Gdy dzielą kontynenty - Michelle Smart - ebook

Gdy dzielą kontynenty ebook

Michelle Smart

4,0

Opis

Angielka Becky Aldridge zaopiekowała się zabłąkanymi psami, lecz przez to straciła wakacyjną pracę w barze. Właściciel psów, argentyński mistrz gry w polo Emiliano Delgado jest wdzięczny Becky za pomoc i zatrudnia ją jako opiekunkę do swoich ulubieńców. Umawiają się na trzy miesiące. Jednak gdy ten czas dobiega końca, Emiliano nie może sobie wyobrazić, że piękna i inteligentna Becky odejdzie. Lecz Becky, choć zauroczona ekscentrycznym sportowcem, nie zamierza rezygnować z czekającej na nią pracy naukowej w Oxfordzie. Będą musieli się rozstać…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 150

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (7 ocen)
2
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michelle Smart

Gdy dzielą kontynenty

Tłumaczenie: Filip Bobociński

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022

Tytuł oryginału: The Cost of Claiming His Heir

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2021

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2021 by Michelle Smart

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-7961-1

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Becky Aldridge przecierała stoły pod rozstawionym w strefie kibica pawilonem, gdy ogłuszył ją ryk zgromadzonych widzów. Dziewczyna uznała, że Emiliano Delgado, właściciel, a zarazem gracz drużyny Delgado, zdobył punkt. Ilekroć jego drużyna grała w trwających od trzech tygodni mistrzostwach, liczba zgromadzonych na trybunach ulegała potrojeniu. Gdy rozpoczynała tu swoją pracę, nie miała zielonego pojęcia o grze w polo. Sama gra nadal pozostawała dla niej enigmą, ale wiele dowiedziała się o gwieździe zespołu. Choćby to, że działał na kobiety jak magnez.

Gdy niosła ostatnie brudne szklanki z powrotem do baru, zauważyła, że ma towarzystwo: dwa psy radośnie wyjadały porzucone w trawie resztki jedzenia.

– Jenna? – zawołała. Nie była bynajmniej zaskoczona brakiem odpowiedzi. Dziewczyna znów urwała się z pracy, zapewne po to, by obejrzeć trwający mecz półfinałowy. Jenna była wielką fanką Emiliana Delgada i zarazem głównym źródłem informacji dla Becky o osobie iberyjsko-argentyńskiego, napakowanego miliardera.

Upewniła się, czy nikt z garstki kibiców przebywających obecnie poza trybunami nie jest opiekunem czworonogów, i zwabiła zwierzęta do siebie przy użyciu parówek do hot dogów. Pieski zareagowały, jakby spotkały dawno niewidzianą przyjaciółkę, i entuzjastycznie machając ogonami, jadły jej z ręki. Nalała zwierzakom miskę wody, po czym zadzwoniła pod numer znajdujący się na adresówkach przypiętych do obu obroży. Połączyło ją z pocztą głosową.

– Cześć, nazywam się Becky i możesz w tej chwili przestać panikować, bo twoje psy są ze mną. Pracuję w pawilonie w strefie kibica przy boisku do gry w polo. Pawilon ma różowy dach, więc znajdziesz go bez trudu, ale w razie problemów oddzwoń. Zajmę się zwierzakami do czasu twojego przybycia. Do zobaczenia.

Psy przez cały czas przyglądały jej się uważnie. Były to piękne zwierzęta: większy był golden retrieverem o rozkosznie durnym spojrzeniu, mniejszy zaś był prześlicznym kundelkiem.

– Bez obaw – przemówiła, głaszcząc je po łbach. – Mamusia i tatuś zaraz po was przyjdą.

Gdy zaczęli się pojawiać spragnieni widzowie, zmartwiła się, co pocznie z psami, szybko jednak okazało się, że jej niepokój był na wyrost: czworonogi posłusznie schowały się za ladą baru. Leżały zwinięte w kłębki, nie odrywając rzewnych spojrzeń od częstującej parówkami, nowo poznanej przyjaciółki.

Minęło pół godziny. Jenna wróciła tuż przed wielką falą klientów. Mecz się skończył, drużyna Delgado zwyciężyła w półfinałach sześć do pięciu, a rozentuzjazmowany tłum pragnął to świętować. Becky miała tyle pracy, że ledwo była w stanie pogłaskać któregoś psa od czasu do czasu.

– Co, u diabła, one tu robią?

Była tak zajęta nalewaniem lagera grupie hałaśliwych młodych mężczyzn, że nie zauważyła powrotu menedżera. Mark patrzył na parę psów jakby były kłębowiskiem zadżumionych szczurów.

