79,99 zł
– O czym jest ta książka?
– Najkrócej rzecz ujmując: o nieuchronnym końcu analogowej Polski. Kraju pełnego pozostałości po PRL-u, wszystkich tych starych dworców, barów, restauracji, bibliotek i ośrodków, które w pewnym momencie zaczęły znikać z krajobrazu, co na początku było niemal niezauważalne, ale w pewnym momencie nabrało takiego tempa, że to, co niegdyś powszechne, stało się unikatem. Stąd też między innymi tytuł książki.
– To znaczy?
– Przez lata, szukając miejsc do sfotografowania, zwracałem uwagę na to, czy w opisie budynku przewija się określenie „jak za Gierka”. To był dla mnie znak, że warto tam pojechać: „Wystrój jak za Gierka”, „Standard pokoi jak za Gierka”, „Lampy, krzesła jak za Gierka”. Gierek był wszędzie. Teraz ten slogan niemal zniknął z opisów. Era peerelowskiego krajobrazu dobiega końca. Dokonuje się długo odwlekany koniec pewnej epoki.
Marcin Wojdak – fotograf i debiutujący (po raz drugi!) pisarz. Twórca instagramowego profilu Cosmoderna o lekkim zabarwieniu architektonicznym. Publikuje na nim teksty inspirowane zdjęciami ostatnich materialnych pozostałości po minionej epoce. Od lat podróżuje po Polsce i krajach byłego ZSRR, poszukując miejsc zanurzonych w socjalistycznej formalinie. Mimo upływu trzech lat od napisania swojego ostatniego biogramu wciąż nie umie pisać o sobie w trzeciej osobie, za to bardzo lubi psy. I morze!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 136
Data ważności licencji: 6/4/2030
„Zmiany, zmiany, zmiany”.
– Tadeusz Dudała
Mam dla ciebie złą wiadomość. Wstępu nie będzie. Niestety. Miałem na niego kilka pomysłów, ale żaden nie sprostał wymaganiom, jakie przed nim postawiłem. Musisz bowiem wiedzieć, że wstęp to najważniejsza część każdej książki. Serio. To ostatni bastion, w którym autor może wpłynąć na odbiór swojego dzieła. Tu jeszcze jesteśmy za kulisami, razem, obok siebie – mogę ci na przykład powiedzieć, że to, co przeczytasz dalej, nie do końca jest na serio. Że to, co odbierzesz jako nieścisłość albo pomyłkę, było specjalnie, tak wiesz, dla żartów. Tu mogę cię urobić albo nakierować na późniejsze wnioski. Potem – kiedy już przejdziesz do właściwej części książki – będzie za późno. Tam będę po drugiej stronie. Będę się starał sprawiać ci przyjemność, zaciekawiać cię, skłaniać do refleksji albo rozbawiać. Może nawet wzruszać. Dlatego bardzo żałuję, że klasycznego wstępu tu nie będzie.
Coś jednak być musi.
Dlatego będzie SPOTKANIE AUTORSKIE ZERO!
Masz już swoje krzesło? Siedzisz wygodnie? Tak? To zaczynamy.
– Twoja nowa książka, Goodbye Gierek, ukazuje się równo trzy lata po debiucie. Czy jest to zatem kontynuacja Ostatniego turnusu?
– Nie. Choć formuła pozostaje ta sama, w końcu znowu są i zdjęcia, i towarzyszące im teksty, przewijają się gdzieniegdzie też ośrodki, to Goodbye Gierek nie jest sequelem. Nazwałbym go raczej spin-offem. Tym samym uniwersum, ale inną historią. Napisaną bardziej serio i mniej abstrakcyjną.
– O czym w takim razie jest ta książka?
– Najkrócej rzecz ujmując: o nieuchronnym końcu analogowej Polski. Kraju pełnego pozostałości po PRL-u, wszystkich tych starych dworców, barów, restauracji, bibliotek i ośrodków, które w pewnym momencie zaczęły znikać z krajobrazu, co na początku było niemal niezauważalne, ale w pewnym momencie nabrało takiego tempa, że to, co niegdyś powszechne, stało się unikatem. Stąd też między innymi tytuł książki.
– To znaczy?
– Przez lata, szukając miejsc do sfotografowania, zwracałem uwagę na to, czy w opisie budynku przewija się określenie „jak za Gierka”. To był dla mnie znak, że warto tam pojechać: „Wystrój jak za Gierka”, „Standard pokoi jak za Gierka”, „Lampy, krzesła jak za Gierka”. Gierek był wszędzie. Teraz ten slogan niemal zniknął z opisów. Era peerelowskiego krajobrazu dobiega końca. Dokonuje się długo odwlekany koniec pewnej epoki. To ostatni moment na udokumentowanie jej pozostałości. I stąd nawiązanie do tytułu niemieckiego filmu z dwa tysiące trzeciego roku.
