35,92 zł
Wiosną 1915 roku wojska austro-węgierskie walczące z Rosjanami na południowym odcinku frontu wschodniego znajdowały się w fatalnej sytuacji. Musiały oddać większość Galicji i realna stała się groźba, że przeciwnik przedrze się przez przełęcze karpackie na Nizinę Węgierską, co zagroziłoby istnieniu monarchii habsburskiej. W sukurs sojusznikom przyszli Niemcy, którym bardzo zależało na przełamaniu frontu i odrzuceniu Rosjan na wschód. Zaplanowano ofensywę w rejonie Gorlic w Beskidzie Niskim.
Główną rolę odegrała w niej niemiecko-austriacka 11. Armia pod wodzą gen. von Mackensena. Natarcie rozpoczęło się 2 maja 1915 roku i szybko doprowadziło do rozbicia rosyjskiej 3. Armii, której oddziały cofały się na linię Sanu i Dniestru. Konsekwencje tej klęski były jeszcze gorsze dla Rosjan: do końca czerwca utracili oni swoje zdobycze w Galicji, w tym Przemyśl i Lwów. W bitwie gorlickiej wyróżniła się także złożona w większości z galicyjskich Polaków c.k. 12. Dywizja Piechoty. O krwawych zmaganiach pod Gorlicami w 110. rocznicę bitwy pisze prof. Piotr Szlanta, który wykorzystał najnowsze opracowania oraz źródła z archiwów w Wiedniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 358
WSTĘP
Z wczesnego dzieciństwa zachował mi się w pamięci między innymi obraz mojego pradziadka Michała Szlanty, rocznik 1895. Miał on dość surowe spojrzenie i duże wąsy (z łemkowska – bajusy). Był nieprzystępny i bałem się go nieco, zwłaszcza że miał opinię osoby porywczej i trochę szalonej. Jego córka, a moja babcia, opowiadała mi, że jej „nianio” służył w wojsku podczas pierwszej wojny światowej i miał po tym pamiątkę w postaci dziury w głowie, w którą można było włożyć palec. Podziałało to na moją wyobraźnię i zafascynowało. Człowiek z dziurą w głowie, a żyje? Jak głęboka jest ta dziura? Czy można w nią włożyć cały palec? A jeśli tak, to który? Na te pytania odpowiedzi nie poznałem. Teraz domyślam się, że musiało być to wklęśnięcie w czaszce po szrapnelu. Pradziadek zmarł jednak, gdy miałem sześć lat i nie miałem okazji porozmawiać o jego doświadczeniach z wojny. Zapewne służył w 20. pp z Nowego Sącza, którego żołnierzy nazywano w Galicji cwancygierami, 32. pułku landwery, także z Nowego Sącza, albo w 13. batalionie strzelców z Krakowa, bo w ich okręgach rekrutacyjnych leżało nasze Łosie pod Gorlicami. Z późniejszych rozmów o pradziadku dowiedziałem się, że życie uratował mu kolega ze wsi, który wyniósł go spod ognia do punktu sanitarnego. W okresie międzywojennym pradziadek pobierał rentę z tytułu inwalidztwa. Po drugiej wojnie światowej trzeba było jednak weryfikować dokumenty potwierdzające prawo do świadczeń z okresu międzywojennego. Pradziadek nieopatrznie wysłał całą posiadaną dokumentację stosownej instytucji Pocztą Polską… Przesyłka nigdy nie dotarła do adresata. Jednak nie tylko takie dokumenty zaginęły w burzliwych latach 40. XX wieku. Procedura umożliwiała potwierdzenie tych praw przez świadków. Mój pradziadek poprosił o to kolegę z wojska, tego, który uratował mu życie. Ten jednak przed komisją nieoczekiwanie stwierdził, że niczego nie pamięta. Widać zżerała go zazdrość, że w przeciwieństwie do mojego przodka nie miał niczego z udziału w pierwszej z wielkich wojen.
Po co o tym piszę? Gdyż wtedy właśnie po raz pierwszy dowiedziałam się o tajemniczej wojnie z początków XX wieku. Jej ślady znajdowały się także na cmentarzu w Lipkach Małych pod Gorzowem Wielkopolskim, gdzie moi przodkowie w ramach akcji „Wisła” trafili po 1947 roku. Na tamtejszym cmentarzu znajduje się po dziś uszkodzony obelisk upamiętniający mieszkańców Lipkesbruch, jak do drugiej wojny nazywała się ta nadnotecka wieś. Od kiedy pamiętam, brakowało na nim tablicy z nazwiskami poległych żołnierzy kajzera, upamiętnionych przez lokalną społeczność, zniszczono ją bowiem w ramach procesu przywracania piastowskiego charakteru tej krainy. Zresztą po bezmiarze okrucieństw popełnionych w imię narodu niemieckiego w latach 1939–1945 trudno było oczekiwać od ludności napływowej, bezpośrednio dotkniętej zbrodniczą polityką nazistów, aby ze specjalną atencją odnosiła się do miejsc pamięci o poległych dwie dekady wcześniej żołnierzy w mundurach feldgrau. To okaleczone, nieme miejsce pamięci skrywało tajemnicę i budziło moją dziecięcą ciekawość, podobnie jak kwatera wojenna z czasów pierwszej wojny światowej na cmentarzu we wspomnianym Łosiu, niedaleko której zresztą znajduje się grób Michała Szlanty. Nie jest zresztą wykluczone, że w szeregach 12. DP brał on udział w samej bitwie gorlickiej.
Zresztą nie tylko on z Łosian walczył w Wielkiej Wojnie. Jak po latach wspomniał trzy lata młodszy od mego pradziadka Michał Pawlak: „Było to latem 1914 roku. Wracam do domu z pola po codziennej pracy, zbliżam się do wsi, a tu coś mnie niepokoi, bo słyszę, że we wszystkich zakątkach wsi szczekają psy. Wchodzę do wsi, a tam pełno krzyku płaczu, lamentu, tak że sam nie wierzę w to, co widzę i słyszę. Przychodzę do swego domu, a tam to samo. Ojciec bardzo zasmucony i mówi do mnie: «Synu, mamy już wojnę z Serbią». Dzisiaj tych i tych żandarmi zabrali na szybko do wojska, a po innych przyszły wezwania na piśmie. I naszego profesora też wzięli. A ten nasz profesor to był Grigorij Żidjak z Rychwałdu [dziś Owczary – P.S.]. On był nauczycielem w naszej wsi. […] Następnego dnia niczego innego na wsi nie było słychać, tylko lament, narzekania i płacz. Za tydzień już przychodzą urzędowe zawiadomienia, że ten i tamten ranny na froncie. Byli to Stefan Dudra i Stefan Rogoc”1. Wspomniany nauczyciel wojnę przeżył, gdyż jego nazwisko widnieje na świadectwach uczniów z okresu międzywojennego, w tym moich dziadków. Nazwisko to przewijało się także w opowieściach rodzinnych.
Samo Łosie od przełomu 1914 i 1915 roku do bitwy gorlickiej leżało w strefie przyfrontowej. Jak zanotował w swym dzienniku pod datą 10 lutego 1915 roku sudecki Niemiec z północnych Czech Joseph Schreiber: „Dowództwo pułku ulokowano zaraz obok kościoła. Przed domem płynęła rzeka. Ponieważ była odwilż, płynęła nią brudna woda. […] Łosie było dużą wsią. Mieszkało tam sporo Żydów, głównie handlarzy. Można było kupić pomarańcze, figi i pieczywo, które siłą rzeczy musiały być w tamtych czasach drogie. Pomarańcza kosztowała 20 halerzy. W Łosiu ulokowano także dowództwo dywizji i szpital. […] Ponieważ w Łosiu był kościół, nasz kapelan odprawił tam mszę świętą. Także kapelan z 8. pułku landwery celebrował mszę w tym w kościele. Uczestniczyłem w obu nabożeństwach. Kościół był grecko-unicki, ponieważ do tego wyznania należała ludność. Tamtejszy duchowny, zwany popem, wciąż jeszcze sprawował swój urząd. Pokryte blachą wieże kościelne były tak podziurawione niezliczoną liczbą szrapneli, że miejscami wyglądały jak sito. […] Ponieważ w Łosiu nie ma żadnego mostu na rzece, wozy i jeźdźcy musieli przeprawiać się brodem, jeśli nie chcieli skorzystać z drogi przez położony dalej na południe most. Konie z wozami miały olbrzymie problemy w przeprawie przez rwący nurt”2.
Przed samą bitwą gorlicką, w nocy z 26 na 27 kwietnia, na biwakach na polach wokół Łosia nocowali żołnierze 11. bawarskiej DP. Tam także fasowali żywność. Rankiem pomaszerowali na przełęcz oddzielającą Łosie od Bielanki i dalej górskimi drogami i bezdrożami w kierunku Rychwałdu i doliny Sękówki. W Łosiu znajdował się również skład amunicji artyleryjskiej dowożonej tu wozami ze stacji kolejowej w Grybowie3. Przepraszam Czytelnika za ten przydługi osobisty wstęp, ale gdzieś w opisanym wyżej okresie mojego życia tkwią początki mojego zainteresowania Wielką Wojną, a sama książka jest także hołdem wobec ziemi/ziem, z której wyrastają moje korzenie.
