Granica propagandy - Pieczyński Maciej - ebook

Granica propagandy ebook

Pieczyński Maciej

3,0

Opis

Temat wojny propagandowej, którą agresywne, autorytarne reżimy naszych północno-wschodnich sąsiadów toczą przeciw Polsce, nie ma niestety tylko znaczenia historycznego. Jest niezwykle aktualny!
               Książka dra Macieja Pieczyńskiego budzi podziw drobiazgowością i rzetelnością swojej dokumentacji. Zebranie wiadomości i cytatów z setek dosłownie stron internetowych, programów telewizyjnych, czasopism i wszelkich innych form dzisiejszej komunikacji (dezinformacji) masowej, wytwarzanej przez reżim Łukaszenki i wspierających go publicystów – to jedna zasługa Autora, któremu w tym względzie nikt nie dorówna ani w literaturze polskiej, ani też w międzynarodowych studiach tego fenomenu.
               Drugą, może nie mniej istotną zaletą książki jest wnikliwa analiza zebranego materiału i jej umiejętne „ustrukturowanie” w całym tekście. Motywy „demokratycznego kolonializmu” Zachodu, używania oskarżeń o „faszyzm” pod adresem Polski, nawiązań do dziedzictwa rzeczpospolitej jako agresywnego „imperium zła”, doskonale dobrane „case studies” wykorzystania nieszczęsnego dezertera z polskiej armii (E. Czeczki) przez propagandę Łukaszenki czy też „inwencji” programu telewizyjnego Ryhora Azronaka układają się w spójną wizję systemu aktywnego kłamstwa, jaki kształtuje umysły jego odbiorców.

Prof. Andrzej Nowak

„Strzelanina, prowokacje i wzmocnienie wojskowej obecności. Tak reżim Dudy eskaluje kryzys migracyjny” – oto zapowiedź jednego z wydań białoruskiej „Panoramy”. Prowadzący Siarhiej Łuhouski, informując o mieszkańcach polskich przygranicznych wsi, którzy pomagają migrantom, oznajmił widzom: „przeciwko okrucieństwu reżimu Dudy występują sami Polacy”. „Reżim Dudy – ludobójstwo na polskiej granicy” – to z kolei zajawka jednego z wydań programu publicystycznego „Klub redaktorów”. Według słów prezenterki Jeleny Nasaczowej „reżim Dudy już zapomniał, jak bombardował Afrykę i Irak”. Gdy na granicy migranci skandowali „Help me!” w stronę polskich służb, reporter Andriej Sycz komentował: „Wszystkie te prośby kierowane są do polskiego rządu, bezpośrednio do Andrzeja Dudy, który wprowadził zakaz wstępu na pogranicze dla dziennikarzy oraz obrońców praw człowieka, którzy nie mogą teraz pomagać ludziom […]. Polskie siłowiki, wykonując zbrodnicze rozkazy Andrzeja Dudy, wyrzucają uchodźców z terytorium Polski”.

fragment rozdziału Faszystowski "reżim Dudy"

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Recenzent

Prof. dr hab. Andrzej Nowak

Redaktor prowadząca

Elżbieta Brzozowska

Redakcja

Bernadeta Lekacz

Korekta

Witold Kowalczyk

Projekt okładki i stron tytułowych

AKC / Ewa Majewska

Zdjęcie na okładce © Copyright by Michał Kość/ FORUM

© Copyright by Maciej Pieczyński

© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2022

Księgarnia internetowa www.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Wydanie pierwsze, Warszawa 2022

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

[email protected]

ISBN: 978-83-8196-466-1

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wstęp

Kryzys migracyjny, który latem 2021 roku wybuchł najpierw na białorusko-litewskiej i białorusko-łotewskiej, a następnie, ze zwielokrotnioną siłą, na białorusko-polskiej granicy, został sztucznie wywołany przez Alaksandra Łukaszenkę i jego służby. Nie ma pewności, czy białoruski dyktator był pomysłodawcą operacji, czy też jedynie wykonawcą planu opracowanego na Kremlu. Faktem jest, że od samego początku w swoich agresywnych działaniach, wymierzonych we wschodnią flankę NATO i Unii Europejskiej, Mińsk był wspierany przez Moskwę. Wiszący nad Europą „białoruski balkon” jest istotnym elementem architektury imperium Władimira Putina, swoistą „strażą przednią” Rosji w pełzającym konflikcie z tak zwanym kolektywnym Zachodem. Łukaszenka przetestował odporność Polski i państw bałtyckich na zagrożenie zewnętrzne spowodowane napływem nielegalnych migrantów wspieranych przez służby specjalne sąsiedniego państwa. Było to, używając wojskowej terminologii, rozpoznanie walką. Doświadczenia zdobyte przez Białoruś w starciu z państwami wschodnich rubieży "kolektywnego Zachodu" z pewnością posłużą również Rosji w jej polityce wobec szerzej rozumianej „zachodniej cywilizacji”. Łukaszenka przypuścił szturm na polskie, litewskie i łotewskie granice, używając migrantów z Bliskiego Wschodu jako żywych tarcz – zarówno w fizycznym, jak i propagandowym starciu z przeciwnikiem. Działania te nie tylko w Warszawie, Wilnie i Rydze, lecz także w Berlinie, Waszyngtonie oraz na forum Unii Europejskiej i NATO zakwalifikowano jako wojnę hybrydową rozpętaną przez Białoruś i Rosję przeciwko Zachodowi.

Łukaszenka już wiele razy, przez szereg lat, groził Unii rozszczelnieniem swojej granicy. Jeszcze w 2002 roku zapowiadał: „Europejczycy nie tyle przyjdą, ile wręcz przypełzną i będą błagać o współpracę w walce z tranzytem i nielegalną imigracją”1. W 2012 roku mówił dziennikarzom Agencji Reutera:

Martwicie się nielegalną imigracją? Kto z nią walczy? Białoruś. Mamy sto dwadzieścia tysięcy imigrantów, Afgańczyków z Azji, ludzi z Kaukazu, ludzi, którzy próbują przez nasz kraj dostać się do Europy. Jakie nas za to spotykają podziękowania? Chcecie nas zdusić. Przechwytujemy materiały wybuchowe, substancje radioaktywne na granicy. Nie możemy przymykać oczu, gdy materiały radioaktywne i wybuchowe są transportowane na wasze terytorium. W tym momencie nie możemy. Ale ostrzegam was – przestańcie na nas naciskać. Nie chcemy być popychani ani karani sankcjami, bo inaczej przymkniemy oczy na te rzeczy2.

