Gdzie jest Olga? - Danka Braun - ebook + audiobook + książka

Gdzie jest Olga? ebook i audiobook

Braun Danka

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Prywatny detektyw Mirek Filer, trzydziestodwulatek z syndromem Piotrusia Pana, zmuszony jest podjąć się najtrudniejszego w swoim życiu zadania: samotnego wychowywania pięcioletniej córeczki. Tymczasem w tajemniczych okolicznościach ginie przyjaciel rodziny Filerów Roman Głowacki, a jego żona Olga znika bez śladu. Krewni Głowackich zlecają Filerowi odnalezienie kobiety. Czy uda mu się odszukać Olgę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 462

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 59 min

Lektor: Magda Karel

Oceny
4,3 (186 ocen)
103
44
27
12
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie ♥️♥️♥️. Wciągająca, pełna emocji i chwilami zabawna (Nela).
10
Izek79

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, intrygująca i nieprzewidywalna 🙂🙂🙂
00
MalaMeg

Całkiem niezła

Jakoś ta seria mnie nie zachwyca. Szkoda wielka ponieważ inne książki autorki pochłaniałam z zapartym tchem, tę serie tez czytałam, ale… zabrakło mi w niej wielu elementów, zachowanie głównego bohatera mimo znaczących zmian, badał było infantylne i takie w stylu „Piotrusia Pana” 😬 z niego taki detektyw jak ze mnie baletnica i to mnie drażniło w nim. Nawet jeśli robił to hobbystycznie to jednak zabrakło profesjonalnego podejścia do sprawy, a nawet samo dochodzenie prowadzone byle jak. Tylko zarys książki i pomysł się broni, ale postacie jakoś nijakie. Szkoda.
00
Nina1973

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00
LukasJakubiec

Nie oderwiesz się od lektury

super 👍
00

Popularność




Copyright © by Danka Braun

Copyright © 2019 by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o.

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Redakcja:Sylwia Drożdżyk-Reszka

Korekta:Justyna Jakubczyk, Aleksandra Marczuk

Projekt graficzny okładki: Marek Kuźnicki, Studio 1

Zdjęcie na okładce: Copyright © by Gajus-Images, olegsamoylov (Chromastock)

Skład: Justyna Jakubczyk

ISBN: 978-83-65897-83-1

Słupsk/Warszawa 2019

Wydawnictwo Prozami

[email protected]

www.prozami.pl

www.literaturainspiruje.pl

Skład wersji elektronicznej: Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Dla Pani Doktor Anny Cybulskiej

w podziękowaniu za wspaniałą opiekę nad naszą rodziną.

Ściągawka dla czytelnika

Mirek Filer – prywatny detektyw

Magda Florkowska – była partnerka Mirka

Nela Filer – córka Mirka

Dominika Domańska – była żona MirkaDaria Domańska – ciotka Dominiki Małgorzata Filer– matka Mirka

Tadeusz Milewicz – emerytowany policjant, współpracownik Mirka

Wiola– znajoma Mirka

Olga Głowacka – przyjaciółka Małgorzaty Roman Głowacki – mąż Olgi, taksówkarz Anita Głowacka – córka Olgi i Romana Karol Głowacki – syn Olgi i Romana

Marian Kotek – znajomy Romana, właściciel punktu totolotka

Stach Wencel – kolega Romana

Zygmunt Starewicz – taksówkarz, sąsiad Głowackich Aldona Grzelak – żona bogatego przedsiębiorcy Janusza Grzelaka

Jan Kotlarski – właściciel siłowni BicepsBruno Kostecki – przedsiębiorca budowlanyPatryk Kostecki – syn Brunona

Wacław Bargieła – europoseł

Pani Gabrysia – wychowawczyni w przedszkolu

Matylda Klich – ciotka Olgi Maryla Klich – siostra Olgi Adrian– kolega Magdy

Inspektor Zawada – znajomy Tadeusza Milewicza

Waldek Wójcik – komisarz policji, były mąż Magdy

Prolog

Do sypialni wpadało światło majowego poranka poszatkowane żaluzjami. Mirek Filer odwrócił się z trudem na prawy bok. Otworzył lewe oko, prawe miał wciąż zamknięte. Ujrzał szopę brązowych włosów. Serce zabiło mu gwałtownie. Czyżby była to Magda? Mało pamiętał z ubiegłego wieczora. Bar, mnóstwo wódki i jakieś dziewczyny. A potem urwał mu się film – jak za dobrych kawalerskich czasów. Lat spędzonych z Magdą nie zaliczał do tego okresu, bo chociaż nie mieli ślubu, zawsze traktował ją jak żonę. Prawną żonę miał tylko przez trzy miesiące, ponieważ zostawiła go i wyjechała do Londynu. Hmm, i powinna tam zostać, a nie wracać i ponownie komplikować życie sobie i innym. No cóż, gdyby wiedziała, jak ułoży się jej przyszłość w Polsce, na pewno by tu nie wracała.

Mirek westchnął głośno na wspomnienie tego, co się ostatnio wydarzyło. Ale przestanie wzdychać, jeśli się okaże, że dostanie jeszcze jedną szansę od losu, a tą śpiącą dziewczyną będzie Magda. Lewą ręką odsunął włosy z twarzy śpiącej. Niestety to nie była ona. Rozczarowanie zabolało jak upadek z pierwszego piętra na beton. Znowu westchnął. I nagle przypomniał sobie cały wczorajszy dzień.

Około godziny szesnastej zajechał przed bramę Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego przy ulicy Wielickiej, zwanego przez wszystkich ZOL-em, i zaparkował na poboczu. Wiedział od pielęgniarki, że Magda, która pełniła tutaj funkcję wolontariuszki, odwiedzała swojego podopiecznego pana Antoniego codziennie około piętnastej. Wolał złapać ją w ZOL-u, niż jechać do jej mieszkania, narażając się, że nie zostanie wpuszczony. Musiał z nią porozmawiać. Musiał spróbować jeszcze raz wszystko jej wytłumaczyć. Jeśli to nie poskutkuje, poszuka innego sposobu, żeby ją odzyskać. Najważniejsze, że nie wróciła do męża. Kiedy ujrzał dwa dni wcześniej w jej mieszkaniu Waldka Wójcika, wpadł w panikę, że znowu są razem. Na szczęście okazało się, że tamten przyszedł tylko odebrać swoje rzeczy. Magda, rzucając przez okno byłemu mężowi jego pantofle, rzuciła Mirkowi również iskierkę nadziei. Dlatego zjawił się przed bramą ZOL-u i ukryty w samochodzie czatował na dziewczynę.

Czekał ponad godzinę, wiercąc wzrokiem dziurę w szybie samochodowej, zanim dostrzegł Magdę opuszczającą teren obiektu. Na jej widok otworzył szybko drzwi samochodu, żeby do niej podejść. Nie zdążył tego zrobić, bo zaraz tuż przy niej wyrósł jak spod ziemi jakiś facet. Młody, szczupły, niezbyt wysoki, z japońskim kucykiem na głowie. Typowy hipster. Był ubrany w niebieskie spodnie rurki i kraciastą czerwono-granatową koszulę i granatową kamizelkę. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i coś powiedziała. Chłopak przytulił ją do siebie. Szli chodnikiem objęci wpół, a potem skierowali się w stronę przystanku tramwajowego.

Mirek przyglądał się przytulonej parze. Sprawiali wrażenie zakochanych i bardzo szczęśliwych. Nagle wszystko zrozumiał. Magda nie wróciła do Waldka Wójcika… ale nie chciała już również Mirka Filera. Nie chciała, bo pokochała kogoś innego…

Jego marzenia i plany z nią związane nagle się rozwiały. Wspólna przyszłość, o której fantazjował nocami, miała nigdy się nie zdarzyć. Teraz Magda robi śniadanie komuś innemu… albo to jej ten ktoś robi śniadanie.

Mirek poczuł, jak smutek i żal rozlewają się w nim, obejmują stopniowo całe ciało, aż docierają do serca. Towarzyszył temu ból. Ból wręcz fizyczny: silny, ostry, obezwładniający, wyciskający z oczu łzy. Nie spodziewał się tego. Owszem, liczył się z chwilową porażką, ale cały czas wierzył, że ma szansę naprawić swoje życie. Miał nadzieję. Teraz, widząc szczęśliwą twarz Magdy, tę nadzieję stracił.

Powoli zaczynało do niego docierać, że powinien wziąć się w garść i pogodzić z przegraną. Nabrał głęboko do płuc powietrza, odetchnął kilka razy. Niestety trzeba nauczyć się żyć bez Magdy…

Uruchomił silnik swojego audi i pojechał do domu. Spojrzał na zdjęcia Magdy ponownie umieszczone w ozdobnych ramkach. Dominika, wprowadzając się do niego, zrobiła remont i przemeblowanie, ale Mirek dwa dni temu znowu zawiesił fotki Magdy, żeby dziewczyna, przekraczając próg domu, miała świadomość, że jest tu oczekiwana. Teraz nie mógł znieść jej uśmiechu wyzierającego z eleganckich ramek. Ten uśmiech szydził z niego, śmiał się z jego planów i nadziei.

Nie mógł zostać w tym domu. Postanowił iść do pubu i tam topić smutek w alkoholu. Chciał, by gwar pijanych mężczyzn i śmiech podpitych kobiet zagłuszały jego serce wyjące z żalu i rozczarowania.

Nie pomylił się: zagłuszyły szybko i skutecznie, bo dwie godziny później urwał mu się film. Pamiętał tylko, że przysiadł się do niego dawny kumpel ze studiów i towarzyszące mu dwie dziewczyny. W jaki sposób wrócił do domu i jaki był finał wieczoru, tego już nie pamiętał.