– Przybłąkały się w trakcie meczu – wyjaśniła, przekrzykując hałas. – Zostawiłam właścicielowi wiadomość głosową.

– Nie mogą tu zostać.

– Czemu nie? To nie kuchnia, nie przygotowujemy tu jedzenia.

– To nie jest cholerny hotel dla zwierząt. Pozbądź się ich.

Postawiła trzeci kufel przed klientem i natychmiast zabrała się do nalewania kolejnego.

– Zgubiły właściciela.

– Nie obchodzi mnie to. Pozbądź się ich.

– Skończę nalewać i zabiorę je na zewnątrz. Poczekamy, aż przyjdzie właściciel.

– Nie. Pozbędziesz się tych zapchlonych kundli i wracasz do pracy.

– Miej serce – błagała, choć wiedziała, że nic to nie da. Mark już nieraz udowodnił, że serca nie miał. – Jestem pewna…

Chwycił ją mocno za ramię warknął jej do ucha:

– A ja jestem pewien, że zrobisz, co ci każę, jeśli chcesz zachować robotę…

Wypowiedź przerwało mu warczenie. Mniejszy z psów przysiadł obok Becky i wpatrując się w menedżera, obnażył kły.

Becky nie była w stanie stwierdzić, czy Mark zrobił to odruchowo, czy też z premedytacją, ale jej szef kopnął zwierzę. Psiak załkał. Ona zaś odpowiedziała instynktownie i natychmiast: chlusnęła świeżo co wypełnionym kuflem prosto w twarz menedżera.

W pawilonie zapadła cisza.

Czerwony jak burak Mark ścierał piwo z twarzy.

– Ty suko!

Becky wzięła skomlące zwierzę w ramiona.

– Kopnąłeś bezbronnego psa, potworze!

– Zwalniam cię!

– Nie obchodzi mnie to. Jesteś odrażający i zamierzam złożyć na ciebie skargę.

Dziewczyna była zbyt wzburzona, by zauważyć prawdziwą przyczynę zamarcia rozmów. Wysoki, szczupły mężczyzna kroczył przez pawilon w kierunku baru. Miał na sobie uwalaną ziemią koszulkę polo w zielone i białe pasy drużyny Delgado. Z głęboką pogardą spojrzał na Marka.

– Kopnąłeś mojego psa?

Rozpoznawszy rozmówcę, Mark pobladł.

– Lekko go szturchnąłem… – wymamrotał.

Becky, nadal zbyt rozemocjonowana i wściekła, by w pełni do niej dotarło, że oto pojawił się przed nią wielki Emiliano Delgado, nadal przyciskała pieska do piersi. Wierzchem dłoni otarła łzę.

– Kopnął go! – rzuciła. – Krzyczał na mnie i ten dzielny maluch stanął w mojej obronie, a Mark go kopnął.

Emiliano na moment zamarł, gdy przenosił wzrok z dziewczyny z pieskiem na skulonego Marka. A potem skoczył. Ze zwinnością niepasującą do jego potężnej sylwetki przeskoczył przez ladę, chwycił Marka za kark, po czym wywlókł go z pawilonu.

Golden retriever postanowił ruszyć w ślad za swym opiekunem, za nim zaś ruszyła Becky, nadal z kundelkiem na rękach, by się upewnić, że pies nie ucieknie.

Na zewnątrz Emiliano cisnął Markiem o ziemię.

– Powinienem cię skopać – ryknął. – Ale tego nie zrobię. Nie jesteś tego wart. A teraz radzę ci stąd uciekać, zanim zmienię zdanie. Już tu nie pracujesz.

Mark chciał zaprotestować, ale wyraz twarzy górującego nad nim sportowca zniechęcił go do przypomnienia o szczegółach kodeksu pracy.

– Ciebie też zwalniam – warknął w stronę pozbawionej tchu kobiety o mocnym makijażu, która, ciężko dysząc, dobiegła do niego. – Płacę ci za opiekę nad Rufusem i Barneyem, a ty pozwoliłaś im uciec.

– To był wypadek… – błagała pobladła.

– Byłaś zbyt zajęta flirtowaniem z zawodnikami, by zwracać uwagę na moje psy. Mogła im się stać krzywda. Zejdź mi z oczu.

I wtedy odwrócił się do Becky, która dotąd obserwowała scenę z niekłamaną fascynacją. Przez chwilę zaczęła się zastanawiać, czy i na nią nie nakrzyczy.