Z przyczyn podanych wyżej samą bitwą interesowałem się już od dłuższego czasu, co znalazło swoje odzwierciedlenie w artykułach naukowych i popularnonaukowych dotyczących zarówno samej bitwy4, jak i szerzej – Galicji podczas pierwszej wojny światowej5. Do napisania jej monografii zbierałem się przez kilka lat, zawsze coś jednak stawało na drodze. Udało mi się zebrać w tym czasie, jak sądzę, dość bogatą bazę źródłową. Wśród niej znajdują się archiwalia m.in. z Bundesarchiv-Militärarchiv we Fryburgu Bryzgowijskim (na szczęście w interesującym mnie zakresie zostały one zdigitalizowane i są dostępne online) i wiedeńskich Kriegsarchiv oraz Haus-, Hof- und Staatsarchiv. Posłużyłem się także materiałami z węgierskiego archiwum wojskowego (Honvédelmi Minisztérium, Hadtörténeti Intézet És Muzeum, Hadtörténelemi Levéltár) oraz archiwum państwowego z Uzbekistanu (Centrlanyj Gosudarstwiennyj Archiw Riespubliki Uzbiekistan). Ze względów niewymagających, jak sądzę, bliższego wyjaśnienia nie miałem dostępu do rosyjskich archiwów. Za to w Muzeum PTTK w Gorlicach przechowywane są kopie kilkudziesięciu dokumentów archiwalnych dotyczących bitwy nadesłanych z Moskwy na początku lat 90. XX wieku. Cennym źródłem uzupełniającym jest także wydany w roku 1941 zbiór dokumentów z operacji gorlickiej6.
Bazę źródłową książki uzupełniają opublikowane dokumenty, pamiętniki, dzienniki, stenogramy parlamentarne, listy, publicystyka i prasa. Trudno jednoznacznie zakwalifikować natomiast historie pułkowe, po które także sięgnąłem. Są to generalnie opracowania z okresu międzywojennego przygotowane przez weteranów opisywanych jednostek. Znajdują się w nich liczne zebrane relacje oficerów i żołnierzy, a często i sama narracja autorska nosi charakter wspomnieniowy. Szczegółowy wykaz źródeł i opracowań Czytelnik znajdzie w bibliografii na końcu pracy. Już na pierwszy rzut oka widać w nim przewagę źródeł niemieckich i austriackich, zarówno niepublikowanych – archiwalnych, jak i opublikowanych – głównie w okresie międzywojennym. Mimo moich wysiłków w narracji widać brak równowagi w dostępie do bazy źródłowej i przeważa w niej niemiecko-austro-węgierska optyka.
W mojej książce starałem się nie zamęczać Czytelnika ogromną liczbą szczegółowych informacji o walczących oddziałach, ich liczebności, uzbrojeniu, kierunkach marszu, liniach rozgraniczeń, stratach własnych i wziętych jeńcach. Dlatego np. celowo nie wymieniłem nazw pododdziałów austro-węgierskiej artylerii ciężkiej przydzielanych do poszczególnych korpusów 11. Armii. Poza opisem tytułowej bitwy zdecydowałem się także zarysować szersze tło zmagań militarnych w Galicji i wpleść w tekst wybrane wątki polityczne, społeczne czy gospodarcze, takie jak m.in. rosyjska okupacja Galicji, losy uchodźców wojennych z tej prowincji, represje wobec mieszkańców Galicji po jej wyzwoleniu czy problem powojennej odbudowy. Uznałem, że te kilkustronicowe fragmenty wzbogacą narrację i zainteresują Czytelnika. Ocenę tego, czy podjęte przeze mnie wybory okazały się trafione, a proporcje pomiędzy różnymi warstwami narracji dobrane właściwie, zostawiam już tym, którzy zdecydują się sięgnąć po książkę. Jeśli nie zostało to zaznaczone inaczej, wszystkie tłumaczenia są mojego autorstwa. Niestety, nie udało mi się ustalić imion wszystkich osób występujących w tekście. Przy braku oryginalnego tytułu dokumentu archiwalnego w przypisie podaję polski tytuł, odpowiadający jego treści.
Oczywiście bitwa gorlicka była już wielokrotnie opisywana. Po polsku ukazały się na jej temat dwie monografie. W moim odczuciu obie jednak pozostawiają niedosyt. W pracy Michała Kilmeckiego7 samej bitwie i działaniom wojennym następującym bezpośrednio po niej poświęcono zaledwie 21 stron. Sądząc po przypisach (gdyż brak w niej bibliografii), autor nie sięgnął po żadne z niemieckich czy austriackich źródeł i w niewielkim stopniu wykorzystał istniejącą obcojęzyczną literaturę przedmiotu. Zresztą przez ponad trzydzieści lat od jej ukazania ta dość znacznie narosła. Nieporównywalnie łatwiej dotrzeć dziś do archiwów. Opis samej bitwy sprawia wrażenie przygotowanego w dużej mierze na podstawie artykułu Mariana Zgórniaka8. Mocną stroną książki Klimeckiego jest uwzględnienie polskiego piśmiennictwa wojskowego z okresu międzywojennego.
Praca amerykańskiego historyka Richarda L. DiNardo, przetłumaczona na język polski, także opisuje przebieg bitwy zaledwie na 20 stronach9. Zresztą, czy na polskim rynku wydawniczym muszą być tylko jedna lub dwie monografie tej ważnej bitwy? Skoro Amerykanie czy też anglojęzyczni czytelnicy mają do dyspozycji kilkadziesiąt pozycji o bitwie pod Gettysburgiem i wydarzeń wokół niej, to my nad Wisłą i Odrą możemy sobie, jak sądzę, pozwolić na kilka monografii o Gorlicach, także w serii „Historyczne Bitwy”. Na prośbę wydawnictwa, tak aby tytuł mojej książki odróżniał się od pracy Michała Klimeckiego, zdecydowałem się zatytułować ją Gorlice–Tarnów 1915. W niemieckojęzycznej historiografii bitwa ta często występuje właśnie pod nazwą przełamania pod Gorlicami i Tarnowem10.
Ważnym źródłem wiedzy o bitwie i jej upamiętnieniu stanowią materiały po cyklicznie odbywającej się do 2015 roku konferencji Znaki Pamięci. Opublikowano w nich kilkanaście artykułów poświęconych różnym fragmentom starcia pod Gorlicami11. Przy pisaniu książki korzystałem z dorobku wielu historyków, w tym także tych, którzy opracowali różne fragmenty bitwy gorlickiej. Jestem im winien wdzięczność i zawsze starałem się oddać w przypisach to, co ich. Dziękuję także tym z Was (bo zapewne sięgniecie po tę książkę), którzy podzielili się ze mną swoimi zbiorami i wynikami swych kwerend, a więc: Jankowi Błachnio, Pawłowi Kaczmarskiemu, Jackowi Jędrysiakowi, Jerzemu Rohozińskiemu, Kamilowi Ruszale i Wacławowi Szczepanikowi. Podziękowania kieruję ku Ivánovi Bertényiemu, dyrektorowi węgierskiego Instytutu Historycznego w Wiedniu, który pomógł mi, za pośrednictwem dyrektora węgierskiego archiwum wojskowego, w dotarciu do materiałów 39. DP hon.
Bardzo dziękuję: Jankowi Błachnio, Pawłowi Kaczmarskiemu, Sławkowi Kułaczowi i Tomkowi Woźnemu za krytyczną lekturę manuskryptu i wyłapanie wielu błędów czy nieścisłości. Za te, które wciąż znajdują się w książce, odpowiedzialność ponoszę wyłącznie ja sam.
Poza moją najbliższą Rodziną (Dziękuję Ci, Agnieszko!) szczególną wdzięczność winny jestem jednak Jarkowi Centkowi. Bez wahania przesyłał mi skany książek, wydawnictw źródłowych, np. niemieckich historii pułkowych, czy linki do zdigitalizowanych źródeł i opracowań potrzebnych mi do napisania tej książki. Obiecał dosłać więcej. Niestety nie zdążył. Bardzo żałuję, że nie mógł zapoznać się z tą książką przed jej wysłaniem do wydawnictwa. Na pewno bym go o to poprosił, a On by nie odmówił, zwłaszcza że sam zachęcał mnie do jej napisania. Bez Jego krytycznych uwag jest ona z pewnością gorsza. Dziękuję Ci, Jarku, za wsparcie i pomoc, a po pierwsze – za naszą przyjaźń.