Spojrzał jeszcze raz na kobietę leżącą w łóżku. Alkohol nie wypaczył jego gustu, bo dziewczyna była całkiem ładna. I podobna do Magdy. Ciekaw był, czy sprostał zadaniu i wywiązał się z męskich powinności. Przy takiej dawce alkoholu było to dość wątpliwe. W tym momencie naszła go myśl o przykrych skutkach jednonocnych przygód i o niebezpieczeństwach czyhających na beztroskich kochanków. Pomijając problem niechcianej ciąży, dochodziły jeszcze inne poważne zagrożenia: choroby weneryczne i co gorsza: AIDS. Z niepokojem rozejrzał się po sypialni w poszukiwaniu opakowania po prezerwatywie. Odetchnął z ulgą, widząc na podłodze rozerwany srebrny papierek.

Dziewczyna również się obudziła. Była stosunkowo młoda, na pewno nie miała jeszcze trzydziestki. Nawet skacowana i niewyspana wyglądała nie najgorzej. Uśmiechnęła się do niego, wcale nie była zawstydzona sytuacją, że znalazła się w łóżku obcego mężczyzny.

– Strasznie chce mi się pić – powiedziała. – Czy masz coś mokrego w pobliżu?

– Hmm, w łóżku chyba nie. W każdym razie mam taką nadzieję – mruknął. – Ale w lodówce coś się znajdzie. Czy mogłabyś i mnie przynieść coś do picia?

– Z tego, co wiem, to ty jesteś gospodarzem, a ja gościem – bąknęła, wzruszając ramionami.

Mirek zmarszczył brwi. Nie zapowiadało się najlepiej. Powinien jak najszybciej się jej pozbyć – przeleciało mu przez myśl. Nie miał ochoty na znajomość z drugą Dominiką. Eksżona była nawet większą egoistką i leniuchem od niego.

Wygrzebał się z łóżka i podniósł z podłogi bokserki.

– Nie musisz się ubierać. Nie masz się czego wstydzić. – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego łobuzersko.

Nie odpowiedział, tylko wciągnął na siebie bokserki. Z lodówki przyniósł wodę mineralną i colę oraz dwie szklanki.

– Woda czy cola? – zapytał.

– Nalej mi coli.

Do swojej szklanki nalał wody mineralnej i wypił jednym duszkiem. Dawno już nie miał takiego kaca. Pragnienie zostało zaspokojone, teraz przydałoby się zaspokoić łaknienie. Spojrzał na dziewczynę. Jeśli już ma kobietę w domu, trzeba to wykorzystać. Jak ona ma na imię? Wytężył pamięć, ale za czorta nie mógł sobie tego przypomnieć. Zastosował więc uniwersalny zwrot.

– Kwiatuszku, umiesz zrobić jajecznicę? W lodówce są jajka. – Tylko jajka, bo reszta została wyjedzona, a Dominika nigdy nie robiła zapasów. Od kilku dni stołował się u babci, dlatego nie kupował żywności.

– Nie lubię jajecznicy. Jeśli chcesz, to sobie zrób. Ja zadowolę się kanapką. Poproszę bez masła – usłyszał.

Bezczelna! Jej odpowiedź usunęła wszelkie jego wątpliwości. Musi się jej pozbyć jak najszybciej. Trudno, nie będzie jajecznicy na śniadanie, to będzie pizza.

Odłożył szklankę i włączył komórkę, którą dzień wcześniej wyłączył, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Nie zdążył złożyć zamówienia, bo w tym momencie usłyszał melodyjkę dolatującą z telefonu. Spojrzał na ekran. Mama. Czegóż ona chce od niego?

– Mirek, dlaczego nie przyjechałeś na noc? Przez ciebie Nela nie poszła do przedszkola. Nie mamy czasu się nią zajmować.

O kurwa, całkiem zapomniał o córce.

– Mamo, zaraz przyjadę. – Jeśli matka dzwoniła, to znaczyło, że była w domu, nie w pracy. Zawsze chciała być babcią, to niech teraz zajmuje się wnuczką, mruknął w duchu. Dlatego szybko się poprawił: – Do trzech godzin powinienem się wyrobić.

– Do trzech godzin?! Przyjeżdżaj natychmiast.

– Od kilku lat suszyłaś mi głowę, żebym dał ci wnuczkę. A teraz, gdy ją masz, nie możesz jej poświęcić kilku godzin?

– Nie kilku godzin, tylko kilku dni. To ty jesteś ojcem, nie ja. Babcie i dziadkowie są od pomocy, a nie od wychowywania. Tym bardziej że nie masz nic innego do roboty.

– Dobrze, zaraz przyjadę – burknął.

Spojrzał na dziewczynę przysłuchującą się rozmowie. Miała nietęgą minę.

– Nie wiedziałam, że masz dziecko – zauważyła z rozczarowaniem. – A żonę też masz?

– Żony nie mam.

– To dlaczego w łazience wciąż są damskie kosmetyki?

– Bo nie chce mi się ich wyrzucić – burknął.

– Trzeba było mi powiedzieć o dziecku.

– Po co? Czy do bzykanka potrzebny jest pełny życiorys i CV? – Mirek wzruszył ramionami. – Muszę jechać. – Postanowił zjeść śniadanie na Bieżanowskiej. – Trzeba się zbierać – powiedział, wstając z łóżka.

– A co ze śniadaniem? Jestem głodna.

– Cóż, będziesz musiała zjeść u siebie, bo oprócz jajek nie mam nic innego.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Gościnny to ty nie jesteś – mruknęła.

– Masz rację. Wezwać ci taksówkę?

– Coo? To nawet mnie nie odwieziesz do domu?

– Chyba nie nadaję się teraz na kierowcę. – Chciał się jej jak najszybciej pozbyć. – Gdzie mieszkasz?

– Na Bratysławskiej.

– To nie po drodze. – Sięgnął do kieszeni po portfel. – Pięć dych powinno ci starczyć.

Dziewczyna przesłała mu chłodne spojrzenie.

– Spowodowałeś, że poczułam się teraz jak dziwka, i to bardzo tania. Za całą noc pięćdziesiąt złotych? Dzięki, ale stać mnie na taksówkę.

Wstała obrażona i zaczęła się ubierać. Nagle poczuł, jakby kilka złośliwych diabełków zaczęło skakać po jego oponach mózgowych. Skrzywił się z bólu. Nie będzie jej zatrzymywał.

– Jak uważasz, ja muszę się jakoś ogarnąć, bo jadę do dziecka – powiedział.

Dziewczyna spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka, chwyciła torebkę i ruszyła ku wyjściu. Nie powiedziawszy ani słowa na pożegnanie, trzasnęła drzwiami.

Rozdział 1

Mirek, siedząc z tyłu taksówki, zatopił się w myślach. A miał o czym dumać, bo jego życie zmieniło się diametralnie w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

A tak było mu dobrze… Miał wspaniałą dziewczynę – piękną, inteligentną, gospodarną i mądrą życiowo. Kochającą, wyrozumiałą i oddaną. Idealną pod każdym względem. Potrafiła być prawdziwym przyjacielem, dobrym kumplem i wspaniałą kochanką. Marzenie każdego faceta.

I zamienił ten ideał na Dominikę.

To wszystko przez sprawę Leszka Szajny. Gdyby nie podjął się oczyścić swojego księgowego z zarzutów morderstwa, Dominika nie pojawiłaby się ponownie na jego drodze. Teraz ona siedzi sobie w cieplutkiej celi aresztu, a on musi wychowywać pięcioletnią córkę. Nie miał nigdy do czynienia z dziećmi, nie licząc krótkiego epizodu posady nauczyciela w podstawówce, który i tak skończył się wypowiedzeniem mu pracy. Już dyrektorka szkoły stwierdziła, że Mirek Filer nie nadaje się do pracy z dziećmi. A co dopiero do samotnego wychowywania pięciolatki! Gdyby Nela była chłopcem, może byłoby łatwiej, ale opieka nad dziewczynką okazała się ponad jego możliwości i siły. Tym bardziej że córka była najbardziej rozwydrzonym bachorem na świecie – co było głównie zasługą jej matki. Naprawdę wolałby siedzieć teraz w więzieniu, nawet być narażonym na umizgi więziennych proktologów amatorów, niż mieszkać pod jednym dachem z tą smarkulą.

A najgorsze jeszcze przed nim. Na razie przygarnęła ich babcia i mama, no i dziadek, który wręcz zakochał się w prawnuczce, ale matka już mu zapowiedziała, że pobyt na Bieżanowskiej ma termin z góry oznaczony. Był zły na swoją rodzinę. Zawsze suszyli mu głowę, żeby postarał się o dziecko! A teraz, gdy mają wnuczkę już trochę odchowaną, i nie muszą zmieniać jej pieluch, to pouczają, że od wychowywania jest ojciec, a nie babcie i dziadek. Nie zdziwiła go postawa matki, ponieważ Małgorzata Filer zawsze była egoistką i leniem (przecież to po niej odziedziczył swoje wady), ale po babci się nie spodziewał, że przyłączy się do bojkotu.