Długo oceniał ją spojrzeniem jasnobrązowych oczu, aż wreszcie na jego twarzy zagościł uśmiech.

Serce jej mocniej zabiło. Cóż to był za uśmiech! Rozpromieniał całą jego twarz. Teraz dopiero była w stanie zrozumieć, co w nim widziały Jenna i reszta jego zagorzałych fanek.

– Masz jakieś plany na resztę dnia? – spytał i podszedł, wyciągając ramiona po swojego psiaka.

– Pracuję… – Pies został przekazany z rąk do rąk, co było o tyle trudne, że Emiliano był dobre trzydzieści centymetrów wyższy od niej. Wychwyciła zwietrzały zapach wody kolońskiej przemieszany ze świeżym potem. – A przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem, czy fakt, że wylałeś Marka, cofa moje zwolnienie, czy też nie.

– Zapłacę ci pięćset funtów, jeśli popilnujesz moich chłopców.

– Ile?!

Uśmiechnął się krzywo.

– Za trzy godziny mam finały do rozegrania, a właśnie zwolniłem opiekunkę moich psów.

Dwa miesiące później

Emiliano po raz trzeci przeczytał odręcznie napisany list, następnie zmiął go i wepchnął do kieszeni, po czym pędem opuścił swój angielski dom. Zadzwonił do kobiety, która zepsuła mu humor, ale połączenie nie zostało odebrane. Skrzywił się na ciemne chmury przesłaniające idealny letni dzień. Zmarnował pół godziny na poszukiwanie jej, zaczynając od stajni i padoku.

Jakby nie miał dość nieszczęść, czekał go jeszcze weekend w willi jego makiawelicznej matki w Monte Cleure, gdzie będzie musiał przebywać w jednym pomieszczeniu ze swym przyrodnim bratem. Nie widział się z Damianem od czasu pogrzebu ich ojca pół roku temu i gdyby to zależało od niego, nie zobaczyłby się z nim już nigdy więcej. Niestety, jutro będzie skazany na jego towarzystwo.

Na pierwszy dźwięk dzwonka wyrwał komórkę z kieszeni, po czym skrzywił się znowu, gdy zobaczył, że dzwonił weterynarz, a nie Becky. Nawet doskonała wiadomość o ciąży jego najprzedniejszej klaczy nie mogła wywołać uśmiechu na jego twarzy.

Sunąca przez jego pastwiska sylwetka już z daleka przykuła jego uwagę. Towarzyszyły jej dwie mniejsze czworonożne istoty, przez co od razu rozpoznał w niej Becky. Natychmiast ruszył ku niej żwawym krokiem.

Jego pieszczochy wybiegły mu naprzeciw.

– Co to ma znaczyć? – zawołał, machając jej listem przed oczami.

Przewróciła oczami, po czym załadowała psią piłkę do ręcznej wyrzutni.

– To moje wypowiedzenie.

– Nie przyjmuję go.

Zamaszystym ruchem ręki posłała piłkę w powietrze, za nią zaś momentalnie rzuciły się psiaki. Spojrzała na Emiliana i wzruszyła ramionami.

– Odchodzę niezależnie od tego, co o tym myślisz.

– Jak możesz to robić moim chłopcom? Uwielbiają cię!

– A ja ich. Niemniej gdy przyjmowałam twoją ofertę, wyraźnie ci powiedziałam, że to tylko tymczasowy układ.

– Jak niby mam znaleźć kogoś na zastępstwo w tak krótkim czasie?

Skrzyżowała ręce na dorodnych piersiach. Na jej twarzy malowała się charakterystyczna mieszanka cierpliwości i irytacji, do której zdążył się przyzwyczaić.

– Cztery tygodnie trudno nazwać krótkim okresem wypowiedzenia, tym bardziej że dwa miesiące temu powiedziałam ci, że będę mogła pracować tylko przez trzy miesiące. Napisałam ten list z grzeczności i dla przypomnienia. Masz mnóstwo czasu na znalezienie zastępstwa.

– Nie chcę zastępstwa. – Od kiedy ją zatrudnił, ani przez moment nie czuł niepokoju o swych pupili. – Podwoję ci pensję.

Rufus upuścił piłkę u jej stóp. Podniosła ją i przy pomocy wyrzutni cisnęła w dal, po czym błysnęła uśmiechem, który rozbrajał i podniecał Emiliana.

Na pierwszy rzut oka Becky wyglądała przeciętnie. W dniu, w którym się poznali, miała na sobie czarną koszulę i workowate spodnie, długie ciemne włosy nosiła spięte z tyłu, a jej zwyczajna twarz pozbawiona była makijażu. Gdyby jego pieski nie znalazły u niej schronienia i opieki, nawet nie zwróciłby na nią uwagi.

Po tym, gdy już zaoferował jej pracę, zobaczył, jak się uśmiecha.

I oniemiał.

Oczarowała go. Była piękna. Wręcz oszałamiająca. Wielkie zielone oczy, zadarty nosek i usta tak szerokie i jędrne, że nie mógł przestać myśleć o sprawdzeniu, czy aby są tak miękkie, jak wyglądają. Kilka dni później mógł ją zobaczyć w rozpuszczonych włosach: lśniące, opadały gęstymi, ciemnokasztanowymi falami do połowy pleców. Do tego dziewczyna miała przyjazną, choć czasami porywczą naturę, była błyskotliwa i kochała psy równie mocno, jak on. Gdyby Becky Aldridge nie była jego pracownicą, już dawno by się z nią przespał.

– Oczywiście możesz to zrobić, najlepiej od razu – odparła lekko. – Niemniej i tak odchodzę. Za sześć tygodni zaczynam nową pracę.

– Sześć?! – Oburzył się momentalnie. – Czemu więc odchodzisz za miesiąc?!

– Ponieważ muszę załatwić jeszcze kilka spraw, zanim rozpocznę pracę.

Myślała przede wszystkim o mieszkaniu. Becky przejrzała oferty najmu w okolicy laboratorium, w którym miała rozpocząć pracę, i już umówiła się w właścicielem jednego lokalu, nadal jednak musiała kupić meble i się przeprowadzić.

– Powiedz im, że się rozmyśliłaś.

Uśmiechnęła się ze współczuciem. Biedny Emiliano. Od narodzin niewyobrażalnie bogaty, dorastał w przekonaniu, że mógł mieć wszystko, czego chciał.

– Nie – odparła. Nie po to latami harowała na tę posadę, by teraz z niej zrezygnować.

Zanim mógł wybuchnąć gniewem na jej twardą odmowę, zadzwonił jego telefon. Spojrzał na smartfona, jakby ten go właśnie głęboko uraził.

Gdy rozmawiał w rodzimym języku, jej list wyślizgnął mu się z dłoni. Jasnobrązowe oczy spotkały jej spojrzenie. Ze złośliwym uśmiechem rozdeptał kartkę.

Ostentacyjnie przewróciła oczami. Cztery miesiące przed rozpoczęciem prac badawczych Becky szukała nieobciążającej umysłowo pracy tymczasowej. Jej mózg potrzebował wypoczynku. Praca przy barze jej pasowała, choć nie czerpała z niej przyjemności. Dlatego gdy tylko Emiliano zaoferował jej posadę całodobowej opiekunki dla psów, natychmiast skorzystała z okazji, zaznaczając jednak, że będzie dostępna jedynie do połowy września.

Becky wychowywała się w domu z psami od dziecka i kochała te zwierzęta. Były zawsze lojalne, czego nie mogła powiedzieć o ludziach. Dbanie o psiaki Emiliana zdecydowanie przewyższało użeranie się z pijanymi klientami. Jego zwierzaki były strasznymi pieszczochami i uwielbiała, gdy się do niej tuliły. Życie i praca w pełnej ludzi posiadłości Emiliana były cudowne. Był najlepszym szefem, jakiego dotąd miała. W zasadzie jej obowiązki były dla niej raczej rozrywką, za którą dostawała wynagrodzenie. Mimo to pamiętała dobrze jego zachowanie podczas ich pierwszego spotkania i wiedziała, że nie należało mu podpadać. Ledwie tydzień temu bezceremonialnie zwolnił jednego ze swych stajennych, ponieważ ten nie spełniał jego wyśrubowanych standardów opieki nad końmi. Równie gwałtowny był podczas gry w polo.

Nareszcie zrozumiała, na czym ten sport polega, i nawet zaczął jej się podobać. Na trybunach zawsze nosiła okulary przeciwsłoneczne, by nikt nie zauważył, że nie odrywa wzroku od Emiliana. Było coś niezwykłego w jego sylwetce na rozpędzonym koniu. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, czemu z uporem nazywano te zwierzęta kucami.