ROZDZIAŁ I. „BRUTALNY EGOIZM” I „ŻAŁOSNA BANDA”. SYTUACJA PAŃSTW CENTRALNYCH W POCZĄTKACH 1915 ROKU
„Ile jest to setek tysięcy? Czy ile milionów? Jeden? Dwa? Które tę sylwestrową noc spędziło w okopach na zachodzie i na wschodzie. Czy powinienem powiedzieć: świętowało? Ten wyraz jednak, obawiam się, brzmiałby ironicznie. […] W wielu miejscach nie dało się określić dokładnego momentu zmiany roku. Oświetlenie w okopach pozostawia wiele do życzenia. Zapalenie zapałki może być tam niebezpieczne. W ciemnościach zaś trudno śledzić bieg wskazówek na cyferblacie zegarka kieszonkowego. Tylko w niewielu uprzywilejowanych miejscach dało się nawarzyć sylwestrowego ponczu. […] Może on [człowiek – P.S.] przyzwyczaić się do wszystkiego, do największych niedostatków, do najokrutniejszych cierpień, do niebezpieczeństwa i śmierci. Wszystko znosi: niedostateczne, nieregularne i złe wyżywienie, brudną wodę do picia, niedostatek snu, stanie lub nawet leżenie w błocie i wodzie, bycie dzień i noc narażonym na morderczy ogień strzelecki i artyleryjski […]. Tego dnia odnawiamy w sobie przyrzeczenie: chcemy wytrwać do dobrego końca. […] Chcemy i musimy zwyciężyć. Tymi słowami pozdrawiamy Nowy Rok”12 – pisał w redakcyjnym felietonie 1 stycznia 1915 roku poczytny wiedeński liberalny dziennik „Neue Freie Presse”.
Ze względu na cenzurę wojenną autor tego tekstu nie mógł wspomnieć, że na przełomie lat 1914 i 1915 nie tylko życie codzienne żołnierzy na froncie, ale także położenie międzynarodowe i wewnętrzne monarchii naddunajskiej nie napawało optymizmem. Od jesieni 1914 roku wojska rosyjskie okupowały większą część Galicji. Za linią frontu broniła się twierdza Przemyśl. W toku dotychczasowych walk armia austro-węgierska poniosła ogromne straty ludzkie i materiałowe. Do grudnia 1914 roku poległo 189 tys.austro-węgierskich żołnierzy, rannych zostało 490 tys., a wziętych do niewoli lub zaginionych było 278 tys. Była to dwukrotność pokojowego etatu sił zbrojnych monarchii naddunajskiej13.
A wojna trwała nadal i każdego dnia pochłaniała nowe ofiary. Na froncie karpackim dzienne straty c.k. armii wynosiły 6 600 osób. W połowie marca 1915 roku dowództwo c.k. 2. Armii meldowało, że w ostatnich miesiącach zginęło lub zmarło 40 tys. jej żołnierzy. Jednak tylko 6 000 poległo, reszta zaś zmarła w wyniku chorób lub chłodu. Statystycznie długość życia żołnierza na froncie karpackim wynosiła 5–6 tygodni14. Z powodu braku kwater tysiące żołnierzy w warunkach surowej zimy zamarzło na zajmowanych pozycjach, nabawiło się ciężkiego zapalenia dróg oddechowych lub w wyniku odmrożeń utraciło palce. „Żołnierze całymi dziesiątkami odmrażali sobie nogi, tak że w wielu przypadkach trzeba je było obcinać. To ciągłe leżenie w bezruchu na śniegu, wśród mrozu przechodziło wytrzymałość ludzką” – wspominał kapelan walczącej wówczas w Karpatach Wschodnich II Brygady Legionów Polskich ks. Józef Panaś i dodawał: „Przez kilka nocy spałem również na polu koło punktu opatrunkowego. Leżałem koło ognia i na przemian ogrzewałem sobie głowę, to nogi, a skutek był ten, że spaliłem sobie buty, czapkę i poły kożucha. […] To ciągłe ślęczenie na mrozie wyczerpywało nasze siły zupełnie, nic też dziwnego, że szeregi nasze przerzedły, a przepełniły się nasze szpitale”15. Bywało, że tych ciężko rannych, którzy nie zdążyli zamarznąć, zagryzały wilki. Nieściągane tygodniami mundury zamieniały się w lodowe skorupy. Henryk Tomza, żołnierz II Brygady Legionów, zanotował w swym dzienniku w styczniu i lutym 1915 roku: „Wieczorem zaczynamy znowu wspinać się po stokach gór i prawie u szczytu, w lesie, zatrzymujemy się, aby spędzić noc. Zimno. Mróz dochodzi do minus 26 stopni Celsjusza. Ognisk palić nie wolno, ani nawet papierosów. Otrzymaliśmy na posiłek ciepłe kakao, które grzano w dolinie i podwieziono […]. W marszu byłem tak osłabiony, że upadłem i momentalnie zasypiałem na drodze. Ogarniała mnie senność wprost upajająca, ogarniało mnie ciepło, choć mróz dochodził do kilkunastu stopni. Dopiero straż tylna pomogła mi wstać i iść, odbierając mi zbytni karabin. […] Wieczór zapadł, niebo wyiskrzone gwiazdami, pod nami śnieg, a nas coraz bardziej przenika mróz, który coraz mocniej bierze. Leżymy tyralierą, sześć kroków jeden od drugiego, każdy wygrzebał sobie dołek w śniegu i prawie każdy postarał się przynieść z okolicznych chat trochę siana czy słomy, bodaj słomy ze strzechy, aby podesłać pod siebie, a nie leżeć na śniegu”16. „Nieunikniona konieczność działania została skonfrontowana z surowością zimy” – w styczniu 1915 roku opisał walki w Karpatach sam szef sztabu armii austro-węgierskiej gen. Franz Conrad von Hötzendorf17.
Poza surowym klimatem i zimową aurą żołnierzom doskwierało złe zaopatrzenie. Część żołnierzy landszturmu zimą z przełomu lat 1914 i 1915 przebywała na zapleczu frontu w ubiorach cywilnych, jedynie z czarno-żółtą opaską na rękawie, czekając na broń po poległych. Jeden z rosyjskich dowódców z powrotem odesłał austro-węgierskich jeńców z komentarzem, że wysyłanie na wojnę tak źle ubranych i uzbrojonych żołnierzy przynosi Monarchii Naddunajskiej hańbę!18. Ten stan rzeczy potwierdza relacja Wincentego Dańca, który zimą z 1914 na 1915 rok w okupowanym przez Rosjan Rzeszowie obserwował transporty jeńców austro-węgierskich wywożonych w głąb Rosji. W jego ocenie wyglądali oni bardziej na żebraków niż żołnierzy – byli obdarci, głodni, poowijani szmatami, wynędzniali, często bez czapek i butów19.
Za linią frontu trwała oblężona od początku listopada twierdza Przemyśl z załogą liczącą ponad 100 tys. żołnierzy. Próby jej odblokowania nie przynosiły niczego poza gigantycznymi stratami20. Pisząc o nieudanych próbach odblokowania oblężonego Przemyśla, niemiecki oficer łącznikowy przy AOK gen. August von Cramon skonstatował: „Walki następnych tygodni w wystarczający sposób ukazały, że zamiary naczelnego dowództwa nie dały się pogodzić z możliwościami wojska. […] Wojsko na froncie uznało beznadziejność swych wysiłków wcześniej niż naczelne dowództwo”21.
Niepowodzenia na froncie, trudne warunki pogodowe i złe zaopatrzenie negatywnie odbijały się na morale. Wiosną 1915 roku Mikołaj Hercuń, żołnierz 13. pp, tzw. dzieci krakowskich, tak opisywał nastroje panujące w jego jednostce: „Obowiązek, służba, honor żołnierski, zasługa przed Bogiem i cesarzem, stare, oklepane i puste dla nas frazesy, któremi karmiono nas częściej niż chlebem powszednim. Nadużywane, straciły swą głębię i świętość, wywołując tylko uśmiech politowania czy twardą klątwę”22. Były oficer c.k. ułanów, a później Legionów Polskich, Juliusz Kleeberg wspominał po latach: „Straty Austro-Węgier nie wyrażały się jedynie stratami w ludziach, działach i innym sprzęcie; w dużym stopniu znika również porządek, karność, zaufanie, wreszcie planowość i celowość działania dowództw”23.
Żołnierze coraz częściej wątpili w kompetencje sztabu generalnego, odpowiedzialnego za prowadzenie wojny. Świadczyły o tym chociażby dowcipy. Oto jeden z nich: „Rozmawiają koń, wół i osioł. Koń narzeka, że musi w 1. szeregu iść na wojnę: trafi mnie kula, padnę i taki mój koniec. Wół na to: ty przynajmniej giniesz szlachetną śmiercią od kuli i w bitwie, ale mnie zabiją siekierą i zjedzą. Zaś osioł: ja to wcale nie narzekam, ja siedzę w sztabie generalnym”24. Po Galicji krążył następujący wierszyk: „Najjaśniejszy Panie/ Jak to było w planie/ Dostaliśmy znowu lanie”25.
