. Kreml stawiał żądania i prowadził działania informacyjne. Wojna wisiała w powietrzu.

Gdyby miało dojść do ataku Rosji na Polskę, będzie działo się to samo – pojawią się coraz intensywniejsze działania dezinformacyjne i coraz agresywniejsze żądania polityczne w stylu „oddajcie Suwalszczyznę” albo „pozwólcie nam na korytarz z Grodna do Królewca”, albo „wycofajcie siły NATO i zamknijcie bazę w Redzikowie”. Będzie widać, że Rosja odbudowuje potencjał militarny, bo na razie poniosła ogromne straty w Ukrainie.

Wielka wojna nas nie zaskoczy?

Trudno mi sobie wyobrazić, żeby wielka wojna wybuchła nagle. Ale atak na mniejszą skalę może odbyć się z zaskoczenia.

Na przykład jakiś akt dywersji, który spowoduje, że w części Dolnego Śląska nie będzie prądu. Albo ktoś podłoży ładunki wybuchowe na liniach do Wrocławia i wtedy cały węzeł kolejowy i jedna czwarta Polski stanie. Mężczyzna zatrzymany w lutym 2024 roku przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego miał podpalić fabrykę chemiczną we Wrocławiu, co spowodowałoby na kilka dni zakłócenia w życiu przez konieczność funkcjonowania w warunkach skażenia chemicznego – nic spektakularnego, ale pewne utrudnienie2.

Po co umierać za Gdańsk?

Załóżmy, że Ukraina ponosi porażkę i Rosja decyduje się zaatakować Polskę. Jak mógłby taki atak wyglądać?

Uderzenie z morza za pomocą pocisków manewrujących. Bo jesteśmy zależni od surowców energetycznych importowanych drogą morską. Mamy gazociąg z Danii i Norwegii, terminal gazowy w Świnoujściu i projektowany drugi terminal LNG typu FSRU (z ang. floating storage regasification unit), który będzie po prostu pływającą jednostką z instalacją służącą do przeładunku ze zbiornikowców oraz do magazynowania i przetłaczania do gazociągów lądowych.

Na ryzyko ograniczonych ataków wskazywała analiza amerykańskiego think tanku RAND Corporation z 2021 roku.

Od strony morza jesteśmy całkiem bezbronni?

Naszej obrony przeciwlotniczej od strony morza praktycznie nie ma.

Inny hipotetyczny scenariusz: Polska ogłosiła, że w miarę możliwości rozważy przekazanie Ukraińcom eskadry myśliwców MiG-29, czyli 12–16 maszyn. I co, jeżeli Rosja ogłosi, że skoro mają trafić do Ukrainy, to według niej są one uzasadnionymi celami ataku? Co, jeśli uderzy salwa pocisków manewrujących wystrzelonych z rosyjskiego okrętu na Morzu Bałtyckim? Samoloty stoją w bazie pod Malborkiem. Zginie kilka lub kilkanaście osób, kilka lub kilkanaście samolotów zostanie zniszczonych, ale baza nie będzie całkowicie zniszczona. To nie zbombardowanie miasta z ludnością cywilną, tylko ograniczony atak, ale w rozumieniu artykułu piątego Traktatu północnoatlantyckiego jest to atak zbrojny na członka NATO.

Artykuł piąty głosi, że państwa uznają zbrojną napaść na jeden kraj za atak przeciwko wszystkim, ale każdy członek NATO reaguje tak, jak uzna za konieczne.

Artykuł piąty wcale nie zakłada więc, że odpowiedź musi być zbrojna.

Kontynuując hipotetyczny scenariusz, możemy przewidywać, że w brukselskiej kwaterze NATO zaczną się rozmowy, być może istnieje jakiś plan ewentualnościowy dotyczący ograniczonego ataku, ale on wymaga zatwierdzenia politycznego. Sojusz może podjąć decyzję o zatopieniu okrętu, z którego wystrzelono rakiety, albo w odwecie odpali salwę pocisków na rosyjską bazę w Bałtyjsku w obwodzie królewieckim.

Optymistyczny scenariusz zakłada, że NATO odpowiada zbrojnie i na tyle skutecznie, że Rosjanie nie decydują się na dalszą eskalację.

