Gdy nadwrażliwość wystawia rachunki - Karina Obara Lech Witkowski - ebook

Gdy nadwrażliwość wystawia rachunki ebook

Karina Obara Lech Witkowski

5,0

Opis

Czterdzieści dwa listy o miłości, życiu i śmierci

„Ta korespondencja powstała z potrzeby rozmowy, podzielenia się samotnością i rozpaczą. […] Pandemiczna kruchość istnienia i polityczna kruchość demokracji stanowią tło, na którym Lech Witkowski i Karina Obara prowadzą dialog na temat odchodzenia, umierania, możliwości lub niemożliwości pożegnania się, rozstania, cierpienia, samotności, miłości i wdzięczności. Korespondencja pełna jest literackich i filozoficznych odniesień, które stanowią bądź to ilustrację własnych przeżyć, bądź okazję do pogłębienia rozmowy. […] Te listy, napisane świetną polszczyzną, przesycone estetyczną wrażliwością współrozmówców, wciągają od pierwszych słów. Przyznam, że dla mnie, dość oczytanego z tekstami filozoficznymi i literackimi, stanowią odkrycie. Powrót do świata, który zdawał się już przemijać. A może ta korespondencja daje nadzieję…”. prof. Tadeusz Gadacz

"W ufności tracę siebie, widzę, że to, czego doświadczyłem, co przeczytałem, to wciąż nie „ja”; więc wciąż tylko próbuję siebie, próbuję być sobą (to znaczy kim?). Także w tym sensie te listy dotyczą straty. Ale mówią też o wadze i odwadze myślenia, o humanistycznej refleksji prowadzącej do światła. Także o niknącej z wolna sztuce bezinteresownej lektury, która może ratować życie". prof. Tadeusz Sławek

"To listy tak głęboko osobiste, że aż ogólnoludzkie, skierowane do nas wszystkich – śmiertelnych ludzi, którzy piszemy, czytamy, kochamy, spotykamy się, tracimy, stoimy na balkonie oczarowani, nasłuchujemy obecności tych, których straciliśmy. O tych listach można powiedzieć, że są pełne obecności, takiej prawdziwej, która domaga się uwagi – ale i swoją bezcenną ludzką uwagę oferuje". prof. Monika Kostera

"Spotykają się w tej korespondencji dwa światy wewnętrzne, a pomostem między nimi jest niezmierzone bogactwo myśli humanistycznej". prof. Stanisław Kowalik

                                                                                                                                              

Karina Obara – powieściopisarka, malarka i dziennikarka. Jest autorką między innymi takich powieści, jak: „Grzecherezada”, „Dwa światy Zofii”, „Niebezpieczne zabawy”, „Gracze” i „Kobieta, która nie odmieniła losów świata”, oraz eseju „Jak odzyskać duszę”.

Lech Witkowski – profesor zwyczajny, filozof, epistemolog, pedagog, historyki idei i kulturoznawca, badacz teorii dwoistości i teorii tożsamości, jeden z najgłębszych i najpracowitszych umysłów współczesnych w polskiej humanistyce. Autor ponad dwudziestu książek autorskich i kilkunastu współredagowanych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Oficynka & Karina Obara & Lech Witkowski

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023

Opracowanie redakcyjne: Anna Marzec

Korekta: zespół

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Anna Damasiewicz

Grafika na okładce: © Karina Obara

ISBN 978-83-67204-76-7

www.oficynka.pl

e-mail:[email protected]

Tym, którzy kochają po stracie

28 kwietnia 2020 r.

Drogi Profesorze,

czytam czasem Pana wpisy na Facebooku, ale polubiam tylko te bardzo osobiste. Jak choćby wtedy, gdy pokazuje Pan talent muzyczny swojej córki Olgi albo chwali się zdolnym synem prawnikiem. Oboje piękni i intrygujący. Wzrusza mnie Pan radością z ich sukcesów. Nie mam za to siły na wtórowanie Panu w niechęci do obecnej władzy, choć – przyznaję, poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości w naszym kraju w obliczu kłamstw i niegodziwości, jakie reprezentuje ta partia, wpędza mnie w stany anhedonii. A teraz, choć zabrzmi to absurdalnie, nie mam siły na anhedonię. Tragicznie zmarł ktoś, kogo kochałam, z kim byłam ponad osiem lat. Gdy żył, nie było dnia, by nie doświadczał goryczy z powodu tego, co dzieje się w kraju. Niewiele zostawało już miejsca na cieszenie się codziennością. Tak silna była w naszym życiu redukcja rzeczywistości do jej wymiaru czysto politycznego.