Na myśl o przyszłości dostawał gęsiej skórki. Nie tylko będzie musiał mieszkać z tym małym potworem, lecz także zmuszono go, by okłamał małą w kwestii jej matki. Eksżona wymogła na nim obietnicę, że uśmierci (słownie) Dominikę Domańską i jej ciotkę. Ponieważ dla dziecka większą traumą będzie świadomość, że jej matka jest morderczynią, niż to, że jest martwa. Dlatego Nela musi odciąć się od całej rodziny Domańskich i stać się tylko Filerówną. Na razie powiedział małej, że matka z ciotką poleciały do Ameryki, a i tak wrzaski i płacz smarkatej dotarły chyba na ulicę Montelupich (10 kilometrów od Bieżanowskiej), gdzie przetrzymywano Dominikę. Co będzie, kiedy Nela usłyszy, że matka nie żyje?! Mirek uważał, że pomysł eksżony był nie tylko zły, lecz także okrutny. Niestety, nikt nie potrafił przekonać Dominiki, gdy sobie coś ubzdurała.

Taksówka zatrzymała się pod domem dziadków, w którym mieszkała również Małgorzata Filer.

Zapłacił za kurs i nacisnął dzwonek.

Drzwi otworzyła mu matka, ale zaraz obok pojawiła się Nela.

– Jesteś wstrętnym kłamcą! Mieliśmy wczoraj iść po pieska! A ciebie nie było! Gdy mamusia wróci z Ameryki, powiem jej, że kłamiesz! A dzieci nie wolno okłamywać! – wrzeszczała mała.

Matka nie przyłączyła się do zarzutów, ale jej mina mówiła dobitnie, co o nim sądzi.

– Nela, przepraszam. Wczoraj miałem bardzo dużo obowiązków w pracy. Pojedziemy dzisiaj, tylko coś zjem, bo od wczoraj nie miałem nic w ustach.

Matka i tego nie skomentowała, tylko ostentacyjnie powąchała syna. Dopiero gdy mała zniknęła z pola widzenia, Małgorzata zmierzyła Mirka surowym spojrzeniem.

– Chcę ci przypomnieć, Mirku, że twoje kawalerskie czasy już minęły. Jesteś ojcem! – warknęła. – Babcia ma osiemdziesiąt lat, nie ma siły zajmować się twoim dzieckiem.

– Ale Nela oprócz prababci ma również młodą babcię, która ma dużo wolnego czasu i nie ma nic do roboty. Mamo, masz pamięć wybiórczą, bo kiedy babcia sprząta i gotuje za ciebie, to jakoś dziwnie zapominasz o jej wieku.

– Nie bądź bezczelny! To ja zawsze odkurzam i myję okna, a gotować babcia mi nie pozwala, bo uważa mnie za złą kucharkę. – Małgorzata zmarszczyła brwi. – Muszę iść na zakupy, ponieważ spodziewam się dziś gości. Liczyłam, że zawieziesz mnie do Tesco. A ty tymczasem, skacowany, rozbijasz się taksówkami. Jesteś jeszcze gorszy od swojego ojca.

Oczy Filerowej ciskały błyskawice – były to ładne oczy, duże, brązowe jak u syna. Ogólnie biorąc, Małgorzata mimo przekroczonej pięćdziesiątki nadal była ładną kobietą, chociaż nie dbała o siebie. Nie malowała się i nie farbowała włosów, pozwalając im zmienić barwę z czarnych na stalowe. Prawie nigdy nie odwiedzała salonu fryzjerskiego, a gładko zaczesane włosy wiązała w kitkę z tyłu głowy. Ubierała się bardzo konserwatywnie. Garsonka, ewentualnie spodnium. Teraz miała na sobie czarne dżinsy, ale dość luźne, żeby nie krępowały jej ruchów.

– Mamo, zapłacę za taksówkę do Tesco w obie strony. Naprawdę miałem wczoraj paskudny dzień – westchnął. – Widziałem Magdę z jakimś facetem. Obejmowali się. – Spuścił wzrok.

Małgorzata, widząc smutek w oczach syna, trochę zmiękła.

– A co, uważałeś, że taka wspaniała dziewczyna jak Magda nie znajdzie sobie innego mężczyzny? Myślałeś, że dalej będzie wzdychać do ciebie? Tego kwiatu jest pół światu. Niestety, jesteś typowym facetem. Wszyscy wolicie kobiety ładne niż mądre, ponieważ łatwiej wam patrzeć, niż myśleć. Z ciebie, synu, jest podwójny frajer, bo miałeś nie tylko mądrą, lecz także ładną, a zamieniłeś na ładniejszą, ale głupszą.

Mirek nie chciał kontynuować tematu Magdy.

– Kto dziś do ciebie przychodzi?

– Olga i Lucyna.

– Tylko dwie? To może i dobrze. Gdyby przyszły wszystkie, nie miałybyście o kim plotkować, to znaczy: o czym rozmawiać.

– Wypraszam sobie takie żarty. My się nie obgadujemy – odparła z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust. – Mirek, przecież wiesz, że zapraszam moje koleżanki w podgrupach, wszystkie przychodzą tylko na moje imieniny.

Małgorzata Filer miała mnóstwo koleżanek. Koleżanki z piaskownicy, koleżanki ze studiów, koleżanki z pracy, osiedla, sanatoriów, wczasów… Same koleżanki, kolegów żadnych. Co ciekawe, prawie wszystkie były albo rozwiedzione, albo wdowy, albo stare panny.

Do nielicznych mężatek należała Olga Głowacka. Najbardziej lubiana przez Mirka koleżanka matki. Znał ją całe swoje życie i wciąż nazywał ciocią, tak jak to robił, gdy był dzieckiem. Małgorzata i Olga razem studiowały. Ich przyjaźń jeszcze bardziej się zacieśniła, kiedy Małgorzata przeprowadziła się na Bieżanowską, niedaleko od osiedla Nowy Bieżanów, gdzie mieszkała Głowacka. Nie było tygodnia, żeby się nie spotkały. Ich dzieci również były dla siebie niczym kuzynostwo. Kobiety marzyły nawet skrycie, że Mirek ożeni się kiedyś z córką Olgi, Anitą. Młodzi jednak nigdy nie czuli do siebie mięty… bo jak kuzyn może się zakochać w kuzynce?

Dlatego Mirek ucieszył się z perspektywy spotkania Olgi – tym bardziej że Olga miała ciotkę w ZOL-u i znała dobrze Magdę. Może wiedziała coś na temat życia uczuciowego dziewczyny, bo pół dnia spędzała u swojej ciotki, która zastępowała jej nieżyjącą matkę. Specjalnie umieściła chorą krewną w ZOL-u na Wielickiej, żeby mieć ją blisko siebie. Kiedy Mirek został już nakarmiony i napojony przez babcię, zamówił taksówkę, by razem z Nelą pojechać po obiecanego psa. Wziął również matkę. Czuł się całkiem dobrze i zaczął żałować, że nie przyjechał swoim autem. Postanowił zaraz po wyjściu ze schroniska dla zwierząt zahaczyć o komisariat w celu sprawdzenia stanu swojej trzeźwości, a później jechać po samochód.

Wysadził matkę pod Tesco.

– Głowa mnie boli, dlatego kupię najbardziej potrzebne artykuły i wracam do domu – powiedziała.

Mirek wyjął portfel i wręczył jej 200 złotych.

– Trochę za dużo na taksówkę. Kurs stąd do domu będzie kosztować dziesięć złotych – bąknęła.

– Za te pieniądze kup sobie, mamo, coś na ból głowy. Torebkę, nowe buty, jakąś bluzkę. W tej sumie jest również kwiatek w ramach przeprosin.

Cztery godziny później wrócili ze schroniska z trzymiesięcznym szczeniakiem, kundelkiem. Wybrała go Nela. Brązowe smutne oczy pieska zahipnotyzowały dziewczynkę. Mirek dał córce wolną rękę w podjęciu decyzji. Trochę niepokoiło go, jakie rozmiary osiągnie psiak, gdy dorośnie, nie chciał, żeby był zagrożeniem dla Neli, bo nie wiedział, czy uda mu się go dobrze wychować. Nie miał za grosz zaufania do siebie jako wychowawcy: ani względem dziecka, ani czworonoga. Co będzie, jeśli źle wychowane wielkie psisko rzuci się na dziewczynkę? Rita, poprzedni pies, nigdy nie zaatakowała żadnego dziecka, bardzo lubiła dzieci, ale była wychowywana i tresowana przez Magdę, Mirek w tym nie uczestniczył. Jedyne, czego ją nauczył, to przynoszenia mu kapci.

Znowu przypomniała mu się Magda i znowu poczuł nieprzyjemny ucisk wokół serca. Zawsze, gdy myślał o swojej byłej dziewczynie, żal i smutek przeobrażały się w fizyczny ból. Przepędził szybko wspomnienia, bo nie chciał dodatkowo dobijać się psychicznie przy dokuczliwym fizycznym kacu. Chociaż alkomat wskazywał same zera, myśli o Magdzie sprawiły, że Mirek czuł się paskudnie.

Kiedy zajechali na Bieżanowską, Nela wybiegła z samochodu z psem na ręku i popędziła prosto do mieszkania Małgorzaty.

– Pani babciu, pani babciu! – zawołała podekscytowana. – Mam pieska! Tata Mirek kupił mu koszyczek do spania, miseczkę, obrożę i smycz. I karmę, żeby miał co jeść, bo pieski jedzą co innego niż ludzie.

Małgorzata uśmiechnęła się do dziewczynki.

– Pokaż mi tego pieska, a paniom powiedz „dzień dobry”. Poznajcie moją wnuczkę. To jest właśnie Nela – powiedziała z dumą do swoich koleżanek, nie zwracając zbyt dużej uwagi na psa. – Nelu, bardzo cię proszę, żebyś słowo „pani” zostawiała w przedpokoju, wystarczy samo „babcia”.

Koleżanki również nie zwracały uwagi na pieska, tylko przyglądały się z zaciekawieniem dziewczynce.

– Nelu, jaka jesteś ładna. I bardzo podobna do swojego taty – zauważyła wysoka i dość masywnie zbudowaną kobieta o szpakowatych włosach.

– Nieprawda, ja jestem podobna do mamusi, a nie do taty Mirka – burknęła nadąsana dziewczynka.

– Masz rację, nie masz brody tak jak on i masz dłuższe włosy – powiedziała z uśmiechem drobna blondynka. – Mirku, śliczną masz córę.

Mirek, który dopiero wszedł do mieszkania, przywitał się z kobietami.

– Dzień dobry, ciociu. Nie widzieliśmy się całe wieki. Co słychać u Anity i u Karola?

– Anita nadal w Londynie, a Karol zmienia pracę.

– Ciociu, piękniejesz z dnia na dzień. Im jesteś starsza, tym piękniejsza – powiedział, szarmancko, całując ją w rękę.

– Kiedy dojdzie do wieku twojej babci i stuknie jej osiemdziesiątka, na pewno wybiorą ją na miss świata – mruknęła Małgorzata.

– Mamo, nie bądź zazdrosna. Niech ci będzie: ty też ładnie dziś wyglądasz. Ale mogłabyś trochę schudnąć.

– Niestety, moje fantazje na temat bycia szczuplejszą są zawsze zagłuszane przez odgłos przeżuwanego pokarmu. Hmm, tak jak teraz – powiedziała, wkładając do ust porcję sałatki jarzynowej. – Boże, jeśli nie możesz sprawić żebym schudła, spraw chociaż, żeby przytyły moje koleżanki.

– Małgosiu, Pan Bóg już cię częściowo wysłuchał, bo ja przytyłam – wtrąciła Lucyna.

Olga Głowacka parsknęła śmiechem. Rzeczywiście była ładną kobietą. Mimo że skończyła już pięćdziesiątkę, nie wyglądała na swoje lata. Drobna, niewysoka, miała figurę młodej dziewczyny. Sprawiała wrażenie dużo młodszej od Małgorzaty, a przy drugiej swojej koleżance, Lucynie, wyglądała jak jej córka. Największą jej ozdobą były włosy. Bujne, falujące, obcięte do ramion otaczały jej ładną twarz niczym złociste jedwabne zasłony okno. Dziś nie miała okularów, przez co jej oczy podkreślone makijażem przykuwały uwagę patrzącego.

– Mirku, nie widziałam cię wieki. Ostatnio, gdy się tu spotkaliśmy na imieninach twojej mamy, byłeś jeszcze bezdzietny, a cztery miesiące później jesteś ojcem pięcioletniej dziewczynki. – Uśmiechnęła się, puszczając do niego oko.

– No cóż, zdarzają się na świecie rzeczy, o których nie śniło się filozofom. – Mirek westchnął, spoglądając na Nelę zaabsorbowaną psem.

– Nie wzdychaj – mruknęła cicho Olga. – Fajną masz córeczkę. Twoja mama nam o wszystkim opowiedziała.

– O wszystkim?

– Mirek, przecież wiesz, że moje koleżanki to dla mnie jak rodzina – wtrąciła Małgorzata. – Wszystko sobie mówimy. Musiałam im powiedzieć, że mama Neli wyjechała z ciotką do Stanów.

Nieoczekiwanie matka zapunktowała w oczach Mirka. Nie jest jednak taka głupia, jaką czasami udaje – pomyślał. Prawdę powiedziawszy, Filer postrzegał swoją rodzicielkę jako osobę niezbyt rozsądną, niedojrzałą i mało samodzielną. To babcia była ostoją rodziny, kapitanem dowodzącym okrętem. Dziadek był bosmanem, a matka… wyłowionym przez nich rozbitkiem. Trzeba było się nią opiekować i dbać o jej wygody. Może dlatego, że zawsze mieszkała z rodzicami, nigdy nie dorosła. Pomimo pięćdziesiątki na karku wciąż miała mentalność niedojrzałej kobiety – kobiety bluszczu, która oplotła się nie na mężczyźnie, tylko na swoich rodzicach. Mirek zdawał sobie sprawę, że winę ponoszą również dziadkowie, przede wszystkim babcia, która wprowadziła w rodzinie swoisty matriarchat. To ona o wszystkim decydowała, a mając dość apodyktyczny charakter, wymuszała na członkach rodziny bezwzględne dopasowanie się do swoich wytycznych. Mirek umiał podejść babcię i tak ją zbajerować, że te jej wytyczne przybierały przeważnie kształt nadany przez niego. Natomiast Małgorzata była zbyt wygodna i leniwa, żeby walczyć z matką, dlatego podporządkowywała się jej zaleceniom, unikając przy tym odpowiedzialności za wszelkie decyzje. Dzięki temu urządziła sobie wygodne życie rezydentki. Nie musiała gotować obiadów, sprzątać domu ani wychowywać syna. Wszystko to robiła za nią jej matka. Po przyjściu z pracy Małgorzata przeważnie siadała w fotelu, by obejrzeć telewizję lub poczytać książkę, albo spotykała się ze swoimi licznymi koleżankami. Tak jak teraz. Co dziwne, nigdy w jej życiu nie było mężczyzny. Tylko koleżanki. Maciej Filer, ojciec Mirka, był jedynym facetem, z jakim się związała. Jedynym nie dlatego, że tak bardzo go kochała, ale dlatego, że z założenia nie cierpiała mężczyzn. Kochała tylko trzech przedstawicieli męskiego gatunku: swojego syna, swojego ojca i swojego brata. Innych najwyżej tolerowała.

Mirek usiadł na kanapie.

– Tato Mirek, idę pokazać pieska panu dziadkowi i pani starszej babci – oznajmiła mała.

– Nelu, idź przez drzwi wewnętrzne – powiedziała Małgorzata.

Oprócz osobnego wejścia przez odrębny wiatrołap były również drzwi łączące jej mieszkanie z domem rodziców, żeby mogła się w każdej chwili dostać do nich swobodnie. Drzwi miały jednak solidny zamek z równie solidnym kluczem, na wypadek gdyby Małgorzata nie życzyła sobie niespodziewanej wizyty rodziny – jak na razie nigdy jeszcze z niego nie skorzystała.

– Dlaczego ona tak dziwnie do ciebie mówi: „tata Mirek”? – zapytała z uśmiechem Olga.

– Już i tak jest postęp, bo opuściła jeden człon: on. Przedtem mówiła „on tata Mirek”. Może kiedyś zrezygnuje również z „pani”, i wtedy, mamo, będziesz tylko „babcią”, a nie „panią babcią”.

Mirek, licząc na to, że Olga powie coś o Magdzie, zszedł na temat ZOL-u.

– Ciociu, jak czuje się twoja ciotka?

– A jak się może czuć ponad osiemdziesięcioletnia sparaliżowana kobieta? – odparła, wzdychając.

– Nadal przesiadujesz tam całymi dniami?

– Tak. – Nieoczekiwanie na jej ustach wykwitł uśmiech. – Cały czas przesiaduję, ale nie wiem, co słychać u Magdy. Nie rozmawiałam z nią. Ostatnio widziałam ją w towarzystwie jakiegoś młodego człowieka, ale nie wiem, czy coś ją z nim łączy. Mirek lekko się zaczerwienił. Rzucił matce wrogie spojrzenie. Czy musiała od razu mówić swoim koleżankom o jego zamiarze powrotu do Magdy? Małgorzata jakby nie zauważyła jego niezadowolonej miny, udając zaabsorbowaną nakładaniem sałatki gościom.

– Mireczku, tobie też nałożyć? Sama ją zrobiłam, nie babcia – podkreśliła.

– Mamo, to akurat jest antyreklamą tej sałatki – bąknął. – Niestety nie jesteś dobrą kucharką. Nela nie będzie mogła w przyszłości powoływać się na kuchnię babci, tak jak to teraz wszyscy robią. W jej ustach określenie potrawy „jak babci” będzie miało pejoratywny wydźwięk.

– No to będzie mówić: „jak prababci” – mruknęła Filerowa. – Synku, nie bądź złośliwy. Menu, które serwuję, może nie jest tak różnorodne jak mojej mamy, ale jest bardzo smaczne. Na przykład sałatka cezar, którą zrobiłam, jest pyszna, prawda, dziewczyny?

– Naprawdę dobra, spróbuj, Mirku – zachęcała Olga.

Mirek już trzy tygodnie mieszkał na Bieżanowskiej. I było mu tam całkiem dobrze. Babcia zajmowała się myciem, ubieraniem i karmieniem Neli, a dziadek ją zabawiał. Natomiast matka czytała jej książeczki, oglądała z nią bajki, chodziła na spacery i do kina… oraz chwaliła się koleżankom, jaką ma śliczną i inteligentną wnuczkę. Dziewczynka, początkowo zamknięta w sobie, onieśmielona nowo poznanymi krewnymi i zaistniałą sytuacją, dość szybko się oswajała. Troskliwość i atencja, jaką jej okazywano, spowodowały, że Nela z dnia na dzień była radośniejsza. I coraz bardziej przypominała dawną rozpieszczoną jedynaczkę, ponieważ dziadek i obie babcie skakały koło dziewczynki tak, jak robiły to przedtem Dominika i Daria Domańska. Nela znowu była w centrum uwagi, ponownie stała się pępkiem świata dla rodziny. Taki stan pasował małej. Mirkowi również.