Jest też jednak scenariusz pesymistyczny, w którym Zachód decyduje się jedynie na sankcje i próbuje deeskalować sytuację. Zwłaszcza że prezydentem USA jest Donald Trump. Nasz rząd będzie przekonywać, że dzisiaj zbombardowali polską bazę, jutro zrzucą bomby na Londyn, a potem – na Rotterdam. Ale z innych stron mogą pojawić się głosy nacisku na rządzących na Zachodzie, w znanym nam duchu: po co umierać za Gdańsk? Czy też za bazę pod Malborkiem.

Pozostańmy w tej grze wojennej. Gdyby rzeczywiście została zbombardowana baza, to co ja jako obywatelka powinnam zrobić?

Bardzo dobre pytanie, bo nawet jeśli bomby nie spadłyby na miasta, sytuacja może doprowadzić do eskalacji zbrojnej. Co bym zrobił? Pewnie wtedy poszedłbym do sklepu i kupił zapas żywności na co najmniej tydzień, i to takiej, która się będzie trudno psuła. Ale zrobiłbym to prawdopodobnie z obawy, że ludzie rzucą się do sklepów. Upewniłbym się, czy mam naładowane powerbanki do pełna. A potem starałbym się robić to, co należy do moich obowiązków, usiadłbym do komputera i starał się śledzić oraz być może komentować to, co się dzieje.

Natomiast najważniejsze byłoby nie poddawać się panice. Jeżeli NATO zdecydowałoby się na uruchomienie planów ewentualnościowych, a te by zakładały rozmieszczenie większej liczby wojsk w Polsce, gdyby sojusz uderzył w rosyjską flotę, a na Bałtyk wpłynęły amerykańskie niszczyciele czy holenderskie fregaty, wtedy pewnie bym skoczył z radości. Uznałbym, że wojna jest praktycznie wygrana, bo te sojusznicze okręty dysponują ogromnymi zasobami broni przeciwlotniczej i przeciwrakietowej.

Ale czy właśnie tak zachowa się Waszyngton? Bo w naszym sce­nariuszu Rosjanie nie uderzają w bazę w Jasionce, gdzie są Amerykanie, tylko w polską bazę, gdzie Amerykanów pewnie nie ma.

Wyobrażam sobie, że sytuacja będzie jeszcze mniej klarowna, gdy ktoś zaatakuje gazociąg, czyli infrastrukturę krytyczną, ale nie będzie dowodów, że stoi za tym Rosja. Wybuchną teorie spiskowe, a wraz z nimi przyjdzie niepokój.

Teorie spiskowe będą wówczas dodatkowo podgrzewane. Wina może być zrzucana na przykład na bojówki nacjonalistyczne. A infrastrukturę krytyczną nie bez powodu nazywamy krytyczną (choć w nowych aktach prawnych pojawiają się inne określenia, jak na przykład usługi kluczowe), zapewnia ona bowiem społeczeństwu funkcjonowanie – prąd, wodę, gaz, koleje czy paliwo do samochodu.

W sumie trudno przedstawić uniwersalne porady na tym etapie, inaczej będzie wyglądać sytuacja takich osób jak ja, inaczej rodziny z klasy średniej, która nie ma dzieci i może przejść na pracę zdalną, a inne będą wyzwania przed rodzinami z dziećmi, w których rodzice dojeżdżają do pracy samochodem, a pracują fizycznie. Jeszcze w innym położeniu znajdą się osoby wymagające opieki medycznej. Każdy musi ocenić, jakie są kluczowe zasoby z jego perspektywy i co warto zabezpieczyć.

Jeśli tylko możesz, zrób KPP

Polacy nie bardzo ufają państwu, zacznijmy więc od tego, co mogą zrobić indywidualnie. Planowałam zrezygnować z samochodu i go sprzedać, bo w dużym mieście jest zbędny. Teraz myślę, żeby zatrzymać samochód na wypadek wojny, bo może lepiej być przygotowanym, jeśli nikt nie pomoże.

Ja nie mam prawa jazdy, ale zastanawiam się, czy go z tego powodu nie zrobić. Zaznaczę też jednak, że moja sytuacja jest specyficzna – nie mam przydziału mobilizacyjnego, jestem ekspertem od bezpieczeństwa, ale moja przydatność w sytuacji kryzysu nie jest w żaden sposób uregulowana, więc nie wiem, czy ktoś się o mnie upomni. Jestem pracownikiem uniwersytetu, ale nikt nam na uczelni nie powiedział, co mamy robić w razie ataku.

