Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
86 osób interesuje się tą książką
Pikantne sceny, ostry język, męski punkt widzenia. Bestsellerowa erotyczna seria w jednotomowym wydaniu. Rozpala, szokuje, zdumiewa i daje do myślenia.
To nie jest zwyczajny erotyk. To nie jest grzeczna książka. To nie jest łatwa historia. To nie jest typowy bad boy. Albo go pokochasz, albo znienawidzisz.
Gordian skrywa mroczne tajemnice i zawsze stawia na swoim. Nie bawi się w konwenanse. Dla niego seks ma być przyjemnością: szybki, ostry, bez całowania i zobowiązań. Wszystko zmienia się, gdy w jego życiu pojawia się przybrana siostra.
Czy dziewczyna z przeszłością i mężczyzna, który nie wierzy w miłość, mają szansę stworzyć zdrową relację? I czy każdy grzech można odkupić?
Przychodzi w życiu taki moment, że trzeba zmierzyć się z nieuniknionym. Wtedy nawet najbardziej nieugięty i nieokrzesany facet powinien w końcu zrozumieć, że popełnił błędy, za które trzeba ponieść karę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 593
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Agi Ś.
Mam w głębokim poważaniu, co sądzą o mnie ludzie – sąsiedzi, wykładowcy i te studenckie dupki z polibudy. Mimo to podejrzewam, co mogą myśleć. Jestem świadomy, że laski mają mokro w majtkach na mój widok, a faceci najchętniej by mnie zajebali i zakopali w podmiejskim lesie. Dzieje się tak dlatego, że kobiety lubią popieprzonych gości. Wydaje im się, że naprostują takiego, ugładzą, że zmienią go z pomiotu szatana w anioła, że wybawią ode złego.
Faceci z kolei nie znoszą takich jak ja. Wyczuwają zagrożenie – to taki samczy instynkt. Pierwotną rolą mężczyzny jest zapładnianie, a gdy na horyzoncie pojawia się inny alfa, do którego lgną wszystkie samice, należy się go pozbyć.
Tylko że nikt nie tknie mnie palcem, nie spojrzy krzywo w moim kierunku, nie powie słowa, bo wie, że porachuję mu kości. A jeśli jeszcze tego nie wie, to się dowie.
Chłopaki z roku boją się mnie jak zarazy. I słusznie. Zła sława mnie wyprzedza. Chyba nie ma na uczelni osoby, która by nie wiedziała, że mam na koncie wyrok za zabójstwo. Tak, zabiłem człowieka, cztery lata temu. I od razu sprostuję – to nie był wypadek, chociaż taką linię obrony przyjął mój obrońca i tak orzekł wysoki sąd. Podczas rozprawy biegła psychiatra powiedziała, że posiadam zawyżony poziom testosteronu, który w połączeniu z ponadprzeciętnym ilorazem inteligencji oraz osobowością chwiejną typu impulsywnego powoduje ataki agresji i nieprzystosowanie do ogólnie przyjętych norm społecznych.
Pieprzenie. Już miałem ją uświadomić, że to agresja produkuje testosteron, a nie na odwrót, i że nie jestem baranem, aby dostosowywać się do ogółu, ale w porę się zamknąłem.
Przecież miałem być grzeczny.
– Masz być potulny, siedzieć cicho i uśmiechać się do wysokiego sądu. Może nam się poszczęści i zmięknie jej serce na widok twojej ładnej buźki – poucza mnie obrońca dzień przed rozprawą.
– Podejrzewam, że na mój widok będzie raczej chciała zrobić sobie dobrze. – Kładę nogi na ławie, na której leżą dokumenty.
– Zapomnij o tym, żadnych podtekstów seksualnych. – Darek spogląda znad okularów.
– Mówiłeś, że jest koło czterdziestki. Myślisz, że kobieta w tym wieku nie poleci na dwudziestoczterolatka?
– Gordian, ostrzegam cię. Bez żadnych głupich numerów na sali rozpraw, bo trafisz do kicia. – Celuje we mnie palcem.
To mi się zdecydowanie nie podoba. Czuję pulsowanie w skroniach.
– Po pierwsze, moje imię się odmienia, więc poprawnie powinieneś zwrócić się do mnie Gordianie. A po drugie, zmień ton i wypierdalaj z tym paluchem, bo na rozprawie pojawisz się w gipsie. – Czuję, że jeszcze chwila, a wstanę i jednym ruchem złamię mu rękę.
Co do pierwszej kwestii – tak, mam na imię Gordian i moje imię odmienia się przez przypadki. Dostałem je po rzymskim imperatorze – Marcusie Antoniusie Gordianusie. Mój ojciec miał fiksację na punkcie historii Cesarstwa Rzymskiego. Przyjechał do Polski w 1993 roku robić interesy, a zrobił dziecko.
Co do drugiej kwestii – tak, mógłbym złamać Darkowi tę pieprzoną rękę bez mrugnięcia okiem. Dźwignia na łokieć ze stójki i kwiczałby jak zarzynany zwierz. Ale się powstrzymuję. Potrzebuję dobrego obrońcy, a on ma łeb na karku.
Gdy miałem pięć lat, mama zapisała mnie na karate. Byłem nadpobudliwym, agresywnym dzieckiem. Szybko wybuchałem złością, dlatego musiałem jakoś rozładowywać emocje. Matka się przejęła, bała się, że wyrosnę na takiego agresora jak ojciec. Psycholog w poradni dziecięcej poleciła sport jako formę terapii. I tak trafiłem na zajęcia z karate. Szybko załapałem, o co chodzi, byłem w tym dobry. Chciałem poznawać kolejne sztuki walki. W ciągu paru lat opanowałem jiu-jitsu, boks, aikido, by później na maksa wkręcić się w krav magę. Nauczyłem się, że nie ma ludzi odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni. Krav maga została opracowana dla Sił Obronnych Izraela – łączy w sobie wiele sztuk walki, skupia się na kontrataku i trwałym uszkodzeniu przeciwnika.
Dzięki niej ojca pozbyłem się jednym ruchem. Skręciłem mu kark.
Aby złamać człowiekowi kark, należy użyć siły niezbędnej do przesunięcia prawie czterystukilogramowego ciężaru. To nie łamanie patyka. Oprócz siły potrzebna jest technika i szybkość, dopiero wtedy kręgi są w stanie rozerwać rdzeń kręgowy. Przydałoby się jeszcze, żeby nikt cię przy tym nie zauważył.
Zamordowałem go z zimną krwią. I nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Należało się skurwielowi.
Według linii obrony „Nicos Samaras spadł ze schodów na skutek szamotaniny z synem. Zmarł w wyniku obrażeń”.
Skazano mnie za nieumyślne spowodowanie śmierci. Dostałem najniższy wymiar kary – trzy miesiące w zawieszeniu.
Ewidentnie byłem w typie pani sędzi.
Żebyście tylko widzieli jej minę, kiedy weszła na salę sądową. Rumień rozszedł się po jej szyi, oczy miała duże i pełne niedowierzania.
Nic dziwnego. Pewnie w najgorszym koszmarze nie spodziewała się, że przypadkowy kochanek okaże się oskarżonym w sprawie karnej, w której będzie orzekać.
Wcześniej
Pani sędzia – Kornelia Tyniecka, lat trzydzieści dziewięć. Rozwódka, trzynastoletnia córka, apartament na trzecim piętrze, Citroën Picasso. Zadbana, niebrzydka i, jak się okazało, spragniona pieprzenia. Udaje mi się ją namierzyć dzięki Tobiaszowi, którego trenuję od roku. Prowadzenie szkoleń z krav magi ma wiele plusów – oprócz zarabiania niezłej kasy poznajesz zakapiorów, bandziorów, a czasami nawet tajniaków, którzy potrafią wiele zdziałać na mieście. I chociaż ich profesje mogą powodować konflikt interesów, a każdy z nich jest inny, wszyscy posiadają wspólną pasję – spuszczanie ludziom wpierdolu.