Wreszcie 26 maja 2021 roku, odpowiadając na krytykę Brukseli związaną z porwaniem samolotu z opozycjonistą Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie, oznajmił wprost: „Zatrzymywaliśmy narkotyki i migrantów [na granicy z Unią Europejską – przyp. M.P.] – teraz sami będziecie ich łapać”3. Liczne dowody pokazują, że „ostatni dyktator Europy” nie tylko „przestał łapać” nielegalnych przybyszów z Bliskiego Wschodu, lecz także sam zorganizował ich napływ. Według informacji przedstawicieli założonej w Warszawie organizacji BYPOL, zrzeszającej byłych oficerów białoruskich resortów siłowych, przerzut migrantów odbywa się w ramach operacji „Śluza”, którą Mińsk opracował już ponad dekadę temu. Jej szczegóły przedstawił podpułkownik Alaksandr Azarow. W latach 2010–2011 celem operacji było wymuszenie od Brukseli środków na uszczelnienie granicy. Dziesięć lat później Łukaszenka otworzył „Śluzę”, aby uderzyć w państwa, które podczas „biało-czerwono-białej rewolucji” z 2020 roku wsparły demokratyczną opozycję na Białorusi. Według Azarowa operację prowadziły KGB oraz elitarna jednostka wojsk granicznych OSAM we współpracy z rosyjską FSB. W 2021 roku służby te dodatkowo otrzymały wsparcie regularnych wojsk4.

Dziennikarskie śledztwo na ten temat przeprowadził polsko-białoruski dziennikarz Tadeusz Giczan związany z opozycyjnym wobec reżimu Łukaszenki blogiem NEXTA5. W swoim tekście na portalu waidelotte.org opisał szczegóły operacji służb białoruskich. Jak zauważył Giczan, iracka telewizja nagłośniła deklarację białoruskiego przywódcy, który zapewnił, że nie będzie przeszkadzał w przedostaniu się przez granicę Unii Europejskiej. Właśnie z Iraku pochodzi większość migrantów, którzy w 2021 roku postanowili przez Polskę i państwa bałtyckie przedrzeć się na Zachód. Na początku roku z tego kraju na Białoruś wylatywał jeden samolot tygodniowo. Od maja do sierpnia liczba ta wzrosła wielokrotnie. Irakijczyków sprowadzała firma państwowa Centrkurort podlegająca bezpośrednio kancelarii prezydenta. Przybysze z Bliskiego Wschodu bez problemu otrzymywali wizy turystyczne. Płacili od 600 do 1000 dolarów za tygodniową „wycieczkę”, podczas której byli kwaterowani w państwowych hotelach w Mińsku. Na granicę docierali samodzielnie bądź autobusami należącymi do białoruskiego MON. Na internetowych forach i czatach Irakijczycy wymieniali się instrukcjami i poradami na temat „wycieczek”. Z ich treści wynika, że migranci świadomie decydowali się na udział w nielegalnym procederze we współpracy z białoruskim reżimem. Dodatkowo Irakijczycy zachęcający swoich rodaków do forsowania granic otwarcie im radzili ukrywanie się przed policją w Polsce czy na Litwie po to, aby uniknąć konieczności ubiegania się o azyl w tych krajach. Celem bowiem od początku były głównie Niemcy.

Spośród trzech zaatakowanych przez reżim Łukaszenki państw w najlepszej sytuacji znalazła się Łotwa, której władze Mińsk uznał za najbardziej skłonne do współpracy, dlatego niegroźne. Litwa i Polska bardzo aktywnie wspierały demokratyczną opozycję na Białorusi po sfałszowanych w 2020 roku wyborach prezydenckich. Litwa została zaatakowana jako pierwsza. Najmocniejsze było jednak hybrydowe uderzenie na Polskę. Z pewnością jedną z najważniejszych przyczyn były uwarunkowania wewnętrzne. Dość szybko się okazało, że spora część polskiej opinii publicznej i antyrządowej opozycji jest radykalnie przeciwna uszczelnieniu granic i jednoznacznie opowiada się za przyjęciem migrantów, nazywając ich – wbrew stanowi faktycznemu – uchodźcami. Tym samym nieświadomie i wbrew intencjom, ale jednak rezonując propagandę Mińska. Ani na Litwie, ani na Łotwie wewnętrzna polaryzacja nie była tak głęboka, a postulaty wielokulturowości i „świata bez granic” – tak popularne jak nad Wisłą. Ponadto Warszawa, w odróżnieniu od Wilna czy Rygi, na wielu frontach była skonfliktowana z Brukselą. Lewicowe sympatie unijnych elit, które sześć lat wcześniej, podczas poprzedniego kryzysu migracyjnego, próbowały zmusić Polskę do przyjęcia konkretnej kwoty uchodźców, dawały Łukaszence nadzieję na podwójny sukces. Białoruski dyktator mógł się przyczynić do pogłębienia podziałów nie tylko nad Wisłą, lecz także w skali całej Unii albo – szerzej – „kolektywnego Zachodu”.

Kadr z filmu zamieszczonego przez Straż Graniczną, na którym widać rozmowę białoruskich siłowików z migrantami Źródło: Twitter

W 2021 roku Straż Graniczna odnotowała 39 700 prób nielegalnego przekroczenia granicy Polski z terenu Białorusi. Rekordowym miesiącem był październik. Wtedy to na odcinku białoruskim zatrzymano 17,5 tysiąca osób. W listopadzie liczba ta wynosiła 8,9 tysiąca, w grudniu już tylko 1,7 tysiąca. Lawinowy wzrost zaczął się od sierpnia, kiedy odnotowano 3,5 tysiąca prób. Miesiąc później ponad dwa razy więcej – aż 7,7 tysiąca. Dla porównania – przez cały 2020 rok takich prób było jedynie 120. Białoruskie służby nie tylko sprowadziły migrantów na granicę, lecz także wydatnie im w jej przekroczeniu pomagały. Ich funkcjonariusze niszczyli polską infrastrukturę – wyrywali słupki granicznie, za pomocą pojazdu służbowego rozrywali ogrodzenie na granicy. Ponadto przeładowywali broń i oddawali strzały w powietrze, zastraszając migrantów, jednocześnie przy tym prowokując polskich funkcjonariuszy i żołnierzy do nerwowych reakcji, które mogłyby skompromitować Warszawę w oczach międzynarodowej opinii publicznej. A zarazem dowieść, że to nie Białoruś, lecz Polska jest w tym hybrydowym konflikcie stroną agresywną. Białoruskie służby specjalne szkoliły migrantów do walki wręcz, wyposażały ich w gaz łzawiący i zachęcały bądź zmuszały do fizycznych ataków na strażników granicznych, policjantów i żołnierzy strzegących terytorium sąsiedniego państwa. Obronę przed takimi atakami propaganda mińska przedstawiała albo jako przemoc wobec bezbronnych cywilów, albo jako naruszenie integralności terytorialnej Białorusi, choć ani razu nie udowodniono, by polski żołnierz wkroczył na teren tego kraju. W drugą stronę takie przypadki się zdarzały. Jak informował rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych, w nocy z 1 na 2 listopada 2021 roku „polscy żołnierze zauważyli na terytorium RP [prawdopodobnie około 200 metrów od granicy – przyp. M.P.] trzy umundurowane osoby z bronią długą. Po próbie nawiązania kontaktu przez polski patrol nieznane osoby przeładowały broń, a potem oddaliły się w kierunku Białorusi”6.

