Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak mówi stare elfie powiedzenie: „Gdzie człowiek, tam rodzi się chaos”.
Chaos nazywający się Kornelia Azatka. Nie od razu po przyjeździe do nowej pracy na stanowisko zarządcy Nekropola człowiek dowiaduje się o tych, zdawałoby się, tylko kilku niedomówieniach. Nekro to śmierć! Nell nie jest zarządcą bogatych i wpływowych staruszków, ale hieną cmentarną. Na dodatek Kaprovicze to miasto pełne elfów, a Nekropole jest elfim cmentarzem.
I umarlaki żyją!
Nell wpada w tarapaty tuż po przyjeździe do Kaprovicz, myląc korytarze w Urzędzie Miasta. Elfy nie są dobre i przyjazne, nawet nie są podobne do elfów Tolkiena. Są wredne, wyrachowane i dzielą się klasowo. To podli uwodziciele jak Vincent Zura; pyskate feminelfki jak Iwra Lasocka; i królowe ciemności niczym Liv – jedna z tych ubóstwianych sióstr: „Ooo… Ultarty…”, do tego przefarbowana czarownica.
Przygody Nell rozpoczyna pasmo przezabawnych sytuacji: zostaje miejscową swatką, jest kilkakrotnie porywana, popada w niełaskę księżniczek szlacheckich, wdając się w liczne bójki nieprzystające urzędnikowi publicznemu, i urządza najpiękniejsze popijawy na elfim cmentarzu. Credo hieny cmentarnej brzmi: „Przetrwać, gdy hiena jest na samym końcu hierarchii bytności”. Nie jest przecież winą Nell to, że nikt nie przygotował ludzi w zakresie elfickiego savoir-vivre i nie wyjaśnił, dlaczego pocałunki wszystkich elfów smakują truskawkami z bitą śmietaną.
Opowieść o Nell – niefrasobliwej hienie cmentarnej, która swoim ludzkim poczuciem humoru wprowadza nieład do uporządkowanego elfiego świata.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL Dogs of hell
Mój do zapomnienia #1
On jest mój #2
Burza w nim #3
Wszystko oprócz niego #4 (w przygotowaniu, premiera 2024 r.)
POZOSTAŁE POZYCJE
Protegowana
Hiena z Kaprovicz
W PRZYGOTOWANIU
Hiena z Kaprovicz. Nie latamy. Tom 2 (premiera 16.05.2024 r.)
Revers – Bracia Henderson
Jack Bad Demons MC
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Ewelina Maria Mantycka, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by @ai.tinybutterfly, autor: Sylwia Frączek
Wektor przy nagłówkach: © by artdock/Shutterstock
Wektor wróżek: © by oksart1/Shutterstock
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-477-2
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
ELFY KAPROVICZ PODZIAŁ
Rozdział 1
Kaprovicze – a niech cię licho!
Wszystko zaczęło się od mylnie zinterpretowanego ogłoszenia o pracę na stronie internetowej. Zamieszczono tam interesujące informacje, a w dobie rozwoju cywilizacyjnego nic nie było bardziej poszukiwane niż praca.
Dla Kornelii Azatki ogłoszenie było niemal wybawieniem, aby w końcu jej dorosłe, samodzielne życie biegło odpowiednim torem i uchroniło ją od bezrobocia. I zaciskania pasa.
W najgorszym wypadku będzie musiała powrócić do rodzinnego domu, a tego wolałaby za wszelką cenę uniknąć – powrotu do matczynego patronatu. Świeżo upieczona pani magister już od kilku miesięcy szukająca bezskutecznie choćby stażu, rozważała pozostanie bezrobotną z niepotrzebnym świstkiem w kieszeni i bez prawa do zasiłku.
Ogłoszenie kusiło.
Odnalazłszy je na stronie swiatogrodelficki.com ze słowami kluczowymi „zarządzanie i administracja”, Kornelia odpowiedziała natychmiast. Portal może i był stroną poświęconą ludziom z zamiłowaniem do podróży do tych najpiękniej zaprojektowanych parków krajobrazowych świata, ale Nell była skłonna zamieszkać gdziekolwiek, byle nie za blisko własnej rodziny.
Padło na Karpaty.
I tak siedziała w przedziale pociągu przemierzającego góry Karpackie, aby dostać się do Piotrovicz, miasta stołecznego Karpat, a stamtąd prosto do Kaprovicz. Zajęła cały przedział, wpychając wszystkie swoje walizki w każdy możliwy kąt; nerwowo ściskała w dłoni list od Alwara Taraskiego z Działu Kadr Urzędu Miasta Kaprovicze. W sumie odpowiedź zawierała te same informacje co ogłoszenie o pracę. W skrócie.
Kartka zapisana przepięknym odręcznym pismem miała wszystkie niezbędne stemple, a tekst pozostawał w oficjalnym tonie. Nell od razu zakochała się w urzędniczych formułkach pana Taraskiego. Poszukiwano specjalisty od nekrobiznesu i zarządcy Nekropola. A Nell, skończywszy zarządzanie o specjalizacji organizacja i zarządzanie w biznesie, wyczuła w tym ogłoszeniu swoją niepowtarzalną życiową szansę! Nowy odłam w świecie biznesowym nie mógł sprawiać żadnych trudności, chwytała się każdej roboty, która choć po części była zgodna z jej zawodowymi aspiracjami, a te malały po miesiącach bezczynnego siedzenia w domu.
Byle dalej od… rodziny.
Przykro było jej się przyznawać, ale marzyła, aby swoje dorosłe życie zacząć daleko od rodzinnych stron. Z dala od widoku zbyt ukochanych sióstr, których było za dużo i które za bardzo wtykały nosy w nie swoje sprawy, oraz nadpobudliwej emocjonalnie mateczki. Nell pragnęła zakończyć cykl spotkań rodzinnych, na których padały pytania typu: „Kiedy wyjdziesz za mąż, szwagierka?”, „Przydałby ci się solidny mężczyzna, który by cię utemperował, jak mnie Pawełek, to cud, że go znalazłam”, „Twoja siostra Ula spodziewa się dziecka. Drugiego!”, „A dzieci? Ile ty masz już lat? Wiesz, że później trudniej jest starać się o dziecko?”, „Oj, Nell… Nell… po prostu dorośnij”.
Decyzja została podjęta, gdy tylko Nell znalazła w Google Maps miasto Kaprovicze.
Daleko… Naprawdę, daleko. Hurra!
Byle jak najdalej od zrzędliwej matki i opiekuńczych siostrzyczek, które działały jej na nerwy. Sporo kilometrów od domu, to również możliwy brak zasięgu sieci komórkowych. Bingo! Karpackie miasteczko odosobnione od świata, gdzie słońce z trudnością przebijało się przez wysokie góry. Jej matka nie znosiła górskiego klimatu i nadmiaru wilgoci, od której włosy wszystkich sióstr z rodziny Azatków tworzyły pierza wokół głowy. Nell się wyłamała, kupiła dobre fryzjerskie kosmetyki na tę ewentualność, ciepłe skarpety i wierzyła, że zjazdy rodzinki będą dość sporadyczne. Postanowiła zaryzykować.
Ogłoszenie z portalu internetowego wyglądało mniej więcej, tak:
Specjalista do spraw nekrobiznesu z elementami zarządzania Nekropolem i administracją ogólną.
Zadania na stanowisku:
– opieka nad aktywami właścicieli działek Nekropola;
– koordynacja i realizacja działań związanych z prowadzeniem spraw aktywów właścicieli Nekropola;
– opracowywanie, współtworzenie i wdrażanie systemów innowacji Nekropola;
– wsparcie procesu rekonstrukcji i remontu placówek na działkach Nekropola;
– utrzymywanie kontaktów z interesantami w sprawie Nekropola;
– prowadzenie archiwum wewnętrznego Nekropola oraz uzupełnianie danych w systemie komputerowym poszczególnych dokumentów archiwalnych.
Od kandydatów oczekujemy:
– ogólnej znajomości praw nekromancji i funkcjonowania społeczeństw w nowym systemie świata;
– pełnego rodowodu;
– doświadczenia na podobnym stanowisku;
– komunikatywnej znajomość języka elfickiego – dialektu karpackiego;
– dobrej komunikacji z osobami o różnych typach osobowości.
Oferujemy:
– atrakcyjne warunki pracy we własnym biurze;
– mieszkanie oraz tygodniowe wynagrodzenie;
– uczestnictwo w tworzeniu środowiska Kaprovicze.
Pachniało starymi pieniędzmi i odpowiedzialnością, a to jej się podobało.
Co trudnego mogło być w kierowaniu jakimiś aktywami zamożnych dziwaków mieszkających gdzieś w górach? Podobno właśnie w Karpatach znajdowały się najpiękniejsze zamki świata. Świątynie… Dzika przyroda. Góry i wielkie rezerwaty krajobrazowe.
Nell pogrążyła się w marzeniach: będzie księgową starych miliarderów i diuków, zarządzając tymi majątkami pryków ze służbą w złotej liberii, z drogimi limuzynami i akrowymi działkami przynoszącymi milionowe dochody.
To była najlepsza decyzja w jej chybotliwym życiu!
Nie chciała też spotykać się co wieczór z dość „uczciwymi” kandydatami matki do jej ręki, aby Tamara Azatka mogła przewijać kolejnego wnuka. Nell była od tego dość daleko i myślą, i czynem. Jej priorytety życiowe były inne: najpierw własne konto bankowe, firma ze stabilnym biznesplanem, potem… może mały przytulny domeczek i kto wie… Może w końcu go znajdzie. Księcia. Sama. Bez pomocy matki swatki i ciotek plotek.
Tak… zrobi to… wszystko, jak tylko zacznie samodzielne życie.
Zerkała na list po raz setny, dodając sobie animuszu.
Czekamy na Panią, jeśli warunki umowy są dla Pani korzystne, a nasze wymagania do przyjęcia, postaramy się zapewnić Pani dogodne warunki mieszkaniowe i egzystencjalne. Kaprovicze to bezpieczna społeczność z wielkim rodowodem. Proszę przemyśleć wszystko nader spokojnie i rozważnie.
W porządku, rozwaga była tą słabszą stroną dziewczyny.
Dlaczego wybrała ekonomię na studiach? Bo nikt nie chciał tam uczęszczać i były wolne miejsca. Zrobiła dodatkowe kursy, bo, oczywiście, miała do wyboru to albo zamieszkanie z nadętą siostrą farmaceutką, Amelką Karczek, i jej głupim snobomężem. Nell wybrała naukę.
