I (nie) żyli długo i szczęśliwie. Najgorsze rozstania w historii - Jennifer Wright - ebook + audiobook

I (nie) żyli długo i szczęśliwie. Najgorsze rozstania w historii ebook

Wright Jennifer

3,7

Opis

Z tej książki dowiesz się:

Jak nie ukrywać kochanek?

Czy lepiej zginąć od sztyletu, czy trucizny?

Jakie imprezy organizował papież Aleksander VI?

Kto, z kim, kiedy i dlaczego?

Jeśli właśnie ocierasz łzy po rozstaniu i siedzisz w rozciągniętym dresie na kanapie z pudełkiem lodów/piwem w ręku, pamiętaj, że mogło być gorzej. Nie ucinasz głowy swojemu/swojej eks, nie kastrujesz przypadkowych ludzi, nie zaczynasz nowego życia z lalką erotyczną, nie zamykasz nikogo w lodowym pałacu. W przeciwieństwie do wielu bohaterów tej książki.

Jennifer Wright, autorka bestsellera „Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości”, tym razem prowadzi nas przez historie najgorszych związków i rozstań. Bohaterowie tej książki naprawdę nie żyli długo i szczęśliwie.

Książki dobre nie tylko w teorii!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 303

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (333 oceny)
81
117
95
35
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przeczytane1995

Całkiem niezła

Muszę przyznać, że jest to bardzo przyjemny koncept na książkę. Początkowo chciałam ją kupić i mieć na swojej półce, ale po pewnym czasie uznałam, że to chyba bez sensu, bo raczej nie wrócę nigdy do tej książki. Owszem ma śliczną okładkę i z resztą cała seria Zrozum wygląda ekstra, ale jest wiele znacznie ciekawszych pozycji, które warto mieć w biblioteczce, niż ta. Jednak przyznam, że dowiedziałam się naprawdę wielu ciekawostek, które bardzo lubię.
10
AureaDicta

Z braku laku…

Bardzo ciekawy pomysł, który pogrąża wykonanie. Książka zdaje się napisana po łebkach - historie wybrane na tapetę dość ciekawe, ale zdecydowanie opisane na szybko. Autorka raczej drasnęła powierzchnię losów przytoczonych par, zamiast się w nie zagłębić, przez co całość wypada po prostu płytko. Niektóre związki zostały opisane z większymi szczegółami, inne sprawiają wrażenie ledwo przytoczonych i tylko po to, aby zapełnić miejsce w maszynopisie. Sam styl jednego może przyciągać, innego odrzucać; lekki, wręcz momentami aż za bardzo, ton wypowiedzi, co chwila wciskane opinie autorki, o które nikt nie pytał i nie zamierzał pytać (im więcej ich dorzuca pomiędzy kolejne akapity, tym bardziej uświadomiałam sobie ich zbędność) jest chlebem powszednim w tym "dziele". Jej związkowe kąciki porad w podsumowaniach zaczęły mnie męczyć po 2/3 rozdziale. Sposób w jaki napisana jest książka w większym stopniu przypomina przydługi, "bekowo" napisany esej na zaliczenie zajęć, niż coś co zostało wydane ...
00
Sengatime

Całkiem niezła

Przeczytane ze średnią uwagą, bezpośrednio po lekturze - nie jestem w stanie streścić. Jak w tytule burzliwe, tragiczne związki z historii.
00
MagdalenaLukas

Nie polecam

za bardzo humorystyczne, mało konkretów
00
WiktoriaBednarska98

Całkiem niezła

Całkiem nieźle się przy niej bawiłam, ale nie porwała mnie jakoś bardzo. Na odstresowanie polecam ☺️
00

Popularność




 

 

 

Wstęp

 

 

 

 

 

 

Jeśli leżysz teraz w łóżku z kubełkiem lodów w jednej dłoni i butelką szkockiej w drugiej, jeśli wbijasz właśnie zęby w tę książkę (a jednego zęba brakuje po wczorajszej bójce w barze), jeśli łzy płyną ci po twarzy, a ty myślisz o tym, jak bardzo kochasz swoją/swojego eks – powiem ci, że radzisz sobie naprawdę nieźle. Mogło być gorzej. O wiele gorzej. Nie ucinasz właśnie głowy swojej/swojemu eks, nie kastrujesz przypadkowych ludzi, nie zaczynasz nowego, ekscytującego życia z lalką erotyczną. Jesteś bohaterem! Twoja powściągliwość zadziwiłaby Dalajlamę, najszczęśliwszego i najbardziej kochającego człowieka, jaki przychodzi mi do głowy. On nawet nie może umówić się na randkę, bo bez wątpienia w tabloidach pełno byłoby historii o pijanym Dalajlamie wydzwaniającym do swojej eks czterdzieści razy z rzędu.

Bóg mi świadkiem, robiłam to samo. Najbardziej żenujące chwile mojego życia następowały po rozstaniach. Wiem, że są ludzie, którzy rozczarowania sercowe znoszą spokojnie, rozmawiając z terapeutą, poświęcając czas na ciche opłakiwanie straty, a z sytuacji takich wychodzą wdzięczni za to, czego się nauczyli. Czasami udawałam, że jestem jedną z takich osób, w istocie jednak z rozstaniami radzę sobie, łykając Clonazepam, śpiąc szesnaście godzin bez przerwy i pisząc długie, szczere, płynące z serca mejle do mojego eks. A potem jeszcze kilka esemesów, aby się upewnić, że mejl doszedł. Zasłynęłam też tym, że apatycznie wrzucałam kubełek lodów o smaku ciasteczkowym Ben & Jerry’s na patelnię, aby się przekonać, czy wyrośnie mi z tego gigantyczne ciastko i nie będę musiała iść do sklepu po kolejne. Przy okazji: ciastko wyrośnie. Więc nie jest to znowu tak strasznie żenujące. W istocie to cenna podpowiedź kucharska.

Wiemy, że nie ma nic lepszego niż miłość. Nawet ciastko z lodów ciasteczkowych Ben & Jerry’s, choć ma mocne drugie miejsce, nie jest lepsze. (Przyznaję, że nie próbowałam heroiny). Nie musicie nawet wierzyć w miłość, aby to twierdzenie było i dla was prawdziwe. Miłość to nie Święty Mikołaj. To prawdziwe uczucie, które wynika ze zmian w chemii mózgu. Wydaje się to oczywiste, bo każdy, kto kiedykolwiek był zakochany, wie, że nie ma większej przyjemności. Gdy myślę o rzeczach, z których czerpię największą radość – zimowe poranki spędzone w łóżku, stare filmy, dobre jedzenie, wino z przyjaciółmi, pierwsza filiżanka kawy rano – mam świadomość, o ile są one lepsze, gdy dzieli się je z ukochanym. Kochanie kogoś, kto kocha ciebie, to prawdopodobnie jedyna sytuacja, gdy czujemy się całkowicie bezpieczni, radośni i dobrzy. To jak powrót do domu z deszczu, skrycie się w bezpiecznym i ciepłym miejscu.

