Gorlice-Tarnów 1915 - Piotr Szlanta - ebook

Gorlice-Tarnów 1915 ebook

Piotr Szlanta

0,0
35,92 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wiosną 1915 roku wojska austro-węgierskie walczące z Rosjanami na południowym odcinku frontu wschodniego znajdowały się w fatalnej sytuacji. Musiały oddać większość Galicji i realna stała się groźba, że przeciwnik przedrze się przez przełęcze karpackie na Nizinę Węgierską, co zagroziłoby istnieniu monarchii habsburskiej. W sukurs sojusznikom przyszli Niemcy, którym bardzo zależało na przełamaniu frontu i odrzuceniu Rosjan na wschód. Zaplanowano ofensywę w rejonie Gorlic w Beskidzie Niskim.

Główną rolę odegrała w niej niemiecko-austriacka 11. Armia pod wodzą gen. von Mackensena. Natarcie rozpoczęło się 2 maja 1915 roku i szybko doprowadziło do rozbicia rosyjskiej 3. Armii, której oddziały cofały się na linię Sanu i Dniestru. Konsekwencje tej klęski były jeszcze gorsze dla Rosjan: do końca czerwca utracili oni swoje zdobycze w Galicji, w tym Przemyśl i Lwów. W bitwie gorlickiej wyróżniła się także złożona w większości z galicyjskich Polaków c.k. 12. Dywizja Piechoty. O krwawych zmaganiach pod Gorlicami w 110. rocznicę bitwy pisze prof. Piotr Szlanta, który wykorzystał najnowsze opracowania oraz źródła z archiwów w Wiedniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 358

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

WSTĘP

Z wcze­snego dzie­ciń­stwa zacho­wał mi się w pamięci mię­dzy innymi obraz mojego pra­dziadka Michała Szlanty, rocz­nik 1895. Miał on dość surowe spoj­rze­nie i duże wąsy (z łem­kow­ska – bajusy). Był nie­przy­stępny i bałem się go nieco, zwłasz­cza że miał opi­nię osoby poryw­czej i tro­chę sza­lo­nej. Jego córka, a moja bab­cia, opo­wia­dała mi, że jej „nia­nio” słu­żył w woj­sku pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej i miał po tym pamiątkę w postaci dziury w gło­wie, w którą można było wło­żyć palec. Podzia­łało to na moją wyobraź­nię i zafa­scy­no­wało. Czło­wiek z dziurą w gło­wie, a żyje? Jak głę­boka jest ta dziura? Czy można w nią wło­żyć cały palec? A jeśli tak, to który? Na te pyta­nia odpo­wie­dzi nie pozna­łem. Teraz domy­ślam się, że musiało być to wklę­śnię­cie w czaszce po szrap­nelu. Pra­dzia­dek zmarł jed­nak, gdy mia­łem sześć lat i nie mia­łem oka­zji poroz­ma­wiać o jego doświad­cze­niach z wojny. Zapewne słu­żył w 20. pp z Nowego Sącza, któ­rego żoł­nie­rzy nazy­wano w Gali­cji cwan­cy­gie­rami, 32. pułku lan­dwery, także z Nowego Sącza, albo w 13. bata­lio­nie strzel­ców z Kra­kowa, bo w ich okrę­gach rekru­ta­cyj­nych leżało nasze Łosie pod Gor­li­cami. Z póź­niej­szych roz­mów o pra­dziadku dowie­dzia­łem się, że życie ura­to­wał mu kolega ze wsi, który wyniósł go spod ognia do punktu sani­tar­nego. W okre­sie mię­dzywojennym pra­dzia­dek pobie­rał rentę z tytułu inwa­lidz­twa. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej trzeba było jed­nak wery­fi­ko­wać doku­menty potwier­dza­jące prawo do świad­czeń z okresu mię­dzywojennego. Pra­dzia­dek nie­opatrz­nie wysłał całą posia­daną doku­men­ta­cję sto­sow­nej insty­tu­cji Pocztą Pol­ską… Prze­syłka ni­gdy nie dotarła do adre­sata. Jed­nak nie tylko takie doku­menty zagi­nęły w burz­li­wych latach 40. XX wieku. Pro­ce­dura umoż­li­wiała potwier­dze­nie tych praw przez świad­ków. Mój pra­dzia­dek popro­sił o to kolegę z woj­ska, tego, który ura­to­wał mu życie. Ten jed­nak przed komi­sją nie­ocze­ki­wa­nie stwier­dził, że niczego nie pamięta. Widać zże­rała go zazdrość, że w prze­ci­wień­stwie do mojego przodka nie miał niczego z udziału w pierw­szej z wiel­kich wojen.

Po co o tym piszę? Gdyż wtedy wła­śnie po raz pierw­szy dowie­dzia­łam się o tajem­ni­czej woj­nie z począt­ków XX wieku. Jej ślady znaj­do­wały się także na cmen­ta­rzu w Lip­kach Małych pod Gorzo­wem Wiel­ko­pol­skim, gdzie moi przod­ko­wie w ramach akcji „Wisła” tra­fili po 1947 roku. Na tam­tej­szym cmen­ta­rzu znaj­duje się po dziś uszko­dzony obe­lisk upa­mięt­nia­jący miesz­kań­ców Lip­kes­bruch, jak do dru­giej wojny nazy­wała się ta nad­no­tecka wieś. Od kiedy pamię­tam, bra­ko­wało na nim tablicy z nazwi­skami pole­głych żoł­nie­rzy kaj­zera, upa­mięt­nio­nych przez lokalną spo­łecz­ność, znisz­czono ją bowiem w ramach pro­cesu przy­wra­ca­nia pia­stow­skiego cha­rak­teru tej kra­iny. Zresztą po bez­mia­rze okru­cieństw popeł­nio­nych w imię narodu nie­miec­kiego w latach 1939–1945 trudno było ocze­ki­wać od lud­no­ści napły­wo­wej, bez­po­śred­nio dotknię­tej zbrod­ni­czą poli­tyką nazi­stów, aby ze spe­cjalną aten­cją odno­siła się do miejsc pamięci o pole­głych dwie dekady wcze­śniej żoł­nie­rzy w mun­du­rach feld­grau. To oka­le­czone, nieme miej­sce pamięci skry­wało tajem­nicę i budziło moją dzie­cięcą cie­ka­wość, podob­nie jak kwa­tera wojenna z cza­sów pierw­szej wojny świa­to­wej na cmen­ta­rzu we wspo­mnia­nym Łosiu, nie­da­leko któ­rej zresztą znaj­duje się grób Michała Szlanty. Nie jest zresztą wyklu­czone, że w sze­re­gach 12. DP brał on udział w samej bitwie gor­lic­kiej.

Zresztą nie tylko on z Łosian wal­czył w Wiel­kiej Woj­nie. Jak po latach wspo­mniał trzy lata młod­szy od mego pra­dziadka Michał Paw­lak: „Było to latem 1914 roku. Wra­cam do domu z pola po codzien­nej pracy, zbli­żam się do wsi, a tu coś mnie nie­po­koi, bo sły­szę, że we wszyst­kich zakąt­kach wsi szcze­kają psy. Wcho­dzę do wsi, a tam pełno krzyku pła­czu, lamentu, tak że sam nie wie­rzę w to, co widzę i sły­szę. Przy­cho­dzę do swego domu, a tam to samo. Ojciec bar­dzo zasmu­cony i mówi do mnie: «Synu, mamy już wojnę z Ser­bią». Dzi­siaj tych i tych żan­darmi zabrali na szybko do woj­ska, a po innych przy­szły wezwa­nia na piśmie. I naszego pro­fe­sora też wzięli. A ten nasz pro­fe­sor to był Gri­go­rij Żidjak z Rychwałdu [dziś Owczary – P.S.]. On był nauczy­cie­lem w naszej wsi. […] Następ­nego dnia niczego innego na wsi nie było sły­chać, tylko lament, narze­ka­nia i płacz. Za tydzień już przy­cho­dzą urzę­dowe zawia­do­mie­nia, że ten i tam­ten ranny na fron­cie. Byli to Ste­fan Dudra i Ste­fan Rogoc”1. Wspo­mniany nauczy­ciel wojnę prze­żył, gdyż jego nazwi­sko wid­nieje na świa­dec­twach uczniów z okresu mię­dzy­wo­jen­nego, w tym moich dziad­ków. Nazwi­sko to prze­wi­jało się także w opo­wie­ściach rodzin­nych.

Samo Łosie od prze­łomu 1914 i 1915 roku do bitwy gor­lic­kiej leżało w stre­fie przy­fron­to­wej. Jak zano­to­wał w swym dzien­niku pod datą 10 lutego 1915 roku sudecki Nie­miec z pół­noc­nych Czech Joseph Schre­iber: „Dowódz­two pułku ulo­ko­wano zaraz obok kościoła. Przed domem pły­nęła rzeka. Ponie­waż była odwilż, pły­nęła nią brudna woda. […] Łosie było dużą wsią. Miesz­kało tam sporo Żydów, głów­nie han­dla­rzy. Można było kupić poma­rań­cze, figi i pie­czywo, które siłą rze­czy musiały być w tam­tych cza­sach dro­gie. Poma­rań­cza kosz­to­wała 20 hale­rzy. W Łosiu ulo­ko­wano także dowódz­two dywi­zji i szpi­tal. […] Ponie­waż w Łosiu był kościół, nasz kape­lan odpra­wił tam mszę świętą. Także kape­lan z 8. pułku lan­dwery cele­bro­wał mszę w tym w kościele. Uczest­ni­czy­łem w obu nabo­żeń­stwach. Kościół był grecko-unicki, ponie­waż do tego wyzna­nia nale­żała lud­ność. Tam­tej­szy duchowny, zwany popem, wciąż jesz­cze spra­wo­wał swój urząd. Pokryte bla­chą wieże kościelne były tak podziu­ra­wione nie­zli­czoną liczbą szrap­neli, że miej­scami wyglą­dały jak sito. […] Ponie­waż w Łosiu nie ma żad­nego mostu na rzece, wozy i jeźdźcy musieli prze­pra­wiać się bro­dem, jeśli nie chcieli sko­rzy­stać z drogi przez poło­żony dalej na połu­dnie most. Konie z wozami miały olbrzy­mie pro­blemy w prze­pra­wie przez rwący nurt”2.

Przed samą bitwą gor­licką, w nocy z 26 na 27 kwiet­nia, na biwa­kach na polach wokół Łosia noco­wali żoł­nie­rze 11. bawar­skiej DP. Tam także faso­wali żyw­ność. Ran­kiem poma­sze­ro­wali na prze­łęcz oddzie­la­jącą Łosie od Bie­lanki i dalej gór­skimi dro­gami i bez­dro­żami w kie­runku Rychwałdu i doliny Sękówki. W Łosiu znaj­do­wał się rów­nież skład amu­ni­cji arty­le­ryj­skiej dowo­żo­nej tu wozami ze sta­cji kole­jo­wej w Gry­bo­wie3. Prze­pra­szam Czy­tel­nika za ten przy­długi oso­bi­sty wstęp, ale gdzieś w opi­sa­nym wyżej okre­sie mojego życia tkwią początki mojego zain­te­re­so­wa­nia Wielką Wojną, a sama książka jest także hoł­dem wobec ziemi/ziem, z któ­rej wyra­stają moje korze­nie.