To też dużo mówi o naszym braku przygotowania.

Jeszcze odnośnie do samochodów: doświadczenie z Ukrainy pokazuje, jak cenne stają się pojazdy terenowe. Najlepiej nie takie najnowsze, pełne elektroniki, bo je trudniej samemu naprawić. Może powinniśmy zacząć je skupować albo wspomagać posiadanie właśnie starych samochodów.

Już dziś mielibyśmy jako państwo i społeczeństwo rozważyć tego rodzaju działania?

Nie nawołuję, żeby od razu to robić, ale poddać analizie. W sytuacji konfliktu na dużą skalę będziemy mieli problemy, które znamy z czasów pokoju, tylko będą one liczniejsze – więcej będzie pożarów, więcej osób wymagających pomocy medycznej. A do tego poszkodowani w wyniku działań wojennych. Zapotrzebowanie na pojazdy sanitarne znacznie wzrośnie.

I dziś mamy o tym myśleć?

To jest kwestia zapewnienia sobie zdolności do szybkiego zwiększenia zasobów w przypadku kryzysu. Zgodziliśmy się przecież, że młodych mężczyzn i część kobiet trzeba poddawać badaniom określającym stopień ich przydatności do służby wojskowej. W razie czego ruchomości lub nieruchomości mogą być zajęte na potrzeby wojenne, więc dlaczego się nie zastanowić nad innymi zdolnościami?

Co jeszcze?

Weźmy straż pożarną, która cieszy się w Polsce dużym szacunkiem. Jej strukturę tworzą trzy komponenty: zawodowy, mniej znane formacje ratownicze – lotniskowe, zakładowe – i ochotnicza straż pożarna. W tej ostatniej są ludzie z danej wsi czy miejscowości, którzy po prostu sobie pomagają w razie pożaru. Te ochotnicze straże pożarne są mocno zakorzenione w społecznościach wiejskich.

Jeżeli zawodowi strażacy są za daleko albo nie ma ich wystarczająco wielu w danym momencie, to sięga się po ochotniczą straż pożarną. Mamy zdolność do gaszenia pożarów i ratowania życia bez konieczności lokowania zawodowej straży w każdej miejscowości.

A ratownictwo medyczne?

Należałoby poszerzyć kompetencje większej grupy obywateli, na przykład na poziomie ukończonego kursu kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP), zakończonego certyfikatem. Obecnie KPP mają służby mundurowe i ratownicze, ale gdybyśmy to upowszechnili, mielibyśmy więcej ludzi, którzy są w stanie opatrzyć osobę ze złamaną ręką, ustabilizować rannego z wbitym odłamkiem albo zabezpieczyć osobę z poparzeniami.

Tak wyszkoleni ludzie mogliby wstąpić do obrony cywilnej, gdzie raz na jakiś czas uczestniczyliby w ćwiczenia i szkoleniach. Poza tym mogliby zdobyć uprawnienia do kierowania pojazdem uprzywilejowanym, dzięki czemu – strzelam – można by skompletować dodatkowo 100 karetek na województwo. To mogą być typowo wojskowe karetki wielonoszowe, do których pakuje się cztery osoby. Bo gdy dojdzie do ataku, to zawodowy personel będzie zajmować się przypadkami najtrudniejszymi, a rezerwy zajmą się tymi prostszymi.

Na razie tych systemów nie ma. Mogę w tym kierunku zrobić coś indywidualnie?

Kurs pierwszej pomocy. Bo po kurs KPP trzeba się uśmiechnąć do straży pożarnych albo wstąpić do organizacji ochotniczej, na przykład przy Czerwonym Krzyżu. Problem tylko w tym, że system państwowy nie jest w stanie zobaczyć takiej przeszkolonej osoby.

Kiedy rodzi się ruch oporu

Nie licząc na państwo, mogę też nauczyć się strzelać.

Obecnie wymogi są stosunkowo łatwe do spełnienia i ludzie zostają strzelcami sportowymi albo myśliwymi, żeby mieć karabin czy pistolet w domu. To jednak sposób myślenia, który jest mi obcy.