Wydawało mi się to czystym złem: przeżywać życie jako niezróżnicowany ciąg potworności, jakich dopuszcza się władza. A pomiędzy nieliczne chwile szczęścia? Milan Kundera w „Zdradzonych testamentach” dziwi się Czechom, którzy w rok po upadku komunizmu podsumowywali czterdzieści minionych lat jako „czas horroru”, „potworne lata”, „stracone lata”. A przecież nie zostali zmuszeni do emigracji, nie zostali uwięzieni ani wyrzuceni z pracy. Mieli wakacje, przyjaciół, przeżywali miłości, czytali książki Hrabala, oglądali filmy Formana, opowiadali dowcipy, chodzili do nieoportunistycznych teatrów, kpili z władzy. A mimo to mówili o zmarnowanym życiu, orwellizując wszystko, co przeżyli, przekreślili swoje życie, które w ich pamięci stało się bezwartościowe.

Owszem, teraz, w czasie koronawirusa, nie możemy cieszyć się tym wszystkim, co wzmacniało nas kulturowo, ale czyż nie możemy korzystać z zasobów, które dotąd zgromadziliśmy? Internet w tej trudnej rzeczywistości pandemicznej pokazuje nam właśnie swoje „ludzkie” oblicze. Są filmy, spektakle, koncerty, archiwalne rozmowy online. Tak obejrzałam Pana wykład o sile autorytetów. Oglądałam i słuchałam w swoim tempie. Mogłam zatrzymać film, zastanowić się, włączyć znów, pomyśleć, co znaczy stwierdzenie, że „autorytet to ktoś, z kogo zdaniem się liczę”. Mogłam w przerwie iść na pobliski cmentarz i błąkać się pomiędzy grobami. Rozmyślać nad zdaniami, które od Pana usłyszałam, i czasem się nie zgodzić, ale już bez konieczności wejścia z Panem w spór w czasie, w którym odbywam niejako przedłużoną kwarantannę. Opiekowałam się przecież chorym od listopada, nie mogłam wychodzić z domu przez prawie trzy miesiące. Czasem szłam tylko na zakupy. Tak jak teraz, na zakupy lub na cmentarz.

Choć nie wiem, po co tam chodzę. Nie ma tam grobu mojego W. Urna z jego prochami spoczęła w rodzinnym grobowcu w Białymstoku. Zgodziłam się na to ze względu na jego córkę i O., przyjaciela. Zależało im na tym. Nie byłam żoną, więc niewiele miałam do powiedzenia. Aby móc zająć się pochówkiem, potrzebowałam zgody brata lub córki W., mimo że upoważnił mnie do zajęcia się jego ciałem po śmierci w liście testamentowym, który napisał dwa lata temu. W naszym kraju to bez znaczenia. Nie byłam żoną. Czy wobec tego byłam nikim?

Byłam zła, Profesorze, bo w głębi duszy chciałam mieć prawo bez pytania o pozwolenie kogokolwiek. Takie sprawy wyrywają serce. Zwłaszcza że nie wyraziłam tej złości, skryłam ją głęboko, mogłam tylko płakać. Ale jednak być wdzięczną, że brat W. i jego córka pozwolili mi załatwić formalności związane z kremacją i uroczystością pogrzebową. Czy zapłacę za niewyrażoną złość, Profesorze? Co o tym mówi filozofia? Bo że psychologia nie pochwala niewyrażania uczuć, wiem już od dawna. Jak wielu ludzi płaci właśnie lub dopiero zapłaci za niewyrażone uczucia wobec tego, co się dzieje na świecie? Może więc Pan ma rację, że torpeduje obecną władzę. Mnie w obliczu śmierci i żałoby przychodzi to z trudem. Siłę czerpię z wyrażania wdzięczności za to, co dobrego przeżyłam z W., z drobinek piękna, których codziennie poszukuję w tym, co jest.

