Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To nie jest książka o odchudzaniu. Ani poradnik o zdrowym stylu życia. Ani też pocieszająca proza o „odnalezieniu siebie”. To bezwzględnie szczera historia zmagań z otyłością i napiętnowaniem. Pamiętnik o traumie. O prześladowaniu i bolesnym odzyskiwaniu własnego ciała. I o wielkim tryumfie.
Olśniewająca […], zdyscyplinowana intelektualnie i głęboko poruszająca.
„The New York Times Book Review”
Surowa, mocna proza Gay wyznacza kierunki. Autorka mierzy się z całymi dekadami wstydu i nienawiści w stosunku do siebie, odzyskując własne ciało, którego nigdy nie powinna była utracić.
„Entertainment Weekly”
Roxane Gay, niezniszczalna, niesforna, nieskrępowana, żyj swoim życiem. Wszyscy jesteśmy lepsi, gdy robisz to w ten sam zaciekle uczciwy sposób, w jaki napisałaś tę książkę.
„The Los Angeles Times”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Hunger: A Memoir of (My) Body
Copyright © 2017 by Roxane Gay
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Cyranka, 2021
Copyright © for the Polish translation by Anna Dzierzgowska, 2021
dla ciebie, moje słońce, za pokazanie mi, czego już nie potrzebuję, i za znalezienie drogi do mojego ciepła
Każde ciało ma swoją opowieść i swoją historię. Oto są moje, wraz z pamiętnikiem mojego ciała i mojego głodu.
Opowieść o moim ciele nie jest opowieścią o tryumfie. Nie jest to pamiętnik z czasu odchudzania. Nie będzie żadnych zdjęć przedstawiających mnie w szczupłej wersji, na okładce tej książki nie zostanie uwidocznione moje smukłe ciało, nie będę stać, cała mieszcząca się w jednej nogawce jeansów należących do mojego dawnego, grubszego ja. To nie jest książka motywacyjna. Nie mam żadnych cennych uwag na temat tego, co zrobić, by zapanować nad niesfornym ciałem i nad niesfornym apetytem. Moja historia nie jest historią sukcesu. Jest to, po prostu, historia prawdziwa.
Tak bardzo chciałabym móc napisać książkę o zwycięskiej utracie wagi i o tym, jak nauczyłam się lepiej żyć i lepiej radzić sobie z moimi demonami. Chciałabym móc napisać książkę o byciu w zgodzie ze sobą, o tym, jak kocham siebie, całą, w każdym rozmiarze. Tymczasem napisałam książkę, która okazała się najtrudniejszym doświadczeniem pisarskim w moim życiu, wyzwaniem o wiele poważniejszym niż mogłam sobie wyobrazić. Kiedy zaczęłam pracę nad Głodem, byłam pewna, że odpowiednie słowa przyjdą łatwo, tak jak zazwyczaj. No bo o czym łatwiej jest pisać niż o ciele, w którym żyję od ponad czterdziestu lat? Szybko jednak dotarło do mnie, że nie piszę po prostu pamiętnika mojego ciała: zmuszałam samą siebie, by przyjrzeć się temu, co moje ciało zniosło, wadze, której nabrałam, temu, jak trudno było żyć z tą wagą i jak trudno było ją zrzucić. Musiałam przyjrzeć się własnym najbardziej wstydliwym sekretom. Przeprowadziłam na sobie wiwisekcję. Jestem odsłonięta. To niewygodne. To niełatwe.
Chciałabym mieć taką siłę i tak silną wolę, żeby opowiadać o tryumfie; szukam takiej siły i woli. Uparłam się, że będę czymś więcej niż tylko własnym ciałem – więcej niż tym, co moje ciało znosi i czym się stało. Jednak ten upór nie zaprowadził mnie daleko.
Pisanie tej książki jest jak wyznanie. Tutaj znajduje się to, co we mnie najbrzydsze, najsłabsze, najbardziej obnażone. To moja prawda. To pamiętnik (mojego) ciała, ponieważ raczej częściej niż rzadziej opowieści ciał takich jak moje ignoruje się, odrzuca lub wyszydza. Ludzie widzą takie ciała jak moje i czynią pewne założenia. Myślą, że znają „dlaczego” mojego ciała. Nie znają. To nie jest opowieść o tryumfie, ale jest to opowieść, która domaga się opowiedzenia i zasługuje na to, by jej wysłuchano.
Oto książka o moim ciele, o moim głodzie, a ostatecznie – o znikaniu, o zagubieniu i o pragnieniu, o tym, jak bardzo pragnie się zostać dostrzeżoną i zrozumianą. Jest to książka o uczeniu się, nawet jeśli powolnym, by dać się dostrzec i zrozumieć.
Czy żeby opowiedzieć historię mojego ciała, powinnam powiedzieć, ile ważyłam w najcięższym momencie? Czy mam podać tę liczbę, której zawstydzająca prawda nieustannie mnie dławi? Czy mam zadeklarować, że wiem, że nie powinnam uważać prawdy o moim ciele za hańbiącą? Czy też po prostu mam wypowiedzieć tę prawdę, wstrzymując oddech i czekając na twój osąd?
W najcięższym momencie, przy wzroście metr dziewięćdziesiąt, ważyłam dwieście sześćdziesiąt jeden kilogramów. Ta liczba jest szokująca, trudno w nią uwierzyć, ale był czas, kiedy stanowiła prawdę mojego ciała. Poznałam ją w Cleveland Clinic w Weston na Florydzie. Nie wiem, dlaczego pozwoliłam, żeby sprawy tak dalece wymknęły się spod kontroli, ale tak się stało.
Do Cleveland Clinic pojechał ze mną ojciec. Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat. Był lipiec. Na dworze było gorąco, parno i obficie zielono. W klinice powietrze było chłodne i aseptyczne. Wszystko było gładkie: drogie drewno, marmur. Pomyślałam: „Tak spędzę letnie wakacje”.
W pokoju konferencyjnym było jeszcze siedem osób – spotkanie informacyjne przed operacją ominięcia żołądkowego – dwóch grubych facetów, kobieta z lekką nadwagą i jej chudy mąż, dwie osoby w fartuchach laboratoryjnych i jeszcze jedna wielka kobieta. Badając otoczenie, zrobiłam to, co osoby grube często robią, znalazłszy się wśród innych grubych – oceniłam siebie w stosunku do ich rozmiarów. Byłam większa od pięciorga, mniejsza od dwojga. A przynajmniej tak sobie pomyślałam. Za dwieście siedemdziesiąt dolarów spędzę znaczną część dnia, słuchając o korzyściach płynących z poddania się drastycznej zmianie swojej anatomii w celu utraty wagi. Jest to, powiedzieli lekarze, „jedyna skuteczna terapia otyłości”. Byli lekarzami. Powinni wiedzieć, co jest dla mnie najlepsze. Chciałam im wierzyć.
Psychiatra wyjaśniał zgromadzonym, jak przygotować się do zabiegu, jak radzić sobie z jedzeniem, kiedy już nasze żołądki będą wielkości kciuka, jak reagować na to, że „normalni ludzie” (jego słowa, nie moje) w naszym otoczeniu mogą sabotować naszą utratę wagi, ponieważ przyzwyczaili się do myślenia o nas jako o grubych osobach. Wyjaśniano nam, że nasze ciała będą do końca życia pozbawione niektórych składników odżywczych, że nigdy już nie będzie nam wolno zjeść lub napić się przez pół godziny od zrobienia jednego albo drugiego. Będziemy mieć cienkie włosy, a może w ogóle powypadają. Nasze ciała będą podatne na zespół poposiłkowy, którego angielska nazwa, dumping syndrome, jest na tyle sugestywna, że nie trzeba bujnej wyobraźni, żeby ją rozszyfrować. No i, rzecz jasna, jest jeszcze ryzyko związane z samą operacją. Możemy umrzeć na stole, po zabiegu można doznać infekcji.
Wszystko działo się według scenariusza dwóch wiadomości: dobrej i złej. Zła wiadomość: nasze życia i nasze ciała nigdy już nie będą takie same (o ile w ogóle przeżyjemy operację). Dobra wiadomość: schudniemy. W pierwszym roku stracimy siedemdziesiąt pięć procent naszej nadmiarowej wagi. Zbliżymy się do normalności.
Lekarze kusili, oferowali coś uwodzicielskiego: pomysł, że możemy zapaść na parę godzin w sen, a w ciągu roku od przebudzenia większość naszych problemów się rozwiąże. Przynajmniej według medycznego establishmentu. To znaczy: tak się stanie, rzecz jasna, o ile nadal będziemy się łudzić, że to ciała stanowią nasz największy problem.
Po prezentacji był czas na pytania i odpowiedzi. Nie miałam ani jednych, ani drugich, ale kobieta po mojej prawej stronie, kobieta, która zdecydowanie nie musiała tam być, ponieważ miała nie więcej niż jakieś osiemnaście kilogramów nadwagi, zdominowała sesję, zadając intymne, osobiste pytania, od których pękało mi serce. Przesłuchiwała lekarzy, a jej mąż siedział obok, uśmiechając się znacząco. Stało się oczywiste, co ona tam robi. Chodziło wyłącznie o niego, o to, jak on postrzegał jej ciało. „Nie ma niczego smutniejszego”, pomyślałam, ignorując powody, dla których ja sama siedziałam w tym pomieszczeniu, ignorując to, że w moim życiu całkiem sporo osób zwracało uwagę na moje ciało, jeszcze zanim w ogóle dostrzegły lub wzięły pod uwagę mnie.
Później tego samego dnia lekarze pokazali nam film z operacji – kamery i narzędzia chirurgiczne w śliskich jamach ciała, tnące, pchające, zamykające, usuwające niezbędne fragmenty wnętrzności. Ciało od środka było zmysłowo czerwone, różowe i żółte. Wszystko to było groteskowe i otrzeźwiające. Ojciec, siedzący po mojej lewej, pobladł, wyraźnie wstrząśnięty tym brutalnym pokazem. „Co o tym myślisz?”, spytał cicho. „Totalny odjazd”, odpowiedziałam. Skinął głową. Pierwszy raz od roku w czymś się ze sobą zgodziliśmy. Film się skończył, a lekarz uśmiechnął się i zaczął mówić z ożywieniem, że procedura była szybka i przeprowadzono ją laparoskopowo. Zapewnił nas, że przeprowadził ponad trzy tysiące operacji i stracił tylko jednego pacjenta: mężczyznę o masie trzystu osiemdziesięciu pięciu kilogramów – powiedział, a jego głos zniżył się do przepraszającego szeptu, jak gdyby hańby ciała tamtego mężczyzny nie można było wypowiedzieć na głos. Następnie lekarz podał nam cenę szczęścia: dwadzieścia pięć tysięcy dolarów minus dwieście siedemdziesiąt dolarów zniżki w związku z opłatą za spotkanie informacyjne, kiedy już zostanie wpłacony depozyt.
Zanim ta męczarnia dobiegła końca, odbyła się jeszcze konsultacja lekarska sam na sam, w osobnym gabinecie. Przed pojawieniem się lekarza jego asystent, stażysta, wynotował podstawowe informacje na mój temat. Zostałam zważona, zmierzona i cicho osądzona. Stażysta posłuchał bicia mojego serca, obmacał mi węzły chłonne na szyi, zrobił kilka dodatkowych notatek. Wreszcie, po ponad pół godzinie, do gabinetu wpadł lekarz. Obejrzał mnie od góry do dołu. Zerknął na moją dokumentację, pobieżnie przerzucając kartki. „Tak, tak – powiedział. – Jest pani doskonałą kandydatką do zabiegu. Zaraz panią zapiszemy”. I już go nie było. Stażysta wypisał mi skierowanie na badania, które miałam wykonać przed operacją, i zostawił mnie z listem potwierdzającym, że ukończyłam sesję orientacyjną. Było oczywiste, że robią to codziennie. Nie byłam wyjątkowa. Nie było we mnie nic specjalnego. Byłam ciałem, które wymagało naprawy: wiele jest nas takich na świecie, żyjących w tak całkowicie ludzkich ciałach.
Mój ojciec, który czekał w ładnie urządzonym atrium, położył mi rękę na ramieniu. „Nie jesteś jeszcze w takiej sytuacji – powiedział. – Troszeczkę więcej samokontroli. Ćwiczenia dwa razy dziennie. To wszystko, czego potrzebujesz”. Zgodziłam się, kiwając energicznie głową, ale później, w sypialni, ślęczałam nad ulotkami, które mi wręczono, niezdolna odwrócić wzroku od zdjęć „przed” i „po”. Tak bardzo chciałam – i nadal chcę – być „po”.
Pamiętam rezultat tego mierzenia, ważenia i osądzania, niewyobrażalną liczbę: dwieście sześćdziesiąt jeden kilogramów. Myślałam, że życie nauczyło mnie już, co to wstyd, ale to tamtej nocy poznałam wstyd naprawdę. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek zdołam od niego uciec, znajdę drogę do punktu, w którym będę w stanie zmierzyć się z moim ciałem, zaakceptować je i zmienić.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
Projekt okładki Magdalena Kupiec / Mery.pixels
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Redakcja Karol Poręba
Korekta d2d.pl
Skład Małgorzata Poździk / d2d.pl
ISBN 978-83-961473-2-5
Wydanie I
Warszawa 2021
Wydawnictwo Cyranka
ul. L. Nabielaka 15/1A, 00-743 Warszawa
wydawnictwocyranka.pl
sprzedaż: [email protected]
redakcja: [email protected]