Franczyza. Fakty i mity - Daniel Dziewit - ebook

Franczyza. Fakty i mity ebook

Daniel Dziewit

4,1

Opis

Książka "Franczyza. Fakty i mity" to publikacja dotycząca biznesu franczyzowego, czyli przeróżnych systemów funkcjonujących w obszarze wolnorynkowej rzeczywistości. Autor zebrał spostrzeżenia samych zainteresowanych, czyli sprzedawców systemów, jak i tych, którzy w systemy franczyzowe weszli. To pierwsza tego rodzaju publikacja, wskazująca wiele kwestii natury prawnej oraz wątpliwości dotyczących sensowności systemów jako takich. Okazuje się bowiem, że systemy ajenckie, partnerskie, franczyzowe nie są i nie były panaceum na rozwój przedsiębiorczości. Oprócz barwnych przykładów w książce znajdziemy też część dotyczącą kreowania nowych pomysłów na biznes w Stanach Zjednoczonych, które są uznawane za ojczyznę franczyzy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 251

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (16 ocen)
5
8
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Re­dak­cja

Anna ‌Se­we­ryn

Pro­jekt okład­ki

Pra­cow­nia ‌WV

Ilu­stra­cje na okład­ce

© zhu ‌di­feng, Ser­gio Del­le Ve­do­ve, ‌cu­na­plus / shut­ter­stock.com

Re­dak­cja tech­nicz­na, ‌skład i ‌ła­ma­nie

Da­mian Wa­la­sek

Opra­co­wa­nie ‌wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bo­ciek

Ko­rek­ta

Ur­szu­la Bań­ce­rek

Au­to­rem ‌roz­dzia­łówZ kar­ju ‌po­cho­dze­nia, ‌Ob­raz ‌ryn­ku fran­czy­zo­we­go ‌w USA, ‌Za­gro­że­nie ze­wnętrz­ne, Pu­łap­ki fran­czy­zo­we ‌w USA, ‌Prze­krę­ty, złe in­ten­cje ‌i rola nad­zo­ru, Wpro­wa­dza­ją­cy w błąd ‌czy nie­do­in­for­mo­wa­ny, Dla­cze­go ‌war­to czy­tać ‌umo­wyjest Ra­fał Ki­now­ski

Wy­da­nie ‌I, Cho­rzów 2018

Wy­daw­ca: Wy­daw­nic­twa ‌Vi­de­ograf ‌SA

41-500 Cho­rzów, Ale­ja Har­cer­ska ‌3c

tel. 600 472 ‌609

of­fi­ce@vi­de­ograf.pl

www.vi­de­ograf.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji dru­ko­wa­nej: ‌DIC­TUM Sp. ‌z o.o.

01-942 ‌War­sza­wa, ul. Ka­ba­re­to­wa 21

tel. ‌22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© ‌Wy­daw­nic­twa ‌Vi­de­ograf SA, ‌Cho­rzów 2015

tekst © ‌Da­niel ‌Dzie­wit

ISBN 978-83-7835-667-7

MAR­CI­NO­WI

Wstęp

Jak to ‌jest ‌z tym „spraw­dzo­nym mo­de­lem ‌biz­ne­so­wym”, ‌czy­li po­my­słem na ‌za­ra­bia­nie pie­nię­dzy? ‌Czy ‌mod­ne „know-how”, ‌„kon­cept” czy po na­sze­mu ‌„po­mysł” ‌zo­stał re­al­nie spraw­dzo­ny ‌przed wpro­wa­dze­niem pro­duk­tu ‌na ry­nek?

Wie­lu ‌uzna­ło, że po­mysł na ‌fran­czy­zę ‌jest bez­piecz­nym po­cząt­kiem cze­goś, ‌co moż­na ‌zbu­do­wać na lata. ‌Na­pi­sa­no ‌na ten te­mat ‌przy­naj­mniej kil­ka­na­ście ksią­żek ‌i po­rad­ni­ków. Opu­bli­ko­wa­no ‌nie­zli­czo­ną licz­bę tek­stów ‌pra­so­wych, ‌re­kla­mo­wych, ‌wy­po­wie­dzi, ‌za­chęt i wi­zji ‌mle­kiem i mio­dem pły­ną­cej ‌przy­szło­ści. Za­iste, wi­zja ‌ta jest rze­czy­wi­ście ku­szą­ca, ‌nie tyl­ko ‌ze wzglę­du ‌na po­ten­cjal­ne ‌duże zy­ski, ale tak­że, ‌a może przede ‌wszyst­kim, z uwa­gi na to, ‌że za­pew­nia ‌o moż­li­wo­ści sa­mo­za­trud­nie­nia ‌w opar­ciu o spraw­dzo­ne ‌spo­so­by za­ra­bia­nia.

Czy jed­nak rze­czy­wi­ście ‌w opar­ciu o sys­te­my fran­czy­zo­we moż­na ‌zbu­do­wać ‌fir­mę na ‌po­ko­le­nia? ‌Ktoś coś wy­my­ślił i ogło­sił świa­tu, że oto wła­śnie ma coś, cze­go nie ma nikt inny i tyl­ko on wie, jak za­ra­biać pie­nią­dze, jak się roz­wi­jać, jak za­rzą­dzać. Po­ja­wi­li się spe­ce i eks­per­ci od szko­leń, kon­gre­sów, znaw­cy ma­rek, fa­chow­cy od „kon­cep­tów”. Czy­li tacy, któ­rzy wie­dzą le­piej, wię­cej i szyb­ciej. I chęt­nie na­uczą in­nych, jak za­ra­biać. Pro­blem jed­nak po­le­ga na tym – cze­go do­wie­dzie­my na kar­tach tej książ­ki – że z wiel­kiej chmu­ry czę­sto spa­da mały deszcz. W wie­lu przy­pad­kach cho­dzi, nie­ste­ty, je­dy­nie o to, żeby zła­pać fra­je­ra, wy­du­sić z nie­go przy­sło­wio­wy ostat­ni grosz i zo­sta­wić na pa­stwę losu. Spraw­dzo­ny kon­cept jest pe­łen nad­użyć i nie­do­mó­wień, któ­rych kon­se­kwen­cje są dla wie­lu na­iw­nych opła­ka­ne. Je­den z na­szych roz­mów­ców po­rów­nał fran­czy­zę do pięk­nej ko­bie­ty, od któ­rej nie moż­na ode­rwać wzro­ku…

Etat czy firma?