Na czwartym roku nierozważnie zapisała się na praktyki studenckie w Krajnie mydła – jak się okazało, w domu publicznym – chcąc odkryć specyfikę obrotu towarem i kapitałem w szybko rozwijającym się biznesie. I ją przymknęli. Na dwadzieścia cztery godziny, ale o mało nie przypłaciła tego wydaleniem ze studiów. Pomógł jej jak zwykle urok niewiniątka. Wypracowany przez lata na studiach, gdzie była jedyną kobietą pośród dwudziestki mężczyzn.
Dziewczyny w tych czasach wolały wstępować do armii w ciasne kamasze i mundury. Nell wychodziła z założenia, że z brudem za paznokciami i błotem na policzkach jej nie do twarzy. Jej CV było imponujące. Podrasowane i zachęcające. Ludzie z manipulacji i psychologii wzięli od niej za to dwa bilety na mecz Iskry w tym sezonie; jej drugi szwagier, Grenio, był rozgrywającym w drużynie. Niewątpliwie jedno można było o niej powiedzieć śmiało: Nell Azatka potrafiła dać sobie radę w trudnych sytuacjach. Może trochę podstępem, ale powiedzmy szczerze… kto w dzisiejszych czasach dorabiał się inaczej? Nie bądźmy naiwni. Bez rodowodu wywodzącego się od jakiegoś dygnitarza z czasów Napoleona można było tylko pomarzyć o stołku gdzieś w ministerstwie czy nawet podrzędnym sekretariacie. A nekrobiznes w ostatnich czasach był dochodowym interesem.
Na tym dorobili się tacy krezusi jak Ulrich von Katow, Gilbert Chytrawy i Falkon Sroka. Zamierzała stać się kobietą interesu. Z własnym zabezpieczaniem na przyszłość, odcięta całkowicie od matczynej pępowiny. Nowe miasto, praca i ludzie, którzy nie spotkali jej nadopiekuńczej mamusi. „Olaboga, a moja Nell wygląda tak mizernie, prawda? Dziecko, schudłaś? Grypa? Odżywiasz się przyzwoicie?”.
Perspektywa idealna – praca poza zasięgiem matczynego radaru.
Zanim zapomni… Był jeszcze jeden powód, dla którego Kaprovicze wydawały jej się wprost wymarzone do tego, aby osiąść na stałe. Maleńka plotka krążąca po jej uczelni rozbudzała dziewczęce wyobraźnie. Niejaka Izabela Stawnik, z trzeciego roku botaniki, na praktykach studenckich w Zachodnich Karpatach właśnie w Kaproviczach poznała niejakiego Romusa Vasco. Dziewczyny powtarzały sobie tę romantyczną ploteczkę na każdych zajęciach i po kątach internatu z rumieńcami na twarzy. Biedna studentka spotkała majętnego właściciela winnicy z Kaprovicz, który posiadał dworek mieszczański i działki w Karpackich Górach. Teraz każda z nich marzyła o takim mężczyźnie. Pięknym, bogatym i z piwnicą pełną wina.
Karpackiego wina!
Nell miała zamiar zainwestować w to swoje pierwsze zarobione pieniądze. Wino. Kupi działkę lub małą winnicę, stworzy własną markę i będzie wysyłać produkty do Europy. Na wszystkie te degustacje. Kto jak nie ona znał się na winach? Pięć lat studiowania i włóczenia się po najlepszych winiarniach w mieście, w poszukaniu natchnienia na biznes, wyrobiło w niej dobrego nosa i smykałkę. Wiedziała, że Kaprovicze wytwarza magiczne wino dla najbogatszych.
Biznesplan. Wystarczyło tylko zacząć. Kto powiedział, że każda nawet największa podróż zaczyna się od pierwszego kroku, miał rację. Nawet jeśli nie miało się pojęcia, gdzie się szło, trzeba było go tylko zrobić.
Przytrzymując list od urzędnika z Kaprovicz i swoje CV, zajadając maślane ciastka, które kupiła mama na stacji, z rozmarzeniem zapatrzyła się w okno na szczyty gór. Surowe i groźne odgradzające ją od cywilizacji. Pociąg kołysał się, przedzierając przez zieloną dolinę. Nell kochała góry. Dziką przyrodę, której jeszcze nie zastąpiły betonowe miasta i zaduch.
Przymknęła oczy, uspokojona zapierającym dech w piersi widokiem, przypominając sobie rozmowę z matką na dworcu. Mała kobietka z czarnymi loczkami i koronkową chusteczką, którą ściskała w dłoni, ocierając zaczerwienione oczy. Przybierając minę, jakby miała już nigdy nie ujrzeć swojej latorośli, płacząc rzewnie, jakby Nell co najemnej wyjeżdżała na mroźną Syberię, robiła przedstawienie na dworcu.
Scena: matka i odcinająca pępowinę córuchna.
– Mamo… – prosiła usilnie Nell, podtrzymując jej ramiona. – Tak naprawdę to niedaleko.
– W górach! Dlaczego nie znajdziesz sobie pracy tutaj? Na pewno gdybyś zaczęła tylko szukać…
– Mamo.
Walka z Goliatem zawsze była rozgrywką nieczystą.
– Twoje siostry tu mieszkają. Dlaczego ty chcesz przysporzyć mi zgryzot? Będę się o ciebie martwić. Córciu? To tyle kilometrów.
– Mamo, będę dzwonić.
Dość sporadycznie. Kartka na święta załatwi sprawę.
– A jak się przeziębisz? – Nie ustępowała mama, wycierając kąciki oczu. – Kto ugotuje ci rosół? Poda witaminy? Będziesz tam samiutka.
– Znajdę sobie przyjaciół.
Matka prychnęła.
– Przez pięć lat nie miałaś żadnej koleżanki na studiach.
– Jak sobie przypominasz… – zauważyła ostrożnie Nell. – Studiowałam z samymi mężczyznami. Miałam kolegów.
Mama jednak nie odpuszczała.
– To nie jest wytłumaczenie. Dlaczego mi to robisz? To ja cię wychowałam, kiedy wasz ojciec odszedł. Własną piersią wykarmiłam, harowałam przez lata, abyście godnie żyły, a teraz to. Zostawiasz mnie.
Litość. Punkt dla niej.
Nell nabrała głośno powietrza do płuc, czekając, aż jej matka skończy znaną opowieść z cyklu: „moje niewdzięczne córy”.
– A niech cię, mamuś – powiedziała, nadając głosowi rozbawioną nutę. – Kiedyś musimy oderwać się od twoich skrzydeł. Sama nas tego uczyłaś, prawda?
Położyła jej dłoń na ramieniu, zapłakane oczy spojrzały na Nell z nadzieją. Płonną. Nell zaatakowała błyskawicznie.
– Jestem taka jak ty, mamo. Dam sobie radę, tylko mi zaufaj.
– Nell, kochanie. Przemyśl to jeszcze.
– Już za późno.
Na szczęście.
– Gdybyś jeszcze to przemyślała, Nell.
Przytuliła ją, aby matka przestała mówić.
– Jak mi się nie spodoba, wrócę – zapewniała szybko. – Spakuję się i wsiądę do pociągu. Napiszę do ciebie, jak tylko tam dotrę. Nie płacz, mamo, bo przez całą podróż będzie mi trudniej znieść rozłąkę. Będę się zamartwiać jak ty i zmizernieję.
– Dobrze.
Podziałało.
– Nie zapomnij się odpowiednio odżywiać i ciepło ubierać.
Wcisnęła córce paczkę maślanych ciastek.
Nell westchnęła.
– Mamo…
– To na podróż.
– Muszę już iść. Zaraz mój pociąg odjedzie.
– Kochanie – rzuciła matka z jękiem, całując ją w czoło. – Będę się za ciebie modlić, aby złe duchy cię omijały. I pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu.
– Wiem, mamuś. Wiem.
To był ten najtrudniejszy moment – odwrócić się i odjeść. Tak zaczynało się dorosłe życie, zostawiało się rodzinę. Kochała matkę i siostry, ale ta miłość potrzebowała separacji, aby szybko nie zwariować i nie uprzykrzać sobie nawzajem życia na każdym spędzie rodzinnym. Czuła się jak doktor Quinn, która wyruszała do swojej pracy jako lekarka w Colorado Springs, gdzie poznała uroczego Sully’ego. Nell uwielbiała ten serial, gdy była młodsza. Prawdziwa przygoda. Miłość, przyjaźń i… problemy. Nie, lepiej o problemach jeszcze nie wspominać, nie na wstępie. To przynosi pecha.
Nell, weź się w garść. Wdech.
Kaprovicze, nadchodzę!
Miasto stołeczne Karpat, Piotrovicze, wydawało się takie stabilne po niekończącym się kołysaniu w pociągu. Malownicze miasteczko pośród gór. Wychodząc z wagonu i przyciskając do piersi swoją pomarańczową torebkę, za którą zapłaciła krocie, Nell poczuła zimny górski wiatr, przenikający przez czerwoną satynową bluzkę i biały płaszczyk. Przebrała się w pociągu, licząc na lepszą prezentację.
Oczy mężczyzn na dworcu skierowały się w jej stronę, a więc jej starania zostały wynagrodzone. Zmarszczyła lekko brwi, szukając wzrokiem jakiegoś przedstawiciela z Kaprovicz, który miał ją odebrać z dworca. W duchu liczyła, że zaopatrzył się w coś takiego jak transparent z jej nazwiskiem. Byłoby miło. Oprócz młodych studentów i kilku mężczyzn w garniturach wsiadających do pociągu, który za godzinę odjeżdżał w inną stronę, nie było tu nikogo, kto by się rozglądał za przyjezdnymi. Pociąg przyjechał o czasie, a w liście z Urzędu Miasta zapewniono, że ktoś ją odbierze. Sama mogłaby zamówić taksówkę i pojechać do najbliższego hotelu, ale wątpiła, aby udało jej się wyciągnąć te wszystkie walizki z przedziału.
Zirytowana stanęła w wysokich obcasach na deskach dworca i przygładziła schludny kok. Musiała pomyśleć, co teraz zrobić.
Taksówka. Pierwsza sprawa to transport.
– Przepraszam najmocniej – zaczepiła młodego chłopaka z wielkim plecakiem podróżnym.
Zatrzymał się, wytrzeszczając na nią podkrążone, szare oczy.
– Czy nie wiesz, gdzie tu jest postój taksówek?
Chłopak patrzył na jej twarz oczarowany, a potem przełknął nerwowo ślinę. Blade policzki zaróżowiły się, nawet koniuszek orlego nosa. Wyprostował się, przygładzając drelichową bluzę przy szyi, jakby co najmniej miał tam krawat z grubego materiału.
– Oczywiście – wymamrotał. – Zaprowadzę panią.
– Proszę mi tylko wytłumaczyć, w którą stronę mam się udać.
– Może ja w czymś pani pomogę?