– Ale nie porno?
– Nie… W Goodbye Lenin, bo o nim mowa, matka głównego bohatera, zatwardziała komunistka z NRD, traci przytomność tuż przed upadkiem muru berlińskiego, a odzyskuje ją już po tym wydarzeniu, nieświadoma, że państwo, w którym żyła, przestało istnieć. Główny bohater, nie chcąc narażać matki na szok poznawczy, tworzy dla niej alternatywny świat, w którym NRD wciąż istnieje. Chciałem przenieść ten koncept na nasz polski grunt. Znaleźć miejsca, w których ktoś, kto spędził ostatnie trzydzieści pięć lat odcięty – z różnych przyczyn – od dostępu do informacji, mógłby uwierzyć, że era PRL-u nadal trwa.
– Przepraszam cię na chwilę, ale mamy chyba pytanie z sali. Proszę, pan w czarnych okularach.
– Gdzie tu jest toaleta?
– Nie no, litości. Proszę pana…
– Daj spokój, to jest bardzo dobre pytanie, a raczej wskazówka. Za długo już rozmawiamy. Ludzie się niecierpliwią… Na kolejne pytania odpowiem przy okazji, a tymczasem chciałem jeszcze przed zakończeniem coś przeczytać. To fragment, który nie trafił ostatecznie do książki, a myślę, że bardzo tu pasuje. Pan w okularach niech jeszcze sekundę poczeka. To raptem kilka zdań.
„Miejsca, które tu opisuję, są typowymi reprezentantami kategorii nieoczywistych atrakcji: choć na zdjęciach wyglądają ekstra, a w rzeczywistości niewiele gorzej, nigdy nie staną się obowiązkowym punktem wycieczek. Nigdy nie przekształcą się w muzea. Nigdy nie zostaną objęte ochroną konserwatorską, a co za tym idzie – nigdy się nie wybronią przed niechybnie je czekającą modernizacją.
To są takie miejsca, które swoim wyglądem konfundują, bo co niby z nimi można zrobić? Zbyt intrygujące, żeby przejść obok nich obojętnie, zbyt archaiczne, żeby mogły przetrwać na współczesnym rynku. Są mikrokosmosem, w którym można się poczuć jak w latach siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych, ale takim, który zaraz zniknie. Jak ostatni reprezentanci gatunku, którego liczebność spadła poniżej granicznego poziomu i już nie wzrośnie.
Jedyne, co dla tych miejsc można zrobić, to je sfotografować. Potem dokładnie skatalogować i opisać. Następnie całość zebrać w jednym miejscu, wymyślić chwytliwy tytuł i zamknąć w pięknie zaprojektowanej okładce. Książka stanie się ich rezerwatem.
Nic im tu nie grozi.
Tu będą żyć wiecznie”.
Przed wycieczką do któregokolwiek z opisywanych tu miejsc skonsultuj się z internetem, gdyż każdy obiekt mógł od czasu mojej wizyty zostać poddany niewłaściwemu traktowaniu, które zagroziło jego życiu lub zdrowiu.
Parking nad Jeziorem Rosnowskim Mostowo, województwo zachodniopomorskie
Wsiąść do samochodu, byle swojego.Nie dbać o bagaż, nie dbać o paliwo.Ściskając w ręku aparat cyfrowy,Patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle.
Umówmy się, takim tekstem festiwalu w Opolu bym nie wygrał. Najpewniej nie trafiłbym też z nim do kanonu piosenki ogniskowej, którego repertuar zdaje się nie zmieniać od dekad. Może i ten tekst jest słaby, ale jest za to w stu procentach prawdziwy i w pełni odzwierciedla to, czym jest dla mnie wolność.
Do pełni szczęścia potrzebuję jedynie bezkresnych dróg, ciągnących się tysiącami kilometrów przez niezamieszkałe terytoria, przy których stoją zapomniane betonowe konstrukcje o wymyślnej formie. To punkty orientacyjne, o których opowiadają sobie w legendach podróżujący przez dany region ludzie. Miejsca, dzięki którym wiesz, że jesteś na dobrej drodze, i przy których sobie obiecujesz, że kiedyś w końcu się dowiesz, czym były i dlaczego już tym nie są. Ale na razie wsiadasz w samochód, rzucasz okiem na mapę, włączasz muzykę i jedziesz przed siebie zupełnie pustą drogą, która będzie scenografią twojej rzeczywistości przez najbliższych kilkanaście godzin.
Tajemnicza konstrukcja ze zdjęcia to taras widokowy na Jezioro Rosnowskie. Niektórzy twierdzą, że wcześniej służył też jako wieża do skoków do wody. Ale to tylko legendy opowiadane przez podróżujących przez ten region ludzi…
Biblioteka Uniwersytetu Łódzkiego Łódź, województwo łódzkie
Mapy. Wszędzie mapy. Mapy i globusy. Ale też stare dzienniki podróży. Nic dziwnego, w końcu to wnętrza Sekcji Kartografii Oddziału Zbiorów Specjalnych w Bibliotece Uniwersytetu Łódzkiego. Taki anturaż wydaje się idealnym miejscem, żeby odpowiedzieć na pytanie, które najpewniej nie raz usłyszę podczas spotkań promujących książkę, trzymaną właśnie przez ciebie w ręku:
„Jak ty te wszystkie miejsca znajdujesz?”.
Otóż znajduję je na mapie. A dokładniej na Google Maps, które są nieodłącznym towarzyszem każdej z moich wypraw i źródłem, z którego czerpię informacje podczas przygotowań do podróży. Przeglądam całą Polskę, region po regionie, w poszukiwaniu budynków o nietypowych kształtach albo usytuowanych w nietypowych miejscach. Przeczesuję brzegi jezior, górskie doliny i biegi rzek. Tam zawsze kryje się jakiś hotel albo ośrodek. W centrach prowincjonalnych miast wypatruję domów kultury, ewentualnie starych kin. Parki to okazja do wychwycenia amfiteatru. Łatwo też trafić na jednostki wojskowe. Najczęściej ukryte w lasach. Zdradzają je wystające gdzieniegdzie ponad drzewami dachy betonowych budowli. Wszystko to widać na mapach satelitarnych – potężnym źródle wiedzy schowanym za banalnym interfejsem kojarzącym się głównie z wyznaczaniem najkrótszej drogi do domu. Tego, czego potrzebuję, dostarcza mi jedna prosta aplikacja w telefonie.
Mało romantyczna odpowiedź. Ani nie rozpala wyobraźni, ani nie motywuje do podobnych poszukiwań. W końcu to kolejna odsłona tego samego – jakże destrukcyjnego – zajęcia: ślęczenia nad telefonem. Dlatego cofam, co napisałem. Żadne Google Maps! Żadne zdjęcia satelitarne! Tak naprawdę to spędzam długie godziny w pomieszczeniu ze zdjęć, które towarzyszą temu tekstowi. Najpierw kręcę globusem, żeby rozbudzić żądzę nowych odkryć. Potem pochylam się nad kolejnymi mapami. Oglądam je dokładnie, centymetr po centymetrze. Dzięki szkłu powiększającemu rozczytuję ledwo widoczne nazwy. Potem wszystko, co na nich zauważyłem, konfrontuję z zapiskami słynnych geografów i krajoznawców. Dopiero wtedy, napakowany wiedzą minionych pokoleń, ruszam w teren i weryfikuję wszystko, o czym przeczytałem.
Od razu lepiej! Taka wizja może uwieść. Teraz pozostaje jedynie odpowiedzieć na kolejne pytanie: „Jak się dostać do wnętrz Sekcji Kartografii Oddziału Zbiorów Specjalnych, żeby tę wizję móc zrealizować?”, ale o tym opowiem już na spotkaniach autorskich.
Łódzka Rada Federacji Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych Naczelnej Organizacji Technicznej (NOT) Łódź, województwo łódzkie
Czy warto być poważnym? Cedzić słowa i nosić garnitur, ulegając konwenansom wymagającym postępowania zgodnie z etykietą i szablonem? Tkwić w zastanych tradycjach i narzuconych zwyczajach? A może lepiej traktować rzeczywistość z dystansem, obracając wszystko w żart, a normy społeczne mieć za iluzję? Żyć w kontrze i na bakier z zasadami?
To pytania, na które niejedna osoba próbowała sobie odpowiedzieć, a fluktuacja proporcji między „tak” a „nie” przypomina przedzawałowy zapis EKG. Sam jako reprezentant doktryny zrywania z jakimikolwiek tradycjami mam problem z jednoznaczną odpowiedzią. Istnieje jednak sposób, żeby te wątpliwości w sobie zgasić, zasiewając w ich miejsce pewność. Jest nim wizyta w pokoju konferencyjnym łódzkiego NOT-u. Pokoju tak nobliwym, o wystroju tak konserwatywnym i aurze tak poważnej, że kiedy się tam wchodzi, od razu na oku szkli się monokl, a w dłoni (przepraszam serdecznie za niezręczność) pojawia się laska. Tu nie ma niedomówień. Tu każdy jest dżentelmenem. Nawet kobieta. (Uprzedzając uwagi – w takich pomieszczeniach feminatywy nie obowiązują).
Spędziłem tam dosłownie parę minut. Mojej głowy nie zdążył jeszcze przykryć cylinder, a ja już wiedziałem, że konwenans nie jest dla mnie. Ani powaga. Poczułem dziwne mrowienie, niewygodę, ręka zaczęła mnie świerzbić. Już bym coś zbroił, coś przestawił, coś głupiego nabazgrał. Rozpruł gorset tradycji. Gdybym żył w średniowieczu (albo na Podlasiu), spaliliby mnie na stosie, a gdybym miał przy takim stole dyskutować, to jednego słowa serio bym nie powiedział. Zadawałbym obsceniczne pytania, prowokował, zapewne też drwił i podpuszczał. Dlatego oczywiste jest dla mnie, że…
– Panie kanclerzu, powoli zaczynamy. Uprzejmie pana proszę o kierowanie się do sali.
– Sekunda. Kończę notatkę i jestem…
Wnętrze sali obrad łódzkiego oddziału NOT-u to najlepiej zachowane pomieszczenie w całym budynku. Jedną ze ścian ozdabiają portrety wszystkich dotychczasowych prezesów zarządu łódzkiej filii. Niestety sala nie jest udostępniana do zwiedzania, dlatego tym bardziej się cieszę, że mogę ją tu zaprezentować.
Dworzec PKP w Helu Hel, województwo pomorskie
Lista moich fotograficznych zaniechań, czyli tematów, których w porę nie udało mi się zrealizować, a teraz jest już na to za późno, cały czas się wydłuża. Znikają kolejne nieudokumentowane obiekty: sklepy, knajpy, pomniki. Teraźniejszość nieustannie prze naprzód i mieli resztki przeszłości. Jak na przykład dawne wczasy wagonowe na Helu. Raptem kilkanaście lat temu powstał doskonały film dokumentalny na ich temat. Nosi tytuł Bocznica, a jego autorką jest Anna Kazejak. Na ekranie możemy zobaczyć prawdziwy mikrokosmos stworzony przez wypoczywających na półwyspie ludzi. Dzisiaj z tętniącego niegdyś życiem ogromnego kompleksu pozostały marne strzępy. Ale to zdążyłem sfotografować. Spóźniłem się na coś zdecydowanie bardziej oczywistego i niepozornego. Coś niegdyś znacznie bardziej powszechnego i banalnego, lecz zarazem i coś, co zniknęło w sposób absolutnie niepostrzeżony.
Bardzo żałuję, że nie zrobiłem zdjęć w starym pociągu pospiesznym. Takim z przedziałami zamykanymi na drzwi przesuwne, z cuchnącymi od milionów wypalonych tam fajek firankami, z mikroskopijnymi popielniczkami, które zatykał pierwszy włożony tam kiep, z gorącymi jak piekło grzejnikami i wiecznie zaparowanymi oknami. Pociągu, w którego wagonach jarzeniówki świeciły trupim światłem, a spora część pasażerów całą podróż musiała spędzić w pozycji embrionalnej na zimnym jak lodówka korytarzu. Nie mam w swoich zbiorach tak wdzięcznego banału, mam za to tysiące nieoczywistych miejsc. Paradoks. I to podwójny, bo tym razem to pasażer się spóźnił – nie PKP.
O istocie wczasów wagonowych więcej piszę w
Ostatnim turnusie
w opowiadaniu
Kunstkamera
.
Copyright © by Marcin Wojdak
Projekt okładkiIgor Pietrzak
Fotografia na okładce© Marcin Wojdak
Fotografia autora© Maciej Szal | www.maciejszal.pl
Ilustracje w książce© Marcin Wojdak
Mapa na wyklejce@Elena Ivanova | www.istockphoto.com
Redaktor inicjującyOskar Błachut
Redaktorka prowadzącaAgnieszka Narębska
Redakcja Magdalena Matyja-Pietrzyk
AdiustacjaMarta Stochmiałek
KorektaAgnieszka Mąka, Katarzyna Homoncik
Opieka redakcyjnaNatalia Hipnarowicz-Kostyrka
Opieka promocyjnaPaulina Sidyk
ISBN 978-83-8367-932-7
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
SPIS TREŚCI
SPOTKANIE AUTORSKIE ZERO
DROGA 69
SEKCJA MAP
POWAGA NA SERIO
POSTPIESZNY
KARTA REDAKCYJNA
Okładka
Spis treści
Strona tytułowa
Dedykacja
Meritum publikacji
Strona redakcyjna