Z przy­czyn poda­nych wyżej samą bitwą inte­re­so­wa­łem się już od dłuż­szego czasu, co zna­la­zło swoje odzwier­cie­dle­nie w arty­ku­łach nauko­wych i popularnonauko­wych doty­czą­cych zarówno samej bitwy4, jak i sze­rzej – Gali­cji pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej5. Do napi­sa­nia jej mono­gra­fii zbie­ra­łem się przez kilka lat, zawsze coś jed­nak sta­wało na dro­dze. Udało mi się zebrać w tym cza­sie, jak sądzę, dość bogatą bazę źró­dłową. Wśród niej znaj­dują się archi­wa­lia m.in. z Bun­de­sar­chiv-Militärarchiv we Fry­burgu Bry­zgo­wij­skim (na szczę­ście w inte­re­su­ją­cym mnie zakre­sie zostały one zdi­gi­ta­li­zo­wane i są dostępne online) i wie­deń­skich Krieg­sar­chiv oraz Haus-, Hof- und Sta­at­sar­chiv. Posłu­ży­łem się także mate­ria­łami z węgier­skiego archi­wum woj­sko­wego (Honvédelmi Minisztérium, Hadtörténeti Intézet És Muzeum, Hadtörténelemi Levéltár) oraz archi­wum pań­stwo­wego z Uzbe­ki­stanu (Cen­tr­la­nyj Gosu­dar­stwien­nyj Archiw Rie­spu­bliki Uzbie­ki­stan). Ze wzglę­dów nie­wy­ma­ga­ją­cych, jak sądzę, bliż­szego wyja­śnie­nia nie mia­łem dostępu do rosyj­skich archi­wów. Za to w Muzeum PTTK w Gor­li­cach prze­cho­wy­wane są kopie kil­ku­dzie­się­ciu doku­men­tów archi­wal­nych doty­czą­cych bitwy nade­sła­nych z Moskwy na początku lat 90. XX wieku. Cen­nym źró­dłem uzu­peł­nia­ją­cym jest także wydany w roku 1941 zbiór doku­men­tów z ope­ra­cji gor­lic­kiej6.

Bazę źró­dłową książki uzu­peł­niają opu­bli­ko­wane doku­menty, pamięt­niki, dzien­niki, ste­no­gramy par­la­men­tarne, listy, publi­cy­styka i prasa. Trudno jed­no­znacz­nie zakwa­li­fi­ko­wać nato­miast histo­rie puł­kowe, po które także się­gną­łem. Są to gene­ral­nie opra­co­wa­nia z okresu mię­dzy­wo­jen­nego przy­go­to­wane przez wete­ra­nów opi­sy­wa­nych jed­no­stek. Znaj­dują się w nich liczne zebrane rela­cje ofi­ce­rów i żoł­nie­rzy, a czę­sto i sama nar­ra­cja autor­ska nosi cha­rak­ter wspo­mnie­niowy. Szcze­gó­łowy wykaz źró­deł i opra­co­wań Czy­tel­nik znaj­dzie w biblio­gra­fii na końcu pracy. Już na pierw­szy rzut oka widać w nim prze­wagę źró­deł nie­miec­kich i austriac­kich, zarówno nie­pu­bli­ko­wa­nych – archi­wal­nych, jak i opu­bli­ko­wa­nych – głów­nie w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym. Mimo moich wysił­ków w nar­ra­cji widać brak rów­no­wagi w dostę­pie do bazy źró­dło­wej i prze­waża w niej nie­miecko-austro-węgier­ska optyka.

W mojej książce sta­ra­łem się nie zamę­czać Czy­tel­nika ogromną liczbą szcze­gó­ło­wych infor­ma­cji o wal­czą­cych oddzia­łach, ich liczeb­no­ści, uzbro­je­niu, kie­run­kach mar­szu, liniach roz­gra­ni­czeń, stra­tach wła­snych i wzię­tych jeń­cach. Dla­tego np. celowo nie wymie­ni­łem nazw pod­od­dzia­łów austro-węgier­skiej arty­le­rii cięż­kiej przy­dzie­la­nych do poszcze­gól­nych kor­pu­sów 11. Armii. Poza opi­sem tytu­ło­wej bitwy zde­cy­do­wa­łem się także zary­so­wać szer­sze tło zma­gań mili­tar­nych w Gali­cji i wpleść w tekst wybrane wątki poli­tyczne, spo­łeczne czy gospo­dar­cze, takie jak m.in. rosyj­ska oku­pa­cja Gali­cji, losy uchodź­ców wojen­nych z tej pro­win­cji, repre­sje wobec miesz­kań­ców Gali­cji po jej wyzwo­le­niu czy pro­blem powo­jen­nej odbu­dowy. Uzna­łem, że te kil­ku­stro­ni­cowe frag­menty wzbo­gacą nar­ra­cję i zain­te­re­sują Czy­tel­nika. Ocenę tego, czy pod­jęte przeze mnie wybory oka­zały się tra­fione, a pro­por­cje pomię­dzy róż­nymi war­stwami nar­ra­cji dobrane wła­ści­wie, zosta­wiam już tym, któ­rzy zde­cy­dują się się­gnąć po książkę. Jeśli nie zostało to zazna­czone ina­czej, wszyst­kie tłu­ma­cze­nia są mojego autor­stwa. Nie­stety, nie udało mi się usta­lić imion wszyst­kich osób wystę­pu­ją­cych w tek­ście. Przy braku ory­gi­nal­nego tytułu doku­mentu archi­wal­nego w przy­pi­sie podaję pol­ski tytuł, odpo­wia­da­jący jego tre­ści.

Oczy­wi­ście bitwa gor­licka była już wie­lo­krot­nie opi­sy­wana. Po pol­sku uka­zały się na jej temat dwie mono­gra­fie. W moim odczu­ciu obie jed­nak pozo­sta­wiają nie­do­syt. W pracy Michała Kil­mec­kiego7 samej bitwie i dzia­ła­niom wojen­nym nastę­pu­ją­cym bez­po­śred­nio po niej poświę­cono zale­d­wie 21 stron. Sądząc po przy­pi­sach (gdyż brak w niej biblio­gra­fii), autor nie się­gnął po żadne z nie­miec­kich czy austriac­kich źró­deł i w nie­wiel­kim stop­niu wyko­rzy­stał ist­nie­jącą obco­ję­zyczną lite­ra­turę przed­miotu. Zresztą przez ponad trzy­dzie­ści lat od jej uka­za­nia ta dość znacz­nie naro­sła. Nie­po­rów­ny­wal­nie łatwiej dotrzeć dziś do archi­wów. Opis samej bitwy spra­wia wra­że­nie przy­go­to­wa­nego w dużej mie­rze na pod­sta­wie arty­kułu Mariana Zgór­niaka8. Mocną stroną książki Kli­mec­kiego jest uwzględ­nie­nie pol­skiego piśmien­nic­twa woj­sko­wego z okresu mię­dzy­wo­jen­nego.

Praca ame­ry­kań­skiego histo­ryka Richarda L. DiNardo, prze­tłu­ma­czona na język pol­ski, także opi­suje prze­bieg bitwy zale­d­wie na 20 stro­nach9. Zresztą, czy na pol­skim rynku wydaw­ni­czym muszą być tylko jedna lub dwie mono­gra­fie tej waż­nej bitwy? Skoro Ame­ry­ka­nie czy też anglo­ję­zyczni czy­tel­nicy mają do dys­po­zy­cji kil­ka­dzie­siąt pozy­cji o bitwie pod Get­tys­bur­giem i wyda­rzeń wokół niej, to my nad Wisłą i Odrą możemy sobie, jak sądzę, pozwo­lić na kilka mono­gra­fii o Gor­li­cach, także w serii „Histo­ryczne Bitwy”. Na prośbę wydaw­nic­twa, tak aby tytuł mojej książki odróż­niał się od pracy Michała Kli­mec­kiego, zde­cy­do­wa­łem się zaty­tu­ło­wać ją Gor­lice–Tar­nów 1915. W nie­miec­ko­ję­zycz­nej histo­rio­gra­fii bitwa ta czę­sto wystę­puje wła­śnie pod nazwą prze­ła­ma­nia pod Gor­li­cami i Tar­no­wem10.

Waż­nym źró­dłem wie­dzy o bitwie i jej upa­mięt­nie­niu sta­no­wią mate­riały po cyklicz­nie odby­wa­ją­cej się do 2015 roku kon­fe­ren­cji Znaki Pamięci. Opu­bli­ko­wano w nich kil­ka­na­ście arty­ku­łów poświę­co­nych róż­nym frag­men­tom star­cia pod Gor­li­cami11. Przy pisa­niu książki korzy­sta­łem z dorobku wielu histo­ry­ków, w tym także tych, któ­rzy opra­co­wali różne frag­menty bitwy gor­lic­kiej. Jestem im winien wdzięcz­ność i zawsze sta­ra­łem się oddać w przy­pi­sach to, co ich. Dzię­kuję także tym z Was (bo zapewne się­gnie­cie po tę książkę), któ­rzy podzie­lili się ze mną swo­imi zbio­rami i wyni­kami swych kwe­rend, a więc: Jan­kowi Błach­nio, Paw­łowi Kacz­mar­skiemu, Jac­kowi Jędry­sia­kowi, Jerzemu Roho­ziń­skiemu, Kami­lowi Ruszale i Wacła­wowi Szcze­pa­ni­kowi. Podzię­ko­wa­nia kie­ruję ku Ivánovi Bertényiemu, dyrek­to­rowi węgier­skiego Insty­tutu Histo­rycz­nego w Wied­niu, który pomógł mi, za pośred­nic­twem dyrek­tora węgier­skiego archi­wum woj­sko­wego, w dotar­ciu do mate­ria­łów 39. DP hon.

Bar­dzo dzię­kuję: Jan­kowi Błach­nio, Paw­łowi Kacz­mar­skiemu, Sław­kowi Kuła­czowi i Tom­kowi Woź­nemu za kry­tyczną lek­turę manu­skryptu i wyła­pa­nie wielu błę­dów czy nie­ści­sło­ści. Za te, które wciąż znaj­dują się w książce, odpo­wie­dzial­ność pono­szę wyłącz­nie ja sam.

Poza moją naj­bliż­szą Rodziną (Dzię­kuję Ci, Agnieszko!) szcze­gólną wdzięcz­ność winny jestem jed­nak Jar­kowi Cent­kowi. Bez waha­nia prze­sy­łał mi skany ksią­żek, wydaw­nictw źró­dło­wych, np. nie­miec­kich histo­rii puł­ko­wych, czy linki do zdi­gi­ta­li­zo­wa­nych źró­deł i opra­co­wań potrzeb­nych mi do napi­sa­nia tej książki. Obie­cał dosłać wię­cej. Nie­stety nie zdą­żył. Bar­dzo żałuję, że nie mógł zapo­znać się z tą książką przed jej wysła­niem do wydaw­nictwa. Na pewno bym go o to popro­sił, a On by nie odmó­wił, zwłasz­cza że sam zachę­cał mnie do jej napi­sa­nia. Bez Jego kry­tycz­nych uwag jest ona z pew­no­ścią gor­sza. Dzię­kuję Ci, Jarku, za wspar­cie i pomoc, a po pierw­sze – za naszą przy­jaźń.