Był wysoki, szczupły i barczysty. Jego podłużna twarz przywodziła na myśl dzieła Michała Anioła. Miał duże, jasnobrązowe oczy, wysoko osadzone kości policzkowe i szerokie usta kontrastujące z nieco przydługim nosem. Ciemnobrązowe włosy miał ostrzyżone krótko po bokach i długo na górze. Becky w pełni potrafiła zrozumieć, czemu tylu kobietom na jego widok szybciej biło serce, gdyż sama z coraz większą trudnością poskramiała własne. Emiliano był urodzonym flirciarzem. Przy nim każda kobieta czuła się wyjątkowo. Becky musiała sobie regularnie przypominać, że jego pełne pożądania spojrzenie i lekko skrzywiony, szelmowski uśmiech tak naprawdę nic nie znaczą.

Największy niepokój wzbudzały w niej sny. Budziła się z nich czerwona na twarzy i z łomoczącym sercem, a rano nie była w stanie spojrzeć mu prosto w oczy. Z każdym dniem ukrywanie przed nim jej reakcji było coraz trudniejsze. Im szybciej zacznie nową pracę i zajmie umysł czymś pożytecznym, tym lepiej. Gdy odejdzie, będzie mogła wreszcie przestać o nim myśleć i jej życie wróci na normalne tory.

Gdy skończył rozmowę telefoniczną był w wyraźnie lepszym humorze.

– Ten obraz Picassa, który rzekomo nie był na sprzedaż? Należy już do mnie – oznajmił triumfalnie.

– Gratuluję. – Poza byciem światowej sławy hodowcą koni i gwiazdą gry w polo, Emiliano miał słabość do sztuki. Otworzył ogólnodostępne dla zwiedzających galerie w Londynie, Nowym Jorku, Madrycie i Buenos Aires wypełnione jego zbiorami. – Jeśli otworzysz galerię w Oxfordzie, to może tam go umieścisz i będę mogła go zobaczyć.

– W Oxfordzie?

– Nie czytałeś mojego CV?

Skrzyżowawszy ręce na piersiach, odparł z pełnym zadowolenia uśmiechem:

– Nie musiałem. Doskonale znam się na ludziach.

Ponownie ostentacyjnie przewróciła oczami i pokręciwszy głową, poklepała się po nogach, by przywołać bawiące się psiaki. Pierwsza kropla deszczu wylądowała jej na nosie i chciała je zabrać do środka, zanim rozpocznie się ulewa.

– Zostaję cztery tygodnie – rzuciła, odprowadzając czworonogi. – Sugeruję rozpocząć rekrutację.

– Nie ma takiej potrzeby – zawołał za nią. – Zostajesz.

Obróciła się ku niemu. Szła tyłem.

– Zaklinasz rzeczywistość.

– Nie wiesz, że zawsze dostaję to, czego pragnę, bomboncita?

– W takim wypadku potraktuj moją rezygnację jako przysługę wyświadczoną twemu ego. – To mówiąc, pomachała mu na pożegnanie i pobiegła w kierunku ślicznego domku, w którym ją ulokował na terenie swej rezydencji.

ROZDZIAŁ DRUGI

Lot prywatnym odrzutowcem był czymś, czego każdy powinien doświadczyć przynajmniej raz w życiu, uznała Becky. Wrażenia psuła jednak obecność nadąsanego miliardera. Nawet Rufus i Barney nie byli w stanie wywołać uśmiechu na twarzy Emiliana.

Nie miała bladego pojęcia, czemu perspektywa wizyty w willi matki wyssała z niego cały humor, i nie zamierzała w to wnikać. Dość trudno jej było radzić sobie z tym, jak wpływała na nią jego bliska obecność, by jeszcze wikłać się w jego sprawy osobiste. Założyła więc słuchawki i zamknęła oczy. Choć udawała, że śpi, to i tak wyczuwała emanujące od niego napięcie. Rzadko kiedy bywał tak długo pochmurny.

Z lotniska odebrała ich czarna limuzyna. Wyglądała przez przyciemnione szyby, by zobaczyć olśniewający krajobraz Monte Cleure, maleńkiego księstwa wciśniętego między Francję i Hiszpanię.

Niewiele czasu minęło, nim wjechali na teren olbrzymiej rezydencji otoczonej wspaniałymi ogrodami. Becky, oniemiała, podziwiała przez szyby olbrzymią willę o bladożółtych ścianach i dachu ze lśniącej terakoty na tle błękitnego nieba. Budynek z rozbudowanymi skrzydłami przywodził na myśl kanciastą podkowę.

– Najpierw zawieziemy ciebie i chłopaków do waszej kwatery – poinformował Emiliano. Miał tak mocno zaciśnięte szczęki, że zaskoczyło ją, że w ogóle był w stanie mówić.

Kierowca zatrzymał się przed jednopiętrowym domkiem pośrodku lasku. Był to jeden z tuzina budynków mieszkalnych dla służby, utrzymany w tych samych kolorach, co główny gmach.

– Pięknie tu – wyrwało jej się. Zauważyła, że Emiliano nieco się rozluźnił.

– Powinnaś się tu czuć wygodnie. Jeśli będziesz miała jakiekolwiek uwagi co do lokum, to daj mi znać, a załatwię sprawę.

Poczochrała Rufusa po łbie i uśmiechnęła się.

– Jestem pewna, że wszystko będzie w porządku.

– Wyprowadzaj je na terenach rezydencji. – Matka Emiliana nie pozwalała mu wpuszczać psów do willi, więc przez weekend miały zostać z Becky. Nie miała wątpliwości, że będzie do nich zaglądał przy każdej możliwej okazji. – Miej paszport zawsze przy sobie. Terenu pilnuje armia strażników.

– Są uzbrojeni?

– Si.

Kierowca otworzył drzwi.

– Spróbuję zatem nie dać się zabić – odparła.

Dostrzegła szybkie błyśnięcie białych zębów, po czym wysiadła z limuzyny. Psy wyskoczyły za nią.

– Chau, bomboncita – pozdrowił ją Emiliano.

– Hasta luego. Do zobaczenia – odparła. Zawsze uśmiechał się, gdy rzucała jednym z hiszpańskich zwrotów, jakich zdążyła się nauczyć. Tym razem jego uśmiech przypominał raczej grymas.

Patrząc, jak odjeżdża, ponownie zastanawiała się, czemu odwiedziny u matki wprawiły go w tak paskudny nastrój.

Emiliano, jak za czasów dzieciństwa, powitał swą matkę, Celeste, markowanymi pocałunkami.

– Nie zabrałeś ze sobą żadnej przyjaciółki? – spytała, wsuwając mu dłoń pod zaoferowane ramię.

Z jakiegoś powodu pomyślał o swej angielskiej opiekunce dla psów.

– Nie tym razem.

– To do ciebie niepodobne, mijito. Zawsze wyczekuję, jaką to zjawiskową istotę przyprowadzisz na moje przyjęcie. Podobnie jak i moi goście.

Coroczny letni bal Celeste. Powód, dla którego tu przyjechał.

– Nie miałem czasu na randki. Byłem zbyt zajęty – skłamał. Po prawdzie, od dwóch miesięcy nie spotykał się z nikim. Kobiety ciągnące do niego jak pszczoły do miodu przestały go pociągać. Sam nie wiedział, dlaczego.

– Zastanawiasz się, kiedy przejmiesz Delgado Group?

– To bezcelowe, biorąc pod uwagę, że testament ojca może się jeszcze odnaleźć.

Eduardo, jego przybrany ojciec, zmarł prawie pół roku temu. W dniu pogrzebu Damian, przyrodni brat Emiliana, odkrył, że testament zniknął z ojcowskiego sejfu. Nie musiał z nim o tym rozmawiać, by wiedzieć, że Damian obwiniał właśnie jego o zabranie dokumentu, wedle którego całe Delgado Group przechodziłoby na wyłączną własność przyrodniego brata. Jeśli testament nie odnajdzie się w ciągu następnych trzech tygodni, wtedy wedle archaicznego prawa Monte Cleure najstarszy syn odziedziczy cały majątek.

– Oczywiście – zgodziła się. – Ale jeśli się nie odnajdzie, całe finansowe imperium twego ojca przypadnie tobie.

Zacisnął usta, by nie wyrzec: nie był moim ojcem. Prawdziwym ojcem Emiliana był argentyński gracz polo, który zmarł, gdy jego syn miał dziesięć tygodni. Rok po tym Celeste poślubiła Eduarda, który adoptował jej dziecko i dał mu swe nazwisko, ale poskąpił miłości i wsparcia. Emiliano był dlań tylko dowodem płodności Celeste. Eduardo potrzebował dziedzica swej fortuny. Znalazł go w Damianie.

Ironią losu było to, że Emiliano miał to wszystko teraz odziedziczyć. Miesiące pracy w Delgado Group, jakie odbył dekadę temu, zakończyły się katastrofą. Nie interesowały go finanse, podjął się tej pracy wyłącznie dla Celeste. Była to ostatnia rzecz, jaką dla niej zrobił. Jako dziecko był wpatrzony w matkę jak w święty obrazek. Potem jednak przejrzał na oczy i zobaczył ją taką, jaką była naprawdę. Narcystyczną suką.

Nadal jednak była jego matką. Trudno było czuć do niej jakiekolwiek przywiązanie, ale sądził, że darzy ją czymś przypominającym z grubsza miłość.

– Nie chcę tego – odparł.

– Co zatem zamierzasz zrobić? Oddać wszystko Damianowi? – dodała z nutką śmiechu w głosie.

Uśmiechnął się ponuro. O ile jego relacja z Celeste była skomplikowana, to z bratem sprawy stały jasno: obaj sobą gardzili. Od dekady nie zamienili ze sobą słowa i musieli ścierpieć swe towarzystwo dwa razy do roku. Emiliano zawsze czerpał perwersyjną przyjemność z widoku twarzy brata pełnej dezaprobaty, ilekroć przyprowadzał skąpo odzianą kobietę na coroczny bal. Damian, podobnie jak ojciec, zawsze miał jak najgorsze mniemanie o Emilianie. Utwierdzanie go w tym przekonaniu było niewyczerpanym źródłem radości.

– Nie wiem, co zrobię – odparł.

– Rozumiem, że jesteś zajęty prowadzeniem stajni… – powiedziała to tak, jakby mowa było o kilku małych padokach, a nie światowej sławy instytucjach rozlokowanych na całym świecie – …i grą w polo. Rozumiem też, że niechętnie byś z tego zrezygnował. Mam ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o wszelkie aspekty działalności Delgado Group. Jeśli sądzisz, że prowadzenie przedsiębiorstwa cię przerasta, jestem gotowa wziąć to na siebie. W twoim imieniu, oczywiście.

– Oczywiście – powstrzymał się od uśmiechu.

Spodziewał się tej rozmowy. Celeste była żądna władzy. Niespecjalnie by go zdziwiło, gdyby to ona stała za kradzieżą testamentu Eduarda. Gdyby dokument się odnalazł, jej wpływy na przedsiębiorstwo wyparowałyby. Damian nie podzieliłby się władzą.

– To jednak nie czas na tę rozmowę. Kiedy przybędzie Damian?

– Jego odrzutowiec już wylądował, więc niedługo. Przybył z towarzyszką.

– Wspominałaś. To pewnie coś poważnego. – Od piętnastu lat Damian nie przedstawił rodzinie żadnej kobiety. Pewnie się bał, że Celeste je przepłoszy.

Matka zmarszczyła brwi.

– Bądź dla niej miły.

Mruknął. Miał konflikt z bratem i z nikim innym.

– Odświeżę się. Zobaczymy się przy posiłku.

– Zjemy na zewnątrz. Tylko nie waż się przyprowadzać tych kundli.

Odpowiedział, szczerząc zęby w uśmiechu, po czym ruszył do willi, w której dorastał. Odebrał to jako wyzwanie. I było zbyt wielkie, by się mu oprzeć.

Emiliano, krzywiąc się, poprawił węzeł muszki. Nienawidził nosić garniturów, ale najgorsze zawsze były smokingi. Zwykle dobrze się bawił na przyjęciach Celeste, jednakże póki co nie potrafił znaleźć w sobie ani grama radości. Z pozoru wszystko zapowiadało się tak samo: Celeste wchodziła w rolę głównej celebrantki, Damian był pochmurny, a Emiliano cieszył się z jego dyskomfortu. Jednak tym razem napięcie między nimi było inne. Atmosfera nieufności i wzajemnych podejrzeń zatruwała każdą sekundę jego pobytu, zostawiając nieprzyjemną suchość w ustach.

Pod wpływem impulsu wyciągnął telefon i zadzwonił do Becky. Odebrała po trzecim sygnale.

– Gdzie jesteś? – spytał.

– Wyprowadzam chłopców. Narazie nikt mnie nie zastrzelił.

Wyszczerzył się. Zawsze potrafiła go rozbawić.

– Wrócicie niedługo?

– Wątpię. Poszliśmy jakieś trzy kilometry w głąb lasu. Wszystko w porządku?

Nie, nic nie było w porządku.

– Si. Po prostu chciałem zobaczyć się z chłopcami, zanim się skupię na hańbieniu dobrego imienia mojej rodziny.

Jej śmiech był muzyką dla jego uszu.

– Wrócimy za jakieś pół godziny.

– Nie trzeba. Odwiedzę cię… je rano. Miłego wieczoru.

– Nawzajem. Baw się dobrze.

– Spróbuję.

Becky była tak głęboko pogrążona we śnie, że dopiero ujadanie psów poderwało ją z łóżka. Owinęła się w szlafrok i starając się nie potknąć o psy, ruszyła ku drzwiom, do których ktoś się dobijał.

– Już idę! – krzyknęła w odpowiedzi na nieustający łomot. Wiedziała, że to Emiliano, zapewne pijany, zapragnął zobaczyć się z psami.

Otworzyła szeroko drzwi, ale pełne nagany słowa zamarły jej w ustach, gdy zobaczyła jego mizerną twarz.

– Co się stało? – spytała i odsunęła się, by wpuścić go do środka.

Chwiejąc się, bez odpowiedzi wkroczył do małego salonu i, nie włączając światła, opadł na kanapę. Ledwo uniósł dłoń, by pogłaskać ukochane psy.

– Emiliano?

Jego udręczone spojrzenie spotkało jej wzrok, ale nadal milczał.

Kucnęła przy nim i wzięła go za rękę. Była lodowata. Dotknęła jego ramienia. Jego smoking był wilgotny i pachniał chlorem. Czyżby pływał w stroju wieczorowym? Potem jednak zauważyła jego zaczerwienione kłykcie. Wdał się w bijatykę?

Całe jego ciało było spięte. Działo się z nim coś strasznego.

– Weź prysznic – nalegała. – Musisz się rozgrzać.

Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu. Pierś gwałtownie uniosła mu się do góry.

Poklepała jego lodowatą dłoń.

– Zrobię ci coś ciepłego do picia.

W kuchni postawiła czajnik na ogniu i wyciągnęła pitną czekoladę z szuflady. Rozległ się dźwięk pracujących wirników śmigłowca ponad jej domkiem. Goście opuszczali przyjęcie przed północą? Co się tam, u diabła, stało?

Gdy wróciła z napojem, salon był pusty, ale zanim zdążyła wpaść w niepokój, usłyszała prysznic. Wtedy do niej dotarło: nie miał się w co przebrać. A przecież nie zmieści się w jej ubrania.

Pod wpływem olśnienia zdjęła z siebie szlafrok. Zapukała do drzwi łazienki i wykrzyczała, że zostawia go przy drzwiach.

Próbowała uspokoić psy. Rufus i Barney wyczuły nastrój opiekuna i były głęboko niespokojne. Nie musiała długo czekać, aż Emiliano skończył się myć. Jej serce załomotało, gdy zobaczyła jego wysoką, szczupłą sylwetkę w niebieskim bawełnianym szlafroku. Becky sięgał do połowy łydki, ale jemu zakrywał ledwie połowę ud. Każdy inny mężczyzna wyglądałby w nim niedorzecznie; przykrótki strój tylko podkreślał seksowność Emiliana. Musiała oderwać wzrok od mocno opalonych, niewiarygodnie umięśnionych nóg i uspokoić bicie serca.

Stanął w drzwiach.

– Mogę tu dzisiaj spać? – Jego głos, zwykle tak żywy, był bezdźwięczny.

– Jasne… Pościelę ci zapasowe łóżko.

– Muszę się tylko położyć na parę godzin.

– Zostań, ile chcesz. Zaraz znajdę ci pościel. Gorąca czekolada czeka na stole.

Na krótką chwilę spojrzał jej w oczy i skinął głową.

Domek dla służby miał dwie sypialnie, ale tylko jedno łóżko było przygotowane. Znalazła zapasową pościel w szafie. Niewiele tego było, ledwo parę bawełnianych kocy, ale letnia noc była ciepła. Nie była w stanie znaleźć poduszki, więc zabrała jedną ze swoich i zaniosła wraz z resztą pościeli do drugiego pokoju. Posłała mu łóżko, a gdy wróciła do salonu, zastała go wyglądającego przez okno z kubkiem czekolady w dłoni.

– Posłałam ci łóżko – powiedziała łagodnie. – Wracam spać. Poradzisz sobie?

Obrócił się ku niej i zamrugał, jakby wyrwany z głębokiego snu, po czym uniósł kubek w geście niedbałego pozdrowienia.

Serce jej krwawiło na jego widok, a myśli co rusz podsuwały możliwe przyczyny takiego roztrzęsienia.

– Prześpij się trochę – szepnęła.

Czuła, jak odprowadza ją wzrokiem, gdy opuszczała salon i wracała do swego łóżka.

Leżała w ciemności i zastanawiała się, jak niby ma zasnąć przy hałasie przelatujących helikopterów. Miała nadzieję, że chociaż Emilianowi udało się zasnąć.

Gdy wreszcie zmorzył ją sen, odpłynęła, myśląc o Emilianie. Jak zresztą każdej nocy, od kiedy się poznali.

Spała głęboko, aż głośne, przeraźliwe krzyki zerwały ją na równe nogi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY