Gbur w raju - Ludka Skrzydlewska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Gbur w raju ebook i audiobook

Skrzydlewska Ludka

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Owszem, jest przystojny. Tylko co z tego, skoro trudno z nim wytrzymać?

Nienawidzę Harrisona Harta!

Mackenzie Allen ma szczęście: jej brat żeni się z córką państwa Hart, a przyszli teściowie Hudsona Allena są bogaci i rodzinni. Z okazji ślubu zabierają krewnych z obu stron na kilka dni na Hawaje. Dzięki temu Allenowie i Hartowie lepiej się poznają. Brzmi świetnie?

Brzmiałoby, gdyby nie pewien drobny szczegół. Na imię mu Harrison, na nazwisko Hart. Harrison Hart jest bratem panny młodej i największym gburem, jakiego Mackenzie kiedykolwiek poznała! Małomówny i ponury, od początku wspólnych wakacji spogląda spode łba na wesołą, gadatliwą dziewczynę. Najwyraźniej jej nie cierpi. Zresztą z wzajemnością. Dla tych dwojga byłoby pewnie lepiej, gdyby ich drogi jak najszybciej się rozeszły. Tymczasem sprawy się komplikują, a beztroski pobyt na Hawajach zmienia w pełną niebezpieczeństw przygodę...

Czy Mackenzie i Harrison wyjdą z niej żywi? I czy to, co razem przeżyją, zbliży ich do siebie, czy raczej oddali?

Ludka Skrzydlewska funduje czytelniczkom pełen humoru gorący wakacyjny romans z trzymającym w napięciu wątkiem sensacyjnym!

Posłuchaj audiobooka:

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 431

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 18 min

Lektor: Czyta: Anna Szymańczyk

Oceny
4,2 (579 ocen)
312
140
77
37
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adelina1987

Nie polecam

Nie rozumiem innych opini. Niestety poprzez opinie zaczęłam to czytać i uważam że to jest chyba najgorsze co w życiu przeczytałam Brak w tym sensu logiki. Bohaterowie są infantylni do cna. Historia jest totalnie bez sensu i nawet nie wiem jak się kończy bo już w pewnym momencie przerosło to granicę absurdu
2323aga

Całkiem niezła

Spodziewałam się czegoś lepszego. Książka w fajnym stylu, dobrze się czyta, ale historia przedobrzona
90
emilkase

Całkiem niezła

Bardzo się zawiodłam na książce. Początek fajny, ale dalsze przygody bohaterów bezsensowne.
80
ksiazkowa_dieta

Z braku laku…

niestety dla mnie najgorsza książka Ludki Skrzydlewskiej - wątek sensacyjny w ogóle mnie nie kupił, a wręcz wywracałam na nim oczami
60
Ruddaa

Z braku laku…

mega rozczarowanie. szkoda
30

Popularność




Ludka Skrzydlewska

Gbur w raju

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/gburwr_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-8322-797-9

Copyright © Helion S.A. 2023

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Rozdział 1

Mackenzie

Nienawidzę Harrisona Harta.

To naprawdę niezwykłe jak na mnie. Należę do tych, którzy generalnie lubią innych ludzi, a inni ludzie lubią mnie. Jestem wesoła, zabawna, uprzejma i przyjemnie się na mnie patrzy (podobno!). Uważam, że ludzie z natury są dobrzy, tylko czasami głupio się zachowują, i zawsze daję im drugą szansę. Nigdy wcześniej nikogo nie nienawidziłam.

Dlatego to takie nietypowe, że właśnie to uczucie żywię do Harrisona Harta, zwłaszcza po zaledwie godzinie znajomości.

Zacznijmy jednak od początku.

— Szkoda, że Penny nie mogła z nami lecieć — mówi mama, kiedy już udaje nam się przejść odprawę. — Przynajmniej miałabyś jakieś towarzystwo, które znasz.

Uśmiecham się do niej.

— Może i tak — przyznaję. — Tylko że Pen jest nie tylko moją przyjaciółką, ale też byłą dziewczyną Hudsona. To wydawałoby się dziwne.

— Kiedy to było. — Mama przewraca oczami. — Ze sto lat temu, oboje już na pewno o tym zapomnieli. Celia raczej nie czułaby się zagrożona?

Przezornie nie odpowiadam na to pytanie. Celia nie ma żadnego powodu, żeby czuć się zagrożona, ale goszczenie na własnym weselu byłej dziewczyny swojego męża tak czy inaczej byłoby dziwne. Nawet nie przyszło mi do głowy, by zaproponować przyjaciółce bycie moją osobą towarzyszącą.

Zaczynam się denerwować, jak zawsze, gdy jestem na lotnisku. Nie boję się samego latania, za to obawiam się utraty bagażu, zagubienia się w hali odlotów i spóźnienia na lot. LAX to ogromne lotnisko, na którym nie jest łatwo się poruszać, zwłaszcza gdy ktoś lata tak rzadko jak ja. Z powodu tych wszystkich mijających nas pospiesznie podróżnych udziela mi się atmosfera nerwowości.

Wzrokiem odnajduję tablicę ze wskazówkami dotarcia do poszczególnych bramek, po czym ciągnę mamę w odpowiednią stronę. Z pewnością będzie do przejścia jakiś milion korytarzy, zanim dotrzemy na miejsce, więc nie chcę marnować czasu. Wolę być tam godzinę za wcześnie niż pięć minut spóźniona.

— Wiesz, że ktoś powinien się zajmować hotelem, kiedy mnie nie ma — dodaję po chwili, żeby zamknąć temat mojej przyjaciółki. — Pen musiała zostać.

— Też sobie wymyśliłyście biznes, który nie może się bez was obejść przez pięć minut — narzeka mama. Zawsze miała pretensje, że nie zrobiłam oszałamiającej kariery jako lekarka albo prawniczka, i nie przyjmowała do wiadomości, że nie mam do tego odpowiedniego charakteru. Pewnie załamałabym się nerwowo po pierwszym tygodniu pracy w takim środowisku albo zginęliby przeze mnie ludzie. — Mac, ale twój ojciec nie będzie leciał tym samym lotem co my, prawda?

Powstrzymuję westchnienie. Mój ojciec, oczywiście.

Dla mojej mamy fakt, że jej syn wziął ślub i że ona właśnie leci na jego wesele, nie ma aż tak dużego znaczenia jak to, że spotka na nim byłego męża, którego nie widziała może od pięciu lat, a wcześniej, kiedy chciał odwiedzić mnie albo Hudsona, umawiała się z nim przez maile. Mama ogromnie boi się tego spotkania, ale próbuje to ukrywać i udaje, że po prostu nie chce go widzieć, a ja jej na to pozwalam.

— Nie będzie — uspokajam ją. — Tata przyleci dopiero jutro.

Zapewne dlatego, żeby nie trafić do jednego samolotu z moją matką. To byłby gwarantowany przepis na katastrofę lotniczą.

Ciekawe, jak wytrzymają prawie tydzień na jednej wyspie.

— Och, to dobrze. — Wyraźnie słyszę ulgę w jej głosie. — Nie chciałabym… No wiesz.

Doprowadzić do masowego ludobójstwa na pokładzie samolotu?

— Wiem. — Uśmiecham się do niej pocieszająco. — Wszystko będzie dobrze, mamo.

Kiedy w końcu docieramy pod odpowiednią bramkę, okazuje się, że nie jesteśmy pierwsze. Spora grupa osób czeka w kolejce do odprawy, ale zanim zdążę się uważniej rozejrzeć, ktoś z piskiem rzuca mi się na szyję.

— No jesteście nareszcie! Klasa biznesowa zaraz wchodzi!

Odsuwam się ze śmiechem, gdy moją twarz łaskoczą rozwichrzone włosy Celii. Dziewczyna niechętnie mnie puszcza i obdarza szerokim uśmiechem.

Celia jest ode mnie dwa lata starsza, choć tego po niej nie widać. To słodka blondynka, równie niewysoka jak ja, ale nosząca ubrania przynajmniej o rozmiar mniejsze. Poczułam do niej sympatię już na pierwszym spotkaniu. Jest pogodna, ale trochę nieśmiała i twierdzi, że ze mną dogadała się tak szybko tylko dlatego, że jestem jej „bratnią duszą”.

Moim zdaniem to mój brat, a jej mąż powinien być tą bratnią duszą, ale co ja tam wiem.

— Mamy bilety na ekonomiczną — przypominam jej. — Gdzie reszta?

Zanim zdąży odpowiedzieć, podchodzi do nas Hudson i też zamyka w mocnym uścisku najpierw mnie, a potem mamę. Jest od nas niemalże o głowę wyższy, szczupły i ma ten luzacki sposób bycia, który kobiety w nim kochają. Ma też nieco za długie ciemnobrązowe włosy w podobnym kolorze do moich i krzywy uśmiech, który pewnie uznałabym za seksowny, gdybym nie była jego siostrą.