Na zapleczu frontu nie było dużo lepiej. Mimo wzrostu produkcji (np. w 1914 roku produkcja pocisków artyleryjskich wynosiła średnio 300 tys. miesięcznie, a w 1915 już 1 300 000 sztuk) i głębokiego interwencjonizmu państwowego we wszystkie sektory gospodarki przemysł zbrojeniowy Austro-Węgier nie był w stanie zaspokajać rosnącego popytu na materiały wojenne26. Już we wrześniu 1914 roku poproszono niemieckiego sojusznika o pilne dostawy amunicji artyleryjskiej. Szybko pogarszała się także sytuacja aprowizacyjna ludności. W dniu 28 listopada 1914 roku wprowadzono ceny maksymalne na chleb i mąkę. Oczywiście skutkowało to narodzinami czarnego rynku, a następnie – wprowadzeniem reglamentacji na całego szeregu produktów spożywczych i pogorszeniem się nastrojów społecznych27. Jak 23 kwietnia 1915 roku donosił z Wiednia z centrali w Berlinie ambasador Rzeszy Heinrich von Tschirschky, dostępny na rynku chleb był często niemal niejadalny, a mąka – nawet złej jakości – prawie niedostępna. Osoby przybywające z Węgier rozpowiadały za to, że było tam pod dostatkiem białego chleba. Wiedeńczycy niemal otwarcie potępiali nieudolność rządu we wszystkich sferach, a po mieście krążyły ulotki krytykujące monarchę, rząd i dowództwo. Dominowało przekonanie, że jeszcze nigdy monarchia nie miała tak słabego rządu. Zdaniem ambasadora nawet niewielkie rozruchy głodowe mogły przybrać rozmiary szkodzące wizerunkowi Austro-Węgier na arenie międzynarodowej28.
Zresztą i w Niemczech pogarszała się sytuacja aprowizacyjna ludności. W wyniku blokady handlowej, masowego poboru chłopów i koni do wojska produkcja żywności spadła o 25%. Od października 1914 roku wprowadzono w Rzeszy ceny maksymalne najpierw na mąkę i zboża, a wkrótce potem na: ziemniaki, cukier, masło, ryby, mięso, owoce i warzywa. W październiku 1914 roku wprowadzono także w Niemczech K-Brot (nigdy nie wyjaśniono, czy K pochodziło od słowa Krieg, oznaczającego wojnę, czy też od ziemniaków), czyli chleb z domieszką ziemniaków. Aby zwiększyć podaż zbóż dla ludności cywilnej poprzez ograniczenie opasania trzody chlewnej ziarnem wiosną 1915 roku odgórnie nakazano wybicie jednej trzeciej populacji świń. Nazywano to sarkastycznie „świńskim mordem” bądź „świńską nocą świętego Bartłomieja”29.
Wracając do monarchii habsburskiej, morale poddanych Franciszka Józefa I, zmęczonych już trwającą ponad pół roku wojną, było niskie. Po entuzjazmie pierwszych dni wojny nie było śladu. W takich warunkach rwały się więzi społeczne. Widoczne to było np. w rosnącej niechęci wobec setek tysięcy uchodźców wojennych, jakie schroniły się przed rosyjską inwazją w głębi monarchii. Nie widziano w nich dotkniętych losem, potrzebujących pomocy rodaków i bliźnich, ale niechcianych obcych, konkurentów do kurczących się zapasów żywności, grupę odpowiedzialną za wzrost cen i narastanie problemów aprowizacyjnych. Rodowici wiedeńczycy uważali, że uchodźcy psują estetykę ich miasta, żyjąc na koszt publiczny, jak włóczędzy. W listopadzie 1914 roku czasowo przebywający w austriackiej stolicy konsul Rzeszy we Lwowie Eduard Heine donosił swoim przełożonym w Berlinie: „Wszystkie znane osobistości ze swoimi orszakami są tutaj. Cała Galicja najechała Wiedeń i odcisnęła swoje piętno na obrazie ulicy: wszędzie widzi się i słyszy charakterystyczne polsko-żydowskie typy. […] Hotele, kawiarnie, parki roją się od tych wschodnich postaci z ich damami”30. Mieszkańcy miast i miasteczek w Austrii na różne sposoby okazywali Polakom, Ukraińcom i Żydom z Galicji niechęć, a czasem wręcz otwartą wrogość. Na ulicy potrafiono wyzywać za samo mówienie po polsku i obrzucać epitetami „polskie świnie” czy „polskie psy”, a w gorszym wypadku – kamieniami lub szczuć psami. Zdarzały się akty przemocy w postaci napadów wyrostków na galicyjskie dzieci. Uchodźcom niechętnie wynajmowano mieszkania czy pokoje. Ostentacyjnie lekceważono ich na zakupach. Lepiej było nie przyznawać się do bycia uchodźcą, aby nie narażać się na podejrzenia, szykany, ordynarne zachowanie i zdzierstwo. Lokalne władze nakładały na nich różne bezprawne ograniczenia, jak np. zakaz podróżowania pociągami bez specjalnego zezwolenia czy zakaz wysiadania na niektórych stacjach. Słowo „uchodźca” stało się wyzwiskiem. Rozżaleni Polacy po cichu życzyli wiedeńczykom, aby Moskale wkroczyli do ich miasta i aby sami na własnej skórze poznali, co oznacza okupacja. Państwo starało się jednak w miarę swoich możliwości pomóc uciekinierom, wypłacając biedniejszym zasiłki i kierując ich do specjalnych obozów dla uchodźców31.
Wrogie uchodźcom postawy wynikały m.in. z tego, że wojsko oskarżało ludność Galicji o sprzyjanie Rosjanom, w tym o masowe szpiegowanie na ich rzecz. Miało to być jednym z powodów niepowodzeń austro-węgierskiego oręża. „Chciano wmówić w świat, że to nie braki artylerji, nie przemoc wroga, nie braków pełna organizacja wojskowa i kiepskie przygotowanie do wojny było przyczyną niepowodzeń, tylko zdrada galicyjskiej ludności!”32 – pisał polityk i działacz społeczny Zygmunt Lasocki. Wtórował mu w tym wieloletni minister finansów Leon Bilińsk i, który w debacie w Izbie Panów 28 czerwca 1917 roku mówił: „Późną jesienią 1914 i na początku 1915 r. byliśmy wszyscy – wszyscy, nie wyłączając polskich ministrów, zdrajcami”33. „Nie pamiętam tak osłabionego stanowiska Polaków w Austrii”34 – zanotował pod datą 12 listopada 1914 roku w swym diariuszu działacz Naczelnego Komitetu Narodowego Władysław Leopold Jaworsk i. „W Wiedniu wszystkich nas mają za zdrajców”35 – odnotował z kolei z rezygnacją 23 października 1915 roku.
Oskarżenia o sprzyjanie wrogom często wysuwano na podstawie „absurdalnych dowodów”. Arystokratka Matylda Sapieżyna pisała: „Rozpalone ognisko na polu, garnek, bielizna na płocie, chłop spytany przez wojsko znienacka o drogę dający źle odpowiedź – to posądzenie o konszachty z wrogiem”36. Podobnie oceniał to rotmistrz c.k. ułanów Wojciech Kossak: „Szpiegów widziano wszędzie i we wszystkich: ksiądz, dziedzic, chłop, bez różnicy. Wisielce na drzewach przydrożnych, na rynkach małych miasteczek znaczyły drogi naszych pochodów. Zardzewiała łopata, podniesiona przez chłopa na jego polu, telefoniczny drut, których tyle po ścierniskach i rolach leżało, zerwany chociażby racicą krowy, wszystko to były zbrodnie, które sądził Standrecht (sąd polowy)”37. Chcąc zapewnić sobie nieprzerwaną łączność telefoniczną na stanowiskach bojowych, dowódcy baterii c.k. artylerii często brali sobie zakładników z najbliższej wioski.
Sytuacja Rosji w pierwszych miesiącach 1915 roku wydawała się lepsza niż monarchii habsburskiej. Choć armia rosyjska została wyparta z Prus Wschodnich, to zachowała kontrolę nad większością dawnego Królestwa Polskiego i okupowała większość Galicji. Od momentu zajęcia tej ostatniej Rosjanie traktowali swoją w niej obecność jako trwałą. Od początku wojny głosili bowiem hasła wyzwoleńcze i posługiwali się retoryką pansłowiańską. 18 sierpnia 1914 roku głównodowodzący wojsk rosyjskich, wielki książę Mikołaj Mikołajewicz, wydał odezwę do mieszkańców Galicji, w której deklarował wyzwolenie spod „cudzoziemskiego jarzma”, „przywrócenie prawa i sprawiedliwości” oraz „urzeczywistnienie waszych narodowych pragnień”. Carski generał-gubernator lwowski Gieorgij Bobrinski od początku zapowiadał przyłączenie Galicji Wschodniej do Rosji. 13 października 1914 roku stwierdził publicznie: „Przede wszystkim Galicja Wschodnia i Łemkowszczyzna jest odwieczną częścią jednej Wielkiej Rusi. Na ziemiach tych ludność rdzenna była zawsze rosyjska: administracja tych ziem powinna być na zasadach rosyjskich. Będę tu wprowadzał rosyjski język, rosyjskie prawo i ustrój”38. Na inkorporowanych (bezprawnie – wciąż trwała wojna) ziemiach wprowadzono rosyjski podział administracyjny. Generał-gubernatorowi we Lwowie podlegały gubernie: lwowska, halicka, czerniowiecka, a od kwietnia 1915 roku – także przemyska. W przyszłości planowano stworzenie dodatkowych dwóch guberni, a mianowicie krakowskiej i tarnowskiej. Miały one zostać przyłączone do autonomicznego Królestwa Polskiego. Powołano także komisję językową mającą zrusyfikować miejscowe nazwy własne.