Można też postawić na strategię prepersa – zdobyć pozwolenie i kupić karabin, zorganizować magazyn amunicji, wojskowe racje żywnościowe, zrobić kurs medyczny i przygotować pakiety pierwszej pomocy, do tego kupić sobie starego land rovera defendera, którego da się naprawić młotkiem. Ale co dalej? Przyjdą rosyjscy żołnierze i będę strzelał do czołgów? Nawet jeżeli uda się mi uciec, to w odwecie mogą spacyfikować całą okolicę.

Ale ja przeżyję.

Jeżeli przyjmę założenie, wręcz libertariańskie, że nie ma społeczeństwa i inni mnie nie obchodzą, to oznacza, że muszę traktować każdego dookoła jak potencjalnego przeciwnika, który może mi zabrać ten karabin. Będę musiał czuwać 24 godziny na dobę? Zepsuje się samochód albo zostanie uszkodzony – co wtedy, do kogo pójdę po pomoc? Nie wierzę w taki model indywidualnego przetrwania w oderwaniu od społeczeństwa. To utopia.

Po rosyjskim ataku Ukraińcy się zjednoczyli, badania pokazują wzrost zaufania. Czy myśli pan, że i w Polsce jest potencjał na taką reakcję? Na razie, jak pokazują badania, jest w nas dużo strachu, ale słabo przerabiamy go na działanie i wzmacnianie odporności państwa.

W Ukrainie społeczeństwo w obliczu rosyjskiej agresji okazało się zaskakująco odporne, bo zadziałały czynniki podobne do tych, które pamiętam z czasów powodzi we Wrocławiu w 1997 roku. Zaistniała wola oporu, bo ludzie walczyli o swoje miasta i miasteczka.

Dlatego – jeśli chodzi o Polskę – bardziej niż otwartej wojny obawiam się zagrożeń hybrydowych, czyli podprogowych. Otwarta wojna uruchamia mechanizm mobilizacji wokół flagi, natomiast zagrożenia podprogowe dzielą społeczeństwo i je dezorganizują.

Rosyjska dezinformacja rozdrapuje rany, żywi się sporami, które targają zachodnimi społeczeństwami – o migracje, transformację klimatyczną czy prawa mniejszości.

Przykładem tego, jak podziały zostały wykorzystane przeciwko nam, jest granica polsko­-białoruska. Nie chcę, żeby to zabrzmiało dehumanizująco, ale sytuacja z obcokrajowcami, którzy utknęli w Usnarzu Górnym, była rodzajem testu. Po ich pojawieniu się w Polsce wybuchł ostry spór dotyczący tego, jak reagować – obie strony odwołują się do konstytucji i prawa międzynarodowego, ale każda do innych przepisów. Z góry przepraszam, że symetryzuję, ale po obu stronach są racje i zamiast dyskutować oraz łagodzić napięcia, zareagowaliśmy w sposób korzystny dla Rosjan – wybraliśmy rozwiązanie militaryzujące i przemocowe.

A mogliśmy sięgnąć po już istniejący przepis i uznać, że to sytuacja kryzysowa, oprzeć się na wojewódzkim albo rządowym zespole zarządzania kryzysowego i zwołać okrągły stół, do którego oprócz ministra, wojewody, komendantów służb można było zaprosić inne kluczowe w tym kryzysie osoby, również z organizacji prawnoczłowieczych. Prawdopodobnie nie powstałoby idealne rozwiązanie, ale byłaby dużo większa szansa na zaufanie do władz, rozładowanie sporu i spokój społeczny.

Zwyciężyła wiara, że „trzeba okazać Łukaszence siłę”, bo to go odstraszy i powstrzyma.

Można to porównać do represyjnego podejścia w dyskursie o przestępczości, które skupia się jedynie na działaniach policyjnych – pacyfikować, pałować i zamykać. Alternatywne jest podejście szersze, które zastanawia się również choćby nad tym, skąd przestępczość się bierze. Temu podejściu trudniej się przebić, bo gdy ludzie się boją, łatwiej zdobyć popularność szeryfowi, który twierdzi, że jest cienką niebieską linią oddzielającą obywateli od tragedii, i musi być bezwzględny.

To samo w strategiach antyterrorystycznych – najbardziej spektakularne są akcje oddziału w kominiarkach, który wpada do budynku i strzela. Terroryzm skądś się jednak wziął, były jakieś przesłanki do radykalizacji. Czy możemy zrobić coś, by temu zapobiec? To szersze postrzeganie niebezpieczeństwa jest kluczowe dla budowy odporności państwa.