Celia i Hudson pobrali się w Las Vegas po krótkiej znajomości. Rodzice Celii i moja mama byli oburzeni, kiedy się o tym dowiedzieli — chociaż głównie dlatego, że nie zaproszono ich na ceremonię. Ponieważ państwo Hart posiadają chyba połowę Kalifornii, nie było żadnym problemem zafundowanie nam tygodnia na Hawajach. W trakcie tego pobytu zostanie zorganizowane wesele, na które przylecą dodatkowi goście. Na razie jednak mamy dla siebie kilka dni wyłącznie w towarzystwie naszych rodzin.

Biorąc pod uwagę, jaki stosunek mają do siebie mama i tata, przeczuwam problemy, choć optymistyczna część mnie czeka na to w nadziei, że może wreszcie uda im się ze sobą pogodzić.

— Świetnie wyglądacie. — Hudson obdarza nas tym swoim asymetrycznym uśmiechem, po czym odsuwa się nieco, by objąć Celię, która wpatruje się w niego z zachwytem. — Ale co to za gadanie o klasie ekonomicznej? Mac, nie mów, że znowu wyszło z ciebie skąpiradło.

Unoszę dłonie w obronnym geście.

— Hej, nie zarabiam kokosów jak niektórzy! — tłumaczę się. — Wiesz w ogóle, ile kosztuje bilet w klasie biznesowej, czy pozwoliłeś ojcu Celii za wszystko zapłacić? Daj spokój, przeżyjemy w ekonomicznej.

— Ale przecież tata proponował, że zapłaci też za was. — Celia robi smutną minę. — Zgodziłaś się na pobyt, to dlaczego na lot też nie?

— Pewnie właśnie dlatego. — Mama się uśmiecha. — To nic takiego. Poważnie, damy radę.

— Ale to kilka godzin lotu, a ja miałam nadzieję, że przez ten czas porozmawiamy…

— To chociaż zamień się ze mną miejscami, mamo — proponuje Hudson. — Ja siądę z Mac w ekonomicznej.

Celia posyła mu takie spojrzenie, że od razu wiemy, iż według niej to nie jest dobre rozwiązanie. Nic dziwnego — to jej świeżo poślubiony mąż, wiadomo, że chce mieć go obok siebie.

Próbuję uciąć temat, zapewniając, że będzie nam dobrze w klasie ekonomicznej, a mama mnie w tym wspiera. W następnej chwili podchodzą do nas rodzice Celii i na szczęście udaje nam się zostawić za sobą kwestię biletów.

Hartów widziałam wcześniej tylko raz, gdy umówiłam się z Hudsonem na mieście. Oboje nadal trochę mnie onieśmielają. Matka Celii jest wysoka, posągowa i zawsze elegancko ubrana, ma idealnie ufryzowane krótkie blond włosy, ojciec natomiast wydaje się wiecznie nieobecny. Nawet gdy stoi tuż obok, w szytym na miarę garniturze, ciemnowłosy, wysoki i postawny, wzrok ma utkwiony w telefonie, jakby nie umiał się z nim rozstać.

Ostatnim razem zamieniłam z nimi raptem parę słów i teraz, gdy witamy się z nimi przy Celii i Hudsonie, wygląda to podobnie.

— A gdzie jest Harrison? — pyta Olivia Hart z lekkim niezadowoleniem, rozglądając się dookoła. Jej mąż Anthony tylko wzrusza ramionami, nie odrywając oczu od ekranu komórki. — To bardzo nieuprzejme tak znikać, kiedy wreszcie ma okazję poznać rodzinę Hudsona…

— Przed chwilą tu był — odpowiada Celia, marszcząc brwi. — Nie mógł odejść daleko…

Poszukiwania Harrisona, starszego brata Celii, już po chwili zajmują całą rodzinę Hartów, wygląda jednak na to, że nie ma go nigdzie w pobliżu. Rozdzielamy się na chwilę, a wkrótce potem zaczynają wywoływać klasę biznesową i wszystko to razem tworzy zamieszanie, w którym z trudem się odnajduję.

Musimy chwilowo pożegnać się z Hartami, bo klasa ekonomiczna wchodzi na pokład później, i właśnie wtedy pojawia się syn Olivii i Anthony’ego. W samą porę, bo Celia już zaczynała panikować, że nie zdąży na samolot.

Nigdy wcześniej nie widziałam Harrisona Harta i na jego widok odbiera mi mowę. Wiem, że to on, już gdy do nas podchodzi, bo jest podobny do ojca — równie wysoki, postawny i ciemnowłosy, o ciemnoniebieskich oczach, których spojrzenie zdaje się przeszywać na wylot. Mam wrażenie, że patrzy tylko na mnie, gdy się zbliża, ale to musi być wytwór mojej wyobraźni.

Czy może być inaczej, skoro mija mnie bez słowa, jakby w ogóle nie zauważył mojej obecności?

Jest przystojny w nieco szorstki, nie do końca klasyczny sposób i ma w sobie coś niepokojącego, jakąś aurę pewności siebie, którą roztacza dookoła. Usta zacisnął w wąską kreskę, ale nawet to nie sprawia, że wygląda gorzej. Ubrany w polo, marynarkę i dżinsy, absolutnie nie wygląda jak facet, który leci na wakacje na Hawaje — zresztą podobnie jak jego ojciec.

— No wreszcie — mówi Celia, która wydaje się nieco zawstydzona zachowaniem brata. — Harrison, to mama i siostra Hudsona, przywitasz się z nimi?

Mężczyzna obrzuca mnie takim spojrzeniem, jakbym była przezroczysta, ale dzielnie uśmiecham się do niego i wyciągam dłoń.

— Mackenzie Allen, miło mi — szczebioczę. — A to moja mama, Susan.

Harrison spogląda na moją dłoń, mamrocze coś niezrozumiałego, po czym odwraca się i odchodzi.

Tak po prostu. Jakby właśnie nie zrobił ze mnie idiotki.

Uśmiech spełza mi z ust i cofam dłoń, czując się naprawdę głupio. Hartowie wymieniają znaczące spojrzenia.

— Co za niewychowany młody człowiek — mamrocze obok mnie mama tak, żeby nie słyszeli.

Pewnie jednak usłyszeli, ale są zbyt uprzejmi, by coś na ten temat powiedzieć.

— Strasznie was przepraszam za mojego brata — mówi desperacko Celia. — Jest… trochę zestresowany. Na pewno mu przejdzie, kiedy dolecimy na Hawaje.

— Nazywaj rzeczy po imieniu, moje dziecko — protestuje Anthony, chowając wreszcie telefon do kieszeni spodni. — To dziwak. Chodźcie już, bo się spóźnimy.

Celia i jej mąż zostawiają nas niechętnie, chociaż sto razy zapewniamy ich z mamą, że to nic takiego. Chyba niespecjalnie mi wierzą, chociaż naprawdę nie mam problemu z lotem klasą ekonomiczną.

Nie lubię za to, kiedy ludzie zachowują się wobec mnie tak, jak zrobił to Harrison Hart. Od razu zaczynam się zastanawiać, czy coś jest ze mną nie tak. To silniejsze ode mnie — całe życie staram się być lubiana przez ludzi. Jeżeli zdarza się ktoś, kto mimo wszystko mnie nie lubi, odczuwam ten fakt jak osobistą porażkę.

Nie pozwolę, by brat Celii zmienił się w jedną z nich.

Kiedy w końcu przychodzi nasza kolej, by wejść do samolotu, czeka nas niespodzianka.

— Zostały panie przeniesione do klasy biznesowej — informuje uśmiechnięta młoda stewardesa.

Wymieniamy z mamą skonsternowane spojrzenia.

— Ale… Jak to?

Stewardesa nie jest w stanie nam tego wyjaśnić, powtarza tylko, że taką informację widzi w systemie. Jestem tym faktem mocno zaskoczona, ale ponieważ nasza przedłużająca się rozmowa blokuje kolejkę, po prostu przyjmujemy to do wiadomości i przechodzimy przez bramkę.

W samolocie okazuje się, że nasze nowe miejsca znajdują się tuż obok rzędu, który zajmują Hartowie i mój brat. Celia i Hudson są zdziwieni naszą obecnością, a kiedy mówię im, co się stało, Celia znacząco spogląda na ojca, który siedzi na fotelu przy oknie ze słuchawkami na uszach i z otwartym laptopem na kolanach.

— Dzięki, tato! — mówi podniesionym głosem.

On tylko macha ręką.

Marszczę brwi. Anthony Hart naprawdę załatwił mamie i mnie przejście do klasy biznesowej? Może i miał na to chwilę, zanim ruszyła odprawa, ale nie wydawał się w ogóle zainteresowany faktem, że będziemy lecieć w klasie ekonomicznej.