Najgroźniejszą, a zarazem najbardziej efektowną bronią, po jaką sięgnął Łukaszenka na wojnie hybrydowej z Polską, okazała się propaganda. Białoruskie media od samego początku przedstawiają jednoznaczny, z reguły zmanipulowany, często w absurdalny sposób przekłamany obraz sytuacji na granicy. Wtórują im media kremlowskie. Na tym polu udział rosyjskiego sojusznika był oczywisty i bezpośredni. Łukaszenka na każdym kroku dawał do zrozumienia, że podlegli jego rozkazom pogranicznicy przed polską i – szerzej – zachodnią „agresją” bronią nie tylko Białorusi, lecz także Państwa Związkowego. „Administrator” budynku nie może pozwolić, aby zawalił się „balkon” – bo wówczas gmach straci swój imperialny blask. Ale lokator pokazuje administratorowi, że robi wszystko, żeby do tej katastrofy nie doszło. Dlatego jest potrzebny i dlatego też potrzebuje wsparcia. Putin zaś – niezależnie od tego, czy scenariusz operacji „Śluza” napisał sam, czy tylko autoryzował, a może jedynie, postawiony przed faktem przez autora owej operacji, musiał tenże scenariusz zaakceptować i wesprzeć – od samego początku nie miał zamiaru brudzić na granicy własnych rąk. Tak, aby w razie komplikacji bądź wystąpić jako rozjemca, który nie za darmo pomoże Zachodowi rozwiązać problem z nieprzewidywalnym Łukaszenką, bądź całkiem umyć ręce. Na pierwszej linii walczył Łukaszenka. Ale choć rosyjski żołnierz nie stanął na polsko-białoruskiej granicy, rosyjska propaganda po stronie sojusznika zaangażowała się w pełni. Wykorzystała sytuację do narracyjnego uderzenia w „kolektywny Zachód”. Kolejnego zresztą, ponieważ mniej więcej od 2014 roku kremlowskie media kreślą manichejski obraz walki dobra ze złem, czyli „rosyjskiego świata” ze „zgniłym, faszystowskim Zachodem”. W tę perspektywę skutecznie wpisuje się konflikt na rubieżach wschodniej flanki NATO i Unii Europejskiej.

W niniejszej książce opisuję, w jaki sposób białoruska i rosyjska propaganda przedstawiały kryzys migracyjny na granicy Białorusi z Polską. Zgodnie z definicją propaganda to celowe oddziaływanie na zbiorowości i jednostki, które zmierza do pozyskania zwolenników, wpojenia pożądanych przekonań i wywołania określonych dążeń i zachowań. W analizowanym przypadku chodzi o dążenie białoruskich i rosyjskich mediów państwowych oraz samych instytucji tych państw do wpojenia swoim odbiorcom – bezpośrednio w kraju i pośrednio za granicą – pożądanego obrazu wydarzeń na granicy „rosyjskiego świata” i „kolektywnego Zachodu”. Celem nie jest informacja, lecz ukształtowanie konkretnych wyobrażeń podyktowanych zapotrzebowaniem politycznym. Oczywiście pełny obiektywizm w mediach jest utopią niemożliwą do zrealizowania. Wciąż jednak tak zwane dziennikarstwo zaangażowane, z natury subiektywne, nie musi być tożsame z propagandą. Jest różnica pomiędzy manipulacją czy intencjonalnym rozstawianiem akcentów, nadinterpretacją konkretnych faktów z jednej strony a podawaniem jednoznacznie fałszywych informacji czy kreśleniem alternatywnej rzeczywistości z drugiej strony. Ponadto przynajmniej technicznie informacja i komentarz w dziennikarskim materiale powinny być w widoczny sposób oddzielone. O ile rosyjskie media, choć absolutnie stronnicze, w swoim opisie kryzysu migracyjnego o pozory warsztatowej poprawności czasem dbają, szerząc propagandę pod płaszczykiem rzetelnej i wiarygodnie brzmiącej informacji, o tyle łukaszenkowskie media na każdym kroku podają emocjonalny, pompatyczny, przerysowany, często absurdalnie brzmiący przekaz.

Obraz kryzysu migracyjnego widziany z Mińska i Moskwy przedstawiam za pomocą pojęć z zakresu imagologii. To poręczne narzędzie metodologiczne do opisu tego typu zagadnień. Imagologia jest dziedziną nauki zajmującą się wizerunkami narodów – własnego i obcych – utrwalonymi w kulturze, literaturze, języku, a zatem również w mediach. Ukształtowała się na powojennym Zachodzie jako próba dekonstrukcji esencjalizmu narodowego i etnicznego. Esencjalizmu, czyli przekonania o tym, że świat, który obserwujemy, jest rzeczywisty. Chodziło zatem tak naprawdę o zdemaskowanie rzekomej iluzoryczności kategorii narodu. Potrzeba pojednania po II wojnie światowej sprawiła, że lewicowi zachodni intelektualiści zamarzyli o świecie bez granic. Świecie, w którym historia się skończyła, a tradycyjne wartości wyczerpały, ponieważ człowiek zrozumiał, że są one jedynie fałszującymi rzeczywistość wytworami języka. Wiek XXI pokazał, że historia trwa dalej, a podziały narodowe nie tyle nie zniknęły, ile mają się bardzo dobrze. W jednym postmoderniści mieli rację – naszym światem w dużej mierze rządzi język, język propagandy – tyle że nie zastępuje on rzeczywistości, lecz pomaga w jej kreowaniu narodom i państwom, zwłaszcza agresywnym imperiom.

Związek Sowiecki był wolny od zachodnich tendencji do znoszenia granic – potrzebował bowiem nie pojednania, tylko dalszej konfrontacji ze „zgniłym, faszystowskim Zachodem”. Krótki „zwrot okcydentalistyczny” czasów Gorbaczowa i Jelcyna niewiele w tej materii zmienił, a epoka Putina to pod względem geopolitycznym (niekoniecznie ustrojowym) w pewnym sensie ZSRR 2.0. Rosyjscy badacze potrafili zaadaptować imagologię do ideologii Kremla. W tym wydaniu celem nauki o obrazach narodów nie jest udowadnianie, że naród to iluzja, lecz raczej tworzenie negatywnych obrazów swojego geopolitycznego przeciwnika i jednoczesne przypisywanie temuż przeciwnikowi, że to on kreuje takie obrazy, kierując się celami propagandowymi. Walerij Ziemskow wyróżnił trzy rodzaje obrazu kraju czy też narodu: stereotyp, image i obraz w wąskim tego słowa znaczeniu7. Najbardziej pierwotny jest stereotyp – uproszczony wizerunek przedstawicieli konkretnej klasy, narodu, rasy, zawodu oraz relacji między nimi. Podobne znaczenie ma obraz w wąskim znaczeniu, tyle że wytworzony został przez literaturę i sztukę. Image to z kolei „stereotyp polityczno-propagandowy, specjalnie wypracowany w celach ideologicznej, geopolitycznej walki na arenie międzynarodowej”. Wydawałoby się, że ten opis idealnie pasuje do przekazu mediów rosyjskich. Tyle że Ziemskow źródeł propagandy szuka gdzie indziej. Jak nietrudno zgadnąć – na Zachodzie. Już na początku ery nowożytnej imperia kolonialne miały oczerniać się wzajemnie w ramach walki o wpływy. Ziemskow nie wspomina, że w tym samym czasie hartowała się stal imperialnej publicystyki w rosnącym w siłę państwie moskiewskim. Jak zauważa, propaganda polityczna dynamicznie rozwijała się na przełomie XX i XXI wieku. W epoce, kiedy najważniejszymi figurami rywalizacji na arenie międzynarodowej stają się image makerzy, piarowcy, technolodzy polityczni korzystający z wirtualnego arsenału internetu i telewizji. Oczywiście figury te dostrzega jedynie po zachodniej stronie geopolitycznej szachownicy. Podaje dwa przykłady współczesnych stereotypów polityczno-propagandowych: „imperium zła” oraz „państwo zbójeckie”. Oba dotyczą obrazów wykreowanych w ramach krytycznej wobec Moskwy narracji Zachodu. Jak wiadomo, mianem „imperium zła” Ronald Reagan określił Związek Sowiecki, natomiast „zbójeckimi” amerykańscy przywódcy i eksperci nazywają te państwa, które nie przestrzegają zasad demokracji. Przykładów kremlowskiej propagandy Ziemskow nie podaje.