Pra­ca dziś jest to­wa­rem. Han­dlu­ją nim agen­cje pra­cy. Czło­wiek w obec­nym sys­te­mie sta­je się uprzed­mio­to­wio­ny, a wraz z nim to, co robi lub chce ro­bić, aby za­ro­bić na utrzy­ma­nie. Pra­cy bra­ku­je i agen­cje pra­cy po­sta­no­wi­ły za­ra­biać na po­śred­nic­twie w jej zna­le­zie­niu. To spe­cy­ficz­ny to­war, któ­ry to­wa­rem ni­g­dy wcze­śniej nie był. Dziś nim jest i jak każ­dy to­war bywa wy­bra­ko­wa­ny. Za ob­rót ta­kim to­wa­rem agen­cja po­bie­ra wy­na­gro­dze­nie, w ten spo­sób ge­ne­ru­jąc nowy to­war, ja­kim jest ob­rót pra­cą. Dla wie­lu pra­ca jest też przy­wi­le­jem, czymś wy­jąt­ko­wym, bo nie jest ła­two pra­cę zna­leźć (ła­two ją za to utra­cić).

Naj­więk­sze sku­pi­ska tego to­wa­ru są w kor­po­ra­cjach. I to one zle­ca­ją „na ze­wnątrz” po­szu­ki­wa­nie eks­per­tów od hu­man re­so­ur­ces, któ­rzy do­bie­ra­ją od­po­wied­nie­go kan­dy­da­ta na dane sta­no­wi­sko. Czło­wiek w kor­po­ra­cji, czy z kor­po­ra­cji, do­sto­so­wu­je się do ryt­mu da­nej fir­my albo, sfru­stro­wa­ny, z niej od­cho­dzi. Nie­rzad­ko ro­dzaj pra­cy i spo­sób jej wy­ko­ny­wa­nia mają wciąż wpływ na ży­cie czło­wie­ka, już kie­dy teo­re­tycz­nie tę pra­cę za­koń­czył. Teo­re­tycz­nie, bo ta pra­ca prak­tycz­nie nie ma przerw. Do­mi­nu­je ży­cie „po pra­cy”, wdzie­ra się w jego za­ka­mar­ki i po­zba­wia nie­jed­no­krot­nie ra­do­ści ży­cia. Zme­cha­ni­zo­wa­ny sys­tem w ele­ganc­kich biu­rach, pre­sja uzy­ski­wa­nia od­po­wied­nich wy­ni­ków i osią­ga­nia wciąż wyż­szych re­zul­ta­tów pro­wa­dzą z ko­lei do wy­pa­le­nia za­wo­do­we­go, zmę­cze­nia i nie­chę­ci. Brak „to­wa­ru”, ja­kim jest pra­ca, spra­wia, że usta­wia­ją się do nie­go ko­lej­ki. Za­tem ktoś, kto tego wszyst­kie­go nie wy­trzy­mu­je psy­chicz­nie, ma jesz­cze je­den do­dat­ko­wy cię­żar na bar­kach – strach. Strach o utra­tę za­trud­nie­nia, o utra­tę pra­cy. Bo chęt­nych na jego miej­sce za­zwy­czaj nie bra­ku­je, ży­cie wszak nie zno­si próż­ni. Z tego po­wo­du pra­cy wciąż to­wa­rzy­szy lęk. Na to na­kła­da­ją się zo­bo­wią­za­nia i chęć re­ali­zo­wa­nia róż­nych ży­cio­wych ce­lów. A strach pa­ra­li­żu­je. Spra­wia, że czło­wiek nie czu­je się kom­for­to­wo, nie czu­je się bez­piecz­nie.

Bio­rąc to pod uwa­gę, po­ja­wia się myśl o tym, aby być nie­za­leż­nym i sa­me­mu de­cy­do­wać o so­bie, o swo­jej pra­cy, o wy­na­gro­dze­niu, o roz­wo­ju. Z róż­nych ste­reo­ty­pów wy­ni­ka, że je­śli ktoś jest „na swo­im”, to jest mu do­brze, bez­piecz­nie i jest pa­nem sa­me­go sie­bie. Ten ro­dzaj to­wa­ru wy­da­je się atrak­cyj­niej­szy z wie­lu wzglę­dów. Daje nie­za­leż­ność i po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Wy­da­je się naj­lep­szym spo­so­bem na ży­cie i czymś zde­cy­do­wa­nie lep­szym niż pra­ca na przy­sło­wio­wym eta­cie. Temu za­gad­nie­niu duże ko­lo­ro­we ga­ze­ty po­świę­ca­ją całe ko­lum­ny, wy­da­nia i stro­ny in­ter­ne­to­we, za­chwa­la­jąc ten ro­dzaj to­wa­ru. Lep­szy. Pe­łen wy­zwań i no­wych ce­lów.

Nie­wąt­pli­wie „sa­mo­za­trud­nie­nie”, „wła­sny biz­nes”, „dzia­łal­ność go­spo­dar­cza” brzmią nie­źle i mają je­den za­sad­ni­czy przy­wi­lej, któ­ry z per­spek­ty­wy cza­su wy­da­je się tym naj­istot­niej­szym – we wła­snej fir­mie mo­żesz „sam się zwol­nić”, czy­li za­mknąć in­te­res. Nikt nie zro­bi tego za cie­bie. Bu­dząc się rano „we wła­snej fir­mie”, wiesz, że nikt cię tego to­wa­ru nie po­zba­wi. I to jest naj­więk­szy plus, z któ­re­go wy­ni­ka po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa o ju­tro lub dziś i każ­de „za ty­dzień”. Ku­szą­ce jest de­cy­do­wa­nie, in­we­sto­wa­nie, sa­mo­dziel­ne po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji, wpro­wa­dza­nie wła­snych po­my­słów w da­nej bran­ży. Ale na­le­ży pa­mię­tać, że ge­nial­nych po­my­słów jest dużo, a na ryn­ku cia­sno. Wy­da­je się, że wszyst­ko już wy­my­ślo­no, o wszyst­kim po­wie­dzia­no i że nie ma no­wych po­my­słów. Wy­łą­cza­jąc no­wo­cze­sne tech­no­lo­gie i prze­mysł IT, nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że ry­nek jest na­sy­co­ny i odzie­żą wszel­kiej ma­ści, i bu­ta­mi, i bi­żu­te­rią, i ka­nap­ka­mi, ham­bur­ge­ra­mi, fryt­ka­mi, fry­zje­ra­mi i ko­sme­ty­ką. Nie bra­ku­je też su­ple­men­tów die­ty, ziół i pro­duk­tów eko­lo­gicz­nych. W tym za­kre­sie wy­my­ślo­no nie­mal wszyst­ko. Choć „wy­my­śle­nie” e-pa­pie­ro­sów i wpro­wa­dze­nie ich na ry­nek to strzał w dzie­siąt­kę. Ci, któ­rzy jako pierw­si pod­ję­li ry­zy­ko za­ku­pu pierw­szej i ko­lej­nych par­tii to­wa­rów, od­nie­śli suk­ces, ro­zu­mia­ny jako za­ro­bek.