Kiedy miłość się kończy, jest tak, jakby człowiek ponownie znalazł się na zewnątrz w samym środku huraganu. (W przeciwieństwie do heroiny huraganu doświadczyłam – byłam w jego środku niemal minutę. Taka osobista ciekawostka, pokazująca, jakie mam przejścia za sobą).

I tak jak większość ludzi silnie doświadcza miłości, tak również silnie odczuwa zawody miłosne. Pewien matematyk, znacznie mądrzejszy ode mnie, na podstawie liczby ludności i danych o częstości rozstań oszacował bardzo ostrożnie, że każdego dnia na świecie cierpi z powodu rozstania pół miliona ludzi. Do rozstania najczęściej dochodzi po mniej więcej pół roku spotkań. Biolodzy ewolucyjni odkryli, że mózg ludzi doświadczających zawodu miłosnego wygląda w badaniach obrazowych jak mózg uzależnionych od kokainy w chwili odstawienia. Nie radzimy sobie dobrze z rozstaniem. W obliczu większości najstraszniejszych rzeczy ludzie wykazują zaskakującą odporność. Jesteśmy odważni na polach bitew, heroiczni w walce z chorobą i generalnie naprawdę wspaniali, dopóki ktoś z nami nie zerwie. Wtedy się rozpadamy.

To, że można zdobyć miłość, a potem ją utracić, wydaje się szaleństwem. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji zachowujemy się nierozsądnie – najwspanialsze uczucie właśnie zniknęło. To najlepszy moment, aby oszaleć.

Często reagujemy w sposób, który nas przeraża. Później zostaje nam już tylko spoglądanie wstecz, a wtedy widzimy głupie, pełne wściekłości i dość dziwne rzeczy, które robiliśmy. Ktoś nagle stał się bardzo kiepski w pracy, ktoś inny zachowywał się irracjonalnie, na przykład rzucał czymś – pomiętymi listami, starymi płytami CD, małymi figurkami zwierząt – o ścianę. Inni z kolei są bardziej kreatywni. Naprawdę sądziliście, że zrobienie mozaiki w kształcie serca z pociętych krawatów sprowadzi tę osobę z powrotem? To nigdy jeszcze nie zadziałało! Jestem przekonana, że pewnego dnia dziewczyny z Icona Pop przypomną sobie, jak zrzucały ze schodów torbę z rzeczami swego eks, i pomyślą: „Może to nie był najwspanialszy moment w moim życiu”. W przerażającym spóźnionym olśnieniu zaczynamy się wręcz zastanawiać, czy aby nie jesteśmy najgorsi na świecie. Złamane serce potrafi z każdego z nas wydobyć jego najgorszą stronę. Gdy któryś z moich przyjaciół to przeżywa, trzymam go czule za ręce i powtarzam: „Nie jesteś najgorszy. Najgorszy jest Norman Mailer. Norman Mailer jest zawsze najgorszy”.

Norman Mailer naprawdę jest najgorszy, ale do tego jeszcze dojdziemy.

Jeśli rozstanie sprawia, że zaczynasz się zachowywać jak obłąkana, szalona resztka ciebie – wiedz, że nie tylko ty. Wielu słynnych, najbardziej utalentowanych ludzi kompletnie oszalało w chwili miłosnego zawodu. Edith Wharton. Oskar Kokoschka. Oscar Wilde. Wspaniali mężczyźni i kobiety, którzy pozostawili po sobie oryginalne dziedzictwo artystyczne, załamywali się w chwili rozstania. Ludzie znani z mniej szlachetnych dokonań – których dziedzictwo też jest mniejszego kalibru – zachowywali się jeszcze gorzej. Pomyślcie o Henryku VIII, który zaczął ścinać głowy. Albo o carycy Annie Iwanownie Romanowej, która zamykała ludzi w lodowym pałacu. Działy się naprawdę szalone rzeczy.

W klasycznym filmie Lew w zimie (1968) jest taka wspaniała scena, w której grupa mężczyzn czeka na śmierć. Jeden z nich oznajmia, że pragnie zginąć szlachetnie, na co drugi mówi: „A jakie znaczenie ma to, jak ktoś upada, ty rycerski głupcze?”. Pierwszy odpowiada: „Jeśli jest już tylko upadek, wówczas ma to znaczenie”. Wiele jest sytuacji w życiu – z pewnością są nimi rozstania – gdy nie dostaniemy tego, czego pragniemy, choćbyśmy nie wiadomo co zrobili. Możemy tylko wybierać, czy upadniemy nieładnie, jak Neron, Henryk VIII, Norman Mailer i wielu innych przywołanych w tej książce. Możemy też jednak próbować upaść godnie, jak Anna Boleyn czy Oscar Wilde, próbując znosić swoje cierpienia z klasą i elegancją.

Większość z nas ląduje gdzieś pośrodku.

Możecie myśleć, że w dawnych czasach wszystko było subtelne i romantyczne, rycerze na stałe przywiązywali się do swoich dam, a w okolicy zawsze jechał na koniu jakiś pan Darcy, gotów się z kimś ożenić. Nic podobnego. Historia to nie teraźniejszość, ale też nie jest od niej tak odmienna, a z pewnością nie lepsza.

W przeszłości ludzie doświadczali rozczarowań miłosnych tak samo jak my dzisiaj, a często miało to znacznie bardziej przerażające konsekwencje. W każdej epoce miłość i zawody miłosne zajmowały wszystkich, z wyjątkiem świętych i psychopatów. Miłość i jej skutki to główny obszar zainteresowania dobrych ludzi, złych ludzi, większości ludzi. Możliwe zresztą, że dotykało to nawet psychopatów – spójrzcie na cesarza Nerona. Albo pomyślcie o Borgiach, którzy zasłynęli głównie truciem swoich wrogów. I orgiami. Lukrecja Borgia, idąc do łóżka, nie rozmyślała o politycznych przewrotach. Martwiła się raczej, że wpadnie gdzieś na byłego męża i że będzie to bardzo dziwne uczucie.

Nie było epoki w dziejach, w której ludzie nie doświadczali zawodów miłosnych. Kiedyś raczej zdarzało się to częściej, bo nie było telewizji, która bardzo rozprasza uwagę. (Telewizja jest wspaniała. Nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Tylko telewizja powstrzymuje bogatych, znudzonych ludzi przed zmuszaniem swych poddanych do przebierania się za kury i udawania, że znoszą jajka – to kolejna rzecz, która zdarzyła się naprawdę).

Oprócz świadomości, że zerwania mogą źle wpłynąć na każdego, w dowolnej epoce – a kilka tych opowieści jest naprawdę dziwnych, dziwniejszych niż najdziksze sny Anny Iwanowny Romanowej – można z tych historii wysnuć również bardziej pocieszające wnioski. Okazuje się, że zerwanie niemal nigdy nie staje się decydującym momentem w czyimś życiu. Niemal nikt nie zostaje zapamiętany wyłącznie z powodu swego dziwacznego zachowania po rozstaniu (w wypadku Normana Mailera naprawdę szkoda, że tak się nie stało). Oskar Kokoschka, wedle informacji muzeum w wiedeńskim Belwederze, jest „niezwykle wpływowym pionierem ekspresjonizmu”. Nikt nie wspomina go jako „tego faceta, który stworzył wielką sekslalkę przypominającą jego byłą dziewczynę”. Właściwie nikt nie pamięta o tej lalce. No cóż, ja pamiętam i wy też będziecie, więc pewnie rujnuję mu reputację, jak dotąd bowiem większość ludzi nie pamiętała o tej lalce Kokoschki. Oscar Wilde jest z kolei tak kochany, że jego grób trzeba było odgrodzić taflami szkła, bo ludzie zbyt często go całowali (a większość tych wrażliwców zapewne lepiej znała Bądźmy poważni na serio czy Portret Doriana Graya niż Balladę o więzieniu w Reading). Edith Wharton pewnie nie może konkurować z Jane Austen w kategorii „pisarka, którą idealizują młode kobiety”, ale dajcie jej jeszcze ze sto lat. Chociaż więc rozstania bywają przerażające i wszechogarniające, a gdy do nich dochodzi, wydają się najważniejszymi wydarzeniami naszego życia – zwykle nie są jego ukoronowaniem.

Ludzie żyją dalej. Mają dobre życie. Robią wspaniałe rzeczy.

Zdarzają się szczęśliwe zakończenia.

Odnalezienie wielkiej miłości z kimś nowym i lepszym jest tym rodzajem szczęśliwego zakończenia, który zdarza się najczęściej. Bywają też inne pozytywne skutki miłosnych rozczarowań. Czasem są one potrzebne, byśmy mogli osiągnąć to, co chcemy, albo byśmy stali się ludźmi, jakimi powinniśmy się stać. Eleonora Akwitańska musiała doznać zawodu miłosnego, by wyrwać się z więzów cnotliwej żony i matki. Edith Wharton potrzebowała straty, by napisać kilka ze swych najtrwalszych i najbardziej poruszających dzieł. Chociaż szczęście to coś naprawdę wspaniałego, niekiedy to właśnie doświadczenie straty pozwala nam zrozumieć i pocieszyć innych ludzi.

Bez wątpienia miłość jest niebezpieczną i potencjalnie śmiertelną grą. Jaką jednak mamy alternatywę? To jedyna dostępna rozgrywka. Czym byśmy się zajmowali, gdybyśmy nie gonili za miłością? Może zbudowalibyśmy więcej akweduktów albo odkryli więcej leków, ale właściwie po co? Wszystkie te osiągnięcia cywilizacyjne istnieją tylko po to, byśmy zyskali więcej lat, które możemy spędzić, pijąc poranną kawę z naszymi ukochanymi.

Przeżywamy więc rozstania. Podnosimy się po najgorszych nawet upadkach. Dajemy sobie radę, jak tylko możemy, a załamania czynią nas ciekawszymi ludźmi. Gdy następnym razem znajdziemy miłość, będziemy bardziej ją cenić. Jesteśmy bohaterskimi ocalonymi – ludźmi silniejszymi, mądrzejszymi i lepszymi.

Z wyjątkiem niektórych opisanych w poniższych historiach.

 

Rozdział 1

Neron i Poppea Sabina

 

 

 

 

 

 

Wiecie, co jest niesamowite? Że jesteśmy wściekli i oburzeni, gdy jakiś polityk zdradza żonę. Pamiętacie prezydenta Billa Clintona? A może chcielibyście porozmawiać o innych przywódcach Stanów Zjednoczonych? Ilekroć jako społeczeństwo dajemy z tego powodu wyraz swemu przygnębieniu i rozczarowaniu, moje serce się raduje. Cieszę się, bo teraz ludzie zachowują się naprawdę właściwie. W starożytnym Rzymie takie zbiorowe oburzenie nie byłoby możliwe. Dla ludzi żyjących pod panowaniem Nerona pomysł, że ważny polityk mógłby wpaść w tarapaty, bo uprawiał seks z kimś dorosłym za jego zgodą, byłyby absurdalny.

A to dlatego, że starożytny Rzym pełen był koszmarów, każda komedia romantyczna zaś szybko zmieniała się tam w film grozy zakończony otruciem, morderstwem, samobójstwem, w wypadku Nerona natomiast czymś, co być może jest najbardziej przerażającą chwilą ludzkiej słabości w historii.

Część winy za problemy tego cesarza w relacjach z innymi ludźmi mogą ponosić jego rodzice. Większość z nas wiedzę na temat związków czerpie z obserwacji swojego ojca i matki – to od nich uczymy się pielęgnowania miłości i pokonywania różnic zdań, ale też dowiadujemy się, jak się rozstać i nie pozabijać przy tym. Niestety Agrypina Młodsza, matka Nerona, nie nauczyła go takiego ludzkiego podejścia.

Jest wiele opowieści o jej straszliwych uczynkach, ale ta jedna historia dobrze pokazuje, że był z niej prawdziwy czarny charakter z opery mydlanej. Na początek musicie wiedzieć, że choć była matką cesarza Nerona i siostrą cesarza Kaliguli, Agrypina była też żoną cesarza Klaudiusza. Na pewno go pamiętacie. Skoro sięgnęliście po tę książkę, prawdopodobnie uczyliście się łaciny i oglądaliście z pudłem lodów Ben & Jerry’s na kolanach miniserial telewizyjny Ja, Klaudiusz.

 

 

Popiersie Nerona, który wygląda tak, że chciałoby się go rąbnąć w twarz

 

 

(W college’u uczyłam się starożytnej greki, moim ulubionym smakiem jest Late Night Snack, a w przyszłym tygodniu wpadnę do was na telewizję. Już nie mogę się doczekać!).

Jeśli jednak potrzebujecie odświeżenia pamięci: Klaudiusz był czwartym cesarzem Rzymu. Najlepiej pamiętany jest prawdopodobnie za sprawą swoich licznych przypadłości, takich jak jąkanie się i utykanie. Historyk Swetoniusz pisał:

 

(…) w czasie chodu zawodziły go zbyt słabe wiązania kolan. Gdy mówił, czy to żartem, czy poważnie, szpeciły go różne śmiesznostki: nieprzystojny śmiech, gniew tym bardziej wstrętny, że pianę toczył z otwartych ust, nozdrza zawsze wilgotne, oprócz tego jąkanie i stałe kołysanie głowy, szczególnie wzmagające się podczas najmniejszego ruchu[1].

 

I dalej:

 

Matka Antonia nazywała go „ludzką poczwarą, zaczętą tylko przez naturę, lecz nie wykończoną”. Jeśli komu zarzucała tępotę umysłową, mawiała, że „głupszy jeszcze od jej syna Klaudiusza”[2].

 

Myliła się. W rzeczywistości Klaudiusz był inteligentnym człowiekiem, który po prostu potrzebował chusteczki do nosa.

Poważnie. Żadna z tych przypadłości nijak nie wpływała na znaczną inteligencję Klaudiusza. A jednak to właśnie one kazały ludziom zakładać, że Klaudiusz jest opóźniony umysłowo. Wspaniale! Gdybyście trafili do wyższych sfer starożytnego Rzymu, musielibyście pamiętać o jednym: jeśli zdradzicie choćby ślad intelektu, ambicji czy popularności, każda osoba u władzy najpewniej uzna, że jesteście jej wrogiem i potencjalnym uzurpatorem, po czym spróbuje was zabić. Udawanie prostaczka to najlepsza metoda przetrwania. Aby przeżyć w starożytnym Rzymie, musielibyście zachowywać się tak, jakbyście nagle odkryli, że wszyscy wasi przyjaciele należą do mafii.

Klaudiusz miał więc szczęście, bo jego przypadłości kazały wszystkim go lekceważyć. Gdy jego krewni mordowali się nawzajem, jego zwyczajnie pominięto. Z wyjątkiem godności konsula, dzielonej z bratankiem Kaligulą w wieku czterdziestu siedmiu lat, Klaudiusz nie zajmował się polityką aż do roku 41 n.e., kiedy był już po pięćdziesiątce. Wtedy to został cesarzem po zabójstwie Kaliguli, w które może był, a może nie był zamieszany. Podobno ludzie go kochali. Według Swetoniusza po zabójstwie

 

lud otaczający kurię domagał się jednego władcy, i to imiennie, wówczas Klaudiusz pozwolił żołnierzom, zgromadzonym z bronią w ręku na wiecu, złożyć przysięgę na swoje imię i obiecał na głowę po piętnaście tysięcy sestercjów. Pierwszy to cesarz, który zaskarbiał sobie wierność żołnierską aż daniną pieniężną[3].

 

Widzicie? Spryciarz.

Klaudiusz okazał się bardzo kompetentnym i inteligentnym władcą, a jego wspaniałe rządy doprowadziły do znacznego powiększenia Cesarstwa Rzymskiego – aż do Brytanii. Jego jedynym błędem było zapewne poślubienie Agrypiny Młodszej i adoptowanie Nerona.

Niemal wszyscy historycy zgadzają się, że w 54 roku n.e. Agrypina otruła Klaudiusza potrawą z grzybów. Odniesienia do tego znajdują się w wielu ówczesnych komediach; istniało całe mnóstwo żartów o grzybach. W swoich EpigramatachMarcjalis do nielubianego człowieka kieruje słowa: „Obyś zjadł takie grzyby, jakie jadł Klaudiusz!”. Wszystkie te żarty są takie same, wszystkie opierają się na schemacie: „Zjedz grzyby i zdychaj”. Dzisiaj tej zniewagi można użyć tylko wobec garstki przyjaciół, którzy uczyli się greki i łaciny (ich też zapraszamy na nocne oglądanie serialu). Może się lekko zaśmieją.

Niewykluczone, że to z powodu tych wszystkich kiepskich żartów ludzie do dziś pamiętają o owych grzybach. Często jednak zapomina się, że – jak twierdzi historyk Tacyt – Klaudiusz próbował wykorzystać pióro, aby wywołać wymioty. Pamiętajcie, Klaudiusz był mądry, bez wątpienia więc pomyślał, że jeśli go otruto, może podrażnić gardło i zwrócić truciznę. Dobry plan, co? Naprawdę sprytne.

Agrypina zatruła również pióro.

Taka jest w każdym razie moja ulubiona wersja historii o śmierci Klaudiusza. Nie ma bowiem w tej sprawie zgody. Swetoniusz twierdzi, że Agrypina podała Klaudiuszowi drugą porcję trucizny w kleiku, który miał ulżyć mu w bólu brzucha. To nie wydaje mi się aż tak eleganckie jak wersja z piórkiem. Niemniej pewne jest jedno – Agrypina nie tylko otruła własnego męża, ale otruła go dwukrotnie.

Jeśli bardzo wam teraz żal cesarza, to może powinniście wiedzieć, że Klaudiusz kazał stracić swoją trzecią żonę Valerię Messalinę (Agrypina była czwartą) oraz jej kochanka. Valeria miała poślubić swojego kochanka Gajusza Syliusza, gdy Klaudiusz wypoczywał poza miastem. Zorganizowała olbrzymie wesele i publiczny bankiet; zwykle nie jest to dobry pomysł, jeśli jest się już mężatką. (Szczególnie zaś ryzykowny dzisiaj, w dobie Twittera i Instagrama). Klaudiusz polecił również zabić wszystkich gości weselnych. Podobno gdy dowiedział się, że jego rozkaz został wykonany i wszystkich zgładzono, spokojnie poprosił o kolejny kieliszek wina.

Pamiętajcie, że wszystkie te opowieści mają jedynie stanowić kontekst historii rozstania Nerona. Jego rodzice nie mogą się z nim równać.

Czy wspominałam już, że Rzym był miejscem niewyobrażalnie krwawym? Wielu ludzi błędnie sądzi, że starożytny Rzym był bardziej cywilizowany niż, powiedzmy, średniowieczna Europa. Nie ma wątpliwości, że średniowiecze to okropny czas. Uczeni są mniej więcej zgodni, że w okresie tym można było zostać skazanym na śmierć właściwie za wszystko. Święty Piotr Damiani oznajmił kiedyś, że wenecka księżniczka, wnuczka cesarza bizantyjskiego Romana II, zasłużyła na śmierć wskutek wyniszczającej choroby, bo jadała widelcem. Dużo się wówczas dyskutowało o tym, czy widelce są narzędziem Szatana. (Odpowiedź: być może. Przypuszczam, że nigdy się tego nie dowiemy).

W porównaniu z zabójczym religijnym ferworem średniowiecza starożytny Rzym, ze swoją kanalizacją, togami i zorganizowanym systemem rządów, wydaje się całkiem znośny. Jeśli ludzie w ogóle uważają, że była to epoka pełna przemocy, to raczej ograniczają się do walk gladiatorów i wyobrażają sobie, jak Russell Crowe zabija ludzi. Ale, jak powie wam każdy nauczyciel łaciny albo historii w szkole średniej, walki gladiatorów nie musiały koniecznie prowadzić do śmierci.

Wiecie, czego nie mówią nam ci nauczyciele? Że walki gladiatorów przeważnie kończyły się śmiercią i że ginęli nie tylko gladiatorzy. Czasami osoby z widowni – ludzie, którzy po prostu przyszli obejrzeć dobrą walkę – były wciągane na arenę i rzucane na pożarcie dzikim zwierzętom. Wspaniała śmierć!

Rzymianie uwielbiali wynajdywać kreatywne i niespodziewane sposoby zabijania ludzi. Na przykład rzymską karą za ojcobójstwo było zawiązanie sprawcy oczu, obicie go kijami, a następnie wrzucenie do worka. Do worka wrzucano również małpę, węża, psa i koguta, a potem worek zaszywano. Pomysł był taki, że zwierzęta nie będą się zachowywać przyjaźnie. W sumie to jednak bez znaczenia, bo worek ostatecznie wrzucano do rzeki. Jeśli więc nawet ktoś przeżyłby jakiś moment natchnienia i równocześnie poskromił małpę, węża, psa i koguta (powiedzmy, przeniesiony w czasie doktor Dolittle), to i tak by utonął.

Nie wiem więc, dlaczego nauczyciele historii przedstawiają starożytny Rzym jako cywilizowany okres. Gdyby to miasto-państwo miało motto, brzmiałoby ono z pewnością: „Tutaj nikt nie umiera z przyczyn naturalnych”. Jest taki bardzo zły film, Noc oczyszczenia (2013) z Ethanem Hawke, który opiera się na idiotycznym założeniu – i powtarzanym wciąż grepsie! – że raz w roku wszelkie zbrodnie są legalne. Taki był powszechnie akceptowany system działania w Rzymie około roku 50 n.e. – tyle że obowiązywał przez 365 dni w roku.

Gdyby więc jakaś rzymska para rozstała się, a później pozabijała nawzajem, nie byłoby to nawet warte wzmianki. Zadziwiające byłoby, gdyby do tego nie doszło. A jednak było to zupełnie niepotrzebne, rozwody były bowiem powszechne w starożytnym Rzymie. Wspomniałam wcześniej o matce i ojcu Nerona, aby:

 

1. Dostarczyć wam ciekawostek, które będziecie mogli wykorzystać, gdy ktoś zacznie przy was wychwalać Rzym jako pierwszą wielką cywilizowaną społeczność. Zniszczycie wówczas wszystkich tych licealnych nauczycieli.

2. Pomóc wam zrozumieć, skąd wzięła się aż taka reakcja Nerona na jego rozstanie z Poppeą. A była ona straszna.

 

Jeśli w ogóle wiecie coś o cesarzu Neronie, to prawdopodobnie to, że był szalony i w czasie pożaru Rzymu grał na skrzypcach. Tak, był szalony. To jest prawda i jeszcze do tego dojdziemy. Ale bynajmniej nie grał na skrzypcach! Według historyka Kasjusza Diona Neron wdrapał się na dach pałacu, przywdział szatę śpiewaka i zaczął wyśpiewywać strofy o upadku Ilionu (Troi). Jak teraz o tym myślę, niewielka to w sumie różnica.

Po matce Neron odziedziczył zamiłowanie do przepychu i bezwzględność, po ojczymie zaś nie odziedziczył ani grama jego niedocenianego intelektu. We wszystkich decydujących chwilach swego życia mówił, że pragnie być poetą albo muzykiem. Nie był zbyt dobry ani w jednym, ani w drugim, ale niewykluczone, że gdyby matka nie pchała go na tron cesarski, byłby całkiem szczęśliwy, wiódłby normalne życie i zabił dwie, góra trzy osoby. Czyli mieścił się w normalnych statystykach swoich czasów.

Agrypina usiłowała osadzić Nerona na tronie, odkąd skończył on dziewięć lat. Wtedy to powiedziała wszystkim, że chłopiec śpi pośród węży. Nie spał. Po prostu mówiła to ludziom, tak jak inni rodzice opowiadają, że ich dziecko świetnie zdało egzaminy w szkole średniej. Może wszyscy ci ludzie też kłamią? Nie wiem. Ja kiepsko zdałam te egzaminy i żaden ze mnie detektyw.

Neron cały czas zachowywał się, jakby właśnie występował na wielkiej scenie. Potrzebował do tego partnerki. W roku 53 n.e. poślubił Oktawię, córkę Klaudiusza. Agrypina zaaranżowała to małżeństwo, sądziła bowiem, że w ten sposób Neron zyska większą legitymację do rządzenia – że powinien być cesarzem, bo nie tylko został adoptowany przez Klaudiusza, ale również poślubił jego córkę.

Oktawia, wedle Tacyta, była cnotliwą rzymską żoną. Wyobrażam sobie, że mogła mieć problem, wchodząc do rodziny, której członkowie zabili jej ojca, poradziła sobie z tym jednak. Jak cnotliwa rzymska żona, która nie chciała umrzeć. Neron jej nie pragnął, a w reakcji na jej cnotliwość kilka razy próbował ją udusić.

Ale to nie o tym rozstaniu jest ta opowieść.

Tragiczne rozstanie zakończyło romans Nerona z Poppeą Sabiną, który zaczął się w roku 58 n.e. Poppea Sabina miała podobno wszelkie cechy, jakich Neron mógł pragnąć. Innymi słowy, jak mówi Tacyt: „Ta kobieta posiadała wszystko prócz uczciwej duszy”[4]. Napisał też:

 

Wszak po matce, która górowała pięknością nad niewiastami swej epoki, odziedziczyła zarówno sławę, jak urodę; jej majątek odpowiadał świetności rodu; jej mowa była ujmująca, a dowcip nie od rzeczy[5].

 

Ciekawostka: zdaniem Swetoniusza sekretem jej urody były ośle mleko i sperma gladiatorów.

Filozof i dramaturg Seneka w swojej sztuce Oktawia porównuje ją również do Oktawii:

 

Neron: Mam kochankę, której blask i uroda godne są mojego łoża. Wenus by jej pozazdrościła, Wenus, lojalna Junona i zbrojna Minerwa.

 

Seneka: Cnota, lojalność i czyste serce – te rzeczy winny zadowolić męża, tylko one. Taka chwała duszy żyć potrafi wiecznie. Kwiat urody zaś blaknie z dnia na dzień.

 

Neron: Bogowie w niej złączyli wszelką doskonałość. Mojry poczęły ją dla mnie.

 

Bardzo ją ten Neron lubił! Jeśli wierzyć Senece, Poppea była naprawdę superlaską (jest to całkiem możliwe, bo wedle pośmiertnych opisów dość wyraźnie przypominała aktorkę Christinę Hendricks) i Neron doszedł do wniosku, że to jego prawdziwa bratnia dusza.

 

 

Na tej ilustracji nie widać, jak bardzo Poppea była podobna do Christiny Hendricks. Obejrzyjcie sobie zdjęcie Christiny Hendricks

 

Zanim Neron zaczął romans z Poppeą, zdążyła ona dwukrotnie wyjść za mąż. Jej pierwszym mężem był Rufriusz Kryspin, którego poślubiła w 44 roku n.e. Rufriusz był dowódcą pretorianów cesarza Klaudiusza, dopóki w roku 51 n.e. nie wypędziła go Agrypina, podejrzewając, że miał zbyt wielki sentyment do niedawno zamordowanej Messaliny. Agrypina nie kazała go jednak zabić. Dziwne! Oczywiście został zabity, ale dopiero później, w roku 65 n.e., przez Nerona. Miał sześćdziesiąt sześć lat, a jest to wiek, którego mało kto mógł mieć nadzieję dożyć w starożytnym Rzymie.

Po wygnaniu pierwszego męża Poppea wyszła za Marka Salwiusza Otona, bliskiego przyjaciela cesarza Nerona. Najprawdopodobniej była kochanką Otona już w czasie małżeństwa z Rufriuszem i stąd pewnie te aluzje do jej nieprawego życia. Co do tego związku istnieją pewne rozbieżności wśród kronikarzy. Tacyt pisze w swoich Dziejach:

 

Wszak Otho [Oton] swój wiek chłopięcy spędził lekkomyślnie, swą młodość swawolnie i mile widziany był przez Nerona jako rywal w jego wybrykach. Dlatego też Neron swą cesarską kochankę, Poppeę Sabinę, w jego domu jako u zaufanego w rozpustach towarzysza umieścił, oczekując chwili, w której by swej małżonki, Oktawii, się pozbył. Później jednak podejrzanego z powodu tejże Poppei usunął na prowincję Luzytanię pod pozorem objęcia jej namiestnictwa[6].

 

Jeśli tak było – a Plutarch przedstawia podobną wersję w Żywocie Galby – to Nero chciał mieć Poppeę dla siebie i wydał ją za Otona, licząc, że ten będzie zbyt zajęty wieloma swoimi kobietami, aby skupić się na jednej. Błąd! Oton zakochał się w Poppei. Nerona nie wpuszczano do ich domu i musiał błagać Poppeę o spotkania.

Dalej relacje są rozbieżne. Swetoniusz w Żywocie Othona twierdzi, że Poppea odwzajemniała uczucia męża, zdecydowała się więc odtrącić Nerona. Dion utrzymuje, że sprytnie wykorzystała ona zazdrość Nerona, by doprowadzić do wygnania męża i wzmóc pożądanie w Neronie. Z kolei Wikipedia mówi, że „Oton przedstawił swoją piękną żonę cesarzowi na jej prośbę”, co sugerowałoby jeszcze misterniejszy plan tej kobiety.

Wszystkie te teorie mają jednak ten sam wynik: w roku 58 n.e. Oton został wygnany do Luzytanii, a Poppea mogła ponownie wyjść za mąż. Agrypina wcale się nie cieszyła, że Neron chce zerwać z Oktawią na rzecz Poppei. A według Tacyta Poppea była tego świadoma.

 

(…) z każdym dniem gorętsza stawała się jego [Nerona] miłość do Poppei. Ta, nie spodziewając się za życia Agryppiny małżeństwa z Neronem i jego rozwodu z Oktawią, wśród częstych posądzeń, a niekiedy w żartach, robiła cesarzowi wyrzuty i nazywała go niedorostkiem, który, podległy cudzym rozkazom, nie tylko władzy, lecz nawet wolności nie posiada. Bo czemuż odkłada się z nią zaślubiny? Widocznie nie podoba się jej uroda i triumfy przodków! A może jej płodność i szczerość uczucia? Ktoś się obawia, aby przynajmniej jako małżonka nie ujawniła krzywd senatorów i rozgoryczenia ludu na pychę i chciwość matki[7].

 

Sami wiecie, jak to jest. Wasz chłopak wciąż we wszystkim słucha matki. Matka was nienawidzi, wy mu mówicie, by przestał być maminsynkiem, i sugerujecie, że jego matka jest… no, że nie jest taka wspaniała… a wasz chłopak zaraz dowodzi swojego oddania, mordując własną matkę.

A może to tylko raz w dziejach zadziałało.

Co ciekawe, Tacyt twierdzi, że nikt nie spodziewał się tego morderstwa. Wy się pewnie spodziewaliście, bo już wiecie, jak działali ci ludzie. Wiem, co sobie myślicie. Myślicie: „Facet zaraz wyciągnie fiolkę z trucizną”. Zgadza się! Swetoniusz utrzymuje, że Neron próbował otruć Agrypinę trzy razy, a ona za każdym przyjmowała antidotum i udawało jej się przeżyć. Agrypina była bowiem mistrzynią w dziedzinie trucicielstwa. Nie pluj pod wiatr, nie próbuj oszukać oszusta, nie próbuj otruć Agrypiny.

Otwartą agresję uważano za zbyt ryzykowną, stąd Neron nie planował zadźgać matki w biały dzień. Anicetus, nienawidzący Agrypiny dowódca floty z Misenum, zaproponował, by nad jej łóżkiem stworzyć rozpadający się sufit. Pomysł był taki, że sufit się zapadnie i ją zmiażdży. Nie mam pojęcia, jak chcieli potajemnie przebudować sufit nad łóżkiem Agrypiny. Nie był to najlepszy plan i szybko go zarzucono. Narodził się jednak z niego pomysł zbudowania statku, który rozpadłby się na otwartym morzu i pociągnął za sobą Agrypinę. To wydawało się bardziej obiecujące niż skryte konstruowanie zapadających się sufitów.

Neron wysłał Agrypinie zaproszenie na wyspę, obiecując zgodę. Ucałował jej oczy i piersi (może różne rzeczy wyglądały inaczej w dawnych czasach, ale ten szczegół pozostaje dziwny, przedziwny, na wieki dziwaczny). Według Diona Neron pożegnał Agrypinę, mówiąc: „Dla ciebie żyję, dzięki tobie rządzę”.

Czy kobieta tak sprytna jak Agrypina mogła niczego nie podejrzewać? Gdy tylko statek wyszedł w morze, przeciążony ołowiem dach kabiny zawalił się, tak jak mógł się zawalić sufit. Statek zaczął tonąć. Agrypina i jej przyjaciółka Acerronia Polla znalazły się w wodzie. Agrypina, choć wypiła wcześniej sporo wina i miała zranioną rękę, popłynęła do brzegu. W tym czasie Polla zaczęła krzyczeć, że jest Agrypiną, matką cesarza, i że potrzebuje pomocy. Wówczas załoga zatłukła ją na śmierć wiosłami. Może to i dobrze, bo inaczej Agrypina kazałaby ją zabić za uzurpację.

Agrypina była już wówczas przekonana, że Neron próbuje ją zamordować, udawała jednak, że jest nieświadoma jego planów. Przekazała mu wiadomość, że jej statek zatonął na skutek wypadku i że choć jest pewna, iż chciałby ją odwiedzić, muszą poczekać, aż wróci do zdrowia. Neron wysłał wszakże do jej domu wynajętych zabójców. Anicetusa poinstruowano, by tym razem nie zawiódł. Włamał się więc do domu Agrypiny z grupą ludzi i oznajmił jej, że z rozkazu cesarza ma ją zabić. Agrypina upierała się, że jej syn nigdy nie wydałby takiego rozkazu. W odpowiedzi jeden z napastników uderzył ją w głowę. Ostatnie słowa Agrypiny brzmiały: „Uderzaj i przebij ciało, które nosiło Nerona!”.

Neron zjawił się tam później i miał dokładnie obejrzeć jej ciało. Uważnie przyjrzał się każdej części, a gdy skończył, oznajmił, że pierwszy raz zdał sobie sprawę, jak piękna była jego matka. Przez wiele lat cesarz twierdził, że dręczy go wściekły duch matki i że słyszy jęki Agrypiny, ilekroć odwiedza jej grób. Jego poddani nie przyjęli dobrze tego matkobójstwa. Wkrótce po morderstwie na Forum ktoś porzucił dziecko z przyczepioną karteczką: „Nie wychowam cię, bo boję się, że zabijesz swą matkę”.

Prawdziwe, żywe dziecko porzucono w miejscu publicznym, by przedstawić swoje stanowisko polityczne. Takie to było miasto.

Równie marne były perspektywy biednej Oktawii, której Neron nie widział w głównej roli historii miłosnej swego życia. Ostatecznie się z nią rozwiódł, a że ludzie nadal ją lubili – być może dlatego, że nie ma żadnej poszlaki, by kiedykolwiek kogokolwiek zamordowała, a to znaczy, że była lepsza niż wszyscy inni w tym piekielnym mieście – wygnał ją na wyspę. Lud zaczął przeciw temu protestować. Ludzie wyszli na ulice, krzycząc: „Sprowadź Oktawię z powrotem!”. Zirytowało to Nerona i kazał udusić Oktawię w łaźni parowej.

Neron miał być później prześladowany przez sny, w których wpychał Oktawię do jej wodnego grobu. Tak więc jeśli nawet nie macie kompasu moralnego, pamiętajcie, by nie mordować ludzi, bo to prowadzi do zaburzeń snu.

Wiecie, kto się tym wszystkim wcale nie martwił? Poppea. To uprawdopodobnia teorię, że od początku knuła ona, by zostać cesarzową. Kiedy zamordowano Oktawię, wreszcie osiągnęła ten cel.

Czy było warto? Czy Neron i Poppea byli razem szczęśliwi?

Nic z tego.

Mieli jedną córkę, którą Neron powitał – wedle słów Swetoniusza – z „radością niespotykaną u śmiertelników”. Niestety zmarła ona wkrótce po przyjściu na świat. Neron uczynił ją bóstwem i szybko powrócił do dawnych zwyczajów. Jak pisze Dion:

 

Potajemnie wysyłał ludzi, którzy udawali pijanych albo wdawali się w rozmaite zatargi. Następnie zaś kazał im podpalać różne budynki w wielu dzielnicach miasta, tak by ludzie nie mieli pojęcia, skąd się wzięły te nieszczęścia, i nie umieli im zaradzić, mimo że nieustannie byli świadkami wielu dziwnych widoków i odgłosów.

 

Podpalał więc dla zabawy własne miasto, a to nic fajnego. O podpalenia z roku 64 n.e. oskarżył chrześcijan i kazał ich stracić w sposób tak straszliwy, że Biblia opisuje ten czas słowami: „Będzie bowiem wówczas wielki ucisk, jakiego nie było od początku świata aż dotąd i nigdy nie będzie”[8]. A to głównie dlatego, że Neron był przerażającym sadystą. Według Tacyta:

 

A śmierci ich przydano to urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt, ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów [albo przeznaczeni na pastwę płomieni i], gdy zabrakło dnia, palili się, służąc za nocne pochodnie. Na to widowisko ofiarował Neron swój park i wydał igrzysko w cyrku, gdzie w przebraniu woźnicy z tłumem się mieszał lub na wozie stawał. Stąd, chociaż ci ludzie byli winni i zasługiwali na najsurowsze kary, budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni[9].

 

Neron zaczął jednak tracić popularność, bo ludzie dostrzegli, jaki z niego obłąkany maniak. Co do jego małżeństwa, dokładniejsza jest relacja Diona, wedle której:

 

[Neron i jego kompani] wchodzili do burdeli i bez żadnych zahamowań spółkowali ze wszystkimi napotkanymi tam kobietami, pośród których były najpiękniejsze i najwspanialsze w mieście, niewolnice i wolne, kurtyzany, dziewice i mężatki. A wywodziły się one nie tylko z ludu, ale i z rodzin szlacheckich, zarówno dziewczęta, jak i dojrzałe kobiety. Każdy mężczyzna mógł tam korzystać, z której chciał, gdyż kobietom nie wolno było nikomu odmawiać.

 

Poppea także pozwalała sobie na ekscesy, które przywodzą na myśl Marię Antoninę, ale nie były one szczególnie występne. Muły ciągnące jej powóz miały złote podkowy, ponadto kazała codziennie doić pięćset oślic, aby móc kąpać się w ich mleku. Chociaż często wspomina się o jej lubieżnej naturze, nie sądzę, aby była na tyle głupia, by zdradzać Nerona, a gdyby była, z pewnością poznalibyśmy jakieś dowody jej niewierności. Generalnie zdradzanie człowieka, który ma zwyczaj zamieniać ludzi w żywe pochodnie, wydaje się katastrofalnym pomysłem.

Gdy mamy do czynienia z cesarzem mordującym ludzi i palącym miasta, jego gwałty nie wydają się aż tak szokujące. Mimo to Poppea Sabina, jak można się było spodziewać, nieszczególnie cieszyła się z faktu, że Neron z kolegami spędza cały czas w burdelach. Szczerze mówiąc, dość naiwne wydaje się jej przekonanie, że mąż mógłby być jej wierny, bo… no cóż, bo Neron nie miał ani jednej pozytywnej cechy, absolutnie żadnej, po prostu był potworem. A jednak wyczyny seksualne Nerona stały się zarzewiem wielkich niesnasek między nimi.

Aż wreszcie pewnego wieczoru, gdy Neron wrócił z wyścigów, brzemienna wówczas Poppea nakrzyczała na niego. Cesarz zaczął więc skakać jej po brzuchu i nie przestał, póki nie wyzionęła ducha. Źle się z tym potem czuł. Nakazał, by nie palić jej ciała, ale namaścić je i zabalsamować, a to jest… chyba miłe, nie? W swojej mowie wychwalał jej cnoty, potem zaś, występując w klasycznych tragediach, odgrywał role żeńskie, nosząc maskę wyobrażającą zmarłą żonę.

Koniec związku Neron opłakał również, mordując syna Poppei. Swetoniusz pisze w Żywocie Nerona:

 

Swego pasierba, Rufriusza Kryspina, syna Poppei, jeszcze dziecko, kazał jego własnym niewolnikom utopić w morzu, gdy łowił ryby, tylko za to, że podobno w czasie zabawy udawał wodza, sprawując rozkazy[10].

 

No, jeśli chłopak naprawdę udawał wodza, łowiąc ryby, to dostał to, co mu się należało.

Później Neron popadł w lekki szał i zaczął zabijać wszystkich w swoim otoczeniu. Swetoniusz wylicza:

 

Syna swej piastunki, Tuskusa, zesłał na wygnanie za to, że sprawując namiestnictwo Egiptu, wykąpał się w łaźni wzniesionej na przybycie cesarza. Swego wychowawcę Senekę zmusił do samobójstwa. Przedtem Seneka często dopominał się o zwolnienie z tego stanowiska i chętnie wyrzekał się majętności. Jednak Nero zaklinał się na wszystko, co święte, że Seneka niepotrzebnie czuje się zagrożony przez niego, który raczej sam gotów zginąć, niżby miał wyrządzić Senece jakąś krzywdę. Burrusowi, dowódcy gwardii, obiecawszy lekarstwo na gardło, posłał truciznę. Swych wyzwoleńców, bogatych i starych, którzy poparli niegdyś jego usynowienie, a wnet uzyskanie władzy oraz byli zarazem jego kierownikami, pozbył się za pomocą trucizny, podanej bądź w jadle, bądź w napoju[11].

 

Nie ma w tych mordach żadnej logiki. Gdyby to był film kryminalny, początkowo obstawialibyście, że to nie Neron popełnił te zbrodnie, nie miał bowiem żadnego motywu. (Nerona gościnnie grałby jakiś znany aktor, aby widzowie jednak trochę go podejrzewali). To ten moment, w którym rozstanie z Poppeą zmienia się ze strasznego, ale też po części normalnego na owe czasy, w całkowite dziwactwo.

Neron miał niewolnika imieniem Sporus, który rzekomo przypominał Poppeę na tyle, na ile nastoletni chłopiec może przypominać rzymską wersję Christiny Hendricks. Wiemy w każdym razie, że był młody i piękny. Związki homoseksualne nie były wówczas w Rzymie mile widziane. Choć nie zniechęciło to w żaden sposób Nerona, mogło wpłynąć na decyzję, by wykastrować Sporusa przed poślubieniem go.

Tak, dobrze przeczytaliście. W roku 67 n.e. Neron kazał wykastrować małoletniego niewolnika, który wyglądał jak jego była żona, a potem próbował ją nim zastąpić. Wiem, że teraz myślicie: „No tak, kastracja. Wiadomo, w starożytnym Rzymie to normalna sprawa”. Nic podobnego. W starożytnym Rzymie kastracja była nielegalna. Można było kupić eunucha pochodzącego z innego kraju, ale jeden z przywilejów rzymskich niewolników polegał na tym, że oszczędzano ich genitalia.

Neron zmienił imię Sporusa na Sabina i kazał mu się ubierać jak Poppea, a publicznie pokazywać z klejnotami cesarskimi. Tłumy miały zwracać się do Sporusa per „pani” lub „cesarzowo”. Swetoniusz pisze, że Nerona widywano, jak „obwoził [Sporusa] z sobą w lektyce, towarzyszył mu po sądach i targowiskach Grecji, a rychło i w Rzymie na Sigillariach, co chwilę obcałowując”[12].

Neron oferował olbrzymie sumy każdemu, kto zdołałby chirurgicznie zmienić Sporusa w kobietę. Nie chcę przedwcześnie zdradzać zakończenia, ale technologia dostępna w latach sześćdziesiątych pierwszego wieku nie pozwalała na przeprowadzenie takiej operacji. Całe szczęście, że nikt nie zdołał przekonać Nerona, iż ma odpowiednie do tego umiejętności. Z pewnością bowiem było wielu szaleńców, którzy wierzyli, że potrafią to zrobić, Neron zaś nie był najlepszy w podejmowaniu decyzji. Istniało zagrożenie, że Sporus zostałby poddany jeszcze gorszym niż dotąd torturom.

Biedny Sporus. Myślę, że to jedyna niewinna postać w tej historii (oprócz Oktawii, która też wydaje się bardzo sympatyczna). Historyk Edward Champlin szacuje, że nie miał nawet dwudziestu lat, gdy zmarł w roku 69 n.e. Z pewnością nie był zachwycony całą sytuacją – nie dotknął go żaden rodzaj syndromu sztokholmskiego każącego sympatyzować ze swym oprawcą. Bardzo śmiałe i przemyślne wydaje się to, że w Nowy Rok podarował Neronowi pierścień przedstawiający uprowadzenie Prozerpiny. Ów mit opowiada o młodej, pięknej bogini porwanej i zaciągniętej do piekła przez króla podziemi. Nie najlepszy to prezent dla kogoś, kogo się kocha – biżuteria, która wprost nazywa obdarowanego diabłem. Niektórzy chrześcijanie do dziś wierzą, że Neron był wcieleniem szatana. Ja w to nie wierzę – moim zdaniem diabeł zachowywałby się o wiele sympatyczniej. Wygląda zaś na to, że prócz zamordowanej przez niego matki nikt Nerona szczególnie nie lubił.

Pod koniec lat sześćdziesiątych perwersje seksualne Nerona stały się tak dziwaczne, iż miał zwyczaj przebierać się za zwierzę i zamykać w klatce, a gdy go wypuszczano, gryzł w genitalia skrępowanych więźniów. Swetoniusz tak opisuje jego zachowanie:

 

Swoim ciałem kupczył tak szczodrze, że nie tylko splamił rozpustą prawie wszystkie jego części, lecz wymyślił jeszcze jakby nowy rodzaj zabawy. Oto przebrany w skórę dzikiego zwierzęcia wypadał z klatki i rzucał się na organy płciowe mężczyzn i kobiet przywiązanych do słupa[13].

 

Okazuje się, że za rządów Nerona niczyje genitalia nie były bezpieczne, wbrew rzymskim zwyczajom.

Dion opisuje sytuację, która zaowocowała dowcipem powtarzanym przez stulecia, choć głównie w tych zakątkach bibliotek, gdzie studiuje się języki klasyczne. Ale, kto wie, może i wy się zaśmiejecie.

 

Gdy Neron wziął sobie eunucha Sporusa za żonę, spytał raz jednego ze swych rzymskich znajomych, który studiował filozofię, czy takie małżeństwo i pożycie zyskuje jego aprobatę. Ów odpowiedział: „Dobrze czynisz, cesarzu, szukając towarzystwa takiej żony. Gdybyż tylko twój ojciec miał takie same skłonności i żył w takim związku!”, sugerując, iż gdyby tak było, Neron nigdy by się nie urodził, a kraj byłby teraz wolny od wielkiego nieszczęścia.

 

Niebawem prowincje zaczęły się buntować, gdyż Neron nie tylko był strasznym człowiekiem, ale też marnie zarządzał finansami. Prowincje były nadmiernie obciążone podatkami, co doprowadziło do otwartego buntu. To już jednak nudne kwestie fiskalne, a to nie jest książka o takich sprawach. Tak czy inaczej, zażądano rezygnacji Nerona, ostatecznie zaś pretorianie porzucili go w pałacu na pastwę wściekłego tłumu i niebawem cesarz popełnił samobójstwo. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Jakiż artysta umiera w mojej osobie”.

Ostatnie słowa większości jego ofiar nie zostały oczywiście zachowane dla potomności.

Neron pragnął, by Sporus zginął z nim – być może w tej chwili myślał o żonie Seneki, która chciała popełnić samobójstwo razem z mężem, tyle że Seneka był naprawdę wspaniałym człowiekiem doprowadzonym do śmierci przez Nerona – Sporus jednak uciekł. Chciałam już napisać, że pokazał, iż ma jaja, ale to chyba kiepski dowcip. Gorszy niż dowcipy o grzybach. Powiem więc, że wykazał się prawdziwą odwagą.

Chciałabym móc wam powiedzieć, że dla Sporusa wszystko dobrze się skończyło, że spotkał miłych ludzi, którzy mu pomogli, a potem doszedł stopniowo do siebie po psychicznej traumie, jakiej doznał w czasie związku z Neronem, i wreszcie znów poczuł, że może być bezpieczny i kochany. Albo powiedzieć wam, że Sporus wiódł później szczęśliwe samotne życie gdzieś na wsi, gdzie czytał dużo książek i opiekował się zwierzętami. Bo to wydaje mi się drugą dobrą możliwością albo – jeśli macie takie doświadczenia ze związkami – nawet najlepszą opcją.

Nic takiego się jednak nie stało.

Niemal