Terminologia opracowana przez rosyjskiego badacza w zamyśle miała, pod pozorem naukowości, posłużyć do tendencyjnego opisu zachodniej wojny informacyjnej przeciwko Moskwie. Jak pokażę jednak na konkretnych przykładach, teorie Ziemskowa, wbrew intencjom ich autora, znakomicie nadają się do opisu białoruskiej i rosyjskiej propagandy jako narzędzi wojny hybrydowej przeciwko Polsce i Zachodowi. Przy czym absolutnie nie zamierzam, w ślad za zachodnimi imagologami, dekonstruować narodowych mitów i przekonywać, że pojęcie narodu to iluzja sztucznie wykreowana przez nacjonalistycznych macherów. Przeciwnie: wojna hybrydowa pomiędzy Polską a Białorusią, i szerzej – pomiędzy Zachodem a Rosją – dowodzi, że podziały pomiędzy państwami, narodami czy kręgami cywilizacyjnymi są ze wszech miar prawdziwe i aktualne, dlatego właśnie, zamiast podtrzymywać ahistoryczne przekonanie, że świat bez granic jest możliwy, należy te granice wzmacniać dla własnego bezpieczeństwa. Wsparcie ze strony Brukseli dla broniącej swoich wschodnich rubieży Warszawy pokazuje, że również Zachód zaczyna rozumieć, jak bardzo utopijna była konstatowana lub antycypowana przez postmodernistów wizja kosmopolitycznego raju. Podziały są prawdziwe, narody i państwa są prawdziwe, fałszywa zaś bywa narracja, za pomocą której owe państwa i narody ze sobą walczą. Białoruskie i rosyjskie media tworzą wykrzywiony obraz rzeczywistości, konstruując – by użyć wdzięcznej terminologii Ziemskowa – stereotypy polityczno-propagandowe w celach dyskredytacji Polski i Zachodu.

Ofensywa informacyjna Mińska i Moskwy przeciwko Warszawie i jej sojusznikom ruszyła latem 2021 roku, wraz z napływem migrantów. Realne, fizyczne uderzenie na granice Zachodu było od początku osłaniane wirtualnym ogniem dezinformacji. Jednak obrazy kolportowane w czasie kryzysu przez media białoruskie i rosyjskie powstały wcale nie pod wpływem bieżącej potrzeby. Ich korzenie są o wiele głębsze. Propagandyści Putina i Łukaszenki, szerząc kłamstwa i zmanipulowane opowieści o tym, jak Polska i jej zachodni sojusznicy doprowadzili najpierw do kryzysu migracyjnego, a następnie do „ludobójstwa” migrantów, sięgnęli do informacyjnego arsenału po stare, dawno sprawdzone stereotypy. Rosja i łukaszenkowska Białoruś, podobnie jak wcześniej Związek Sowiecki, konsekwentnie od dziesięcioleci kreślą obraz Zachodu, który tylko udaje ostoję demokracji, tolerancji i otwartości, pouczając innych, a w rzeczywistości sam jest przeżarty faszyzmem, rasizmem, ksenofobią, imperializmem i totalitaryzmem. Mińsk i Moskwa zarzucają swoim przeciwnikom hipokryzję. Próbują zaatakować Zachód jego własną lewicową retoryką – i już to pokazuje, że ich celem jest nie prawdziwy opis sytuacji, lecz szukanie słabych punktów przeciwnika. Jednocześnie sami w ten sposób wykazują się podwójnymi standardami. Oto bowiem dwaj dyktatorzy, którzy brutalnie i bezwzględnie tłumią wszelkie przejawy opozycyjności, krytykują zachodnich demokratów za rzekome odstępstwa od demokracji. Oskarżenie o faszyzm to z kolei tradycyjne narzędzie propagandy Kremla – jeśli ktoś krytykuje naród pogromców Hitlera, znaczy, że sam jest faszystą. Stąd też Moskwa – a w ślad za nią jeszcze bardziej zapatrzony w sowiecką przeszłość Mińsk – niemal każdego swojego przeciwnika przedstawia w brunatnych barwach. Niezależnie od tego, czy postuluje dekomunizację przestrzeni publicznej, zrównuje Stalina z Hitlerem, czy zatrzymuje napływ nielegalnych migrantów do swojego kraju.

Warto się przyjrzeć, w jaki sposób Rosja i Białoruś prowadziły informacyjną agresję przeciwko Polsce, Unii Europejskiej i NATO w 2021 roku, ponieważ jest ona kolejnym etapem ciągnącego się od dziesięcioleci konfliktu Wschodu i Zachodu – prowadzonym przy użyciu sprawdzonych wiele razy metod.

ROZDZIAŁ I „Demokratyczny kolonializm”. Wina Zachodu

„Polskim politykom, którzy przeklinają Łukaszenkę i obarczają Mińsk winą za problemy z irackimi migrantami, należałoby przypomnieć, że przy najbardziej aktywnym udziale Warszawy został zniszczony Irak” – tak 8 listopada 2021 roku za pośrednictwem komunikatora Telegram do tematu kryzysu migracyjnego odniosła się Maria Zacharowa, rzeczniczka rosyjskiego MSZ. Jej zdaniem Warszawa powinna ponieść odpowiedzialność za swoje „geopolityczne grzechy”: „Ponad 2 tysiące polskich żołnierzy wtargnęło na terytorium tego suwerennego państwa, aby ustanawiać tam demokrację. A może by tak przyjąć co najmniej tyle samo «wdzięcznych Irakijczyków», których przodkowie nie marzyli o takim życiu, tylko budowali swoje (życie) we własnym kraju, zanim tam bez pardonu nie włamali się demokratyzatorzy?”8.

Rzeczniczka rosyjskiej dyplomacji w swojej wypowiedzi przedstawia jeden z najczęściej artykułowanych argumentów propagandy Moskwy i Mińska w informacyjnej wojnie o to, kto odpowiada za kryzys migracyjny. W tej optyce winę za tę sytuację ponosi Zachód, który pod pozorem szerzenia demokracji zniszczył kraje Bliskiego i Środkowego Wschodu.