Rozdział I. „Brutalny egoizm” I „Żałosna banda”. Sytuacja państw centralnych w początkach 1915 roku

ROZ­DZIAŁ I. „BRU­TALNY EGO­IZM” I „ŻAŁO­SNA BANDA”. SYTU­ACJA PAŃSTW CEN­TRAL­NYCH W POCZĄT­KACH 1915 ROKU

„Ile jest to setek tysięcy? Czy ile milio­nów? Jeden? Dwa? Które tę syl­we­strową noc spę­dziło w oko­pach na zacho­dzie i na wscho­dzie. Czy powi­nie­nem powie­dzieć: świę­to­wało? Ten wyraz jed­nak, oba­wiam się, brzmiałby iro­nicz­nie. […] W wielu miej­scach nie dało się okre­ślić dokład­nego momentu zmiany roku. Oświe­tle­nie w oko­pach pozo­sta­wia wiele do życze­nia. Zapa­le­nie zapałki może być tam nie­bez­pieczne. W ciem­no­ściach zaś trudno śle­dzić bieg wska­zó­wek na cyfer­bla­cie zegarka kie­szon­ko­wego. Tylko w nie­wielu uprzy­wi­le­jo­wa­nych miej­scach dało się nawa­rzyć syl­we­stro­wego pon­czu. […] Może on [czło­wiek – P.S.] przy­zwy­czaić się do wszyst­kiego, do naj­więk­szych nie­do­stat­ków, do naj­okrut­niej­szych cier­pień, do nie­bez­pie­czeń­stwa i śmierci. Wszystko znosi: nie­do­sta­teczne, nie­re­gu­larne i złe wyży­wie­nie, brudną wodę do picia, nie­do­sta­tek snu, sta­nie lub nawet leże­nie w bło­cie i wodzie, bycie dzień i noc nara­żo­nym na mor­der­czy ogień strze­lecki i arty­le­ryj­ski […]. Tego dnia odna­wiamy w sobie przy­rze­cze­nie: chcemy wytrwać do dobrego końca. […] Chcemy i musimy zwy­cię­żyć. Tymi sło­wami pozdra­wiamy Nowy Rok”12 – pisał w redak­cyj­nym felie­to­nie 1 stycz­nia 1915 roku poczytny wie­deń­ski libe­ralny dzien­nik „Neue Freie Presse”.

Ze względu na cen­zurę wojenną autor tego tek­stu nie mógł wspo­mnieć, że na prze­ło­mie lat 1914 i 1915 nie tylko życie codzienne żoł­nie­rzy na fron­cie, ale także poło­że­nie mię­dzy­na­ro­dowe i wewnętrzne monar­chii nad­du­naj­skiej nie napa­wało opty­mi­zmem. Od jesieni 1914 roku woj­ska rosyj­skie oku­po­wały więk­szą część Gali­cji. Za linią frontu bro­niła się twier­dza Prze­myśl. W toku dotych­cza­so­wych walk armia austro-węgier­ska ponio­sła ogromne straty ludz­kie i mate­ria­łowe. Do grud­nia 1914 roku pole­gło 189 tys.austro-węgier­skich żoł­nie­rzy, ran­nych zostało 490 tys., a wzię­tych do nie­woli lub zagi­nio­nych było 278 tys. Była to dwu­krot­ność poko­jo­wego etatu sił zbroj­nych monar­chii nad­du­naj­skiej13.

A wojna trwała na­dal i każ­dego dnia pochła­niała nowe ofiary. Na fron­cie kar­pac­kim dzienne straty c.k. armii wyno­siły 6 600 osób. W poło­wie marca 1915 roku dowódz­two c.k. 2. Armii mel­do­wało, że w ostat­nich mie­sią­cach zgi­nęło lub zmarło 40 tys. jej żoł­nie­rzy. Jed­nak tylko 6 000 pole­gło, reszta zaś zmarła w wyniku cho­rób lub chłodu. Sta­ty­stycz­nie dłu­gość życia żoł­nie­rza na fron­cie kar­pac­kim wyno­siła 5–6 tygo­dni14. Z powodu braku kwa­ter tysiące żoł­nie­rzy w warun­kach suro­wej zimy zamar­zło na zaj­mo­wa­nych pozy­cjach, naba­wiło się cięż­kiego zapa­le­nia dróg odde­cho­wych lub w wyniku odmro­żeń utra­ciło palce. „Żoł­nie­rze całymi dzie­siąt­kami odmra­żali sobie nogi, tak że w wielu przy­pad­kach trzeba je było obci­nać. To cią­głe leże­nie w bez­ru­chu na śniegu, wśród mrozu prze­cho­dziło wytrzy­ma­łość ludzką” – wspo­mi­nał kape­lan wal­czą­cej wów­czas w Kar­pa­tach Wschod­nich II Bry­gady Legio­nów Pol­skich ks. Józef Panaś i doda­wał: „Przez kilka nocy spa­łem rów­nież na polu koło punktu opa­trun­ko­wego. Leża­łem koło ognia i na prze­mian ogrze­wa­łem sobie głowę, to nogi, a sku­tek był ten, że spa­li­łem sobie buty, czapkę i poły kożu­cha. […] To cią­głe ślę­cze­nie na mro­zie wyczer­py­wało nasze siły zupeł­nie, nic też dziw­nego, że sze­regi nasze prze­rze­dły, a prze­peł­niły się nasze szpi­tale”15. Bywało, że tych ciężko ran­nych, któ­rzy nie zdą­żyli zamar­z­nąć, zagry­zały wilki. Nie­ścią­gane tygo­dniami mun­dury zamie­niały się w lodowe sko­rupy. Hen­ryk Tomza, żoł­nierz II Bry­gady Legio­nów, zano­to­wał w swym dzien­niku w stycz­niu i lutym 1915 roku: „Wie­czo­rem zaczy­namy znowu wspi­nać się po sto­kach gór i pra­wie u szczytu, w lesie, zatrzy­mu­jemy się, aby spę­dzić noc. Zimno. Mróz docho­dzi do minus 26 stopni Cel­sju­sza. Ognisk palić nie wolno, ani nawet papie­ro­sów. Otrzy­ma­li­śmy na posi­łek cie­płe kakao, które grzano w doli­nie i pod­wie­ziono […]. W mar­szu byłem tak osła­biony, że upa­dłem i momen­tal­nie zasy­pia­łem na dro­dze. Ogar­niała mnie sen­ność wprost upa­ja­jąca, ogar­niało mnie cie­pło, choć mróz docho­dził do kil­ku­na­stu stopni. Dopiero straż tylna pomo­gła mi wstać i iść, odbie­ra­jąc mi zbytni kara­bin. […] Wie­czór zapadł, niebo wyiskrzone gwiaz­dami, pod nami śnieg, a nas coraz bar­dziej prze­nika mróz, który coraz moc­niej bie­rze. Leżymy tyra­lierą, sześć kro­ków jeden od dru­giego, każdy wygrze­bał sobie dołek w śniegu i pra­wie każdy posta­rał się przy­nieść z oko­licz­nych chat tro­chę siana czy słomy, bodaj słomy ze strze­chy, aby pode­słać pod sie­bie, a nie leżeć na śniegu”16. „Nie­unik­niona koniecz­ność dzia­ła­nia została skon­fron­to­wana z suro­wo­ścią zimy” – w stycz­niu 1915 roku opi­sał walki w Kar­pa­tach sam szef sztabu armii austro-węgier­skiej gen. Franz Con­rad von Hötzendorf17.

Poza suro­wym kli­ma­tem i zimową aurą żoł­nie­rzom doskwie­rało złe zaopa­trze­nie. Część żoł­nie­rzy landsz­turmu zimą z prze­łomu lat 1914 i 1915 prze­by­wała na zaple­czu frontu w ubio­rach cywil­nych, jedy­nie z czarno-żółtą opa­ską na ręka­wie, cze­ka­jąc na broń po pole­głych. Jeden z rosyj­skich dowód­ców z powro­tem ode­słał austro-węgier­skich jeń­ców z komen­ta­rzem, że wysy­ła­nie na wojnę tak źle ubra­nych i uzbro­jo­nych żoł­nie­rzy przy­nosi Monar­chii Nad­du­naj­skiej hańbę!18. Ten stan rze­czy potwier­dza rela­cja Win­cen­tego Dańca, który zimą z 1914 na 1915 rok w oku­po­wa­nym przez Rosjan Rze­szo­wie obser­wo­wał trans­porty jeń­ców austro-węgier­skich wywo­żo­nych w głąb Rosji. W jego oce­nie wyglą­dali oni bar­dziej na żebra­ków niż żoł­nie­rzy – byli obdarci, głodni, poowi­jani szma­tami, wynędz­niali, czę­sto bez cza­pek i butów19.

Za linią frontu trwała oblę­żona od początku listo­pada twier­dza Prze­myśl z załogą liczącą ponad 100 tys. żoł­nie­rzy. Próby jej odblo­ko­wa­nia nie przy­no­siły niczego poza gigan­tycz­nymi stra­tami20. Pisząc o nie­uda­nych pró­bach odblo­ko­wa­nia oblę­żo­nego Prze­my­śla, nie­miecki ofi­cer łącz­ni­kowy przy AOK gen. August von Cra­mon skon­sta­to­wał: „Walki następ­nych tygo­dni w wystar­cza­jący spo­sób uka­zały, że zamiary naczel­nego dowódz­twa nie dały się pogo­dzić z moż­li­wo­ściami woj­ska. […] Woj­sko na fron­cie uznało bez­na­dziej­ność swych wysił­ków wcze­śniej niż naczelne dowódz­two”21.

Nie­po­wo­dze­nia na fron­cie, trudne warunki pogo­dowe i złe zaopa­trze­nie nega­tyw­nie odbi­jały się na morale. Wio­sną 1915 roku Miko­łaj Her­cuń, żoł­nierz 13. pp, tzw. dzieci kra­kow­skich, tak opi­sy­wał nastroje panu­jące w jego jed­no­stce: „Obo­wią­zek, służba, honor żoł­nier­ski, zasługa przed Bogiem i cesa­rzem, stare, okle­pane i puste dla nas fra­zesy, któ­remi kar­miono nas czę­ściej niż chle­bem powsze­dnim. Nad­uży­wane, stra­ciły swą głę­bię i świę­tość, wywo­łu­jąc tylko uśmiech poli­to­wa­nia czy twardą klą­twę”22. Były ofi­cer c.k. uła­nów, a póź­niej Legio­nów Pol­skich, Juliusz Kle­eberg wspo­mi­nał po latach: „Straty Austro-Węgier nie wyra­żały się jedy­nie stra­tami w ludziach, dzia­łach i innym sprzę­cie; w dużym stop­niu znika rów­nież porzą­dek, kar­ność, zaufa­nie, wresz­cie pla­no­wość i celo­wość dzia­ła­nia dowództw”23.

Żoł­nie­rze coraz czę­ściej wąt­pili w kom­pe­ten­cje sztabu gene­ral­nego, odpo­wie­dzial­nego za pro­wa­dze­nie wojny. Świad­czyły o tym cho­ciażby dow­cipy. Oto jeden z nich: „Roz­ma­wiają koń, wół i osioł. Koń narzeka, że musi w 1. sze­regu iść na wojnę: trafi mnie kula, padnę i taki mój koniec. Wół na to: ty przy­naj­mniej giniesz szla­chetną śmier­cią od kuli i w bitwie, ale mnie zabiją sie­kierą i zje­dzą. Zaś osioł: ja to wcale nie narze­kam, ja sie­dzę w szta­bie gene­ral­nym”24. Po Gali­cji krą­żył nastę­pu­jący wier­szyk: „Naj­ja­śniej­szy Panie/ Jak to było w pla­nie/ Dosta­li­śmy znowu lanie”25.

Na zaple­czu frontu nie było dużo lepiej. Mimo wzro­stu pro­duk­cji (np. w 1914 roku pro­duk­cja poci­sków arty­le­ryj­skich wyno­siła śred­nio 300 tys. mie­sięcz­nie, a w 1915 już 1 300 000 sztuk) i głę­bo­kiego inter­wen­cjo­ni­zmu pań­stwo­wego we wszyst­kie sek­tory gospo­darki prze­mysł zbro­je­niowy Austro-Węgier nie był w sta­nie zaspo­ka­jać rosną­cego popytu na mate­riały wojenne26. Już we wrze­śniu 1914 roku popro­szono nie­miec­kiego sojusz­nika o pilne dostawy amu­ni­cji arty­le­ryj­skiej. Szybko pogar­szała się także sytu­acja apro­wi­za­cyjna lud­no­ści. W dniu 28 listo­pada 1914 roku wpro­wa­dzono ceny mak­sy­malne na chleb i mąkę. Oczy­wi­ście skut­ko­wało to naro­dzi­nami czar­nego rynku, a następ­nie – wpro­wa­dze­niem regla­men­ta­cji na całego sze­regu pro­duk­tów spo­żyw­czych i pogor­sze­niem się nastro­jów spo­łecz­nych27. Jak 23 kwiet­nia 1915 roku dono­sił z Wied­nia z cen­trali w Ber­li­nie amba­sa­dor Rze­szy Hein­rich von Tschir­schky, dostępny na rynku chleb był czę­sto nie­mal nie­ja­dalny, a mąka – nawet złej jako­ści – pra­wie nie­do­stępna. Osoby przy­by­wa­jące z Węgier roz­po­wia­dały za to, że było tam pod dostat­kiem bia­łego chleba. Wie­deń­czycy nie­mal otwar­cie potę­piali nie­udol­ność rządu we wszyst­kich sfe­rach, a po mie­ście krą­żyły ulotki kry­ty­ku­jące monar­chę, rząd i dowódz­two. Domi­no­wało prze­ko­na­nie, że jesz­cze ni­gdy monar­chia nie miała tak sła­bego rządu. Zda­niem amba­sa­dora nawet nie­wiel­kie roz­ru­chy gło­dowe mogły przy­brać roz­miary szko­dzące wize­run­kowi Austro-Węgier na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej28.

Zresztą i w Niem­czech pogar­szała się sytu­acja apro­wi­za­cyjna lud­no­ści. W wyniku blo­kady han­dlo­wej, maso­wego poboru chło­pów i koni do woj­ska pro­duk­cja żyw­no­ści spa­dła o 25%. Od paź­dzier­nika 1914 roku wpro­wa­dzono w Rze­szy ceny mak­sy­malne naj­pierw na mąkę i zboża, a wkrótce potem na: ziem­niaki, cukier, masło, ryby, mięso, owoce i warzywa. W paź­dzier­niku 1914 roku wpro­wa­dzono także w Niem­czech K-Brot (ni­gdy nie wyja­śniono, czy K pocho­dziło od słowa Krieg, ozna­cza­ją­cego wojnę, czy też od ziem­nia­ków), czyli chleb z domieszką ziem­nia­ków. Aby zwięk­szyć podaż zbóż dla lud­no­ści cywil­nej poprzez ogra­ni­cze­nie opa­sa­nia trzody chlew­nej ziar­nem wio­sną 1915 roku odgór­nie naka­zano wybi­cie jed­nej trze­ciej popu­la­cji świń. Nazy­wano to sar­ka­stycz­nie „świń­skim mor­dem” bądź „świń­ską nocą świę­tego Bar­tło­mieja”29.

Wra­ca­jąc do monar­chii habs­bur­skiej, morale pod­da­nych Fran­ciszka Józefa I, zmę­czo­nych już trwa­jącą ponad pół roku wojną, było niskie. Po entu­zja­zmie pierw­szych dni wojny nie było śladu. W takich warun­kach rwały się więzi spo­łeczne. Widoczne to było np. w rosną­cej nie­chęci wobec setek tysięcy uchodź­ców wojen­nych, jakie schro­niły się przed rosyj­ską inwa­zją w głębi monar­chii. Nie widziano w nich dotknię­tych losem, potrze­bu­ją­cych pomocy roda­ków i bliź­nich, ale nie­chcia­nych obcych, kon­ku­ren­tów do kur­czą­cych się zapa­sów żyw­no­ści, grupę odpo­wie­dzialną za wzrost cen i nara­sta­nie pro­ble­mów apro­wi­za­cyj­nych. Rodo­wici wie­deń­czycy uwa­żali, że uchodźcy psują este­tykę ich mia­sta, żyjąc na koszt publiczny, jak włó­czę­dzy. W listo­pa­dzie 1914 roku cza­sowo prze­by­wa­jący w austriac­kiej sto­licy kon­sul Rze­szy we Lwo­wie Edu­ard Heine dono­sił swoim prze­ło­żo­nym w Ber­li­nie: „Wszyst­kie znane oso­bi­sto­ści ze swo­imi orsza­kami są tutaj. Cała Gali­cja naje­chała Wie­deń i odci­snęła swoje piętno na obra­zie ulicy: wszę­dzie widzi się i sły­szy cha­rak­te­ry­styczne pol­sko-żydow­skie typy. […] Hotele, kawiar­nie, parki roją się od tych wschod­nich postaci z ich damami”30. Miesz­kańcy miast i mia­ste­czek w Austrii na różne spo­soby oka­zy­wali Pola­kom, Ukra­iń­com i Żydom z Gali­cji nie­chęć, a cza­sem wręcz otwartą wro­gość. Na ulicy potra­fiono wyzy­wać za samo mówie­nie po pol­sku i obrzu­cać epi­te­tami „pol­skie świ­nie” czy „pol­skie psy”, a w gor­szym wypadku – kamie­niami lub szczuć psami. Zda­rzały się akty prze­mocy w postaci napa­dów wyrost­ków na gali­cyj­skie dzieci. Uchodź­com nie­chęt­nie wynaj­mo­wano miesz­ka­nia czy pokoje. Osten­ta­cyj­nie lek­ce­wa­żono ich na zaku­pach. Lepiej było nie przy­zna­wać się do bycia uchodźcą, aby nie nara­żać się na podej­rze­nia, szy­kany, ordy­narne zacho­wa­nie i zdzier­stwo. Lokalne wła­dze nakła­dały na nich różne bez­prawne ogra­ni­cze­nia, jak np. zakaz podró­żo­wa­nia pocią­gami bez spe­cjal­nego zezwo­le­nia czy zakaz wysia­da­nia na nie­któ­rych sta­cjach. Słowo „uchodźca” stało się wyzwi­skiem. Roz­ża­leni Polacy po cichu życzyli wie­deń­czy­kom, aby Moskale wkro­czyli do ich mia­sta i aby sami na wła­snej skó­rze poznali, co ozna­cza oku­pa­cja. Pań­stwo sta­rało się jed­nak w miarę swo­ich moż­li­wo­ści pomóc ucie­ki­nie­rom, wypła­ca­jąc bied­niej­szym zasiłki i kie­ru­jąc ich do spe­cjal­nych obo­zów dla uchodź­ców31.

Wro­gie uchodź­com postawy wyni­kały m.in. z tego, że woj­sko oskar­żało lud­ność Gali­cji o sprzy­ja­nie Rosja­nom, w tym o masowe szpie­go­wa­nie na ich rzecz. Miało to być jed­nym z powo­dów nie­po­wo­dzeń austro-węgier­skiego oręża. „Chciano wmó­wić w świat, że to nie braki arty­lerji, nie prze­moc wroga, nie bra­ków pełna orga­ni­za­cja woj­skowa i kiep­skie przy­go­to­wa­nie do wojny było przy­czyną nie­po­wo­dzeń, tylko zdrada gali­cyj­skiej lud­no­ści!”32 – pisał poli­tyk i dzia­łacz spo­łeczny Zyg­munt Lasocki. Wtó­ro­wał mu w tym wie­lo­letni mini­ster finan­sów Leon Bilińsk i, który w deba­cie w Izbie Panów 28 czerwca 1917 roku mówił: „Późną jesie­nią 1914 i na początku 1915 r. byli­śmy wszy­scy – wszy­scy, nie wyłą­cza­jąc pol­skich mini­strów, zdraj­cami”33. „Nie pamię­tam tak osła­bio­nego sta­no­wi­ska Pola­ków w Austrii”34 – zano­to­wał pod datą 12 listo­pada 1914 roku w swym dia­riu­szu dzia­łacz Naczel­nego Komi­tetu Naro­do­wego Wła­dy­sław Leopold Jaworsk i. „W Wied­niu wszyst­kich nas mają za zdraj­ców”35 – odno­to­wał z kolei z rezy­gna­cją 23 paź­dzier­nika 1915 roku.

Oskar­że­nia o sprzy­ja­nie wro­gom czę­sto wysu­wano na pod­sta­wie „absur­dal­nych dowo­dów”. Ary­sto­kratka Matylda Sapie­żyna pisała: „Roz­pa­lone ogni­sko na polu, gar­nek, bie­li­zna na pło­cie, chłop spy­tany przez woj­sko znie­nacka o drogę dający źle odpo­wiedź – to posą­dze­nie o kon­szachty z wro­giem”36. Podob­nie oce­niał to rot­mistrz c.k. uła­nów Woj­ciech Kos­sak: „Szpie­gów widziano wszę­dzie i we wszyst­kich: ksiądz, dzie­dzic, chłop, bez róż­nicy. Wisielce na drze­wach przy­droż­nych, na ryn­kach małych mia­ste­czek zna­czyły drogi naszych pocho­dów. Zardze­wiała łopata, pod­nie­siona przez chłopa na jego polu, tele­fo­niczny drut, któ­rych tyle po ścier­ni­skach i rolach leżało, zerwany cho­ciażby racicą krowy, wszystko to były zbrod­nie, które sądził Stan­drecht (sąd polowy)”37. Chcąc zapew­nić sobie nie­prze­rwaną łącz­ność tele­fo­niczną na sta­no­wi­skach bojo­wych, dowódcy bate­rii c.k. arty­le­rii czę­sto brali sobie zakład­ni­ków z naj­bliż­szej wio­ski.

Sytu­acja Rosji w pierw­szych mie­sią­cach 1915 roku wyda­wała się lep­sza niż monar­chii habs­bur­skiej. Choć armia rosyj­ska została wyparta z Prus Wschod­nich, to zacho­wała kon­trolę nad więk­szo­ścią daw­nego Kró­le­stwa Pol­skiego i oku­po­wała więk­szość Gali­cji. Od momentu zaję­cia tej ostat­niej Rosja­nie trak­to­wali swoją w niej obec­ność jako trwałą. Od początku wojny gło­sili bowiem hasła wyzwo­leń­cze i posłu­gi­wali się reto­ryką pan­sło­wiań­ską. 18 sierp­nia 1914 roku głów­no­do­wo­dzący wojsk rosyj­skich, wielki książę Miko­łaj Miko­łajewicz, wydał ode­zwę do miesz­kań­ców Gali­cji, w któ­rej dekla­ro­wał wyzwo­le­nie spod „cudzo­ziem­skiego jarzma”, „przy­wró­ce­nie prawa i spra­wie­dli­wo­ści” oraz „urze­czy­wist­nie­nie waszych naro­do­wych pra­gnień”. Car­ski gene­rał-guber­na­tor lwow­ski Gie­or­gij Bobrin­ski od początku zapo­wia­dał przy­łą­cze­nie Gali­cji Wschod­niej do Rosji. 13 paź­dzier­nika 1914 roku stwier­dził publicz­nie: „Przede wszyst­kim Gali­cja Wschod­nia i Łem­kowsz­czy­zna jest odwieczną czę­ścią jed­nej Wiel­kiej Rusi. Na zie­miach tych lud­ność rdzenna była zawsze rosyj­ska: admi­ni­stra­cja tych ziem powinna być na zasa­dach rosyj­skich. Będę tu wpro­wa­dzał rosyj­ski język, rosyj­skie prawo i ustrój”38. Na inkor­po­ro­wa­nych (bez­praw­nie – wciąż trwała wojna) zie­miach wpro­wa­dzono rosyj­ski podział admi­ni­stra­cyjny. Gene­rał-guber­na­to­rowi we Lwo­wie pod­le­gały guber­nie: lwow­ska, halicka, czer­nio­wiecka, a od kwiet­nia 1915 roku – także prze­my­ska. W przy­szło­ści pla­no­wano stwo­rze­nie dodat­ko­wych dwóch guberni, a mia­no­wi­cie kra­kow­skiej i tar­now­skiej. Miały one zostać przy­łą­czone do auto­no­micz­nego Kró­le­stwa Pol­skiego. Powo­łano także komi­sję języ­kową mającą zru­sy­fi­ko­wać miej­scowe nazwy wła­sne.

Mia­stom gali­cyj­skim sta­rano się moż­li­wie szybko nadać rosyj­ski wygląd, m.in. poprzez usu­nię­cie z prze­strzeni publicz­nej sym­boli wła­dzy austriac­kiej (austriac­kiego godła oraz popiersi i por­tre­tów cesa­rza Fran­ciszka Józefa), wywie­sza­nie rosyj­skich flag pod­czas dni galo­wych, nakaz umiesz­cza­nia na skle­pach szyl­dów rosyj­skich. Na wieży ratu­sza lwow­skiego austriac­kiego orła owi­nięto w czarny worek, a popier­sie cesa­rza w sali obrad rady miej­skiej zastą­piono popier­siem… Adama Mic­kie­wi­cza. Wpro­wa­dzono osten­ta­cyj­nie wiel­kie rosyj­skie napisy na dwor­cach kole­jo­wych, a w nie­któ­rych miej­sco­wo­ściach (np. w Bro­dach, Tar­no­polu i Sam­bo­rze) zmie­niano nawet nazwy ulic. Z witryn zakła­dów foto­gra­ficz­nych znik­nęły zdję­cia c.k. żoł­nie­rzy. Nie można było nosić czarno-żół­tych (barwy dyna­stii habs­bur­skiej) wstą­żek i innych detali ubioru. Usu­wano skrzynki pocz­towe z austriac­kim her­bem, a listo­no­szom z tego samego powodu naka­zano zda­nie dotych­cza­so­wych toreb służ­bo­wych39.

W dal­szej kolej­no­ści pla­no­wano demon­taż i wywóz pol­skich pomni­ków oraz prze­nie­sie­nie pol­skiego uni­wer­sy­tetu ze Lwowa do War­szawy. Na tere­nach oku­po­wa­nych wpro­wa­dzono rubla, czas peters­bur­ski oraz obo­wią­zu­jący w Rosji ruch pra­wo­stronny. Na oku­po­wane tereny napły­wały tysiące rosyj­skich urzęd­ni­ków, poli­cjan­tów, pocz­tow­ców, kup­ców i kole­ja­rzy. Pod koniec wrze­śnia 1914 roku zamknięto wszyst­kie szkoły i zaka­zano dzia­łal­no­ści jakich­kol­wiek orga­ni­za­cji spo­łecz­nych i poli­tycz­nych, tole­ru­jąc jedy­nie te dobro­czynne. Ogromny nacisk poło­żono na pro­mo­wa­nie języka rosyj­skiego, orga­ni­zu­jąc jego kursy i zakła­da­jąc biblio­teki. W Peters­burgu 1 lutego 1915 roku z wielką pompą, z udzia­łem trzech mini­strów oraz wielu posłów i sena­to­rów, otwarto kurs dla nauczy­cieli gali­cyj­skich. W stycz­niu 1915 roku Bobrin­ski wydał zgodę na zakła­da­nie pry­wat­nych szkół z pol­skim języ­kiem naucza­nia. Tygo­dniowy plan musiał zawie­rać co naj­mniej pięć godzin języka rosyj­skiego, naucza­nie musiało się zaś odby­wać na pod­sta­wie pod­ręcz­ni­ków zatwier­dzo­nych w Rosji40.

Pro­mo­wano rosyj­ską kul­turę poprzez orga­ni­zo­wa­nie wie­czo­rów lite­rac­kich i kon­cer­tów muzycz­nych. Nad pra­wo­myśl­no­ścią nowych pod­da­nych cara czu­wała cen­zura woj­skowa, która kon­tro­lo­wała nawet nekro­logi, a także armia dono­si­cieli i agen­tów ochrony. Wła­dze rosyj­skie od początku kon­se­kwent­nie nego­wały odręb­ność narodu ukra­iń­skiego, uzna­jąc go za pol­sko-austriacki wymysł. Zaka­zano jakich­kol­wiek publi­ka­cji w języku ukra­iń­skim, nawet wspo­mnia­nych wyżej nekro­lo­gów. Ukra­iń­ski, zwany pogar­dli­wie „miej­sco­wym narze­czem”, tole­ro­wano jedy­nie w mowie. Mie­nie ukra­iń­skich orga­ni­za­cji poli­tycz­nych, spo­łecz­nych i kul­tu­ral­nych zostało skon­fi­sko­wane. Aresz­to­wano i wywie­ziono w głąb Rosji 12 tys. ukra­iń­skich dzia­ła­czy naro­do­wych, w tym wielu duchow­nych z grec­ko­ka­to­lic­kim arcy­bi­sku­pem lwow­skim, Andri­jem Szep­tyc­kim, na czele. Pod kie­row­nic­twem przy­by­łego z Rosji biskupa Eulo­giu­sza wśród lud­no­ści ukra­iń­skiej pro­mo­wano pra­wo­sła­wie. Według ostroż­nych sza­cun­ków zde­cy­do­wało się je przy­jąć jedy­nie około 60 para­fii, także ze względu na obiet­nice pomocy mate­rial­nej. W tro­sce o spo­kój na tyłach frontu wła­dze rosyj­skie nie sto­so­wały w tym wzglę­dzie przy­musu. Likwi­da­cję Cer­kwi grec­ko­ka­to­lic­kiej i masowe kon­wer­sje na pra­wo­sła­wie zosta­wiły sobie na czas powo­jenny41.

Skoro o reli­gii mowa, oku­panci naka­zali duchow­nym wzno­sze­nie modłów za cara. Spo­tkało się to z kate­go­rycz­nym sprze­ci­wem obu arcy­bi­sku­pów lwow­skich: rzym­sko­ka­to­lic­kiego Józefa Bil­czew­skiego i wspo­mnia­nego wyżej Szep­tyc­kiego. Szcze­gólną wro­gość Rosja­nie oka­zy­wali Żydom. Od początku wojny gło­sili, że chcą wyzwo­lić Sło­wian spod nie­miec­kiego i żydow­skiego uci­sku. Pod­czas oku­pa­cji w głąb Rosji zesłano dzie­siątki tysięcy wyznaw­ców juda­izmu. Na tere­nach oku­po­wa­nych docho­dziło do pogro­mów i gwał­tów42. Wpro­wa­dzono ogra­ni­cze­nia w prze­miesz­cza­niu się Żydów pomię­dzy gali­cyj­skimi powia­tami, wypę­dzano z nie­któ­rych miej­sco­wo­ści, zwal­niano z posad pań­stwo­wych, naka­zy­wano im otwie­rać sklepy w sza­bat.

W Gor­li­cach rosyj­ski dowódca prze­ka­zał bur­mi­strzowi mia­sta, księ­dzu Bro­ni­sła­wowi Świey­kow­skiemu, żyw­ność dla gło­du­ją­cej lud­no­ści, zastrze­ga­jąc przy tym, że nie mogą jej otrzy­mać Żydzi43. „Wielki obszar zamiesz­kały przez milion Żydów, któ­rzy jesz­cze wczo­raj cie­szyli się wszel­kimi pra­wami ludz­kimi i socjal­nymi, oto­czony został ogni­stym kor­do­nem krwi i żelaza, odgro­dzony od świata i pod­dany wła­dzy dzi­kich zwie­rząt w postaci koza­ków i żoł­nie­rzy. Spra­wiało to wra­że­nie, jakby doko­ny­wano zagłady jed­nego z ple­mion Izra­ela!44” – oce­niał poło­że­nie Żydów na tere­nach oku­po­wa­nych żydow­ski lite­rat i dzia­łacz spo­łeczny z Rosji Szlojme Zajn­wel Rapo­port, znany jako An-ski.

Nie­za­leż­nie od przy­na­leż­no­ści etnicz­nej i wyzna­wa­nej reli­gii miesz­kań­com Gali­cji dawały się we znaki: dro­ży­zna, rekwi­zy­cje, prze­szu­ka­nia i kon­fi­skaty mie­nia oraz prze­moc fizyczna wobec cywi­lów, któ­rej sym­bo­lem stała się nahajka. Gali­cjan szo­ko­wało przy­wró­ce­nie nie­sto­so­wa­nej tu od dekad kary chło­sty. W przy­padku nie­po­słu­szeń­stwa wobec wła­dzy gro­ziły im także depor­ta­cja w głąb Rosji lub sąd polowy45. Jak oce­niał Tade­usz Ter­til, bur­mistrz oku­po­wa­nego Tar­nowa, rosyj­scy ofi­ce­ro­wie „sta­rali się szczo­dro­bli­wo­ścią i obiet­ni­cami gór zło­tych ująć sobie niż­sze, bied­niej­sze war­stwy spo­łeczne”46.

Osobną kwe­stią było zacho­wa­nie się wkra­cza­ją­cej armii rosyj­skiej. Na porządku dzien­nym były rabunki i gwałty. Tak opi­sy­wano sytu­ację w powie­cie pil­zneń­skim: „Żoł­dac­two rosyj­skie kra­dło, co tylko się dało. Kra­dli: konie, bydło, drób, świ­nie, paszę, żyw­ność, sprzęty domowe, kape­lu­sze dam­skie, książki z biblio­tek, pie­nią­dze, zegarki – nawet buciki dla dzieci – doku­menty – świa­dec­twa – jed­nym sło­wem wszystko mogące im się na coś przy­dać lub wręcz nie­po­trzebne. Wiele rze­czy sprze­da­wali za bez­cen w innych miej­sco­wo­ściach, czego nie chciano kupić, nisz­czyli lub porzu­cali koło drogi. […] Jed­nym sło­wem, kra­dli wszystko, co się dało poru­szyć z ziemi; co się nie dało wziąć, nisz­czyli”47.

Z kolei Kata­rzyna Szatko, żona nauczy­ciela szkoły w Stasz­kówce na pół­noc od Gor­lic, wspo­mi­nała: „Jeden kozak przy­stą­pił wprost do męża i zaczął prze­szu­ki­wać go doku­ment­nie. Zosia na moich rękach zaczęła krzy­czeć w prze­ra­że­niu: Całego tatu­sia mi kozak zabie­rze, a ten zamam­ro­tał: Nie krzycz! Zna­lazł zega­rek i port­mo­netkę z kilku reń­skimi i to go zaspo­ko­iło. […] Drugi kozak mysz­ko­wał po kątach. Z szafki pod­ręcz­nej wziął roz­po­czętą flaszkę wódki, któ­rąś my jesz­cze uchro­nili, flaszkę spi­ri­tusu dena­tu­ro­wa­nego do pale­nia i lekar­stwo dla dziadka. Na ścia­nie wisiała torebka Dziuni na wyjazd jej do gim­na­zjum do Tar­nowa. Nie pomógł jej płacz”48.

Z dru­giej strony mamy liczne rela­cje źró­dłowe o bar­dzo dobrym zacho­wa­niu car­skich ofi­ce­rów (wśród któ­rych nie bra­ko­wało Pola­ków) wobec lud­no­ści cywil­nej, którą sta­rali się chro­nić przed rabun­kami i gwał­tami. W Rze­szo­wie ofi­ce­ro­wie zacho­wy­wali się jak dżen­tel­meni. Za wszystko pła­cili i dawali hoj­nie napiwki49.