Dużo się mówi o dezinformacji na platformach cyfrowych, ale czy próbujemy realnie z nią walczyć?

Uczy się nas, jak się chronić przed fałszywą informacją, mamy sobie radzić sami, tyle że nie mamy szans w starciu z korporacyjnymi algorytmami.

Oprócz pytania o możliwość regulowania Facebooka i X jest jeszcze jedna fundamentalna kwestia – zaufanie. Jeżeli ludzie powielają fejki, to co takiego zadziało się w społeczeństwie, że jest taka niechęć wobec Ukraińców i te fejki tak się niosą? Częściowo odpowiedź dotyczy historii. Rosjanie umiejętnie grają kartą wołyńską i niestety wyrządzają nam ogromne szkody. Ale to również wynika z braku zaufania do państwa. Jeżeli ludzie nie ufają państwu na co dzień, to trudno zakładać, że zaufają mu w sytuacji kryzysu.

Bez zaufania nie ma odporności

Co to jest w ogóle ta odporność? W prostych słowach.

Po pierwsze, to zdolność do uniknięcia zagrożenia, a po drugie, zdolność do poradzenia sobie z kryzysem.

Dyskusja o odporności w dużej mierze ogranicza się do kwestii schronów. Przez dekadę rosyjskiej wojny w Ukrainie polskie państwo nie zdołało ich jednak zbudować.

A schrony są tylko jednym z elementów układanki. Spójrzmy na inną kwestię: gdyby zaczęła się jakaś większa wojna, wiele osób ze wschodniej Polski uciekałoby choćby na Dolny Śląsk. Jak byliby transportowani? Ukraińcom udało się utrzymać – w warunkach wojny, ostrzałów i braków prądu – funkcjonowanie sieci przewozów kolejowych. Czy poradzilibyśmy sobie równie dobrze w Polsce? Jakoś trzeba by było tych ludzi też dostarczyć do miejsc, z których zabrałyby ich pociągi, a na wschodzie kraju gęstość sieci kolejowej nie jest wystarczająca.

Nie lubię nostalgicznego wracania do PRL­-u, bo pamiętam, jak ten ustrój w rzeczywistości funkcjonował, ale taki Autosan produkował pojazdy, które miały własne nosze. W autosanach H9 właz znajdował się z przodu, poniżej przedniej szyby. Maszyny miały też przygotowane zestawy do konwersji na sanitarki.

W 2024 roku przeznaczyliśmy na wydatki militarne około 4,2 procent PKB, w 2025 roku zaplanowano 4,7 procent. A jak wygląda u nas przygotowanie na te wszystkie inne rodzaje ataków?

Problem z planowaniem obronnym polega na tym, że najlepiej sprzedaje się to, co można pokazać w telewizji i na defiladzie albo na czego tle warto zorganizować konferencję prasową. Dużo trudniej pochwalić się przygotowaniami przeciw zagrożeniom hybrydowym, takim poniżej progu otwartej wojny.

Kto odpowiada za obronę przed tak zwaną wojną hybrydową?

Mnóstwo podmiotów, co utrudnia zarządzanie obroną przed tego rodzaju atakami. Za wojsko odpowiada Ministerstwo Obrony Narodowej, ale jeśli chodzi o infrastrukturę krytyczną, to zalecenia wypracowuje Rządowe Centrum Bezpieczeństwa (RCB). Z kolei policja i straż pożarna, które reagują na kryzysy, podlegają Ministerstwu Spraw Wewnętrznych i Administracji.

Ministrowi spraw wewnętrznych podlega też system ochrony ludności, a w razie wojny – obrony cywilnej. Nowa ustawa regulująca weszła w życie w 2025 roku, więc dopiero zobaczymy, jak się ten wyczekiwany filar będzie rozwijać.

A do tego kolejne ministerstwa nadzorują energetykę czy kolej. Są jeszcze władze samorządowe, które też dysponują jakąś częścią infrastruktury, i prywatne firmy.

No i wracamy do tego, że misję wojska łatwiej pokazać – bo jak zarobić polityczne punkty w oczach społeczeństwa przekonywaniem do reformy służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne?

Na przykład policji? Przez osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy duża część Polek i Polaków zaczęła się zastanawiać, czy policję traktować jako sojusznika, czy źródło zagrożenia.