Celia jednak jest tak pewna, że to jej ojciec za tym stoi, że w końcu przyjmuję to wyjaśnienie. Uśmiecham się z wdzięcznością i zajmuję swoje miejsce, dużo szersze i wygodniejsze niż to w klasie ekonomicznej.

Obok mnie siada mama, a po mojej drugiej stronie, za wąskim przejściem, dostrzegam starszego brata Celii. Spogląda na mnie, więc jemu również posyłam mój najlepszy uśmiech.

— Cieszę się, że będziemy mogli lepiej się poznać — mówię radośnie, starając się nie przejmować jego brakiem reakcji. — Czuję się, jakbym dzięki Celii zyskała drugiego brata.

Harrison patrzy na mnie tak, jakby brakowało mi piątej klepki. Przeklinam swoją jasną cerę, bo od razu czuję, jak na twarz wypełza mi rumieniec. Czekam na jakąś odpowiedź, ale on tylko taksuje mnie uważnie wzrokiem, robi minę, jakbym śmierdziała czy coś, po czym odwraca się do okna.

Krew uderza mi do głowy i przez chwilę nie mogę wydobyć z siebie słowa. Nie jestem przyzwyczajona do takiego traktowania. Jasne, zdaję sobie sprawę, że nie wyglądam jak seksbomba — mam ładnych parę kilogramów nadwagi, zwłaszcza w okolicach bioder i brzucha, jestem niska i ubieram się raczej jak dziewczyna z sąsiedztwa — ale nie ma chyba żadnego sensownego powodu, żeby patrzeć na mnie z obrzydzeniem. Albo traktować mnie jak powietrze.

Ale nie mam w zwyczaju wszczynać publicznych awantur, dlatego odwracam się i pytam mamę, czy jej wygodnie. Postanawiam zignorować zachowanie Harrisona. W końcu nie mam pojęcia, dlaczego taki jest. Może coś go zdenerwowało przed lotem, a może boi się latania? A może nie lubi niskich szatynek z nadwagą, które ubierają się w dżinsowe szorty i nie przejmują się prawdopodobnie widocznym cellulitem?

Nie mam w zwyczaju osądzać ludzi i jego też nie będę.

***

Lot trwa ponad dziewięć godzin i tylko dzięki wyższemu komfortowi jest znośny. Mam tu wygodny fotel, na którym mogę się zdrzemnąć, i dostaję dobre jedzenie, a nawet alkohol, co ja i Celia skrzętnie wykorzystujemy.

— Opowiedz mi jeszcze raz, jak się poznaliście z Hudsonem — proszę w pewnej chwili, robiąc błagalną minę. — To takie romantyczne!

Celia śmieje się cicho.

— To wcale nie było romantyczne i słyszałaś tę historię przynajmniej dwa razy.

— Więc chcę usłyszeć trzeci raz — nalegam. — Poza tym moja mama nie słyszała. Na pewno chętnie się dowie.

Celia zerka na moją mamę, która śpi w najlepsze z maską na twarzy. Posyłam jej psotny uśmiech, a ona kręci z rozbawieniem głową i oczywiście się poddaje.

— Magazyn, w którym pracuje Hudson, robił artykuł na temat kobiet, które w swojej pracy w niekonwencjonalny sposób pomagają innym. Ktoś ze znajomych wspomniał o mnie. — Wzrusza ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. — Zaprosili mnie na wywiad, a przy okazji na sesję. Zrobili kilka zdjęć, a Hudson był fotografem. Miałam problem, żeby się rozluźnić przed kamerą, więc on mi w tym pomógł. Najbardziej wtedy, kiedy zaprosił mnie na drinka.

Celia jest niesamowita. Uczy WF-u w szkole podstawowej, ale robi to w totalnie niezwykły sposób. Zamiast dręczyć dzieci ćwiczeniami, których nie są w stanie wykonać, i wzmagać w nich poczucie rywalizacji czy pogardy wobec słabszych, uczy je pracy w grupie i dbania o siebie nawzajem. Zabiera dzieci na wędrówki po okolicy, wpaja im podstawowe zasady przetrwania, wyjeżdża z nimi na biwaki, pokazuje, jak rozbijać namiot, rozpalić ognisko, ustalić północ bez kompasu i takie tam. Dzieciaki uwielbiają jej zajęcia i żadne nigdy nie przynosi zwolnienia z lekcji.

— To była miłość od pierwszego wejrzenia, co? — dopytuję.

Celia poważnieje, kiedy kiwa głową.

— Hartowie, jak już się zakochują, to od pierwszego wejrzenia, na zabój i na zawsze — mówi, a ja powstrzymuję się od parsknięcia śmiechem, chociaż mam na to ochotę, bo ona mówi tak serio. Chyba naprawdę w to wierzy. — Taka nasza uroda. Tak było z moim dziadkiem, z ojcem i teraz tak jest ze mną.

— I ty twierdzisz, że to nie jest romantyczne? — pytam z niedowierzaniem. — To najbardziej romantyczna historia, jaką kiedykolwiek słyszałam. Wyobrażam sobie, jak za trzydzieści lat będziesz ją opowiadać waszym wnukom.

— Za trzydzieści? — Celia patrzy na mnie przerażona. — Nie przesadzasz trochę? Daj nam więcej czasu!

Zaczynamy się śmiać, ale po chwili mój dobry humor zostaje gwałtownie pogorszony przez niezadowolone prychnięcie z siedzenia obok.

— Czy mogłybyście być ciszej?

Spoglądam na Harrisona szeroko otwartymi oczami. Celia chichocze, ale ja nie mogę się powstrzymać przed wesołą ripostą.

— To ty jednak potrafisz mówić?

Dopiero wtedy Harrison podnosi na mnie wzrok. Jego ciemnoniebieskie oczy są chłodne, więc natychmiast poważnieję. Jest spokojny, wyraźnie zirytowany, a poza tym sprawia, że czuję się jak gówniara.

— To, że nie mielę bez sensu ozorem jak niektórzy, nie znaczy, że nie potrafię mówić — odpowiada.

Celia robi grymas, a ja rozchylam usta, zaskoczona tą odpowiedzią. Znowu czuję rumieniec. Aha, czyli ja bez sensu mielę ozorem? Co za palant.

Ostrzegawczo wyciągam w jego stronę palec.

— Słuchaj no, ty…

Macham na niego ręką, ale zapominam, że trzymam w niej kieliszek z czerwonym winem, którym raczymy się z Celią przez połowę drogi. Patrzę z przerażeniem, jak alkohol pokonuje drogę z mojego naczynia do nogawki spodni Harrisona, po czym rozpryskuje się na niej, tworząc spektakularny wzór.

Ups.

Zamieram, wpatrzona w powiększającą się czerwoną plamę. Mam ochotę wpełznąć pod fotel, schować się tam i nie wychodzić do końca życia, który pewnie nastąpi szybko, kiedy Harrison rozniesie ten samolot na strzępy. O dziwo, nic takiego się nie dzieje.

Harrison zrywa się z fotela, a ja kulę się odruchowo, na szczęście on nie robi ani jednego kroku w moją stronę. Odwraca się i rusza przed siebie, zapewne do toalety, mrucząc pod nosem coś, co brzmi podejrzanie jak „głupia krowa”.

Och, po prostu cudownie.

— Przepraszam cię — odzywa się wyraźnie zażenowana Celia. — On na co dzień tak się nie zachowuje. To znaczy zawsze jest dosyć… zamknięty w sobie. Ale nie nieuprzejmy.

Krzywię się, lecz nie odpowiadam. To jasne jak słońce, że Harrison Hart z jakiegoś powodu mnie nienawidzi.

A ja, chociaż zazwyczaj nie pałam do nikogo takim uczuciem, mam ochotę powiedzieć o nim to samo.

Rozdział 2

Harrison

Kocham Mackenzie Allen.

To kompletna głupota, bo widziałem ją zaledwie raz, przed kilkoma godzinami, na lotnisku. Nawet nie pamiętałem wtedy, jak ona ma na imię. Ale zobaczyłem ją — ten olśniewający uśmiech, gdy przytulała Celię, te błyszczące zielone oczy, te zgrabne nogi odkryte przez poszarpane dżinsowe szorty, jakieś sto pięćdziesiąt pięć centymetrów uroku, który sprawił, że coś zakłuło mnie w sercu. A potem usłyszałem jej zachrypnięty śmiech i głos, przez które zrobiłem coś nieoczekiwanego.

Poszedłem przebukować jej bilety na klasę biznesową, chociaż kosztowało mnie to naprawdę dużo zachodu i pieniędzy.