Obok nich zatrzymał się kolejny student z podobnym plecakiem. Tylko niższy, rudy z piegami na całej twarzy i softshellową kurtką o dwa rozmiary za dużą w kolorze błękitnym.
– Byłem pierwszy.
– To niepotrzebne – rzuciła słabo, zmieszana wymianą bojowych spojrzeń między mężczyznami.
– Zaprowadzę panią – odezwał się dryblas, pokazując jej rząd bialusieńkich zębów.
– Pomogę zanieść pani bagaże – odezwał się drugi. – Jestem Piotr, mogę pomóc. Znam to miasto.
Zakasłała dyskretnie, to zawsze działało. Zapanowała cisza. Obaj patrzyli na nią jak szczeniaki. Zamrugała nieśmiało.
– Dziękuję wam serdecznie. Aktualnie… czekam na kogoś. Po prostu chciałam wiedzieć, gdzie jest postój taksówek – mówiła spokojnie, gdy jej przytakiwali. – Jak daleko stąd do Kaprovicz?
– Kaprovicz?
– Jedzie pani do Kaprovicz?
Przytaknęła.
Blondyn podrapał się zamyślony po brodzie. Rudy przygryzł wargę, ściskając mocniej szlufki od plecaka, który mało go nie przewrócił.
– Jakieś dwie godziny jazdy samochodem.
– Ale i tak pani się tam nie dostanie – dodał natychmiast rudy. – Kaprovicze to miasto zamknięte. Trzeba mieć specjalne zezwolenie, aby dostać się w obręb jego granic.
– Naprawdę? Gdzie dostanę takie pozwolenie?
– W Kaproviczach?
No, oczywiście, ależ była idiotką. Miała nadzieję, że list od Alwara Taraskiego wystarczy, by dostać się do miasta.
– Proszę się nie przejmować – dodał blondyn. – Może pani zostać w Piotroviczach. Tu bezpiecznej. Studiuję na Uniwersytecie Karpackim. To niedaleko.
– Ja mam tu kawalerkę – rzucił drugi, przepychając się przed blondyna, by być bliżej Nell. – Mogę panią przenocować.
Miła propozycja – nie do zaakceptowania.
– Dziękuję, to nie będzie konieczne.
– Odprowadzę panią do poczekalni – dodał natychmiast rudzielec, już chwytając ją za ramię.
– Ja to zrobię! – Blondyn złapał za drugie, Nell czuła się jak w pułapce, gdy dryblas i rudzielec niemal na siebie warczeli.
– Panowie… – zaczęła, naprawdę zmieszana ich przepychanką. – To niepotrzebne. Poradzę sobie w tej sytuacji.
– Pomogę. Byłem pierwszy. Pani mnie zapytała o drogę.
– Ja ją zaprowadzę, jestem bardziej obeznany z miastem.
– Ja dziękuję… – wtrąciła, słysząc gwizd.
– Zjeżdżać!
Drgnęła, słysząc dudniący głos unoszący się w powietrzu.
– Raz! Dwa! Już was tu nie ma!
Nell obróciła się na obcasach jak fryga.
W porannym słońcu i mgle, która falowała na marmurowej posadzce dworca, stała postać młodego mężczyzny. Wojownika. Bo nikt normalny nie nosił takich śmiesznych naramienników jak średniowieczni rycerze, a spod nich wystawały napięte mięśnie ręki. Był niezwykle piękny i niesamowity. Jakby wyłaniał się z mgły niczym mistyczny woj. Miał pociągłą twarz, spod czarnych, nastroszonych włosów patrzyły na nią wielkie, błękitne oczy. Przejrzyste jak niebo Karpat i błyszczące. Ubrany był w czarne bojówki, ciężkie wojskowe buty i rycerską zbroję trzymającą się na skórzanych pasach umieszczonych wzdłuż jego klatki piersiowej.
Chłopak uśmiechał się w stylu: „no, zaczepcie mnie” i uderzał o siebie odzianymi w skórzane rękawice dłońmi. Zacierał je niebezpiecznie, wysyłając sygnał, że jest gotowy do bójki.
Sądząc po jego muskulaturze, mógłby ich zmiażdżyć bez problemu.
Studenci spojrzeli po sobie i uciekli w dwie różne strony.
Niedobrze, Nell. Niedobrze.
Zaczęła przyjmować postawę obroną i zacisnęła palce na torebce, której mogła użyć w razie czego jako broni. Pierwsza zasada samoobrony: bądź gotowa! Wątpiła, aby jej torebka zrobiła mu jakieś większe szkody, ale zawsze był efekt zaskoczenia.
Nieznajomy uśmiechnął się do niej powolnie, gdy się zbliżał.
Coś było nie tak z jego twarzą, bo nie mogła oderwać od niej oczu. Piękna? Nie, ona była przeraźliwie piękna, męska i silna. Egzotyczna. Soczyste czerwone usta, białe zęby, lekko spiczaste na końcach. Czarne włosy ułożone w młodzieżową fryzurę, ukazując złote zawijasy w uszach. Gdy podchodził, jego ramiona naprężyły się, a jego źrenice zdawały się patrzeć na nią jakby zza grubego szkła. Intensywnie. Przywołując ją do siebie, wabiąc do słodkiego lepu.
Zamrugała, chcąc odpędzić od siebie dziwne uczucie oszołomienia.
– Kornelia Azatka?
Westchnęła i przytaknęła nieznajomemu.
Sparaliżowana jego wzrokiem, nie poruszyła się, jakby ta mgła z dworca otoczyła i ją. Pachniał lasem sosnowym. Intensywną wonią ziemi. Stał przed nią wielki i potężny, onieśmielając ją. Wyczuwała ciepło płynące od jego sylwetki i magnetyczne przyciąganie nieruchomych źrenic. Był chyba bardzo pewny swojego męskiego oddziaływania na płeć przeciwną, bo na jego ustach igrał grzeszny uśmiech, gdy się jej ukłonił.
– Przepraszam za spóźnienie. – W jego łagodnym głosie, brzmiała szczerość. – Wstąpiłem do sklepu motoryzacyjnego i straciłem poczucie czasu. Bardzo mi przykro, że musiała pani na mnie czekać.
– Jesteś z Kaprovicz?
– Tak – potwierdził. – Miałem przyjechać po panią wcześniej, ale faceci czasem trącą poczucie czasu, widząc nowe felgi. Nazywam się Zachariel Wartil, ale proszę mówić mi Zack.
– Zack?
– Dziwne, nie? – Podrapał się po czuprynie rozbawiony. – Moja mama ma słabość do imion anielskich. Mój młodszy brat ma na imię Rafael. Wołamy na niego Rafi. On wcale nie zachowuje się jak aniołek… Jeśli wie pani, co mam na myśli.
W końcu Nell trochę się rozluźniła i odsunęła torebkę przyciśniętą od piersi.
– Rozumiem. Ja też mam rodzeństwo.
– W pierwszej chwili zmylił mnie pani wygląd – wyznał Zachariel, przyglądając się jej dyskretnie, aby jej nie urazić.
– Dlaczego?
– Cóż, wygląda pani inaczej, niż się spodziewałem. Ale słyszałem, jak pyta pani o Kaprovicze, i tak poznałem, że to pani szukam. Pani bagaże są w pociągu?
W brzuchu poczuła skurcz niepokoju, gdy nieznajomy znów się uśmiechnął. Powinna mu chyba zaufać, tak mówiły jego oczy. Prosiły, aby to uczyniła niezwłocznie.
– Tak – przytaknęła z ociągnięciem. – W czternastym przedziale.
– Zajmiemy się tym, dobrze?
– Tak, dziękuję.
Przeszli do pociągu.
Idąc za Zackiem, wpatrywała się bezustannie w jego wielką postać, która z trudnością mieściła się wąskim przejściu. W głowie Nell dzwoniły alarmujące dzwoneczki. Chyba pierwszy stres właśnie dobijał się do jej umysłu. Nie mogła panikować. Nie na samym początku.
Nell, już dawno odcięłaś się od mamy, nie zamierzasz się poddawać, bo jakiś mężczyzna sprawia, że się boisz.
Miała własny rozsądek, może czasem zawodził i zbaczała z jasno określonych ścieżek, ale jeszcze żyła. Dawno nauczyła się być samodzielną i zdeterminowaną. Przetrwać. Takie było życie, zawsze starać się utrzymać na powierzchni, nawet jeśli nie umiało się pływać.
Przełknęła strach, dusząc go w zarodku.
– Jeśli mogę cię zapytać… Ile masz lat, panie Zack?
– Tylko Zack. Proszę mi mówić po imieniu. Niewątpliwie jestem młodszy od pani – zauważył, odwracając się do niej przez ramię. – Mam dwadzieścia jeden lat.
– Masz prawo jazdy?
– W Kaproviczach dostajemy je w różnym wieku, jeśli zdamy testy sprawnościowe.
Zack rozsunął drzwi przedziału; widząc walizki piętrzące się pod sufit, zerknął na nią niepewnie.
– Obrabowała pani kogoś po drodze?
Oburzyła się.
– To moje ubrania.
– Kobiety – jęknął. – Jest pani taka sama jak moja młodsza siostra. Tylko ubrania jej w głowie, i chłopaki. Ileż można mieć ubrań? Na każdą godzinę życia?
Zachichotała mimowolnie.
– Jak ma na imię twoja siostra?
Biorąc dwie największe walizki na ramiona, Zack odpowiedział:
– Gabriela.
Oczywiście, a jakże by inaczej? Anielska rodzina.
– Mów mi Nell, Zack. Twoja siostra jest po prostu przygotowana na wszystko.
Zapakowanie bagaży zajęło sprytnemu Zackowi piętnaście minut i jako dżentelmen nie pozwolił jej sobie pomóc. Próżne kobiety lubiły czasem, jak silny mężczyzna prężył koło nich mięśnie. A Zack miał co prężyć.
W wielkim, czerwonym pikapie Forda za przyciemnionymi szybami zaczęła się powoli odprężać.
Mijany krajobraz mknął za nimi, gdy Zack przekraczał dozwoloną prędkość, za którą w jej rodzinnym mieście dostałby słony mandat, a tu żywej duszy, żadnych samochodów na drodze ani radarów. Jak pustkowie. No, może góry Karpackie i widok pasących się na łąkach owiec pocieszały Nell. Daleko. Była naprawdę daleko od domu. Zdusiła w dole brzucha i te obawy i postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej od Zacka.
Był jej pierwszym Kaproviczem.
– To twój samochód? – zapytała, zagajając zalążki rozmowy.
Błękitne, przerażające oczy odwróciły się do niej. W uchu mignął złoty wkręt. Naprawdę wyglądał jak zblazowany wokalista z młodzieżowego boys bandu.
– Nie. Nie mój – wyjaśnił. – Do Kaprovicz sprowadzamy niewiele aut, są nam zbędne. Większość, jak to, należy do Urzędu Miasta. A… i niektórzy z rodów szlacheckich je mają.
Rody? Światełko w jej głowie zamrugało.
– Macie rody szlacheckie?
Przytaknął, skupiając się na drodze.
– Jest tego trochę – powiedział wymijająco.
– A Nekropole?
– Tam również jest ich trochę.
Niemal zatarła ręce.
– Opowiedz mi o Nekropolu.
– To dzielnica Kaprovicz na zachodzie przed Jeziorem Rusałek.
– Macie Jezioro Rusałek?
– Tak. I legendy. Podobno dawno temu, w czasach Izanoru, pewna rusałka zwabiła tam nieszczęsnego, młodego chłopca śpiewem, rozkochała go w sobie, aż stracił dla niej życie – opowiadał. – A potem kazał pochować się na Nekropolu, tak, aby mieć do niej zawsze blisko.
– Naprawdę?
– Tak powstało Nekropole. To tylko stare legendy.
– Fajne. Opowiedz mi coś o Kaproviczach, jestem ciekawa.
– Miasto jak miasto.
No, chyba nie całkiem.
Miasto zamknięte, jak twierdzili studenci z dworca. Szlachta z rodowodami i pasjonujące legendy. Miły dreszczyk podniecenia przebiegł Nell po plecach.
– Lepiej, jak pani sama go oceni – ciągnął Zack. – Ja się tam urodziłem… i dla mnie to tylko dom.
– Uczysz się jeszcze, Zack? Bo macie tam szkołę, prawda?
– Mamy – pocieszył ją. – Ja już ją skończyłem. Wszystkie wydziały, śpiewająco. Teraz pracuję.
– Gdzie?
– Tu.
– Co? – Rozejrzała się po wnętrzu samochodu, a on znów się zaśmiał.
– Naprawdę, jest pani zabawna – wyznał. – Jestem kierowcą Urzędu Miasta. Kursuję do Piotrovicz dwa razy dziennie. Załatwiam sprawunki, pocztę i turystów.
Wskazał na nią skinieniem głowy.
– Nie jestem turystką – oburzyła się.
Chłopak przepraszająco potrząsnął swoim podbródkiem.
– Faktycznie, przepraszam. Naprawdę spodoba się pani w Kaproviczach, czyste powietrze, setki lat krystalicznego życia, teraz to mamy nowe wieże telekomunikacyjne i kablówkę, nawet Wi-Fi.
– Wi-Fi mówisz… to mnie wielce pociesza – mruknęła ciszej, nie chcąc go urazić.
Rozdział 2
Urząd… urząd… urząd?
Przez resztę drogi Zack zapewniał ją, że burmistrz Kaprovicz, pan Lewi Subomirski, opowie jej nader nużące historie o mieście. Od tego, jak mała osada stała się grodem rycerskim, i tak dalej. Co ciekawe, Zack nie znał żadnej Izabeli Stawnik-Vasco, ale mogła przyjąć rodowód męża i być panią Vasco, istniała tu taka winnica i ich ród zamieszkiwał Kaprovicze, gdzieś w górskich osiedlach.
Dowiedziała się również, że jej poprzednik, pan Bartłomiej Fira, odszedł ze stanowiska znużony brakiem zajęcia, przeniósł się do innego miasta. Dostał lepszą posadę. I tak Kaprovicze zostało bez zarządcy Nekropola od kilku miesięcy. Z jego opisu wynikało, że pan Fira był podstarzałym sknerusem, który liczył na zyski z prowadzenia Nekropola. Cóż, ona też na to liczyła, ale może jej poprzednik nie miał tyle zapału, co ona? Skończył już sześćdziesiątkę i był uzależniony od miejscowego wina i fajek.
Dotarli do granic Kaprovicz już po południu, gdy słońce z trudem przebijało się przez chmury.
Najpierw powitał ją długi, biały mur, otaczający połacie ziemi, a za nim wierzchołki wysoki drzew. Brama przed nimi była z kutego żelaza z ornamentem liści i powiewającymi proporcami w różnych kolorach ze spiczastych wieżyczek. Nad nią widniały napisy w miedzianym splocie. Co dziwne, Zack nie musiał wysiadać z samochodu, aby ją otworzyć, nawet nie zdjął nogi z pedału gazu, brama otworzyła się samoczynnie. Potem jechali szosą pośrodku lasu. Między drzewami unosiła się mgła, spowijając korzenie drzew. Cienie tańczące wśród listowia i załamane promienie słońca. Łąki, na których pasły się konie, domy na wzgórzach. Góry, migoczące jeziora w dolinach i ciemne pola uprawne.
A potem Kaprovicze. Miasto.
Uspokoiła się na jego widok. Schludne kamienice z czerwonej cegły, latarnie, supermarkety. Cywilizacja. Widziała dzieci bawiące się przed szkołą na palcu zabaw, w kolorowych ubraniach, biegały boso po trawie za piłką. Ludzi spacerujących po chodnikach z psami lub samemu. Młodzież. Dziewczyny nosiły barwne suknie powiewające na wietrze i kolorowe włosy. Nowy odłam à la Lady Gaga, której z uwielbieniem słuchał Zack w samochodzie.
Było kilka posesji otoczonych tylko świerkami lub ogrody pełne kwiatów, a potem piękne wille. Piętrowe, białe, z francuskimi oknami. Trafiła do dzielnicy krezusów. Nawet nie zdziwiłaby się, jakby zobaczyła złote ramy okien i szmaragdowe rusztowania. Jechali brukową ulicą w głąb schludnych osiedli, gdy ujrzała w dole sznur samochodów zaparkowanych przy chodniku przed wielkim pałacem. Prawdziwym pałacem ze strzelistymi wieżyczkami i murami jak za czasów Wilhelma Zdobywcy, albo taki z fotoalbumu, „Najpiękniejsze Zamki Karpat”, i bach… jeden sobie stoi w centrum Kaprovicz. Najpiękniejszy zamek, jaki w życiu widziała.
Zack wjechał na kamienny mostek, pod którym płynęła krystaliczna tafla rzeki. Zajechali na owalny dziedziniec, pośrodku znajdowała się mała fontanna. Woda w fontannie była podłączona do diod, bo święciła na różne kolory tęczy, robiąc wrażenie magicznego pryzmatu. Ściany zamku były z białego marmuru, woda z fontanny tworzyła na nich barwne migoczące odbicia, okna odbijały promienie kolorową tęczą. Jakby wjeżdżali do jej środka. Zack zaparkował przed wysokimi kamiennymi schodami. Na balustradach po obu stronach siedziały dwie białe sowy z marmuru z kryształowymi ślepiami. Architekt tego miejsca musiał się nieźle wysilić, aby odwzorować ten bajeczny klimat.
Nell zastanawiała się, czy kamienie są prawdziwe. Miały taką nierealną barwę. Iskrzącą, jakby sowy naprawdę na nią patrzyły. Inteligentnie.
– To Urząd Miasta – wyjaśnił Zack, wskazując na zamek.
Budynek cały z marmuru, nie mogła nawet zadrzeć głowy, za oknami odbijanymi kolorową pryzmę z fontanny trudno było dostrzec spiczaste wieżyczki i powiewające tam proporce. Majestatyczne wrażenie, człowiek czuł się u progu naprawdę sparaliżowany i malutki.
– Robi wrażenie.
– Prawda? – Zack się zaśmiał. – To pozostałości po starych dziejach. Ciągle go rekonstruują, aby zachował swoją świetność.
– Chyba się tu zgubię.
– To niemożliwe – pocieszył ją. – Na pewno nie. Zawiozę bagaże do twojego nowego mieszkania. To mój numer telefonu, jakbyś mnie potrzebowała.
Spojrzała na białą wizytówkę w jego wielkich palcach. „Zachariel Wartil – usługi transportowe. Urząd Miasta Kaprovicze”. Numer telefonu, e-mail i nawet portrecik na odwrocie. Raczej nie należało pochopnie zakładać, że to jej się nie przyda, zacisnęła wizytówkę w dłoni.
– Dziękuję, Zack, to bardzo miłe.
– Trzymam kciuki, Nell. Radosnej Fazy Słońca.
– Dzięki. – Skrzywiła się za swoją prostacką odzywkę, wychodząc na dziedziniec.
Pachniało miło, kwiatami i nadmiarem odświeżacza powietrza. Uderzyła ją cisza panująca w okolicy, może nie całkiem: silniki samochodów na głównej ulicy, stukanie końskich podków w oddali. Jakieś ludzkie rozmowy. Cywilizacja.
Spojrzała w górę, przysłaniając oczy dłonią. Fiu… fiu. Zameczek. Kiedy ostatnio była na takiej wycieczce? W podstawówce? U szczytu schodów nad wrotami z drewna i mosiężnymi, metalowymi zdobieniami znajdowała się tarcza rycerska ze szmaragdem pośrodku. Nieziemsko seledynowym. Migoczącym. I nad nim wielki napis: Urząd Miasta – Kaprovicze. Faktycznie, to robiło wrażenie. Czekała, aż usłyszy, jak Zack wsiada do samochodu, pomachała mu na pożegnanie, po czym wspięła się po schodach. W drzwiach minęła się z kobietą w zielonym kombinezonie.
Nell wytrzeszczyła oczy.
Dzień przebierańców?
Kobieta wyglądała jak skrzat. Spiczaste uszy, złote blond włosy spływały jej na plecy, reszta była strojem Robin Hooda, nawet łuk i strzały zawieszone na jej plecach. Co dziwne, kobieta przytrzymała jej wrota, aby Nell mogła wejść do środka.
– Dziękuję – mruknęła do nieznajomej.
Nell się za nią odwróciła, ale nie było tam już nikogo, tylko mgła skradająca się do głównej bramy zamku. Dziedziniec był pusty. Nieznajoma zniknęła. Cud?
Musiała odpocząć, była zmęczona i oczy płatały jej figla.
W holu było przyjemnie chłodno i pachniało sosną i cytryną. Na ścianach w równych rządkach wisiały podobizny zacnych i zasłużonych w złotych ramach. Płytki pod jej stopami były złoto-srebrne; idąc po nich, uważała, aby się nie poślizgnąć. Jak w muzeum albo mauzoleum. A potem, nie wiadomo kiedy, znalazła się przed wielkim biurkiem z brązowego drewna. Jakby to ono podpłynęło do niej.
Nell potrzebowała pilnie aspiryny. A najlepiej dwóch.
Na biurku znajdowały się kolorowe papiery w stosiku, błękitny laptop, złota lampka rzucająca jasną poświatę na blat. Za biurkiem siedziała sekretarka, wierząca w oczyszczenie duszy jak Katy Perry, gdy po rozwodzie zafarbowała włosy na niebiesko. Nell wpatrywała się w czubek niebieskiej czupryny i smukłe palce, które pisały coś piórem na kartkach. Zamrugała, gdy ręka pełna pierścionków, złotych, szmaragdowych, z opalem, mignęła jej, sięgając po chusteczkę, która pojawiała się w dłoni kobiety.
Nell postanowiła zwrócić na siebie uwagę.
– Przepraszam najmocniej…
Nie wiedziała, kto był bardziej wystraszony – Nell widokiem anielskiej twarzy z przeszywająco zielonymi tęczówkami za oprawkami ciężkich okularów czy sekretarka przyłapana na tym, że spod okularów po bladych policzkach, toczą się wielkie łzy?
– Szczęśliwej Fazy Słońca. W czym mogę pomóc? – mruknęła sekretarka, ocierając szybko twarz.
Była zmieszana. Nell nie należała do istot, które odchodziły, gdy druga kobieta roniła rzewnie łzy.
– Co się stało? – zapytała. – Mogę jakoś pomóc?
Pociągniecie nosem. Spory wydmuch jak na taką kruchą istotkę. Nell dostrzegła jej dzierganą, babciną bluzkę w ohydnym mysim kolorze, a na niej piękny złoty wisior, błyskający kryształkami. Interesujące.
Kobieta znów na nią spojrzała.
– To już nie do uratowania – wyznała, wskazując na laptop. – Dokument mi się zawiesił i zjadł moje sprawozdanie dla burmistrza. I to dzisiaj, gdy chciałam wyjść wcześniej do domu. Pisałam je od rana.
– Word czasem się zacina.
– Ale… ja tego nie zapisałam.
Nell znała to, aż za dobrze. Złośliwość przedmiotów martwych. Z trudem odrywając wzrok od rażących włosów nieznajomej, spojrzała na laptop.
– Mogę zerknąć?
– Chyba zadzwonię po Erana, naszego informatyka z Wydziału Ludzkich Technologii.
– Trochę się na tym znam.
Niebieskie loki opadły na ramiona, gdy kobieta otarła czerwony nos. Te włosy nawet pasowały do jej porcelanowej twarzy. Czy jej pracodawca nie miał nic przeciwko takiej ekstrawagancji? Zwłaszcza w biurze?
– Naprawdę?
Gdyby nie to, że nieznajoma płakała i jej wzrok się rozmazał, może nie powierzyłaby Nell laptopa tak ufnie.
Nell nachyliła się nad nim. Spojrzała na tapetę, pejzaż Urzędu Miasta Kaprovicze.
– Czasem zapisuje się ostatnia kopia na dysku zapasowym – wyjaśniła, jakby była specem.
Tak powiedzieli jej kiedyś koledzy na studiach, gdy straciła kilka stron pracy magisterskiej, przez własną nieuwagę.
– Trzeba znaleźć zapasowy dysk. O tu… Sprawdzimy ostatnie zapisy. O tu…
Kobieta wpatrywała się w nią zaskoczona.
– Jest pani magiczką?
– Powiedzmy, ja również walczę z Wordem. – Zaśmiała się, włączając ostatni dokument Worda, który się zapisał. – Proszę. Zapisany osiem minut temu.
Kobieta otworzyła usta zaskoczona.
– Osiem? Naprawdę osiem?
– Proszę sprawdzić.
Niebieskowłosa zerknęła na ekran, poruszając myszką. Na jej ustach pojawiał się uśmiech, spod niebieskich włosów zalśniły gotyckie kolczyki w kształcie piramidek.
– Uratowała mnie pani – rozbrzmiał jej słodki głosik. – Jest pani wspaniałą magiczką technologii. Nie wiem, jak się pani odwdzięczę… Ucięło mi tylko kilka linijek. To łatwo mogę dopisać.
– To proszę już nie płakać – poprosiła. – I powiedzieć mi, jak trafić do Wydziału Kadr. Do biura pana Alwara Taraskiego.
– To na drugim piętrze, korytarzem prosto, potem skręci pani w drugi korytarz w lewo – tłumaczyła, gdy Nell próbowała to zapamiętać. – Biuro pana Taraskiego znajduje się za posagiem Antoniusza Rivalda. Trafi pani bez problemu.
– Mam nadzieję.
– Och… zapomniałabym. Dziękuję pani, jestem Tada Nakmar – przedstawiła się grzecznie sekretarka. – Proszę pozwolić mi się odwdzięczyć za pomoc.
Nell szybko pokręciła głową.
– To niepotrzebne. Mama uczyła mnie pomagać bliźnim.
– Niech światło obdarzy łaskawością pani szanowną rodzicielkę.
I mrok niech chwilowo spłynie na jej umysł, gdy zajmuje się knuciem, jak wyrwać córkę ze szponów własnej kariery życiowej.
– Dziękuję. Ładna biżuteria.
– Naprawdę? – zapytała uradowana Tada, dotykając wisiorka na szyi, wyglądającego jak z masy perłowej i kryształów. – Robię ją sama. Takie hobby w wolnych chwilach.
Chyba się zarumieniła, bo na bladych policzkach zakwitł wielki rumieniec.
No, Nell, szukaj sojuszników. To miła dziewczyna, a ty potrzebujesz kontaktów w nowym mieście.
– Sama? Piękne. Mogę zobaczyć go z bliska?
Dotknęła wisiorka. Wydawało jej się, że jajo z masy perłowej nagrzewa się w jej dłoni, a kryształki migają jak światełka na choince w Boże Narodzenie. Wpatrywała się uważnie w te, które przyciągały ją do siebie. Prawie czuła, jak migają w jej umyśle. Iluzja?
– Olśniewające.
– Przywołuje prawdziwą miłość.
– Naprawdę? To talizman?
Tada zakaszlała zmieszana.
– Nie. Nie ośmieliłabym się, aby praktykować magię. Robię takie błyskotki, tylko dla zabawy.
– Piękne. To wielki talent.
– Jesteś bardzo miła.
– Nell. Mów mi Nell.
– Nell.
Przez chwilę ich oczy się spotkały, i gdyby nie to, że trzymała w dłoni rozgrzany wisior, przysięgłaby, że oczy nieznajomej za oprawkami stały się błękitne, a wcześniej zdawało jej się, że są zielone.
Zamrugała, gdy Tada z trzaskiem otworzyła boczną szufladę swojego biurka.
– Poczekaj, Nell, mam dla ciebie prezent.
– Prezent?
Uwielbiała prezenty.
– Robiłam to na przerwie. To broszka – powiedziała, nieśmiało wyciągając w jej stronę broszkę z wielkim migoczącym kryształem. – To stary model szlacheckich broszek Ulgardu.
– Piękna. – Wzięła ją w dłoń.
Broszka ze srebra o rzeźbionych brzegach jak wielka szpilka miała pośrodku najpiękniejszy kamień, jaki Nell widziała. Migoczący barwą zmieszanych kolorów zamkniętych w krysztale.
– Co to za kryształ? – zapytała Nell.
– To kryształ wypłukany w rzece Sahrah.
– Czym? – zapytała nieprzytomnie Nell.
Tada, widząc żywe zainteresowanie Nell, pokazała jej na kryształ, jego barwne odcienie.
– Czerwień to siła twojej namiętności. – Zarumieniła się przy tym wyznaniu. – Błękit… tu dość mocny granat, to szczęście. Zieleń to harmonia z naturą. Pomarańcz to ogień przechodzący w żółty, wygasa. To stabilność duszy. To wyryła na krysztale rzeka Sahrah w górach. Mój szwagier Izil, pracuje przy wydobyciu kryształów.
– Nie mogę tego przyjąć. Ten kryształ jest zbyt piękny.
Tada pokręciła głową, niebiesko-zielone włosy zafalowały.
– Ależ możesz. Ja mam w domu jeszcze podobne kryształy, ten jest zbyt intensywny dla mojej aury.
– Nie, naprawdę. Jest zbyt cenny.
– Nie dla mnie – wyznała Tada. – Będzie cenny, jak go weźmiesz, Nell. Poza tym nie ma mocy. Jeśli chcesz, aby jakąś posiadł, musisz zwrócić się do Maga od talizmanów.
– Żartujesz?
– Nie. Nie wolno mi praktykować magii, mam słabą linię szlachecką – wyjaśniła Tada. – Dlatego to tylko przedmiot martwy, możesz go przyjąć, jeśli ci się podoba.
– Podoba. Bardzo.
– Możesz pójść do sklepu z talizmanami i nabyć jakąś magiczną moc.
– Podoba mi się taka, jaka jest. Prosta i ten kryształ… Cudo.
– Pasuje do ciebie i powinna być twoja, Nell – powiedziała z pewnością Tada.
Ciekawe podejście. Przytaknęła w końcu. Nawet jak ją stąd wyrzucą na zbity pysk, będzie miała jakąś pamiątkę. Przypięła broszkę do klapy płaszcza, może nie pasowała, ale kryształ był cudowny. Widząc twarz uradowanej Tady, Nell upewniła się, że warto było.
Nell skłoniła się jej.
– Dziękuję, Tada. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, a teraz biegnę do pana Taraskiego, bo się spóźnię i zrobię złe wrażenie.
– Pan Taraski jest uprzejmy, jak niconi1. Nie martw się, wszystko pójdzie dobrze.
– Dziękuję. Kiedyś się odwdzięczę za broszkę.
Posyłając sekretarce ostatni uśmiech, pognała na czarne, marmurowe schody.
Kolejne spotkanie z mieszkańcem Kaprovicz. Czyżby dziewczyna pomyliła płukanki do włosów? Cóż, jak jej przełożeni przymykali na to oko, to jej sprawa. Poza tym dała Nell cudowną broszkę. Potarła ją palcami. Kryształ lśnił, odbijając złamane refleksy barw w swoim wnętrzu.
Kto normalny daje nieznajomej takie świecidełko?
Nell zaczęło się tu podobać.
***
Na drugim piętrze ruszyła korytarzem przed siebie. Światło należało do nowoczesnej technologii, reagowało na ruch, włączało się automatycznie, gdy przechodziła. Na ścianach były malowidła przedstawiające Kaprovicze. Góry, zamki, jeziora. Rycerze w zbrojach, łucznicy. Cudowne. Skręciła w lewo i ujrzała wielki posąg. Tada miała rację; Antoniusz mógł wyglądać jak ów posąg przy ścianie. Stanęła przed nim, spoglądając w górę. Czubkiem swojego spiczastego kaptura niemal dotykał sufitu w korytarzu. To budziło dystans do relikwii wielkiego wojownika. Postać ubrana była jak rycerz, w kolczugę i zielony płaszcz, jedną dłoń w bojowej rękawicy zaciskała na mieczu, a w drugiej miała złotą tarczę z ornamentami, pośrodku tarczy zielony szmaragd. Jak tarcza nad wejściem do Urzędu Miasta. Może to rodowy symbol? Tarcza lśniła jak lustro.