Wpis rzeczniczki rosyjskiej dyplomacji jest reprezentatywnym przykładem propagandy Moskwy – ale także Mińska – na temat rzekomych przyczyn kryzysu migracyjnego. Z tej perspektywy odpowiedzialność za szturm granic Zachodu ponosi sam Zachód, który – w największym skrócie – najpierw „zbombardował Bliski Wschód”, a potem odmówił przyjęcia przybywających stamtąd uchodźców. Komentarz Zacharowej wpisuje się w kreowany przez Moskwę i Mińsk obraz, który za Ziemskowem nazwę stereotypem polityczno-propagandowym „demokratycznego kolonializmu”. Rosja i Białoruś kreślą ów image Zachodu, by przekonać własną i światową opinię publiczną, że prawdziwym celem interwencji w Azji czy Afryce jest nie demokratyzacja, tylko podbój gorzej cywilizacyjnie rozwiniętych krajów będący logiczną kontynuacją dawnej ekspansji kolonialnej. Taka interpretacja pociągałaby za sobą poważne konsekwencje natury moralnej, pozwalałaby bowiem zarzucić Zachodowi rasistowskie poczucie wyższości nad „gorszymi” kulturami i narodami, którym – jak w poprzednich wiekach – próbuje przemocą narzucić własną wizję świata.

Do słów Zacharowej Alaksandr Łukaszenka odniósł się podczas wywiadu, którego udzielił Igorowi Korotczence, redaktorowi naczelnemu rosyjskiego portalu Obrona Narodowa (Nacjonalnaja Oborona)9. Białoruski przywódca zgodził się z diagnozą sformułowaną przez rzeczniczkę dyplomacji Kremla. Z rozrzewnieniem wspominał bliskowschodnich dyktatorów, z którymi – w ramach swego rodzaju „międzynarodówki autokratów” – zwykł utrzymywać bliskie, polityczne i osobiste, relacje. „Znałem Asada [chodzi o Hafiza al-Asada, ojca Baszara al-Asada i jego poprzednika na stanowisku prezydenta Syrii – przyp. M.P.], Saddama Husajna, Kaddafiego. Kaddafi był wielkim myślicielem! Podobnie jak Fidel Castro” – mówił Łukaszenka. Jego zdaniem wymienieni przywódcy „bardzo dobrze rozumieli, co się dzieje”, ale zostali zabici przez „tych zbirów”. Jak wynika z kontekstu rozmowy, chodzi o to, że rozumieli zagrożenie ze strony Zachodu. Mówiąc o „tych zbirach”, białoruski dyktator miał najpewniej na myśli zachodnich przywódców, których działania doprowadziły między innymi do egzekucji Husajna i Kaddafiego. Wobec samych bliskowschodnich satrapów Łukaszenka jest bezkrytyczny. „Zbirami” są nie dyktatorzy, lecz ci, którzy ich obalili – taka ocena, choć z racjonalnego punktu widzenia dyskusyjna, w ustach dyktatora obawiającego się podzielić los obalonych jest jak najbardziej zrozumiała. Ponadto w rozmowie z Korotczenką Łukaszenka zauważył, akurat nie bez racji, że demokratyzacja regionu nie doprowadziła do realnej zmiany na lepsze.

Media rosyjskie i białoruskie latem i jesienią 2021 roku poświęciły wiele miejsca konfliktom i rewolucjom na Bliskim Wschodzie, w Azji Środkowej i Afryce Północnej, które, ich zdaniem, doprowadziły do kryzysu migracyjnego. 25 października jednym z głównych tematów wieczornego programu informacyjnego „Panorama” na antenie telewizji Biełaruś 1 był problem uchodźców. Nie tylko tych, którzy koczowali wówczas na granicy białoruskiej. „Syria, Irak, Afganistan. Uchodźcy to dziś problem numer jeden na świecie. Ludzie uciekają przed wojną do tych krajów, które dziesięcioleciami budowały zachodnią demokrację na ich ojczystej ziemi, a potem porzuciły tych ludzi na pastwę losu” – mówi reporterka Daria Biełousowa-Pietrowska10.

„Obecna sytuacja z nielegałami na granicy polsko-białoruskiej, kiedy unijne województwo przerzuca odpowiedzialność na kogo się da, zamiast spojrzeć w lustro, nie zaczęła się bynajmniej tej jesieni ani tego lata. I wcale nie Mińsk, któremu znów Bruksela grozi palcem, do tej sytuacji doprowadził” – pisała 13 listopada 2021 roku Jelena Karajewa na portalu rosyjskiej agencji RIA Nowosti11. Publicystka oskarża Zachód o wywołanie kryzysu, ale inaczej, niż to czyni Mińsk. W jej ocenie Europa jest winna nie dlatego, że nie chce przyjąć migrantów, których sama zaprosiła, lecz dlatego, iż w ogóle wystosowała takie zaproszenie. O ile białoruska propaganda atakuje Zachód z pozycji lewicowych, apelując o otwartość i tolerancję, o tyle Karajewa używa argumentów prawicowych, zarzucając nieodpowiedzialność tym, którzy w 2015 roku zdecydowali się otworzyć granice Unii Europejskiej, sterroryzować moralnie europejskie społeczeństwa za pomocą emocjonalnego przekazu medialnego oraz zignorować powstałe w ten sposób zagrożenie terrorystyczne. Gdyby publicystka RIA Nowosti była w swoich tezach konsekwentna, musiałaby uznać, że Łukaszenka, wspierając napływ migrantów, jest równie nieodpowiedzialny, co przywódcy Francji i Niemiec obiecujący sześć lat wcześniej gościnę przybyszom z Bliskiego Wschodu. Tymczasem Karajewa sugeruje, że Białoruś stała się, a Rosja może się stać ofiarą polityki migracyjnej Unii Europejskiej. W jaki sposób? Tego publicystka nie wyjaśniła. Przytoczyła jedynie przykłady, w których Unia używała „uchodźców” jako broni wobec przeciwników wewnętrznych, próbując zmusić do ich przyjęcia na przykład Węgrów. O tym, że podobny problem Bruksela miała z Polską, Karajewa nie wspomniała. Pewnie dlatego, że na łamach rosyjskiej państwowej agencji informacyjnej nie wypada chwalić Warszawy, która przecież w wojnie hybrydowej z migrantami w tle jest bodaj najważniejszym przeciwnikiem Mińska, a zatem i Moskwy. Zdaniem Karajewej „każdy kraj, który nie spełnia żądań UE, może stać się celem dla tysięcy nielegałów szukających «lepszego życia dla swoich dzieci»”. Gdyby wziąć tę tezę na poważnie, należałoby uwierzyć, że to Unia Europejska sztucznie kieruje potokami migrantów w celu destabilizacji swoich przeciwników. Problem w tym, że teza ta brzmi absurdalnie. Nawet Moskwa nigdy nie przedstawiła jakichkolwiek poszlak, które by na to wskazywały. Trudno sobie wyobrazić, żeby Bruksela wysłała migrantów na Białoruś, skoro zarówno po zachodniej, jak i po wschodniej stronie frontu wojny hybrydowej powszechnie wiadomo, że celem migrantów nie jest ani Białoruś, ani nawet Polska czy Litwa, tylko Niemcy – co do tego wszyscy się zgadzają (w tym sami migranci), oficjalnie i nieoficjalnie. Sam Łukaszenka wielokrotnie podkreślał, że przybysze z Bliskiego Wschodu przyjeżdżają do Mińska dobrowolnie, że nikt – a więc także Bruksela – ich do tego nie zmusza. Byłoby zresztą krokiem samobójczym ze strony Unii wysyłanie migrantów na Białoruś ze świadomością, że ich celem jest Unia właśnie – biorąc pod uwagę położenie geograficzne, byłoby oczywiste, że prędzej czy później ruszą oni na zachód.