Nigdy nie wierzyłem w te bzdury, o których wielokrotnie mówił ojciec. O tym, jak to Hartowie zakochują się raz a dobrze, jak to zorientuję się, gdy tylko spotkam „tę właściwą”. Drwiłem bezlitośnie z Celii, która twierdziła, że tak właśnie stało się z nią i z Hudsonem. Ale kiedy widzę przed sobą rozpromienioną twarz Mackenzie Allen, zaczynam wierzyć, że to wcale nie jest taka bzdura, jak sądziłem.

I mam problem.

Bo kompletnie nie wiem, jak postępować z tą kobietą.

Nie chodzi o to, że Mackenzie Allen jest jakoś wyjątkowo trudna lub skomplikowana. Nie znam jej jeszcze na tyle, by to stwierdzić. Ale jest kobietą, a ja nie umiem rozmawiać z kobietami. Fakt, że w ogóle zaliczam, zawdzięczam chyba wyłącznie swojemu wyglądowi (w końcu mam oczy i lustro w domu, nie będę udawał skromności).

Dlatego zachowuję się jak palant, kiedy Mackenzie mi się przedstawia. Nie mogę oderwać od niej wzroku i zupełnie nie ogarniam, co właściwie do mnie mówi, a kiedy dostrzegam jej wyciągniętą w moją stronę dłoń, jest już za późno. Ponieważ w głowie mam całkowitą pustkę, odwracam się i idę do okienka na odprawę, a ojciec rzuca jeszcze za mną, że jestem dziwakiem.

Świetnie. Ona na pewno to słyszała i teraz też będzie tak o mnie myśleć.

Powinienem był powiedzieć, że przebukowałem im bilety — dochodzę do wniosku, zajmując miejsce w klasie biznesowej. Czy byłaby wdzięczna za taką przysługę? A może uznałaby, że niepotrzebnie się chwalę? Albo zaczęłaby się wściekać, że chciała być taką niezależną, silną kobietą, a ja wszystko popsułem?

Nie, chyba jednak lepiej, że nic na ten temat nie powiedziałem.

Problem polega na tym, że ja w ogóle nic nie powiedziałem. Nawet nie uścisnąłem jej ręki!

Złośliwy los chce, że Mackenzie siada obok mnie. To znaczy po drugiej stronie przejścia, ale wystarczająco blisko, żebym mógł jej się ukradkiem przyglądać. Więc to robię. Dostrzegam piegi na nosie i policzkach, które pięknie kontrastują z jasną cerą, i stwierdzam, że pofalowane brązowe włosy sięgają dziewczynie do łopatek. Kiedy podnosi ramiona, żeby związać je w kitkę, o mało nie jęczę. Ma cudowną łabędzią szyję, a gdy się wygina, jeszcze lepiej eksponuje piersi. Perfekcyjnie idealne piersi…

A ja się gapię jak jakiś zbok.

Mackenzie chyba coś do mnie mówi. Mam nadzieję, że nie strofuje mnie za gapienie się na jej piersi, ale jestem zbyt zafiksowany na jej pięknym, szerokim uśmiechu, by zrozumieć, o co jej chodzi. Zaraz… Powiedziała coś o bracie? Że czuje się tak, jakby miała drugiego BRATA?

Po prostu, kurwa, świetnie. Czy to robi ze mnie pojebanego kazirodcę, skoro mogę myśleć tylko o tym, jak smakowałaby, gdybym ją pocałował?

Odwracam się od niej gwałtownie, bo za bardzo się boję, że coś z tych uczuć Mackenzie zobaczy na mojej twarzy. Wprawdzie latami pracowałem nad obojętnymi minami, ale ona w ciągu godziny przełamała prawie wszystkie moje bariery, więc dlaczego i nie tę?

Wyglądam przez okno w samolocie, a myśli gnają niespokojnie w mojej głowie. Ona już na pewno uważa, że jestem świrem. Może nawet mnie nienawidzi. Mam marne szanse, żeby to zmienić.

W takim razie spróbuję o tym zapomnieć. To bzdura: nie można zakochać się w kobiecie, której w ogóle się nie zna, prawda? Jeśli będę wystarczająco długo ignorował to uczucie, na pewno minie.

Na pewno.

***

Jestem idiotą.

Mackenzie tak słodko szczebiotała z Celią o tym, jak moja siostra poznała się z Hudsonem, tyle razy powtórzyła słowo „romantyczne”, że prawie trafił mnie szlag. Więc nie wytrzymałem i powiedziałem im, żeby się zamknęły.

Zupełnie się nie dziwię, że Mackenzie oblała mnie za to winem. Należało mi się.

Kiedy w toalecie próbuję sprać tę plamę, w głowie mam tylko jej waleczną minę i błyszczące oczy, gdy wycelowała we mnie palec i prawdopodobnie zamierzała powiedzieć coś niemiłego. Powinno mnie to wkurzać, ale raczej mnie podnieca. Serio. Robię się twardy na wspomnienie jej groźnej miny, zmrużonych oczu i zaciśniętych ust. Mógłbym ciągle doprowadzać ją do szału, byleby tylko widzieć tę minę.

Coś musi być ze mną nie tak.

Gdy wracam na swoje miejsce, słyszę przyciszony głos Celii.

— Serio, on zazwyczaj nie zachowuje się tak źle. Może ma gorszy dzień…

Powiedziałbym raczej, że to najlepszy i równocześnie najgorszy dzień mojego życia, ale nie będę jej poprawiał. Mackenzie odsuwa się gwałtownie z przejścia z powrotem na swój fotel. Widzę, że się rumieni.

Coś naprawdę jest ze mną nie w porządku. Serce wali mi zbyt szybko i nie bardzo wiem, co się wokół mnie dzieje. Nie przejmuję się nawet plamą na spodniach, chociaż normalnie wściekałbym się z tego powodu. Kiedy zajmuję swoje miejsce, próbuję ignorować Mackenzie, bo ewidentnie jest źródłem wszystkich moich kłopotów, ale ona przechyla się do mnie.

— Przepraszam — mówi, wskazując na moje spodnie. — Naprawdę nie chciałam…

Ma seksownie ochrypły głos i pachnie w całkowicie oszałamiający sposób. To chyba jakieś perfumy, czuję w nich cytrusy i coś słodkiego. Taki aromat pasuje mi do tej dziewczyny.

Gapię się na nią bezmyślnie. Kasztanowe włosy wiją się wokół jej twarzy, z tak niedużej odległości nie jestem pewien, czy jej oczy są bardziej zielone, czy piwne. Wygląda, jakby nie miała na sobie ani grama makijażu.

Chyba powinienem coś odpowiedzieć?

— Nic się nie stało — mamroczę z trudem.

Znowu się do mnie uśmiecha. Już nie tak szeroko jak wcześniej, raczej nieśmiało, ale moje serce i tak robi fikołka na ten widok. Chryste, pocą mi się dłonie. To się nigdy wcześniej nie zdarzało.

Mam trzydzieści dwa lata, na litość boską. Nie jestem jakimś szczeniakiem, który traci głowę dla pierwszej lepszej dziewczyny. Kompletnie nie rozumiem swojego zachowania!

Mackenzie otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ja odwracam się do okna i staram się ją ignorować. Wyzywam się za to w myślach, ale nie umiem sobie z tym inaczej poradzić.

Nigdy nie byłem dobry w kontaktach z kobietami. Nawet gdy mi nie zależało, te związki wychodziły beznadziejnie. O ile potrafię sobie poradzić w interesach, o tyle w sprawach prywatnych po prostu… nie. Ale nigdy nie czułem tego, co poczułem, gdy pierwszy raz spojrzałem na Mackenzie, i to jeszcze utrudnia całą sytuację. Denerwuję się, kiedy coś do mnie mówi, robię z siebie durnia i nie wiem, jak to naprawić.

I czy w ogóle powinienem? Przecież nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Może to tylko głupie zauroczenie, które mi przejdzie, jeżeli będę wystarczająco długo ignorował tę kobietę?

Tak. To chyba najlepsze wyjście.

Ten plan nie może się nie udać.

Stosuję się do niego przez resztę lotu. Próbuję zasnąć, ale cały czas słyszę jej cichy, jasny głos, który doprowadza mnie do gorączki, i oczywiście nie jestem w stanie. Kiedy w końcu lądujemy w Kahului, oddycham z ulgą.

Ponieważ musielibyśmy długo czekać na przesiadkę, ojciec wyczarterował prywatny samolot, który w pół godziny dowiezie nas do Lanai City, a ja w myślach dziękuję mu za tę zapobiegliwość. Nie mam siły spędzać w tym towarzystwie więcej czasu, niż to absolutnie konieczne. Mam ochotę zamknąć się w swoim pokoju i odpocząć, bo czuję zbliżający się ból głowy.

Czy gdybym powiedział Mackenzie, żeby tyle nie gadała, bo boli mnie od tego głowa, byłaby na mnie wkurzona?

Zamyślam się na moment. Hmm, pewnie tak.