Nell wpatrywała się w swoje odbicie. Z koka wysunęło się kilka pasemek ciemnobrązowych włosów, szybko założyła je za ucho. Miała bladą twarz po długiej podróży i podkrążone oczy. Szybko umalowała usta beżowym błyszczykiem, bardzo trendy w tym sezonie, i spryskała się perfumami. Kobieta miała kilka atutów, jeśli chciała coś osiągnąć. A ona pilnie potrzebowała tej pracy.
Spojrzała na wielkiego wojownika, który pusto wpatrywał się w ścianę za jej plecami.
– I co? Podobam ci się? Jak myślisz, dam radę?
Oczywiście, że nie dopowiedział. Był posągiem.
Ostatni raz wytarła kąciki ust i nabierając powietrza w płuca, wyciągnęła dłoń do metalowej klamki mosiężnych drzwi. Zanim jednak dotknęła jej palcami, drzwi samoczynnie się otworzyły, bezgłośnie. Musiały być dobrze naoliwione, bo nic nie usłyszała. Weszła do środka, gdzie panował półmrok. Biuro zajmowało wielką przestrzeń. To było jakieś dziwaczne biuro, bo jej wzrok padał tylko na wielkie, francuskie okna, za którymi unosiła się mglistozielona poświata, jakby to był już wieczór, a przysięgłaby, że jak tu wchodziła, było dopiero południe. Może nawet widziała ciemne chmury na niebie.
Co za omam, dlaczego tu nie włączyły się światła? Przyzwyczajając wzrok do mroku, ujrzała wyraźniej zarys biurka pod oknem i fotel z wysokim oparciem. Bardzo wysokim, iście królewski tron.
– Świetnie – mruknęła. – Do tego nikogo nie ma. Tak wita się gości w Kaproviczach?
Miała już zawrócić i poprosić Tadę, aby zadzwoniła do Działu Kadr, gdy w fotelu zapalił się zielony ognik. Malutki. Rósł szybko, a potem niespodziewanie patrzyła na postać siedzącą po drugiej stronie biurka. Nagle włączyły się światła na suficie. Zamrugała oszołomiona i krzyknęła, gdy znalazła się na krześle przed biurkiem. Tak po prostu, mebel nadjechał z tyłu i ona siedziała wygodnie. Patrzyła teraz na najdziwniejszą istotę, jaką dotychczas widziała, zajmującą miejsce po drugiej stronie biurka.
– O cholibica! Czary.
1Niconi – elfi ród Niconi, słynący z gościnności.
Rozdział 3
Demony nie mają prawa głosu
W majestatycznym fotelu siedział mężczyzna w czarnej kurtce wojskowej z wysokim kołnierzem i błyszczącymi, metalowymi zatrzaskami pod brodą. Opierał niedbale policzek na skórzanej rękawicy okrywającej jego lewą dłoń, lecz nie smukłe, białe palce. Niebieskie oczy za długą, czarną grzywą patrzyły na nią połyskliwe. Krystalicznie. Miał pociągłą twarz, mały nos i wąskie usta. Idealnie skrojone, różowe. Zmysłowe. Tylko te oczy. Diabelskie. Zmusiły ją, aby nadal się w niego wpatrywała. Jakby płonął w nich ognik, okrutny i zmysłowy, a zarazem domagający się uwagi. Mężczyzna miał delikatną linię szczęki, zaciśnięte usta, a jego jasna skóra twarzy była zasłonięta pojedynczymi, czarnymi, niemal granatowymi w poświcie z okna kosmykami.
Harmonia.
Pomyślała, że to wszystko do niego pasuje. Nieruchomy wzrok, oczy, które były ostro zarysowane, i tlący się tam płomień, lekko znudzony, beznamiętny. Czerń i… spokój, które emanowały z jego całej postaci.
W brzuchu Nell odezwały się jakieś skurcze. Delikatne. Coś kazało jej wpatrywać się w nieznajomego, nawet nie mrugając. Nakaz siły woli. Potrzasnęła głową, jakby chciała odpędzić swoją fantazję o tak pięknej istocie, i spróbowała zamrugać z trudem.
– Witam – powiedział zachrypniętym głosem, aż westchnęła, czując nacisk w umyśle – niezapowiedzianego gościa w Kaproviczach.
Jego głos był aksamitny, muskał jej skórę, dochodząc do umysłu.
Zarumieniła się, pokasłując. Kiwnęła głową na przywitanie.
– Zaskoczył mnie pan – wyznała.
– Pani mnie również.
Zabrzmiało to szczerze. Bąciu, on ciągle patrzył na jej twarz, to było… Onieśmielające i podniecające zarazem.
Spokojnie, Nell. To rozmowa o pracę.
– Przepraszam, jeśli pan to tak odebrał. Jestem z dalekiej prowincji, nie znam tych nowoczesnych technologii. Jestem Kornelia Azatka, miło mi poznać.
Cisza.
Nieznajomy wyprostował się na swoim tronie i teraz na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
Czekała na odpowiedź, tkwiąc w bezruchu. Może jakieś imię? Byłoby miło. Zamiast tego spojrzenie, pod którym łomotało jej serce w piersi ze zdenerwowania. Bo zdawało jej się, że ją rozbiera, a może ona sama już zrzucała ubranie w myśli?
Wzięła głęboki oddech.
– Wie pan, kim jestem?
– Tak. Nowym zarządcą Nekropola.
– W rzeczy samej. – Ucieszyła się, gdy tak to sformułował. Wyciągnęła z torebki swoje CV. – Trudno było mi tu trafić, ale jestem. Powiem panu, że Kaprovicze mnie ujęło. Te pejzaże. Pochodzę z miasta, a tu czyste, górskie powietrze, za które niejeden zapłaciłby miliony.
Położyła CV na blacie, nachylając się nad biurkiem. Twarz mężczyzny pozostała bez wyrazu, ale Nell była pewna, że gdy nieznajomy sięgnął po jej CV, ujrzał pod satynową bluzką jej koronkowy stanik. Wracając na krzesło, rozpięła kolejny guzik bluzki. Był młody, może po trzydziestce. Jeśli chciała dostać tę pracę, musiała desperacko chwytać się wszystkiego, co miała w zanadrzu. Facet nie wyglądał na kogoś, kto daje się tak łatwo nabrać na kobiece sztuczki, ale próbowała.
Co jej zostało?
– Gorąco tu.
Natychmiast na brzegu biurka znalazła się szklanka z wodą.
Nell podskoczyła, gdy kostki lodu wydały syk. Był to jedyny dźwięk w grobowej ciszy.
Zamrugała. Super. Wystarczyło, że przycisnął magiczny przycisk pod biurkiem i nie potrzebował asystentki od robienia kawy. Dlatego panowało bezrobocie. Technologia zastępowała pracę ludzkich rąk.
Wzięła szklankę ostrożnie.
– Dziękuję. Jechałam dość długo.
Zerknął na nią znad dokumentu. Posłała mu najsłodszy uśmiech spod przymrużonych powiek i miała nadzieję, że jej stryjeczna babka, rodowita Włoszka, przekazuje jej teraz ten swój słynny seksapil, który wytańczyła na deskach Teatru Wielkiego, aby Nell się udało.
Zaczęła się pocić, bo ten palący wzrok wrócił z jej twarzy do CV. Beznamiętnie, surowo. A gdzie jakieś miłe, profesjonalne powitanie? Czyżby jej przełożony był totalnym gburem? Zdenerwowała się i nawet łyk krystalicznie zimnej wody nie pomógł na suchość w gardle.
Rozejrzawszy się, w ścianach między oknami dostrzegła drewniane gabloty z książkami, od podłogi po sufit. Ładnie urządzone – urzędniczo, jak w bibliotece. Meble były ciężkie, schowane gdzieś w półmroku słabego oświetlenia, za to biurko… było w centrum, masywne i monstrualne. Podłoga lśniła, odbijając jej postać i zabójcze szpilki. Miała nadzieję, że prezentuje się w nich bardziej okazale dla męskiego oka.
Drgnęła, gdy usłyszała chrząkniecie i pytanie nieznajomego.
– Pracowała już pani na podobnym stanowisku?
Ożeż ty!
– Tak, na podobnym.
Zarządzała aktywami składek na imprezy organizowane w akademiku.
– Miałam styczność z zarządzaniem; jak pan widzi, odbywałam wiele praktyk i kursów przygotowawczych. Napisałam pracę o rozwoju rynku nekrobiznesowego. Do tego specjalizuję się w księgowości. Mam również…
Powąchał jej CV.
Nie, że to coś dziwnego. Każdy pracodawca wącha jej CV. O, dziś truskawkowe. Chciało jej się wyć, gdy to zrobił. Uświadomiła sobie, że właśnie wyczuł te wszystkie kłamstwa, które tam zamieściła. Każdy szczegół.
Nawet to, że elficki znała jedynie z Tolkiena, nie z lektoratów językowych.
– Słodkie.
– Co? – bąknęła, mrugając.
– Papier pachnie słodko.
O kuźwa, ciastka maślane mamy!
Zarumieniła się.
– Przepraszam.
– To coś nowego – mruknął.
Nerwowo przełknęła ślinę, odstawiając pustą szklankę na biurko; chyba nawet seksapil jej nie pomoże. Jej przełożony odłożył CV na biurko.
Nell natychmiast uświadomiła sobie, że to stanowisko wymyka jej się z rąk. I to przez zapach ciastek maślanych.
Mężczyzna nachylił się nad biurkiem, kładąc na nim dłonie, i splótł palce, dobrze było patrzeć na jego sylwetkę dopasowaną do królewskiego tronu. Był tu panem. Czuła się przy nim jak maleńka mysz zapędzona w róg bez możliwości wyjścia. To ją bardziej przeraziło. Na twarzy jej pracodawcy nadal malowały się spokój i chłód, który przenikał jej ciało.
– Kto panią do mnie przysłał?
– Ja… to znaczy… Bo widzi pan…
Och, Nell, uspokój się, bo wszystko spieprzysz.
Zamrugała, wyrywając się z mocy jego stalowego spojrzenia.
– Tada. Sekretarka.
Przytaknął.