„Jak dotąd informacje o śmierci dzieci, które nie mogą się przedostać do Polski z terenu Białorusi, nie zostały potwierdzone. Ale co do tego, że w razie eskalacji napięcia taka ofiara zostanie złożona, niestety wątpliwości jest mało” – pisze Karajewa. Jej zdaniem dzieci zmarłe na polsko-białoruskiej granicy mogą odegrać podobną rolę jak Alan Kurdi, trzyletni syryjski uchodźca, którego tragiczna śmierć u wybrzeży Turcji w drodze do Europy posłużyła zwolennikom migracji jako narzędzie szantażu moralnego i wymuszania polityki otwartych drzwi. Zdaniem Karajewej analogicznie śmierć dzieci na granicy mogłaby zostać wykorzystana, by zmusić Białoruś do przyjęcia migrantów. Porównanie jest nielogiczne. Migranci próbowali dostać się z Białorusi do Europy, nie odwrotnie. Białorusini zaś im w tym pomagali albo przynajmniej nie przeszkadzali. Los dzieci, które zmarły po stronie białoruskiej, ale w drodze na Zachód, może być więc wykorzystany do zmuszenia Europy, nie Białorusi, do przyjęcia migrantów. Trudno sobie wyobrazić, aby Bruksela użyła do destabilizacji reżimu Łukaszenki przybyszów z Bliskiego Wschodu, co do których sam dyktator się chwali, że legalnie i z własnej, nieprzymuszonej woli przyjechali na Białoruś. Unia Europejska mogłaby ewentualnie wymuszać pozostawienie ich na Białorusi, tak aby nie próbowali oni przedzierać się dalej na Zachód. Ponadto autorka nie podała nawet żadnych szczegółów rzekomej operacji Unii przeciwko Białorusi. Publicystka najwyraźniej próbowała w jakikolwiek sposób przypisać państwom „kolektywnego Zachodu” odpowiedzialność za bieżącą sytuację12.

Choć Karajewa publikuje w mediach państwowych, to jednak w swoich oryginalnych tezach jest odosobniona. W główny nurt rosyjskiej propagandy wpisuje się w tym jedynie sensie, że uznaje odpowiedzialność Zachodu za kryzys migracyjny. Większość kremlowskich oraz prokremlowskich komentatorów nie idzie tak daleko jak Karajewa i nie próbuje przekonywać, że Ameryka i Europa specjalnie ten kryzys wywołały. Dominująca wersja jest taka, że do kryzysu Zachód doprowadził jednak niejako przy okazji, pośrednio i niechcący, niszcząc kraje Bliskiego Wschodu.

Taką postawę prezentuje sam Władimir Putin. W rozmowie z Pawłem Zarubinem na antenie kanału Rossija 24 w następujący sposób odpowiedział na pytanie o to, kto ponosi odpowiedzialność za kryzys:

Są to przyczyny, które stworzyły same kraje Zachodu, europejskie kraje. Przyczyny te mają zarówno polityczny, jak i wojenny charakter. Wojenny, ponieważ wszyscy brali udział, powiedzmy, w operacjach w Iraku, a teraz tam [na granicy – przyp. M.P.] jest bardzo wielu Kurdów z Iraku; i w Afganistanie walczyli, a teraz coraz więcej tam Afgańczyków. Białoruś nie ma z tym nic wspólnego13.

Według Putina państwa Zachodu „same są winne”, ponieważ „stworzyły warunki, w których tysiące i setki tysięcy ludzi wyjechały [ze swoich krajów – przyp. M.P.]”. Teraz zaś „same szukają winnych, żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność”.

Niemal identyczną narrację prowadzą białoruskie media państwowe. Image „demokratycznego kolonializmu” wyłania się z większości materiałów białoruskiej propagandy na temat przyczyn migracji. Andriej Sycz, korespondent telewizji Biełaruś 1, jeden ze swoich materiałów o sytuacji na granicy zaczął od ilustrowanego kadrami ruin Aleppo obrazowego stwierdzenia: „Zniszczone miasta, głód i zamachy – oto, co żołnierze NATO pozostawiali po sobie wszędzie, gdzie stąpał ich podkuty but demokracji”14. Iwan Ejsmant, prezes Białoruskiej Kompanii Radiowo-Telewizyjnej i prowadzący programu publicystycznego „Klub redaktorów”, stwierdził, że migranci z Iraku, Afganistanu i Syrii ruszyli na Zachód, ponieważ wojska NATO najpierw zniszczyły ich kraje, zamordowawszy setki tysięcy ludzi, a następnie się stamtąd wycofały do swoich płynących mlekiem i miodem ojczyzn, niejako zachęcając Irakijczyków, Afgańczyków i Syryjczyków, by podążyli w ślad za nimi. Według dziennikarza nawet zbrodnie islamskiego terroryzmu to wina „kolektywnego Zachodu”, Ejsmant nazwał bowiem ISIS „projektem NATO”15. W żaden jednak sposób swojej zaskakującej tezy nie uzasadnił. To o tyle zastanawiające, że zarówno Ejsmant, jak i większość pozostałych białoruskich i rosyjskich dziennikarzy komentujących kryzys migracyjny krytykuje Zachód za to, że nie wymusza na Polsce przyjęcia Kurdów, którzy przecież byli wiernymi sojusznikami państw NATO w wojnie z Państwem Islamskim. Jak się jednak wielokrotnie przekonamy, białoruscy propagandyści nieszczególnie dbają o to, aby ich przekaz był logiczny, spójny i konsekwentny. Celem przekazu medialnego Mińska jest nie racjonalne przekonywanie do swoich racji, lecz rozbudzanie antyzachodnich emocji. A raczej zarażanie nimi swoich odbiorców, bowiem przekaz ten sam w sobie bardzo często bywa niezwykle emocjonalny. Dobrym przykładem jest „Panorama” – główny wieczorny program informacyjny na kanale Biełaruś 1. Można oczywiście do pewnego stopnia zrozumieć stronniczość w doborze komentatorów występujących w programie oraz stronniczość ich samych. Dziwić nie musi również nieobojętny ton korespondentów i reporterów relacjonujących sytuację migrantów wprost z obozowisk na granicy. Tyle że z dziennikarstwem niewiele ma wspólnego styl prowadzących „Panoramy”, którzy zamiast zapowiadać informacyjnie kolejne materiały, wprost i bez żadnych hamulców komentują tematy podejmowane w programie. Żadne z omawianych zagadnień nie jest pozostawione ocenie widza. Propaganda jest prosta, bezpośrednia, emocjonalna i nachalna.

ISIS jako „projekt NATO” to teza wielce oryginalna nawet jak na media białoruskie. Częściej mówi się o tym, że Państwo Islamskie nie tyle zostało założone przez „kolektywny Zachód”, ile powstało w efekcie jego działań. NATO odpowiada zatem za zbrodnie islamistów „jedynie” pośrednio – gdyby bowiem nie było wojen na Bliskim Wschodzie, gdyby tamtejsze reżimy nie zostały odsunięte od władzy, nie powstałoby też ISIS. To stanowisko białoruskiej propagandy najpełniej streścił korespondent „Panoramy”, Alaksiej Wołkau, w swoim materiale poświęconym sytuacji w krajach, z których na granicę przybyli „uchodźcy”. Stwierdził mianowicie: „Amerykanie ranili Irak w samo serce, a ISIS ten kindżał przekręciło”16.

Prowadzący „Panoramę” Siarhiej Łuhouski w jednym z wydań tak oto zapowiada relację z granicy:

Kiedy twój dom został zniszczony w czasie wojny, a w twojej ojczyźnie jedyną perspektywą dla ciebie jest kula w łeb od terrorystów lub żołnierzy NATO, powstaje rozpaczliwa żądza przetrwania po to, aby potem spokojnie budować swoją przyszłość. Właśnie w takich nastrojach ludzie ruszyli w stronę zachodniego świata, gdzie im obiecano właśnie nowe życie […]. Idąc, ratują jedyną wartość, która im w życiu została – swoje dzieci. Na drodze do ich pokojowego życia murem stanęły europejskie siłowiki [rosyjskojęzyczne określenie funkcjonariuszy resortów siłowych – z braku odpowiedniego ekwiwalentu w języku polskim będę dalej używał tego terminu – przyp. M.P.]. Naruszając nie tylko wszystkie prawa, lecz także ogólnoludzkie normy, polscy i litewscy pogranicznicy już od kilku miesięcy biją bezbronnych ludzi i porzucają ich, nieprzytomnych, na śmierć17.

Ten emocjonalny komentarz prowadzącego był zapowiedzią relacji z wydarzeń 8 listopada, kiedy to kilkusetosobowy tłum agresywnych mężczyzn, uzbrojonych w kamienie, łopaty i konary ściętych drzew, przypuścił szturm na polską granicę. Choć w materiale „Panoramy” pojawiły się nawet kadry, na których widać, że to migranci byli stroną atakującą, Łuhouski i reporter Andriej Sycz tłumaczyli widzom ze śmiertelną powagą, iż ci „biedni, zastraszeni ludzie dla własnego bezpieczeństwa zaczęli łączyć się w duże grupy, w obawie, że polskie siłowiki ich pozabijają”. Napastnicy zostali przedstawieni jako obrońcy.

Winę za starcia na granicy białorusko-polskiej ponoszą zatem nie migranci, ale przedstawiciele „kolektywnego Zachodu” (którego Polska jest istotną częścią), który wręcz zmusił migrantów do opuszczenia swoich zbombardowanych przez NATO bliskowschodnich domów i wyruszenia w poszukiwaniu lepszego życia.

Szczególną rolę w tym kontekście odgrywa Angela Merkel. Nazwisko byłej już kanclerz Niemiec pojawia się w niemal każdym materiale białoruskich oraz rosyjskich mediów na temat sytuacji na granicy Białorusi i Unii Europejskiej. Mińsk i Moskwa chętnie wspominają, jak podczas poprzedniego kryzysu migracyjnego w 2015 roku Merkel zadeklarowała, że Niemcy nie zamkną granic przed napływem przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Słynna fraza „Damy radę!” już dawno straciła swoją aktualność. Państwa Europy Zachodniej, nauczone doświadczeniem, odeszły od polityki otwartości na niekontrolowany napływ migrantów. Minęło sześć lat. Jednak według białoruskich i rosyjskich mediów, skoro niemiecka kanclerz publicznie, choćby ten jeden raz, zaprosiła „uchodźców”, to znaczy, że od tego jednego historycznego momentu cały „kolektywny Zachód” ma wręcz moralny obowiązek przyjąć każdego, kto przybywając z Azji czy Afryki, dobija się do bram Europy.

Według białoruskich i rosyjskich mediów migranci szturmujący granice Unii Europejskiej „uciekają przed wojną do Niemiec, gdzie obiecano im nowe życie”. Dlatego też z reguły w przekazie Mińska są oni określani mianem „uchodźców”. To terminologiczna nieścisłość. Większość przybyszów pochodzi z Iraku, a więc państwa, w którym ani nie toczy się wojna, ani nie panuje represyjna dyktatura. Przeciwnie: 10 października 2021 roku, a więc w miesiącu rekordowym pod względem prób nielegalnego przekroczenia granicy Polski od strony Białorusi, Irakijczycy poszli do urn, by w demokratycznych wyborach wyłonić nowy parlament. Frekwencja wyniosła 41 procent. To stosunkowo wysoki wynik, biorąc pod uwagę często pojawiającą się opinię, że wprowadzanie demokracji na arabskim Bliskim Wschodzie to niemożliwa do zrealizowania utopia. Ponadto nawet gdyby szturmujący polską granicę migranci rzeczywiście uciekali przed wojną czy prześladowaniami, musieliby to udowodnić i uzyskać formalny status uchodźcy, aby można było ich tak oficjalnie określać. Warto przypomnieć, że na Białoruś dostali się w większości drogą lotniczą, na podstawie wiz turystycznych. Celem zaś ich podróży z reguły były Niemcy. Wyruszając „na zaproszenie kanclerz Merkel”, zamierzali przedostać się nielegalnie do tego kraju przez Polskę. Wystrzegali się spotkania z polskimi służbami, aby uniknąć konieczności składania wniosku o ochronę międzynarodową w kraju, który nie był dla nich docelowy. Otrzymawszy azyl w Polsce, nie mogliby się ubiegać o azyl w Niemczech. Zgodnie z prawem unijnym, jeśli cudzoziemiec dostał się na teren Unii Europejskiej nielegalnie, odpowiedzialność za przyjęcie jego wniosku o ochronę międzynarodową spada na państwo, do którego trafił18.

Niemniej dla propagandy Mińska i Moskwy zaproszenie Merkel z 2015 roku wydaje się bardziej wiążące – formalnie i moralnie – niż jakikolwiek akt prawa międzynarodowego. „Z samymi uchodźcami nie ma żadnych problemów, wciąż im pomagamy. Ale od 2015 roku oni wszyscy chcą do Niemiec, a to dzięki słowom Merkel. Na Wschodzie nikt tego nie zapomniał” – mówi dziennikarzom Biełaruś 1 nieprzedstawiony z imienia i nazwiska obywatel Niemiec. „Tej frazy nie zapomnieli ci, do których zwróciła się Merkel. Na ścianach swoich zniszczonych domów ludzie wciąż rysują fałszywy symbol ich nowego życia” – komentuje Sycz. To akurat nie jest wymysł białoruskiej propagandy. Materiał Sycza ilustrowany jest autentycznymi kadrami ze zrujnowanej wojną Syrii. Widać na nich mural z wizerunkiem uśmiechniętej Merkel namalowany na ścianie zbombardowanego budynku w Idlibie, jednym z najbardziej zniszczonych syryjskich miast. Jak przyznali sami artyści – Aziz al-Asmar i Anis Saleh-Hamdoun – portret jest wyrazem wdzięczności dla niemieckiej kanclerz za to, że otworzyła drzwi dla uchodźców z ich kraju. Alaksiej Audonin, analityk z Białoruskiego Instytutu Badań Strategicznych, w materiale Sycza przekonywał, że epicentrum napływu migrantów nie jest Białoruś, lecz „te kraje, które zostały poddane zmasowanej agresji: gospodarczej, finansowej, wojskowej, ze strony państw kolektywnego Zachodu”. „Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że ci uchodźcy uciekają z krajów, które w ciągu ostatnich dwudziestu lat znajdowały się w stanie permanentnej wojny, rewolucji, głodu, biedy” – dodawał Audonin.

Podobnej argumentacji w rozmowie z państwową telewizją użył politolog Piotra Piatrouski, ekspert Republikańskiego Zjednoczenia Społecznego Biała Ruś, formalnie pozarządowej organizacji wspierającej Łukaszenkę:

Kolektywny Zachód na przestrzeni postsowieckiego trzydziestolecia próbował wielu krajom narzucić ideologię praw człowieka. Szczególnie ucierpiały tak zwane kraje arabskie. Irak, Syria czy inne państwa Bliskiego Wschodu. Widzimy, co się dzieje w Libanie, widzimy, co się dzieje w Afryce Północnej w następstwie Arabskiej Wiosny, kiedy to kolektywny Zachód chciał narzucić prawa człowieka, w tym także poprzez bombardowania, przemoc i zabójstwa. I teraz zbierają tego owoce. Wydaje mi się, że oni [mieszkańcy Zachodu – przyp. M.P.] mają moralny i etyczny obowiązek przyjąć tych migrantów i zabezpieczyć ich byt, ponieważ to oni zniszczyli ich kraje, zniszczyli stabilny rozwój państwa19.

Białoruskie media chętnie oddają też głos samym migrantom. Oczywiście tym, którzy pomstują na ów nienawistny Łukaszence „kolektywny Zachód”. Albo tym, których opowieści mogą wzbudzić współczucie. 10 listopada reporterka Ksenia Lebiediewa przedstawiła widzom historię kurdyjskiej rodziny: małżeństwa, które koczuje na granicy wraz z kilkuletnim niepełnosprawnym synem. Chłopcu jeszcze w Iraku amputowano obie nogi. „Teraz również jego życiu zagraża niebezpieczeństwo, dlatego rodzice chcą się dostać do Unii Europejskiej, żeby podjąć niezbędne leczenie. Jednak UE nie chce ich przyjmować – nawet nie wydano im wiz” – informuje Lebiediewa20. Dziennikarka nie podaje szczegółów, nie wiadomo więc, jakie były okoliczności odmowy, o ile rzeczywiście rodzina ubiegała się o wizy. Jeśli jednak rzeczywiście życie dziecka było zagrożone, to odpowiedzialność za ewentualną tragedię spada nie na Unię Europejską, lecz na rodziców. Postanowili oni bowiem z własnej, nieprzymuszonej woli zabrać chorego syna w niebezpieczną podróż po lasach i bagnach, tysiące kilometrów od domu, i próbować z nim przejść przez „zieloną granicę”, mając świadomość, że jako nielegalni migranci mogą zostać deportowani, co z pewnością na zdrowie nie wpłynie pozytywnie. Lebiediewa, rzecz jasna, sugeruje, że wszystkiemu winny jest znów „kolektywny Zachód”.

Głównym bohaterem materiału o szturmie migrantów na granicę, do którego doszło 8 listopada 2021 roku, nie był, znany głównie z polskich relacji, agresywny mężczyzna, który niszczył łopatą ogrodzenie i wygrażał polskim żołnierzom, tylko czternastoletni (jak podają białoruscy dziennikarze) chłopiec. Białoruscy widzowie mogli zobaczyć i usłyszeć jego rozpaczliwy apel do stojących po drugiej stronie ogrodzenia polskich żołnierzy: „Nie chcemy z wami walczyć. Bliskich tych uchodźców zabiły rządy naszych krajów. I zabiją każdego. Popatrzcie, nie mam pieniędzy, nie mam paszportu. Czy ja jestem terrorystą?! Nie chcę tutaj zostać, ja chcę do Niemiec, żeby uratować swoje życie”. Białoruska telewizja pokazała też młodą ciężarną kobietę, która opowiadała przed kamerą, że źle się czuje, a nocą w obozie migrantów jest bardzo zimno. Ona jednak „chce urodzić dziecko w Niemczech”. Dziennikarz nie dopytał przyszłej matki, czy w jej stanie dobrą i odpowiedzialną decyzją była próba nielegalnego forsowania granicy. Z kolei młody mężczyzna, przedstawiony jako Muhammed z Iraku, w rozmowie z Biełaruś 1 zapewniał: „Znajdujemy się w tym obozie dlatego, że chcemy do Europy dotrzeć legalną drogą. Mam nadzieję, że nas przyjmą”21. Trudno tę wypowiedź potraktować poważnie, zważywszy na fakt, że mówi to człowiek, który próbuje się przedrzeć przez „zieloną granicę” Unii Europejskiej, czyli dotrzeć do Europy nielegalnie. Jednak dla propagandy Mińska ta oczywista nieścisłość nie jest żadnym problemem. Autor materiału nawet nie próbował wytłumaczyć jej widzom. Liczą się bowiem emocje, nie fakty. Emocje, które dają się wyrazić następująco:

Oni idą tam, gdzie ich wezwała Frau Merkel. Wówczas nikt w Europie nie wyraził swojego niezadowolenia. Jednak retoryka się zmieniła i teraz do migrantów odnoszą się [w Europie – przyp. M.P.] jak do dżumy, a do tego jeszcze grożą Białorusi sankcjami. Za co?! Za pomoc humanitarną?! Za jedzenie dla dzieci i kobiet?! Jesteśmy pokojowymi ludźmi, ale nie pozwolimy, aby nas pouczano. W razie sankcji Białoruś może się zwrócić do sądów międzynarodowych, bo przecież wojnę w Iraku rozpętali nie Białorusini, polski zaś kontyngent brał aktywny udział w zniszczeniu tych krajów22.

Powyższy cytat to nie fragment wystąpienia Alaksandra Łukaszenki czy komentarz związanego z władzą politologa. To słowa prowadzącej „Panoramę” Tatiany Korol zapowiadające kolejny materiał poświęcony migrantom.