Są jed­nak lu­dzie, któ­rzy twier­dzą, że moż­na mieć na­wet ty­siąc po­my­słów na biz­nes, bo jest spraw­dzo­ny, a je­śli ktoś upadł, to z wła­snej winy. Lob­by­ści i fir­my PR-owe prze­ko­nu­ją, że fran­czy­za jest ta­kim gwa­ran­tem, czymś spraw­dzo­nym, czymś, co mi­ni­ma­li­zu­je ry­zy­ko i co wię­cej – czymś, co nie­ja­ko ota­cza opie­ką, słu­ży radą, kom­pe­ten­cją, kon­cep­cją i daje me­to­dy funk­cjo­no­wa­nia, a tak­że wspar­cie i po­moc. Wy­da­je się, że w gru­pie po­win­no – i pew­nie zda­rza się, że tak jest – być ła­twiej. Spraw­niej, ta­niej i szyb­ciej. Wy­mia­na do­świad­czeń na ba­zie po­peł­nio­nych błę­dów może da­wać sta­bi­li­za­cję i fak­tycz­ne po­czu­cie, że w ra­zie cze­go nie zo­sta­nę z pro­ble­mem sam. Bo są oni, czy­li ci, któ­rzy prze­te­sto­wa­li na so­bie, a te­raz dzie­lą się wie­dzą wła­śnie z tobą.

Tek­stów na te­mat fran­czy­zy jest tyle, ile ist­nie­ją­cych i wir­tu­al­nych po­my­słów na biz­nes. Opi­nii i kon­cep­cji być może tyle, ilu lu­dzi na Zie­mi. Klu­czo­we py­ta­nie – „na swo­im” czy pod wła­snym szyl­dem – po­zo­sta­je otwar­te. Ko­ron­ny ar­gu­ment, że je­śli chcesz pro­wa­dzić coś wła­sne­go, a nie masz po­my­słu i cze­ka na cie­bie ty­siąc roz­wią­zań, jest prze­ko­nu­ją­cy. I wie­lu prze­ko­nał. War­to jed­nak za­sta­no­wić się, czy nie jest przy­pad­kiem tak, że sko­ro nie masz po­my­słu na coś wła­sne­go, bo nie wiesz, nie po­tra­fisz, to być może biz­nes na małą czy dużą ska­lę nie jest po pro­stu dla cie­bie. Czy sys­te­my fran­czy­zo­we są dla lu­dzi am­bit­nych, z pa­sją i po­my­sło­wych?

Te­mat na­szym zda­niem waż­ny ze spo­łecz­ne­go punk­tu wi­dze­nia i per­spek­tyw, tym bar­dziej że po upły­wie ćwierć wie­ku od sys­te­mo­wych i go­spo­dar­czych zmian moż­na do pew­nych zja­wisk wró­cić, spró­bo­wać je zwe­ry­fi­ko­wać.

Historia franczyzy na świecie

Fran­czy­za (fr. fran­chi­se) to sys­tem sprze­da­ży to­wa­rów, usług lub tech­no­lo­gii, któ­ry jest opar­ty na ści­słej i cią­głej współ­pra­cy po­mię­dzy praw­nie i fi­nan­so­wo od­ręb­ny­mi i nie­za­leż­ny­mi przed­się­bior­stwa­mi – fran­czy­zo­daw­cą i jego in­dy­wi­du­al­ny­mi fran­czy­zo­bior­ca­mi. Isto­ta sys­te­mu po­le­ga na tym, że fran­czy­zo­daw­ca na­da­je swo­im po­szcze­gól­nym fran­czy­zo­bior­com pra­wo oraz na­kła­da na nich obo­wią­zek pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści zgod­nie z jego kon­cep­cją. W ra­mach umo­wy spo­rzą­dzo­nej na pi­śmie oraz w za­mian za bez­po­śred­nie lub po­śred­nie świad­cze­nia fi­nan­so­we upraw­nie­nie to upo­waż­nia in­dy­wi­du­al­ne­go fran­czy­zo­bior­cę do ko­rzy­sta­nia z na­zwy han­dlo­wej, jego zna­ku to­wa­ro­we­go lub usłu­go­we­go, me­tod pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści go­spo­dar­czej, wie­dzy tech­nicz­nej, sys­te­mów po­stę­po­wa­nia i in­nych praw wła­sno­ści in­te­lek­tu­al­nej lub prze­my­sło­wej, a tak­że do ko­rzy­sta­nia ze sta­łej po­mo­cy han­dlo­wej i tech­nicz­nej fran­czy­zo­daw­cy. Przy­kła­da­mi firm dzia­ła­ją­cych w Pol­sce na za­sa­dzie fran­czy­zy są choć­by sieć fast food McDo­nald’s, Big Star czy Ecco.

Fran­czy­zę w no­wo­cze­snym wy­da­niu wy­my­ślił i wdro­żył w ży­cie Isa­ac Sin­ger, za­ło­ży­ciel Sin­ger Se­wing Ma­chi­ne Com­pa­ny. Był on pro­to­pla­stą współ­cze­sne­go fran­chi­sin­gu. Od 1851 roku fir­ma Sin­ger za­wie­ra­ła pi­sem­ne umo­wy z dys­try­bu­to­ra­mi, któ­re da­wa­ły pra­wo do sprze­da­ży i na­pra­wy ma­szyn do szy­cia na okre­ślo­nym ob­sza­rze Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Obok Sin­ge­ra trze­ba tu jed­nak wy­mie­nić in­ne­go spry­cia­rza, mia­no­wi­cie nie­ja­kie­go Joh­na Pem­ber­to­na, któ­ry pod ko­niec tego sa­me­go stu­le­cia wy­na­lazł naj­słyn­niej­szy na­pój świa­ta, czy­li coca-colę. Zde­cy­do­wał się on na udo­stęp­nie­nie swo­je­go know-how roz­lew­niom, któ­re dzię­ki temu mo­gły pro­du­ko­wać i sprze­da­wać do­kład­nie taką coca-colę, jaką wy­my­ślił Pem­ber­ton.

No­wo­cze­sny fran­chi­sing na­ro­dził się w 1898 roku, kie­dy fir­ma Ge­ne­ral Mo­tors za­czę­ła sto­so­wać fran­czy­zę de­aler­ską. W la­tach dwu­dzie­stych XX wie­ku w Sta­nach Zjed­no­czo­nych za­czął się roz­wój fran­czy­zy i jej stan­da­ry­za­cja. Zgod­nie z za­sa­da­mi fran­chi­sin­gu za­czę­to bu­do­wać re­la­cje du­żych do­staw­ców hur­to­wych z wła­ści­cie­la­mi skle­pów. Umoż­li­wi­ło to or­ga­ni­za­cjom han­dlo­wym de­ta­li­stów na uzy­ska­nie do­dat­ko­wych ra­ba­tów i wy­ko­rzy­sta­nie mar­ki in­nej fir­my przy jed­no­cze­snym za­cho­wa­niu nie­za­leż­no­ści.

Z ko­lei po tak zwa­nym wiel­kim kry­zy­sie w la­tach trzy­dzie­stych XX wie­ku fran­chi­sin­giem za­in­te­re­so­wa­ły się fir­my naf­to­we. To wów­czas po­ja­wi­ły się pierw­sze sie­ci sta­cji ben­zy­no­wych. Za­zwy­czaj były one prze­no­szo­ne do lo­kal­nych przed­się­bior­ców w ra­mach le­asin­gu.

Oso­bą, któ­ra naj­bar­dziej ko­ja­rzy się z fran­chi­sin­giem i suk­ce­sem, jest Ray Kroc, za­ło­ży­ciel sie­ci McDo­nald’s. W 1954 roku od­wie­dził on po­noć re­stau­ra­cję w San Ber­nar­di­no, na za­cho­dzie USA, i bę­dąc pod wra­że­niem suk­ce­su re­stau­ra­cji, na­mó­wił jej wła­ści­cie­li, aby sprze­da­li mu li­cen­cję na roz­po­wszech­nia­nie tego typu biz­ne­su. W 1955 roku za­ło­żył wła­sną fir­mę. Wpis w re­je­strze han­dlo­wym brzmiał: „McDo­nald’s Sys­tem, Inc.”. Z tej jed­nej re­stau­ra­cji na ame­ry­kań­skiej pro­win­cji po­wsta­ła sieć po­nad 30 tys. pla­có­wek na ca­łym świe­cie – z tego trzy czwar­te w rę­kach bior­ców fran­czy­zo­wych.

Historia franczyzy w Polsce

W Pol­sce po­czą­tek fran­czy­zy da­tu­je się na 1992 rok, za spra­wą otwar­cia wów­czas w Ło­dzi cu­kier­ni pod szyl­dem Bli­kle­go. Przez pierw­szy rok był to punkt sprze­da­ży – przed­się­bior­ca ku­po­wał ciast­ka Bli­kle­go w War­sza­wie i wo­ził do Ło­dzi, sprze­da­jąc je tam z 50-pro­cen­to­wą mar­żą. To skło­ni­ło wła­ści­cie­li zna­nej mar­ki do pod­pi­sa­nia z ło­dzia­ni­nem umo­wy, któ­ra po­zwo­li­ła mu otwo­rzyć wła­sny sklep fir­mo­wa­ny ich na­zwi­skiem. Po ja­kimś cza­sie fir­ma za­wie­sza pra­wo udzie­le­nia logo i nie roz­wi­ja sie­ci.

Pro­fe­sor An­drzej Bli­kle to ma­te­ma­tyk i in­for­ma­tyk, wie­lo­let­ni pre­zes Pol­skie­go To­wa­rzy­stwa In­for­ma­tycz­ne­go, au­tor en­tu­zja­stycz­nie przy­ję­tej książ­kiDok­try­na ja­ko­ści. Rzecz o sku­tecz­nym za­rzą­dza­niu. Pro­fe­sor pro­wa­dził też kur­sy mo­ty­wa­cyj­ne, trak­tu­ją­ce o za­rzą­dza­niu, i z per­spek­ty­wy cza­su dzie­lił się swo­im do­świad­cze­niem. Ten uzna­ny w Pol­sce czło­wiek od­cho­dzi w cie­niu po­raż­ki. Dra­mat pro­fe­so­ra naj­le­piej od­da­je jego wła­sna wy­po­wiedź dla por­ta­lu na­te­mat.pl, za­miesz­czo­na w tek­ście To­ma­sza Mol­gi z 2015 roku: „Wy­twór­czość nie po­le­ga na ku­po­wa­niu ta­nio i sprze­da­wa­niu dro­go. Jest to pro­ces ku­po­wa­nia ma­te­ria­łów za go­dzi­wą cenę, a na­stęp­nie prze­twa­rza­nia tych ma­te­ria­łów, przy moż­li­wie naj­niż­szych kosz­tach, na pro­duk­ty ofe­ro­wa­ne kon­su­men­to­wi. Ha­zard, spe­ku­la­cja i cwa­niac­two pro­wa­dzą je­dy­nie do uni­ce­stwie­nia ta­kich dzia­łań”. Jego zda­niem kor­po­ra­cyj­ne za­rzą­dza­nie nie wy­trzy­ma­ło pró­by cza­su. Choć mar­ka pró­bu­je się pod­nieść – na za­sa­dach fran­czy­zy. Ha­sło: „Pierw­sza rzecz dla przy­jezd­ne­go – iść na kawę do Bli­kle­go” to już hi­sto­ria. Pro­fe­sor Bli­kle sprze­dał udzia­ły w ro­dzin­nej fir­mie fun­du­szo­wi in­we­sty­cyj­ne­mu i stra­cił de­cy­du­ją­cy głos. Sprze­daż udzia­łów wy­ni­ka­ła z za­dłu­że­nia ro­dzin­nej pol­skiej fir­my, któ­re wg Mol­gi wy­no­si­ły kil­ka mi­lio­nów zło­tych. O dłu­gach zna­nej mar­ki in­for­mo­wał też „Puls Biz­ne­su”. War­to przy­po­mnieć, że jesz­cze 10 lat temu fir­ma ge­ne­ro­wa­ła po­waż­ne zy­ski. Nowe za­rzą­dza­nie kor­po­ra­cyj­ne fir­mą za­koń­czy­ło się eks­mi­sją z lo­ka­lu na No­wym Świe­cie w War­sza­wie, gdzie metr kwa­dra­to­wy naj­mu wy­no­sił 1000 euro mie­sięcz­nie. W grud­niu 2017 roku naj­star­szy lo­kal (otwar­ty w XIX wie­ku) zo­stał za­mknię­ty i prze­nie­sio­no go do in­nej ka­mie­ni­cy. Fir­ma pró­bo­wa­ła ra­to­wać się też fran­czy­zą, czy­li od­sprze­da­jąc nie­ren­tow­ny biz­nes ko­muś, kto ze­chciał­by taką cu­kier­nię pro­wa­dzić. Kon­cept, któ­ry kosz­to­wał od 200 do 300 tys. zł. W roku 2017 cena za kom­plet­ny lo­kal wy­no­si­ła 400 tys. zł. Za­dłu­żo­na fir­ma ma w ofer­cie fran­czy­zo­wy mo­del, któ­ry w przy­pad­ku fir­my mat­ki/daw­czy­ni przy­no­si stra­ty, nie od­bu­du­je się, a nowe po­my­sły na roz­wój to ra­czej sprze­daż pącz­ków albo w ne­cie (samo w so­bie brzmi ab­sur­dal­nie), albo w ma­łych lo­ka­lach przy uli­cy.

Na­to­miast zda­niem in­nych ba­da­czy pol­ski sys­tem fran­czy­zy po­wstał nie­co wcze­śniej, bo pod ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych XX wie­ku, tym ra­zem za spra­wą fran­cu­skiej sie­ci per­fu­me­rii Yves Ro­cher. Bez wzglę­du jed­nak na po­cząt­ki sys­te­mu w Pol­sce we­dług róż­nych da­nych już w 2006 roku licz­ba sys­te­mów fran­czy­zo­wych w Pol­sce prze­kro­czy­ła trzy­sta, a rok póź­niej in­we­sty­cje fran­czy­zo­bior­ców w cią­gu roku prze­kro­czy­ły mi­liard zło­tych i wte­dy to też roz­po­czy­na się eks­port pol­skiej fran­czy­zy za gra­ni­cę. W ostat­nich la­tach na pol­skim ryn­ku, jak po­da­ją fa­cho­we pi­sma, za­de­biu­to­wa­ła 1100. sieć fran­czy­zo­wa, a licz­ba ma­rek fran­czy­zo­wych prze­kra­cza dzie­więć­set. Ta­kie dane po­da­je fir­ma PRO­FIT Sys­tem, spe­cja­li­zu­ją­ca się w do­radz­twie, szko­le­niach i pro­mo­cji. Z ko­lei Aka­de­mia Roz­wo­ju Sys­te­mów Sie­cio­wych twier­dzi, że te dane są nie­praw­dzi­we, bo je­dy­nie po­ło­wa z za­re­je­stro­wa­nych fran­czyz fak­tycz­nie dzia­ła. Czy­li ok. pół ty­sią­ca.

Wy­da­wać by się mo­gło, że fran­czy­za to do­me­na obec­ne­go sys­te­mu go­spo­dar­cze­go w Pol­sce. Tym­cza­sem pierw­szym czło­wie­kiem, któ­ry „sprze­dał na­zwi­sko”, był Eu­ge­niusz Bodo – w za­mian za fir­mo­wa­nie swo­im na­zwi­skiem pew­nej war­szaw­skiej ka­wiar­ni mie­sięcz­nie ka­so­wał 400 zł, choć oprócz tego nie miał nic wspól­ne­go z pro­wa­dze­niem tego in­te­re­su.

W cza­sach PRL-u ini­cja­ty­wa pry­wat­na po­ma­ga­ła ogra­ni­czać nie­któ­re z ab­sur­dów ów­cze­snej go­spo­dar­ki. Ko­rze­nie pol­skie­go biz­ne­su na li­cen­cji się­ga­ją lat pięć­dzie­sią­tych XX wie­ku. Pre­kur­so­rem były Bank PKO BP oraz Pocz­ta Pol­ska, któ­re otwie­ra­ły tzw. ajen­cje. Bank otwie­rał punk­ty przyj­mo­wa­nia opłat w ma­łych miej­sco­wo­ściach i za­kła­dach pra­cy. Pla­ców­ki pocz­to­we otwie­ra­ne były przez miesz­kań­ców mniej­szych miast. Dzię­ki tej ini­cja­ty­wie moż­li­wa była cią­głość w do­star­cza­niu ko­re­spon­den­cji prak­tycz­nie za­raz po woj­nie. Jed­no­cze­śnie Pocz­ta Pol­ska mo­gła kon­tro­lo­wać dys­try­bu­cję li­stów i pa­czek.

Fran­czy­zo­wy mo­del współ­pra­cy już od lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wie­ku wy­ko­rzy­sty­wał tak­że Or­bis – naj­pierw w ra­mach współ­pra­cy z za­gra­nicz­ny­mi ho­te­la­mi, któ­re dzię­ki temu dys­po­no­wa­ły pol­ską bazą ho­te­lo­wą i sys­te­mem re­zer­wa­cji, po­tem fran­czy­za wspo­mo­gła pry­wa­ty­za­cję fir­my. Biu­ra po­dró­ży pod logo Or­bi­su po­pro­wa­dzi­li pry­wat­ni przed­się­bior­cy, zwy­kle do­tych­cza­so­wi pra­cow­ni­cy fir­my, któ­rzy za­ło­ży­li wła­sną dzia­łal­ność go­spo­dar­czą. Ta fran­czy­za funk­cjo­no­wa­ła przez kil­ka lat. Jej kon­ty­nu­ato­rem jest Ita­ka, jed­no z naj­więk­szych pol­skich biur po­dró­ży i sprze­daw­ca ma­rzeń.

Jak wy­ni­ka z ra­por­tu Ry­nek fran­czy­zy 2016, wy­ko­na­ne­go przez fir­mę do­rad­czą PRO­FIT Sys­tem: „Na pol­skim ryn­ku dzia­ła 1114 sys­te­mów fran­czy­zo­wych, w ra­mach któ­rych funk­cjo­nu­je 68,4 tys. skle­pów i punk­tów usłu­go­wych. Obec­nie fran­czy­za po­zo­sta­je jed­ną z głów­nych dróg roz­wo­ju ma­łych firm i daje pra­cę na­wet 460 tys. lu­dzi”.

Zda­niem eks­per­tów pol­ski ry­nek fran­czy­zy okrzepł, oczy­ścił się z nie­udol­nych fran­czy­zo­daw­ców i ofe­ru­je co­raz więk­szą gamę spraw­dzo­nych kon­cep­tów biz­ne­so­wych. Wśród sys­te­mów fran­czy­zo­wych ro­śnie licz­ba gra­czy, któ­rzy mogą po­chwa­lić się bo­ga­tym do­świad­cze­niem w udzie­la­niu li­cen­cji na biz­nes. To do­bra wia­do­mość, jak prze­ko­nu­ją ci sami eks­per­ci, dla osób po­szu­ku­ją­cych po­my­słów na wła­sny biz­nes i roz­wa­ża­ją­cych otwar­cie fir­my pod fran­czy­zo­wym szyl­dem.

W imię Ojca i Syna

Za­kon­ni­cy z Tyń­ca za­bra­li się za fran­czy­zę. Hi­sto­ria tego zgro­ma­dze­nia za­kon­ne­go się­ga daw­nych cza­sów. Po­rzu­ci­li wszyst­ko dla Boga i za­sad, któ­re okre­śli­li. Świę­ty Be­ne­dykt w usta­lo­nej przez sie­bie re­gu­le za­kon­nej uznał pra­cę jako je­den ze spo­so­bów służ­by Bo­żej. Stąd kul­to­we ora et la­bo­ra, czy­li: módl się i pra­cuj. Za­kon­ni­cy su­mien­nie pra­cu­ją do dziś, a ich „pro­duk­ty be­ne­dyk­tyń­skie” prze­cho­dzą do no­wo­żyt­nej hi­sto­rii jako nie­chlub­ny przy­kład wpro­wa­dze­nia w błąd i oszu­stwa w biz­ne­sie. W tym przy­pad­ku na nie­ist­nie­ją­cych be­ne­dyk­tyń­skich pro­duk­tach.

Pro­duk­ty Be­ne­dyk­tyń­skie to fir­ma Be­ne­di­ci­te. Z przy­tu­pem we­szła na ry­nek w 2006 roku w for­mu­le fran­czy­zy i mni­si za­po­wia­da­li, że sieć bę­dzie li­czy­ła po­nad 120 skle­pów fran­czy­zo­wych. Otwarł się pierw­szy, dru­gi, w koń­cu sie­dem­dzie­sią­ty. Ra­ry­ta­sy mia­ły być rze­ko­mo wy­twa­rza­ne przez mni­chów w opar­ciu o sta­re i zdro­we re­cep­tu­ry o naj­wyż­szej ja­ko­ści i oczy­wi­ście bez kon­ser­wan­tów. Nie­istot­ne wów­czas było to, że po zna­nej lwow­skiej bi­blio­te­ce zo­stał tyl­ko po­piół. Po po­ża­rze z re­cep­tur nic nie zo­sta­ło, ale po­czą­tek le­gen­dy był za­chę­ca­ją­cy. Już na star­cie ceny były wyż­sze niż ryn­ko­we, bo to pra­wie rę­ko­dzie­ło. Coś wy­jąt­ko­we­go i eks­klu­zyw­ne­go, a do­dat­ko­wo pro­du­ko­wa­ne za ta­jem­ny­mi mu­ra­mi zgod­nie z ta­jem­ny­mi re­cep­tu­ra­mi. W ofer­cie sprze­da­żo­wej było pół ty­sią­ca ta­kich pro­duk­tów (sy­ro­py, dże­my, oli­wy, piwa, wina, wę­dli­ny, mio­dy, sło­dy­cze czy ko­sme­ty­ki). Pro­duk­ty były w taki spo­sób za­pa­ko­wa­ne i opi­sa­ne, że nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści co do ich po­cho­dze­nia, że są wy­two­rem pra­cy rąk ludz­kich, w tym przy­pad­ku do­dat­ko­wo uświę­co­nych. Oka­za­ło się jed­nak, że ani je­den pro­dukt nie jest wy­two­rem pra­cy mni­sich rąk, ale zwy­kłych pro­du­cen­tów, tych sa­mych, któ­rzy do­wo­żą to­wa­ry do hi­per­mar­ke­tów. Pro­duk­ty opa­ko­wa­no w klasz­tor­ny „ha­bit”, do­łą­czo­no do bu­te­lek ka­wa­łek „ścier­ki”, tak aby ko­ja­rzy­ły się z do­mo­wą piw­nicz­ką. Do­bu­do­wa­no do tego ideę i roz­po­czę­ła się sprze­daż fran­czy­zy. Kie­dy fran­czy­zo­bior­cy do­wie­dzie­li się, co ku­pi­li, ude­rzy­li do me­diów, a te ujaw­ni­ły skan­dal i oszu­stwo.

Be­ne­dyk­ty­ni spryt­nie uło­ży­li treść umo­wy, w któ­rej za­strze­gli „ślu­by mil­cze­nia” po­mię­dzy part­ne­ra­mi, tak aby nie ujaw­ni­li zbyt wie­le in­for­ma­cji. Ci jed­nak zo­sta­li oszu­ka­ni i mó­wi­li o tym gło­śno. Oka­za­ło się, że to nie są żad­ne be­ne­dyk­tyń­skie pro­ce­du­ry, ale nor­mal­ne pro­duk­ty za­ma­wia­ne u do­staw­ców. Oli­wy do ognia do­lał fakt, że te same to­wa­ry moż­na było na­być w niż­szych ce­nach. Bisz­kop­ty z Ja­ro­sła­wia ubra­ne w na­zwę „sióstr be­ne­dyk­ty­nek” kosz­to­wa­ły osiem zło­tych, w in­nym, nie­be­ne­dyk­tyń­skim skle­pie – czte­ry zło­te. Po afe­rze w me­diach do­szła ko­lej­na. Tym ra­zem pra­cow­ni­cy świec­cy po­zwa­li za­kon­ni­ków, bo ci nie wy­pła­ci­li im za nad­go­dzi­ny i zwol­ni­li z pra­cy.

Fran­czy­zo­bior­cy się zbun­to­wa­li. Każ­dy wy­ło­żył 30 tys. złza fran­czy­zę, do tego 70 tys. zł na me­ble (mia­ły być sty­li­zo­wa­ne, jed­na­ko­we) plus kil­ka­na­ście ty­się­cy zło­tych za… sys­tem kom­pu­te­ro­wy, któ­ry aku­rat logo za­kon­ni­ków nie był sy­gno­wa­ny. Mało tego, za­kon­ni­cy ka­so­wa­li po 500 zł mie­sięcz­nie od gło­wy za jego uży­wa­nie, do tego czynsz, kon­ce­sja, ZUS i pen­sje…

We­dług be­ne­dyk­ty­nów in­we­sty­cja mia­ła się zwró­cić po pół­to­ra roku, tym­cza­sem nie­któ­re skle­py za­mknę­ły się już po kil­ku mie­sią­cach. Przy 30-pro­cen­to­wej mar­ży nie mie­li szans na ja­ki­kol­wiek zysk, krót­ko mó­wiąc – zban­kru­to­wa­li. W umo­wach za­war­to klau­zu­lę mil­cze­nia, za zła­ma­nie któ­rej fran­czy­zo­bior­ca miał za­pła­cić mni­chom 30 tys. zł kary. Ko­lej­ne 30 tys. za wpro­wa­dze­nie pro­duk­tu spo­za li­sty wy­ni­ka­ją­cej z umo­wy. Lu­dzie chcie­li wal­czyć, ale szyb­ko od­pu­ści­li.

– Z kim mia­łem wal­czyć? Z Ko­ścio­łem? Przy­pusz­czał­bym, że moż­na tak po­stą­pić? Sprze­da­wać coś pod swo­im logo, a jed­nak nie? – wspo­mi­na jed­na z na­bra­nych osób, pan Ma­rek.

W efek­cie po­wsta­łe dzię­ki „be­ne­dyk­tyń­skiej” pra­cy dłu­gi po­je­chał od­ra­biać za gra­ni­cę. Fran­czy­zo­bior­cy nie chcie­li pro­ce­sów, wo­le­li odejść prze­gra­ni, niż być oskar­żo­ny­mi o wal­kę z Ko­ścio­łem. Je­den z mni­chów stwier­dził, że part­ne­rzy są nie­udol­ni i „skoń­czy­ła się post­so­cja­li­stycz­na laba”.

Tym­cza­sem dla wła­ści­cie­li skle­pi­ków roz­po­czął się kosz­mar. Z jed­nej stro­ny, za­war­li umo­wy na sie­dem lat, z któ­rych nie po­tra­fi­li się wy­plą­tać, z dru­giej – opóź­nio­ne do­sta­wy lub ich cał­ko­wi­ty brak do­pro­wa­dzi­ły do upad­ku nie­mal ca­łej sie­ci. Ko­ściół umył ręce i na­brał wody w usta. Win­ni nie są oni, ale… pro­du­cen­ci, do­staw­cy i sami przed­się­bior­cy. W koń­cu re­gu­ła mil­cze­nia zna­la­zła swo­je prak­tycz­ne za­sto­so­wa­nie. Lu­dzie zo­sta­li na lo­dzie. Dziś po­zo­sta­ły nie­do­bit­ki plus in­ter­ne­to­wy sklep na­le­żą­cy do opac­twa. Wciąż moż­na ku­pić fran­czy­zę…

Za­dłu­żo­na fir­ma o na­zwie Be­ne­dic­tus Me­mes Sp. z o.o. wy­pu­ści­ła ob­li­ga­cje i li­czy na środ­ki z ryn­ku. Dług to je­dy­ne 3,5 mi­lio­na zło­tych. Te­raz w ofer­cie mają być zio­ło­we su­ple­men­ty die­ty plus dzi­czy­zna i ja­gnię­ci­na. Be­ne­dyk­tyń­ska fir­ma za­po­wia­da bu­do­wa­nie sie­ci han­dlo­wej i opo­wia­da o przy­szłych zy­skach. Je­den z ostat­nich skle­pów tej sie­ci moż­na od­wie­dzić w To­ru­niu, przy uli­cy Że­glar­skiej, nie­opo­dal ba­zy­li­ki ka­te­dral­nej. Nad wej­ściem do skle­pu wisi sta­ry szyld pro­duk­tów be­ne­dyk­tyń­skich. W środ­ku me­ble sty­li­zo­wa­ne na śre­dnio­wiecz­ny wzór. Na pół­kach pro­duk­ty na­tu­ral­ne i czte­ry ro­dza­je ma­ka­ro­nu z ety­kie­tą, że be­ne­dyk­tyń­skie, jako po­zo­sta­łość po sys­te­mie.

Ze sznura zdjęty

Ni­ko­go ni­g­dy nie okra­dłam, nie oszu­ka­łam, nie ro­bi­łam pro­ble­mów klien­tom w spra­wach re­kla­ma­cji czy za­strze­żeń. Po­ma­ga­łam bra­to­wej w pro­wa­dze­niu skle­pu, kie­dy ta za­szła w cią­żę. Za­cią­gnę­li­śmy kre­dyt, w su­mie na oko­ło 300 tys. zł. Na fran­czy­zo­wą mar­kę. W tym było całe wy­po­sa­że­nie plus to­war. Wła­ści­ciel pro­du­cent był prze­mi­ły przed pod­pi­sa­niem umo­wy. Kie­dy w Ra­do­miu za­rzy­na­ły nas czyn­sze plus opła­ty do­dat­ko­we, ten czło­wiek po­ka­zał swo­je dru­gie ob­li­cze. Ga­le­ria han­dlo­wa na­ci­ska­ła nas na spła­tę za­dłu­że­nia i dali nam trzy dni na opusz­cze­nie skle­pu. Jed­no­cze­śnie od daw­na roz­ma­wia­li z wła­ści­cie­lem mar­ki o tym, żeby on go prze­jął. My­śmy o tym, oczy­wi­ście, nie wie­dzie­li. Kie­dy do­sta­łam pi­smo od wy­naj­mu­ją­ce­go, że mam w try­bie na­tych­mia­sto­wym opróż­nić lo­kal, na­gle i on się po­ja­wił z pa­pie­ra­mi do pod­pi­su, do­ty­czą­cy­mi zgo­dy na za­ję­cie przez nie­go skle­pu. By­łam to­tal­nie za­sko­czo­na. Z tre­ści pi­sma wy­ni­ka­ło, że zaj­mu­je sklep w ca­ło­ści. W su­mie za­re­kwi­ro­wał nasz sprzęt o war­to­ści 100 tys. zł. Za­dłu­że­nie wo­bec wy­naj­mu­ją­ce­go nie było duże, bo roz­krę­ci­li­śmy ten punkt i już się bi­lan­so­wał. Wte­dy do ak­cji wkro­czył fran­czy­zo­daw­ca. Ja nie mia­łam pra­wa pod­pi­sać tych do­ku­men­tów. Wszyst­ko dzia­ło się szyb­ko. Pod wpły­wem ogrom­nej pre­sji. Pod­pi­sa­łam. Wte­dy za­wa­lił się nam świat.

Pra­wie trzy lata mi­nę­ły, kie­dy to wszyst­ko się dzia­ło. On za­pla­no­wał sa­mo­bój­stwo. Przy­glą­da­łam mu się z boku. Dziw­nie się za­cho­wy­wał i coś mnie tknę­ło któ­re­goś dnia i po­szłam za nim do ga­ra­żu. Stał na dra­bi­nie, ze sznu­rem na szyi. Po­bi­li­śmy się. Wpa­dłam w szał. Opa­mię­tał się. Dziś jest na psy­cho­tro­pach. Do­szło do kłót­ni w ro­dzi­nie, kon­flik­tów.

Pre­ten­sje bra­ta, bra­to­wej, wza­jem­ne oskar­ża­nie. I kre­dy­ty do spła­ty. Po­szłam do pra­cy jako sprzą­tacz­ka. To trwa­ło rok. Mąż (l. 46) ma sta­łą pra­cę. Jest wciąż roz­bi­ty i nie chce na ten te­mat w ogó­le roz­ma­wiać. Jest wy­co­fa­ny, ale to lep­sze dla nie­go, niż gdy­by miał to jesz­cze raz prze­ra­biać. Wy­na­gro­dze­nie zaj­mu­je ko­mor­nik. By­łam na po­li­cji−coś tam ra­dzi­li. By­łam w pro­ku­ra­tu­rze−ro­bi­li wiel­kie oczy. Praw­ni­cy su­ge­ro­wa­li zna­le­zie­nie do­bre­go kar­ni­sty, bo wbrew po­zo­rom zna­le­zie­nie ta­kie­go ła­twe nie jest. Je­ste­śmy za­ła­ma­ni, roz­bi­ci i za­sko­cze­ni. Nie po­le­cam fran­czy­zy jako po­my­słu na biz­nes. Pro­du­cent naj­pierw sprze­dał mi logo, to­war i szko­le­nia. Kie­dy wy­czuł w tym in­te­res, wszyst­ko mi za­brał.

Wspo­mi­na Ania (imię zmie­nio­ne). Dziś pro­wa­dzi małą wy­spę z ko­sme­ty­ka­mi. Po­wo­li do­cho­dzi do sie­bie, choć za­dłu­że­nia nie jest w sta­nie od­ro­bić.

Zdjąć nie zdążyli

Ino­wro­cław. Czter­dzie­sto­kil­ku­let­nia wów­czas ko­bie­ta pra­cu­je na eta­cie w jed­nym z ośrod­ków zdro­wia, jed­no­cze­śnie pro­wa­dzi małe skle­py. W koń­cu de­cy­du­je się na je­den duży, tzw. mul­ti­bran­do­wy, kil­ku zna­nych dzie­cię­cych ma­rek. Do­tar­li­śmy do cór­ki, dziś stu­dent­ki.

– Mat­ka pod­pi­sa­ła umo­wy fran­czy­zo­we w du­żym cen­trum han­dlo­wym. Wzię­ła na sie­bie za dużo, ale ni­ko­mu nic nie mó­wi­ła, że nie daje so­bie z tym rady. To były zna­ne i lu­bia­ne mar­ki. Pod­pi­sa­ła kil­ka umów dla sie­bie nie­ko­rzyst­nych. Mnie jest trud­no o tym roz­ma­wiać…

Mat­ka zna­le­zio­na zo­sta­ła przez męża w piw­ni­cy blo­ku, w któ­rym miesz­ka­ła. Mąż w tym cza­sie roz­pa­ko­wy­wał kar­to­ny z to­wa­rem.

– Nie wi­dzia­łam w niej tej go­ry­czy. Tego sa­me­go dnia roz­ma­wia­ły­śmy i nic nie wska­zy­wa­ło na to, że po­su­nie się do sa­mo­bój­stwa. Gdy­bym co­kol­wiek wy­czu­ła, to prze­cież chcia­ła­bym po­móc. Mam do dziś wy­rzu­ty su­mie­nia, ale nie wiem, co było fak­tycz­nym po­wo­dem. Mu­sie­li­by­ście do­trzeć do cór­ki i ona wam pew­nie po­wie – wspo­mi­na zna­jo­ma.

Cór­ka ka­te­go­rycz­nie po­twier­dza, że mat­ka nie wy­trzy­ma­ła pre­sji dłu­gów i zo­bo­wią­zań.

– Nikt z fran­czy­zo­daw­ców nie chciał wziąć tego skle­pu. Nie wiem, jak to się skoń­czy­ło. By­li­śmy za­ła­ma­ni. Nie chcę już o tym mó­wić.

Gorzki smak Mount Blanc

To­masz jest jed­nym z le­piej za­po­wia­da­ją­cych się pił­ka­rzy ręcz­nych. Sport uczy ry­wa­li­za­cji i wal­ki. Me­da­li­sta mi­strzostw Pol­ski. Do re­pre­zen­ta­cji kra­ju nie tra­fił, ale spor­to­we do­świad­cze­nie prze­ło­żył na pra­cę. W tzw. biz­nes wcho­dzi wcze­śnie, w 1999 roku. Ana­li­zu­je ry­zy­ka, ko­ja­rzy fir­my. Ne­go­cju­je kon­trak­ty do 30 mi­lio­nów zło­tych. Nie ma wpa­dek, choć nie wszyst­kie ne­go­cja­cje koń­czą się suk­ce­sem – jak w ży­ciu.

My­śla­łem o dy­wer­sy­fi­ka­cji do­cho­dów, o tym, żeby zbu­do­wać dru­gą nogę. Wy­bór pada na sieć pi­jal­ni cze­ko­la­dy Mo­unt Blanc. Re­kla­mo­wa­na jako spraw­dzo­ny po­mysł na biz­nes, opa­ten­to­wa­ny i uni­kal­ny na pol­skim ryn­ku. Fir­ma wi­docz­na jest w bran­żo­wych por­ta­lach. In­ten­syw­na kam­pa­nia ma­ją­ca na celu po­zy­ska­nie fran­czy­zo­daw­ców trwa. To­masz, dziś 39-let­ni do­brze zbu­do­wa­ny fa­cet, po raz pierw­szy po­je­chał na spo­tka­nie w 2014 roku. Kil­ka­set ty­się­cy odło­żo­nych pie­nię­dzy po­zwa­la­ło spo­koj­nie my­śleć o in­we­sty­cjach.

Po­my­śla­łem, że ten sys­tem po­zwo­li mi my­śleć bez­piecz­niej o przy­szło­ści. My­śla­łem o dzie­ciach, ro­dzi­nie. Faj­nie to wy­glą­da­ło. To wierz­cho­łek góry lo­do­wej, bo na po­cząt­ku wi­dzisz tyl­ko to, co wy­sta­je po­nad po­wierzch­nię. Tego, co w środ­ku−nie wi­dać.

In­we­sty­cja dzie­li się na dwa eta­py. Pierw­szy do mo­men­tu in­we­sty­cji. P. pod­czas spo­tkań (ne­go­cja­cji) przed­sta­wia fir­mę i kosz­ty zwią­za­ne z uru­cho­mie­niem lo­ka­lu. To wy­da­tek rzę­du 350−400 tys. zł.

Na por­ta­lach fran­chi­sing.pl, fran­czy­zaw­pol­sce.pl czy na­wet na por­ta­lu pra­cuj.pl są tek­sty do­ty­czą­ce tej sie­ci i kosz­tów. Na pra­cuj.pl jest sek­cja do­ty­czą­ca fran­czy­zy jako po­my­słu na biz­nes, po­my­słu na pra­cę, po­my­słu na sie­bie. Spo­ty­kam się z człon­kiem za­rzą­du. Przed­sta­wia dane do­ty­czą­ce ren­tow­no­ści, ob­ro­tów i in­we­sty­cji. Na pa­pie­rze ofer­ta Mo­unt Blanc jest o po­ło­wę tań­sza od fran­czy­zy We­dla, któ­ra kosz­tu­je 800 tys. zł. Na pa­pie­rze.

W prak­ty­ce po pod­pi­sa­niu umo­wy oka­zu­je się, że za mój lo­kal za­pła­ci­łem po­nad 600 tys. zł. Kie­dy zbli­ża się otwar­cie, go­nią ter­mi­ny, oka­zu­je się, że kosz­ty są dra­stycz­nie wyż­sze. Zle­ci­łem fir­mie P. wy­koń­cze­nie lo­ka­lu w Lu­bli­nie.W Olsz­ty­nie zro­bi­łem go sam. Prze­pła­ci­łem 100 tys. zł.