Jesteśmy po potężnym kryzysie wizerunkowym policji z powodu tego, co jej przedstawiciele robili za poprzedniej władzy. Pamiętamy gorliwość funkcjonariuszy podczas „tęczowej nocy” czy podczas czarnych protestów. Albo w trakcie interwencji w Krakowie w sprawie kobiety, która zażyła pigułki poronne – policja pilnowała jej w szpitalu, pacjentce zabrano telefon i kazano robić przysiady, żeby sprawdzić, czy czegoś w sobie nie ukryła, jakby to była terrorystka.

Dlaczego zaufanie jest ważne dla odporności?

Ile osób, które zobaczą coś podejrzanego, uzna, że warto zwrócić się do policji? Policja, która nie cieszy się społecznym zaufaniem, jest na jedno oko ślepa.

Policjanci zaliczali też spektakularne wpadki.

Przypomnijmy choćby sprawę tych nieszczęsnych hiszpańskich poszukiwaczy bursztynu, którzy zostali wykryci w okolicy Portu Gdańsk. Porty są uznawane za strategicznie ważne dla Rzeczypospolitej Polskiej. Ten port jest szczególnie istotny. Zostają tam zatrzymani ludzie, którzy w jego pobliżu robią dziwne rzeczy, przyjeżdża policja i kończy się na notatce, a oni znikają.

Potem pojawiła się informacja, że to mogły być osoby zaangażowane w działalność przestępczą, przemyt narkotyków. Jednak nawet jeżeli ta sprawa była kryminalno­-narkotykowa, to mamy wojnę za wschodnią granicą, mamy stopień alarmowy BRAVO, czyli podwyższone zagrożenie, i tych ludzi należało zatrzymać, pobrać od nich odciski palców, wymaz do badania DNA, sprawdzić telefony i całą elektronikę.

Odporności państwa na zagrożenia hybrydowe nie gwarantuje jedna magiczna tarcza. Nie wystarczy powołać jakiejś jednej służby do walki z zagrożeniami podprogowymi, kupić fajnych karabinów i jeszcze fajniejszych samochodów. Odporność na tego rodzaju zagrożenia zależy od tego, w jaki sposób państwo funkcjonuje jako całość.

Co po dekadzie rosyjskiej wojny w Ukrainie zmieniło się w polskim społeczeństwie albo państwie? Czy lepiej rozumiemy, że strategie indywidualne są dostępne dla wąskiego grona ludzi?

Mam wrażenie, że w czasie rządów PiS­-u pomysłem na odporność była jej militaryzacja. Stworzono Wojska Obrony Terytorialnej, ale proszę zwrócić uwagę na to, jakie kreowano wokół nich narracje – że to formacja, która będzie dla społeczeństwa tarczą przeciwko wszystkiemu, od ratownictwa podczas klęsk żywiołowych po partyzantkę przeciw obcej armii. Ci, którzy rządzili, postrzegali obronność wyłącznie jako militaryzację.

Zapłaciliśmy za to podczas ostatniej powodzi. Śmigłowce i amfibie do ewakuacji osób? Wojsko. Odbudowa mostu? Wojsko. Budowa tymczasowego szpitala? Wojsko.

Mamy powszechną militaryzację, jeśli chodzi o wsparcie władz lokalnych w sytuacjach kryzysowych, bo wojsko ma te zasoby. I to może skończyć się źle. Podczas powodzi załogi śmigłowców wykonały ogromną, ofiarną pracę, ale to były między innymi śmigłowce wojsk specjalnych. A co, gdyby się okazało, że jednocześnie wybucha inny kryzys, na przykład ma miejsce akt dywersji i tych śmigłowców potrzeba na – powiedzmy – Pomorzu? Takie zmilitaryzowane podejście ma swoją cenę.

Dlaczego wojsko nie wystarczy?

Instytucja wojskowa jest ekskluzywna, przyjmuje tylko tych, którzy są zdolni do pełnienia służby w jej szeregach. Żoł­nierze godzą się na to, że mogą zostać posłani do walki. Ale nie wszyscy chcą i są w stanie tak służyć, mogliby więc wesprzeć państwową odporność w inny sposób. Siłami wojska przecież nie da się zapewnić choćby opieki zdrowotnej czy dostaw energii elektrycznej. Wojsko może pomóc doraźnie, ale nie jest jako całość przeznaczone do udzielenia pomocy humanitarnej.