Miastom galicyjskim starano się możliwie szybko nadać rosyjski wygląd, m.in. poprzez usunięcie z przestrzeni publicznej symboli władzy austriackiej (austriackiego godła oraz popiersi i portretów cesarza Franciszka Józefa), wywieszanie rosyjskich flag podczas dni galowych, nakaz umieszczania na sklepach szyldów rosyjskich. Na wieży ratusza lwowskiego austriackiego orła owinięto w czarny worek, a popiersie cesarza w sali obrad rady miejskiej zastąpiono popiersiem… Adama Mickiewicza. Wprowadzono ostentacyjnie wielkie rosyjskie napisy na dworcach kolejowych, a w niektórych miejscowościach (np. w Brodach, Tarnopolu i Samborze) zmieniano nawet nazwy ulic. Z witryn zakładów fotograficznych zniknęły zdjęcia c.k. żołnierzy. Nie można było nosić czarno-żółtych (barwy dynastii habsburskiej) wstążek i innych detali ubioru. Usuwano skrzynki pocztowe z austriackim herbem, a listonoszom z tego samego powodu nakazano zdanie dotychczasowych toreb służbowych39.
W dalszej kolejności planowano demontaż i wywóz polskich pomników oraz przeniesienie polskiego uniwersytetu ze Lwowa do Warszawy. Na terenach okupowanych wprowadzono rubla, czas petersburski oraz obowiązujący w Rosji ruch prawostronny. Na okupowane tereny napływały tysiące rosyjskich urzędników, policjantów, pocztowców, kupców i kolejarzy. Pod koniec września 1914 roku zamknięto wszystkie szkoły i zakazano działalności jakichkolwiek organizacji społecznych i politycznych, tolerując jedynie te dobroczynne. Ogromny nacisk położono na promowanie języka rosyjskiego, organizując jego kursy i zakładając biblioteki. W Petersburgu 1 lutego 1915 roku z wielką pompą, z udziałem trzech ministrów oraz wielu posłów i senatorów, otwarto kurs dla nauczycieli galicyjskich. W styczniu 1915 roku Bobrinski wydał zgodę na zakładanie prywatnych szkół z polskim językiem nauczania. Tygodniowy plan musiał zawierać co najmniej pięć godzin języka rosyjskiego, nauczanie musiało się zaś odbywać na podstawie podręczników zatwierdzonych w Rosji40.
Promowano rosyjską kulturę poprzez organizowanie wieczorów literackich i koncertów muzycznych. Nad prawomyślnością nowych poddanych cara czuwała cenzura wojskowa, która kontrolowała nawet nekrologi, a także armia donosicieli i agentów ochrony. Władze rosyjskie od początku konsekwentnie negowały odrębność narodu ukraińskiego, uznając go za polsko-austriacki wymysł. Zakazano jakichkolwiek publikacji w języku ukraińskim, nawet wspomnianych wyżej nekrologów. Ukraiński, zwany pogardliwie „miejscowym narzeczem”, tolerowano jedynie w mowie. Mienie ukraińskich organizacji politycznych, społecznych i kulturalnych zostało skonfiskowane. Aresztowano i wywieziono w głąb Rosji 12 tys. ukraińskich działaczy narodowych, w tym wielu duchownych z greckokatolickim arcybiskupem lwowskim, Andrijem Szeptyckim, na czele. Pod kierownictwem przybyłego z Rosji biskupa Eulogiusza wśród ludności ukraińskiej promowano prawosławie. Według ostrożnych szacunków zdecydowało się je przyjąć jedynie około 60 parafii, także ze względu na obietnice pomocy materialnej. W trosce o spokój na tyłach frontu władze rosyjskie nie stosowały w tym względzie przymusu. Likwidację Cerkwi greckokatolickiej i masowe konwersje na prawosławie zostawiły sobie na czas powojenny41.
Skoro o religii mowa, okupanci nakazali duchownym wznoszenie modłów za cara. Spotkało się to z kategorycznym sprzeciwem obu arcybiskupów lwowskich: rzymskokatolickiego Józefa Bilczewskiego i wspomnianego wyżej Szeptyckiego. Szczególną wrogość Rosjanie okazywali Żydom. Od początku wojny głosili, że chcą wyzwolić Słowian spod niemieckiego i żydowskiego ucisku. Podczas okupacji w głąb Rosji zesłano dziesiątki tysięcy wyznawców judaizmu. Na terenach okupowanych dochodziło do pogromów i gwałtów42. Wprowadzono ograniczenia w przemieszczaniu się Żydów pomiędzy galicyjskimi powiatami, wypędzano z niektórych miejscowości, zwalniano z posad państwowych, nakazywano im otwierać sklepy w szabat.
W Gorlicach rosyjski dowódca przekazał burmistrzowi miasta, księdzu Bronisławowi Świeykowskiemu, żywność dla głodującej ludności, zastrzegając przy tym, że nie mogą jej otrzymać Żydzi43. „Wielki obszar zamieszkały przez milion Żydów, którzy jeszcze wczoraj cieszyli się wszelkimi prawami ludzkimi i socjalnymi, otoczony został ognistym kordonem krwi i żelaza, odgrodzony od świata i poddany władzy dzikich zwierząt w postaci kozaków i żołnierzy. Sprawiało to wrażenie, jakby dokonywano zagłady jednego z plemion Izraela!44” – oceniał położenie Żydów na terenach okupowanych żydowski literat i działacz społeczny z Rosji Szlojme Zajnwel Rapoport, znany jako An-ski.
Niezależnie od przynależności etnicznej i wyznawanej religii mieszkańcom Galicji dawały się we znaki: drożyzna, rekwizycje, przeszukania i konfiskaty mienia oraz przemoc fizyczna wobec cywilów, której symbolem stała się nahajka. Galicjan szokowało przywrócenie niestosowanej tu od dekad kary chłosty. W przypadku nieposłuszeństwa wobec władzy groziły im także deportacja w głąb Rosji lub sąd polowy45. Jak oceniał Tadeusz Tertil, burmistrz okupowanego Tarnowa, rosyjscy oficerowie „starali się szczodrobliwością i obietnicami gór złotych ująć sobie niższe, biedniejsze warstwy społeczne”46.
Osobną kwestią było zachowanie się wkraczającej armii rosyjskiej. Na porządku dziennym były rabunki i gwałty. Tak opisywano sytuację w powiecie pilzneńskim: „Żołdactwo rosyjskie kradło, co tylko się dało. Kradli: konie, bydło, drób, świnie, paszę, żywność, sprzęty domowe, kapelusze damskie, książki z bibliotek, pieniądze, zegarki – nawet buciki dla dzieci – dokumenty – świadectwa – jednym słowem wszystko mogące im się na coś przydać lub wręcz niepotrzebne. Wiele rzeczy sprzedawali za bezcen w innych miejscowościach, czego nie chciano kupić, niszczyli lub porzucali koło drogi. […] Jednym słowem, kradli wszystko, co się dało poruszyć z ziemi; co się nie dało wziąć, niszczyli”47.
Z kolei Katarzyna Szatko, żona nauczyciela szkoły w Staszkówce na północ od Gorlic, wspominała: „Jeden kozak przystąpił wprost do męża i zaczął przeszukiwać go dokumentnie. Zosia na moich rękach zaczęła krzyczeć w przerażeniu: Całego tatusia mi kozak zabierze, a ten zamamrotał: Nie krzycz! Znalazł zegarek i portmonetkę z kilku reńskimi i to go zaspokoiło. […] Drugi kozak myszkował po kątach. Z szafki podręcznej wziął rozpoczętą flaszkę wódki, którąś my jeszcze uchronili, flaszkę spiritusu denaturowanego do palenia i lekarstwo dla dziadka. Na ścianie wisiała torebka Dziuni na wyjazd jej do gimnazjum do Tarnowa. Nie pomógł jej płacz”48.
Z drugiej strony mamy liczne relacje źródłowe o bardzo dobrym zachowaniu carskich oficerów (wśród których nie brakowało Polaków) wobec ludności cywilnej, którą starali się chronić przed rabunkami i gwałtami. W Rzeszowie oficerowie zachowywali się jak dżentelmeni. Za wszystko płacili i dawali hojnie napiwki49.
Aby utrzymać dyscyplinę w wojsku, okupanci wydali zakaz sprzedaży alkoholu. Takie regulacje były niezbędne, czego dowodziły np. wydarzenia z 22 września 1914 roku z Rzemienia koło Mielca. Tego dnia wkroczyły tam pododdziały rosyjskie. „Kozacy rzucili się zaraz na gorzelnię, gdzie znaleźli wielkie zapasy wódki” – odnotował w dzienniku miejscowy ziemianin Jan Hupka – „i zaraz zaczęli pić. W przeciągu godziny z kilku sotni kozaków już tylko konie były trzeźwe. Zaczęły nadciągać oddziały piechoty. Żołnierze ci również zaczęli pić na umór. Wszelka subordynacja wobec oficerów znikła i niedługo całe otoczenie gorzelni zasłane było pijanymi do nieprzytomności żołdakami”50. Przybyły na miejsce po kilku godzinach generał ze sztabem nie widział innego sposobu na opanowanie sytuacji, jak podpalenie gorzelni.