Co za dziwny mężczyzna, nagle wydało jej się, że przestrzeń się zwęża, jakby to on ją zajmował, a światło za okna odbijało się od jego postaci, tworząc mroczną aurę. Poczuła lekkie zdenerwowanie, gdy jego powieki nawet nie mrugały. Zaraz, jego oczy były czarne?
Nell… Świrujesz! Wampir?
W sumie wyglądał na wampira; blada twarz, zbyt piękna i młoda jak chłopca, i ta czerń. Obezwładniająca.
Jakby odczytując te myśli z jej twarzy, znów się lekko uśmiechnął.
– Nie jestem upiorem, pani Azatka.
– Nell – wychrypiała.
– Nell – powtórzył lekko. Potwierdzająco.
Zarumieniła się, poruszając się niespokojnie w miejscu.
O cholera. Nell, przystojny facet i już tracisz głowę, opanuj się.
– Pisałam panu, że przyjadę dzisiaj. Pierwszym pociągiem do Piotrovicz. Wysłał pan do mnie list.
Zaczęła szperać w torebce nerwowo, szukając listu w szpargałach. Dlaczego nie mogła ujarzmić nerwów? Dlaczego ten nieznajomy sprawiał, że jej palce odmawiały posłuszeństwa?
– To nie będzie konieczne, Nell. Wierzę, że otrzymałaś list.
– Naprawdę?
– Tak. Sądzę, że zaszło pewne niedomówienie w tej kwestii.
Nawet w jej uszach zabrzmiało to katastrofalnie.
– Słucham?
Jej CV popłynęło w jej stronę po biurku i wylądowało na jej kolanach, nie ześlizgując się na marmurową podłogę. Kolejne cuda grawitacji. Ostrożnie je złapała. Wpatrywała się w papier, na którym widniały jej dane. Pięknie. Właśnie ją rozszyfrował.
Pa, pa, Azatka, wracasz do siebie na kopach.
Teraz jasnoniebieskie spojrzenie jakby złagodniało, jeśli to w ogóle było możliwe. Chyba doskonale zdawał sobie sprawę, że wywierał bardzo imponujący wpływ na swoich rozmówców. Dystans rósł.
– Przechodziła pani jakikolwiek kurs bojowy? – zapytał nagle.
Odpowiedź była prosta.
– Tak. Chodziłam na zajęcia z samoobrony.
– Mówimy o czymś skuteczniejszym – rzucił poirytowany. – Posługuje się pani jakimiś systemami bojowymi?
– Ucieczką?
Jego oczy zrobiły się nagle ciemniejsze, jakby zmieniały barwę na brązową. Dziwne… bardzo dziwne, może to przez oświetlenie?
– To może pani nie wystarczyć – zauważył melodyjnie. – Pani system obronny ma bardzo niski stopień.
– Niski. W sensie?
– Niewystarczalny.
– Słucham?!
– Niewystarczalny na stanowisku, jakie ma pani objąć – wyjaśnił.
Zachłysnęła się powietrzem na tę uwagę.
– Proszę oddychać spokojnie. – Jego głos znów był uprzejmy, jak kruszący się lód.
Wstała oburzona. Trochę dumy nie zaszkodzi, ten facet był impertynencki.
– Jechałam tu wiele godzin i teraz pan mi mówi, że się nie nadaję? – zapytała, a jej szare oczy się zaszkliły. Kilka kobiecych łez również nie zaszkodzi. – Przyjechałam tu ze wszystkim, co mam. Tłukłam się niewygodnym pociągiem. Jestem zmęczona i głodna, a pan jest grubiański, mówiąc mi, że jestem niewystarczająca. Jak może pan to stwierdzić, nie dając mi nawet szansy, aby to udowodnić?
Jego wyraz twarzy nie złagodniał, ale biurko przed nią znikło. Wszystko zniknęło. Zostało tylko okna i on stojący pośrodku ciemnej sali. Jak mroczny książę ciemności. Łuna światła tworzyła za nim zielonkawą, nierealną poświatę. Nell z trudem dostrzegła go przez łzy.
– To tylko moja opinia, Nell – zauważył spokojnie, nie przestając jej uważnie obserwować.
– To nie było miłe dla kogoś, kto już tu przyjechał i teraz musi wracać.
– O tym zadecyduje Rada Miasta – powiedział. – Podać pani chusteczkę?
– Od pana nic nie chcę!
Ty arogancka świnio!
Otarła łzy wierzchem dłoni, uważając na tusz do rzęs, aby nie wyglądać bardziej płaczliwie, jakby liczyła na jego litość.
– Poza tym… – odezwał się znów, tym razem swobodniej.
Uniosła spojrzenie na jego twarz.
– Nie zrozumieliśmy się, Nell. Pomyliła się pani.
– Co?
Fakt, że nie powiedziała „słucham”, świadczył tylko, jaka była już wkurzona.
– To Wydział Bezpieczeństwa Publicznego Kaprovicze.
– Co?
Ukłonił się nisko, a raczej skłonił głowę. Cóż za elegancja, na stojąco sprawiał wrażenie większego, a w tej czerni smuklejszego, jego kontury stapiały się z przestrzenią. Nell patrzyła na niego niepewnie, zastanawiając się, co dalej.
– Przepraszam, że nie poinformowałem pani od razu o zaistniałej pomyłce.
– Pomyliłam drzwi? – zapytała niepewnie.
Skinął głową.
– Korytarze – potwierdził. – Dział Kadr znajduje się korytarz dalej, na tym samym piętrze.
Wpatrywał się w nią, jakby ciekawy jej reakcji. Zacisnęła dłoń na CV. Oddychając spokojnie, zamknęła oczy i w myślach policzyła do trzech. Magiczna cyfra. Gdy otworzyła powieki, sukinsyn stał w tym samym miejscu. Nienawidziła go za ten arogancki wyraz twarzy, za to, jak się nią zabawił. Już myślała, że wszystko zaprzepaściła.
Klasa, Nell.
Pokaż mu klasę. Nieraz cię tak załatwili koledzy na studiach.
„Zabawmy się, jak upokorzyć Nell. Małą, naiwną dziewczynkę”.
– Och… – westchnęła, zniżając głos do pisku. Przykładając kartkę do twarzy tak, że znad niej wystawały tylko ciemne oczy, zatrzepotała rzęsami kokieteryjnie. – Pomyliłam się? Tak mi przykro… Naprawdę. Jestem taka zdenerwowana. Może zechce mi pan wskazać drzwi?
– Są za panią.
– Naprawdę? Chyba dostał pan jakąś wiadomość. O, tam… światełko…
Zamrugał.
Jego rzęsy naprawdę się poruszyły. Męskie źrenice były maleńkie w tym świetle. Zdawało jej się, że się obejrzał do tyłu. Wystarczyło.
Wyskoczyła na korytarz bez pożegnania.
Oddychała z trudem, nie mogąc nabrać powietrza w zaciśnięte płuca. W pośpiechu złapała za łokieć wielki posąg w korytarzu.
Dupek. Patetyczny, podły gad.
– Dlaczego mnie nie uprzedziłeś? – mruknęła do rzeźby zła.
Rzuciła się biegiem korytarzem, aby ten gburowaty koleś jej nie dogonił. Nie oglądała się za siebie, gdy szpilki uderzyły o marmur. Korytarz dalej. To musiało być niedaleko. W ciemności, gdy światła nie nadążały się włączać, reagując na ruch, wyczuła, jak grawitacja i przyczepność platform przy czółenkach ją opuszczają.
Nagle poślizgnęła się na posadzce.
Chcąc złapać równowagę, wyrzuciła ręce na boki, nogi ślizgały się w dwie rożne strony. Przy skręcie w drugi korytarz zderzyła się z jakąś postacią. Upadła na płytki, tłukąc sobie tylną część ciała, jej but poszybował w górę, a ona niemal zobaczyła gwiazdy nad głową.
Torebka i CV wysunęły się jej z dłoni.
Jęknęła z bólu, starając się złapać oddech. Plecy bolały, jakby wpadła na walec drogowy. Zobaczyła nad sobą czarny sufit i zapalający się tam pomarańczowy ognik. Drgał i powiększał się.
– Nic się pani nie stało? – zapytał obcy człowiek.
Upokorzenie.
– Nell?
Nell leżała nieruchomo, gdy czyjeś dłonie posadziły ją pośpiesznie na złotej posadzce. Pech zaczął się od tego, że gdy otworzyła powieki, znów ujrzała prześladowcę i tym razem jego płonące oczy były brązowe z pomarańczowymi iskierkami wokół źrenic. Nie niebieskie, jak sądziła. Spod czarnych włosów, wystawały spiczaste uszy, a z ust wysuwało się ostre uzębienie.
Cudownie, koszmar się nie skończył.
O tym marzyła, o własnym wampirze na powitanie. Nie potrafiła uciec od tego spojrzenia, jakby napełniało ją niepokojem aż po koniuszki palców stóp.
– Nell? W porządku? – zapytał zmartwiony. – Nic sobie nie zrobiłaś?
– A niech cię licho! Odejdź – mruknęła, odpychając jego dłonie od siebie. – Nie oddam ci duszy. Jest już ZA-JĘ-TA!
***
Ktoś zaśmiał się cicho.
To zepsuło mroczny czar.
Był to drugi głos, który usłyszała. Obok jej oprawcy klęczała inna postać. Miała długie, złote włosy, zaplecione w małe warkoczyki nad uszami, aby oczywiście ujawnić ich nierealny kształt. Z dzióbkiem na końcu. Co za moda? To już Halloween? A może oni tu obchodzili to święto w innym terminie? Mężczyzna był ubrany w szary, dobry jakościowo garnitur i szary krawat w prążki do białej koszuli. Miał zielone oczy, krzaczaste brązowe brwi i bardzo przyjazną twarz. Uśmiechał się do niej całkiem sympatycznie, a na czole robiły mu się zmarszczki. Musiał być dość młody.
I pachniał dobrze.
– Proszę jej nie straszyć, Silva – powiedział nieznajomy do jej oprawcy. – Skradasz się niczym cień Garola. Pani Azatka, wszystko w porządku?
Teraz już tak. Przytaknęła szybko głową.
– Tak. Zgubiłam tylko obuwie.
Mężczyźni wstali, rozglądając się za jej zgubą. Miała czas, aby zapiąć rozpięty kolejny guzik bluzki, pewnie ujrzeli jej pierś, która chciała się wydostać ze stanika. Zażenowana poprawiała spódnicę, która podsunęła się za wysoko.
Spostrzegła dłoń w czarnej rękawicy, którą wysunął jej oprawca, oferując swoją pomoc. Przyjęła ją z wdzięcznością.
– Dziękuję.
Otrzepała płaszcz, nie patrząc na niego.
– Pani obuwie – oznajmił nieznajomy, wyciągając beżowe cudo w jej kierunku. – Proszę.
Włożyła but, z trudem łapiąc równowagę, ale gdy ujrzała czarne rękawice, które chciały ją podtrzymać, posłała mu mordercze spojrzenie, zdmuchując lok z czoła.
Dość tego, przyjemniaczku.
Udało jej się uspokoić na tyle, że mogła uśmiechać się do mężczyzny, który osaczał ją jak zwierzę. I te oczy… nieruchome i przerażające.
– Uzgodniliśmy sobie, że zaszła pomyłka – powiedziała spokojnie.
Mężczyzna się nie poruszył.
– Pomyłka? – zapytał nowy nieznajomy.
Posłała mu słodki uśmiech, bo on był kimś, kto jeszcze nie wiedział, jak wielką „pomyłką” była ona. Miał sympatyczną twarz, łagodne i ufne spojrzenie, tacy ludzie zawsze wysłuchiwali do końca, zanim wydawali werdykt. Lubiła ten typ.
– Tak. – Skinęła głową. – Pomyliłam korytarze i zapukałam nie do tych drzwi, co powinnam była.
– Za pomnikiem Archibalda Kaprovicza?
Kimkolwiek był Archi, przytaknęła, gdy mroczny oprawca przyglądał jej się zaciekawiony; cokolwiek chodziło mu po głowie, nie chciała tego usłyszeć.
Odwróciła się do blondyna, wydawał się przystępniejszym kompanem.
– Niech mi pan powie, że to pan jest Alwar Taraski? – zapytała słodko.
– W rzeczy samej. – Skłonił głowę. – Alwar Taraski, miło mi, panno Azatka. Martwiłem się o panią. Zack dzwonił, że już pani dotarła do Urzędu Miasta. Obawiałem się, że się pani zgubiła.
Jego przyjazny ton dał jej cień nadziei. Uśmiechnęła się jeszcze słodziej.
– Zostałam zatrzymana, ale już jestem gotowa na rozmowę, panie Taraski.
– Alwar, panno Azatka. Tu w większości mówimy sobie po imieniu – zasugerował z uśmiechem.
– Więc proszę mówić mi Nell.
Wskazał jej drzwi wyglądające trochę jak te, które widziała wcześniej. Faktycznie obok nich stał posag podobny do tego z korytarza, ale ten wojownik, uczony bardziej, miał w dłoni długą listę, która opadała na posadzkę i skręcała się na końcach, na niej wpisywał inskrypcje gęsim piórem.
Wskazała lekko na posąg.
– To mnie zmyliło – wyjaśniła przepraszająco.
– Tak. Prawdopodobnie – odezwał się Alwar, kłaniając się przy drzwiach. – Wejdziesz z nami, Silva?
Silva? Las po łacinie? Jakby jej się od razu przedstawił, jak każdy przyzwoity człowiek, uniknęliby tych niedomówień. Nie obejrzała się nawet na niego, prostując dumnie plecy.
– Nie. Dowiedziałem się, czego pragnąłem.
Ciekawe czego.
– Światłość dla żony, Alwar.
– Tak, dziękuję ci, Silva. Spokojnej Fazy Księżyca.
Żona? Sukinkot przejrzał ją.
Szybko zapięła płaszcz po samą brodę, gdy znaleźli się w prawdziwym biurze, do jakich przywykła. Półki pełne książek, biurko z komputerem, pełne oświetlenie. Normalność. Usiadła, gdy wskazano jej krzesło. Odmówiła, gdy zaproponowano coś do picia. Niektórzy ludzie wiedzieli, jak sprawić, aby człowiek się rozluźnił. Położyła torebkę na kolanach, gdy pan Alwar studiował jej CV, siedząc po drugiej stronie biurka.
– W sumie, otrzymałem taki sam dokument pocztą – oznajmił po kilku minutach.
– Tak, rzeczywiście.
Alwar czytał go jeszcze chwilę, gdy mu się przyglądała. Musiał dbać o włosy, sięgały mu po pas. Może w młodości był metalowcem i fanem rocka i tak mu zostało? Nie wypadało na rozmowie o pracę pytać o gatunki słuchanej muzyki, prawda?
Mężczyzna ostrożnie na nią spojrzał, odkładając CV na biurko.
– Proszę opowiedzieć mi coś o sobie – zaproponował przyjacielsko, składając ręce na biurku.
– Jest tego trochę – wyznała wymijająco. – Nie sądzę, abym mogła powiedzieć to w kilku słowach.
– Tak, rozumiem. Proszę, więc powiedzieć mi coś o swoich korzeniach.
– Słucham?
– O rodowodzie.
Patrzyła na niego niepewnie, zakładając kosmyk za ucho. Niewątpliwe nie chodziło o jej ród. Niewiele było do opowiadania. Babcia Rozalia, rodzinna kanciara nawet na emeryturze; nadpobudliwa rodzicielka; humorzaste siostry: snobistyczna – Amelia, piszczałka – Natka, gaduła – Ulcia i smarkula – Julcia; trzech głupich szwagrów; dwóch dorosłych siostrzeńców już na studiach, Kordek i Adrian, mniejsi: nicpoń Oli i czteroletnia siostrzenica Alicja. O ciotkach nie wspominając.
– O rodowodzie elfickim – podpowiedział Alwar, widząc jej zagubione spojrzenie.
Otworzyła usta.
Co, kuźwa, jest z nimi nie tak? Jakim elfickim rodowodzie?
– Przepraszam, czym? – bąknęła, robiąc się czerwona.
– Rodowodzie linii, z której pochodzi twój ród, Kornelio.
Całe jej dotychczasowe opanowanie gdzieś się ulotniło.
Uszy… Wystające uszy, uroda jak Legolas z Władcy Pierścienia. Szybko kojarzyła fakty. Dziwne oczy, leśny skrzat na schodach… Tada, jej włosy i magiczne kryształy. I niemoc jasna! To był Świat Ogród Elficki! Nie delficki, jak wyczytała w ogłoszeniu o pracę. Jej wina, że źle to przetłumaczyła. Rozszerzyła oczy ze zdumienia, odkrywając całą prawdę w mig.
A niech cię licho… w coś ty się wpakowała, Nell?
Matka cię zabije.
W Kaproviczach mieszkały elfy!
Rozdział 4
Za jedno kłamstwo – dwa złote do słoika
– To nic szczególnego, naprawdę.
Alwar zmarszczył brwi na tę wymijającą odpowiedź.
– Nosi pani symbol rodowy. – Wskazał na broszkę, którą dostała od Tady. – Zdaje się, że to bardzo stara linia.
– Broszka!?
Spojrzała na ozdobę przy płaszczu. Całkowicie o niej zapomniała.
– Znam jej pochodzenie.
– Tak… widzi pan… to broszka Ulgardu.
– Pochodzi pani z Ulgardu?
Nell… Nell, kochana… Przeznaczanie. Wierzysz w przeznaczenie. Jeśli wszystko przemawia za tym, abyś robiła, co chce opatrzność, robisz to. A potem wrzucasz do słoika dwa złote za małe kłamstwo.
– Tak. Mój wuj to stara linia Ulgardu.
– Tak? A jak się nazywa szanowny wuj? – Na twarzy Alwara odmalowało się zaciekawienie. – Wie pani, interesowałem się trochę historią rodów szlacheckich północy.
Przygryzła wargę skromnie.
– Isin… Isin… mori.
– Isinmori? – Podrapał się po gładko ogolonym policzku. – Chyba jednak nie słyszałem o tym rodzie.
Nell z trudem oderwała oczy od jego spiczastych uszu. Facet wyglądał jak ojciec tej księżniczki, co z Aragornem… tego… się spiknęła.
Elfy, niech cię licho, czego to ludzie…
– Isinmori potomek Lasu Zachodniego. Miał same córki, to go niepokoiło, zawsze chciał wychować wielkiego wojownika, następcę. A potem, pan sam rozumie – mówiła przejęta. – Same córki. Dziewczyny rozjechały się po świecie i ród wygasł.
– Rozumiem. Słabsza linia. Powinna była pani o tym wspomnieć w CV.
– Widzi pan… To nie powód, aby się tym od razu chwalić.
Nell, co ty mówisz?
– Znaczy…
Alwar przytaknął.
– Rozumiem, Nell. My, elfy, nie ujawniamy swojej tożsamości w środowisku ludzi. To dobrze o pani świadczy.
Naprawdę? Nell, szczęściaro, graj dalej.
– Ma pani jakieś zdolności magiczne?
– Magiczne? – zapytała zaciekawiona, zakładając nogę na nogę, aby ukryć zdenerwowanie. – Trochę. Drobne. Jak pan powiedział, to słaba linia rodowa. Czy to jest wymagane na moim stanowisku pracy?
– Nie. Może pani uczęszczać na nasz Uniwersytet Kaprovicze i nauczyć się praktyk magii oraz potrzebnych zdolności, aby zarządzać w pełni Nekropolem.
– Tak. Uwielbiam chłonąć wiedzę.
Przynajmniej to było szczere.
– Chciałbym, aby opowiedziała mi pani o poprzedniej pracy. Ja zweryfikuję system przygotowawczy.
– Sprawdzi pan, czy się naddaję?
Skrzywił się onieśmielony.
– Przepraszam. To odpowiedzialne stanowisko.
– Rozumiem.
Zajrzał do jej CV.
– Księgowość? Widzę, że to pominiemy – zauważył szybko. – Ma pani odpowiednie kwalifikacje. Będzie pani zarządzać funduszem z Urzędu Miasta na Nekropole i funduszami prywatnych darczyńców. Pisać sprawozdania, prowadzić archiwum…
– Znam zakres zarządzania przedsiębiorstwem i potrafię prowadzić księgi.
– Dobrze. A co z systemem bojowym?
Musiała działać szybko. Być sprytna.
Myśl, Nell.
– Pana poprzednik już o to pytał. Niech sobie przypomnę…
Oczy elfa zabłysły.
– Silva o to pytał?
Dwa złote do słoika więcej.
Nell, kiedyś będziesz bogata.
– Tak.
– To dobrze. To bardzo dobrze… – mówił zachwycony. – Widzisz… czasem dobrze jest pomylić drzwi. Nam w obecnej chwili zależy na zarządcy Nekropola. Potrzebujemy kogoś odpowiedzialnego za mieszkające tam istoty. A jeśli Przełożony Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego osobiście przeprowadził z panią rozmowę kwalifikacyjną, to nie pozostaje mi nic innego, jak powitać w Kaproviczach, Nell.
I już? Tyle? Wystarczyło jedno magiczne nazwisko, aby dostać upragnioną pracę? W porządeczku! Nie będzie zaprzeczać, że świat się tak kręcił.
Alwar wstał bezszelestnie z miejsca.