Na granicy polsko­-białoruskiej fatalnie brakuje wyczucia społecznego. Żołnierze, zwłaszcza ci, którzy mają za sobą trudne doświadczenia, mogą kierować się przede wszystkim poczuciem, że są „kompanią braci”, uzbrojoną i wyszkoloną, i mówić: każdy, kto nie jest jednym z nas, jest potencjalnym zagrożeniem. Mechanizm grupowej solidarności w służbach może prowadzić do krycia kolegów, którzy dopuszczają się nadużyć, albo do dehumanizacji – mówienia, że to już nie jest obywatel czy obywatelka, ale zdrajca.

Wpadliśmy w pułapkę wyłącznie twardego bezpieczeństwa.

Scenariusze wojny

Jaki był sens budowania odporności w PRL­-u?

NATO przyjęło w 1957 roku doktrynę zmasowanego odwetu, zdefiniowało ją krótko – jeżeli tylko Układ Warszawski ruszy z atakiem, to odpalamy wszystkie atomówki, jakie mamy, i robimy wam apokalipsę. W latach sześćdziesiątych i siedem­dziesiątych trzecia wojna światowa zakończyłaby się pewnie atomowo i obrona cywilna byłaby bezradna wobec jej skali.

Oferowano jednak polskiemu społeczeństwu iluzję prze­trwa­nia takiego scenariusza. Czasem wraca sentyment, że w PRL-u przynajmniej jakoś się przygotowywali, to prawda, ale w wypad­ku wojny atomowej niewiele by to pomogło. Szanse na przetrwanie miałyby elity, które schowałyby się w dobrze przygoto­wanych schronach, oraz ta część społeczeństwa, która po prostu miałaby szczęście.

Odporność w czasach PRL­-u była więc budowana z myślą o częściowym przetrwaniu wojny atomowej. Natomiast współcześnie problem z odpornością polega na tym, że już nie mamy jednego scenariusza, który zakłada, że wybuchnie trzecia wojna światowa.

A jakie są dziś scenariusze?

Jest ich kilka. Niektóre dotyczą działań poniżej progu wojny, takich jak dezinformacja, dywersja czy destabilizacja.

Mamy też scenariusze wojny bardzo ograniczonej, czyli zakładające, że na przykład na Polskę spada jedna salwa pocisków manewrujących albo nie jesteśmy zaangażowani w wojnę całością sił, tylko wysyłamy kontyngent na pomoc, załóżmy, Estonii.

Mamy też scenariusz wojny pełnoskalowej i groźby okupacji.

Oczywiście wiele zależy od tego, jak zachowają się inne państwa, szczególnie skandynawskie.

W jakim sensie?

Państwa skandynawskie po 1945 roku znajdowały się w różnej sytuacji: mamy wtedy Finlandię z jej finlandyzacją, Szwecję z neutralnością, ale jednak bliższą NATO, i Norwegię, która od początku wchodziła do NATO. Charakterystyczne dla tych trzech krajów jest jednak założenie, że jeżeli zostaną zaatakowane, będą się bronić. U Norwegów to jest związane z drugowojenną traumą spowodowaną tym, że gdy zostali napadnięci, część społeczeństwa poparła okupantów, a część żołnierzy nie wiedziała, co ma robić. Największy sukces norweskiej obrony w pierwszych godzinach wojny, czyli zatopienie niemieckiego pancernika, który płynął do Oslo z desantem żołnierzy, zaczął się od tego, że dowodzący fortem – jak chce legenda – podjął decyzję o strzelaniu na własną rękę, nie mając jednoznacznych rozkazów i licząc się z tym, że jeśli się pomyli, to go rozstrzelają. Potem, już w czasie pokoju, wydano rozkaz, że jeśli dojdzie do agresji, to żołnierze mają się bezwzględnie bronić. Te rozkazy królewskie wisiały w jednostkach wojskowych, na posterunkach policji i w urzędach.

Podobnie Szwedzi uznali, że priorytetem jest obrona za wszelką cenę. W czasie zimnej wojny szwedzkich oficerów szkolono, że obrona nie może się skończyć poddaniem się i jeżeli będą odizolowani, to tak długo, jak fizycznie będą w stanie, mają się bronić, działać samodzielnie i być gotowi podejmować decyzje bez rozkazów z góry.