Nie mam pojęcia, czym właściwie zajmuje się Tobiasz, nigdy się nie zdradził. Umie wyszukiwać informacje o różnych osobach: politykach, biznesmenach, urzędnikach. Bez problemu udało mu się ustalić, kto będzie moim sędzią i gdzie mogę go znaleźć.
Kiedy tylko wchodzę na siłownię i widzę panią Kornelię na bieżni, mój chuj podskakuje z radości. Mogę połączyć przyjemne z pożytecznym. Nie spodziewałem się aż tak zgrabnego tyłeczka. Kobiety w jej wieku mają już trochę obwisłego ciała. Kornelia tymczasem posiada szczupłe ramiona, wąską talię, zgrabne pośladki i dosyć spore cycki, które kołyszą się w rytm jej kroków. Po włosach starannie upiętych w kucyk, ubiorze i gadżetach domyślam się, że jest perfekcjonistką dbającą o szczegóły. Jej wygląd jest nienaganny. Obcisły top na ramiączkach z odkrytą talią, krótkie spodenki, sportowe obuwie wysokiej klasy, frotka z logo jednej z najlepszych firm sportowych. Wszystko markowe i na oko zajebiście drogie.
Krople potu lśnią na jej dekolcie, gdy ją mijam. Czuję napięcie w lędźwiach. Siadam naprzeciwko niej w rozkroku, opieram dłoń na kolanie, natomiast drugą ręką zaczynam podnosić hantel. Nie przepadam za statycznym pakowaniem na siłowni, wolę raczej ćwiczyć w samotności. Być sam ze sobą, ze swoim ciałem, a nie rozpraszać się spojrzeniami ludzi. Biegi po lesie o piątej nad ranem, skoki na skakance do utraty tchu, pompki, podciąganie się na drążku... Ale teraz to nie ma znaczenia, nie znalazłem się na siłowni po to, by powiększać masę mięśniową. Jestem tu, żeby osiągnąć inny cel.
Kobieta już na samym początku musiała zauważyć, że się w nią wpatruję, lecz jak dotąd taktownie unika kontaktu wzrokowego. Nie odpuszczam. Lustruję prężące się ciało, próbując zgadnąć, co też może najbardziej kręcić panią sędzię. W końcu nasze spojrzenia się spotykają. Uśmiecham się lekko, na co ona odpowiada uśmiechem. Patrzę jej w oczy, długo, intensywnie, wyobrażając sobie, jak jęczy pode mną i błaga o więcej. Twardnieję. Na moim kroczu pojawia się wybrzuszenie, które nie uchodzi uwadze Kornelii. Spuszcza wzrok. Ciekawe, kiedy ostatni raz z kimś była? To, w jaki sposób zareagowała, podpowiada mi, że nie puszcza się na lewo i prawo z byle kim, a to oznacza, że mam nie lada wyzwanie. To przecież sędzia. Musi posiadać kręgosłup moralny, w pracy kieruje się etyką. Zakładam więc, że podobnie postępuje w życiu prywatnym. A uprawianie seksu z nowo poznanym, dużo młodszym facetem trudno uznać za moralne.
Zatrzymuje bieżnię, ociera frotką czoło i upiła łyk wody, unikając patrzenia w moim kierunku. Jest spocona, nieco ożywiona. Odkładam hantel i ruszam w jej stronę. Daję sobie rękę uciąć, że kiedy mnie dostrzega, jej oddech przyspiesza. Nie ucieka jednak. Czeka, aż podejdę.
– Cześć. Jesteś w niezłej formie. – Uśmiecham się i opieram o bieżnię.
Przeciera kark ręcznikiem, po czym odpowiada mi uśmiechem.
– Dzięki, ty też. Chociaż nie widziałam cię tu wcześniej.
– Wolę ćwiczyć w plenerze. Ale chyba powinienem częściej wychodzić do ludzi. Widzę, że sporo mnie omija. – Puszczam do niej oko.
Bum! Kolejny rumieniec, tym razem na policzkach.
Odchrząknięcie, łyk wody, chwila na otrzeźwienie i zerknięcie na zegarek.
– Muszę się zbierać. Miło było...
– Mogę cię zaprosić na kawę? – wchodzę jej w zdanie. – Za rogiem mają dobrego baristę.
Mruży powieki. Widzę, że ze sobą walczy. Szybkie tempo to zdecydowanie nie jest jej styl. Ale ja nie mogę sobie pozwolić na te całe bzdury z randkowaniem, uwodzeniem, pitu-pitu. Nie mogę dopuścić do tego, by mnie poznała i dowiedziała się, kim jestem. To musi być spontaniczna akcja, wyskok, którego pani sędzia za nic nie będzie chciała ujawnić. Najpierw jednak muszę ją nieco ośmielić. Jestem pewien, że jej się podobam, patrzy na mnie tak, jak większość kobiet. Jedyne, co powstrzymuje Kornelię przed wskoczeniem mi do łóżka, to zwykła przyzwoitość. Nie wypada poważanej kobiecie w tym wieku, na takim stanowisku, z dorastającą córką, dla której matka powinna być wzorem, pieprzyć się z dopiero co poznanym facetem. Co, jeśli ktoś by się dowiedział?
– Dziękuję, ale raczej nie skorzystam. Miałam ciężki dzień w pracy, wezmę prysznic i wracam do domu.
A więc kawa w hotelowej restauracji odpada. Pora na plan B.
– Szkoda. Wydawało mi się, że coś między nami zaiskrzyło. W takim razie może innym razem – oznajmiam bez zbędnego zawodu w głosie.
Uśmiecha się niewyraźnie. Wygląda na rozczarowaną, że odpuściłem tak szybko. Daję jej jeszcze dziesięć sekund na zastanowienie, w czasie których nie odrywam wzroku od jej oczu. Ona jednak najwidoczniej nie planuje zmieniać zdania, natomiast ja nie zamierzam stać tu dłużej jak kołek.
– Okej, też będę się zbierał pod prysznic. Na razie – żegnam się i odchodzę.
Widzę w lustrze, jak odprowadza mnie wzrokiem, następnie zabiera swoje rzeczy i idzie do szatni.
Rozglądam się po siłowni. Na sali oprócz nas są jeszcze trzy kobiety oraz kilku facetów.
Zgarniam torbę z ciuchami i podchodzę do recepcjonisty.
– Słuchaj, stary, mam napaloną laskę w szatni. Udostępnisz na dwadzieścia minut klucz od pryszniców? – Kładę mu dwie stówy na blacie.
Koleś rozgląda się po sali, po czym spogląda na grafik, a następnie na zegarek.
– Dwadzieścia minut i ani sekundy dłużej. Dziewczyny za pół godziny kończą. – Podaje mi kluczyk z breloczkiem, zabierając kasę.
W szatni jest pusto, z łazienki dobiega odgłos lecącej wody. Rozbieram się do naga, wyciągam z kieszeni dżinsów prezerwatywę i wchodzę do pomieszczenia z natryskami. W środku jest parno. Sędzia myje się pod ostatnim prysznicem. Zamykam za sobą drzwi, przekręcając klucz i zostawiając go w zamku. Po drodze odkładam gumkę na mydelniczkę przy sąsiednim prysznicu i podchodzę do sędzi od tyłu. Nie za blisko. Muszę być ostrożny, stąpam po kruchym lodzie.
Sunie dłońmi po nagim ciele, piersiach, udach, a mój kutas stoi już na baczność – gotowy, by wziąć ją od tyłu i zagłębić się między jej pośladki.
– Chyba nie muszę ci mówić, że jesteś zajebiście atrakcyjna.
Podskakuje, słysząc mój głos. Odwraca się, jej oczy rozwierają się szeroko. Zasłania piersi i cipkę.
– Co tutaj robisz!?
Wzruszam ramionami i uśmiecham się wyzywająco.
– Wspominałaś coś o ciężkim dniu, więc pomyślałem, że pomogę ci się odprężyć.
– Źle trafiłeś. Nie należę do tego typu kobiet. Wyjdź stąd – mówi stanowczo.
To jeszcze mocniej mnie nakręca. Lubię wyzwania i silne babki.
– Widzisz, jak na mnie działasz? – Spoglądam w dół na członka. Jest twardy, wielki i wyczekujący.
Kornelia patrzy na niego, jej twarz czerwienieje. Po chwili podnosi na mnie wzrok, a ja dostrzegam w nim pobudzenie. Mimo to odzywa się pewnym głosem:
– Wyjdź stąd, bo wezwę pomoc.
– Okej. Wyjdę, ale najpierw chciałbym umyć ci plecy. – Daję krok w jej stronę, lecz ona się cofa.
– Stawiasz mi warunki? Jesteś bezczelny.
– A ty naprawdę mnie podniecasz. Lubię kobiety, które znają swoją wartość i o siebie dbają. Poza tym... – przesuwam dłonią po karku, patrząc jej przenikliwie w oczy – drzwi są zamknięte, nikt nas nie zobaczy, dajmy sobie chociaż dwie minuty przyjemności. Kiedy ostatni raz ktoś sprawił ci przyjemność?
Wzrok sędzi wędruje w stronę wyjścia. Mruży powieki, widząc klucz w zamku, po czym przenosi na mnie spojrzenie. Wciąż nie jest pewna, czy powinienem się do niej zbliżyć.
– Nie zrobię niczego, co mogłabyś odebrać za niestosowne. – Podchodzę bliżej i staję za jej plecami tak, że woda z prysznica zrasza teraz moje ramiona. – Potraktuj to jak masaż relaksacyjny, chwilę odprężenia – szepczę jej do ucha i obejmuję palcami barki.
Porusza szyją, zaczyna oddychać szybciej.
– Kiedy ostatni raz czułaś, że możesz zrobić coś tylko dla siebie? Bez konsekwencji, bez zobowiązań, bez hamulców? – Masuję jej plecy.
Jest spięta, jednak z każdą sekundą zdaje się rozluźniać.
– Jak masz na imię? – pyta, poddając się stopniowo mojemu dotykowi.
– Powiedzmy, że Antoniusz – wymieniam drugie imię imperatora, na którego cześć zostałem nazwany.
– Hmm, nietypowo... – mruczy, a ja przesuwam dłonie niżej, na odcinek lędźwiowy.
Mój wzrok zatrzymuje się na okrągłych pośladkach. Najchętniej dałbym jej klapsa i od razu ją przeleciał, ale wtedy byłoby po zawodach. Jeszcze przyjdzie na to pora.
– A ty? – pytam tuż przy jej ramieniu.
Chwila zastanowienia.
– Mów do mnie Kleopatra. – Przez jej głos przebija się nuta kokieterii.
A to flirciara.
– Moja królowo, wybacz, lecz daj, proszę, szansę, bym w próbie miłość swą wykazał[1] – szepczę i zatapiam usta w jej szyi.
I tym ją zdobywam.
Z kobiecych warg wydobywa się rozkoszny jęk, wygina plecy. Przywieram członkiem do mokrych pośladków, obejmuję piersi i zaczynam całować kark. Wciąż jest spięta, ale przynajmniej gotowa na więcej. Sięgam jedną ręką do cipki. Jest wilgotna, choć nie aż tak bardzo, jakbym tego oczekiwał. Trzeba ją bardziej nakręcić. Wiem jednak, że samymi czynami nie zdziałam tak wiele, jak słowami. Muszę namieszać jej w głowie, zdobyć psychikę, wówczas ciało podda mi się całkowicie.
– Gdy tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś gorąca – mówię, masując łechtaczkę i nie przestając ocierać się o pośladki. – To, w jaki sposób poruszały się twoje piersi, twój jędrny tyłek... Nawet nie wiesz, jak mi wtedy stanął. Lubię doświadczać dojrzałej kobiecości – bredzę jak potłuczony, ale na nią to ewidentnie działa.
Wzdycha i rozszerza odrobinę nogi. Wykorzystuję ten moment i wsuwam w nią palec, a po nim drugi. Widocznie jej się podoba, bo zaciska na nich mięśnie.
– Uwielbiam takie kobiety jak ty, stanowcze, a zarazem pełne namiętności. Jesteś seksowną kobietą, która diabelnie mnie podnieca. – Jej cipka pulsuje, a biodra instynktownie poruszają się w przód i w tył. Posuwam ją palcami, czując, jak na nie napiera, jak pragnie więcej, jak stopniowo puszczają jej hamulce. – Chcesz tego, prawda? Powiedz mi... – Przygryzam płatek ucha Kornelii. – Powiedz.
– Tak – jęczy. – Chcę.
Wysuwam z niej palce i sięgam po prezerwatywę. Kornelia w strugach z deszczownicy masuje się po cipce, czekając, aż ją wypełnię.
Rozrywam zębami opakowanie, nakładam kondom, po czym opieram sędzię o ścianę tak, że wciąż stoi do mnie tyłem. Odkąd zacząłem ją dotykać, ani razu nie spojrzała mi w oczy. Najwyraźniej domyśliła się, że to ma być po prostu seks, czysta rozkosz, zaspokojenie potrzeb. I coś podpowiada mi, że dawno nikt ich nie zaspokajał.
– Będziemy się pieprzyć tak, jak nigdy dotąd z nikim się nie pieprzyłaś – obiecuję, a ja zawsze dotrzymuję słowa.
Rozsuwam jej nogi, chwytam za twardego jak drąg kutasa i wchodzę w nią aż do samego końca.
Jęczy przeciągle. Opiera się ręką o ścianę, jakby zaraz miała się przewrócić.
– Chryste, jaki on wielki... – stęka.
Mimo że mówi to nieświadomie, tak mnie tym jara, że teraz to już muszę ją porządnie wyruchać, żeby zapamiętała mnie na zawsze.
Wyciągam kutasa, na co sędzia wypina tyłek. Przesuwam kciukiem po tej ciaśniejszej dziurce. Z chęcią i tam bym jej włożył, ale coś mi podpowiada, że na to pani Kornelia nie jest gotowa. Może za trzecim albo czwartym razem sama by tego chciała? Tylko że nie będzie ani czwartego, ani trzeciego, ani nawet, kurwa, drugiego razu.
Zaciskam dłoń na jej pośladku, rozszerzam go, by mieć jak najlepszy widok, i wkładam męskość w cipkę aż po same jaja.
Kornelia jęczy, wijąc się seksownie. Łapię za kobiece biodra i zaczyna się ostra jazda. Posuwam ją mocno, szybko, bez wytchnienia. Obijam się o jej tyłek, a ona coraz mocniej go wypina.
Pani sędzia – prycham w myślach.
Jest mi dobrze, kurewsko dobrze. Osiągam bowiem to, czego chciałem – zdobyłem ją. Jeszcze tylko kilka szybkich pchnięć i dojdę. Kornelia dyszy, błagając o więcej. Hamulce zupełnie puszczają.
– Tak, jeszcze, proszę.
Miała mnie dobrze zapamiętać, to zapamięta. Nie przestając jej posuwać, sięgam dłonią do łechtaczki i pocieram energicznie. Sędzia wypina pupę coraz mocniej, zaciska pochwę tak, że mam ochotę eksplodować. Wolę jednak, żeby doszła przede mną. Chcę, żeby mój fiut doprowadził ją do takiego orgazmu, że w sądzie, oprócz tego, że poczuje konsternację i zmieszanie, to przede wszystkim podnieci się na mój widok.
Jeszcze kilka szybkich pchnięć, głębokich, penetrujących. Niewinny klaps w pośladek, muśnięcie łechtaczki i sędzia wije się, jęczy, sunie dłońmi po ścianie. Z jej gardła wydobywa się okrzyk:
– Jezu, dochodzę... – Napręża się, ciałem wstrząsa dreszcz. Łapie się za pierś, a ja już mam stuprocentową pewność, że dawno, o ile w ogóle, nikt nie doprowadził jej do takiego orgazmu.
Czuję, że i ja zaraz dojdę. Chwytam kobietę oburącz za biodra i wbijam się w nią bez opamiętania. Raz, drugi, trzeci. Prąd rozchodzi się od fiuta, przez lędźwie, plecy, aż po kark. Odchylam głowę do tyłu i eksploduję.
Woda spływa mi po twarzy, w skroniach pulsuje.
– Kurwa, ale dobrze... – stwierdzam zgodnie z prawdą i w tej samej chwili rozlega się walenie do drzwi, któremu wtóruje męski głos:
– Minęło dwadzieścia minut! Wychodźcie!
To się nazywa wyczucie czasu.
Słyszę krzyk. Rozglądam się po pokoju. Jest ciemno za oknem, jedynie mała lampka z wizerunkiem Kubusia Puchatka pali się słabym światłem, a na suficie mienią się fotoluminescencyjne gwiazdki i rakieta kosmiczna. Kolejny krzyk – to mama. Siadam na łóżku i stawiam stopy na dywaniku w autka. Chce mi się pić i siusiać. Przecieram oczy i zastanawiam się, czy już czas wstawać do przedszkola.
– Błagam, Nikos! Puść mnie. – Mama płacze.
Przeszywa mnie dreszcz.
Otwieram drzwi i kieruję się do łazienki. Tak bardzo chce mi się siusiu, że zaraz nie wytrzymam. Mijam kuchnię, przystaję, cofam się. Ojciec ciągnie mamę za włosy po podłodze.
– Zobacz, zdziro, jaki syf! – krzyczy po polsku, z greckim akcentem. Kuca i przyciska jej policzek do posadzki. – Jak mam mieszkać w takim burdelu? Niedługo zalęgną się tu karaluchy.
– Miałam ciężki dzień w pracy, nie zdążyłam posprzątać... – mówi niewyraźnie mama z ustami przypartymi do kafelków.
– Ty jebana suko! Nic dziwnego, że nie zdążyłaś. Byłaś zbyt zajęta dojeniem wińska. Wiesz, że nie znoszę, gdy śmierdzi od ciebie jak z gorzelni. – Ojciec unosi jej głowę za włosy i uderza nią o podłogę. Rozlega się głuchy łomot.
Mama krzyczy i zalewa się łzami.
Zaczynam się trząść. Boję się. Twarz taty przypomina maskę potwora. Ma dziwnie wygięte wargi, jego oczy są duże i straszne. Robi mamusi krzywdę. Dlaczego? Bo nie posprzątała?
– Ja posprzątam. Nie rób nic mamusi. – Wchodzę do środka i wyciągam zza drzwi szczotkę. Kij jest długi, trudno mi go utrzymać.
– Gordi, kochanie, wracaj do łóżka. – Słyszę proszący głos mamy.
– Pomogę ci, mamusiu. – Zerkam w ich stronę. Ojciec przygląda mi się niespokojnym wzrokiem.
Zaczynam zamiatać, tak jak uczyła mnie mama: miejsce obok miejsca. Chce mi się spać i wciąż się nie wysiusiałem. Staram się, jak mogę, ale niechcący trącam kijem szklankę z czerwonym sokiem, która stoi na stole. Brzdęk, szklanka rozbija się obok rodziców. Czerwona plama rozlewa się po kafelkach, napój ma dziwny zapach, pachnie zepsutymi owocami. Serce bije mi bardzo mocno. Tata będzie zły.
– Ty gówniarzu! Ty jebana pokrako! – krzyczy na mnie.
– Nie, Nikos! Zostaw go. Zostaw! – błaga mama. Nie może się podnieść, tata przytrzymuje ją nogą.
Patrzę na niego. Boję się. Tak bardzo się boję. Tata robi zamach dużą dłonią i uderza mnie w buzię. Nogi się pode mną rozjeżdżają, upadam na podłogę, widzę przestraszone oczy mamy leżącej obok mnie.
Czuję, że mam mokre spodenki od piżamki.
– Mamusiu, chyba się zsiusiałem – mówię i zaczynam płakać. Boli mnie buzia i głowa, wszystko wokół się kręci, jest mi niedobrze.
I nagle ktoś gasi światło.
Budzę się zlany potem. Nie mogę złapać tchu. Unoszę się, zapalam lampkę na szafce nocnej i czuję, że mam mokre posłanie. Odkrywam kołdrę. Ja pierdolę! Zeszczałem się w gacie.
Kurwa, prawdziwy ze mnie kozak.
Zerkam na zegarek. Druga trzydzieści. Dociera do mnie, że kimałem niecałe dwie godziny. Kolejna nieprzespana noc. Już nie pamiętam, kiedy ciurkiem spałem chociaż pięć godzin. Wstaję, zdejmuję bokserki, otwieram na oścież okno, bo jest gorąco jak w piekle i śmierdzi szczynami. Ściągam pościel, wstawiam pranie, a następnie biorę zimny prysznic. Chcę wyrzucić z pamięci obraz koszmarnego snu. Lecz on mnie nęka, nęka mnie od prawie dwudziestu lat. To najwcześniejsze wspomnienie, jakie posiadam z dzieciństwa, późniejsze są jeszcze gorsze. I też mnie nawiedzają. Czasami przychodzą do mnie nawet na jawie. Brałem już różne pigułki na głowę, bo nie mogłem normalnie żyć, ale nie pomagały. Byłem po nich albo śpiący, albo miałem problemy z koncentracją, albo chciało mi się rzygać. Psychiatra, u którego byłem dwa razy, zalecił terapię jako uzupełnienie leczenia. Nie ma, kurwa, takiej opcji. Gdyby ktoś przystawił mi lufę do skroni i kazał wybierać: zwalić konia drugiemu facetowi czy się przed nim zwierzać, wybrałbym to pierwsze.
Darowałem sobie psychiatrę i wspomagałem się marihuaną, ale po paleniu było jeszcze gorzej. Miałem takie jazdy, że niejeden by się już dawno powiesił. Po zabiciu ojca nasiliło mi się na maksa. Nie byłem w stanie spać ani funkcjonować, widziałem rzeczy, których inni nie widzieli. Nadal je widzę. Prochy jakie załatwił mi Tomasz przez swoją ciotkę lekarkę, nieco pomagają. Nie jest jakoś zajebiście, jednak da się wytrzymać. Gdyby nie seks, walki, mama, studia i Grecja, to chyba już dawno palnąłbym sobie w łeb. To są rzeczy, które trzymają mnie przy życiu.
Pakuję plecak i zbieram się na zajęcia. Nie zamierzam do końca życia być trenerem krav magi. Studiuję inżynierię mechatroniczną, bo nie chce mi się wierzyć, że człowiek do tej pory nie stworzył jeszcze urządzenia, które potrafiłoby zapamiętać za niego każde wspomnienie. Potrzebny nam dysk w mózgu. Dzięki niemu moglibyśmy bez problemu wyszukać i odtworzyć dokładnie wypowiedziane dziesięć lat temu zdanie, ujrzane w pierwszej klasie twarze, przypomnieć sobie listę zakupów sporządzoną kilkanaście godzin wcześniej. Jeśli kiedyś uda mi się stworzyć takie cacko, będę ustawiony do końca życia. Swój wynalazek nazwę Gordianus.
Póki co mieszkam w ciasnej kawalerce, jestem studentem ostatniego roku, zaliczam egzaminy równie sprawnie jak laski, zarabiam całkiem nieźle na treningach, a w sobotnie noce organizuję wraz z kumplem walki. I z tego mam największą kasę.
Z Tomkiem znamy się z ogólniaka. Chodziliśmy do jednej klasy, wciągnąłem go w krav magę, bo frajerzy z osiedla ciągle go szturchali. Teraz nikt mu nie podskoczy. To człowiek do rany przyłóż. Szczerze, nie mam bladego pojęcia, dlaczego nadal się ze mną kumpluje. Czasami odnoszę wrażenie, że ma masochistyczne skłonności – ja na jego miejscu ze sto razy bym już siebie zajebał. Dotąd tylko raz zdzielił mnie w gębę, jak powiedziałem, że jego dziewczyna to ździra. Oddałem mu z nawiązką, złamałem kinola, bo nikt, nawet najlepszy przyjaciel, nie będzie mi obijał mordy z powodu głupiej dupy.
Przez tydzień się do mnie nie odzywał. Zmiękł, jak nakrył swoją słodką Angelikę z jakimś przydupasem, i zrozumiał, że miałem rację. Od tamtej pory mamy umowę, że żadna dziewczyna nas nie poróżni. Zresztą trudno by było. Tomasz jest raczej typem romantyka, zaprasza na randki, kupuje kwiaty, zalicza dopiero na trzecim spotkaniu. Szuka stałego związku. Boję się o niego, bo trafiają mu się same zołzy, które chcą wykorzystać jego dobroć. W końcu z jakąś się chajtnie, a ta od razu wsadzi go pod pantofel. I to będzie koniec jego męskości. Dobrze, że ma kumpla, który czuwa.
Zostawiam motocykl na parkingu i wchodzę na uczelnię. Mamy wykłady w nowym budynku, który wybudowano dwa lata temu. Rektor jest obrotny. Lubię go, miałem z nim wykłady na drugim roku. Trzyma to całe akademickie towarzystwo mocno za mordę. Dzięki niemu mamy wyposażone sale, programy stypendialne, projekty badawcze. Rządzi twardą ręką i widać tego efekty.
W auli jest duszno, widocznie ktoś zapomniał włączyć klimatyzację. Zazwyczaj nie chodzę na wykłady, kseruję notatki od Klaudii albo Weroniki i to mi wystarcza, żeby zdać. Biorę natomiast udział we wszystkich ćwiczeniach. Praktyka to podstawa, teorię zawsze można doczytać.
Dzisiaj mam egzamin. Pełno ludzi. Nie zdążyłem się jeszcze dobrze rozejrzeć, a Klaudia już do mnie macha. Durzy się we mnie od pierwszego roku, a ja chętnie z tego korzystam. Doskonale wie, że nigdy nie umówię się z nią na randkę, że nie będzie żadnego chodzenia, bo ja z nikim się nie umawiam i z nikim nie chodzę. Ale widocznie aż tak bardzo jej to nie przeszkadza – bzykamy się, kiedy tylko najdzie mnie ochota.
– Hej, wreszcie jesteś. Trzymałam dla ciebie miejsce. – Uśmiecha się szeroko. Ma ładną buźkę, jasne długie włosy i niebieskie oczy. Wydekoltowana bluzka na ramiączkach podkreśla jej niewielki biust, choć wystarczająco duży do seksu hiszpańskiego. Gdyby ktoś jej nie znał, na pierwszy rzut oka stwierdziłby, że jest typową blondynką. Nic bardziej mylnego. Klaudia Furman to naprawdę bystra dziewczyna, na polibudzie nie studiują głupie. Jest ogarnięta i inteligentna. Tylko z emocjami niezbyt sobie radzi, czego dowodem jest miłość do mnie. Może kiedyś znajdzie sobie fajnego gościa, póki co korzystam ja.
– Nie nastawiłem sobie budzika.
– Zarwałeś noc?
– Nie mogłem spać. – Wyjmuję długopis, komórkę i kładę je na ławce.
Na ekranie wyświetla się powiadomienie o nadejściu SMS-a.
Wykładowca zaczyna rozdawać testy. Widzę go na oczy pierwszy raz w życiu i zapewne ostatni.
Czytam wiadomość od mamy:
Cześć, synku, wpadniesz do nas po uczelni? Robię na obiad twoją ulubioną musakę. Chcemy ci powiedzieć coś ważnego.
Nie podoba mi się ostatnie zdanie. Nie powinienem się teraz tym przejmować. Napiszę egzamin, to do nich podjadę. Tylko że nie mogę przestać się zastanawiać, o co chodzi. Wiadomość brzmi, jakby mama co najmniej była z Serafinem w ciąży, a to raczej mało prawdopodobne, bo ma pięćdziesiąt lat. A może się mylę i jeszcze nie jest dla niej za późno na dzieci?
Wstukuję SMS:
Co jest grane? Coś się stało?
Czekam na wiadomość w nieskończoność. Tempo odpowiadania mamy jest zabójcze. W końcu przychodzi.
Nie, wszystko w porządku :) Chcemy, żebyś wreszcie poznał swoją siostrę.
Siostrę? Przecież ja, kurwa, nie mam żadnej siostry. Wpatruję się w wyświetlacz jak debil, podczas gdy wykładowca kładzie test obok mnie.
– Proszę wyłączyć telefon, trwa egzamin – odzywa się niskim głosem.
Chowam komórkę do kieszeni spodni i patrzę na zadania. Nie jestem w stanie się skupić.
Siostrę... Rozkminiam, o co może chodzić, i nagle do mnie dociera, że przecież Serafin ma córkę. Mama jeszcze jej nie poznała, a jest jego żoną od roku.
Ale jaka z niej siostra? Nie ma między nami żadnego pokrewieństwa. Pojebało ich czy jak?
Tuż przed końcem czasu przeznaczonego na egzamin udaje mi się oddać test. Jestem wypompowany i spięty. Nie mam ochoty poznawać córki Serafina. Może jeszcze będą mi kazali ją niańczyć i oprowadzać po mieście.
– Dobrze się czujesz? – pyta Klaudia, kiedy wychodzimy na skąpany słońcem parking. – Byłeś jakiś rozkojarzony na egzaminie.
I nadal jestem.
Przesuwam dłonią po włosach.
– To przez zarwaną noc – odpowiadam wymijająco.
– Może pojedziemy na wzgórze, trochę się odstresujemy po egzaminie? – Uśmiecha się zachęcająco.
Patrzę na jej usta muśnięte różowym błyszczykiem i marzę, żeby zrobiły mi dobrze.
– Okej, jedziemy – odpowiadam i zarzucam rękę na jej nagie ramię.
Siostra nie ucieknie.
Pędzę szutrową drogą na sam szczyt, gdzie można wjeżdżać tylko jednośladem. Lubię to miejsce. Klaudia zabrała mnie tu na pierwszym roku, kiedy oddała mi cnotę. Od tamtej pory przyjeżdżamy tu średnio dwa razy w miesiącu w jednym celu.
Zostawiam motocykl w krzakach, wyjmuję z bocznej torby pled i idziemy na naszą miejscówkę. Widok jest niesamowity. Jak na dłoni widać całe miasto. Jesteśmy oddzieleni od ścieżki drzewami. Rozkładam koc w cieniu, a Klaudia siada i od razu zdejmuje bluzkę. Ma na sobie biały koronkowy stanik, który idealnie pasuje do delikatnej skóry. Stoję przed nią, unoszę jej twarz i przesuwam kciukiem po dolnej wardze. Rozchyla usta i zaczyna ssać mój palec. Mam ciasno w gaciach.
– Obciągnij mi – mówię do niej wprost, bo wiem, że ją to kręci.
Uśmiecha się, obnaża piersi i klęka przede mną. Ta dziewczyna wie, jak zadowolić faceta. Rozpina mi spodnie i wyciąga fiuta. Odbieram go od niej i wkładam jej do ust. Porusza głową w przód i w tył, a mnie przechodzą dreszcze po plecach. Robi mi się gorąco. Zdejmuję T-shirt, na co oczy Klaudii błyszczą z podniecenia. Chwyta mocno penisa i zaczyna obciągać.
– O tak – odchylam głowę.
Jej usta są takie gorące, język wilgotny. Wkłada kutasa głęboko do buzi, po czym wysuwa i lekko przygryza. Obejmuje go dłonią i zaczyna poruszać rytmicznie między wargami. Ledwo trzymam się na nogach, zaraz dojdę. Łapię ją za włosy i zaczynam pieprzyć.
Klaudia wpatruje się we mnie jak w obraz tymi wielkimi, niebieskimi oczami. Wsuwa rękę w majtki i robi sobie dobrze. To mnie doprowadza na sam szczyt. Mięśnie się napinają, w uszach szumi krew. Poruszam się jeszcze ostatni raz i spuszczam się w jej usta. Sperma cieknie jej po brodzie i skapuje na nagie piersi. Klaudia naprawdę musi mnie lubić, bo z rozkoszą połyka to, co zostało w buzi.
Stoję przed nią, a ona patrzy na mnie wiernie i się masturbuje. To mnie podnieca. Minie jednak trochę czasu, zanim ponownie wrócę do formy.
– Odwróć się i wypnij tyłek – mówię do niej, a ona ściąga majtki, podciąga spódniczkę i klęka na pieska.
Co za widok, idealne krągłości, gładko ogolona cipka. Przesuwam dłońmi po jej pośladkach, odchylam je i zaczynam ją lizać. Klaudia jęczy, wargi sromowe są nabrzmiałe z podniecenia. Wsuwam język w szparkę, która smakuje dobrze, znajomo. Zaciska się i rozwiera, prosząc o więcej. Jest wilgotna, chętna. Czuję, że kutas ponownie twardnieje. Sięgam po gumkę, zakładam ją i wślizguję się w Klaudię do końca.
Kolejny jęk, tym razem dłuższy.
– Kocham cię, Gordianie – wzdycha.
Nic nie odpowiadam, bo niby co miałbym powiedzieć? „Ja ciebie nie”? Zamiast tego zaczynam ją posuwać, pcham mocno, przyśpieszam. A ona jęczy coraz głośniej. Obijam się o jej pośladki, zwilżam kciuk i zaczynam pieścić odbyt. To jej się podoba, bo bardziej wypina pupę, a ja mam ochotę porządnie ją wydupczyć. Już to kiedyś robiliśmy, było ciasno, kurewsko ciasno.
Wychodzę z cipki i słyszę jęk protestu. Pochylam się i liżę tyłek.
– Och, tak. – Klaudia wije się pod pieszczotą mojego języka. Zaczyna się ponownie masturbować.
– Chcesz, żebym ci tu włożył? – Wciskam język w ciasną dziurkę.
– Tak.
Pluję na dłoń, zwilżam kutasa i wchodzę powoli. Jest ciasno, tak jak ostatnio. Posuwam się w niej płytko i jest mi dobrze. Klaudia masuje łechtaczkę, a ja wsuwam jej dwa palce w cipkę. To ją rozwala. Porusza się szybciej, nabijając na członka, który wszedł już prawie do połowy.
– O tak, nadziej się na niego jeszcze raz – mówię.
I wtedy czuję, jak jej cipka zaciska się na moich palcach. Klaudią wstrząsa dreszcz, krzyczy. Wbijam się w nią mocniej, czuję prąd przechodzący przez całe ciało i w tym samym momencie dochodzę.
Opadamy na koc. Jest gorąco, nasze ciała są lepkie od potu. Klaudia obejmuje moją klatkę piersiową i wpatruje się we mnie rozanielonym wzrokiem.
– Gordianie...
– Hm?
– Pocałuj mnie.
Krzywię się. Zaczyna się stara śpiewka.
– Wiesz, że nie lubię się całować.
Klaudia podpiera się na łokciu.
– Ale skąd wiesz, skoro nigdy tego ze mną nie próbowałeś? Lizałeś mnie w najintymniejszych miejscach, a nie chcesz pocałować w usta? Dlaczego? – pyta tonem pełnym pretensji.
Okej, skończyliśmy na dzisiaj. Zdejmuję z siebie jej rękę i wstaję.
– Co robisz? – Patrzy na mnie przestraszonym wzrokiem.
– Muszę się zbierać, jestem umówiony. – Zapinam spodnie i wciągam koszulkę, chociaż najchętniej zostałbym bez niej, tak jest gorąco.
– Z kim? – Siada i obejmuje kolana ramionami.
– Z mamą.
– Nie wierzę ci.
Wywracam oczami. Znowu to samo: pytania, oczekiwania, miauczenie. Po chuj mi to? Nie może po prostu cieszyć się z tego, co jest? Było nam dobrze, oboje doszliśmy, lecz ona musi pozostawić niesmak. Zachciało jej się znowu bawić w pierdolone małżeństwo.
– Twoja sprawa. Ubieraj się.
Zdejmuję kask, zsiadam z motocykla i parkuję go pod blokiem. Otwieram kluczami drzwi do klatki schodowej i wbiegam co drugi stopień na ostatnie, dziesiąte piętro. To dobry trening, pozwala rozładować energię.
Gdy wchodzę do mieszkania, dobiega mnie zapach musaki. Uwielbiam greckie żarcie. Zawsze jak jeżdżę do babci w odwiedziny, wracam trzy kilo cięższy. Mama dobrze gotuje, jednak to babcia Kalista przygotowuje najlepiej tradycyjne greckie potrawy – mezę, horiatiki, souvlaki... Już nie mogę się doczekać, kiedy pojadę do niej w te wakacje. Ostatni raz byłem tam jeszcze przed śmiercią ojca, cztery lata temu. Pogrzeb odbył się w Polsce, więc ściągnęliśmy babcię do nas na kilka dni, ale jej się nie podobało. Wróciła na wyspę szybciej, niż planowaliśmy.
Nie dziwiłem jej się. Grecja to zupełnie inny kraj niż Polska. Większość moich kuzynów na wyspie żyje bez pośpiechu, w ciepełku, na luzaku, według zasady siga-siga[2]. Gdy mam gorszy dzień, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że tam jestem. Czuję gorące słońce na klacie, zapach morza i rozgrzany piasek pod stopami, słyszę cykady w gaju oliwnym. Tak właśnie wygląda mój raj. Każdy powinien posiadać własny, którym będzie się odurzał jak amfą w syfiaste, zimne dni. A w Polsce jest takich co najmniej z dwieście pięćdziesiąt. Jak nie deszcz latem, to słota jesienią, w zimie śnieg oraz plucha. Słońce łaskawie przygrzeje w lipcu i w sierpniu, choć też nie zawsze. Nad Bałtykiem w wakacje pizga jak na Syberii i łeb chce upierdolić. Do dupy z taką pogodą, to nie na moje geny. Dlatego, jak tylko dorobię się na Gordianusie, kupuję sobie własną wyspę, zabieram mamę ze sobą i się wyprowadzam.
Tymczasem ona wita mnie w korytarzu:
– Jesteś wreszcie, synku. – Wyciera ręce w szmatkę kuchenną i daje mi całusa w policzek. Z roku na rok przybywa jej zmarszczek, choć i tak wygląda lepiej, niż kiedy żył ojciec. Widzę po niej, że jest szczęśliwa.
– Sądziłam, że dzisiaj kończysz zajęcia wcześniej.
– Musiałem załatwić coś po drodze.
– Rozumiem. Prosiłam cię, żebyś dawał mi znać chociaż SMS-em, że będziesz później. Tyle się słyszy w wiadomościach o wypadkach motocyklowych.
– To nie słuchaj wiadomości, mamo. Będziesz spokojniejsza. – Obejmuję ją ramieniem i idziemy do kuchni.
Serafin siedzi przy stole i przegląda jakiś portal z autami na laptopie.
– Czołem, Gordianie. – Ściskamy sobie ręce.
Jest w wieku mamy, poznali się na spotkaniu Anonimowych Alkoholików, na które Serafin został zaproszony jako przykład wychodzenia z choroby alkoholowej. Mama zaczęła się leczyć dopiero po śmierci ojca, gdy wreszcie do niej dotarło, że popijanie jajecznicy na śniadanie wódką z sokiem jabłkowym nie jest normalne. A tak właśnie radziła sobie z problemami, kiedy stary jeszcze chodził po tym świecie. Nigdy jednak nie widziałem jej upitej, rzygającej, nieprzytomnej. Trzymała się zawsze w pionie, wywiązywała z domowych obowiązków, chodziła do pracy w rejestracji w przychodni. Chociaż Bóg jeden wie, jak dawała radę ogarnąć cały ten syf z kartami pacjentów, będąc na ciągłym rauszu. Mama nie pije od prawie czterech lat, Serafin podobno od dziesięciu. Muszę przyznać, że jest porządnym facetem. Nie ma za dużo kasy, pracuje jako sprzedawca samochodów w salonie. W jego przypadku pieniądze nie liczą się aż tak bardzo. Ważne, że traktuje mamę jak królową. I to jest wystarczający powód, by go szanować. Z początku podchodziłem do niego z dużym dystansem, lecz z czasem się do niego przekonałem. Wiem natomiast, że nigdy mu w pełni nie zaufam, wciąż pozostaję czujny, choć nie obsesyjnie.
– Jak ci leci na uczelni? – pyta i zamyka komputer.
– W porządku, dzisiaj miałem egzamin... – W tej samej chwili przypominam sobie wiadomość od mamy i uzmysławiam, po co tu właściwie przyjechałem. – Chcieliście pogadać.
Mama zerka na Serafina, po czym siada obok niego przy stole. No proszę, dwóch na jednego. Krzyżuję ręce na piersi i patrzę na nich wyczekująco.
– Usiądziesz, Gordi? – prosi mama.
Siadam, chociaż po tonie jej głosu wnioskuję, że obawia się mojej reakcji na to, co za chwilę usłyszę. Nic dziwnego, dwa lata temu, gdy wyznała mi, że zamierza wyjść za mąż za Serafina, wyjebałem przez okno mikrofalówkę, w której właśnie odgrzewała mu obiad. Miałem szczęście, że nie rozwaliłem komuś łba. Dwa nieumyślne spowodowania śmierci w tak krótkim odstępie czasu nie przekonałyby żadnej sędzi, nawet jeśli przeleciałbym ją na milion różnych sposobów.
– Pewnie kojarzysz, że mam córkę – zaczyna Serafin. – Ma na imię Kira i do tej pory mieszkała z matką w Anglii. Nie mieliście okazji się wcześniej poznać. Była żona nie życzyła sobie, by Kira odwiedzała moją nową rodzinę. – Ujmuje mamę za dłoń i uśmiecha się do niej ciepło. – Miesiąc temu Kira skończyła osiemnaście lat, więc sama może już o sobie decydować. Zaprosiliśmy ją do nas na wakacje... – Zawiesza głos i spogląda na mamę.
– Chcielibyśmy, żeby u nas pomieszkała – mówi mama. – Mógłbyś jej pokazać miasto, może poznać ją ze swoimi znajomymi. Planujemy zabrać ją też na wspólny wypad do Grecji. Polecielibyśmy wszyscy, we czwórkę, zatrzymalibyśmy się u Kalisty, już z nią rozmawiałam. Wspominała, że wybierasz się do niej w lipcu, i pomyślałam, że to wspaniale się składa. Dawno nigdzie nie byliśmy razem, moglibyśmy spędzić trzy tygodnie jak normalna rodzina, przy okazji poznałbyś lepiej swoją przybraną siostrę...
Już jej nie słucham. Robi mi się gorąco. Mam dwadzieścia cztery lata, mieszkam sam od sześciu. Trochę za późno na udawanie szczęśliwej rodzinki. Spóźnili się o jakieś piętnaście lat. Zamierzam spędzić wakacje na wyspie sam! Babcia na szczęście rozumie, że nie znoszę dzielenia się z kimś przestrzenią przez dłużej niż pół dnia i cenię sobie święty spokój. A oni wyskakują ze wspólnym, rodzinnym wyjazdem. Non stop razem. I jeszcze wmawiają mi, że mam siostrę, którą powinienem niańczyć. Zupełnie ich popierdoliło.
Patrzę na nich i czuję, jak litania wulgaryzmów ciśnie mi się na usta. Zaciskam pięści, staram się powstrzymać przed wybuchem. Nie obrażę mamy. Nie obrażam kobiet, nie wyzywam ich, nie ubliżam im, nie jestem taki, jak mój zafajdany ojciec. Mogę je ostro pieprzyć, ale nigdy nie zrobię im przy tym krzywdy. Nienawidzę facetów, którzy obijają swoje laski, sprawiają im ból, znęcają się nad nimi fizycznie i psychicznie. To nie są prawdziwi mężczyźni, tylko zasrani tchórze, których należałoby wykastrować i upierdolić im ręce, żeby nie przynosili wstydu porządnym gościom.
Wstaję i zaczynam chodzić. Ruch zawsze pomagał mi rozładować emocje. Ale kuchnia jest tak mała, że równie dobrze mógłbym dreptać w miejscu. Roznosi mnie, czuję, że muszę się na czymś wyżyć, bo zaraz mnie rozerwie. A że nie mam ochoty oddawać kasy za kuchenne sprzęty i robić przy tym przykrości mamie, postanawiam wynieść się z mieszkania, żeby odreagować.
– Będę za dziesięć minut – rzucam i wybiegam na klatkę schodową.
Wchodzę po drabince, która prowadzi na dach. Otwieram właz i wyskakuję na rozgrzaną papę. Mam nadzieję, że moja miejscówka nadal funkcjonuje. Miałem tu swego rodzaju plac do ćwiczeń – zawieszony worek treningowy, materac, hantle, ławeczkę. Gdy się wyprowadziłem, pozwoliłem młokosom z dołu korzystać ze swojego sprzętu, pod warunkiem że będą o niego dbać i na zimę chować wszystko do komórki.
Dach jest skąpany w promieniach zachodzącego słońca. Jestem solidnie wkurwiony, przede wszystkim na siebie, że tak mało mi potrzeba, aby stracić nad sobą kontrolę. Poboksuję w worek, to szybko mi przejdzie. Wychodzę zza komina i przystaję.
Jakaś lalka nawala w mój worek. I idzie jej całkiem nieźle. Ma formę, parę w mięśniach. Nawet nie zauważam, kiedy mój gniew się ulatnia, a w jego miejsce pojawia się zaintrygowanie. Dziewczyna jest ubrana w czarny strój do kickboxingu – dopasowany top opinający cycki, który odsłania wyrzeźbiony brzuch i krótkie spodenki podkreślające jędrny tyłek. Prócz tego ma zajebiście długie, choć posiniaczone nogi. Na dłonie założyła rękawice bokserskie, na piszczele ochraniacze. Brązowe włosy spięła w koński ogon – odskakuje teraz w rytm jej kroków. Porusza się szybko, zwinnie, ruchy rąk świadczą o tym, że bliżej jej do tajskiego, niż amerykańskiego kickboxingu. Idzie jej całkiem nieźle, robi jednak jeden podstawowy błąd.
– Źle oddychasz. Połącz cios z wydechem – mówię.
Przestaje boksować, spogląda w moją stronę. Ma kocie, ciemne oczy i pełne usta. Nie jest jakoś specjalnie ładna, mimo to brałbym ją.
– Jogin się znalazł – odzywa się niskim, lekko zachrypniętym głosem, podobnym do tego, jaki ma Salma Hayek. A ja czuję, że mój fiut zaczyna rozpychać się w spodniach.
Dziewczyna wykonuje kopnięcie boczne i wraca do boksowania. Nigdy nie byłem z kobietą, która potrafiłaby walczyć. To mogłoby być ciekawe doświadczenie znaleźć się w łóżku z kickboxerką. Tym bardziej że dziewczę jest wysportowane, ma mocne uda, ręce, jest rozciągnięta. Mógłbym z nią wyczyniać cuda.
Trafiają mi się dziewczyny z lepszą kondycją fizyczną, które chodzą na jakiś aerobik – srobik, pływają, biegają, ale przy większych seksualnych akrobacjach wymiękają. Zazwyczaj więc w grę wchodzą oklepane pozycje – na huzara, na pieska, na łyżeczkę, misjonarza. Chociaż tej ostatniej zazwyczaj unikam, bo laski za bardzo korci, żeby pójść w ślinę, a ich cycki wyglądają na płaskie jak blacha. Lubię natomiast brać je od tyłu, widzieć ich krągłości, wygoloną cipkę i odbyt. Mam ewidentną słabość do seksu analnego, lecz rzadko która jest na niego chętna.
Ale z tą dupeczką mógłbym zaszaleć – zrobić nożyce, delfina, indyjskie stanie na rękach, G-force albo sześć dziewięć na stojaka.
Wyobraźnia hula mi jak pies spuszczony ze smyczy. Podchodzę do dziewczyny, przyglądając się jej ciosom.
– Aktywniej garda, bo przeciwnik zmiażdży ci twój śliczny nosek – odzywam się, stając obok niej, i momentalnie dostaję cios prosto w nos. Kurwa!
– Tak dobrze? – Uśmiecha się bezczelnie.
Łapię się za kość nosową. Ale mi przyjebała. Gdyby była mężczyzną, już leżałaby połamana. Poprawka: gdyby była mężczyzną, nie dostałbym w pysk. Nigdy nie tracę czujności przy facetach, tym bardziej przy tych, którzy potrafią walczyć.
– No, przyznam, że wzięłaś mnie z zaskoczenia. Jeden zero dla ciebie – odpowiadam i ruszam nosem.
– Moja rada dla ciebie na przyszłość: aktywniej garda, bo przeciwnik zmiażdży ci twój śliczny nosek – mówi tym swoim seksownym głosem, omija mnie i podchodzi do komina, pod którym leży sportowa torba. Dziewczyna zdejmuje rękawice i wyciera się ręcznikiem. Kropelka potu spływa jej po plecach w dół do rowka, a ja mam ochotę ściągnąć jej majtki i ostro ją wylizać.
– Mieszkasz tutaj? – pytam, patrząc, jak upija łyk wody, a po nim kolejny.
– Powiedzmy.
– Od dawna?
– Nie.
Jaka rozmowna. Chyba muszę ją trochę podkręcić, inaczej będziemy stać tu do rana.
– Masz ochotę na trening we dwoje? – proponuję i unoszę sugestywnie brew.
Upija kolejny łyk wody, po czym spogląda na mnie i mruży oczy. Ma nieziemskie spojrzenie. Zmysłowe, a jednocześnie bystre i przenikliwe. Instynkt podpowiada mi, że to nie jest przeciętna dziewczyna. Mój mózg i penis są co do tego zgodni, a to już coś znaczy.
Dziewczyna wrzuca butelkę do torby i ściąga ochraniacze z nóg.
– Chcesz to zrobić tutaj? – pyta i podchodzi bliżej.
– Może być tutaj. Nie jestem wybredny. – Uśmiecham się i wyciągam rękę, by przyciągnąć ją do siebie.
W tym samym momencie ona robi wykop i odtrąca moje ramię. Kurwa mać! Nie wierzę, że znowu dałem się podpuścić. Tak to jest, jak się myśli pałą zamiast głową.
– Dwa zero dla mnie. Chciałeś trenować, to trenuj. – Stawia gardę. Nie uśmiecha się, ale widzę w jej oczach zadziorną iskrę.
Ta mała sobie ze mną pogrywa. Mam ochotę sprać ją na kwaśnie jabłko, lecz tego nie zrobię. Nie biję kobiet, nawet jeśli one tego chcą. Rzecz jasna niewinne klapsy w pośladek podczas ruchania się nie liczą. One są dla podgrzania atmosfery.
– Nie uderzę cię – odpowiadam.
Przechyla głowę, jakby nie do końca rozumiała.
– To jak chcesz walczyć?
Patrzę na nią i zastanawiam się, czy udaje, czy się ze mnie nabija, a może na serio pomyślała, że chcę z nią trenować kickboxing?
Trzyma wysoko gardę, jak gdyby czekała, aż zadam cios.
– Wiesz... – Przesuwam dłonią po karku, nie spuszczając z niej wzroku, i stawiam kolejny krok w jej stronę. – Nie trzeba zadawać ciosu, żeby kogoś powalić na ziemię.
Kocie oczy się rozszerzają, lecz zanim zdąży zareagować, kucam, łapię ją hakiem za udo, podnoszę i podcinam nogę, na której stoi. Dziewczyna opada z jękiem na plecy, a ja wprost na nią. Oddychamy szybko, patrząc sobie w oczy. Jej usta są rozchylone, oczy lśnią, klatka piersiowa faluje. Czuję, jak jędrne piersi ocierają ją o mój tors. Mam fiuta twardego jak skała. Już jest moja.
– Dwa jeden. – Łapię ją za nadgarstki i kładę dłonie po bokach jej twarzy. Nie opiera się, wręcz przeciwnie. Wyczuwa mój wzwód i ociera się o mnie, unosząc lekko biodra. Pozwalam na to, zwalniając odrobinę nacisk. Przesuwam rękę na jej biodro i łapię za pośladek. Jest twardy, zupełnie jak mój kutas, który najchętniej wyskoczyłby już ze spodni. Robię machinalny ruch, nacierając na cipkę. Dziewczyna unosi biodra, obejmuje mnie nogami... Aż nagle przekręca się, wykorzystuje siłę przerzutu i już siedzi na mnie okrakiem, uśmiechnięta od ucha do ucha.
– Trzy jeden dla mnie – mówi.
Jej twarz promienieje. Zmieniam zdanie, jest całkiem ładna.
– Wolisz być na górze? – Kładę ręce na kobiecych biodrach i ocieram się fiutem o krocze.
Ale tej panny to nie rusza, a przynajmniej nic nie daje po sobie poznać. Po prostu siedzi na mnie i się śmieje.
Pierwszy raz trafiam na taki przypadek. A może źle ją wyczułem?
– Nie jarają cię faceci? – pytam.
Ściąga brwi, jakby nie rozumiała.
– Wolisz trenować z dziewczynami? – dodaję.
Przygląda mi się, nic nie odpowiadając.
– Jesteś lesbijką? – walę wprost.
Przewraca oczami.
– Nie, ale gdy spotykam facetów takich jak ty, mam ochotę nią zostać. – Schodzi ze mnie, wstaje i odchodzi w stronę komina.
– Takich jak ja, czyli jakich? – Obracam się i podążam wzrokiem za jej kształtnym tyłkiem.
Mam przesrane. Wiem, że nie przestanę myśleć o tej lasce, dopóki jej nie zdobędę. A to pewnie będzie wymagało czasu. Póki co muszę sam sobie zwalić konia albo zadzwonić po pomoc, bo mi zaraz jaja rozerwie.
– Zboczeńców, którzy myślą tylko o jednym. – Zakłada torbę na ramię i idzie w stronę włazu.
No, teraz to pojechała po całości. Wstaję i idę w jej stronę.
– Ej, żeby była jasność, nie jestem zboczeńcem. – Łapię ją za ramię.
Patrzy mi prosto w oczy, wygląda na poirytowaną.
– Wszyscy zboczeńcy tak myślą. A na widok dziewczyny ubranej w coś skąpszego niż hidżab od razu im staje. Wkładają sobie rękę w gacie, drugą podnoszą i wołają: halo, nie jestem zboczeńcem!
Bzdury. Nie zamierzam wchodzić z nią w tę chorą dyskusję, ktoś musiał nieźle zaleźć jej za skórę. Dzisiaj dam jej spokój. Muszę tylko sprawdzić, pod którym numerem mieszka, żeby zagadać do niej za kilka dni, jak ochłonie i zrozumie, co straciła.
Kiedy schodzi z dachu, idę za nią i dołączam do niej na korytarzu. Nie mówię nic, patrzę, dokąd pójdzie.
I w tej samej chwili mama wychodzi na klatkę.
– O, tu jesteś – mówi zaskoczona. Spogląda na mnie, później na dziewczynę i się uśmiecha. – Widzę, że już się poznaliście. Kiro, zaraz podaję obiad. Gordianie, możesz pomóc Serafinowi przestawić łóżko w twoim pokoju, żeby twoja siostra miała gdzie położyć rzeczy?
Wpatruję się w mamę i, kurwa, nie wierzę. Czy to jakiś chory żart? Przetwarzam raz jeszcze to, co powiedziała przed momentem. Zerkam na dziewczynę, a ona na mnie. Oczy ma wielkie, usta rozchylone. Wygląda na równie zaskoczoną jak ja.
– No co tak stoicie? Wchodźcie. – Mama znika wewnątrz mieszkania.
Patrzę jeszcze raz na dziewczynę, po czym przesuwam dłońmi po twarzy.
Ja pierdolę, co za niefart. Teraz na bank już jej nie przelecę. A mogło być tak pięknie.
Trudno. Po obiedzie znajdę sobie inne pocieszenie. Wskazuję ręką na drzwi:
– Siostro, ty pierwsza.
Przypisy