Gdyby miało tak zostać na zawsze, Mirek nie miałby nic przeciwko temu, że los nieoczekiwanie obdarzył go ojcostwem. Było mu teraz dużo lepiej niż wtedy, gdy mieszkał z Dominiką. Nie miał żadnych obowiązków oprócz zrobienia zakupów. Nie musiał nawet zawozić Neli do przedszkola na Oświecenia, bo wszyscy zgodnie stwierdzili, że lepiej nie przypominać małej dawnego życia i poczekać, aż zwolni się miejsce w nowej placówce. Mógł więc wysypiać się do woli tak jak za dobrych kawalerskich lat. Chociaż spał na kanapie w dużym pokoju, bo w jego dawnym urzędowała Nela, nie narzekał, ponieważ domownicy mieli przykazane przez babcię zachowywać się cicho, dopóki jej ukochany wnuk nie wyjdzie z pościeli. Telewizor włączano dopiero wtedy, gdy Mirek opuszczał kanapę. Dziadkowi trochę przeszkadzało, że poranną kawę musiał pić w kuchni, a nie w wygodnym fotelu w salonie, ale na głos nigdy nie zaprotestował.

Mirek byłby szczęśliwy, gdyby nie wspomnienia o Magdzie. Mimo że starał się o niej nie myśleć, wciąż jej obraz wpychał mu się nachalnie do głowy. Na ulicy, w sklepie, nawet w telewizji wszystkie ciemnowłose zielonookie dziewczyny kojarzyły mu się z Magdą. Wtedy znowu przypominały mu się dawne czasy. I ONA. Ponownie czuł ten dotkliwy ucisk w sercu, który rozlewał się po całym ciele, powodując przypływ smutku i żalu. Smutek i żal przeobrażały się w apatię i marazm. Siedział osowiały w fotelu i gapił się bezmyślnie w telewizor. Potrafił cały dzień przesiedzieć w szlafroku, nawet się nie ubierając. Od czasu do czasu dał się wyciągnąć na piwo jakiemuś koledze. Zdarzało się również, że kończył wieczór w swoim łóżku na Olimpijskiej z jakąś nowo poznaną dziewczyną. Ale żadna z nich nie doczekała się ponownego zaproszenia. Nie wzbraniał się przed nowym związkiem, więcej: pragnął poznać jakąś inną dziewczynę, by móc zapomnieć o Magdzie – niestety żadna nie zainteresowała go na tyle, żeby powtórzył z nią noc. Kiedy był mocno spragniony kobiety, erotyczne zbliżenie powodowało chwilową ulgę, poranne przebudzenie jednak przynosiło tylko rozdrażnienie i pewien niesmak. Wiedział, że znajomości zawarte w barze, a potem przeniesione do sypialni raczej nie rokują dobrze na dłuższy związek. Nie miał jednak ochoty na większy wysiłek, żeby szukać dziewczyny inną drogą.

Rodzina, widząc jego pochmurny nastrój, nie miała nic przeciwko tym wypadom do pubu, matka nawet namawiała go do spotkania z kolegami. Takie wyjścia pomagały mu chwilowo i przez jakiś czas zachowywał się normalnie, ale wkrótce przychodziły dni apatii i znowu Mirek nie widział sensu życia.

Na jego nastrój wpływała dodatkowo obietnica złożona Dominice. Otrzymał już od niej dwa listy z zapytaniem, czy powiedział Neli o śmierci mamy i „ciociobabci”. W odpowiedzi wysłał jej do aresztu kilka zdjęć Neli i dołączył krótką pisemną relację z ich nowego życia na Bieżanowskiej, pomijając temat „uśmiercenia” Dominiki i jej ciotki. Rodzina Mirka również podzielała jego zdanie, że byłoby okrutne względem Neli, gdyby skłamał, że najbliższe dla niej osoby, matka i ciotka, nie żyją. Nie dało się jednak tak łatwo zbyć Dominiki i w następnym liście ponownie domagała się, żeby dotrzymał danego jej słowa i powiedział córce o jej rzekomej śmierci.

Pewnego dnia, kiedy Mirka znowu dopadła chandra i cały dzień snuł się po domu w szlafroku, Małgorzata postanowiła odbyć z synem poważną rozmowę.

– Mirek, musisz się wziąć w garść. Tak nie może być dalej. Przestań patrzeć wstecz, nie da się cofnąć czasu. Albo jeszcze raz spróbuj rozmówić się z Magdą, albo o niej zapomnij. Masz do wychowania córkę i o niej musisz teraz myśleć. Kiedy rozstałam się z twoim ojcem, nie rozpaczałam, że mnie oszukał, nie myślałam o innych mężczyznach, tylko poświęciłam się wychowaniu ciebie. Ty też musisz na jakiś czas zapomnieć o swoim życiu miłosnym i ukierunkować się na wychowywanie córki. – Zaczerpnęła powietrza. – Rozmawiałam wczoraj z dziadkami i stwierdziliśmy wspólnie, że… że powinieneś wrócić na Olimpijską. Dzwoniła też do nas dyrektorka z nowego przedszkola… – Zawahała się, czy skłamać. – To znaczy, ja do niej zadzwoniłam i dowiedziałam się, że zwolniło się już miejsce i Nela jest wpisana na listę przedszkolaków. Możesz ją tam zawieźć nawet jutro. – Odchrząknęła. – Mirku, wracaj do siebie. Dorośnij w końcu. Bądź wreszcie mężczyzną. I ojcem.

Mirka najpierw zmroziło, ale po chwil poczuł, jak ogarnia go wściekłość. Na matkę, na babkę i na cały świat. Zerwał się z fotela.

– Dorośnij! Bądź wreszcie mężczyzną! – zaczął przedrzeźniać Małgorzatę. – Jeśli nie jestem dojrzały, to jak myślisz, czyja to wina?! Jakie dałaś mi wzorce? Poświęciłaś się mojemu wychowaniu?! – Roześmiał się sarkastycznie. – Mamo, nie rozśmieszaj mnie, bo mi się zajady ze śmiechu porozrywają. Jak myślisz, po kim ja to mam, że nie chcę dorosnąć? Czy ty już dorosłaś? Kiedy odeszłaś od ojca, to co zrobiłaś? Wróciłaś do domu i całą opiekę nade mną scedowałaś na babcię! Co z tego, że nie umawiałaś się z facetami, to żaden plus dla ciebie. Wolałaś odpowiedzialność za mnie zrzucić na dziadków, niż szukać mi ojczyma. – Oczy Mirka aż pociemniały z gniewu. – Teraz wymagasz ode mnie, żebym sam wychowywał córkę. Nie uważasz, że jestem w trochę gorszej sytuacji niż ty wtedy? Ty byłaś kobietą, zaprogramowaną genetycznie na wychowywanie dzieci, a mnie wrzucono na głęboką wodę. Teraz umywasz ręce od wszystkiego i żądasz ode mnie, żebym sam zmierzył się z problemami przekraczającymi moje możliwości. Sam, bez kobiety, która by mi w tym pomogła. Zamiast wesprzeć mnie i przyjść mi z pomocą, tak jak zrobiłaby każda normalna babcia dla wnuczki, ty umywasz ręce. Jeśli nie potrafiłaś sprostać obowiązkom matki, to chociaż spróbuj być babcią i nie odpychaj mnie, gdy potrzebuję pomocy.

– Po pierwsze: nie odpycham cię ani ja, ani dziadkowie. Pomożemy ci w opiece nad Nelą, możemy zajmować się nią na przykład przez weekend, ale ty też musisz mieć udział w jej wychowaniu, bo to ty jesteś jej ojcem. Po drugie: dobrze wam zrobi, gdy pomieszkacie tylko we dwójkę, bo to was zbliży do siebie. A po trzecie: chcę naprawić swój błąd i zmusić cię do dorosłości, ponieważ nie chcę, żeby mój syn, kiedy stuknie mu pięćdziesiątka, również był tak samo niedojrzały jak jego matka – powiedziała spokojnie. – Pomogę ci spakować rzeczy Neli.

Rozdział 2

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Mirek i Nela wrócili na Olimpijską. Przez całą drogę w samochodzie panowała cisza. Dziewczynka, siedząc na tylnym siedzeniu, przytulała do siebie drzemiącego pieska, a wściekły Mirek zgrzytał zębami. Gdy zajechali na posesję, wyjął z bagażnika dwie torby podróżne i w milczeniu skierował się do domu, a za nim podreptała Nela, trzymając psa na ręku.

– Postaw psa na ziemię, ma nogi stworzone do chodzenia – mruknął Mirek.

Zaniósł torby do garderoby i zaczął je rozpakowywać. Gdy wszedł do pokoju Neli, żeby powiesić jej ubrania, dziewczynka siedziała z psem na dywanie tyłem do drzwi.

– Nikt nas nie chce, Łobuzku. – Imię dla psa wymyślił Mirek. – Ani pani prababcia, ani pani babcia – usłyszał słowa córeczki. – Mamusia też mnie nie chciała, bo poleciała z ciociobabcią do Ameryki. Tata Mirek też mnie nie chce, ale musi ze mną być.

Mirek poczuł dziwny ucisk w okolicach serca. Żałość i smutek bijące od dziewczynki ostudziły jego wzburzenie spowodowane „wypowiedzeniem najmu” przez rodzinę. Nagle dotarło do niego, jak paskudnie musi czuć się teraz Nela. Usiadł koło niej na dywanie. Miał ochotę przytulić ją do siebie, ale bał się jej reakcji. Na razie ich relacje nie przewidywały żadnych czułości. Wciąż panował między nimi dystans. Mirek nigdy nie należał do osób wylewnych, co często zarzucała mu Magda, a tym bardziej nie potrafił okazywać ojcowskich uczuć względem córki, którą los mu sprezentował tak niedawno.

Głośno odchrząknął.

– Nelu, to nie tak. To nieprawda, że nikt cię nie chce – powiedział miękko. – Prababcia, pradziadek i babcia bardzo cię lubią, ale nasz dom jest tutaj. Tam jest za ciasno dla tylu osób. Tu masz swój pokój, a ja wreszcie będę spał w normalnym łóżku, a nie na kanapie.

Dziewczynka nadal siedziała na dywanie i w milczeniu drapała pieska za uchem.

– Jest również nieprawdą, że tata Mirek cię nie chce. – Uśmiechnął się wesoło. Zdobył się nawet, żeby podnieść za bródkę jej twarz. – Smutno by mi było mieszkać tu samemu. Oprócz tego każdy dom potrzebuje gospodyni. Teraz ty jesteś panią tego domu.

– Jestem za mała, żeby być gospodynią. Nie umiem sprzątać ani gotować – powiedziała posępnie.

– Jak to nie umiesz gotować? Pamiętasz, jak chciałaś zrobić kluseczki na podłodze? – Szybko zrozumiał, że mówiąc to, zrobił błąd, bo przypomniał jej dawne mieszkanie i wszystko, co się z tym wiązało. Broda zaczęła jej się trząść, widać było, że z trudem panuje nad łzami. Nie rozpłakała się jednak, tylko wykrzywiła gniewnie usta.

– Ja chcę wrócić do naszego mieszkania! I żeby była tam mamusia. I ciociobabcia – powiedziała. – To przez ciebie. Gdyby ciebie nie było, mamusia nie poleciałaby do Ameryki, bo nie miałaby mnie z kim zostawić! – wydedukowała. – To wszystko przez ciebie!

Mirek odetchnął. Wolał już Nelę rozgniewaną niż smutną. Córka jędza bardziej mu pasowała niż córka niebożę. Wstał.

– Jest jak jest. Dlatego musimy nauczyć się żyć w symbiozie.

– Nie wiem, co to jest symboza, i nie chce wiedzieć! I nie chcę z tobą mieszkać! – zawołała gniewnie. – Przy dziecku się nie mówi tak, żeby ono nie rozumiało.

– Dziecko powinno poszerzać swoje słownictwo. Zaraz ci przeczytam, co dokładnie znaczy to słowo. – Chwycił smartfon i wpisał w wyszukiwarce wyraz. – O, już znalazłem. Symbioza to współżycie dwu różnych gatunków, korzystne dla jednej lub obu stron. Albo: współistnienie zjawisk lub osób wzajemnie na siebie wpływających. Jest jeszcze jedna definicja: współistnienie w danym obszarze dwu lub więcej kultur, które funkcjonalnie się uzupełniają. – Odłożył telefon. – A więc po ludzku: ja jestem jednym gatunkiem, ty drugim. Musimy tak żyć, żeby było nam ze sobą dobrze. Musimy się uzupełniać. Ja cię odprowadzam do przedszkola i przywożę z powrotem. Przygotowuję jedzenie i daję pieniążki na jedzenie i ubranka. Ty musisz sama się ubierać i myć. I jeść to, co ci ugotuję. Na spacer z psem będziemy wychodzić razem. Jasne? Jak symbioza, to symbioza.

Dziewczynka zmarszczyła czoło i przez chwilę myślała intensywnie. Chyba się zastanawiała, czy zbojkotować słowa ojca, czy jakoś skomentować. Oparła ręce na biodrach i zapytała:

– A kto będzie sprzątał? Mirek odetchnął.

– Wynajmiemy jakąś panią do sprzątania – i zaraz dodał: – Do gotowania też.

– Przecież to ty miałeś gotować?

– Hmm, ale nie umiem jeszcze gotować. Na razie ktoś inny będzie gotował albo będziemy jeść w restauracji.

– Ale ja też nie umiem się sama myć i ubierać. Na razie ty będziesz mnie mył i ubierał – odparła rezolutnie, marszcząc brewki. – Jak symboza, to symboza.

Mirek podrapał się po głowie.

– Symbioza, nie symboza – poprawił małą.

Wieczór upłynął w miarę znośnie. Obyło się bez kąpieli, bo Mirek stwierdził, że po miesiącu dokładnego szorowana przez obie babcie jeden dzień bez prysznica nie spowoduje zbyt dużego uszczerbku ani na zdrowiu, ani na urodzie dziewczynki. Wieczorne ablucje ograniczyły się jedynie do umycia rąk, twarzy i zębów.

Natomiast poranek zaczął się głośno i problematycznie, ponieważ Nela nie chciała iść do przedszkola.

– Nie chcę tam iść! Nie znam tam żadnych dzieci! – zawołała. – Wolę chodzić do starego przedszkola.

– Nie możesz chodzić do starego, bo nie mają już miejsca. Jesteś zapisana do nowego przedszkola. Jest bliżej i jest tam fajniej.

– Skąd wiesz? Przecież tam nie byłeś.

– Ale widziałem stronę internetową, a babcia Małgosia rozmawiała z dyrektorką i twoją nową panią wychowawczynią. Stwierdziła, że są bardzo sympatyczne. – Widząc minę dziewczynki, powiedział polubownie. – Dobrze, dziś pójdziemy tylko na chwilę, a jeśli pani na to pozwoli, zostanę tam z tobą. Ale od jutra będziesz chodzić codziennie. W takim razie śniadanie zjesz w domu. Musli jest bardzo zdrowe. – A przede wszystkim mało kłopotliwe w przyrządzaniu, dopowiedział w duchu.

– Ja nie chcę musli! Ja chcę tosty na jajku.

– Nie mamy czasu na tosty, zrobimy wieczorem.

– Na kolację trzeba jeść jedzenie łatwostrawne, a nie smażone. Tak zawsze mówiła ciociobabcia. Tosty chcę zjeść teraz!

– Ale musimy iść do przedszkola.

– Sam powiedziałeś, że pójdziemy tam na chwilę. Gdy zjem tosty.

Mirek westchnął i otworzył lodówkę. Cholera, w jaki sposób Magda przyrządzała te cholerne tosty? Potrzebne są jajka i mleko, no i chleb. Wszystkie produkty miał do dyspozycji, bo babcia zaopatrzyła go w niezbędne artykuły na śniadanie, gdy wyjeżdżali z Bieżanowskiej. Nie chciał tam dzwonić i pytać, jak się robi tosty – duma mu na to nie pozwalała. Oprócz tego wciąż był obrażony na rodzinę za to, że wyrzucili go z domu.

Do talerza rozbił dwa jajka, dokładnie wyjmując wszystkie okruchy skorupki, które mu wpadły, i wlał szklankę mleka, potem rozbełtał to widelcem. Zanurzył w talerzu pokrojone kromki chleba, położył na teflonową patelnię i zapalił palnik. Pamiętał z reklamy, że takie patelnie nie potrzebują tłuszczu. W tym czasie włączył wodę na herbatę. Wyjął dwa kubki, wrzucił do nich saszetki. Po zrobieniu herbaty wrócił do kuchenki, bo dochodzący zapach przypominał o przewróceniu tostu na drugą stronę. Chwytając za uchwyt, nie oparzył się tak jak kiedyś przy podgrzewaniu mleka, bo wcześniej zabezpieczył rękę kuchenną rękawicą – grunt to uczyć się na swoich błędach. Wziął łopatkę, by przewrócić tost na drugą stronę. I tu napotkał problem. Cholerstwo nie chciało się odkleić! Jak tu wierzyć producentowi, który zachwala beztłuszczowe smażenie. Wreszcie oderwał chleb od patelni, ale jajko dalej przywierało do teflonowej powierzchni. Z chleba natomiast zrobiły się kluski. Niestety bardzo niesmaczne kluski, wilgotne i bez smaku. Wziął drugą patelnię i wlał na nią olej, a potem dopiero zamoczony chleb. Teraz pilnował, żeby nic się nie przypaliło. Niestety tosty nadal się rozrywały i nadal były niesmaczne.

– One są wstrętne – powiedziała Nela, wykrzywiając się.

Masz rację, mała, tym razem się z tobą zgadzam – przyznał w duchu.

– Może jednak zjemy musli? – Spojrzał błagalnie na córkę.

– Niech ci będzie – zgodziła się łaskawie.

Zanim wygrzebali się z domowych pieleszy, zbliżała się godzina jedenasta. Przedszkole było zamknięte i nie chciano ich wpuścić, pomógł dopiero telefon do dyrektorki.

– Bardzo proszę pozwolić mi zostać dzisiaj z córką. Nikogo tu nie zna. Będzie jej raźniej, gdy będę obok – poprosił dyrektorkę i wychowawczynię. – Ostatnio córka przechodzi dużo zmian w swoim życiu, dlatego chcę jej oszczędzić następnego stresu. – Uśmiechnął się do kobiet.

Zgodziły się, będąc pod wrażeniem troskliwości i opiekuńczości tatusia.

Mirek usiadł grzecznie na stołeczku – boso, bo buty musiał zostawić w szatni – i patrzył na bawiące się dzieciaki. Obserwował, jak pani przedszkolanka umiejętnie wprowadzała dziewczynkę do grona rówieśników, dzięki czemu Nela dość szybko oswoiła się z nowym otoczeniem, ale i tak wciąż zerkała w jego stronę.

– Czy tata Mirek może jutro też tu być? – zapytała Nela panią Gabrysię.

– Niestety nie. Tata Mirek musi iść do pracy. – Kobieta uśmiechnęła się. – Przedszkole jest dla dzieci, a nie dla tatusiów ani mamuś.

– Ale tata Mirek nie pracuje. Siedzi i ogląda telewizję.

– Mimo to nie może tu przebywać. Dziś jest wyjątkowy dzień, bo jesteś tu pierwszy raz.

Neli tak się spodobało nowe miejsce, że została do końca, ale Mirkowi nie pozwoliła iść do domu.

– Czy pan będzie przyprowadzał i zabierał Nelę, czy jej mama? – zapytała wychowawczyni, gdy byli w szatni.

– Tylko ja będę odbierał córkę. Mieszkamy sami, we dwójkę. – Zawahał się na chwilę. – Czy mogłaby mi pani powiedzieć, jak się robi tosty maczane w jajku?

Mirek nauczył się robić tosty na jajku. Zniszczył przy tym trzy patelnie, ponieważ przypalone wylądowały w koszu na śmieci, bo nie chciało mu się ich myć. Ale się opłacało: grzanki były bardzo smaczne i wkrótce stały się jego daniem popisowym. Hmm, popisowym i jedynym, którym mógł się popisać. Oprócz musli z mlekiem i parówek na gorąco serwował jedynie kanapki z nutellą lub z serkiem almette. Obiad Nela jadła w przedszkolu, a on w restauracji.

Kiedy nadszedł weekend, Mirek, wciąż obrażony na krewnych, postanowił ich ukarać i nie jechać na Bieżanowską. Pomimo kilku telefonów od matki i babki był nieugięty i zrezygnował z ich zaproszenia. Niestety duma dumą, ale trzeba było liczyć się z konsekwencjami podjętej decyzji i samemu ugotować obiad. W sobotę mu się upiekło, bo Nela zażyczyła sobie wizyty w McDonaldzie. Gorzej było w niedzielę. Kiedy zapytał dziewczynkę, co chce zjeść na obiad, licząc w duchu, że córka zażyczy sobie restauracyjnej pizzy, a wtedy on z czystym sumieniem (bo dziecko chciało) ją zamówi. Niestety dziecko zażyczyło sobie domowego kotlecika z kurzej piersi.

– Hmm, będziemy musieli iść do restauracji, bo nie mam produktów – spróbował się wymigać.

– Właśnie, że masz. Pani starsza babcia dała ci mięsko w woreczku foliowym i je zamroziłeś. Trzeba odżywiać się w domu, a nie w restauracji – powiedziała rezolutnie. – W restauracji można złapać helikoptera i wtedy robią się wrzody w brzuszku.

– Ale chyba nie ma jajek. – Nie miał siły prostować, że helicobacter to nie helikopter.

– Są w lodówce.

– Ale nie ma bułki tartej.

– To trzeba wysuszyć bułeczkę, a potem ją zetrzeć. Ciociobabcia tak robiła.

Widząc, że na wspomnienie krewnej mała posmutniała, przestał szukać wymówek.

– Dobrze, zaraz zabieram się za obiad.

Wyjął z zamrażalnika mięso, żeby się rozmroziło, a sam otworzył laptop. Ciocia Google szybko mu podpowiedziała, jak się robi kotlety. Stwierdził, że gotowanie to żadna filozofia. Przyrządzanie tego obiadu według internetu miało trwać pół godziny, dlatego wziął się za gotowanie o w pół do drugiej… a zjedli go o siedemnastej – tyle to trwało w wydaniu Mirka Filera. Najdłużej zajęło mu obieranie ziemniaków, ponieważ pertraktacje z Nelą, żeby dodatkiem do kotleta był ryż lub makaron, nie odniosły rezultatu.

– Do kotlecika pasują tylko ziemniaczki – stwierdziła autorytatywnie, niczym mistrz kuchni z Wierzynka. – Do tego ma być surówka. I ma być też zupka, bo obiad zawsze składa się z zupki, drugiego dania i deseru. I zawsze jest kompot.

Mirek, wzdychając, zajrzał do spiżarni. Może znajdą się tam jeszcze ziemniaki, bo nie chciało mu się iść do sklepu. Owszem, były ziemniaki, ale mocno zwiędnięte i zaczynały wypuszczać korzenie. Ze wstrętem na twarzy zaczął je obierać. Robił to pierwszy raz w życiu, ale za to wszystkie po obraniu wyglądały, jakby wyszły z jednej matrycy – miały kształt i wielkość kostek do gry. Żeby napełnić dwulitrowy garnek, zużył pięciokilogramowy worek. Później się dowiedział, że obierki o centymetrowej grubości okazały się dobrą opcją, bo ziemniaki z kiełkami są szkodliwe i trzeba je grubo obierać. Kiedy kartofle się gotowały, zaczął przyrządzać kotlety. Niestety tłuczek porozrywał mięso na strzępy, ale jajko i mąka wszystko ładnie skleiły. Upapcianymi w mące i jajku rękami osypał kotlety bułką tartą i wrzucił na patelnię.

W tym czasie poszedł do spiżarki, bo były tam słoiki z przetworami – pozostałość po Magdzie. Jego eksdziewczyna była bardzo gospodarną osobą, tak jak babcia. Karmiła Mirka zdrowymi produktami domowego wyrobu. Nie uznawała surówek z hipermarketu ani soków w kartonach, dlatego wszystkie półki w spiżarce były zapełnione różnymi słoikami, z pedantycznie opisanymi etykietkami. Z radością zauważył wśród nich ulubioną sałatkę z buraków ćwikłowych i papryki. Uwielbiał ją, a w wydaniu Magdy była nawet lepsza od babcinej. Dostrzegł również słoiki z kompotami. Zdecydował się na truskawkowy. Kiedy wrócił do kuchni, przywitał go dym i smród spalenizny. Cholera, kotlety! Nie dało się ich uratować, ale miał jeszcze dwa kawałki mięsa, dlatego zaczął od nowa przyrządzać kotlety. Teraz już nie rozbijał ich tak mocno.

– Jestem głodna – zawołała Nela.

– To przegryź coś. Weź jabłko – odparł zajęty taplaniem się w mące i jajku.

Wzięła nie jabłko, tylko paczkę chipsów. Chociaż wiedział, że chipsy są niezdrowe, bo Magda mu to wciąż powtarzała, nie zaprotestował.

– Ha, ha, jesteś brudny! – zaśmiała się.

Rzeczywiście. Nie założył fartucha, dlatego spodnie i T-shirt były wysmarowane jajkiem i mąką, ponieważ wycierał w nie ręce.

– Idź stąd, nie przeszkadzaj mi, bo gotuję.

– Zrobiłeś już zupkę?

Kurwa, cholerna zupka! Całkiem o nie zapomniał. Wśród torebek nie znalazł żadnej błyskawicznej. Magda ich nie uznawała, a Dominika rzadko coś gotowała. Na szczęście przypomniał sobie, że babcia robiła w wigilię zupę owocową z suszonych śliwek i ziemniaków, nazywając ją kwaskiem. Domownicy śmiali się, że jedzą kompot z ziemniakami. Mirkowi to nawet smakowało, a dzieciom kuzynostwa jeszcze bardziej. Postanowił też to zaserwować, tylko zamiast kompotu śliwkowego użył truskawkowego, bo truskawkowy jest jeszcze smaczniejszy. Otworzył słoik i podgrzał jego zawartość, potem wlał na talerz, dodając ziemniaki, które po dwóch godzinach gotowania zrobiły się zupą ziemniaczaną. Odcedził je przez sitko, chwytając ucho garnka rękawicą jak stary doświadczony kucharz. Dzięki temu poparzył się tylko trochę – nie garnkiem, lecz parą buchającą z garnka. Rozgotowane ziemniaki nie wymagały już tłuczka.

Zadowolony z siebie, zawołał córkę.

– Nela, obiad!

Dziewczynka spojrzała podejrzliwie na talerz z zupą.

– Co to jest?

– Zupa owocowa – odparł tonem smakosza. – Chyba jadłaś taką w przedszkolu?

– Jadłam, ale mi nie smakowała. I inaczej wyglądała. Była z kluseczkami.

– Ale ta jest z ziemniaczkami. Jemy. – Zanurzył łyżkę i podniósł do ust. Przełknął, z trochę niewyraźną miną, również drugą łyżkę.

– To jest wstrętne! – zawołała dziewczynka. – Sam sobie to zjedz.

– Rób, jak chcesz, mnie truskawki bardzo smakują. Ewentualnie można zostawić ziemniaki, a zjeść same owoce – stwierdził, wyławiając łyżką truskawki. – A zupę można wypić. Przecież lubisz kompot truskawkowy.

– Ale ja lubię kompot z truskawkami, a nie kompot z ziemniakami – zawołała oburzona. – Miałeś ugotować zupę!

– Przecież ją ugotowałem, tylko ci nie smakuje. Ale w przedszkolu również ci nie smakują niektóre potrawy. Po prostu jesteś grymaśną dziewczynką – stwierdził, podnosząc do ust łyżkę z samym kompotem, któremu ziemniaki nadały dziwny smak. – Odchudzam się, dlatego zrezygnuję z ziemniaków w zupie. Jeśli nie chcesz truskawek, to ja zjem twoje.

Nela zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy oddać je ojcu, czy samej zjeść. Postanowiła zrobić to drugie. Mirek zauważył już wcześniej, że najłatwiej zmotywować małą do zjedzenia czegoś, gdy się ją postraszy, że się jej to zje.

– A teraz podajemy drugie danie – powiedział, nakładając na talerz ziemniaki, mięso i surówkę. – To na pewno będzie ci smakować.

Zawartość talerza prezentowała się dość obiecująco. Kotlet był częściowo bez panierki, bo przywarła do patelni, ale tym się nie przejął – w szafce miał jeszcze inne patelnie, ponieważ kupił dwanaście sztuk na zapas. Wygodniej wyrzucić przypaloną, niż ją szorować.

– Te ziemniaki są wstrętne! – znowu zawołała. – One są słodkie!

Spróbował. Cholera, z tego wszystkiego zapomniał je posolić.

– Sól jest niezdrowa, dlatego próbowałem nie solić ziemniaków, bo pomyślałem, że wystarczy sól, którą mają w sobie. Ale jeśli chcesz bardziej słone, to możesz je posolić, tak jak ja to robię – powiedział, chwytając za solniczkę. – O, teraz są lepsze. Mniej zdrowe, ale lepsze.

– Mięsko jest za to przesolone! I parzy, bo jest za dużo pieprzu!

– A więc wszystko wyrówna się w żołądku. Weź na raz kęs mięska i ziemniaczka, tak jak ja to robię. – Zademonstrował, nakładając na widelec jedno i drugie. Rzeczywiście, kotlet był cholernie słony i za bardzo popieprzony. Ale skąd Mirek miał wiedzieć, do kurwy nędzy, ile to jest szczypta soli?! Łyżeczka, dwie? – Nie trzeba solić już ziemniaków. Za to buraczki są pyszne.

– Bo pani starsza babcia ją zrobiła! – stwierdziła oskarżycielsko. Ale buraczki rzeczywiście jej posmakowały, ponieważ wzięła je ponownie do ust.

– Właśnie, że nie. Mylisz się, to nie babcia je zrobiła. Słowo honoru. – Była to czysta prawda, buraczków nie zrobiła babcia… tylko Magda.

– Ty je zrobiłeś?! Naprawdę?

– Tak, ja je zrobiłem – skłamał, żeby się trochę dowartościować w oczach dziewczynki.

Nela z talerza zjadła tylko buraki.

– Zjedz też kotlet, oskrobię go. Bez panierki nie jest taki słony – powiedział.

Westchnął. Cóż, to był pierwszy ugotowany przez niego obiad. Wcale nie wyszło najgorzej. Musi tylko dokładnie zapytać w przedszkolu panią Gabrysię, co to znaczy „oprószyć szczyptą soli i pieprzu”.

Rozdział 3

Pewnego dnia zawitał na Olimpijską Tadeusz Milewicz, emerytowany policjant, który pomagał Mirkowi przy śledztwie dotyczącym morderstwa Kazimierza Kropa. Drzwi otworzyła mu Nela w asyście Łobuza.

– Tata Mirek nie ma czasu, bo robi mi tosty maczane w jajku – powiedziała. – Kazał mi przyprowadzić pana na górę.

Milewicz zdjął kurtkę i wytarł dokładnie buty o wycieraczkę.

– Musi pan zdjąć buty, bo u nas nie ma kto sprzątać, a ma kto brudzić – powiedziała, wyjmując z szafki kapcie.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Fajna dziewczynka – pomyślał. – I jaka śliczna! Milewicz posłusznie założył kapcie i podążył za małą na górę.

– Dzień dobry.

– Witam, panie Tadeuszu. Proszę usiąść – powiedział Mirek, ubrany w fartuszek, wskazując krzesło stojące przy stole. W ręku trzymał łopatkę do przewracania kotletów. – Kiedy coś smażę, to wolę nie odchodzić od kuchenki, bo przez to wyrzuciłem już pięć patelni.

Milewicz rozsiadł się i z uśmiechem obserwował poczynania Filera. Tadeusz, chociaż dochodził powoli do siedemdziesiątki, nadal był zażywnym mężczyzną o zwinnych ruchach. Średniego wzrostu i średniej budowy ciała, z błyskiem w oku i o badawczym spojrzeniu, nie przypominał przeciętnego emeryta włóczącego się po przychodniach „od lekarza do lekarza”.

– Fajna ta pana mała, panie Mirku. Podobna do pana, choć blondynka – powiedział, gdy dziewczynka wyszła z pokoju.

W domu Filera kuchnia była częścią strefy dziennej, składającej się z jadalni i salonu. Pomimo panującego wszędzie rozgardiaszu widać było gustowny wystrój wnętrza.

– Przepraszam za bałagan, ale nie mogłem znaleźć kobiety do sprzątania. Chciałem kogoś z polecenia. Wreszcie znalazłem, ma przyjść jutro. Czego się pan napije? Czegoś mocniejszego?

– Nie, jestem autem. Poproszę herbatę.

– Zrobię panu w moim kubku, jedynym czystym, jaki mi pozostał, bo wszystkie filiżanki i szklanki są brudne, leżą w zmywarce, która czeka na fachowca, żeby ją naprawił. Zepsuła się, bo chyba nacisnąłem nie ten przycisk, co trzeba. Dobrze, że nie zepsuła mi się pralka. Umiem już prać– powiedział z dumą. – Tylko na samym początku zniszczyłem dwa białe T-shirty i jedną bluzkę Neli, bo uprałem je z dżinsami. No i sweter z męskiego zrobił się dziecięcy, bo dałem za wysoką temperaturę. Ale teraz już pamiętam, żeby sortować rzeczy do prania i nie nastawiać na dziewięćdziesiąt stopni.

– Widzę, panie Mirku, że całkiem dobrze daje pan sobie radę z prowadzeniem domu – pochwalił Milewicz.

Mirek wzruszył ramionami.

– Cóż, muszę. Zje pan ze mną ryż z sokiem pomidorowym? Albo na słodko z jogurtem? Dobry, tylko trochę rozgotowany. Ale za to w sam raz posolony. Nie mam chleba, bo jest dla Neli. Ja jem ryż. Trochę mi się go za dużo ugotowało. Chciałem na dwa dni, a ugotowało mi się na dwa tygodnie. Musiałem dokupić garnków, bo wszystkie zapełniłem ryżem.

Milewicz parsknął śmiechem.

– To ile ugotował pan tego ryżu?

– Dwie torebki. Kilogramowe. W tym internecie piszą tak kretyńsko. W przepisie było napisane: jedna torebka na dwie porcje. Skąd mogłem wiedzieć, że mieli na myśli te małe foliowe. Dla mnie torebka ryżu to kilo. Te foliowe przecież są w kartonikach. – Westchnął. – Zostały mi do zjedzenia tylko jeszcze dwa garnki. Na śniadanie jem ryż z mlekiem. Na obiad robię go z sokiem pomidorowym, smakiem przypomina wtedy trochę zupę pomidorową. Wieczorem do ryżu dodaję jakiegoś jogurtu owocowego. Najlepszy jest truskawkowy – objaśniał. – Babcia nauczyła mnie, że nie wolno wyrzucać żywności, dlatego nie wyrzucam tego kurestwa, tylko trzymam w lodówce i jem. Dziś wychowawczyni Neli doradziła mi, żebym kupił mrożonkę

„warzywa na patelnię” i potem połączył z ryżem.

– Ooo, widzę, że jest jakaś kobieta na horyzoncie – zauważył Milewicz, wkładając łyżkę do czerwonej ryżowo-pomidorowej mazi.

– Niech pan popieprzy i posoli. Mogę podgrzać w mikrofali. Mnie się nie chce podgrzewać, ale ciepła jest lepsza, bo bardziej przypomina zupę.

– Nie, nie trzeba – Po zjedzeniu łyżki jednak zmienił zdanie. – Zresztą, niech pan to podgrzeje. Co to za wychowawczyni? Ładna?

– Daj pan spokój, panie Tadeuszu, nie będę robił sobie smrodu w środowisku edukacyjno-towarzyskim mojej córki. Mnie teraz baby nie w głowie.

– Ale przydałaby się panu jakaś porządna dziewczyna. Gospodarna, wrażliwa i czuła. Taka jak pani Magda. Widziałem ją kiedyś na przystanku – mruknął Milewicz.

Cień smutku przeleciał przez twarz Filera.

– Cóż, pani Magda mnie już nie chce. Byłem raz u niej, ale nic z tego nie wyszło. Ona chyba ma kogoś…

– To proszę spróbować ponownie. Ten chłystek mi do niej nie pasuje. Za młody.

Mirek skurczył się w sobie, jakby dostał cios w brzuch. Więc jednak to coś poważnego, jeśli Magda paraduje z nim po ulicy.

– Magda byłaby wspaniałą macochą – mruknął Milewicz. – Idealną dla pana i córki. I taka bystra była z niej dziewczyna. Miała nosa. – Spojrzał na Filera. – Wie pan, panie Mirku, że brakuje mi śledztwa? Tak fajnie nam się ze sobą pracowało. Coś się działo. Człowiek wiedział, po co ma rano wstawać… A teraz znowu nawiedził mnie starczy marazm. Nuda, nuda, nuda. Człowiek musi mieć jakieś zajęcie, bo inaczej całkiem flaczeje. Nie mam pan czegoś na oku dla mnie, panie Mirku? Nawet bym poobserwował zza krzaków jakiegoś rogacza lub rozwiązłego żonkosia.

Mirek wzruszył ramionami.

– Panie Tadeuszu, niestety nie mam dla pana zajęcia. Nie przyjmuję zleceń w sprawach rozwodowych. Nie mam do tego głowy ani czasu. Odstępuję takich klientów kumplom. A innych ciekawych spraw na razie nie mam. Chyba zawieszę działalność. Bycie ojcem samotnie wychowującym dziecko to robota na dwa etaty.

– To może posiedzę kiedyś z pana córką? Moi wnukowie już dorośli, a mnie się nudzi samemu w domu.

– Naprawdę miałby pan ochotę pobyć czasami z małą?

– Pewnie. Gwarantuję, że żadna krzywda jej się przy mnie nie stanie. Chyba że pan woli powierzyć opiekę nad córką swojej matce albo babce.

– Matka i babka wyrzuciły nas ze swojego domu – mruknął. – Żebym wreszcie stał się dorosłym mężczyzną – dodał, przedrzeźniając matkę.