Kiedy Szwedzi wysłali kontyngent do Bośni, ich oficerowie nie byli specjalnie gotowi słuchać rozkazów z dowództwa sił pokojowych, a jeżeli widzieli, że trzeba coś zrobić, to robili to. Mieli reputację niepokornych i stanowczych, zostali wyszkoleni, żeby działać samodzielnie, i byli zorientowani na wykonanie zadania, czyli pokonanie przeciwnika.

Co się zmieniło po zimnej wojnie?

Skandynawowie i tak starali się utrzymać potencjał wojska i odporność społeczną na wysokim poziomie. Ale oczywiście 30 lat pokoju osłabiło poczucie zagrożenia dużą wojną.

Nie wiemy jeszcze, jak skończy się wojna w Ukrainie, być może brzydkim kompromisem, ale masowy opór Ukraińców przeciw rosyjskiej agresji pozwolił im obronić niepodległość kraju, a ten opór ma swoje źródło w przekonaniu, że państwo działa. Podstawą odporności jest przede wszystkim świadomość, że poszczególne osoby nie będą pozostawione same. Tymczasem w Polsce przed rokiem 1939 państwo budowało narrację, że jest silne, nie odda ani jednego guzika, a potem jak przyszło co do czego, to skończyło się tragicznie, władza uciekła do Rumunii, a wojsko zostało pokonane.

Nie opowiadamy sobie tego w szkołach w taki sposób.

Wolimy mit o żołnierzach z Westerplatte. Warto zwrócić uwagę na to, że oprócz Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej było sporo organizacji i nurtów, które miały inną wizję powojennej Polski – jak komuniści i narodowcy. Ta mnogość orientacji pokazuje, jak silne było poczucie, że państwo się rozpadło. Formalnie nie mieliśmy kolaboracyjnego rządu, w ogóle było mniej kolaboracji niż w wielu krajach Europy Zachodniej, ale występowała – były i Brygada Świętokrzyska, i choćby Goralenvolk. Zawsze mnie też uderza, że gdy było już pozamiatane, jeszcze w 1940 roku, narodowe nurty podziemia, tak zwanych wyklętych, wciąż głosiły, że wywalczą katolickie państwo narodu polskiego.

Ale Polskie Państwo Podziemne to właśnie przykład tego, że czasem nam się instytucje i państwo udawały.

To jak najbardziej coś, z czego powinniśmy być dumni, zwracam jedynie uwagę na to, że była to tylko jedna ze struktur. Poza tym w oficjalnej pamięci historycznej wciąż słaba jest opowieść o oporze cywilnym. Walka zbrojna była zaledwie częścią układanki, a historia ludzi wysłanych do obozów albo zabitych za to, że organizowali konspiracyjne nauczanie, nie jest wciąż wystarczająco głośno opowiedziana.

Wracamy do wątku militaryzacji. Łatwiej jest sprzedać opowieść o konspiratorach, którzy nie dość, że są świetnie uzbrojeni, to jeszcze skutecznie biją przeciwnika. W efekcie gubimy świadomość, że nie tylko wysiłek zbrojny jest istotny.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

1 Rosgwardia – Federalna Służba Wojsk Gwardii Narodowej Rosji, powstała w 2016 r. formacja łącząca cechy sił wojskowych i policyjnych, która podlega prezydentowi Federacji Rosyjskiej.

2 Polskie i litewskie służby ogłosiły, że rosyjskie służby specjalne stały też m.in. za podpaleniami centrum handlowego w Warszawie (hala przy ul. Marywilskiej)

Kiedy zacznie się wojna

Dostępne w wersji pełnej

Niezbędnik ratownika z pola walki

Dostępne w wersji pełnej

Moje miejsce w oporze

Dostępne w wersji pełnej

Wszystkich przygotujmy do obrony

Dostępne w wersji pełnej

Niech przyjdą, jesteśmy przygotowani

Dostępne w wersji pełnej

Czego uczy nas wojna w Ukrainie

Dostępne w wersji pełnej

Wojna matką wszystkiego

Dostępne w wersji pełnej

Czy Rosja zaatakuje bombą atomową?

Dostępne w wersji pełnej

Spakowałem się i wróciłem do kraju

Dostępne w wersji pełnej

Jak dezinformacja kieruje naszym życiem

Dostępne w wersji pełnej

Prawda nas wybawi

Dostępne w wersji pełnej

Agnieszka Lichnerowicz

Poradniki wojenne, czyli jaką ty możesz odegrać rolę

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej