Historie dotyku - Karol Gromek, Marcelina Obarska - ebook

Historie dotyku ebook

Karol Gromek, Marcelina Obarska

3,4

Opis

Zanurzaliśmy ręce w rozgrzaną trawę, w gorący piasek, w psie sierści, w pachnącą pianę i w brzuchy pluszowych zwierząt, nie myśląc o niczym innym, jak tylko o prostych, banalnych przyjemnościach. Nasze palce były czułkami szukającymi rozkoszy. Długo myślałem, że tak właśnie wygląda umiłowanie życia, ale ktoś powiedział mi, że to jego doskonałe przeciwieństwo. „Pantomima rozpisana na kilka powtarzających się gestów, tak wyobrażam sobie piekło – mówisz – jako przymus ciągłego sięgania po przyjemności”.

Historie dotyku to zbiór 702 fragmentów poświęconych tytułowemu zmysłowi. Poruszając się na przecięciu prozy poetyckiej i eseju filozoficznego, autorzy opisują dotknięcia proste i czułe, które przychodzą na myśl pierwsze, ale także te, które są trudne, zapomniane, niedostrzegane lub przemilczane. Otwarta struktura fragmentów nie narzuca stylu lektury. Można je czytać linearnie lub błądzić między nimi – jak po mapie, która nie wskazuje jedynej ścieżki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (5 ocen)
1
2
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ArchiOla

Nie oderwiesz się od lektury

cudownie zmysłowa głęboko dotykajaca osobiste i obce myśli i emocje
00
kamilakok

Nie polecam

Ściągnęłam ebook ale w treści było tylko 20 stron przypisów, więc podejrzewam jakiś błąd w pliku. Czy u innych też tak się wyświetla czy poprawnie?

Popularność




Ta

sama ręka dotyka owoców na targu, sznuruje buty, ściska drugą dłoń w geście powitania, przeczesuje włosy, gładzi cudze twarze i brzuchy, przegląda książkę, grzebie w zębie, liczy pieniądze, trzyma kromkę chleba, wsuwa się w otwory ciała innych ludzi, posługuje się sztućcami, myje resztę ciała, ściska klucze, przeciera spocone czoło, wyciąga zgniłe resztki jedzenia z odpływu, przeczesuje grzywę lwa, iska meszek z liści ściętych roślin, skręca jointa, odkręca butelkę, szpera po kieszeniach, daje się tatuować, wyciska wągry, poprawia majtki wrzynające się między pośladki, chwyta gładkie uchwyty w eleganckich tramwajach, gładzi okładki: matowe i błyszczące, wkłada wydruki do foliówek, strzepuje okruchy z blatów, wyciska na drugą dłoń trochę pachnącego mydła, drapie się po karku,

Świętą częścią

mojego

ciała są koniuszki palców, tam skupiam osiemdziesiąt procent mojej uwagi, to one czynią i wykonują. To nimi głaszczę ekrany i panele. Co zmieniło się, gdy przestaliśmy naciskać, a zaczęliśmy ledwie dotykać powierzchnie? Przecież nie staliśmy się bardziej delikatni. Nasza choreografia zyskała, być może, na płynności, ale czułość gestu to pozór. W rzeczywistości możemy sobie pozwolić na coraz okrutniejsze ruchy. Choreografia dokonuje się tam, gdzie wcześniej był tylko zalążek gestu. Dotykam – to początek i koniec, cisza. Ostateczność udająca grację. Naciskanie było jak bufor chroniący zewnętrze przed naszą surowością. Teraz: przerażająca nagłość, nic bardziej widocznego od tego terroru w nas.

Sposób, w jaki

powieka

dotyka oka: nawet szczególnie natężona świadomość nie jest w stanie uchwycić milisekundowego zetknięcia (w tym czasie mucha uderzy skrzydełkami sto razy). Ta cienka fałdka skóry (tak cienka, że czasem widzę przez nią słońce) jest silniejsza ode mnie: ślizga się po gałce oka poza moją kontrolą i odczuwaniem.

Otoczone

dłonią jabłko, nektarynka, pośladki, pierś. Skąd się bierze ta przyjemność w dotykaniu różnorakich krągłości? Czy odczuwa się niemałą satysfakcję dlatego, że kryje się w niej zapowiedź dalszej, intensywniejszej przyjemności?

Gest

szybki, jakby wyrwany z jakiegoś niezbornego rytuału: dłoń uderzająca o skórę bębna – eksponatu w muzeum. Wiem, że nie wolno, a jednak chcę coś sprawdzić. Palce na starej membranie. Karcą mnie ojciec i siostra. Dobrze wiem, że nie wolno. Nie pamiętam reakcji muzealniczki, ale w mojej głowie pozostaje jasną, niemą panterą strzegącą czegoś cennego, na co można tylko patrzeć. Wiem, że nie wolno, ale chcę być tą niesforną, ruchliwą postacią. Pragnę karcącego spojrzenia. Nie ukradkiem, niezauważenie, ale jawnie, stanowczo; gest ostry, bezwzględny, jak wystrzelony nabój.

 P a t r z c i e   n a   m n i e, 

niosę groźbę.

To

była chyba pierwsza świadoma próba sprawdzenia woli, pierwsza, jaką pamiętam. Moi przyjaciele dziś liżą dzieła sztuki, najpiękniejsze rzeźby w najwytworniejszych europejskich muzeach. Dotykają ciał i kształtów, ich badanie ma w sobie coś z uwodzenia, jest radosną grą z łagodnym ryzykiem.

Mało

kto

celowo dotyka pajęczyny:

 w  p a j ę c z y n ę   s i ę   w p a d a 

i potem

szybko

próbuje się jej pozbyć z włosów i twarzy.

Niespodziewane

dotyki: pąki mieczyków na szyi. Zwiewne myśli każą mi odczuwać je, jakby były odległymi owadami. Grubymi, ale nie tłustymi; o zwartej, jędrnej budowie.

Albo

taki dotyk: kiedy nagle czujesz na sobie czyjąś rękę (i pewnie to pierwszy raz, gdy ta osoba cię dotyka; kobieta stojąca za tobą w kolejce, instruktor, sąsiadka). Jest w tym coś nowego, nowe dopasowanie. I taki dotyk wymaga uzupełnienia, dopracowania. Musisz spojrzeć na miejsce, które wybrała czyjaś ręka. Musisz skierować tam wzrok: utwierdzić się innym zmysłem, że ów dotyk się właśnie dzieje. Przyglądasz się z niedowierzaniem. Co czuje właściciel tej ręki, kiedy widzi, że patrzysz się na to zetknięcie z zaskoczoną miną?

(Albo

taki dotyk: kiedy gdzieś siedzisz lub stoisz i czekasz. Musisz więc zająć czymś ręce i nogi. Jedną opierasz na biodrze, drugą podpierasz policzek, jedną stopą dotykasz ziemi, a drugą kładziesz na jej wierzchniej stronie. Albo obie ręce wsuwasz między uda. Albo zakładasz nogę na nogę, łokciami napierasz na oparcie lub stojąc i opierając się o ścianę, przenosisz ciężar ciała na jedną nogę. Słuchasz ciała i jego wygody: chcę teraz przyciskać policzek dłonią, więc to robię).

Od

kilku dni nikt mnie nie przytulił, jedynie jakieś przypadkowe muśnięcia. Dłoń dorosłego mężczyzny na moich plecach, dotknięcie ramienia przez dorosłą kobietę. Nie bójcie się: paruję, bo jestem po walce – nie dlatego, że rozgrzałam się przed następną.

Chłodne ciało

gotowe

do odbycia stosunku płciowego. Zaraz będzie spało, jutro będzie jadło. Ten akt potrwa tylko chwilę i świat go nie zauważy. Kiedy smutek nie zostaje złagodzony, wstaje i ubiera się, mówi, że musi wyjść. Do nikogo nie należy, nikomu o tym nie powie. Puste, wydrążone, niedotknięte miejsce.

Jeśli

stwierdzam:

to mnie dotyka (bo tak czuję; nagle, wstydliwie), oznacza to, że pozwoliłam się zbliżyć (temu) za bardzo. O tworzeniu definicji: to, czym jest, mogę poznać tylko poprzez pokochanie tego.

To, czym

to jest, mogę poznać tylko poprzez pokochanie tego. Rozpisane to może być jako metoda – choć to, co w tym najbardziej pociągające, to właśnie pozbawiona refleksji intuicyjność. Myślę o dziecku: o sobie jako kilkulatku i o dzieciach, które obserwuję.

 R z e c z y w i s t o ś ć   j e s t   w t e d y   n o w a; 

jest

jeszcze czysta, nienazwana. Żeby wiedzieć, czy coś zrobi mi krzywdę – skaleczy, podrapie, ugryzie, ubrudzi – zbliżam się do tego instynktownie, dotykam bez zastanowienia. Poznaję rzeczywistość przez zbliżenia. Rzeczy smaczne, ufne, radosne, miękkie, użyteczne zabieram ze sobą: przechowuję pamięć o nich i kiedy mogę, ponawiam zbliżenie. Rzeczy mogę pokochać. Jeśli czegoś nie odtrącam, to uczę się tego: chcę poznać jego strukturę i właściwości. To właśnie mogę nazwać miłością. Wnikliwe badanie, przebywanie razem, obserwacja. Najprostszą egzemplifikacją są relacje z innymi ludźmi: to ich się zapamiętale uczę i dotykam. Następnie poznaję ich ulubione rzeczy i zwyczaje. W ten sposób kreślę swoją mapę Świata. Ale i to, co zawsze było i będzie martwe, również można pokochać. Kiedy moja wyobraźnia rozkochuje się w – powiedzmy – książkach lub tkaninach, to zbiór wiedzy o ich powierzchownych i skrytych własnościach się rozrasta. To, co chcę poznać dogłębnie, muszę oswoić, objąć uczuciem. A kiedy coś kocham, to staję się tego sprzymierzeńcem.

Po

moim powrocie z dalekiej podróży on pyta mnie: czy dotykałaś tam jakichś zwierząt?

Spacerując

codziennie

blisko krzewów, drzew i żywopłotów, nie potrafię się powstrzymać, by nie muskać liści otwartą dłonią. Kiedyś miałem zwyczaj zrywania małych listków i niesienia ich kilka metrów dalej. Teraz już tylko się wzajemnie łaskoczemy – bez zbędnych podszczypywań. (Chyba że po chodniku w kierunku ruchliwej drogi zmierza nagi ślimak: wtedy zrywam listek, żeby przenieść spacerowicza w bezpieczne miejsce).

Lepkie

uściski dłoni. Na samą myśl, że zaraz będę musiał podać komuś swoją spoconą rękę, zaczynam się pocić jeszcze bardziej (rumieniec na twarzy działa identycznie, ale to już inna historia).

Rzęsy

Aleksandra:

kiedy kładziemy się spać i przytulasz mnie, a ja czuję na policzkach twoje rzęsy, które mnie lekko łaskoczą. Nie ma nic ciekawszego i cenniejszego niż twoje rzęsy. Czuję każdy ruch, kiedy otwierasz oczy lub kiedy drży ci powieka. Nawet teraz na samą myśl nie mogę przestać się uśmiechać.

Niektóre

osoby

ze spektrum autyzmu, kiedy nie mogą rozpoznać przedmiotu choćby ze względu na nadmiar bodźców, przykładają rzecz do ust, bo to najbardziej unerwione miejsce w ciele. Usta pozwalają lepiej poznać przedmiot.

Wzorem

rytmu, linią języka, wstydliwym wspomnieniem zachłyśnięcia się tekstem (upalne lato nastoletniego życia) na zawsze zostanie:

 d o t y k a m   t w o i c h   u s t,   p a l c e m   d o t y k a m   b r z e g u   t w o i c h   u s t. 

Potem

na wpół świadomie moje zdania przepoczwarzały się w takie, zbliżały się do takich. Jest tam okrutna precyzja w rozmydlonej czułości, której obawiam się jak owadów (klasyczny strach z obrzydzeniem, najczęstszy, gdy coś może mnie dotyczyć, okazać się mi bliskie. Jedno z największych dziecięcych przerażeń: pająk wpada mi pod koszulkę albo wchodzi do majtek. Nigdy nie bałam się owadów w oddali, bałam się ich wkroczenia. Mój strach był militarny).

Tak

samo niezręczne są ciała, które jeszcze nigdy nie przylegały do drugiego człowieka, jak i te, co po każdym euforycznym przylgnięciu o wszystkim zapominają.

Obserwuję,

jak

mrówka spaceruje po moim brzuchu, wchodzi do pępka i po chwili wychodzi. Widzę ją na sobie, ale nie czuję nic, nawet lekkiego łaskotania.

Kiedy

obezwładnia mnie rozpacz, nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnej skóry, żadnego palca, żadnej powieki. Tylko suche fale lękliwego powietrza.

Meszek

na twoim karku i ramionach, podobny do skórki brzoskwini lub dobrej jakości zamszu. Lubię cię głaskać tak, by dotykać tylko tych włosków; by moja skóra nie dotknęła bezpośrednio twojej. (Masz wtedy gęsią skórkę).

Kiedy

staliśmy na świeżo pomalowanym balkonie, paląc papierosy i rozmawiając o tym, dlaczego ten Lewita z Księgi Sędziów ćwiartuje żonę na dwanaście, a nie na dziesięć lub cztery części, wszyscy widzieli, że na ich oczach odgrywa się spektakl uwodzenia. Twoje oczy pozwalały sobie na wiele; odważnie wodziłeś wzrokiem po łydkach, udach, kroczu, brzuchu, ramionach, palcach, karku, policzkach – wszystkich tych newralgicznych punktach, które tęsknią za tym, by być dotykane, a ja czułem w tych miejscach dziwne ciepło. Bo twoje patrzenie nabierało bardzo cielesnego charakteru. Czułem ciepło w miejscach, które śledziłeś oczami, jakbyś ocierał się o mnie ręką lub innym fragmentem swojego ciała. Bezwstydnie dotykałeś mnie wzrokiem. W tle zapętlone

Sweet

Surrender

Tima

Buckleya. Dzieliła nas szerokość balkonu, a mi się wydawało, że napierasz na mnie całym sobą i inni to widzą, i z typową dla podglądaczy satysfakcją obserwują to uwodzenie, dobrze wiedząc, jaki będzie finał.

Małe dziecko, chcąc wspiąć się

na

przeciwległy fotel w autobusie, opiera się o moje udo. Starszy człowiek w tramwaju, chcąc przejść przez ruszający wagon, łapie po drodze uchwyty i ramiona ludzi. Grymas na twarzy jednej kobiety. Znowu wstydzę się myśli: mi to nie przeszkadza. Ujmuje mnie, nie bez zażenowania, jak starość i młodość rozmywają granice ciał. Tam, skąd się przychodzi i dokąd się idzie, spotyka się jedną, rozproszoną materię. Wszystko jedno, omdlała różnica. Jakby jedynie w drodze wyostrzały się linie podziału wyznaczające konstrukcję gry.

Ocierające się o siebie

bez

skrępowania ciała w ciemnych, klubowych wnętrzach.

„Proszę nałożyć

sobie

zapach na szyję, nadgarstki i w zgięciach łokci. Trzeba go ponosić chociaż jeden dzień. Zobaczymy, jak pracuje na pana skórze”.

Po

intensywnym dotykaniu, kiedy już całe pragnienie ze mnie wyciekło, twoje ruchy zaczynają mnie uwierać. Jesteś natrętem, który chce ode mnie więcej, niż mogę teraz dać. Nic już we mnie nie znajdziesz, a mimo to nie przestajesz szukać. Coś mi jednak podpowiada, że nie mogę wyrazić swojej niechęci głośno, więc poddaję się twoim pragnieniom, licząc, że nie potrwa to zbyt długo. Odczuwam niepokój: wydaje mi się, że wystarczy jeszcze kilka sekund i zacznę cię nienawidzić.

Posługiwanie się

rzeczami

w świecie jako narzędziami polega na ich nieograniczonym eksploatowaniu. Ten sposób obchodzenia się może być też przekładany na stosunek do ludzi. Podejście do nich jak do rzeczy – branie ich do ręki, wykorzystywanie i porzucanie – zazwyczaj nie wymaga emocjonalnego zaangażowania. Idąc ulicą, rozglądam się za kimś, kto paliłby papierosa. Zapomniałem zapalniczki. Wreszcie widzę palącą starszą kobietę opartą o drzwi sklepu z sukniami ślubnymi. Pytam, czy ma może zapalniczkę. „Zostawiłam w środku, musi pan ode mnie odpalić”. Wyciąga do mnie rękę z tlącym się papierosem, ja dokładam do niego swojego papierosa. Jest zimno, nasze dłonie drżą, więc żeby to działanie przyniosło pożądany skutek, łapię jej rękę, lekko wyginam pod odpowiednim kątem i stabilizuję. Zaciągam się szybko i mocno, aż mój papieros zacznie się żarzyć. Po kilku sekundach zaczynam czuć dym w płucach. Dziękuję jej i odchodzę. Zapominam o tym zdarzeniu i dopiero po jakimś czasie z uśmiechem go przywołuję. Mimowolnie złapałem dłoń obcej kobiety, która niedługo zniknie z mojej pamięci na zawsze. Nie dotykałem ludzi, z którymi nieraz rozmawiałem wiele godzin lub takich, których musiałem przekonywać do swoich racji. Moja skóra nie stykała się z tymi, których słowa lub zachowania kształtowały moje życie, a stykała się ze skórą nieznanej kobiety, która 2 listopada 2019 roku paliła papierosa na ulicy Długiej w Krakowie. Dotykanie jest jednak naruszeniem, wtargnięciem. Czy w tym przypadku zostanie zapamiętane? Nie dowiem się, co czuła ta kobieta. Czy była zaskoczona lub zirytowana moim nieprzemyślanym gestem? Nie patrzyłem na jej twarz. Nie byłem tym zainteresowany. Byłem całkowicie pochłonięty zadaniem. Jej ręka wraz z palącym się papierosem była dla mnie narzędziem, którego potrzebowałem do zrealizowania celu.

Pamiętam dziewczynę, która

panicznie

bała się dotykania żył, a nawet reagowała krzykiem, gdy ktoś to robił na jej oczach. Inne dzieci bały się truchła wróbla lub myszy i przed tym uciekały albo reagowały nerwowo na grzmoty oraz błyski w czasie burzy, a ona nie mogła znieść wyraźnych linii krwiobiegu na własnym lub cudzym ciele. Wystarczyło naprężyć rękę i odpowiednio ją wygiąć, a następnie palcem drugiej ręki nacisnąć na wystające żyły, żeby zobaczyć, jak na jej twarzy pojawiają się ból i przerażenie. (Jak ten lęk się w niej zadomowił i skąd przyszedł?)

Przecież

dotykam

nie tylko rękoma.

Wydaje

mi się, że w dotyku, którym mnie obdarzasz, wreszcie odnajduję ubłagany spokój. Wcześniej metodą prób i błędów nauczyłem się chować w swoim niedotykanym ciele jak w jamie, w której mogłem przezimować, udając przed samym sobą, że jestem w stanie znaleźć inne źródła światła. Prawie zacząłem w to wierzyć. Przytulenie, wtulenie, pieszczota – tylko dzięki temu wydarza się

 p r z e b u d z e n i e. 

Dajesz

mi coś, czym mogę się odżywiać; starcza na kilka następnych dni. Spontanicznie odkrywam, że jesteś tylko ty i nie-ty. Od ciebie pochodzi to, co maskuje niedoskonałości całej reszty.

Nic

na to nie poradzę, że i oko, i ręka mimowolnie

 t a m 

skierowane. Nieraz

udaje się rozdzielić organ wzroku od organu dotyku: wtedy moje oczy wpatrują się w twoje i sprawdzają reakcję na to, co na dole robi ręka. I zerkają nieśmiało w kierunku ust: czy już się otworzyły? Cała energia mojego ciała chce odkrywać „środek, który płodność znaczy”, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że znaczy on dużo więcej; ten śliski organ – męski czy kobiecy – to najczulszy punkt. Seks, mimo tego, że angażuje całe ciało, ostatecznie domaga się odsłonięcia właśnie tego konkretnego miejsca w ciele. Oto cała ludzka prawda i tajemnica: genitalia, ta najbardziej skrywana i wstydliwa część ludzkiego organizmu, to pansoficzne centrum, które służy za manifestację własnych namiętności w stopniu dużo większym, niż robią to oczy lub twarz. Obnażenie: ludzie ocierający się o siebie swoimi napęczniałymi i pulsującymi narządami płciowymi. Tam, w okolicach

 t e g o, 

nie

bez powodu zakamarki są ciepłe i wilgotne. To wszystko jest tak bezbronne i niewinne, że nie potrafiłbym ci zrobić krzywdy.

Nic

nie pamiętam. Wszystko zapomniane. Jeśli nie pamięta się dotyku, to co się pamięta? Zapachy. Poczucie, że coś się zbliża. Nadciąga. Nie pamiętam twojej ręki na moim karku („masz krzywy kręgosłup”). Pamiętam, jak ciało zaczyna się trząść i nie może przestać („ale jesteś piękna”). Na kawałku skóry między kciukiem a palcem wskazującym jest ślad po dotyku łyżki opalanej nad kuchenką gazową. To pamiętam.

Ciało

uczy

się na pamięć niektórych gestów. W codziennej krzątaninie oddzielam myśli od działania. Nie rejestruję, kiedy ręka przekręca palnik na kuchence, nie wiem, w którym momencie sięga po klucze. Mechanika tych działań wydarza się poza świadomością. Wyuczone ciało. Dobrze jest mieć tak wyszkoloną maszynę. Gasi lub zapala światło, zamyka drzwi, sięga po portfel. Jednak nie umiałbym z pamięci odtworzyć kształtu klamki, chociaż dotykam jej codziennie; nie pamiętam też faktury mojego portfela.

W wieku

czternastu

lat to nie jest historia o dotyku, ale o przestępstwie. Jak kradzież. Ten gest sięgania, wdzierania się – jest jak kradzież. Oszołomienie, odurzenie. Choć partner ma tyle lat, co ja – on też kradnie. Kradniemy razem, coś wyrywamy, stopniowo, dla siebie. Nie pamiętam, czy na siebie patrzymy.

(Ciepło, zimno, nacisk, uszkodzenie-ból –

tylko

to).

W poszukiwaniu gestów

intymnych, lecz

nie erotycznych natrafiam na sytuacje dwuznaczne: zaklejanie listu i przewracanie strony. W obu przypadkach korzysta się z języka: należy ślinić warstwę kleju na kopercie i znaczku albo ślinić palec, który za chwilę dotknie papieru (ile jest poślinionych książek w bibliotekach? ile razy moje palce dotykały tych poufnych miejsc?). Być może taki sposób lektury dowodzi intensywności tego aktu. A te koperty – te resztki śliny wysyłane komuś i po drodze dotykane przez wiele innych rąk – są jak pocałunek albo próbki zostawione do badania w laboratorium. List się nie czerwieni, ale jest nieźle pośliniony. Mechaniczne zaklejanie setek kopert z zaproszeniem na wernisaż; przekręcanie kolejnej strony instrukcji obsługi pralki. Nie każdy list jest wyznaniem miłosnym, nie każda lektura jest historią pani Bovary.

Niespodziewane

dotyki: kropla potu wpada mi do ucha (kiedy jestem w odwróconej trikonasanie). Nigdy wcześniej tego nie czułam.

Przestaje

mnie dotykać (obchodzić), kiedy (twoje) ciało staje się bardziej realne; kiedy ożywa jak zdolna do gnicia maszyna – a przecież nie ją pokochałam. Widmowe pała miłością do widmowego, nawet jeślibym chciała chełpić się uwielbieniem dla nieciągłości i załamań, to zawsze jest ono uwielbieniem dla fantomu i – tu miejsce na okrutną precyzję – obrazu. Prawdziwa nieciągłość, prawdziwa płynność, prawdziwe gnicie nie mogą dać się pokochać.

Serce

naciskające na żebra, jedzenie, które wypycha policzki, a potem brzuch, pulsujący mięsień wykrzywiający gładką powierzchnię skóry, nieokreślony ból kości biodrowej, fantomowa kulka w gardle. W tym wszystkim to nie ja siebie dotykam; to moje wnętrzności dotykają mnie od środka. Nie ufam już tym znakom (ani sinym plamom, ani bezbarwnym uciskom). Uczeni lekarze mówią, że to ważne, by słuchać swojego ciała, bo ono przekazuje nam cenne informacje – tak zwane symptomy. Mnie się wydaje, że to nieprawda: ani siniaki, ani biodro nie chcą przede mną odkryć tajemnej wiedzy.

Miażdżenie między

dwoma

palcami lub przygniatanie do ściany komarów, muszek i moli. Jakie to proste. Czy pamiętam, żeby potem umyć ręce?

Nieposłuszne

dziecko

musi dotknąć świeżo pomalowanej ławki, wbiec w kałużę, ścisnąć ogon kota, rozsmarować na stole plamę atramentu, przyłożyć palec do rozgrzanej samochodowej zapalniczki – tak sprawdza swoje własne reakcje i reakcje rodziców.

Niby

już do mnie dotarło, że nie jesteśmy razem, ale gdy myślę, że ktoś inny cię dotyka, to chce mi się wymiotować.

Ten, z którym

rozmawiasz, jest

także raną.

Pragnienie

pozostawania pustym. Nic nie pcha się do środka, nie rozdyma, nie wypełnia; nic nie dotyka mnie od wewnątrz. Życzenie nieposiadania ciała nie jest odmową utrzymywania czegoś w ładzie, w znośnej, nieodrażającej kondycji. Czym jest? Marzeniem o niepozostawianiu śladów. Nic nie zapisuję i na mnie także nie można zapisać niczego.

Ślady

po

zetknięciu. Pozostawiam po sobie ślady obecności. Mieszanina potu, kurzu, psiej sierści i może jeszcze czegoś na bordowej macie do ćwiczeń. Niewidoczne na pierwszy rzut oka pozostałości wyjawiają się dopiero po dokładnym namydleniu maty i spłukaniu jej pod prysznicem. Moja obecność znajduje ujście w odpływie wody.

Po

moim miasteczku często krążył bezdomny mężczyzna bez rąk. Był typem zbieracza: chodził z foliowymi torbami zawieszonymi na sznurku na szyi. Była to bardzo skomplikowana konstrukcja: często zastanawiałem się, jak on sobie radzi, mając do dyspozycji jedynie palce u stóp. Inni ludzie się nim brzydzili. Był brudny, śmierdział. Kiedy stał na przystanku, wszyscy wstawali i odchodzili jak najdalej. Raz i ja stałem na tym przystanku. Zawołał mnie i nawet nie poprosił, tylko po prostu kazał mi związać te worki wypełnione cuchnącymi śmieciami (dzieciom się w końcu rozkazuje). Wiedziałem, że mu nie odmówię, chociaż inni bez zastanowienia odmawiali. I pamiętam, co sobie wtedy myślałem: „muszę zrobić to bez cienia zawahania, muszę wiązać te sznurki z zadowoleniem, tak, jakbym pomagał każdej innej osobie, nie mogę pokazać, że to dla mnie jakieś wyzwanie”. Nie spodziewałem się, jak bardzo będzie to trudne. Pamiętam moment, w którym wziąłem do ręki sznurek i poczułem jego kleistość. I ten zapach. Zobaczyłem, że moje ręce są brudne od sznurka, ale wiązałem, jak mogłem najlepiej. Czułem na sobie wzrok innych ludzi. Wszystko było lepkie. Z reklamówek wylewały się resztki piwa ze zgniecionych puszek; fragmenty sznurka były ubrudzone jakąś brązową mazią. Czułem mocz. Ale w ukrywaniu swojego obrzydzenia czułem dumę. Powiązałem misterną konstrukcję, założyłem mu na szyję i myślałem: „patrzcie, ja się nie bałem, ja go dotykałem, patrzcie na moją siłę, zdobyłem się na to, dotykałem człowieka, którego się boicie”.

Obcość skapującego,

rzadkiego, rozwodnionego

potu. Nigdy nie czułam niczego podobnego – schodząc po schodach, pomyślałam tylko, jakim obrazem wytłumaczyć komuś ten stan. Byłam w dalekich gorących krajach, tam zdarzało mi się uprawiać seks w pomieszczeniach bez klimatyzacji – ale to nie to, to za mało. Ciężkie krople. Cieknąca po ciele obca woda, odstająca od skóry; zdziwienie tym, co ciało właśnie wyprodukowało.

Rozkład

mieszkania

i funkcje poszczególnych pomieszczeń można poznać, chodząc po nim boso. Panele, kafelki lub linoleum: każda powierzchnia ma inną temperaturę i fakturę.

Tatuażysta

opiera

ramię na moim brzuchu, ugniata miejsce nakłuwania, wygładza powierzchnię, naciąga skórę, by lepiej rozplanować swoją pracę. Patrzę na te procedury z niedowierzaniem i lekkim uśmiechem: on traktuje to ciało jak przedmiot, który nie jest mną. Jestem i nie jestem jednocześnie (ulga).

W pewnym

eseju

teologicznym natrafiam na takie zdanie: „Ale obserwuj kiedy kogoś – albo siebie samego – jak to za pośrednictwem ręki ujawnia się wzruszenie umysłu: radość, zaskoczenie, oczekiwanie!”. I dalej: „Czy nie jest podjęciem cudzej duszy, gdy ktoś chwyta wyciągnięte ku sobie dłonie wraz z całym zaufaniem, radością, zgodą czy bólem, który się w nich wypowiada?”

1

.

A co z dotykiem

 b e z 

ciała;

co

z dotykiem bez emocji. Odromantyzować dotyk, odczarować dotykanie. Dotykają się rzeczy

 p o z a 

nami, bez

naszej wiedzy, nade wszystko bez naszej zgody. Mój telefon dotyka burej połaci łóżka. Co mnie to obchodzi? Zmęczenie lirycznym obrazem świata, w którym nie można zrobić kroku bez metafory, zamyśleć się bez tęsknoty, być głodnym bez melancholii. Myślę świat bez kłamliwych analogii, myślę język bez czułych homonimów. A czułość sytuuje się w miejscach zaskakujących, a ciało nie rodzi się pod okiem zakochanego, ale istnieje najpierw jako to, co sra, płacze i poci się. (Płacze z bólu,

 p r a w d z i w e g o 

bólu

spowodowanego

zwiększonym ciśnieniem wewnątrzczaszkowym. Poci się podczas biegu w gorący wieczór – nie „z nerwów”). To zmęczenie jest owocem zmęczenia sobą, prywatnym wyczerpaniem. Nie jest powiedziane, że ono też nie jest żenujące, jak każdy zachłanny przypływ, który chce coś czemuś odebrać, a czemuś innemu wyznać: teraz będę kochać ciebie.

Na

kursach samoobrony powtarzane jest, że należy szybko atakować czułe punkty napastnika: kopać krocze, uderzać w brzuch, podcinać kolana – te ruchy wydają się w miarę proste. Ale wciskanie palców w oczodoły jest takim rodzajem obrony, który nie mieści mi się w głowie, bo za bardzo przypomina sam atak. Głupio się przyznać, ale rodzi to we mnie jakąś niechęć wobec naruszenia ciała napastnika. Nie włożę palców w jego oczodoły, choćby to miało mnie przed czymś uchronić.

Na

nagraniu widać, jak jasna, młoda postać metodycznie wskazuje palcem kolejne punkty na swoim ciele. Patrzy w obiektyw, w jej wzroku nie ma zbyt wielu emocji. Miejsca, których dotyka, to te, w które należy uderzyć człowieka, by go obezwładnić lub zabić. Odtwarzam to wideo w pamięci. Widzę bardzo jasną postać na błękitnym tle, ale nie pamiętam, czy tak wyglądała

2

.

Sposób, w jaki maltretuję

swoje

ciało, jest tym samym sposobem, w jaki spełniam jego zachcianki. Z czułością odrywam strup, czekam, aż zrobi się następny, by go też oderwać. I dziwię się, że rana nie chce się zagoić. Dobrać się do mięsa, niech krwawi, niech boli i szczypie; niech nigdy nie zaśnie.

Tak

właśnie powstaje perła. Ciało obce – drobny pasożyt, piasek, odłamek muszli – dostaje się do środka małży i drażni jej wnętrze. Małża, by się chronić, wytwarza substancję wapienną identyczną z tą, która jest budulcem jej muszli, i stopniowo otacza intruza.

Jestem

wdzięczny Karolowi, bo to była z pewnością ważna lekcja o tym, jak w dotyku skrywa się uczucie. Już wiem, co to znaczy adorować drugiego człowieka. Wiem, jak cielesny kontakt w moim przypadku wymusza zakochiwanie. Wzrusza mnie ta zależność, jakbyśmy stawali się tym samym, jednym, tym nierozłącznym. Bycie dla kogoś oparciem, otoczenie tego drugiego ciała ramieniem

3

to

też przyzwyczajanie się do czyjejś obecności (a jego całego, jego kruche ciało, można było zamknąć w objęciu, unieść i zabrać). To obejmowanie, przyciąganie cię bliżej mojego ciała, to też gest obronny, chronienie siebie przed atakiem. O ile trudniej skrzywdzić kogoś, kto daje ci tyle uwagi i czułości, kto całuje twoj kark, trzymając rękę na twoim bijącym sercu. Robię to umyślnie, dopuszczę cię do siebie, lecz najpierw wygładzę twoje ostre krawędzie, otoczę cię swoją troską, owinę swoją substancją; jesteś moją perłą. Z każdym kolejnym uściskiem i muśnięciem odczuwałem taki rodzaj intymności, której intensywność cały czas ściska mnie za gardło.

 M o j e   u c z u c i e   r o s ł o. 

Pamiętam

pocieranie

nosem jego brzucha tak, jak tarło się kiedyś perfumowane strony w magazynach wysyłkowych z kosmetykami. Dałem mu nawet moją koszulkę, żeby ją ponosił i jego naturalny zapach utrwalił się w tkaninie; ostatecznie koszulka została u niego. Nie zapomnę też, kiedy po wszystkim całował z wdzięcznością moją dłoń leżącą przed jego twarzą na podłodze. A wcześniej widok tej rozjaśnionej twarzy po części skrytej w poduszce, zamkniętych oczu i otwartych ust. Jego uległość, otwartość, oddanie, niewinność, ufność, lgnięcie do drugiego ciała – wszystko to wyrażone cielesnym językiem, bo przecież „Eros gestykuluje, nie mówi”

4

 –

to

były niezwykłe podarunki; takie, które można dać tylko raz w życiu, wszyscy przecież z kolejnymi romansami uczymy się trzymać na wodzy swoje rozczulenie. I też nie zapomnę, jak leżąc obok jego rozpalonego ciała, powiedziałem szczerze: „Dawno się tak nie czułem”, a on odpowiedział: „A ja nigdy”. Nie myślałem, że tak łatwo można z tego zrezygnować.

Jestem

wdzięczny Karolowi, bo sprowokował on iście filmową scenę: gniewną masturbację ze łzami w oczach. Do tamtego momentu nie wiedziałem, że tak można.

Nie

ma w tym nic niestosownego, że dotyk w pierwszym swoim skojarzeniu łączy się z miłością. Dotyk niezaprzeczalnie jest elementem miłosnej gry, ale nie jest czymś przypisanym tylko tej ludzkiej aktywności. Jednak to właśnie ten kontekst mimowolnie narzuca się jako pierwszy, kluczowy – a kojarzy się tak dlatego, że dopiero w miłosnym akcie dotykanie staje się ekstremalnie zauważalne (ja teraz dotykam; dotykam ze świadomością i premedytacją i oczekuję od drugiej osoby tego samego). Erotyczny wymiar dotykania rzutuje na myślenie o dotyku i próby konceptualizowania go, dlatego też nie sposób uciec od erotyzacji języka. Ta pułapka wiąże się z inną, podobnie działającą, dwuznaczną semantyką zmysłowości. W powszechnym rozumieniu zmysłowe jest to, co powabne, namiętne, intymne lub właśnie erotyczne. W znaczeniu naukowym zmysłowym nazywa się to, co odbierane przez zmysły. Doświadczenie jest zmysłowe, jeśli angażuje wzrok, węch czy dotyk. Nie musi być ono od razu erotyczne, by nadal pozostać zmysłowe. Porządki sensoryczno-miłosne swobodnie się przenikają. Badanie dotyku jest więc pewną formą namiętności. To rodzaj pasji: rozkoszy doznawania i przyjemności podpatrywania.

Arystoteles:

„przedmioty postrzegalne, na przykład barwa, dźwięk i zapach, niszczą przez nadmiar podniety tylko organy zmysłowe, a nie samo zwierzę – chyba tylko przypadkowo, gdy na przykład dźwiękowi towarzyszy pchnięcie lub uderzenie, lub gdy przedmioty wzroku lub zapachu wprawiają w ruch inne rzeczy, które niszczą przez kontakt. Również smak o tyle tylko niszczy, o ile tak się złoży, że jest jednocześnie dotykalny. Natomiast nadmiar właściwości dotykalnych, na przykład gorąca, zimna, twardości, niszczy samo zwierzę. Jak w każdym przedmiocie zmysłowym nadmiar niszczy organ zmysłowy, tak i tu przedmiot dotykalny niszczy zmysł dotyku, za pomocą którego zdefiniowaliśmy zwierzę. Wykazaliśmy przecież, że bez zmysłu dotyku zwierzę nie może istnieć. Dla tej to przyczyny nadmiar w dotykalnych właściwościach niszczy nie tylko organ zmysłowy, lecz także samo zwierzę – ponieważ jest to jedyny zmysł, który musi ono mieć”

5

.

„Nadmiar właściwości

dotykalnych, na

przykład gorąca, zimna, twardości, niszczy samo zwierzę”. A jednak pamiętam dźwięki tak niskie, a zarazem głośne jak otchłań; tak głęboko rozwibrowane, że dokonywały na mnie niepokojącego masażu, jakby wprawiając organy w drżenia, bezwolne organy nagle pozostawione same sobie przez skórę i tłuszcz, które przestały je chronić.

„Nadmiar właściwości

dotykalnych

[…] niszczy samo zwierzę”. Arystoteles przecenił sprawczość dotyku, jednocześnie bagatelizując potencjalną destrukcyjność wrażeń pozadotykowych. Te drugie są rozmydloną groźbą, tak niepozorną jak kula neutronów ważąca dwa razy tyle, co Słońce.

Wykona

jeden gest, który nie będzie po mojej myśli, i już wszystko się rozpada. Plecy, które smakowały jak słońce i cukierki, momentalnie tracą te liryczne właściwości: sunę językiem po spoconej, słonej skórze. (Od czterech godzin nieustannie myślę, co zrobić, by więcej już jej nie dotykać).

Taki

sposób naruszania ciała wydawał mi się praktyką co najmniej magiczną – robił to mój dziadek. Scyzorykiem nacinał korę drzewa, potem ostrzył świeżą gałązkę i wkładał pod korę, tak że żywe drzewo przylegało (545) do drugiego żywego drzewa. Następnie smarował naciętą powierzchnię specjalną maścią i ciasno owijał ją bandażem jak świeżą krwawiącą ranę. Pod koniec lata było już wiadomo, czy operacja się udała: jeśli gałązka puszczała młode listki, znaczyło to, że się zadomowiła. Wiele lat później można było zbierać z jednego drzewa owoce papierówki i koszteli. Niezwykłe złączenie. Kiedy w latach siedemdziesiątych Petr Štembera próbuje zaszczepić w ranie na swojej ręce gałązkę owocowego drzewa, próba zaślubin się nie udaje, nie wydaje owoców. To wiele mówi o granicach nieprzekraczalnych – krzyżowanie się zwierząt i szczepienie roślin należą do całkowicie innych porządków. Nieprzypadkowo te dwa oddzielne obszary nazywa się królestwami – każde z nich rządzi się innymi prawami i posiada inne zwyczaje. Przybliżanie się do siebie, nawet bardzo stanowcze, będzie zawsze miało swoje granice.

Nie

zastanawiając się zbyt długo, wkładam mu rękę pod koszulkę. Przesuwam palce od brzucha do klatki piersiowej, wyczuwam miękkość skóry, orientuję się, że niewiele tam włosów. Kiedy wydaje się, że cały ten teren mam już zbadany, nagle natrafiam palcem na jakieś znamię gdzieś w okolicy lewego sutka. Na oko (

sic

!) ma

z pięć centymetrów szerokości. Skóra w tym miejscu jest inna – wysuszona i chropowata. Mając do dyspozycji jedynie zmysł dotyku, na podstawie krótkiego badania klasyfikuję to znamię jako

 e f e k t   p o p a r z e n i a. 

Zupełnie

nie

wiem, jak się zachować: ignorować to miejsce czy skupić się tylko na nim. A jest już za późno, już nie potrafię wyprzeć ze świadomości faktu istnienia tej skazy. Wszystkie moje myśli koncentrują się na niej. Boję się, że jeśli będę celowo unikać tej plamy (wyobrażam to sobie jako brązową plamę; moje palce wyczuły taki kolor), to sprawię mu przykrość (brzydzi się mną, pomyśli). W dotykaniu tylko tego fragmentu skóry jest znów jakaś chorobliwa ciekawość. Wyjmuję rękę spod koszulki i wkładam w spodnie. (Kiedy potem stanie przede mną nago, nie zauważę niczego szczególnego przy lewym sutku. Czy brązowa plamka istnieje tylko wtedy, gdy się jej dotyka?)

Nie

widzę rzeczywistości inaczej niż jako coś, co

 m a   b y ć 

dotykane.

Maniera, z jaką

Anka

gładzi końcówki swoich włosów, gdy się zaczyna denerwować; maniera, z jaką Krzysiek gasi papierosa; maniera, z jaką Tomek trzyma długopis. („Trzymasz długopis zupełnie jak Tomek!”)

Jeszcze

o wyrażeniu „to mnie dotyka” lub „to mnie dotknęło”: nie sposób użyć go bez patosu; dotykać może tylko to, co ma jakiś gatunkowy ciężar.

Śni

mi

się, że idę przez bardzo długi, biały, sterylny korytarz. Nie ma tutaj nic, tylko ściany. Niespodziewanie moje stopy wpadają w coś śliskiego i mokrego, nogi w coś się zatapiają. Budzę się z krzykiem, jednak po przebudzeniu nie sprawdzam stanu swoich stóp, tylko od razu, bezwiednie, dotykam ust i wyczuwam w kącikach zarówno zaschniętą, jak i świeżą ślinę.

Męskie powitanie. Z reguły

przebiega

ono zwyczajnie: ręka ściska rękę. Są oczywiście różne odmiany ściskania, ale nie o to teraz chodzi. Myślę o sytuacjach, w których możliwość zwyczajnego uścisku jest utrudniona, na przykład wtedy, gdy jeden z nich niesie coś dużego albo ma ręce ubrudzone jakimś smarem, owinięte bandażem albo ma założone rękawice. Te przeszkody nie powodują jednak, że mężczyźni się nie przywitają. Oni muszą to zrobić.

 C e r e m o n i a ł   m u s i   s i ę   o d b y ć. 

Nie

wystarczy pomachać do siebie lub jedynie wypowiedzieć słowa powitania. Utrudnienie zostaje pokonane tak: jeden mężczyzna łapie drugiego za nadgarstek lub przedramię. Widziałem to wielokrotnie. Towarzyszy temu chwilowe zakłopotanie, które jednak szybko zostaje rozproszone. Jest w tym jakiś dziwny przymus dotknięcia czy może bardziej zetknięcia się dwóch powierzchni skóry (uścisk dłoni ukrytych w jakimkolwiek materiale również nie wchodzi w grę).

Niezręczny

moment, kiedy

ktoś siedzący obok lub naprzeciw wysunie pod stołem swoją nogę tak, że dotyka twojej. Jeśli od razu zda sobie z tego sprawę, to problem znika. Gorzej, jeśli jednak się nie zorientuje i wygodnie się rozsiądzie. Odsunąć nogę? Czy może lepiej niech już się stykają? Na razie osoba naprzeciw o niczym nie wie: dopiero jeśli ty się ruszysz, uświadomi sobie to niewielkie

faux

pas

. Może już

lepiej

wytrwać w tej pozycji, żeby nikomu nie zrobiło się nieswojo? Czujesz ciepło tej nogi, czujesz, jak ona napiera. Osoba siedząca przede mną nie wie, że jest pod ścisłą obserwacją. Zazwyczaj stopa jest po prostu oparta o twoją, ale czasem – myśląc, że ma do czynienia z nogą stołu – zaczyna się o nią ocierać lub wystukiwać sobie jedynie znany rytm.

Nie

brzydzę się większości rzeczy, które napawają odrazą inne napotykane przeze mnie w życiu kobiety. Dlatego zawsze czułam się trochę bardziej brudna, trochę mniej subtelna. Nie brzydzę się dotykać klamek w publicznych toaletach, siadać na przypadkowych murkach, chwytać owady i wypuszczać je przez okno.

Niecodzienny

dotyk: język dziewiętnastolatka sunący po mojej spoconej pasze. Towarzyszące temu poczucie obcości dotyczy nie tylko fizyki tego zetknięcia, ale też pracy myśli, która kieruje go do wykonania tego gestu w celu osiągnięcia erotycznej satysfakcji.

Lekarz

uciska mój brzuch, pachwinę – za każdym razem trochę mocniej. Bada terytorium. Niespiesznie posuwa palcami, by natrafić na źródło bólu. Wielokrotnie powtarza pytanie: boli? a teraz? Adepci medycyny uczeni są, by dokładnie obserwować grymasy twarzy pacjenta, a przed badaniem – jeśli ich ręce są zimne – potrzeć o siebie dłonie, by nie sprawiać badanemu dyskomfortu.

(Dwa

uściski dzisiaj: jeden o 15:20, niepewny, odczuwany jako niezbyt chętny, jak konieczność; drugi, około 21:40, tak normalny, świadomy, zwyczajny i tak odpowiadający mojemu wyobrażeniu o niezobowiązującym przytuleniu drugiego człowieka – że właściwie niemal niezauważalny).

Niekiedy

wraca do mnie wspomnienie jej – chwiejącej się w prawie pustym tramwaju. Panicznie bała się poręczy i siedzeń (nigdy nie siadała w publicznych miejscach). Musiała utrzymywać równowagę bez ich pomocy. „Boję się tego, że nie wiem, kto ich wcześniej dotykał”. We mnie – poczucie wstydu, że mnie to nie obrzydzało. Potem jeszcze wiele razy podobny wstyd z powodu własnych szeroko zakreślonych granic. (Do dziś beztroska budzi we mnie lęk).

Męcząca

przez