Wyłączam się, kiedy opuszczamy rejsowy samolot i niewielkim busem udajemy się w kierunku cessny, ale cały czas czuję obok obecność Mackenzie. Nie patrzę na nią i nie mam pojęcia, czy ona patrzy na mnie, ale wiem, że tam jest. Odnoszę wrażenie, że wyczuwam ciepło jej ciała i że jej zapach otula mnie całego. Chyba oszalałem i z każdą minutą coraz bardziej mnie to irytuje. Nie chcę się tak czuć.

— Podobno ten hotel, do którego jedziemy, jest piękny — odzywa się w pewnym momencie Mackenzie z wyraźnym podekscytowaniem. Przymykam oczy i opieram bolącą głowę o szybę. — Byliście tam już kiedyś?

— Rodzice lubią tam urządzać rocznice ślubu. — W głosie Celii słyszę rozbawienie. — Prawda, Harry?

Cholera, mówi do mnie.

Otwieram oczy i spoglądam na nią. Siedzi po drugiej stronie przejścia obok Mackenzie, a jej mąż z jego matką zajmują miejsca za nimi, a przed moimi rodzicami. Siostra Hudsona wygląda tak świeżo, jakby nie spędziła ostatnich kilku godzin na pokładzie samolotu. Jej pełen rezerwy uśmiech zdaje się zarezerwowany dla mnie.

Cóż, zasłużyłem na to.

— Taaa — mamroczę, po czym odwracam wzrok.

Czuję na sobie wzrok Mackenzie i zastanawiam się gorączkowo, co jeszcze mógłbym powiedzieć. Że lubię to miejsce? To nie byłaby prawda. Że hotel jest pięknie położony? To fakt, ale musiałbym pewnie jakoś rozbudować tę wypowiedź, a chyba nie jestem w stanie, gdy ona tak na mnie patrzy. Zapytać ją, czy już tu kiedyś była? Przecież jej słowa sugerują, że nie.

Chryste, to prawdziwa tortura. Jak się rozmawia z taką kobietą?

— Mój brat chciał powiedzieć — wtrąca Celia, zanim zdążę cokolwiek wymyślić — że to naprawdę świetne miejsce. Four Seasons Resort zajmuje większość wyspy i jego budynki są rozrzucone wśród lasów deszczowych. Goście, którzy przyjadą na wesele, będą mieszkać w jednym z pawilonów, ale dla nas rodzice zarezerwowali osobne domki przy plaży. Każdy będzie miał własną przestrzeń.

— No, myślę, że ty i Hudson będziecie mieć przestrzeń wspólną — śmieje się Mackenzie.

Wiem, że nie powinienem o niej tak myśleć, zwłaszcza że znam ją od kilku godzin, ale instynktownie zaczynam się zastanawiać, jak by to było mieć z nią wspólną przestrzeń. A przede wszystkim wspólne łóżko.

— I nieco bardziej odosobniony domek — potwierdza ze śmiechem Celia, a mnie robi się niedobrze. Nie chcę myśleć o mojej młodszej siostrze uprawiającej małżeński seks. — Będzie fajnie, zobaczysz. Lanai to idealne miejsce, żeby wypocząć.

Moim zdaniem nie, ale oczywiście się nim nie dzielę.

Mam swój styl ubierania się, który nie obejmuje szortów. A bez szortów naprawdę trudno wytrzymać w klimacie Hawajów. Poza tym jest tam paskudnie wilgotno i piasek wchodzi dosłownie wszędzie. A ludzie są zawsze tak obrzydliwie uśmiechnięci i zdecydowanie za często próbują mnie zaczepiać.

Hmm, Mackenzie pewnie bardzo się tam spodoba.

Kiedy w końcu wysiadamy z busa, cessna, która ma nas zabrać na Lanai, już czeka na pasażerów, a bagażowi właśnie chowają do luku nasze walizki. Przesiadka przebiega sprawnie i szybko. Ociągam się, bo nienawidzę tych samolotów — jak na moje wymiary są zdecydowanie za ciasne — ale wiem, że prędzej czy później będę musiał wsiąść do środka.

Tuż przede mną idzie Mackenzie, a ja odruchowo spuszczam wzrok na jej tyłek. Jest wyjątkowo apetyczny, a dół pośladków niemalże wystaje zza brzegu jej krótkich szortów.

Jezu, oszaleję przez tę kobietę i nastąpi to w ekspresowo szybkim tempie.

Widzę, jak Hudson pomaga wejść po chwiejnych schodkach najpierw swojej matce, a potem Celii, i marszczę brwi. Wejście do samolotu rzeczywiście nie wygląda zbyt bezpiecznie. Może powinienem…

Zanim zdążę zdecydować, że to kiepski pomysł, wymijam Mackenzie i bez słowa podaję jej dłoń, kiedy dociera do schodków. Posyła mi zaskoczone spojrzenie, ale bierze mnie za rękę i pozwala się podtrzymać, wkraczając do środka. Zostaję na moment z tyłu, przepuszczam moich rodziców i wsiadam ostatni, garbiąc się w wejściu.

Dotknąłem jej. Jestem idiotą, że to w ogóle robi na mnie wrażenie, ale palce Mackenzie zdawały się parzyć w zetknięciu z moją skórą. Wydaje mi się, że nadal je czuję, mimo że dziewczyna już dawno zajęła miejsce na tyle samolotu. Coś jest ze mną nie tak. Może powinienem umówić się do lekarza?

Pewnie do psychiatry.

Gardło mam ściśnięte, więc odpowiadam półsłówkami, gdy mama o coś mnie pyta. Nie rozumiem, co się ze mną dzieje. Nigdy nie zachowywałem się aż tak dziwacznie w towarzystwie jakiejś kobiety. Dlaczego właśnie Mackenzie Allen?

Znowu słyszę jej charakterystyczny śmiech i przymykam oczy, opierając głowę o zagłówek, chociaż to w niczym nie pomaga. Całe moje ciało krzyczy, że chce tej kobiety, i na tym polega problem. Znam ją od paru godzin. To jakieś szaleństwo, które trzeba mi będzie przerwać.

Nie muszę znać jej długo, by wiedzieć, że Mackenzie Allen kompletnie do mnie nie pasuje. W samolocie bez skrępowania rozmawiała z obsługą. Uśmiecha się do każdego, z kim zamienia choćby słowo, a rozmówcy odpowiadają jej tym samym. Zdaje się, że lubi kontakt z ludźmi i sama jest lubiana. Nic dziwnego, skoro jest taka urocza i piękna.

Ale też właśnie przez to nigdy nie spojrzy na kogoś takiego jak ja.

— Harry wziął urlop pierwszy raz od dziesięciu lat — słyszę w pewnej chwili wesoły głos Celii. — Prawda, braciszku?

Odwracam się do niej i napotykam zaciekawione spojrzenie siedzącej obok Mackenzie.

— Bez przesady — mamroczę.

Celia chichocze.

— Tak? To kiedy ostatnio miałeś urlop?

Udaję, że się zastanawiam, chociaż wcale nie muszę. Nie lubię urlopów. Kojarzą mi się z szortami i piaskiem przyklejającym się do ciała.

— Ja też rzadko wyjeżdżam na urlop. — Mackenzie uśmiecha się słodko. Robi mi się dziwnie ciepło na myśl, że ona chyba przychodzi mi z pomocą. — Mam za dużo pracy i nie mogę zostawić hotelu bez nadzoru. Na szczęście jest Pen, zastępuje mnie.

Pen? To kobieta, prawda?

I dlaczego w ogóle założyłem, że Mackenzie nikogo nie ma? Może jest tu sama, bo jej facet nie mógł przyjechać? A może ona w ogóle woli dziewczyny?

Jezu, nie! Nie mogę myśleć o niej w taki sposób, niezależnie od tego, jak wiele niepokoju czuję w tej chwili.

Mruczę coś niezrozumiałego i odwracam się, w żaden sposób jej nie odpowiadając. To oficjalne: jestem beznadziejnym przypadkiem.

Mackenzie Allen na pewno już mnie nienawidzi.

Rozdział 3

Mackenzie

Nie wierzę, że tu jestem!

Lanai rzeczywiście jest piękne, tak jak zapewniała mnie Celia. Już z lotu ptaka miejsce wygląda niesamowicie: błękitny ocean, otaczający skrawek ziemi w kształcie przecinka, stopniowo zamienia się w ciemny granat. Przyglądam mu się jak urzeczona, chyba z rozchylonymi ustami, i nie przestaję ani na moment, nawet gdy lądujemy.

Nie mogę się doczekać tego tygodnia na Hawajach. Mówiłam prawdę, kiedy wyznałam, że w zasadzie nie jeżdżę na urlopy. Lecznica i hotel nie poprowadzą się same pod moją nieobecność. Na szczęście Penny obiecała mi pomóc i wszystkim się zająć przez ten tydzień, a ja mogę się cieszyć… tym, co mam przed sobą.