Aby utrzy­mać dys­cy­plinę w woj­sku, oku­panci wydali zakaz sprze­daży alko­holu. Takie regu­la­cje były nie­zbędne, czego dowo­dziły np. wyda­rze­nia z 22 wrze­śnia 1914 roku z Rze­mie­nia koło Mielca. Tego dnia wkro­czyły tam pod­od­działy rosyj­skie. „Kozacy rzu­cili się zaraz na gorzel­nię, gdzie zna­leźli wiel­kie zapasy wódki” – odno­to­wał w dzien­niku miej­scowy zie­mia­nin Jan Hupka – „i zaraz zaczęli pić. W prze­ciągu godziny z kilku sotni koza­ków już tylko konie były trzeźwe. Zaczęły nad­cią­gać oddziały pie­choty. Żoł­nie­rze ci rów­nież zaczęli pić na umór. Wszelka sub­or­dy­na­cja wobec ofi­ce­rów zni­kła i nie­długo całe oto­cze­nie gorzelni zasłane było pija­nymi do nie­przy­tom­no­ści żoł­da­kami”50. Przy­były na miej­sce po kilku godzi­nach gene­rał ze szta­bem nie widział innego spo­sobu na opa­no­wa­nie sytu­acji, jak pod­pa­le­nie gorzelni.

Tak wspo­mi­nał nato­miast wej­ście Rosjan do Gor­lic 16 listo­pada 1914 roku ich nasto­letni miesz­ka­niec Jan Sikor­ski: „Lecz po wstą­pie­niu do mia­sta żoł­nie­rze zaczęli hulać. Naj­pierw wstą­pili do pro­pi­na­cji w Rynku, a dobraw­szy się do wódki i spi­ry­tusu, zale­wali sobie pały. Jeden z nich, wło­żyw­szy głowę do wiel­kiej beczki, pił z niej wprost. Zgięty w pasie we dwoje nie mógł się póź­niej wypro­sto­wać i tak ze spusz­czoną głową został na miej­scu, wyzio­nąw­szy ducha. Kiedy ofi­ce­ro­wie dowie­dzieli się o tym, kazali wylać na Rynek wszy­stek alko­hol. Żoł­nie­rze nie dawali jed­nak za wygraną, nad­sta­wiali menażki, kociołki i flaszki i łap­czy­wie chwy­tali z rynsz­toka napój roz­we­se­la­jący”51.

We wspo­mnia­nej już Stasz­kówce znaj­do­wała się gorzel­nia. „Kiedy woj­ska rosyj­skie zbli­żały się, rządca, oba­wia­jąc się następstw pijac­kich, wypu­ścił wszy­stek spi­ry­tus z kadzi na zewnątrz, a tych kadzi, i to dużych, było kilka. Spi­ry­tus roz­le­wał się tedy po ziemi, wypły­wał do pobli­skiego stawu i zatrzy­my­wał się w każ­dym dołeczku, nawet w zagłę­bie­niach kopyt koń­skich. Kiedy nad­cią­gnęło woj­sko rosyj­skie, żoł­nie­rze pili ze stawu, kła­dli się na zie­mię, lizali ją i żło­pali spi­ry­tus, gdzie tylko on się zatrzy­mał. Nie trzeba było zamia­tać placu koło gorzelni, tak go pięk­nie języ­kami wyczy­ścili”52 – wspo­mi­nała Kata­rzyna Szatko.

Swo­istym memento dla losów monar­chii nad­du­naj­skiej stał się Prze­myśl. Po sze­ścio­mie­sięcz­nym oblę­że­niu i kilku nie­uda­nych pró­bach odblo­ko­wa­nia 23 marca 1915 roku ta naj­więk­sza twier­dza monar­chii, roz­bu­do­wy­wana przed wojną kosz­tem olbrzy­mich nakła­dów finan­so­wych, ska­pi­tu­lo­wała. Do nie­woli poszło 9 gene­ra­łów, 2 500 ofi­ce­rów i 117 tys. żoł­nie­rzy. Odbiło się to sze­ro­kim echem w całej Euro­pie, przy­czy­nia­jąc się do pogor­sze­nia wize­runku monar­chii habs­bur­skiej jako wiel­kiego mocar­stwa, i sta­no­wiło zapo­wiedź jej klę­ski. W kwa­te­rze austro-węgier­skiego naczel­nego dowódz­twa (Arme­eober­kom­mando – AOK) pano­wały mino­rowe nastroje. Według adiu­tanta Con­rada, ppłk. Rudolfa Kund­mana, atmos­fera w AOK w Cie­szy­nie była „poni­żej zera”. Sam szef sztabu uznał upa­dek twier­dzy za „nie­da­jącą się zagoić ranę w moim życiu służ­bo­wym” i roz­wa­żał nawet rezy­gna­cję z pia­sto­wa­nej funk­cji i emi­gra­cję do Szwaj­ca­rii53. Lako­niczny komu­ni­kat AOK na temat upadku twier­dzy stwier­dzał jedy­nie, że nie wpły­nie to na prze­bieg dzia­łań wojen­nych. W swym roz­ka­zie arcy­książę Fry­de­ryk sty­li­zo­wał obronę Prze­my­śla na hero­iczny wyczyn, który na wieki zapi­sał się w księ­dze chwały armii habs­bur­skiej. Po tym suk­ce­sie Rosja­nie wzmoc­nili nacisk na fron­cie kar­pac­kim, pod­cho­dząc m.in. pod Bar­de­jów i zdo­by­wa­jąc nieco terenu w doli­nie Laborca, w rejo­nie Medzi­la­bo­rec54.

Na tere­nach oku­po­wa­nych z tru­dem ukry­wano swoje przy­gnę­bie­nie na wieść o upadku Prze­my­śla. Rosja­nie orga­ni­zo­wali z tej oka­zji uro­czy­sto­ści publiczne. Józef Bia­ły­nia-Cho­ło­decki, kro­ni­karz dzie­jów mia­sta Lwowa, tak opi­sy­wał reak­cje lwo­wian na wieść o upadku nie­od­le­głej twier­dzy: „We Lwo­wie zapa­no­wało olbrzy­mie przy­gnę­bie­nie; wielu opty­mi­stów nie chciało wie­rzyć tej bole­snej nowi­nie, a dopiero poroz­wie­szane wie­czo­rem z roz­kazu władz rosyj­skich flagi po kamie­ni­cach roz­pró­szyły wszel­kie wąt­pli­wo­ści. Pod wpły­wem depre­sji cho­dzili jedni smutni, powa­rzeni, dru­dzy ze zło­rze­cze­niem i prze­kleń­stwem na ustach, skie­ro­wa­nem prze­ciw inten­den­tu­rze Austro-Węgier i zarzą­dze­niom władz, znów inni z otwar­tymi obja­wami anty­pa­tji dla Rosjan, nie­baczni, iż nara­żają się na aresz­to­wa­nie, a nie bra­kło i takich, któ­rzy oku­pili wia­do­mość spa­zma­tycz­nym pła­czem, ata­kami histerji i szału, a nawet apo­plek­sją”55.

Pod koniec kwiet­nia 1915 roku w oku­po­wa­nej Gali­cji wizytę zło­żył car Miko­łaj II. Monar­cha odwie­dził m.in. uro­czy­ście na tę oka­zję przy­go­to­wane (flagi, ilu­mi­na­cje, bramy trium­falne) Lwów i Prze­myśl. Pod­czas pobytu w sto­licy pro­win­cji ogło­sił, że nie ma już Gali­cji tylko wielka Rosja aż po Kar­paty. W więk­szo­ści lud­ność miast zacho­wała się wobec wizyty Miko­łaja II obo­jęt­nie, osten­ta­cyj­nie pozo­sta­jąc w domach. W Prze­myślu na powi­ta­nie cara ścią­gnięto pod przy­mu­sem mło­dzież szkolną56. „Car był dwa dni tutaj w towa­rzy­stwie wiel­kiego księ­cia Miko­łaja Miko­ła­je­wi­cza. Wcze­śniej rosyj­skie dowódz­two twier­dzy wydało roz­kaz, że pozo­sta­jący tu austro-węgier­scy cho­rzy i ranni, jak i tro­chę per­so­nelu sani­tar­nego, który tutaj jesz­cze jest, zostają inter­no­wani w szpi­ta­lach na cztery dni. Wszyst­kie okna szpi­tala od strony ulic zostały zale­pione albo zasło­nięte. Surowo zabro­niono poka­zy­wać się w oknach od strony ulic, w prze­ciw­nym razie rosyj­scy war­tow­nicy dostali roz­kaz strze­lać. Ulice mia­sta były czer­wono-nie­bie­sko-biało ofla­go­wane, przed sta­ro­stwem, gdzie odbyło się uro­czy­ste powi­ta­nie, zostały wznie­sione bramy trium­falne. Na wszyst­kich uli­cach szpa­lery rosyj­skich żoł­nie­rzy”57 – zapi­sała w swym dzien­niku austriacka pie­lę­gniarka hra­bina Ilka Künigl Ehren­burg.

Po upadku Prze­my­śla ini­cja­tywa na fron­cie wschod­nim pozo­sta­wała wciąż w rękach Rosjan. Nie usta­wał nacisk na woj­ska austro-węgier­skie, a front w Kar­pa­tach trzesz­czał. Dal­sze postępy rosyj­skie gro­ziły koniecz­no­ścią wyco­fa­nia się armii austro-węgier­skiej aż na linię Dunaju, co naj­praw­do­po­dob­niej ozna­cza­łoby roz­pad Austro-Węgier w ówcze­snym kształ­cie. Choć w poło­wie kwiet­nia na fron­cie w Gali­cji nastą­piło pewne odprę­że­nie, a woj­ska rosyj­skie ponie­chały ata­ków i wyka­zy­wały oznaki wyczer­pa­nia, to jed­nak w każ­dej chwili nale­żało się liczyć ze wzno­wie­niem przez nie dzia­łań ofen­syw­nych.

Oczy­wi­ście armii rosyj­skiej w Kar­pa­tach rów­nież doskwie­rały braki. Jak mel­do­wał 16 kwiet­nia 1915 roku kwa­ter­mi­strzowi 3. Armii ppłk Łaza­riew z XXIX Kor­pusu, pod­le­gli mu żoł­nie­rze cier­pieli nie­do­sta­tek, a konie po pro­stu gło­do­wały. W maga­zy­nach na sta­cji Komań­cza bra­ko­wało furażu. Nie można go było także pozy­skać w tere­nie. W związku z tym gro­ziło masowe pada­nie koni. Według danych pozy­ska­nych od dowód­ców puł­ków pie­choty 30–40% żoł­nie­rzy było cho­rych58. W Rosji, podob­nie jak we wszyst­kich kra­jach uwi­kła­nych w wojnę, szybko zaczęło bra­ko­wać amu­ni­cji arty­le­ryj­skiej. Ośrodki prze­my­słu zbro­je­nio­wego, m.in. w okręgu Sankt Peters­burga, na Uralu i w Zagłę­biu Doniec­kim, nie nadą­żały z zaspo­ka­ja­niem gigan­tycz­nego popytu. Ze wzglę­dów geo­gra­ficz­nych Rosja miała utrud­nioną komu­ni­ka­cję ze swo­imi sojusz­ni­kami na Zacho­dzie. Morze Bał­tyc­kie było kon­tro­lo­wane przez flotę nie­miecką, a cie­śniny bał­tyc­kie – na żąda­nie władz w Ber­li­nie – zostały przez Duń­czy­ków zami­no­wane. Tur­cja z kolei kon­tro­lo­wała wyj­ście z Morza Czar­nego. Ten stan rze­czy usi­ło­wali zmie­nić Bry­tyj­czycy i Fran­cuzi, tocząc od lutego 1915 roku walki o Dar­da­nele. Aby mieć wpływ na roz­strzy­gnię­cia poli­tyczne doty­czące tej żywot­nej arte­rii dla Rosji, w Ode­ssie i Sewa­sto­polu for­mo­wano kor­pus desan­towy mający wziąć udział w zdo­by­wa­niu cie­śnin czar­no­mor­skich i Istam­bułu59. Do por­tów w Archan­giel­sku i Mur­mań­sku na dale­kiej pół­nocy nie pro­wa­dziła wów­czas jesz­cze żadna linia kole­jowa z Rosji Cen­tral­nej. Nie mogły być one zatem wyko­rzy­sty­wane do spro­wa­dze­nia zza morza mate­ria­łów wojen­nych na masową skalę. W czerwcu 1915 roku (m.in. siłami jeń­ców wojen­nych) roz­po­częto budowę kolei do Mur­mań­ska. Ukoń­czono ją dopiero nie­długo przed wybu­chem rewo­lu­cji60. Nato­miast trans­port towa­rów koleją sybe­ryj­ską z portu we Wła­dy­wo­stoku do Rosji euro­pej­skiej trwał ponad mie­siąc. Tą wła­śnie drogą spro­wa­dzano m.in. impor­to­waną z USA amu­ni­cję arty­le­ryj­ską.

W zasa­dzie od wrze­śnia 1914 roku w nie­miec­kim szta­bie gene­ral­nym zda­wano sobie sprawę, że Austro-Węgry nie będą w sta­nie samo­dziel­nie opa­no­wać kry­zysu na fron­cie wschod­nim i tylko kwe­stią czasu było, kiedy Niemcy będą musiały je wes­przeć mili­tar­nie. Zresztą po samej monar­chii habs­bur­skiej jesie­nią 1914 roku krą­żył dow­cip, że Austriacy są tylko po to, aby zatrzy­mać nie­przy­ja­ciela do momentu, aż nadej­dzie praw­dziwe woj­sko, czyli Niemcy61. Pod pro­pa­gan­dową fasadą i slo­ga­nami o jed­no­ści aż do zwy­cię­stwa, bra­ter­stwie broni, nie­złom­no­ści soju­szu, nie­pod­wa­żal­nej wier­no­ści, sta­niu ramię przy ramie­niu czy wier­no­ści Nibe­lun­gów, krył się zgoła odmienny, skrzęt­nie ukry­wany przed opi­nią publiczną, obraz nie­ła­twych rela­cji mię­dzy Niem­cami i Austro-Węgrami. Od samego początku wojny bowiem pomię­dzy naczel­nymi dowód­cami armii nie­miec­kiej i austro-węgier­skiej iskrzyło. Spie­rano się głów­nie o stra­te­gię pro­wa­dze­nia wojny. Fun­da­men­talne róż­nice zdań prze­ro­dziły się we wza­jemną nie­chęć, w uprze­dze­nia i nara­sta­jący brak zaufa­nia. Powąt­pie­wano w umie­jęt­no­ści dru­giej strony i jej dobrą wolę. Niemcy patrzyli na swego sojusz­nika coraz bar­dziej kry­tycz­nym okiem. Gene­rał Erich von Fal­ken­hayn, szef pru­skiego sztabu gene­ral­nego i fak­tyczny wódz naczelny armii nie­miec­kiej, wspo­mi­nał: „Nie usta­wały prośby sprzy­mie­rzeń­ców o pomoc, wysto­so­wy­wane w coraz to nowych for­mach”62. „Austriacy są, tak jak wcze­śniej, żało­śni. Wczo­raj znów cof­nęli się w Kar­pa­tach. Biją się rze­czy­wi­ście fatal­nie”63 – zano­to­wał pod koniec marca 1915 roku w swym dzien­niku szef gabi­netu woj­sko­wego cesa­rza Wil­helma II gen. Moritz von Lync­ker. Kilka mie­sięcy póź­niej sko­men­to­wał, że austro-węgier­ska „zaro­zu­mia­łość stoi w odwrot­nym sto­sunku do ich osią­gnięć”64. Gene­rał Georg von der Mar­witz, dowódca nie­miec­kiego Kor­pusu Beskidz­kiego (Beski­den­korps), wal­czą­cego od marca 1915 roku w Kar­pa­tach, zazna­czył wyraź­nie, że jed­nostki nie­miec­kie mają wal­czyć w jed­nej, zwar­tej for­ma­cji pod jego dowódz­twem, a gdyby doszło do koniecz­no­ści pomie­sza­nia ich z oddzia­łami c.k. armii, zastrzegł sobie dowo­dze­nie nad cało­ścią takiego ugru­po­wa­nia. Szcze­gól­nie źle o armii monar­chii nad­du­naj­skiej wyra­żał się gen. Erich Luden­dorff, kwa­ter­mistrz nie­miec­kiego frontu wschod­niego i zastępca dowódcy wojsk nie­miec­kich na wscho­dzie (Ober-Ostu) – gen. Paula von Hin­den­burga. W listach do byłego już szefa pru­skiego sztabu gene­ral­nego, gen. Hel­mu­tha von Molt­kego młod­szego, zarzu­cał im aro­gan­cję, nie­kom­pe­ten­cję i brak woli oporu. Jego zda­niem Austro–Węgry nie miały drygu do tego, aby być wiel­kim mocar­stwem, a nie­mieccy attaché woj­skowi w Wied­niu przed wybu­chem wojny źle wyko­ny­wali swą pracę, nie infor­mu­jąc cen­trali o fak­tycz­nym sta­nie habs­bur­skich sił zbroj­nych. Sojusz­ni­ków nazy­wał wprost „gnoj­kami”. Z kolei w listach do swej żony Max Hof­f­mann, bli­ski współ­pra­cow­nik Hin­den­burga i Luden­dorffa, okre­ślał Austro-Węgrów mia­nem „żało­snej bandy”, zrzu­ca­jąc na nich winę za m.in. nie­po­wo­dze­nie kon­cen­trycz­nego ude­rze­nia na War­szawę w paź­dzier­niku 1914 roku65.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.Kar­pa­to­ru­skij kałen­dar Lemko-sojuza na god 1961, s. 129–130. [wróć]

2. J. Sche­iber, Vier Jahre als Infan­te­rist im I. Welt­krieg. Ein Tage­buch, hrsg. A. Schie­ber, Fre­iberg 1998, s. 40. [wróć]

3. H. Kraft, Der Anteil der 11. Bayer. Inf. Div. an der Durch­bruch­schlacht von Gor­lice-Tar­now und an den Anschließenden Verfolgungskämpfen bis zum Übergang der Divi­sion über den San, München 1934, s. 13. [wróć]

4.Bitwa pod Gor­li­cami. Stu­dia z per­spek­tywy stu­le­cia, red. J. Cen­tek, S. Kułacz, K. Ruszała, Gor­lice 2015. [wróć]

5.Prze­ła­ma­nie pod Gor­li­cami i Tar­no­wem 1915, „Mówią wieki”, 2006, nr 6, s. 45 –49; Bitwa pod Gor­li­cami, [w:] doda­tek „Bitwy świata” do dzien­nika „Rzecz­po­spo­lita” 2007, 13 paź­dzier­nika, nr 32, s. 4–15; Podwójna oku­pa­cja i gra­nice kom­pro­misu. Gali­cja w okre­sie I wojny świa­to­wej, „Prze­gląd Histo­ryczno-Woj­skowy” 2022, z. 4, s. 139–162; Poże­gna­nie z monar­chią. Pro­ces dele­gi­ty­mi­za­cji insty­tu­cji monar­chii w oczach Pola­ków 1914–1918, [w:] Nie­do­koń­czona wojna? „Pol­skość” jako zada­nie poko­le­niowe, red. R. Traba, War­szawa 2020, s. 151–176; Wielka Wojna pol­sko-pol­ska. Polacy w sze­re­gach armii państw zabor­czych. Zarys pro­ble­ma­tyki, [w:] Doświad­cze­nia żoł­nier­skie Wiel­kiej Wojny. Stu­dia i szkice z dzie­jów frontu wschod­niego I wojny świa­to­wej, red. M. Bacz­kow­ski, K. Ruszała, Kra­ków 2016, s. 51–77; Der lange Abschied der Polen von Österreich, [w:] Die Habs­bur­ger­mo­nar­chie 1848––1918, Band XI: Die Habs­bur­ger­mo­nar­chie und der Erste Welt­krieg, Teil 2: Vom Vielvölkerstaat Österreich-Ungarn zum neuen Europa der Natio­nal­sta­aten, hrsg. H.Rum­pler, Wien 2016, s. 813–851; Wielka Wojna Łem­ków, [w:] Bitwa pod Gor­li­cami. Stu­dia…, op. cit., s. 151–172; „Pod gasnącą gwiazdą Habs­bur­gów”. Doświad­cze­nie frontu wschod­niego pol­skich żoł­nie­rzy ck armii, [w:] Front wschodni I wojny świa­to­wej. Stu­dia z dzie­jów mili­tar­nych i poli­tyczno-spo­łecz­nych, red. M. Bacz­kow­ski, K. Ruszała, Kra­ków 2013, s. 83–98; „Naj­gor­sze bestie to są Hon­wedy”. Ewo­lu­cja sto­sunku pol­skich miesz­kań­ców Gali­cji do monar­chii habs­bur­skiej pod­czas I wojny świa­to­wej, [w:] Gali­cyj­skie Spo­tka­nia 2011, tom stu­diów pod red. U. Jaku­bow­skiej, Zabrze 2011, s. 161–179. [wróć]

6.Gor­lic­kaja ope­ra­cija. Sbor­nik doku­mien­tow, Moskwa 1941. Ponie­waż w Rosji obo­wią­zy­wał inny czas niż w Austro-Wegrzech i Niem­czech, w tek­ście, gdzie powo­łuję się na doku­menty z tego wydaw­nic­twa, zmie­niam czas z peters­bur­skiego na środ­ko­wo­eu­ro­pej­ski. [wróć]

7. M. Kli­mecki, Gor­lice 1915, Bel­lona (seria „Histo­ryczne Bitwy”), War­szawa 1991. [wróć]

8. M. Zgór­niak, Bitwa pod Gor­li­cami 1915 r., [w:] Nad rzeką Ropą. Szkice histo­ryczne, Kra­ków 1968, s. 551–582. [wróć]

9. R.L. DiNardo, Prze­łom. Bitwa pod Gor­li­cami i Tar­no­wem 1915, Poznań 2012. [wróć]

10. J. Cen­tek, Bitwa pod Gor­li­cami, Małe Ver­dun czy ope­ra­cja tar­now­sko-gor­licka. Regio­nalna poli­tyka histo­ryczna, [w:] Mate­riały z mię­dzy­na­ro­do­wej kon­fe­ren­cji nauko­wej Znaki Pamięci V – bitwa gor­licka, jej zna­cze­nie i skutki, red. K. Ruszała, Gor­lice 2012, s. 5–13. [wróć]

11.Znaki pamięci II – śla­dami I wojny świa­to­wej: mate­riały z mię­dzy­na­ro­do­wej kon­fe­ren­cji, red. M. Łopata, Gor­lice 2009; Znaki pamięci III – śla­dami I wojny świa­to­wej: mate­riały z kon­fe­ren­cji, red. M. Łopata, Gor­lice 2010; Znaki pamięci IV – w 95 rocz­nicę Bitwy Gor­lic­kiej: mate­riały z kon­fe­ren­cji, red. M. Łopata, K. Ruszała, Gor­lice 2011; Znaki Pamięci V – bitwa gor­licka, jej zna­cze­nie i skutki, red. K. Ruszała, Gor­lice 2012, Znaki pamięci VI – zie­mia gor­licka w ogniu Wiel­kiej Wojny: mate­riały z kon­fe­ren­cji nauko­wej, red. K. Ruszała, Gor­lice 2014. [wróć]

12.Silve­ster­nacht, „Neue Freie Presse” 1915, 1 stycz­nia, nr 18088, s. 1–2. [wróć]

13. A. Wat­son, Ring of Steel. Ger­many and Austria-Hun­gary in World War I, New York 2014, s. 157. [wróć]

14. M. Rau­chen­ste­iner, Der Erste Welt­krieg und das Ende der Habs­bur­ger­mo­nar­chie, Wien 2013, s. 315. [wróć]

15. J. Panaś, My, II Bry­gada, Kato­wice 1929, s. 46–47, 49. [wróć]

16.H. Tomza, Dzien­nik legio­ni­sty 1914–1915. Walki II Bry­gady Legio­nów w Kar­pa­tach Wschod­nich, War­szawa 2008, s. 107, 111, 117–118. [wróć]

17. L. Höbelt, «So wie wir haben nicht ein­mal die Japa­ner ange­grif­fen». Österreich-Ungarns Nord­front ١٩١٤/١٥, [w:] Die ver­ges­sene Front. Der Osten 1914/15. Ere­ignis, Wir­kung, Nachwir­kung, hrsg. G.P. Groß, Pader­born 2006, s. 99. [wróć]

18. E. Schmidl, Die k. u k. Armee: inte­grie­ren­des Ele­ment eines zerfal­len­den Sta­ates?, [w:] Das Militär und der Aufbruch in die Moderne 1860 bis 1890. Armeen, Mari­nen und der Wan­del von Poli­tik, Gesel­l­schaft und Wirt­schaft in Europa, den USA sowie Japan, hrsg. M. Epken­hans, G.P. Groß, München 2003, s. 149. [wróć]

19. W. Daniec, Pamięt­nik z prze­żyć Wiel­kiej Wojny, Rze­szów 1926, t. 1, s. 140. [wróć]

20. Sze­rzej patrz np.: A. Wat­son, Twier­dza. Oblę­że­nie Prze­my­śla i korze­nie skrwa­wio­nych ziem Europy, Poznań 2022. [wróć]

21. A. von Cra­mon, Unser österreich-unga­ri­scher Bun­des­ge­nosse im Welt­kriege. Erin­ne­rung aus meiner vierjährigen Tätigkeit als bevollmächtigter Gene­ral beim k. u k. Arme­eober­kom­mando, Ber­lin 1920, s. 8. [wróć]

22. M. Her­cuń, Rakiety nad fron­tami, War­szawa, b.d.w., s. 33–34. [wróć]

23. J. Kle­eberg, Geneza bitwy pod Gor­li­cami, „Bel­lona” 1931, R. 13, t. 37, z. 1, s. 446. [wróć]

24. W. Daniec, op. cit., s. 96. [wróć]

25. H. Kra­marz, Samo­rząd Lwowa w cza­sie pierw­szej wojny świa­to­wej i jego rola w życiu mia­sta, Kra­ków 1994, s. 34. [wróć]

26. F. But­schek, Orga­ni­za­tion of War Eco­no­mies (Austria-Hun­gary), [w:] 1914–1918-Online. Inter­na­tio­nal Encyc­lo­pe­dia of the First World War, ed. by U. Daniel, P. Gatrell, O. Janz, H. Jones, J. Keene, A. Kra­mer, and B. Nasson, issued by Freie Universität Ber­lin, Ber­lin 2016-02-19. DOI: 10.15463/ie1418.10835. [wróć]

27. L. Höbelt, „Ste­hen oder Fal­len?” Österreichische Poli­tik im Ersten Welt­krieg, Wien 2015, s. 34–44; Wat­son, Ring…, op. cit., s. 330–359. [wróć]

28. Tele­gram Tschir­sch­kiego do Urzędu ds. Zagra­nicz­nych z 23 kwiet­nia 1915 roku, [w:] PAAA, R.20.183, I A Welt­krieg, WK geh., Bd. 14, s. 40. [wróć]

29. A. Wat­son, Ring…, op. cit., s. 234, 243–244; R. Chic­ke­ring, Das Deut­sche Reich und der Erste Welt­krieg, München 2002, s. 54–61. [wróć]

30. List Hein­zego do Beth­manna-Hol­l­wega z 19 wrze­śnia 1914 roku, [w:] Poli­ti­sches Archiv des Auswärtiges Amtes, Ber­lin, R.8973, Österreich 94, Ange­le­gen­he­iten Gali­ziens und Buko­wina, Bd. 21. [wróć]

31. Sze­rzej o uchodź­cach patrz: K. Ruszała, Gali­cyj­ski Eks­o­dus. Uchodźcy z Gali­cji pod­czas I wojny świa­to­wej w monar­chii Habs­bur­gów, Kra­ków 2020. [wróć]

32.Z. Lasocki, Polacy w austriac­kich obo­zach bara­ko­wych dla uchodź­ców i inter­no­wa­nych, Kra­ków 1929, s. 92. [wróć]

33.Ibi­dem, s. 145. [wróć]

34.W.L. Jawor­ski, Dia­riusz 1914–1918, War­szawa 1987, s. 14. [wróć]

35.Ibi­dem, s. 65. [wróć]

36.M. Sapie­żyna, My i nasze sie­dli­ska, Kra­ków 2003, s. 236. [wróć]

37. W. Kos­sak, Wspo­mnie­nia, War­szawa 1971, s. 284. O szpie­go­ma­nii sze­rzej patrz. np. W. Boro­dziej i M. Górny, Nasza wojna. Europa Środ­kowo-Wschod­nia 1912–1916, t. 1, Impe­ria, War­szawa 2014, s. 115–125. [wróć]

38.Zbiór doku­men­tów doty­czą­cych sprawy pol­skiej. Sier­pień 1914 r. – sty­czeń 1915 r., Szwaj­ca­rya 1915, s. 29. [wróć]

39. B. Janusz, 293 dni rzą­dów rosyj­skich we Lwo­wie (3.IX.1914–22.VI.1915), Lwów 1915, s. 229; J. Bia­ły­nia-Cho­ło­decki, Lwów w cza­sie oku­pa­cji rosyj­skiej (3 wrze­śnia 1914 – 22 czerwca). Z wła­snych prze­żyć i spo­strze­żeń, Lwów 1930, s. 104, 138. [wróć]

40. P. Szlanta, Podwójna oku­pa­cja…, op. cit., s. 140–144. [wróć]

41. A. Kroch­mal, Spo­łecz­ność grec­ko­ka­to­licka w Gali­cji w okre­sie inwa­zji rosyj­skiej (1914–1915), „Miscel­la­nea Histo­rico-Archi­vi­stica” 2014, t. 21, s. 242–250; A. Szczu­pak, Grec­ko­ka­to­licka die­ce­zja prze­my­ska w latach I wojny świa­to­wej, Kra­ków 2015, s. 101–195; W. Osad­czy, Święta Ruś. Roz­wój i oddzia­ły­wa­nie idei pra­wo­sła­wia w Gali­cji, Lublin 2007, s. 615–699. [wróć]

42. K. Ruszała, Od entu­zja­zmu do gniewu: dyna­mika emo­cji pod­czas I wojny świa­to­wej na przy­kła­dzie miesz­kań­ców Gali­cji, „Prace Histo­ryczne” 2024, z. 151(2), s. 389–392; J.Z. Pająk, Od auto­no­mii do nie­pod­le­gło­ści. Kształ­to­wa­nie się postaw poli­tycz­nych i naro­do­wych spo­łe­czeń­stwa Gali­cji w warun­kach Wiel­kiej Wojny 1914–1918, Kielce 2012, s. 92, 136–142. [wróć]

43. B. Świey­kow­ski, Z dni Grozy w Gor­li­cach. Od 25 IX 1914 do 2 V 1915, Kra­ków 1919, s. 49. [wróć]

44. S. An-Ski, Tra­ge­dia Żydów gali­cyj­skich w cza­sie I wojny świa­to­wej. Wra­że­nia i reflek­sje z podróży po kraju, Prze­myśl 2010, s. 3–34. [wróć]

45. M. von Hagen, War in a Euro­pean Bor­der­land. Occu­pa­tions and Occu­pa­tion Plans in Gali­cia and Ukra­ine, 1914/1918, Washing­ton 2007, s. 19–42. [wróć]

46. Archi­wum Naro­dowe w Kra­ko­wie, oddział w Tar­no­wie, zesp. nr 266: Zbiór mate­ria­łów „Tar­no­viana” (Varia), sygn. V.2., Do c.k. Nad­pro­ku­ra­tory Pań­stwa w Kra­ko­wie cza­sowo w Oło­muńcu do L:1743/15. [wróć]

47. J.Z. Pająk, Od auto­no­mii…, op. cit., s. 92. [wróć]

48. K. Szatko, Stasz­kówka w pierw­szych latach dwu­dzie­stego wieku, uzu­peł­nione przez Janu­sza Zaucha, wnuka, Gor­lice 2011, s. 34. [wróć]

49. S. Grab­ski, Pamięt­niki, War­szawa 1989, cz. 1, s. 268. [wróć]

50. J. Hupka, Z cza­sów Wiel­kiej Wojny. Pamięt­nik nie kom­ba­tanta, Niwi­ska 1936, s. 30. [wróć]

51. J. Sikor­ski, Moje wspo­mnie­nia z lat mło­dzień­czych. W 50-tą rocz­nicę bitwy pod Gor­li­cami, maszy­no­pis w zbio­rach Muzeum PTTK w Gor­li­cach, s. 40. [wróć]

52. K. Szatko, Stasz­kówka w pierw­szych…, op. cit., s. 35. [wróć]

53. L. Höbelt, Mar­burg – Nego­tin – Tar­now. Der ita­lie­ni­sche Krieg­se­in­tritt und die militärischen Alter­na­ti­ven der Mittelmächte, [w:] Léta do pole okovaná 1914–1918, sva­zek II:1915 – novi nepra­tele, nove vyzvy, J. Lanek, T. Kykal i in., Praha 2017, s. 15. [wróć]

54. Sze­rzej patrz np.: M. Drobňák, Kar­paty 1914/1915. Walki pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej na obec­nej pół­nocno-wschod­niej Sło­wa­cji, Nižná Polianka 2022, s. 139–195. [wróć]

55. J. Bia­ły­nia-Cho­ło­decki, op. cit., s. 136–137. [wróć]

56.Ibi­dem; B. Janusz, op. cit., s. 246. Sze­rzej o oku­pa­cji rosyj­skiej patrz: A. Ach­ma­to­wicz, Poli­tyka Rosji w kwe­stii pol­skiej w pierw­szym roku Wiel­kiej Wojny 1914–1915, War­szawa 2003. [wróć]

57. I. Künigl Ehren­burg, W oblę­żo­nym Prze­my­ślu. Kartki dzien­nika z cza­sów Wiel­kiej Wojny (1914–1915), Prze­myśl 2010, s. 201. [wróć]

58. Mel­du­nek Łaza­riewa, [w:] Gor­lic­kaja ope­ra­cija…, op. cit., nr 105. [wróć]

59. Mel­du­nek Iwa­nowa, [w:] Gor­lic­kaja ope­ra­cija…, op. cit., nr 172. [wróć]

60. Sze­rzej patrz: R. Nachti­gal, Die Mur­man­bahn 1915 bis 1919. Krieg­sno­twe­dig­keit und Wirt­scha­ft­sin­te­res­sen, Rem­shal­den 2007. [wróć]

61. E. Kisch, Zapisz to, Kisch!, War­szawa 1957, s. 290. [wróć]

62. E. von Fal­ken­hayn, Nie­miec­kie Naczelne Dowódz­two w latach 1914–1916, Oświę­cim 2012, s. 54. [wróć]

63.Kaiser Wil­helm II als Obe­rsten Krieg­sherr im Ersten Welt­krieg. Quel­len aus der militärischen Umge­bung des Kaisers 1914–1918, oprac. i wstęp H. Affler­bach, München 2005, s. 231. [wróć]

64.Ibi­dem, s. 328. [wróć]

65. M. Rau­chen­ste­iner, op. cit., s. 318–319; G. Kro­nen­bit­ter, Von »Schwe­in­hun­den« und «Waffenbrüdern». Der Koali­tion­skrieg der Mittelmächte 1914/15 zwi­schen Sach­zwang und Res­sen­ti­ment, [w:] Die ver­ges­sene Front…, op. cit., s. 127. [wróć]