Tak wspominał natomiast wejście Rosjan do Gorlic 16 listopada 1914 roku ich nastoletni mieszkaniec Jan Sikorski: „Lecz po wstąpieniu do miasta żołnierze zaczęli hulać. Najpierw wstąpili do propinacji w Rynku, a dobrawszy się do wódki i spirytusu, zalewali sobie pały. Jeden z nich, włożywszy głowę do wielkiej beczki, pił z niej wprost. Zgięty w pasie we dwoje nie mógł się później wyprostować i tak ze spuszczoną głową został na miejscu, wyzionąwszy ducha. Kiedy oficerowie dowiedzieli się o tym, kazali wylać na Rynek wszystek alkohol. Żołnierze nie dawali jednak za wygraną, nadstawiali menażki, kociołki i flaszki i łapczywie chwytali z rynsztoka napój rozweselający”51.
We wspomnianej już Staszkówce znajdowała się gorzelnia. „Kiedy wojska rosyjskie zbliżały się, rządca, obawiając się następstw pijackich, wypuścił wszystek spirytus z kadzi na zewnątrz, a tych kadzi, i to dużych, było kilka. Spirytus rozlewał się tedy po ziemi, wypływał do pobliskiego stawu i zatrzymywał się w każdym dołeczku, nawet w zagłębieniach kopyt końskich. Kiedy nadciągnęło wojsko rosyjskie, żołnierze pili ze stawu, kładli się na ziemię, lizali ją i żłopali spirytus, gdzie tylko on się zatrzymał. Nie trzeba było zamiatać placu koło gorzelni, tak go pięknie językami wyczyścili”52 – wspominała Katarzyna Szatko.
Swoistym memento dla losów monarchii naddunajskiej stał się Przemyśl. Po sześciomiesięcznym oblężeniu i kilku nieudanych próbach odblokowania 23 marca 1915 roku ta największa twierdza monarchii, rozbudowywana przed wojną kosztem olbrzymich nakładów finansowych, skapitulowała. Do niewoli poszło 9 generałów, 2 500 oficerów i 117 tys. żołnierzy. Odbiło się to szerokim echem w całej Europie, przyczyniając się do pogorszenia wizerunku monarchii habsburskiej jako wielkiego mocarstwa, i stanowiło zapowiedź jej klęski. W kwaterze austro-węgierskiego naczelnego dowództwa (Armeeoberkommando – AOK) panowały minorowe nastroje. Według adiutanta Conrada, ppłk. Rudolfa Kundmana, atmosfera w AOK w Cieszynie była „poniżej zera”. Sam szef sztabu uznał upadek twierdzy za „niedającą się zagoić ranę w moim życiu służbowym” i rozważał nawet rezygnację z piastowanej funkcji i emigrację do Szwajcarii53. Lakoniczny komunikat AOK na temat upadku twierdzy stwierdzał jedynie, że nie wpłynie to na przebieg działań wojennych. W swym rozkazie arcyksiążę Fryderyk stylizował obronę Przemyśla na heroiczny wyczyn, który na wieki zapisał się w księdze chwały armii habsburskiej. Po tym sukcesie Rosjanie wzmocnili nacisk na froncie karpackim, podchodząc m.in. pod Bardejów i zdobywając nieco terenu w dolinie Laborca, w rejonie Medzilaborec54.
Na terenach okupowanych z trudem ukrywano swoje przygnębienie na wieść o upadku Przemyśla. Rosjanie organizowali z tej okazji uroczystości publiczne. Józef Białynia-Chołodecki, kronikarz dziejów miasta Lwowa, tak opisywał reakcje lwowian na wieść o upadku nieodległej twierdzy: „We Lwowie zapanowało olbrzymie przygnębienie; wielu optymistów nie chciało wierzyć tej bolesnej nowinie, a dopiero porozwieszane wieczorem z rozkazu władz rosyjskich flagi po kamienicach rozprószyły wszelkie wątpliwości. Pod wpływem depresji chodzili jedni smutni, powarzeni, drudzy ze złorzeczeniem i przekleństwem na ustach, skierowanem przeciw intendenturze Austro-Węgier i zarządzeniom władz, znów inni z otwartymi objawami antypatji dla Rosjan, niebaczni, iż narażają się na aresztowanie, a nie brakło i takich, którzy okupili wiadomość spazmatycznym płaczem, atakami histerji i szału, a nawet apopleksją”55.
Pod koniec kwietnia 1915 roku w okupowanej Galicji wizytę złożył car Mikołaj II. Monarcha odwiedził m.in. uroczyście na tę okazję przygotowane (flagi, iluminacje, bramy triumfalne) Lwów i Przemyśl. Podczas pobytu w stolicy prowincji ogłosił, że nie ma już Galicji tylko wielka Rosja aż po Karpaty. W większości ludność miast zachowała się wobec wizyty Mikołaja II obojętnie, ostentacyjnie pozostając w domach. W Przemyślu na powitanie cara ściągnięto pod przymusem młodzież szkolną56. „Car był dwa dni tutaj w towarzystwie wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza. Wcześniej rosyjskie dowództwo twierdzy wydało rozkaz, że pozostający tu austro-węgierscy chorzy i ranni, jak i trochę personelu sanitarnego, który tutaj jeszcze jest, zostają internowani w szpitalach na cztery dni. Wszystkie okna szpitala od strony ulic zostały zalepione albo zasłonięte. Surowo zabroniono pokazywać się w oknach od strony ulic, w przeciwnym razie rosyjscy wartownicy dostali rozkaz strzelać. Ulice miasta były czerwono-niebiesko-biało oflagowane, przed starostwem, gdzie odbyło się uroczyste powitanie, zostały wzniesione bramy triumfalne. Na wszystkich ulicach szpalery rosyjskich żołnierzy”57 – zapisała w swym dzienniku austriacka pielęgniarka hrabina Ilka Künigl Ehrenburg.
Po upadku Przemyśla inicjatywa na froncie wschodnim pozostawała wciąż w rękach Rosjan. Nie ustawał nacisk na wojska austro-węgierskie, a front w Karpatach trzeszczał. Dalsze postępy rosyjskie groziły koniecznością wycofania się armii austro-węgierskiej aż na linię Dunaju, co najprawdopodobniej oznaczałoby rozpad Austro-Węgier w ówczesnym kształcie. Choć w połowie kwietnia na froncie w Galicji nastąpiło pewne odprężenie, a wojska rosyjskie poniechały ataków i wykazywały oznaki wyczerpania, to jednak w każdej chwili należało się liczyć ze wznowieniem przez nie działań ofensywnych.
Oczywiście armii rosyjskiej w Karpatach również doskwierały braki. Jak meldował 16 kwietnia 1915 roku kwatermistrzowi 3. Armii ppłk Łazariew z XXIX Korpusu, podlegli mu żołnierze cierpieli niedostatek, a konie po prostu głodowały. W magazynach na stacji Komańcza brakowało furażu. Nie można go było także pozyskać w terenie. W związku z tym groziło masowe padanie koni. Według danych pozyskanych od dowódców pułków piechoty 30–40% żołnierzy było chorych58. W Rosji, podobnie jak we wszystkich krajach uwikłanych w wojnę, szybko zaczęło brakować amunicji artyleryjskiej. Ośrodki przemysłu zbrojeniowego, m.in. w okręgu Sankt Petersburga, na Uralu i w Zagłębiu Donieckim, nie nadążały z zaspokajaniem gigantycznego popytu. Ze względów geograficznych Rosja miała utrudnioną komunikację ze swoimi sojusznikami na Zachodzie. Morze Bałtyckie było kontrolowane przez flotę niemiecką, a cieśniny bałtyckie – na żądanie władz w Berlinie – zostały przez Duńczyków zaminowane. Turcja z kolei kontrolowała wyjście z Morza Czarnego. Ten stan rzeczy usiłowali zmienić Brytyjczycy i Francuzi, tocząc od lutego 1915 roku walki o Dardanele. Aby mieć wpływ na rozstrzygnięcia polityczne dotyczące tej żywotnej arterii dla Rosji, w Odessie i Sewastopolu formowano korpus desantowy mający wziąć udział w zdobywaniu cieśnin czarnomorskich i Istambułu59. Do portów w Archangielsku i Murmańsku na dalekiej północy nie prowadziła wówczas jeszcze żadna linia kolejowa z Rosji Centralnej. Nie mogły być one zatem wykorzystywane do sprowadzenia zza morza materiałów wojennych na masową skalę. W czerwcu 1915 roku (m.in. siłami jeńców wojennych) rozpoczęto budowę kolei do Murmańska. Ukończono ją dopiero niedługo przed wybuchem rewolucji60. Natomiast transport towarów koleją syberyjską z portu we Władywostoku do Rosji europejskiej trwał ponad miesiąc. Tą właśnie drogą sprowadzano m.in. importowaną z USA amunicję artyleryjską.
W zasadzie od września 1914 roku w niemieckim sztabie generalnym zdawano sobie sprawę, że Austro-Węgry nie będą w stanie samodzielnie opanować kryzysu na froncie wschodnim i tylko kwestią czasu było, kiedy Niemcy będą musiały je wesprzeć militarnie. Zresztą po samej monarchii habsburskiej jesienią 1914 roku krążył dowcip, że Austriacy są tylko po to, aby zatrzymać nieprzyjaciela do momentu, aż nadejdzie prawdziwe wojsko, czyli Niemcy61. Pod propagandową fasadą i sloganami o jedności aż do zwycięstwa, braterstwie broni, niezłomności sojuszu, niepodważalnej wierności, staniu ramię przy ramieniu czy wierności Nibelungów, krył się zgoła odmienny, skrzętnie ukrywany przed opinią publiczną, obraz niełatwych relacji między Niemcami i Austro-Węgrami. Od samego początku wojny bowiem pomiędzy naczelnymi dowódcami armii niemieckiej i austro-węgierskiej iskrzyło. Spierano się głównie o strategię prowadzenia wojny. Fundamentalne różnice zdań przerodziły się we wzajemną niechęć, w uprzedzenia i narastający brak zaufania. Powątpiewano w umiejętności drugiej strony i jej dobrą wolę. Niemcy patrzyli na swego sojusznika coraz bardziej krytycznym okiem. Generał Erich von Falkenhayn, szef pruskiego sztabu generalnego i faktyczny wódz naczelny armii niemieckiej, wspominał: „Nie ustawały prośby sprzymierzeńców o pomoc, wystosowywane w coraz to nowych formach”62. „Austriacy są, tak jak wcześniej, żałośni. Wczoraj znów cofnęli się w Karpatach. Biją się rzeczywiście fatalnie”63 – zanotował pod koniec marca 1915 roku w swym dzienniku szef gabinetu wojskowego cesarza Wilhelma II gen. Moritz von Lyncker. Kilka miesięcy później skomentował, że austro-węgierska „zarozumiałość stoi w odwrotnym stosunku do ich osiągnięć”64. Generał Georg von der Marwitz, dowódca niemieckiego Korpusu Beskidzkiego (Beskidenkorps), walczącego od marca 1915 roku w Karpatach, zaznaczył wyraźnie, że jednostki niemieckie mają walczyć w jednej, zwartej formacji pod jego dowództwem, a gdyby doszło do konieczności pomieszania ich z oddziałami c.k. armii, zastrzegł sobie dowodzenie nad całością takiego ugrupowania. Szczególnie źle o armii monarchii naddunajskiej wyrażał się gen. Erich Ludendorff, kwatermistrz niemieckiego frontu wschodniego i zastępca dowódcy wojsk niemieckich na wschodzie (Ober-Ostu) – gen. Paula von Hindenburga. W listach do byłego już szefa pruskiego sztabu generalnego, gen. Helmutha von Moltkego młodszego, zarzucał im arogancję, niekompetencję i brak woli oporu. Jego zdaniem Austro–Węgry nie miały drygu do tego, aby być wielkim mocarstwem, a niemieccy attaché wojskowi w Wiedniu przed wybuchem wojny źle wykonywali swą pracę, nie informując centrali o faktycznym stanie habsburskich sił zbrojnych. Sojuszników nazywał wprost „gnojkami”. Z kolei w listach do swej żony Max Hoffmann, bliski współpracownik Hindenburga i Ludendorffa, określał Austro-Węgrów mianem „żałosnej bandy”, zrzucając na nich winę za m.in. niepowodzenie koncentrycznego uderzenia na Warszawę w październiku 1914 roku65.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.Karpatoruskij kałendar Lemko-sojuza na god 1961, s. 129–130. [wróć]
2. J. Scheiber, Vier Jahre als Infanterist im I. Weltkrieg. Ein Tagebuch, hrsg. A. Schieber, Freiberg 1998, s. 40. [wróć]
3. H. Kraft, Der Anteil der 11. Bayer. Inf. Div. an der Durchbruchschlacht von Gorlice-Tarnow und an den Anschließenden Verfolgungskämpfen bis zum Übergang der Division über den San, München 1934, s. 13. [wróć]
4.Bitwa pod Gorlicami. Studia z perspektywy stulecia, red. J. Centek, S. Kułacz, K. Ruszała, Gorlice 2015. [wróć]
5.Przełamanie pod Gorlicami i Tarnowem 1915, „Mówią wieki”, 2006, nr 6, s. 45 –49; Bitwa pod Gorlicami, [w:] dodatek „Bitwy świata” do dziennika „Rzeczpospolita” 2007, 13 października, nr 32, s. 4–15; Podwójna okupacja i granice kompromisu. Galicja w okresie I wojny światowej, „Przegląd Historyczno-Wojskowy” 2022, z. 4, s. 139–162; Pożegnanie z monarchią. Proces delegitymizacji instytucji monarchii w oczach Polaków 1914–1918, [w:] Niedokończona wojna? „Polskość” jako zadanie pokoleniowe, red. R. Traba, Warszawa 2020, s. 151–176; Wielka Wojna polsko-polska. Polacy w szeregach armii państw zaborczych. Zarys problematyki, [w:] Doświadczenia żołnierskie Wielkiej Wojny. Studia i szkice z dziejów frontu wschodniego I wojny światowej, red. M. Baczkowski, K. Ruszała, Kraków 2016, s. 51–77; Der lange Abschied der Polen von Österreich, [w:] Die Habsburgermonarchie 1848––1918, Band XI: Die Habsburgermonarchie und der Erste Weltkrieg, Teil 2: Vom Vielvölkerstaat Österreich-Ungarn zum neuen Europa der Nationalstaaten, hrsg. H.Rumpler, Wien 2016, s. 813–851; Wielka Wojna Łemków, [w:] Bitwa pod Gorlicami. Studia…, op. cit., s. 151–172; „Pod gasnącą gwiazdą Habsburgów”. Doświadczenie frontu wschodniego polskich żołnierzy ck armii, [w:] Front wschodni I wojny światowej. Studia z dziejów militarnych i polityczno-społecznych, red. M. Baczkowski, K. Ruszała, Kraków 2013, s. 83–98; „Najgorsze bestie to są Honwedy”. Ewolucja stosunku polskich mieszkańców Galicji do monarchii habsburskiej podczas I wojny światowej, [w:] Galicyjskie Spotkania 2011, tom studiów pod red. U. Jakubowskiej, Zabrze 2011, s. 161–179. [wróć]
6.Gorlickaja operacija. Sbornik dokumientow, Moskwa 1941. Ponieważ w Rosji obowiązywał inny czas niż w Austro-Wegrzech i Niemczech, w tekście, gdzie powołuję się na dokumenty z tego wydawnictwa, zmieniam czas z petersburskiego na środkowoeuropejski. [wróć]
7. M. Klimecki, Gorlice 1915, Bellona (seria „Historyczne Bitwy”), Warszawa 1991. [wróć]
8. M. Zgórniak, Bitwa pod Gorlicami 1915 r., [w:] Nad rzeką Ropą. Szkice historyczne, Kraków 1968, s. 551–582. [wróć]
9. R.L. DiNardo, Przełom. Bitwa pod Gorlicami i Tarnowem 1915, Poznań 2012. [wróć]
10. J. Centek, Bitwa pod Gorlicami, Małe Verdun czy operacja tarnowsko-gorlicka. Regionalna polityka historyczna, [w:] Materiały z międzynarodowej konferencji naukowej Znaki Pamięci V – bitwa gorlicka, jej znaczenie i skutki, red. K. Ruszała, Gorlice 2012, s. 5–13. [wróć]
11.Znaki pamięci II – śladami I wojny światowej: materiały z międzynarodowej konferencji, red. M. Łopata, Gorlice 2009; Znaki pamięci III – śladami I wojny światowej: materiały z konferencji, red. M. Łopata, Gorlice 2010; Znaki pamięci IV – w 95 rocznicę Bitwy Gorlickiej: materiały z konferencji, red. M. Łopata, K. Ruszała, Gorlice 2011; Znaki Pamięci V – bitwa gorlicka, jej znaczenie i skutki, red. K. Ruszała, Gorlice 2012, Znaki pamięci VI – ziemia gorlicka w ogniu Wielkiej Wojny: materiały z konferencji naukowej, red. K. Ruszała, Gorlice 2014. [wróć]
12.Silvesternacht, „Neue Freie Presse” 1915, 1 stycznia, nr 18088, s. 1–2. [wróć]
13. A. Watson, Ring of Steel. Germany and Austria-Hungary in World War I, New York 2014, s. 157. [wróć]
14. M. Rauchensteiner, Der Erste Weltkrieg und das Ende der Habsburgermonarchie, Wien 2013, s. 315. [wróć]
15. J. Panaś, My, II Brygada, Katowice 1929, s. 46–47, 49. [wróć]
16.H. Tomza, Dziennik legionisty 1914–1915. Walki II Brygady Legionów w Karpatach Wschodnich, Warszawa 2008, s. 107, 111, 117–118. [wróć]
17. L. Höbelt, «So wie wir haben nicht einmal die Japaner angegriffen». Österreich-Ungarns Nordfront ١٩١٤/١٥, [w:] Die vergessene Front. Der Osten 1914/15. Ereignis, Wirkung, Nachwirkung, hrsg. G.P. Groß, Paderborn 2006, s. 99. [wróć]
18. E. Schmidl, Die k. u k. Armee: integrierendes Element eines zerfallenden Staates?, [w:] Das Militär und der Aufbruch in die Moderne 1860 bis 1890. Armeen, Marinen und der Wandel von Politik, Gesellschaft und Wirtschaft in Europa, den USA sowie Japan, hrsg. M. Epkenhans, G.P. Groß, München 2003, s. 149. [wróć]
19. W. Daniec, Pamiętnik z przeżyć Wielkiej Wojny, Rzeszów 1926, t. 1, s. 140. [wróć]
20. Szerzej patrz np.: A. Watson, Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy, Poznań 2022. [wróć]
21. A. von Cramon, Unser österreich-ungarischer Bundesgenosse im Weltkriege. Erinnerung aus meiner vierjährigen Tätigkeit als bevollmächtigter General beim k. u k. Armeeoberkommando, Berlin 1920, s. 8. [wróć]
22. M. Hercuń, Rakiety nad frontami, Warszawa, b.d.w., s. 33–34. [wróć]
23. J. Kleeberg, Geneza bitwy pod Gorlicami, „Bellona” 1931, R. 13, t. 37, z. 1, s. 446. [wróć]
24. W. Daniec, op. cit., s. 96. [wróć]
25. H. Kramarz, Samorząd Lwowa w czasie pierwszej wojny światowej i jego rola w życiu miasta, Kraków 1994, s. 34. [wróć]
26. F. Butschek, Organization of War Economies (Austria-Hungary), [w:] 1914–1918-Online. International Encyclopedia of the First World War, ed. by U. Daniel, P. Gatrell, O. Janz, H. Jones, J. Keene, A. Kramer, and B. Nasson, issued by Freie Universität Berlin, Berlin 2016-02-19. DOI: 10.15463/ie1418.10835. [wróć]
27. L. Höbelt, „Stehen oder Fallen?” Österreichische Politik im Ersten Weltkrieg, Wien 2015, s. 34–44; Watson, Ring…, op. cit., s. 330–359. [wróć]
28. Telegram Tschirschkiego do Urzędu ds. Zagranicznych z 23 kwietnia 1915 roku, [w:] PAAA, R.20.183, I A Weltkrieg, WK geh., Bd. 14, s. 40. [wróć]
29. A. Watson, Ring…, op. cit., s. 234, 243–244; R. Chickering, Das Deutsche Reich und der Erste Weltkrieg, München 2002, s. 54–61. [wróć]
30. List Heinzego do Bethmanna-Hollwega z 19 września 1914 roku, [w:] Politisches Archiv des Auswärtiges Amtes, Berlin, R.8973, Österreich 94, Angelegenheiten Galiziens und Bukowina, Bd. 21. [wróć]
31. Szerzej o uchodźcach patrz: K. Ruszała, Galicyjski Eksodus. Uchodźcy z Galicji podczas I wojny światowej w monarchii Habsburgów, Kraków 2020. [wróć]
32.Z. Lasocki, Polacy w austriackich obozach barakowych dla uchodźców i internowanych, Kraków 1929, s. 92. [wróć]
33.Ibidem, s. 145. [wróć]
34.W.L. Jaworski, Diariusz 1914–1918, Warszawa 1987, s. 14. [wróć]
35.Ibidem, s. 65. [wróć]
36.M. Sapieżyna, My i nasze siedliska, Kraków 2003, s. 236. [wróć]
37. W. Kossak, Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 284. O szpiegomanii szerzej patrz. np. W. Borodziej i M. Górny, Nasza wojna. Europa Środkowo-Wschodnia 1912–1916, t. 1, Imperia, Warszawa 2014, s. 115–125. [wróć]
38.Zbiór dokumentów dotyczących sprawy polskiej. Sierpień 1914 r. – styczeń 1915 r., Szwajcarya 1915, s. 29. [wróć]
39. B. Janusz, 293 dni rządów rosyjskich we Lwowie (3.IX.1914–22.VI.1915), Lwów 1915, s. 229; J. Białynia-Chołodecki, Lwów w czasie okupacji rosyjskiej (3 września 1914 – 22 czerwca). Z własnych przeżyć i spostrzeżeń, Lwów 1930, s. 104, 138. [wróć]
40. P. Szlanta, Podwójna okupacja…, op. cit., s. 140–144. [wróć]
41. A. Krochmal, Społeczność greckokatolicka w Galicji w okresie inwazji rosyjskiej (1914–1915), „Miscellanea Historico-Archivistica” 2014, t. 21, s. 242–250; A. Szczupak, Greckokatolicka diecezja przemyska w latach I wojny światowej, Kraków 2015, s. 101–195; W. Osadczy, Święta Ruś. Rozwój i oddziaływanie idei prawosławia w Galicji, Lublin 2007, s. 615–699. [wróć]
42. K. Ruszała, Od entuzjazmu do gniewu: dynamika emocji podczas I wojny światowej na przykładzie mieszkańców Galicji, „Prace Historyczne” 2024, z. 151(2), s. 389–392; J.Z. Pająk, Od autonomii do niepodległości. Kształtowanie się postaw politycznych i narodowych społeczeństwa Galicji w warunkach Wielkiej Wojny 1914–1918, Kielce 2012, s. 92, 136–142. [wróć]
43. B. Świeykowski, Z dni Grozy w Gorlicach. Od 25 IX 1914 do 2 V 1915, Kraków 1919, s. 49. [wróć]
44. S. An-Ski, Tragedia Żydów galicyjskich w czasie I wojny światowej. Wrażenia i refleksje z podróży po kraju, Przemyśl 2010, s. 3–34. [wróć]
45. M. von Hagen, War in a European Borderland. Occupations and Occupation Plans in Galicia and Ukraine, 1914/1918, Washington 2007, s. 19–42. [wróć]
46. Archiwum Narodowe w Krakowie, oddział w Tarnowie, zesp. nr 266: Zbiór materiałów „Tarnoviana” (Varia), sygn. V.2., Do c.k. Nadprokuratory Państwa w Krakowie czasowo w Ołomuńcu do L:1743/15. [wróć]
47. J.Z. Pająk, Od autonomii…, op. cit., s. 92. [wróć]
48. K. Szatko, Staszkówka w pierwszych latach dwudziestego wieku, uzupełnione przez Janusza Zaucha, wnuka, Gorlice 2011, s. 34. [wróć]
49. S. Grabski, Pamiętniki, Warszawa 1989, cz. 1, s. 268. [wróć]
50. J. Hupka, Z czasów Wielkiej Wojny. Pamiętnik nie kombatanta, Niwiska 1936, s. 30. [wróć]
51. J. Sikorski, Moje wspomnienia z lat młodzieńczych. W 50-tą rocznicę bitwy pod Gorlicami, maszynopis w zbiorach Muzeum PTTK w Gorlicach, s. 40. [wróć]
52. K. Szatko, Staszkówka w pierwszych…, op. cit., s. 35. [wróć]
53. L. Höbelt, Marburg – Negotin – Tarnow. Der italienische Kriegseintritt und die militärischen Alternativen der Mittelmächte, [w:] Léta do pole okovaná 1914–1918, svazek II:1915 – novi nepratele, nove vyzvy, J. Lanek, T. Kykal i in., Praha 2017, s. 15. [wróć]
54. Szerzej patrz np.: M. Drobňák, Karpaty 1914/1915. Walki podczas pierwszej wojny światowej na obecnej północno-wschodniej Słowacji, Nižná Polianka 2022, s. 139–195. [wróć]
55. J. Białynia-Chołodecki, op. cit., s. 136–137. [wróć]
56.Ibidem; B. Janusz, op. cit., s. 246. Szerzej o okupacji rosyjskiej patrz: A. Achmatowicz, Polityka Rosji w kwestii polskiej w pierwszym roku Wielkiej Wojny 1914–1915, Warszawa 2003. [wróć]
57. I. Künigl Ehrenburg, W oblężonym Przemyślu. Kartki dziennika z czasów Wielkiej Wojny (1914–1915), Przemyśl 2010, s. 201. [wróć]
58. Meldunek Łazariewa, [w:] Gorlickaja operacija…, op. cit., nr 105. [wróć]
59. Meldunek Iwanowa, [w:] Gorlickaja operacija…, op. cit., nr 172. [wróć]
60. Szerzej patrz: R. Nachtigal, Die Murmanbahn 1915 bis 1919. Kriegsnotwedigkeit und Wirtschaftsinteressen, Remshalden 2007. [wróć]
61. E. Kisch, Zapisz to, Kisch!, Warszawa 1957, s. 290. [wróć]
62. E. von Falkenhayn, Niemieckie Naczelne Dowództwo w latach 1914–1916, Oświęcim 2012, s. 54. [wróć]
63.Kaiser Wilhelm II als Obersten Kriegsherr im Ersten Weltkrieg. Quellen aus der militärischen Umgebung des Kaisers 1914–1918, oprac. i wstęp H. Afflerbach, München 2005, s. 231. [wróć]
64.Ibidem, s. 328. [wróć]
65. M. Rauchensteiner, op. cit., s. 318–319; G. Kronenbitter, Von »Schweinhunden« und «Waffenbrüdern». Der Koalitionskrieg der Mittelmächte 1914/15 zwischen Sachzwang und Ressentiment, [w:] Die vergessene Front…, op. cit., s. 127. [wróć]