Tylko na moment mój wzrok biegnie ku Harrisonowi. Jest naprawdę wysoki i z pewnością nie jest mu wygodnie w tak ciasnym samolocie, ale to go nie usprawiedliwia. To gbur, który z jakiegoś powodu mnie nie znosi. Jest jedynym ciemnym punktem w całym tym wakacyjnym planie, bo nie daje mi spokoju sposób, w jaki się wobec mnie zachowuje.

Wmawiam sobie, że tylko o to chodzi: że ludzie mnie lubią, a ten tutaj to najwidoczniej wybryk natury. I że wcale nie poczułam przedziwnego żaru, kiedy chwycił mnie za rękę, pomagając mi wsiąść do samolotu.

To przecież nie byłoby normalne, prawda?

Nasz lot trwa raptem pół godziny; wkrótce potem lądujemy na niewielkim lotnisku w Lanai City złożonym z kilku pawilonów z trójkątnym dachem. Cieszę się, że założyłam szorty, bo pogoda jest tu zupełnie inna niż w Los Angeles: duchota i wilgoć sprawiają, że od razu czuję na ciele warstewkę potu.

Kiedy wysiadamy z samolotu, nad okolicznymi szczytami wiszą ciemnoszare chmury, co robi naprawdę niesamowite wrażenie. Rozglądam się po płaskim terenie upstrzonym tu i ówdzie pojedynczymi palmami, zanim wchodzimy do hali przylotów, żeby odebrać bagaże.

Przed lotniskiem czekają na nas dwie taksówki w postaci aut z napędem na cztery koła. Jest nas siedmioro, więc musimy się jakoś podzielić.

— To może my pojedziemy z rodzicami, a pani z Mac i Harrym? — proponuje Celia, zwracając się do mojej mamy.

Mama już zaczyna odpowiadać, że w porządku, kiedy słyszę dziwny dźwięk po mojej prawej. Odwracam się i stwierdzam, że Harrison patrzy na siostrę tak, jakby właśnie zabiła jego ukochanego szczeniaczka. Znowu oblewam się rumieńcem.

Cholera! Tym razem przynajmniej mogę to zrzucić na pogodę.

Co ja zrobiłam temu facetowi? Dlaczego zachowuje się tak, jakby nie chciał zbliżyć się do mnie na odległość kija od szczotki? Śmierdzę czy co?

A może Harrison Hart ma jakąś awersję do kobiet o pełniejszych kształtach?

Celia posyła bratu piorunujące spojrzenie, którym ten w żaden sposób się nie przejmuje.

— Dobra — decyduje ze złością moja bratowa. — W takim razie ja i Hudson pojedziemy z Mac i jej mamą, a wy jedźcie w trójkę drugą taksówką. Zgoda?

Ulga, którą przez sekundę widzę w oczach Harrisona, niemalże łamie mi serce. Dlaczego on ma ze mną taki problem?!

Odwraca się bez słowa i rusza w kierunku jednej z taksówek, więc upokorzona idę do drugiej. Jest mi tak bardzo przykro, że aż zaczynają mi się trząść ręce. Nie radzę sobie dobrze z odrzuceniem i niechęcią innych ludzi, zwłaszcza gdy przychodzi od kogoś takiego jak Harrison. Dobra, może to i zarozumiały dupek, ale wygląda niesamowicie. Pewnie wyrywa laski na wygląd, zanim poznają jego charakter — chyba że przy innych zachowuje się lepiej niż przy mnie.

Problem polega na tym, że przy takich ludziach jak Harrison uaktywniają się moje kompleksy. Od razu wracają do mnie wspomnienia z liceum, w którym ludzie mnie ignorowali albo śmiali się ze mnie, mimo że bardzo się starałam, żeby mnie polubili. A najgorsze jest to, że wystarczyło zrzucenie kilkunastu kilogramów i zamiana okularów na soczewki, by zaczęli na mnie patrzeć inaczej. Ludzie są tacy płytcy.

Niestety najwyraźniej ja także, skoro wciąż przejmuję się takimi rzeczami jak to, czy idealny Harrison Hart nie ma ochoty na mnie patrzeć ze względu na rozmiary mojego tyłka.

— Nie przejmuj się nim — mówi po raz tysięczny Celia, zajmując miejsce w samochodzie przede mną. Posyła mi błagalne spojrzenie niebieskich oczu, bardzo podobnych do oczu jej brata. — On naprawdę zazwyczaj tak się nie zachowuje. Może po prostu…

— Może po prostu mu nie pasuję — przerywam jej.

Moja mama się irytuje.

— No wiesz! Niby dlaczego miałabyś komuś nie pasować?! Jesteś najsłodszą dziewczyną pod słońcem!

Hudson, który właśnie wsiada za nami do samochodu, marszczy z niezadowoleniem brwi.

— Mam z nim porozmawiać?

— Nie! — wykrzykuję zdecydowanie zbyt głośno, dlatego biorę się w garść i nieco się uspokajam. — Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Jeśli Harrison mnie nie lubi, trudno, jakoś to przeżyję. Nie róbcie z tego afery.

Nie potrzebuję, żeby starszy brat znowu się za mną wstawiał. Nie mam już dwunastu lat.

Wtedy robił to bardzo często.

— Po prostu nie podoba mi się, że on tak cię traktuje. — Hudson nie wydaje się przekonany moimi słowami. — Myślałem, że jest w porządku, kiedy Celia nas sobie przedstawiła, więc nie rozumiem, z czym ten człowiek ma problem.

— Z niczym — zapewnia go Celia. — Słuchajcie, to mój brat. Jeśli ktoś ma z nim rozmawiać, to tylko ja.

— My chcemy jedynie bronić naszej małej dziewczynki — oświadcza mama, obejmując mnie lekko ramieniem.

Uśmiecham się do nich z wdzięcznością.

— Dzięki, ale wasza mała dziewczynka już dawno dorosła i potrafi się obronić sama — odpowiadam zdecydowanie. — Dajcie spokój, to naprawdę nic takiego. W ogóle się nie przejmujcie, dam sobie radę. Poważnie.

Nie wyglądają na przekonanych, na szczęście odpuszczają. W następnej chwili ruszamy w drogę i mogę się skupić na podziwianiu okolicy. To lepsze od zadręczania się powodami, dla których Harrison Hart mnie nie znosi. Może powinnam mu odpowiadać tym samym i udać, że mnie to nie rusza?

Nawet jeżeli to nie jest dla mnie normalne zachowanie.

***

Teren hotelu, w którym będziemy mieszkać, to najpiękniejsze miejsce, w jakim kiedykolwiek byłam.

Jestem zachwycona już od początku. Dzięki temu, że zabudowania są poukrywane w lesie deszczowym, wydają się kameralne i odosobnione, chociaż cała posiadłość to ogromny kompleks. Meldujemy się w głównym budynku, a potem jeden z pracowników krętymi ścieżkami wyznaczonymi między palmami prowadzi nas bliżej brzegu oceanu, gdzie między drzewami ukryte są nasze domki.

Nigdy wcześniej nie nocowałam w czymś takim i nie mogę się napatrzeć. Jestem tak podekscytowana, że z głowy wylatują mi nieprzyjemne myśli o Harrisonie. Kto by się tym przejmował, skoro jestem na Hawajach, w hotelu, na który w normalnych warunkach nigdy nie byłoby mnie stać? Chyba tylko jakiś idiota!

Zajmujemy z mamą osobne domki, więc w którymś momencie musimy się rozłączyć, żeby pójść każda do swojego. Zagaduję wesoło prowadzącego mnie pracownika, a on odpowiada mi ze śmiechem, co jest naprawdę miłe. Dobrze wiedzieć, że jeszcze potrafię zjednywać sobie ludzi.

W końcu trafiam do mojego domku, który jest niesamowity. Składa się z salonu i oddzielonej przepierzeniem sypialni, niewielkiego aneksu kuchennego i łazienki. Wysoko na drewnianym suficie wiszą duże wiatraki o łopatach w kształcie liści palmowych; jasne meble są wygodne i typowe dla domku przy plaży. Tylna ściana salonu składa się z panoramicznych okien wysokich od podłogi do sufitu i wychodzi na obszerne lanai, z którego roztacza się urzekający widok na błyszczącą między drzewami jasnoniebieską toń oceanu.

Z westchnieniem siadam na sofie w salonie, zapatrzona na wodę w oddali. To miejsce jest przepiękne.

Nikt ani nic nie zepsuje mi tego tygodnia.

***

Z całym towarzystwem spotykam się ponownie na kolacji, po tym jak udało mi się rozpakować, odpocząć i wziąć prysznic w niesamowitej łazience, którą chciałabym mieć we własnym domu w Los Angeles. Niestety, to raczej nierealne.

Restauracja hotelowa jest ogromna i znakomicie zaopatrzona. Pod drewnianym zadaszeniem znajdują się stoły zastawione jedzeniem i świeżymi owocami, a przy stolikach roi się od gości. Siadamy przy ośmioosobowym stole na uboczu, a pan Hart zamawia wino. Pierwszy raz widzę go bez telefonu czy tabletu w dłoni.

Wzięłam ze sobą chyba wszystkie moje letnie sukienki i na kolację założyłam jedną z nich — zielono-żółtą, zwiewną, sięgającą przed kolano i ze sporym dekoltem na plecach. Związałam włosy w dwa francuskie warkocze, a na nogi włożyłam sandałki na słupku.

Czuję się świetnie, dopóki po dotarciu na miejsce nie napotykam badawczego spojrzenia Harrisona.

Nadal ma na sobie dżinsy i koszulę, jest całkowicie poważny, wręcz ponury. Jezu, ten człowiek chyba urodził się z kijem w tyłku!

— Ślicznie wyglądasz, Mac. — Celia uśmiecha się do mnie z przeciwnej strony stołu, po czym odwraca się do brata i posyła mu twarde spojrzenie. — Prawda, Harry?

Harrison mamrocze coś pod nosem i spuszcza wzrok na swój talerz. Od razu rzednie mi mina. Po co ona go prowokuje?

Równocześnie zaczynam mieć wątpliwości i zastanawiam się nad swoim strojem. Czy plisy w tej sukience sprawiają, że moje biodra wyglądają na jeszcze szersze?

— Oczywiście, że tak. — Hudson obejmuje żonę ramieniem. — Wokół Mac zawsze kręci się mnóstwo facetów. Ale mało który jest jej wart.

Kręcę z niedowierzaniem głową. Odkąd ojciec od nas odszedł, to Hudson wziął na siebie obowiązek pilnowania młodszej siostrzyczki. Czasami jednak mocno z tym przesadza.

— No właśnie, zdziwiło mnie, że przyleciałaś sama — dodaje Celia. — Nie masz nikogo?

Hudson próbuje ją strofować, szepcząc, że nie powinna mnie pytać o takie rzeczy, ale ja tylko wzruszam ramionami. Zerkam na mamę, pogrążoną w rozmowie z rodzicami Celii, po czym odpowiadam:

— Rozstałam się z ostatnim partnerem kilka miesięcy temu. Chodzę na randki, ale nie chciałam przywozić ze sobą kogoś, z kim nie łączy mnie nic poważnego. To rodzinne wydarzenie, nie pasuje tu nikt obcy.

Gdyby mama nas słuchała, dodałaby od siebie kilka pełnych wyrzutu słów na temat Erica, mojego ostatniego chłopaka. Mam chyba pecha do mężczyzn albo przyciągam samych nieodpowiednich, bo Eric był świetnym przykładem faceta, dla którego nigdy nie byłam dość dobra. Kiedy w końcu zaczęłam to sobie uświadamiać, tkwiłam już głęboko w związku, w którym robiłam wszystko, żeby go zadowolić, a jemu to i tak nie wystarczało.

Hudson doskonale o tym wie, bo to on pomógł mi wyprowadzić się od Erica, gdy psychicznie było ze mną kiepsko. Pozwolił mi pomieszkać u siebie kilka tygodni, zanim znalazłam coś własnego. Od tego czasu staram się dystansować do facetów, bo mam wrażenie, że moja intuicja jest w tej kwestii naprawdę marna.

— Na pewno jeszcze kogoś znajdziesz, masz czas. — Celia nie drąży, za co jestem jej wdzięczna.

— Nikogo nie szukam — zapewniam ją. — Serio. Jest mi dobrze tak, jak jest. Mam bardzo udane życie: rodzinę, przyjaciół i pracę, którą kocham. Nie potrzebuję niczego więcej.

Celia uśmiecha się dziwnie, ale nie odpowiada, dzięki czemu kończymy ten temat. To dobrze, bo nie lubię, jak skupia się na mnie uwaga otoczenia.

Zwłaszcza że przez całą tę wymianę zdań Harrison siedzi obok Celii ze wzrokiem utkwionym w talerzu; nawet jeśli ma nas gdzieś, z pewnością słyszy, o czym rozmawiamy.

Wgryzam się w soczysty kawałek melona, Celia tymczasem klaszcze i zaczyna z innej beczki:

— No dobrze, więc mamy przed sobą wspaniały tydzień na jednej z najpiękniejszych wysp Hawajów. Ja nie lubię siedzieć w miejscu i jestem pewna, że wy też nie, dlatego sporządziłam listę atrakcji, których możemy spróbować podczas pobytu tutaj. Byłoby super, gdybyśmy umówili się na nie wspólnie, ale jeśli ktoś z was będzie wolał posiedzieć na plaży albo zrobić coś innego, to oczywiście nie będzie z tym problemu.

Natychmiast zapominam o Harrisonie i czuję wielkie podekscytowanie. Chcę spróbować wszystkiego!

— Możliwości jest mnóstwo — kontynuuje Celia. — Możemy polecieć na wycieczkę krajoznawczą i zwiedzać wyspę z lotu ptaka, pojechać do parku linowego, nauczyć się wakeboardingu albo paddleboardingu, iść na trekking w góry, spróbować nurkowania, wypożyczyć skutery, zagrać w tenisa albo golfa albo pójść na degustację win w tutejszych winnicach… co tylko chcemy! Sugeruję jednak zacząć dzisiaj na spokojnie, od tańców. Organizują je wieczorem w hotelowym barze przy plaży. Będzie ekstra!

Nie zdążyłam jeszcze zobaczyć plaży, więc przyjmuję tę propozycję z entuzjazmem. O dziwo, są nią zainteresowane także moja mama i pani Hart. Jej mąż zbywa nas pobłażliwym uśmieszkiem, ale obiecuje, że przyjdzie, choćby po to, by posiedzieć nad drinkiem. Hudson lubi tańczyć i potrafi to robić, wiem to nie od dziś (zapewne to jeden z powodów, dla których Celia zaproponowała właśnie taniec), i tylko Harrison milczy, sprawiając wrażenie, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej ponurego.

Dlaczego mnie to nie dziwi?

Niechęć do tego faceta powoli się we mnie rozrasta. To przez niego zaczynam znowu kwestionować swoją atrakcyjność i w ogóle zastanawiać się, co ktoś myśli o moim wyglądzie. Powtarzam sobie, że nie zamierzam się nim przejmować, ale to trudne, bo nie jestem przyzwyczajona do ignorowania mnie. Lubię ludzi i lubię, jak oni lubią mnie. Jeśli ktoś zachowuje się wobec mnie tak jak Harrison bez żadnego wyraźnego powodu, zaczyna mnie to nurtować i nic na to nie poradzę.

Tym razem przynajmniej jego niechęć nie jest wymierzona we mnie, a raczej w pomysł pójścia na tańce.

— Ty też masz iść. — Celia mierzy palcem w swojego brata. — Możesz siedzieć z ojcem przy barze, ale musisz przyjść. To mój ślubny wypad i będziesz robił to, co chcę.

Hudson parska śmiechem.

— A co z „jeśli ktoś będzie chciał zrobić coś innego, to nie będzie z tym problemu”?

— To nie dotyczy dzisiejszego wieczoru — decyduje Celia. — Dzisiaj wszyscy mają być w barze na plaży. Pozwalam nie tańczyć tym, którzy nie mają na to ochoty.

— Ludzka pani — mamrocze Hudson, a ja parskam śmiechem.

Zjadam jeszcze kawałek ananasa, aż sok cieknie mi po brodzie. Ścieram go chusteczką, lecz efekt jest taki, że cała się lepię.

Spinam się, czując na sobie badawcze spojrzenie Harrisona. Czy on musi się tak gapić? Może to jakiś psychopata? Może w myślach zastanawia się, w jaki sposób najlepiej byłoby mnie zabić na tej wyspie?

— Mac na pewno będzie ze mną tańczyć. — Celia mruży zabawnie oczy. — Prawda, Mac?

Śmieję się ze skrępowaniem, ale w tej chwili do rozmowy włącza się moja mama.

— Kiedyś bawiła się z koleżankami w jakimś barze w centrum — opowiada, a mnie od razu robi się głupio, bo wiem, czym się to skończy. — Tańczyły synchronicznie na samym środku knajpy, ktoś je nagrał, a potem bar wrzucił to nagranie na swój fanpage. Nigdy wcześniej ani później nie mieli tylu lajków!

— Mamo! — strofuję ją, ale ona nic sobie z tego nie robi.

— No co? Byłyście świetne! Więc tak, Mac na pewno będzie tańczyć. A ja też może do was dołączę.

Mama uśmiecha się tajemniczo, co wywołuje sporo śmiechów w towarzystwie. Chyba nigdy nie widziałam jej tańczącej, więc to byłoby coś.

Po kolacji zbieramy się, żeby wrócić do domków i ogarnąć się przed spotkaniem w barze na plaży. Przy okazji dowiaduję się, że domki mamy i Harrisona znajdują się najbliżej mojego, natomiast obok domku mamy stoi ten, który jutro ma zająć mój tata. Obawiam się, że nie wyniknie z tego nic dobrego, ale żywię nadzieję, że ze względu na Celię i Hudsona jakoś się dogadają.

Chociaż nie udało im się to przez piętnaście lat.

Zanim wejdę na ścieżkę prowadzącą do mojego domku, Celia podchodzi, żeby mnie objąć.

— Ubierz się seksownie — szepcze mi do ucha. — Może znajdziemy dla ciebie jakiegoś przystojniaka.

Spoglądam na nią ze zdziwieniem, po czym parskam śmiechem.

Bo o czym innym może myśleć świeżo poślubiona kobieta, jak nie o tym, żeby sparować wszystkie samotne koleżanki w swoim otoczeniu?

Rozdział 4

Mackenzie

Kiedy chodziłam do liceum, nie byłam królową popularności. Wielu uczniów w szkole mnie kojarzyło, ale tylko dlatego, że niektóre osoby wzięły mnie sobie na celownik i bezlitośnie ze mnie drwiły. Każda impreza była wtedy katorgą — nie wiedziałam, czy zaszyć się na czas jej trwania w domu, czy iść i udawać, że nieprzyjemne komentarze nie robią na mnie wrażenia (chociaż robiły).

Od lat się tak nie czułam, chociaż przeszłam daleką drogę, żeby sobie z tym poradzić. Ale kiedy szykuję się na wieczorną imprezę na plaży, z jakiegoś powodu te wątpliwości do mnie wracają.

To naprawdę głupie, z czego doskonale zdaję sobie sprawę. Próbuję się więc nie przejmować, kiedy zgodnie ze wskazówkami Celii wybieram odpowiedni strój. Frustracja jednak we mnie rośnie, gdy orientuję się, co — albo raczej kto — jest powodem takiego zachowania.

Spojrzenia Harrisona Harta mnie deprymują. Są oceniające i cały czas mam wrażenie, że coś mu się we mnie nie podoba. To budzi dawne kompleksy, co nie jest dobre. Lubię siebie taką, jaką jestem obecnie, i nie chcę przez niego wracać do przeszłości.

Dlatego w końcu się buntuję i wybieram najbardziej odważną kreację, jaką udaje mi się znaleźć w walizce.

Ta sukienka, ciemnozielona, połyskliwa, pasująca kolorem do moich oczu, ledwie zakrywa mi tyłek. Jest dopasowana, z lejącym dekoltem, który ładnie podkreśla piersi. Podkręcam lekko włosy i robię nieco ostrzejszy makijaż, muskając oczy cieniem do powiek.

Kiedy jestem już gotowa, wzdycham, przeglądając się w lustrze. Sandałki na słupku i będę mogła wychodzić. Wyglądam nieźle, ale instynktownie zaczynam się zastanawiać, co tym razem może się we mnie nie spodobać Harrisonowi.

Chryste, powinnam przestać myśleć w ten sposób.

Przed domkiem spotykam się z mamą, która rozmawia z Celią i Hudsonem. Celia jest ubrana nieco skromniej niż ja, ale wygląda pięknie, za to mama się odstrzeliła. Brat posyła mi niezadowolone spojrzenie.

— Co znowu? — pytam zirytowana.

— Czy przez cały wieczór będę musiał odpędzać od ciebie tabuny facetów? — fuka.

Uśmiecham się do niego szeroko.

— Nie, ale dziękuję za komplement, braciszku.

— To wcale nie był komplement!

Wymieniamy z Celią znaczące spojrzenia.

— Zdecydowanie był — wyrokuje. — Mnie nic takiego nie powiedziałeś.

— Ty masz na palcu obrączkę — broni się Hudson. — Jeśli ktokolwiek zacznie cię podrywać, powinien być świadomy, że masz zazdrosnego męża, który chętnie złamie mu nos. Mac jest sama i nie chcę, żeby ktoś ją skrzywdził.

— Jesteś kochany — zapewniam go z rozbawieniem — ale przeszłam kurs samoobrony i potrafię sama o siebie zadbać. Idziemy?

Hudson posyła mi pełne wątpliwości spojrzenie — pewnie ma ono wiele wspólnego z tym, co stało się w trakcie mojego ostatniego związku — ale nie ciągnie dyskusji, tylko posłusznie rusza z nami w kierunku plaży.

Kiedy podchodzimy do baru, impreza trwa w najlepsze. Hudson znajduje dla nas kilka miejsc, ale swoje oddaję mamie, po czym staję obok brata i proszę barmana o jakiegoś kolorowego drinka. Całkiem przystojny facet taksuje mnie spojrzeniem, po czym kiwa głową i zabiera się za przygotowanie zamówienia.

— O, idą — słyszę obok głos Celii. — Harry też. Nie sądziłam, że go przekonam!

Odwracam się w stronę, którą wskazuje głową, i mam wrażenie, że serce na moment mi staje.

Rzeczywiście idą ku nam państwo Hart wraz z synem. Oboje wyglądają bardzo elegancko, ale to Harrison przyciąga mój wzrok. I nie tylko mój — kobiety patrzą na niego wyraźnie zainteresowane, czemu wcale się nie dziwię. To przystojny skurczybyk, a ta ponura aura, którą wokół siebie roztacza, tylko dodaje mu mrocznego uroku. Dobrze, że nie wiedzą, jak się zachowuje, kiedy otwiera usta.

Ma na sobie białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci, włożoną do czarnych dżinsów. Większość ludzi w barze jest ubrana bardziej na luzie, ale Harrison pasuje do swoich eleganckich rodziców. Nie to jednak sprawia, że cała sztywnieję.

Chodzi o to, że on gapi się prosto na mnie. I wydaje się w cholerę niezadowolony.

Po czym to poznaję? Klasyczne oznaki: mocno zaciśnięte usta, pociemniałe oczy ciskające gromy, grymas, który byłby seksowny, gdyby nie wydawał mi się tak niepokojący. O co temu facetowi chodzi, na litość boską?!

Odwracam się pospiesznie do baru i łapię spojrzenie barmana.

— Zmieniłam zdanie — oświadczam beztrosko. — Proszę zrobić shoty.

Celia jest wyraźnie zachwycona takim rozwojem sytuacji, a ja czuję gorące spojrzenie na karku. Harrison nadal się na mnie gapi. Może zastanawia się, jak by to było utopić mnie w oceanie, którego szum słychać nawet mimo głośnej muzyki?

Wiem, gdzie jest, nawet bez patrzenia w jego kierunku. Staje przy barze nieopodal, obok swoich rodziców, i zamawia coś dla całej trójki u innej barmanki. W tym momencie przede mną pojawia się zestaw kolorowych shotów.

— Miles. — Barman wyciąga do mnie rękę, którą ściskam, również mu się przedstawiając. — Jakby co, kończę za godzinę.

Moja bratowa zaczyna chichotać, a ja tylko wpatruję się w opalonego, brodatego, szeroko uśmiechniętego chłopaka, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. W końcu powoli kiwam głową.

— Dobrze wiedzieć, Miles. Może będę potrzebowała partnera do tańca.

Barman odchodzi, żeby zająć się kolejnymi zamówieniami, a Celia obok wzdycha głęboko. Spoglądam na nią pytająco.

— Czasami za tym tęsknię — mówi, na co Hudson prycha.

— Ty nigdy nie podrywałaś barmanów ani w ogóle nikogo w barach — wypomina jej bezlitośnie, po czym spogląda na mnie. — A ty nie będziesz tańczyła z jakimś obcym typem. Skąd wiesz, jakie ma zamiary?

— Myślisz, że mógłby zamordować mnie w tańcu? — Robię przerażoną minę. — Masz rację, chyba jednak wybiorę żywot pustelniczki i zamknę się w domku na cztery spusty, żeby przypadkiem nie spotkać kogoś, kto potencjalnie mógłby mnie skrzywdzić.

Celia parska śmiechem, lecz Hudson posyła mi niezadowolone spojrzenie. Pokazuję mu język, po czym podsuwam im shoty.

— No dobra, Hudson w jednym ma rację — stwierdza Celia, biorąc swój kieliszek. — Rzeczywiście nigdy nie podrywałam nikogo w barze. Właściwie nigdzie nikogo nie podrywałam. Właśnie dlatego za tym tęsknię. Zazdroszczę Mac, że jest taka otwarta na ludzi i nie boi się zagadać do faceta. To super.