Odkryłam na pobliskim cmentarzu piękny grób. Jest zupełnie inny niż popularne nagrobki w naszym kraju. Ma kształt kamienia. Pnie się po nim filigranowy bluszcz, jasnozielony, rzadko spotykany. Wokół ktoś sadzi świeże kwiaty, bratki i tulipany, trochę tarniny, bukszpan. Gdy go odkryłam, poczułam, jak zalewa mnie uczucie miłości i jakby W. mówił we mnie: „Przychodź tu. To cię ukoi”. Chodzę więc, bo nie zamknęli pobliskiego cmentarza. I patrzę tylko, jak wszystko kwitnie i rośnie na moich oczach. Myśli Pan, że mi odbija?

* * *

28 kwietnia 2020 r.

Droga Pani Karino,

pomysł zdalnej rozmowy między nami bardzo mi odpowiada, zwłaszcza że gubimy w codzienności szanse na skupienie, refleksyjność, empatię wobec innych i wgląd w siebie samych. Człowieczeństwo łatwo można zastąpić jałowym trwaniem, gonitwą i zagłuszaniem rozterek w tępej celebrze nienawiści i odreagowaniu frustracji. Albo ulegamy płytkości gestów w narcystycznym samozadowoleniu.

Powiem szczerze. Nie lubię polityki, uważam ją albo za nudną i banalną, albo za toksyczną. Jako „zbuntowany pesymista”, jak zwykłem siebie postrzegać, mam od dawna pretensję do każdej kolejnej władzy, która upada na własne życzenie. Politycy się zwykle już niczego nie uczą, powtarzają swoje mantry, tkwią w układach, rozgrywają dziwne gierki, a ja wolę poważne szachy, nie te błyskawiczne, lecz pełne namysłu nad wariantami, bez pośpiechu. Nawet obiecałem sobie już wyłączyć się ze śledzenia bieżących wydarzeń, a potem zawsze człowieka dopadnie taka absurdalność, podłość, cynizm czy zabiegi niemieszczące się w głowie, nawet gdy ograniczyć się do pola choćby harców do bliskiej mi przestrzeni nauki i szkolnictwa wyższego. Zresztą gdyby nie Pani pytania do mnie w ostatnich miesiącach do serii wypowiedzi publikowanych na bieżąco w „Gazecie Pomorskiej”, pewnie mniej bym był tu czujny i aktywny. Inaczej zapewne znowu bym miał poczucie „emigracji wewnętrznej” od tego zgiełku, bagna i nędzy, jakie kolejna władza nam serwuje, tym razem bijąc rekordy cynizmu i „rytualizowania pozoru” (cytując Pierre’aBourdieu) w sferze procedur i instytucji demokratycznych. Nigdy nie sądziłem, że po upadku „realnego socjalizmu” będziemy jeszcze świadkami tak zaawansowanej „orwellizacji” języka, gdzie te same terminy będą znaczyły coś zgoła przeciwnego.

Ale przecież życie ma inne ważne wymiary, głębsze i wymagające od nas wielkiej mobilizacji całego czasem człowieczeństwa, jak śmierć, jak rozpacz, jak bezradność i samotność, jak różne typy katastrof w pracy; zawodów czy upokorzeń ze strony ludzi, od których byśmy się tego nie spodziewali. „Życie jest gdzie indziej”, jak głosi jeden z tytułów Kundery, też ważnego dla mnie. Stąd ta „redukcja” do bieżącej codzienności politycznej jest taka groźna, jak słusznie Pani podkreśla. Na szczęście pozostaje dla nas zawsze szansa ucieczki w kulturę jako pamięć symboliczną, w aurę poezji, w „mądrość powieści” (znowu mówiąc Kunderą), w traktaty filozoficzne, w muzykę pełną wirtuozerii, w myślenie ludzi wspaniałych, czasem wielkich w kulturze, mimo tego, że nie dożywali naszego wieku.

Będąc od roku na emeryturze, ale na szczęście kontynuując pracę akademicką, czuję groźbę rozmienienia życia na drobne i wyzwanie umykającego czasu. I z coraz większym podziwem patrzę na tych, co w krótszym życiu zdołali zostawić trwały, bezcenny, życiodajny ślad siebie dla innych. Czasami wystarczy nam, że na chwilę się z nimi spotkaliśmy, z ich wrażliwością i prawdą ludzką. Od niedawna zresztą, w rocznicę śmierci bliskiej mi profesor Barbary Skargi, ukułem sobie taką formułę „paradoksu ontologii wdzięczności”, która głosi, że jeśli nasza wdzięczność dla kogoś jest prawdziwa – wobec faktu zaistnienia kogoś w naszym życiu (dzięki tekstom, spotkaniom, wspólnie spędzonym chwilom) – to wraz z upływem czasu musi ona tylko rosnąć. Odkrywamy bowiem nowe wartości i nabywamy poczucie szczęścia, że ktoś zaistniał dla nas w sposób, którego śmierć nie ma prawa ani mocy przekreślić. I nawet nie chodzi mi o to, aby do końca „liczyć się ze zdaniem” kogoś, ile by pójść tropem chociażby Witkacego, który uczulał na wartość tych, którzy „zaryzykowali samobójczą pracę z jadowitym problemem”.

Dziękuję za zaufanie i chęć dzielenia się przemyśleniami i emocjami, nawet na granicy trudu wytrzymania, jak wobec wysiłku „pracy żałoby” i podłości maszynki zwyczajowej, nieszanującej często autentycznych związków ludzkich w społeczeństwie, tylko z powierzchownych odruchów mającym coś wspólnego z tradycją chrześcijańską czy świeckim humanizmem, jak to coraz bardziej czuję z biegiem lat. Jestem też wściekły na obiegowe mądrości psychologiczne, wpisane czasem w podręczniki, nierozumiejące wartości skrajnych stanów emocjonalnych, jak rozpacz właśnie. Pani zduszone, momentami ciche, ale walczące z łkaniem słowa na pożegnanie W. podczas uroczystości pogrzebowej – który po kilku naszych spotkaniach stał mi się bliski – dowodziły nie tylko ogromnej rany w duszy, ale i głębi zespolenia, jakie pozostaje i jest jedyne, poza zasięgiem innych. Poza zasięgiem ich wrażliwości, wyobraźni i praw, które sobie uzurpują.

Wodpowiedzi na pytanie, czy Pani „odbija” w bólu żałoby, mogę tylko powiedzieć, że zdolność do przeżywania rozpaczy wydaje mi się najbardziej ludzką cechą naszego bycia w świecie. Agresja i nikczemność albo tylko obojętność na ból innego są możliwe głównie tam, gdzie właśnie zdolności do rozpaczy nie ma – wówczas nie ma też zdolności rozumienia i uszanowania bólu innego, a przede wszystkim powstrzymywania się od jego zadawania i czerpania z tego jeszcze perwersyjnej przyjemności. Jeśli świat pławi się w obłędzie ślepoty na własną nieczułość i niszczenie szans dla kolejnych pokoleń, to pozostawanie w nieprzystosowaniu wydaje się minimum odpowiedzialności etycznej za własne człowieczeństwo i prawem do bycia Człowiekiem.

Pozdrawiam Panią serdecznie w Pani bólu. I jeśli nasza wymiana listów pomoże, to piszę się na nią w poczuciu ważnego wyzwania. Może pozwoli nam ona na „spotkanie” jako doświadczenie poczucia wspólnoty troski, o to, co zbyt łatwo umyka z pola widzenia, czego nie uczą w szkołach, czego nie podejmują chętnie media. Co wymaga nagiej duszy, odważającej się stanąć naprzeciwko drugiej takiej, w ufności, że ukoi wysłuchaniem i dawaniem sobie wzajemnie do myślenia. Może to i dobrze, że możemy póki co komunikować się tylko na odległość. Bo to szansa na namysł odraczający odpowiedzi, ale też pozwalający na szczerość do bólu, gdy ten dojrzał, by się z nas wylać.

* * *

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA WWERSJI PEŁNEJ

REKOMENDACJE

Prof. Tadeusz Gadacz, filozof

Korespondencja między filozofami bądź traktaty spisywane w formie listów (m.in. „Listy” Platona czy „Listy filozoficzne” Voltaire’a) to niezmiernie ważna część europejskiej tradycji filozoficznej. Stanowi ona do dzisiaj źródło wiedzy nie tylko na temat ich biografii, prywatnych relacji, ale także obrazu świata i filozoficznych poglądów. Przypomnijmy choćby trzy przykłady takiej współczesnej korespondencji. Pierwsza to wymiana listów między Martinem Heideggerem i Hannah Arendt z lat 1925–1975. Druga to korespondencja Witkacego z Romanem Ingardenem. Trzecia to spisane w literackiej gwarze podhalańskiej „Listy gazdów” pomiędzy ks. Józefem Tischnerem i Stanisławem Grygielem.

Jednak listy filozoficzne stanowiły niegdyś jeden z rodzajów literackich w filozofii, obok esejów, medytacji i aforyzmów. Cele miały różne: od wykładu, jak w przypadku listów Kartezjusza („Listy do księżniczki Elżbiety”), przez pocieszenie (L. A. Seneka „Opocieszeniu do matki Helwii”), moralne pouczenie (L. A. Seneka „Listy moralne do Lucyliusza”) czy spór o wiarę, jak w przypadku „Poczty do Karmelu” (korespondencja Tadeusza Kotarbińskiego i Marii Kuźnickiej z lat 1945–1973).

Korespondencja umarła śmiercią naturalną wraz z pojawieniem się internetu i e-maili. A wraz z nią zaginęła utrwalona forma wymiany myśli. Dlatego z tym większym zaskoczeniem i radością przeczytałem przesłaną mi korespondencję między znanym polskim filozofem i eseistą Lechem Witkowskim oraz dziennikarką Kariną Obarą. Powstała ona w szczególnej osobistej sytuacji egzystencjalnej dziennikarki, ale także w szczególnej sytuacji przesilenia politycznego w Polsce i pandemii. Wymiana listów obejmuje czas od 28 kwietnia do 8 czerwca 2020 roku. Powstała z potrzeby rozmowy, podzielenia się samotnością i rozpaczą. Mogła jednak powstać w sytuacji „spowolnienia”, a może wręcz „zatrzymania czasu” w okresie pandemii. Pandemiczna kruchość istnienia i polityczna kruchość demokracji stanowią tło, na którym Lech Witkowski i Karina Obara prowadza dialog na temat odchodzenia, umierania, możliwości lub niemożliwości pożegnania się, rozstania, cierpienia, samotności, miłości i wdzięczności. Korespondencja pełna jest literackich i filozoficznych odniesień, które stanowią bądź to ilustrację własnych przeżyć, bądź okazję do pogłębienia rozmowy. Rozmówcy, odwołując się do własnych doświadczeń i przeżyć, odsłaniają uniwersalną perspektywę namysłu nad człowiekiem współczesnym, jego sensem życia, nad rozumieniem i nierozumieniem. Czasami zgodni, często wchodzą w subtelne spory niepozbawione lekkiej ironii.

Te listy, napisane świetną polszczyzną, przesycone estetyczną wrażliwością współrozmówców, wciągają od pierwszych słów. Przyznam, że dla mnie, dość oczytanego z tekstami filozoficznymi i literackimi, stanowią odkrycie. Powrót do świata, który zdawał się już przemijać. A może ta korespondencja daje nadzieję, że tamten świat, poddany kiedyś tak dogłębnej refleksji przez filozofów życia, egzystencjalistów, przedstawicieli szkoły frankfurckiej jest ponadczasowy. Może dopiero polityczny kryzys demokracji i pandemia uświadomiły nam, że mamy już dość e-maili, szybkiej i pustej komunikacji, bezsensownego uganiania się za konsumpcją. Że szybki rozwój nowych technologii nie unieważnił naszej miłości, rozpaczy, pytania o sens. I w tych pytaniach – Dlaczego? Po co? Z jakiej racji? – możemy odnaleźć się jedynie jako współrozmówcy, uczestnicy tego samego wciąż ludzkiego doświadczenia.

Tych kilka słów skłania mnie do stwierdzenia, że wymiana listów pomiędzy Lechem Witkowskim i Kariną Obarą powinna być upowszechniona szerokiemu gremium czytelników. Może też stanie się zachętą powrotu do ponownego pisania listów, wymiany korespondencji. Może nie wszystko już stracone.

Prof. Tadeusz Sławek, poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca

Te listy wynikają z zaufania, a nawet więcej – z ufności. Dzisiaj gdy ufność traktowana jest jako naiwność lub słabość charakteru, coś, co odwołuje się do ufności, zapewne zadziwi, może zgorszy, może da asumpt do zarzutu o egocentryzm („Aż tyle o sobie? A jakiż to pragmatyczny cel takiej wyprawy w siebie?”). Być może korespondenci będą musieli sami zmierzyć się z tymi pytaniami/podejrzeniami. Ale kto rozpoczyna coś w/zufności, nie ma innego wyjścia, bo ufność zakłada odsłonięcie i zgłębianie siebie, lecz nie dla siebie, a dla tego, komu ufa.

Wufności tracę siebie, widzę, że to, czego doświadczyłem, co przeczytałem, to wciąż nie „ja”; więc wciąż tylko próbuję siebie, próbuję być sobą (to znaczy kim?). Także w tym sensie te listy dotyczą straty. Ale mówią też o wadze i odwadze myślenia, o humanistycznej refleksji prowadzącej do światła. Także o niknącej z wolna sztuce bezinteresownej lektury, która może ratować życie.

Nie są to więc „wiadomości” ani „pliki”, ale listy – zjawisko dzisiaj coraz rzadsze. Listy, czyli litery, słowa, zdania pisane ręką i sercem, nawet jeśli technicznie niosły je elektroniczne fale internetu. „Listy w butelce” o tym, gdzie się jest wtedy, gdy doznaliśmy katastrofy, która rzuciła nas na samotną wyspę. Listy, z których wynika, że samotna wyspa nie musi być wyspą samotności.

Prof. Monika Kostera, ekonomistka, humanistka, poetka

Ludzie listy piszą… Tak głosi stara piosenka, i tak było. Pisali do siebie ludzie wielcy i mali, Fryderyk Chopin i Delfina Potocka, Stanisław Mrożek i Stanisław Lem, wielbiciele do Giny Lollobrigidy, Lollobrigida (awłaściwie jej sekretarka) do fanów. Pod murem Hadriana zaleziono listy sprzed niemal dwóch tysięcy lat pisane przez rzymskich żołnierzy z Vindolandii i ich rodziny. Dzieci pisały listy do rodziców z kolonii letnich. Ostatnimi czasy często słyszy się, że epistolografia odeszła w zapomnienie, że w czasach e-maili, WhatsAppów, instagramów nikt nie dba już o sztukę pisania listów. Tylko, że to nie jest prawda. Listy Lecha i Kariny były pisane i wysyłane dzięki nowoczesnym technologiom, ale w niczym nie umniejsza to ich epistolograficznej wartości, ich piękna, którym – za co jestem im wdzięczna – postanowili się podzielić z innymi czytelniczkami i czytelnikami. To listy tak głęboko osobiste, że aż ogólnoludzkie, skierowane do nas wszystkich – śmiertelnych ludzi, którzy piszemy, czytamy, kochamy, spotykamy się, tracimy, stoimy na balkonie oczarowani, nasłuchujemy obecności tych, których straciliśmy. O tych listach można powiedzieć, że są pełne obecności, takiej prawdziwej, która domaga się uwagi – ale i swoją bezcenną ludzką uwagę oferuje. Pełne są one tekstów, idei, marzeń, autorów, artystów, postaci mitycznych, intelektualnych spotkań – dają też Czytelnikowi to, co Anglosasi trafnie nazywają food for thought. Pożywienie dla myśli. Sympozjon w czasach internetu, ratunek dla duszy w czasach plugastwa i covidu.

Prof. Stanisław Kowalik, psycholog, socjolog

Wartość tej wymiany listów polega na konfrontacji doświadczenia traumatycznego (tragicznej śmierci bliskiej osoby) kogoś, kto korzysta z humanistyki (literatury, filozofii, muzyki) z reprezentantem tejże humanistyki, który wie, gdzie szukać podpowiedzi, sensów, wartości, mogących ułatwić przeżycie tej traumy. Tak więc spotykają się dwa światy wewnętrzne, a pomostem między nimi jest niezmierzone bogactwo myśli humanistycznej.

Jak wypada ta konfrontacja? Czy humanistyka może pomóc? Czy pozwala dobrze przełożyć trudne i konkretne doświadczenia na język bardziej uniwersalny i wzniosły? Czy wreszcie daje możliwość (dzięki tej konfrontacji) lepszego zrozumienia siebie? I czy pozwala zapełnić pustkę poznawczą, jaka powstaje, gdy jedno z ogniw tworzących ludzkie życie zostaje wyeliminowane i cała struktura życia rozpada się, tracąc swój sens?

Wtych listach ciekawe są przemilczenia. Karina Obara pyta o duszę, prof. Lech Witkowski pyta o odpowiedzialność i milczenie z drugiej strony. Jako psycholog, zastanawiałem się, do jakiego stopnia można otworzyć się przed drugą osobą, aby jej nie przestraszyć nadmierną bliskością. Nie ma w tych listach szaleństw, kryzysów, ulgi i znów kryzysów. Nie ma rozpaczy.