Farsalos 48 p.n.e. (edycja specjalna) - Romuald Romański - ebook

Farsalos 48 p.n.e. (edycja specjalna) ebook

Romuald Romański

4,5

Opis

Monografia jednej z najsłynniejszych bitew świata starożytnego, w której Juliusz Cezar pokonał Pompejusza Wielkiego. W decydującym momencie Cezara zmusił do ucieczki jazdę Pompejusza. Zwycięstwo w wojnie domowej skutkowało zmianami ustrojowymi w państwie rzymskim, w schyłkowym okresie republiki. Gdy legioniści zmagali się ze sobą na całej linii frontu, z lewego skrzydła ruszyła do ataku jazda Pompejusza. Zmasowana szarża dość szybko przełamała opór kawalerzystów Cezara, którzy wpierw wolno, a później coraz szybciej, zaczęli cofać się, odsłaniając prawe skrzydło armii. W euforii kawalerzyści runęli do przodu, pragnąc – zgodnie z rozkazem – wyjść na tyły walczącego tu legionu X. W tym momencie dowodzący jazdą T. Labienus powinien był wydać rozkaz ominięcia kohort i zaatakowania ich z boków i od tyłu. Tak się jednak nie stało, gdyż Rzymianie, lekceważący rolę jazdy na polu bitwy, nie mieli również wartościowych dowódców, umiejących prawidłowo i skutecznie dowodzić szarżą kawaleryjską. Rozpędzone szwadrony kontynuowały więc atak, uderzając od czoła na kohorty piechoty, używające pila w sposób podobny do tego, w jaki obecna piechota używa bagnetów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Koniec „trójgłowego potwora”

KONIEC „TRÓJ­GŁO­WEGO POTWORA”

Wio­sną 53 r. p.n.e. Rzy­mem wstrzą­snęła tra­giczna wia­do­mość. Oto w pół­noc­nej Mezo­po­ta­mii, nie­opo­dal miej­sco­wo­ści Kar­rhe, w star­ciu ze świetną jazdą i nie­za­wod­nymi łucz­ni­kami Par­tów klę­skę ponio­sła wysłana na pod­bój Per­sji armia rzym­ska. Zgi­nęły tysiące żoł­nie­rzy rzym­skich, a wśród nich rów­nież wódz naczelny Marek Kras­sus, ten sam, który tysią­cami ukrzy­żo­wa­nych powstań­ców Spar­ta­kusa ude­ko­ro­wał ongi rzym­skie drogi. Los cza­sami potrafi zemścić się okrut­nie i szy­der­czo, i teraz, po wielu latach, głowa jed­nego z naj­po­tęż­niej­szych ludzi Rzymu (a na pewno naj­bo­gat­szego) została przy­wie­ziona na dwór króla Oro­desa II i, jak pisze Plu­tarch, posłu­żyła za rekwi­zyt tru­pie teatral­nej wysta­wia­ją­cej tra­ge­dię Eury­pi­desa Bachantki.

Wra­że­nie, jakie śmierć Kras­susa wywo­łała w roz­po­li­ty­ko­wa­nym i peł­nym intryg Rzy­mie, można porów­nać jedy­nie do trzę­sie­nia ziemi. Oto bowiem z dnia na dzień prze­stał ist­nieć „trój­głowy potwór” (Tri­ka­ra­nus), jak nazwał trium­wi­rat, czyli poro­zu­mie­nie mię­dzy Pom­pe­ju­szem, Ceza­rem i wła­śnie Kras­su­sem, rzym­ski pisarz Marek War­ron. Prze­stał ist­nieć potwór, który od wielu już lat rzą­dził bez­względ­nie pań­stwem, w prak­tyce odbie­ra­jąc sens wszel­kim repu­bli­kań­skim insty­tu­cjom.

Choć więc powszech­nie nie­na­wi­dzono trium­wi­ratu, to jed­nak teraz, rów­nie powszech­nie, zaczęto oba­wiać się następstw jego zagłady. Tak już bowiem jest, w każ­dej epoce i pod każdą sze­ro­ko­ścią geo­gra­ficzną, że ludzie przy­zwy­cza­jają się do zna­nego zła i wolą go od nie­zna­nej przy­szło­ści. Zwłasz­cza że tym razem ta przy­szłość ryso­wała się wyjąt­kowo ponuro, gdyż roz­pad trium­wi­ratu gro­ził naj­więk­szym nie­szczę­ściem, jakie może spo­tkać każde pań­stwo – wojną domową! Czyż więc można się dzi­wić, że po śmierci Kras­susa wielu oby­wa­teli zaczęło po cichu żało­wać tego, ofi­cjal­nie tak znie­na­wi­dzo­nego, „trój­gło­wego potwora”.

Tak naprawdę, to nie bar­dzo wiemy, kiedy „poro­zu­mie­nie trzech” zostało zawarte – przed wybo­rem Cezara na kon­sula roku 59 (przed naszą erą oczy­wi­ście) czy też dopiero w trak­cie trwa­nia tegoż kon­sulatu. Zapewne zresztą nie powstało ono od razu, w wyniku jed­nego spo­tka­nia i jed­nej tylko kon­fe­ren­cji, lecz było rezul­ta­tem wielu spo­tkań, narad i przy­go­to­wań.

W każ­dym razie osta­teczna, pod­sta­wowa for­muła tego super­rządu Repu­bliki była zadzi­wia­jąco, wręcz genial­nie pro­sta i spro­wa­dzała się do stwier­dze­nia, że „odtąd nie sta­nie się w Rze­czy­po­spo­li­tej nic, co nie podo­ba­łoby się któ­re­mu­kol­wiek z trzech”. Ta nader pojemna i sku­teczna for­muła pozwo­liła trzem naj­po­tęż­niej­szym ludziom w Repu­blice zre­ali­zo­wać ich naj­istot­niej­sze plany poli­tyczne, a pań­stwu szar­pa­nemu od wielu lat coraz groź­niej­szymi kry­zy­sami zapew­niła względną sta­bi­li­za­cję. Teraz sytu­acja zmie­niła się rady­kal­nie, a bar­dziej dale­ko­wzrocz­nie myślą­cych przed­sta­wi­cieli klasy poli­tycznej Repu­bliki zaczęły drę­czyć pyta­nia, na które, prawdę mówiąc, trudno było zna­leźć dobrą odpo­wiedź: Jak ułożą się sto­sunki mię­dzy Pom­pe­ju­szem a Ceza­rem? Czy pań­stwo nie okaże się za małe dla tych dwóch gigan­tów? Czy doj­dzie mię­dzy nimi do otwar­tej wojny, a jeśli tak, to po czy­jej stro­nie się opo­wie­dzieć w tym kon­flik­cie?

Pyta­nia wręcz fun­da­men­talne, bo od pra­wi­dło­wej odpo­wie­dzi zale­żało wszystko: byt poli­tyczny, mają­tek, a nawet życie.

Co więc uczy­nić, kogo wybrać, aby nie zna­leźć się na przy­szłych listach pro­skryp­cyj­nych? Czyż więc można dzi­wić się fru­stra­cji, wręcz prze­ra­że­niu elit poli­tycz­nych i gospo­dar­czych Rzymu?

W chwili, gdy w Per­sji dopeł­niał się los Kras­susa, Cezar zajęty był tłu­mie­niem kolej­nego powsta­nia Galów, któ­rzy przez wiele lat nie chcieli pogo­dzić się z utratą nie­pod­le­gło­ści i przy­jąć ofia­ro­wa­nego im przez zdo­bywcę dobro­dziej­stwa Pax Romana. Mimo to jed­nak nie zanie­dby­wał spraw poli­tycz­nych i pil­nie śle­dził prze­bieg wyda­rzeń w dale­kiej „sto­licy świata”, inte­re­su­jąc się zwłasz­cza poczy­na­niami Pom­pe­ju­sza. Czy już wów­czas prze­wi­dy­wał moż­li­wość kon­fliktu z tym „ulu­bień­cem for­tuny”? Być może tak! Napię­cia mię­dzy trium­wi­rami poja­wiały się prze­cież już za życia Kras­susa. Cza­sami docho­dziło do spo­rów mię­dzy Pom­pe­ju­szem a Ceza­rem, czę­ściej mię­dzy Kras­su­sem a Pom­pe­ju­szem. Zawsze jed­nak był wów­czas „ten trzeci”, który mógł pod­jąć akcję media­cyjną i pogo­dzić zwa­śnio­nych wodzów. Tak było na przy­kład w stycz­niu 56 r. p.n.e., kiedy to Pom­pe­jusz na posie­dze­niu senatu oskar­żył pra­wie otwar­cie Kras­susa o przy­go­to­wy­wa­nie spi­sku na jego życie. Wów­czas wizja roz­padu trium­wi­ratu nie­po­mier­nie ośmie­liła wro­gich Ceza­rowi opty­ma­tów, któ­rzy zaczęli gro­zić ode­bra­niem mu namiest­nic­twa w Galii (jaw­nie zapo­wia­dał to kan­dy­du­jący na kon­sula Lucjusz Domi­cjusz). A to ozna­czało nie tylko klę­skę pla­nów poli­tycz­nych, ale mogło w kon­se­kwen­cji dopro­wa­dzić do pro­cesu sądo­wego i ska­za­nia zwy­cię­skiego wodza. Nic więc dziw­nego, że Cezar pod­jął wów­czas natych­mia­stową i ener­giczną akcję media­cyjną, w wyniku któ­rej doszło do zjazdu w mia­steczku Luka w Ape­ni­nach, gdzie po trud­nych nego­cja­cjach odno­wiono układ. Pogo­dzeni ze sobą Kras­sus i Pom­pe­jusz zostali kon­sulami roku 55 p.n.e. i, reali­zu­jąc obiet­nice, prze­pro­wa­dzili uchwałę prze­dłu­ża­jącą namiest­nic­two Cezara do 1 marca 50 r. p.n.e.

Ale teraz nie było już Kras­susa! W razie nowego kon­fliktu nie było więc nikogo, kto mógłby zaofia­ro­wać „misję dobrej woli” i pogo­dzić zwa­śnio­nych. Dla Cezara była to strata szcze­gól­nie bole­sna, gdyż – po pierw­sze, w więk­szo­ści przy­pad­ków Kras­sus był jego sojusz­ni­kiem – a po dru­gie, w nowo powsta­łym ukła­dzie był on, przy­naj­mniej na razie, stroną słab­szą, bar­dziej znie­na­wi­dzoną przez senat, a zwłasz­cza opty­ma­tów i nara­żoną na ich ataki.

Sytu­ację dodat­kowo pogor­szyła śmierć Julii, żony Pom­pe­ju­sza a zara­zem córki Cezara, za jed­nym bowiem zama­chem prze­stała ist­nieć rów­nież więź uczu­ciowa łącząca tych dwóch obec­nie naj­waż­niej­szych i naj­po­tęż­niej­szych wodzów i poli­ty­ków w Repu­blice. Teraz więc liczyły się już mię­dzy nimi tylko inte­resy poli­tyczne, a te coraz wyraź­niej były roz­bieżne. W cza­sie bowiem, gdy Cezar ugrun­to­wy­wał swą sławę i pozy­cję poprzez pod­bój Galii, prze­by­wa­jący w Rzy­mie Pom­pe­jusz zdo­łał osią­gnąć rzecz – w prak­tyce wyda­wało się nie­osią­galną – względy ludu i rów­no­cze­śnie coraz wyraź­niejsze popar­cie senatu. Nic więc dziw­nego, że zaczął uwa­żać sie­bie za władcę Repu­bliki z nada­nia obu jej naj­waż­niej­szych fila­rów – ary­sto­kra­cji i ludu. Wpraw­dzie ze strony ary­sto­kra­cji było to typowe mał­żeń­stwo z roz­sądku, a w dodatku przez długi czas na pogra­ni­czu roz­wodu, gdyż wiele wska­zuje na to, że więk­szość nobi­li­tas naj­chęt­niej pozby­łaby się nie tylko Cezara, ale rów­nież Pom­pe­ju­sza, a więc obu „opie­ku­nów” Repu­bliki, i powró­ciła do bar­dzo dla nich wygod­nej for­muły rzą­dów wpro­wa­dzo­nej ongi przez Sullę – ale tak naprawdę tylko nie­liczni (jak np. dość ogra­ni­czony Katon) wie­rzyli, że było to jesz­cze moż­liwe. Dla więk­szo­ści sena­to­rów był to więc raczej wybór mię­dzy mniej­szym i więk­szym złem, a — zda­niem więk­szo­ści – tym mniej­szym złem był Pom­pe­jusz, który prze­cież w 84 r. p.n.e., gdy w Ita­lii wylą­do­wały woj­ska Sulli roz­po­czy­na­ją­cego wojnę z Cynną i tzw. stron­nic­twem mariań­skim (od nazwi­ska wiel­kiego wodza, refor­ma­tora i głów­nego przy­wódcy popu­la­rów, Mariu­sza), nie tylko sta­nął po jego stro­nie, ale nawet przy­pro­wa­dził do jego obozu trzy legiony sfor­mo­wane wła­snym sump­tem. Pamię­tano Pom­pe­juszowi rów­nież i to, że sta­nął po stro­nie senatu w cza­sie buntu Lepi­dusa i głów­nie przy­czy­nił się do jego klę­ski, a w latach 77–72 p.n.e. wal­czył z powo­dze­niem prze­ciw reszt­kom armii popu­la­rów w Hisz­pa­nii.

To były z pew­no­ścią plusy (oczy­wi­ście z punktu widze­nia ary­sto­kra­cji). Były też i minusy, gdyż bar­dzo ambitny, wręcz pyszny Pom­pe­jusz, pozo­sta­jący w cza­sach trium­wi­ratu w Rzy­mie, nie­bez­piecz­nie „lgnął do ludu”, sądząc zapewne, że jest to sku­teczny spo­sób na poko­na­nie Cezara. A takiej „ludo­ma­nii” sena­to­ro­wie bar­dzo się oba­wiali.

Tym nie­mniej jed­nak „mał­żeń­stwo” trwało i wbrew prze­ciw­no­ściom i roz­bież­no­ściom nawet się umac­niało, a dla więk­szo­ści sena­to­rów wciąż wro­giem numer 1 pozo­stał Cezar, który był przy­wódcą popu­la­rów „od zawsze”, rów­nież z powodu związ­ków rodzin­nych (ciotka Cezara Julia była żoną Mariu­sza).

Pamię­tano też, że już Sulla, uła­ska­wia­jąc Cezara pod naci­skiem jego krew­nych i przy­ja­ciół, ostrze­gał przed nim, mówiąc podobno: „Uwa­żaj­cie na tego źle prze­pa­sa­nego chłopca; sie­dzi w nim wielu Mariu­szów”. Pamię­tano Ceza­rowi rów­nież jego jed­no­znaczne dekla­ra­cje sym­pa­tii dla popu­la­rów, ot cho­ciażby maskę Mariu­sza wysta­wioną w pocho­dzie żałob­nym po śmierci ciotki Julii. Dla wielu opty­ma­tów to był doprawdy szok; nie zapo­mi­najmy bowiem, że był to czas, kiedy wszelka pamięć o Mariu­szu i Cyn­nie była obło­żona klą­twą.

A nie była to jedyna tego typu demon­stra­cja. Kilka lat póź­niej Cezar wpra­wił ponow­nie w osłu­pie­nie wszyst­kich nobi­li­tas, wysta­wia­jąc na Kapi­tolu posąg Mariu­sza wraz z wszyst­kimi tro­fe­ami upa­mięt­nia­ją­cymi jego zwy­cię­stwa. W opi­sie Plu­tar­cha wyglą­dało to tak: „Nad­szedł dzień i ludzie zoba­czyli posągi: wszystko błysz­czało od złota i olśnie­wało każ­dego pięk­nem arty­stycz­nego wyko­na­nia, a umiesz­czone na nich napisy mówiły o zasłu­gach i zwy­cię­stwach Mariu­sza w woj­nie z Cym­brami”.

Nie były to puste gesty. Cezar dawał w ten spo­sób do zro­zu­mie­nia sena­to­rom i całej kla­sie nobi­li­tas, jakie są jego poglądy poli­tyczne i na jakim stron­nic­twie zamie­rza się oprzeć w swej karie­rze poli­tycznej. Zapo­wia­dał też w ten spo­sób oba­le­nie sul­liań­skiej kon­sty­tu­cji i rewanż za ter­ror, jaki zapa­no­wał w Rzy­mie po zwy­cię­stwie Sulli. Ter­ror, któ­rego omal sam nie stał się ofiarą.

Opty­ma­tów ogar­nęło więc prze­ra­że­nie, a naj­bar­dziej z nich prze­ni­kliwy, i co naj­waż­niej­sze szczery, prin­ceps sena­tus Luta­cjusz Katu­lus miał ponoć krzyk­nąć, że Cezar „zdo­bywa Rzecz­po­spo­litą już nie przez pod­kopy, lecz sztur­mem maszyn oblęż­ni­czych”.

Trudno więc się dzi­wić, że nobi­li­tas (a przy­naj­mniej naj­bar­dziej aktywna i wojow­ni­cza część tego ugru­po­wa­nia) uwa­żali Cezara za wroga numer 1, któ­rego należy znisz­czyć jak naj­szyb­ciej, nie prze­bie­ra­jąc w środ­kach. Można jed­nak było prze­wi­dy­wać, że Cezar nie podda się bez walki i dla­tego przy­wódcy senatu zaczęli kokie­to­wać Pom­pe­ju­sza, pro­po­nu­jąc mu rolę sprzy­mie­rzeńca i „zbroj­nego ramie­nia” ary­sto­kra­cji.

Cel swój osią­gnęli sto­sun­kowo łatwo, gdyż w nowej kon­fi­gu­ra­cji poli­tycz­nej Cezar prze­stał już być Pom­pe­ju­szowi potrzebny! Wręcz prze­ciw­nie, stał się prze­szkodą w reali­za­cji ambit­nych pla­nów, nie­wiele więc było szans na to, aby „potwór trój­głowy” zmie­nił się w dwu­gło­wego, gdyż obie głowy już wkrótce zaczęły war­czeć i szcze­rzyć do sie­bie kły.

Oczy­wi­ście nie od razu. Przez pewien czas po śmierci Kras­susa obaj dotych­cza­sowi sprzy­mie­rzeńcy zacho­wy­wali się wobec sie­bie dość popraw­nie (Pom­pe­jusz nawet zdo­był się na wiel­ko­duszny gest, odda­jąc jeden ze swych legio­nów do dys­po­zy­cji Cezara, gdy ten po klę­sce pod Atau­taka zna­lazł się on w trud­nej sytu­acji mili­tar­nej). Ale nie brak było też zna­ków zapo­wia­da­ją­cych wybuch kon­fliktu.

Jed­nym z nich, nader symp­to­ma­tycz­nym, było zde­cy­do­wane „nie” Pom­pe­ju­sza na pro­po­zy­cję odno­wie­nia związ­ków rodzin­nych przez poślu­bie­nie Okta­wii, wnuczki sio­stry Cezara.

W sena­cie odczy­tano to nale­ży­cie i ośmie­leni popar­ciem Pom­pe­ju­sza przy­wódcy opty­ma­tów, nie mogąc na razie dosię­gnąć bez­po­śred­nio Cezara, zwal­czali gwał­tow­nie jego poplecz­ni­ków i agen­tów poli­tycz­nych. Odby­wało się to, nie­stety, nie tylko na forum senatu, lecz rów­nież na uli­cach sto­licy w for­mie walk zbroj­nych grup. W rezul­ta­cie Rzym był wręcz ster­ro­ry­zo­wany przez bandy zbrojne, opła­cane bądź to przez Cezara, bądź przez jego prze­ciw­ni­ków.

Naj­groź­niej­sze były oddziały Klo­diu­sza, zwią­za­nego z Ceza­rem, i Milona, zwer­bo­wa­nego przez Pom­pe­ju­sza, a popie­ra­nego rów­nież przez senat. Na uli­cach Wiecz­nego Mia­sta docho­dziło do gwał­tow­nych i krwa­wych starć. W jed­nym z nich, do któ­rego doszło z począt­kiem 52 r. p.n.e. na Via Appia, ludzie Milona zabili Klo­diu­sza – ulu­bieńca wielu ludzi z naj­niż­szych warstw spo­łe­czeń­stwa rzym­skiego (m.in. z tego powodu, że prze­for­so­wał ustawę zapew­nia­jącą pro­le­ta­ria­towi sto­licy korzy­sta­nie z bez­płat­nego roz­daw­nic­twa zboża).

Jego zwo­len­nicy zanie­śli ciało mar­twego idola do sie­dziby senatu i spa­lili je na sto­sie zaim­pro­wi­zo­wa­nym z ław, sto­łów i ksią­żek. Przy oka­zji poszedł z dymem i ten gmach, i sto­jąca po sąsiedzku hala Basi­lica Por­cia. Od tego momentu w Rzy­mie zapa­no­wała kom­pletna anar­chia, która w zasa­dzie unie­moż­li­wiła w tym roku wybór naj­wyż­szych urzęd­ni­ków w pań­stwie, kon­su­lów, pre­to­rów itd., a to ozna­czało para­liż pań­stwa.

Dra­ma­tyczna sytu­acja wymaga zawsze zasto­so­wa­nia nad­zwy­czaj­nych środ­ków zarad­czych. Naj­pro­ściej oczy­wi­ście byłoby uciec się do sta­rej, wypró­bo­wa­nej metody i wyzna­czyć dyk­ta­tora, który dys­po­nu­jąc na prze­ciąg tra­dy­cyj­nych sze­ściu mie­sięcy peł­nią wła­dzy, mógłby uspo­koić i mia­sto, i kraj, a następ­nie, po zło­że­niu swych peł­no­moc­nictw, umoż­li­wić wybór nor­mal­nych władz. Ale naj­prost­sze roz­wią­za­nia nie zawsze są moż­liwe do zasto­so­wa­nia. Kogo bowiem obda­rzyć tym urzę­dem? Pom­pe­ju­sza? A co na to powie Cezar? No i co zrobi sam Pom­pe­jusz, czy aby nie wyko­rzy­sta sytu­acji i nie zechce zatrzy­mać sta­no­wi­ska dyk­ta­tora „na zawsze”?

W związku z tym z „kół zbli­żo­nych do Cezara” wyszedł kon­ku­ren­cyjny pomysł mia­no­wa­nia (a nie wybra­nia) kon­sula sine col­lege (bez kolegi), który skupi w swoim ręku całość zwią­za­nej z tym urzę­dem wła­dzy i dzięki temu uspo­koi mia­sto i pań­stwo.

Nie wiemy, kto naprawdę był auto­rem tej, przy­znać trzeba, nader inte­re­su­ją­cej pro­po­zy­cji. Czy był nim sam Cezar? Być może. Tak czy ina­czej, na pewno był o niej dobrze poin­for­mo­wany i na pewno ją akcep­to­wał. On też zapewne miał – w zamy­śle pro­jek­to­daw­ców – objąć to sta­no­wi­sko.

Trudno w pełni zgo­dzić się z Gerar­dem Wal­te­rem, który twier­dzi, że Ceza­rem kie­ro­wała li tylko nie­cier­pli­wość w zaspo­ka­ja­niu ambi­cji. To tylko część prawdy. W rze­czy­wi­sto­ści Cezar bar­dzo oba­wiał się o swą przy­szłość, zbli­żał się bowiem koniec jego namiest­nic­twa, a to ozna­czało, że sta­nie się osobą pry­watną i może być pocią­gnięty do odpo­wie­dzial­no­ści sądo­wej. Warto pamię­tać, że zgod­nie z pra­wem rzym­skim osobę pia­stu­jącą jaki­kol­wiek urząd można było posta­wić przed sądem dopiero po zakoń­cze­niu kaden­cji, gdy sta­wała się osobą pry­watną.

W przy­padku Cezara mogło to nastą­pić po 1 marca 50 r. p.n.e., gdyż wtedy koń­czyło się jego namiest­nic­two w Galii. Pamię­tajmy rów­nież i o tym, że nie mógł on sta­rać się natych­miast (ani oso­bi­ście, ani zaocz­nie) o kon­su­lat, gdyż obo­wią­zy­wało prawo z roku 342 p.n.e., zgod­nie z któ­rym oby­wa­tel mógł być dopusz­czony do dru­giego kon­su­latu dopiero po upły­wie dzie­się­ciu lat od wyga­śnię­cia pierw­szego. W przy­padku Cezara ter­min ten upły­wał w roku 48, kan­dy­da­turę swą mógł więc zgło­sić dopiero w lipcu 49 r. Przez ponad rok (a dokład­nie przez pięt­na­ście mie­sięcy) byłby więc osobą pry­watną, a o to wła­śnie jego wro­gom cho­dziło.

Pomysł mia­no­wa­nia kon­su­lem nad­zwy­czaj­nym był więc dla Cezara nader atrak­cyjny z tego wła­śnie powodu. Po pro­stu prze­szedłby od jed­nej funk­cji do dru­giej, a następ­nie znów otrzy­małby namiest­nic­two pro­win­cji (a można być pew­nym, że zadbałby o ważne i „przy­szło­ściowe” pro­win­cje) i w ten spo­sób ani przez moment nie byłby wysta­wiony na ataki wro­gów.

Nie wolno poza tym zapo­mi­nać, że obej­mu­jąc ponow­nie (w dodatku jed­no­oso­bowo) sta­no­wi­sko kon­sula, Cezar zyski­wał ogromny wpływ na sytu­ację w pań­stwie, a nie­wąt­pli­wie tak wytrawny poli­tyk, na pewno nie zmar­no­wałby tej szansy.

Pomysł ceza­rian nie zna­lazł jed­nakże uzna­nia w Rzy­mie. Prawdę mówiąc, senat sta­nął przed dra­ma­tycz­nym wybo­rem. Więk­szość sena­to­rów na pewno oba­wiała się Cezara na sta­no­wi­sku jedy­nego kon­sula z peł­nią wła­dzy, w dodatku mia­no­wa­nego na to sta­no­wi­sko wbrew prawu, które nie prze­wi­dy­wało takiej kon­struk­cji jak jed­no­oso­bowy kon­sulat.

Ale wielu z nich (z podob­nych zresztą powo­dów) sprze­ci­wiało się rów­nież mia­no­wa­niu Pom­pe­ju­sza, sądząc (chyba nie bez­pod­staw­nie), że raz osią­gnię­tej wła­dzy może nie zachcieć oddać. Nie zapo­mi­najmy rów­nież i o tym, że agenci poli­tyczni Cezara mieli nie­mały wpływ na roz­wój sytu­acji w sto­licy, prze­ku­pu­jąc galij­skim zło­tem, kogo tylko się dało.

Osta­tecz­nie senat wybrał jed­nak mniej­sze – w swoim prze­ko­na­niu – zło i zaak­cep­to­wał pro­po­zy­cję mia­no­wa­nia jed­nego tylko kon­sula z bar­dzo sze­ro­kimi upraw­nie­niami (mię­dzy innymi z pra­wem do wer­bo­wa­nia żoł­nie­rzy w Ita­lii), powie­rza­jąc tę funk­cję Pom­pe­ju­szowi. Decy­zję tę Dion Kasjusz sko­men­to­wał nastę­pu­jąco: „Ponie­waż Pom­pe­jusz lgnął do ludu mniej niż Cezar, spo­dzie­wali się (sena­to­rzy – przyp. R.R.), że ode­rwą go od niego i pozy­skają dla sie­bie”.

A taki sojusz bar­dzo źle wró­żył Ceza­rowi. A jeśli choć przez moment mógł mieć wąt­pli­wo­ści co do swych dal­szych losów, to osta­tecz­nie roz­wiała je prze­for­so­wana przez Pom­pe­ju­sza ustawa, mocą któ­rej każdy oby­wa­tel mógł podać pod sąd każ­dego urzęd­nika spra­wu­ją­cego swój urząd po roku 70 p.n.e., jeśli ten dopu­ścił się spe­ku­la­cji wybor­czych. Ustawa ta miała wyraź­nie anty­ce­za­riań­skie ostrze, mimo że jej autor zastrze­gał się, iż nie doty­czy ona Cezara. Nikt jed­nak nie miał wąt­pli­wo­ści, że są to tylko puste słowa. Gdyby więc Cezar poja­wił się jako czło­wiek pry­watny w Rzy­mie, natych­miast, jesz­cze przed wybo­rami, pocią­gnięty zostałby do odpo­wie­dzial­no­ści sądo­wej.

Wpraw­dzie wyroki sądów były zawsze, rów­nież i w sta­ro­żyt­nym Rzy­mie, nie­prze­wi­dy­walne, a sprze­daj­ność sędziów ogól­nie znana (zda­rzały się przy­padki, że ten sam sędzia brał łapówki od oby­dwu stron sporu), ale Pom­pe­jusz zabez­pie­czył się przed wszel­kimi nie­spo­dzian­kami i zadbał o to, aby jego kon­ku­rent nie unik­nął kary. W tym celu prze­pro­wa­dził odpo­wied­nią zmianę pro­ce­dury sądo­wej ogra­ni­cza­jącą w znacz­nym stop­niu moż­li­wo­ści obrony pod­sąd­nym. A co naj­istot­niej­sze, zadbał rów­nież o spo­rzą­dze­nie listy sędziów, umiesz­cza­jąc na niej osoby, któ­rych mógł być zupeł­nie pew­nym. Sędziom zapew­niono rów­nież ochronę poli­cyjną, aby zabez­pie­czyć ich przed groźbą ze strony bojó­wek popu­la­rów.

Zresztą „grze­chy” wybor­cze Cezara były tak powszech­nie znane i tak dobrze udo­ku­men­to­wane, że żaden sędzia, nawet naj­mniej stron­ni­czy, nie powi­nien mieć wąt­pli­wo­ści co do tre­ści wyroku.

Uprze­dza­jąc bieg zda­rzeń, Cezar na początku 51 r. p.n.e. zwró­cił się pisem­nie do senatu z prośbą o prze­dłu­że­nie mu namiest­nic­twa w Galii do końca 49 r., liczył bowiem na zwy­cię­stwo w wybo­rach i obję­cie kon­su­latu 1 stycz­nia 48 r. Dzięki takiemu roz­wią­za­niu ani przez moment nie byłby osobą pry­watną, a peł­niąc funk­cje publiczne był – przy­po­mnijmy – nie­ty­kalny dla swych wro­gów. Jed­nak senat na wnio­sek kon­sula M. Klau­diu­sza Mar­cel­lusa pro­po­zy­cję tę odrzu­cił.

Można, jak sądzę, zary­zy­ko­wać tezę, że wła­śnie wów­czas, wła­śnie tą decy­zją, senat zde­cy­do­wał o dal­szym biegu wypad­ków, a mówiąc kon­kret­nie o wybu­chu wojny domo­wej. Decy­zja ta sta­wiała bowiem Cezara przed ham­le­tow­skim pyta­niem być albo nie być. Miał do wyboru bądź zaak­cep­to­wać ją, a tym samym ska­zać się na klę­skę nie tylko zresztą poli­tyczną, ale rów­nież oso­bi­stą, bądź sprze­ci­wić się, a to ozna­czało w kon­se­kwen­cji wojnę domową.

Czy to ozna­cza, że cały senat świa­do­mie dążył do wojny domo­wej? Nie! Więk­szość sena­to­rów, a także opty­ma­tów pozo­sta­ją­cych poza sena­tem, zapewne panicz­nie bała się tej wizji, ale nie potra­fiła prze­ciw­sta­wić się dyk­ta­towi wąskiej grupy przy­wód­ców. Tak naprawdę więc to „senaccy jastrzę­bie”, a nie Cezar rzu­cili te przy­sło­wiowe już dziś kości, sta­wia­jąc Cezara w sytu­acji bez wyj­ścia. Warto o tym pamię­tać ana­li­zu­jąc prze­bieg wyda­rzeń od momentu decy­zji senatu, odma­wia­ją­cej Ceza­rowi prawa do prze­dłu­że­nia namiest­nic­twa, do momentu, w któ­rym prze­kro­czył on na czele swych legio­nów małą rzeczkę Rubi­kon, która dzięki temu zro­biła w histo­rii osza­ła­mia­jącą karierę. Bo kości raz rzu­cone, toczą się dalej same, a rzu­ca­jący prze­stają mieć wpływ na osta­teczny wynik.

Powróćmy jed­nak do pre­zen­ta­cji wyda­rzeń. W cza­sie, gdy w sena­cie decy­do­wano o jego przy­szło­ści poli­tycz­nej, Cezar miał jesz­cze zwią­zane ręce wojną w Galii. Wpraw­dzie skoń­czyło się naj­groź­niej­sze powsta­nie Galów pod wodzą Wercyn­ge­to­ryksa, ale tliły się jesz­cze ostat­nie gniazda oporu, a zwłasz­cza bro­niło się Uksel­lo­du­num, w któ­rym zamknęli się ostatni fana­tyczni obrońcy nie­pod­le­gło­ści kraju. Utrud­niało to nie­wąt­pli­wie Ceza­rowi wywie­ra­nie oso­bi­stego wpływu na roz­wój sytu­acji poli­tycz­nej w Rzy­mie. Można więc łatwo wyobra­zić sobie, jak bar­dzo żało­wał on utraty Klo­diu­sza i jak gorącz­kowo poszu­ki­wał jego następcy, rów­nie ener­gicz­nego i rzut­kiego, który byłby rów­nie spraw­nym jego agen­tem poli­tycz­nym w Rzy­mie.

Osta­tecz­nie wybór padł na Skry­bo­niu­sza Kuriona. Był to względ­nie młody, 35-letni utra­cjusz, ongi przy­ja­ciel Klo­diu­sza, po któ­rym prze­jął także jego żonę. Cezar, aby zwią­zać go z sobą, spła­cił jego ogromne długi, się­ga­jące ponoć kwoty 60 milio­nów sester­ców (grubo ponad 60 milio­nów fran­ków w zło­cie), co, zda­niem Gerarda Wal­tera – autora bio­gra­fii Cezara, sta­no­wiło jedy­nie skromną zaliczkę na poczet przy­szłych hono­ra­riów. Wypada zgo­dzić się z tą opi­nią, gdyż Cezar nie nale­żał do dusi­gro­szów, wręcz prze­ciw­nie, zyskał sobie dobrze udo­ku­men­to­waną sławę czło­wieka hoj­nego, wręcz roz­rzut­nego, zwłasz­cza wów­czas, gdy cho­dziło o kupo­wa­nie ludzi i osią­ga­nie tą drogą zamie­rzo­nych celów poli­tycz­nych.

Przy­znać trzeba rów­nież, że posia­dał on nad­zwy­czajną zdol­ność traf­nej oceny i kupo­wał jedy­nie tych, któ­rych istot­nie warto było kupić. Rów­nież i w przy­padku Kuriona nie były to pie­nią­dze wyrzu­cone w błoto, gdyż oka­zał się on sprzy­mie­rzeń­cem inte­li­gent­nym, prze­ni­kli­wym i pomy­sło­wym. Dzięki tym cechom cha­rak­teru udało mu się przez kilka naj­trud­niej­szych mie­sięcy z powo­dze­niem repre­zen­to­wać w Rzy­mie inte­resy Cezara, wal­cząc z ogrom­nym upo­rem i talen­tem o rzecz dla swego moco­dawcy naj­cen­niej­szą – czas.

Warto też zauwa­żyć, że zada­nie swe reali­zo­wał sto­su­jąc nie­kon­wen­cjo­nalne metody. Przez pewien okres mia­no­wi­cie uda­wał z powo­dze­niem czło­wieka neu­tral­nego, nie­zwią­za­nego z żad­nym obo­zem poli­tycz­nym (a nawet w pew­nym stop­niu nie­chęt­nego Ceza­rowi). Jeśli wystę­po­wał z jakąś ini­cja­tywą usta­wo­daw­czą, to zazwy­czaj była ona wymie­rzona rów­no­cze­śnie prze­ciw Ceza­rowi i Pom­pe­ju­szowi lub przy­naj­mniej prze­ciw sena­to­rom popie­ra­ją­cym tego ostat­niego. W dodatku były to, jak pisze Dion Kasjusz, wnio­ski „nie­by­wałe”, zmu­sza­jące senat do cią­głych i dłu­go­trwa­łych debat, dzięki któ­rym bra­ko­wało po pro­stu czasu na pod­ję­cie uchwał wymie­rzo­nych bez­po­śred­nio w Cezara. A o to wła­śnie głów­nie cho­dziło.

Sto­su­jąc tę dywer­syjną poli­tykę nie wahał się rów­nież kie­ro­wać ostrza dys­ku­sji i kry­tyki bez­po­śred­nio prze­ciw sobie. Tak było na przy­kład wów­czas, gdy przed­sta­wił sena­towi pro­jekt rze­komo nie­zbęd­nych prac nad kon­ser­wa­cją dróg Repu­bliki i zapro­po­no­wał, aby to jemu wła­śnie powie­rzyć to zada­nie. Było to przed­się­wzię­cie tak ogromne i roku­jące tak osza­ła­mia­jące zyski temu, komu zosta­nie ono powie­rzone, że nie­wąt­pli­wie na długo zajęło uwagę nie tylko senatu i całej klasy poli­tycz­nej, ale rów­nież i kół gospo­dar­czych.

Osta­tecz­nie sprawa oczy­wi­ście upa­dła, ale dzięki takim wła­śnie posu­nię­ciom Kurion zyski­wał na cza­sie, a o to, powta­rzam, głów­nie cho­dziło, gdyż nie­cier­pli­wość wro­gów Cezara rosła i bar­dzo chciano skró­cić jego namiest­nic­two, a w kon­se­kwen­cji posta­wić przed sądem.

Dla­tego też już w 51 r. p.n.e. Marek Klau­diusz Mar­cel­lus, kon­sul tegoż roku, zgło­sił wnio­sek o wyzna­cze­nie następcy Cezara. Para­dok­sal­nie, argu­men­tem uza­sad­nia­ją­cym ten wnio­sek były zwy­cię­stwa odnie­sione przez Cezara w Galii, Mar­cel­lus bowiem stwier­dził, że wojna z Galami została w zasa­dzie zakoń­czona, nie ma więc sensu pozo­sta­wia­nia Galii i Ili­rii w rękach Cezara i należy już obec­nie wyzna­czyć jego następcę, który będzie gotów objąć swoją funk­cję w marcu 50 r. a więc wów­czas, gdy skoń­czy się kaden­cja Cezara. Prze­ciw­ni­kom Cezara nie udało się prze­for­so­wać odpo­wied­niej uchwały, gdyż wystą­pili prze­ciw niej try­buni ludowi, ponoć prze­ku­pieni przez Cezara, a i Pom­pe­jusz odniósł się do tej pro­po­zy­cji nader chłodno.

Mar­cel­lus i jego poplecz­nicy, poko­nani w tej zasad­ni­czej spra­wie, nie omiesz­kali jed­nak wyko­rzy­stać swej pozy­cji, aby przy­naj­mniej upo­ko­rzyć i poni­żyć Cezara, odbie­ra­jąc oby­wa­tel­stwo rzym­skie miesz­kań­com kolo­nii Novum Comum zało­żo­nej przez Cezara. Jed­nego z jej miesz­kań­ców kon­sul Mar­cel­lus kazał nawet wychło­stać rózgami (kary tej nie wolno było sto­so­wać wobec oby­wa­teli rzym­skich), radząc mu, aby poszedł do Cezara i poka­zał mu pręgi na swoim ciele.

Ataki na Cezara wzmo­gły się z począt­kiem roku 50. Funk­cje kon­su­lów peł­nili wów­czas Gajusz Klau­diusz Mar­cel­lus (brat stry­jeczny Marka) i L. Emi­liusz Pau­lus. Neu­tral­ność tego ostat­niego udało się wpraw­dzie kupić za kwotę 1500 talen­tów1, ale Mar­cel­lus był czło­wie­kiem nie do kupie­nia, jego wro­gość do Cezara wyni­kała bowiem nie tylko z pobu­dek poli­tycz­nych, ale rów­nież oso­bi­stych2. Nikogo więc nie dzi­wiło, że to wła­śnie Mar­cel­lus pra­wie natych­miast po obję­ciu urzędu wysu­nął pro­jekt ode­bra­nia Ceza­rowi namiest­nic­twa i wyzna­cze­nia jego następcy dla Galii i Ili­rii.

W trak­cie dys­ku­sji nad tym pro­jek­tem w sena­cie Kurion zasto­so­wał swą ulu­bioną metodę: pozor­nie poparł pro­jekt uzna­jąc go za dosko­nały, rów­no­cze­śnie jed­nak zażą­dał, aby rów­nież Pom­pe­ju­szowi dać następcę3. Roz­go­rzała zacięta dys­ku­sja, w któ­rej Kurion uza­sad­niał swe sta­no­wi­sko tym, że obaj wielcy poli­tycy i wodzo­wie (tj. Pom­pe­jusz i Cezar) odno­szą się do sie­bie nie­przy­jaź­nie i dla­tego, ze względu na dobro pań­stwa, należy im oby­dwóm natych­miast ode­brać wła­dzę. Oskar­żył też Pom­pe­jusza o dąże­nie do jedy­no­władz­twa, a w kon­klu­zji stwier­dził, że gdyby obaj namiest­nicy nie zaak­cep­to­wali tej decy­zji senatu, to należy uznać ich obu za nie­przy­ja­ciół ojczy­zny.

Pomysł – trzeba to przy­znać – był zna­ko­mity, zwłasz­cza jeśli pamię­tamy o tym, że tra­fiał do prze­ko­na­nia wcale nie­ma­łej czę­ści nobi­li­tas, któ­rzy byliby radzi usu­nąć obu poli­ty­ków zagra­ża­ją­cych, tak czy ina­czej, domi­nu­ją­cej pozy­cji senatu. Natych­miast też roz­go­rzała namiętna dys­ku­sja, która, jak łatwo było prze­wi­dzieć, skoń­czyła się na niczym. Nie prze­dłu­żono wpraw­dzie namiest­nic­twa Ceza­rowi, ale też nie wyzna­czono jego następcy, a to w prak­tyce ozna­czało, że wpraw­dzie jego namiest­nic­two wyga­sło, ale wobec nie­mia­no­wa­nia następcy mógł on, a nawet powi­nien, peł­nić na­dal swą funk­cję.

Oczy­wi­ście debata ta nie zakoń­czyła walki stron­nic­twa opty­ma­tów o wyeli­mi­no­wa­nie Cezara z życia poli­tycz­nego. Wnio­sek o pozba­wie­nie go urzędu wra­cał jesz­cze kil­ka­krot­nie na posie­dze­nia senatu, lecz próby wzno­wie­nia dys­ku­sji roz­bi­jały się o weto Kuriona (miał do tego prawo, peł­niąc w tym roku funk­cję try­buna ludo­wego).

W miarę upływu mie­sięcy atmos­fera poli­tyczna w Rzy­mie sta­wała się coraz bar­dziej napięta. Prze­wa­żała opi­nia, iż zaostrza­jący się kon­flikt może zakoń­czyć się wojną domową, któ­rej – co oczy­wi­ste – bar­dzo się oba­wiano. Pamię­tano prze­cież dosko­nale ter­ror Mariu­sza i pro­skryp­cje Sulli. Atmos­fera nie­pew­no­ści pano­wała zwłasz­cza w sena­cie, któ­rego człon­ko­wie mieli pełną świa­do­mość tego, że to wła­śnie oni przede wszyst­kim poniosą kon­se­kwen­cje zbli­ża­ją­cej się burzy, zwłasz­cza jeśli zwy­cięży w niej Cezar.

Mimo to przy­wódcy stron­nic­twa pom­pe­jań­skiego coraz wyraź­niej dążyli jed­nak do bez­po­śred­niej kon­fron­ta­cji.

Nie mogąc odnieść fron­tal­nego suk­cesu, zasto­so­wano metodę „małych kro­ków”. Mię­dzy innymi G. Mar­cel­lu­sowi udało się prze­for­so­wać w sena­cie decy­zję, pozor­nie słuszną i bez­stronną, naka­zu­jącą Pom­pe­ju­szowi i Ceza­rowi ode­sła­nie po jed­nym legio­nie do Syrii dla wzmoc­nie­nia tej zagro­żo­nej przez Par­tów pro­win­cji. Rzecz jed­nak w tym, że Pom­pe­jusz spryt­nie wyko­rzy­stał sytu­ację i oznaj­mił, że wysyła legion, który swego czasu (po klę­sce pod Atu­atuką w Galii, w cza­sie powsta­nia Ambio­ryksa) wypo­ży­czył swemu sojusz­ni­kowi. W ten pro­sty spo­sób za jed­nym zama­chem pozba­wiono Cezara dwóch legio­nów.

Zamiary prze­ciw­ni­ków w tym wzglę­dzie były bar­dzo czy­telne, jed­nakże Cezar nie chciał zadraż­niać sytu­acji i legiony posłusz­nie ode­słał. Pom­pe­jusz wyko­rzy­stał zresztą pomysł Mar­cel­lusa do mak­si­mum, bowiem legio­nów tych by­naj­mniej nie wysłał do Syrii, lecz zatrzy­mał w Ita­lii, w oko­licy Kapui, wzmac­nia­jąc nimi swą armię. W kon­se­kwen­cji odniósł więc podwójną korzyść – osła­bił Cezara i wzmoc­nił wła­sną armię.

Przy­znać trzeba, że i Cezar oka­zał się gra­czem nie­tu­zin­ko­wym i potra­fił nawet z tej nie­ko­rzyst­nej dla sie­bie sytu­acji wycią­gnąć pewne korzy­ści. Odsy­ła­jąc mia­no­wi­cie żoł­nie­rzy Pom­pe­ju­sza zapew­nił sobie ich przy­chyl­ność nagrodą w wyso­ko­ści 250 sester­ców dla każ­dego żoł­nie­rza. Prze­ku­pił rów­nież ofi­ce­rów przy­sła­nych po odbiór wojsk i zro­bił z nich – jak­by­śmy to dziś powie­dzieli – podwój­nych agen­tów. Skło­nił ich bowiem do tego, aby skła­da­jąc spra­woz­da­nie z prze­biegu misji Pom­pe­ju­szowi celowo przed­sta­wiali sytu­ację w armii Cezara w czar­nych bar­wach. „Opo­wia­dali mia­no­wi­cie, że woj­ska Cezara tęsk­nią do Pom­pe­ju­sza, że choć tu na miej­scu jego sytu­acja jest trudna z powodu zawi­ści poli­tycz­nych, tam stoją gotowe do usług jego olbrzy­mie siły, które – skoro tylko znajdą się na tere­nie Ita­lii – natych­miast przejdą na jego stronę; do tego stop­nia Cezar znie­na­wi­dzony jest przez swo­ich żoł­nie­rzy z powodu nie­ustan­nych wojen, tym bar­dziej, że podej­rze­wają go o ambi­cje samo­wład­cze”4. Jed­nym sło­wem, w razie kon­fliktu Cezar zosta­nie pobity przez wła­sne legiony, a Pom­pe­jusz odnie­sie zwy­cię­stwo, prak­tycz­nie nie wycią­ga­jąc mie­cza z pochwy.

W grun­cie rze­czy intryga była szyta dość gru­bymi nićmi, ale zadu­fany w sobie i chyba jed­nak nieco naiwny i nie­zbyt inte­li­gentny Pom­pe­jusz uwie­rzył w te zapew­nie­nia i nabrał takiej pew­no­ści sie­bie, że miał podobno oświad­czyć w sena­cie, że nie warto kło­po­tać się i myśleć o przy­go­to­wa­niach wojen­nych, bo gdyby jakieś nie­bez­pie­czeń­stwo miało nadejść, on jed­nym tup­nię­ciem nogi całą Ita­lię napełni swo­imi woj­skami5.

Opty­mi­zmu i nad­mier­nej pew­no­ści nie bra­ko­wało rów­nież kon­su­lowi Mar­cel­lu­sowi, który po raz kolejny posta­wił w sena­cie kwe­stię pozba­wie­nia Cezara namiest­nic­twa Galii i Ili­rii. Tym razem jed­nak posłu­żył się spryt­nym (przy­naj­mniej we wła­snym mnie­ma­niu) wybie­giem, roz­dzie­la­jąc dwie kwe­stie – namiest­nic­twa Cezara i dowódz­twa Pom­pe­ju­sza. Naj­pierw zapy­tał sena­to­rów, czy zga­dzają się mia­no­wać następ­ców Cezara. Na tak sfor­mu­ło­wane pyta­nie oczy­wi­ście uzy­skał jed­no­myślną odpo­wiedź twier­dzącą. Prze­cież nikt z nobi­li­tas nie mógł gło­so­wać za spe­cjal­nymi przy­wi­le­jami dla Cezara, który był ich głów­nym wro­giem i „zdo­by­wał pod­ko­pami Rzecz­po­spo­litą”.

Nato­miast w kwe­stii pozba­wie­nia dowódz­twa Pom­pe­ju­sza sena­to­ro­wie wypo­wie­dzieli się w więk­szo­ści nega­tyw­nie, co było rów­nież dość łatwe do prze­wi­dze­nia. Więk­szość sena­to­rów zda­wała sobie sprawę z faktu, że pod­ję­cie uchwały o pozba­wie­niu Cezara namiest­nic­twa ozna­cza wojnę. A tę można było wygrać jedy­nie w soju­szu z Pom­pe­ju­szem.

Nie­wy­klu­czone też, że znaczna część sena­to­rów łudziła się, że Pom­pe­jusz wal­czy wraz z nimi o zacho­wa­nie ustroju repu­bli­kań­skiego. Wielu jed­nak – nie zapo­mi­najmy o tym – zda­wało sobie sprawę, że wybie­ra­jąc mię­dzy Ceza­rem a Pom­pe­juszem, wybie­rają jedy­nie mię­dzy mniej­szym i więk­szym złem. Zali­czał się do nich Cyce­ron, który był prze­ko­nany, że zwy­cię­stwo Pom­pe­jusza może być nie­bez­pieczne dla Repu­bliki, sta­nął jed­nak po jego stro­nie, będąc pew­nym, że zwy­cię­stwo Cezara ozna­cza z kolei jej pewny upa­dek.

Walka na uchwały nie została by­naj­mniej zakoń­czona z chwilą prze­gło­so­wa­nia wnio­sków Mar­cel­lusa. Zwo­len­nicy Cezara czu­wali i try­bun ludowy S. Kurion zażą­dał przy­wró­ce­nia poprzed­niej for­muły i wezwał sena­to­rów do pod­ję­cia decy­zji o rów­no­cze­snym ode­sła­niu obu anta­go­ni­stów w zaci­sze domowe. Tym razem gło­so­wa­nie dało rezul­tat odmienny – 370 sena­to­rów opo­wie­działo się za wnio­skiem Kuriona, prze­ciw było jedy­nie 22.

Trudno oprzeć się wra­że­niu, że wła­śnie ten rezul­tat odzwier­cie­dlał praw­dziwe uczu­cia więk­szo­ści poli­ty­ków Repu­bliki. Bali się Cezara, ale nie ufali rów­nież Pom­pe­ju­szowi i naj­chęt­niej pozby­liby się ich obu jed­no­cze­śnie. Wynik ten świad­czy rów­nież, jak w grun­cie rze­czy nie­liczne było stron­nic­two „jastrzębi”. W prak­tyce liczyło ono wła­śnie około 20–30 osób. Reszta chciała po pro­stu pozbyć się Cezara i Pom­pe­ju­sza, bo oba­wiała się, że ambi­cje ich obu zbu­rzą w końcu tak wygodny świat Repu­bliki, w któ­rej od nie­pa­mięt­nych wie­ków przy­słu­gi­wało eli­cie poli­tycz­nej prawo pia­sto­wa­nia wyso­kich urzę­dów, zdo­by­wa­nych w wol­nej, ale ogra­ni­czo­nej do ich eli­tar­nego grona, rywa­li­za­cji. Bro­nili świata, w któ­rym można było zdo­by­wać bogac­twa gra­biąc bez­li­to­śnie przy­zna­wane im na rok lub dłu­żej pro­win­cje.

Można jed­nak mnie­mać, że Mar­cel­lus nie zro­zu­miał tej nauczki i posta­no­wił mimo wszystko skło­nić senat do zde­cy­do­wa­nego wystą­pie­nia. Nie rozu­miał bądź też nie chciał rozu­mieć, gdyż nale­żał do grona dwu­dzie­stu kilku eks­tre­mi­stów, któ­rzy doma­gali się odwo­ła­nia Cezara za wszelką cenę, nawet za cenę wojny domo­wej!

Do osią­gnię­cia zamie­rzo­nego celu posłu­żył się Mar­cel­lus plotką, która zaczęła wów­czas krą­żyć po Rzy­mie, że Cezar już zde­cy­do­wał się oba­lić Repu­blikę i w tym celu kon­cen­truje swe legiony na gra­nicy Ita­lii. Rów­nież i tym razem poniósł klę­skę, gdyż Kurio­nowi i Mar­kowi Anto­niu­szowi udało się prze­ko­nać sena­to­rów, że była to fał­szywa infor­ma­cja, a inten­cje Cezara są i pozo­staną poko­jowe. Wów­czas roz­wście­czony poraż­kami kon­sul miał ponoć krzyk­nąć, że „prze­ciw ban­dy­cie trzeba broni, a nie gło­so­wa­nia” i posie­dze­nie zamknął6.

Wkrótce też oka­zało się, co miał na myśli mówiąc o broni, udał się bowiem w towa­rzy­stwie swego kolegi na urzę­dzie oraz dwóch kon­su­lów mia­no­wa­nych na rok następny do Pom­pe­ju­sza, który ze względu na swą funk­cję woj­skową prze­by­wał poza Rzy­mem. Wrę­czył mu miecz, a następ­nie w uro­czy­stej prze­mo­wie wezwał do obrony Repu­bliki przed Ceza­rem, powie­rza­jąc Pom­pe­ju­szowi dowódz­two wszyst­kich sił, jakimi w tym momen­cie dys­po­no­wał senat. Zezwo­lił rów­nież na doko­na­nie zaciągu nowych wojsk. Pom­pe­jusz miecz przy­jął i oświad­czył, że jest posłuszny roz­ka­zom kon­su­lów. Natych­miast też przy­stą­pił, nie­zbyt jed­nak ener­gicz­nie, do przy­go­to­wań wojen­nych.

Od tej chwili wybuch wojny domo­wej był więc jedy­nie kwe­stią czasu. Oka­zało się rów­nież, że rację miał Celiusz, który w liście do Cyce­rona pisał: „Pom­pe­jusz jest zde­cy­do­wany nie dopu­ścić do tego, by Cezar został kon­su­lem, zanim zda swe woj­ska i prze­każe pro­win­cje. Cezar zaś jest prze­ko­nany, że jedy­nym dla niego ratun­kiem jest zatrzy­ma­nie przy sobie armii… Taki będzie koniec tych wiel­kich czu­ło­ści i tego groź­nego przy­mie­rza – nie tajona wro­gość, lecz otwarta wojna”? To bar­dzo słuszne spo­strze­że­nie, warto je jed­nak uzu­peł­nić stwier­dze­niem, że „czu­ło­ści” mię­dzy Pom­pe­juszem a Ceza­rem skoń­czyły się dawno, a do wojny jed­nego i dru­giego pchały nie tylko oso­bi­ste ani­mo­zje i ambi­cje, lecz rów­nież (a może nawet przede wszyst­kim) nie­prze­jed­nane sta­no­wi­sko nie­któ­rych przy­wód­ców opty­ma­tów, goto­wych pod­jąć ryzyko wojny domo­wej, byle tylko usu­nąć raz na zawsze Cezara ze sceny poli­tycz­nej. To z ich winy, przy­po­mi­nam, Cezar zna­lazł się w sytu­acji bez wyj­ścia i prę­dzej czy póź­niej musiał pod­jąć rady­kalne decy­zje.

W trak­cie tych zacię­tych bojów poli­tycz­nych Ceza­rowi udało się wresz­cie zakoń­czyć pod­bój Galii. Osta­tecz­nie stała się ona w pełni pro­win­cją rzym­ską w 51 r. p.n.e. Upa­dek Uksel­lo­du­num ode­brał bowiem Galom, nie tylko zało­dze i miesz­kań­com mia­sta, lecz pra­wie całemu naro­dowi, wszelką ochotę do dal­szej walki. Nie­mały wpływ na postawę Galów miały zapewne ich wie­rze­nia. Jak wszy­scy Cel­to­wie, uwa­żali oni źró­dła wodne za opie­kuń­cze i dobro­czynne bóstwa. Gdy więc wsku­tek rzym­skich prac inży­nie­ryj­nych ni­gdy nie­wy­sy­cha­jące źró­dło, zaopa­tru­jące w wodę Uksel­lo­du­num, nie­ocze­ki­wa­nie wyschło, ode­brali to jako znak dany od bogów, aby zakoń­czyć walkę. Czyż w tych oko­licz­no­ściach dal­szy opór mógł mieć sens?

A może był to tylko wygodny pre­tekst? Przez około dzie­sięć lat ple­miona galij­skie sta­wiały boha­ter­ski – choć nie zawsze sko­or­dy­no­wany i kon­se­kwentny – opór. Straty, jakie ponio­sły, były ogromne. Cezar w swym spra­woz­da­niu zło­żo­nym sena­towi w 46 r. p.n.e. wymie­nia 800 zdo­by­tych miast i mia­ste­czek. Nie­wąt­pli­wie więk­szość z nich ule­gła znisz­cze­niu, gdyż wódz rzym­ski by­naj­mniej nie pobła­żał swym wro­gom, pra­gnąc zmu­sić ich ter­ro­rem do ule­gło­ści. Naj­wy­mow­niej świad­czy o tym przy­kład Ava­ri­cum, w któ­rym wymor­do­wano prze­cież czter­dzie­ści tysięcy ludzi. W wal­kach – jak wynika z tego samego spra­woz­da­nia – zgi­nął milion wojow­ni­ków, a drugi milion został wzięty do nie­woli. O stra­tach, jakie ponio­sła lud­ność cywilna, zwłasz­cza wśród kobiet i dzieci, nawet się nie wspo­mina.

Ogromne poła­cie kraju były wylud­nione, spa­lone i zruj­no­wane. Kraj został prak­tycz­nie pozba­wiony wszel­kich zapa­sów i sił wytwór­czych, a nagro­ma­dzone bogac­twa zra­bo­wane. Trudno więc doprawdy dzi­wić się Galom, że stra­cili wresz­cie osta­tecz­nie wolę walki, że nastą­piło znane i czę­sto spo­ty­kane w histo­rii zja­wi­sko zmę­cze­nia bio­lo­gicz­nego, które naj­bar­dziej boha­ter­skim naro­dom odbiera wolę walki (doświad­czyli tego Fran­cuzi w cza­sie II wojny świa­to­wej).

Dla Cezara osta­teczna kapi­tu­la­cja Galów sta­no­wiła praw­dziwy uśmiech losu, gdyż mógł wresz­cie dum­nie poin­for­mo­wać senat i lud rzym­ski, że Galia staje się pro­win­cją Repu­bliki. Ta infor­ma­cja spra­wiła ogromne wra­że­nie w „sto­licy świata” i na pewien czas powstrzy­mała senat od podej­mo­wa­nia nie­ko­rzyst­nych dla Cezara decy­zji.

Swo­iste zawie­sze­nie broni trwało jed­nak krótko. Do ponow­nego zaostrze­nia sytu­acji przy­czy­nił się zresztą sam Cezar, który miał wresz­cie czas i moż­li­wo­ści, aby oso­bi­ście zaan­ga­żo­wać się w bie­żące roz­grywki poli­tyczne. Zaczął od spo­tkań z miesz­kań­cami Galii Przed­al­pej­skiej, dzię­ku­jąc im za popar­cie, jakiego udzie­lali mu przez wiele lat, dostar­cza­jąc żoł­nie­rzy dla cią­gle roz­ra­sta­ją­cej się armii.

Doko­nał też inspek­cji swo­ich wojsk i wyzna­czył poszcze­gól­nym legio­nom nowe leża zimowe. Z posia­da­nych dzie­się­ciu legio­nów osiem zosta­wił w Galii, gdzie miały stać na straży Pax Romana, a dwa ulo­ko­wał na tere­nie Galii Przed­al­pej­skiej. Takie roz­lo­ko­wa­nie wojsk zadaje kłam wszel­kim pomó­wie­niom Mar­cel­lusa i świad­czy wymow­nie o tym, że Cezar jesz­cze wie­rzył w moż­li­wość poko­jo­wego zała­twie­nia sporu.

Po przy­by­ciu do Rawenny spo­tkał się z Kurio­nem, któ­rego kaden­cja jako try­buna ludo­wego wła­śnie upły­nęła. Roz­mowy z tym nie­tu­zin­ko­wym poli­ty­kiem pozwo­liły mu zapewne lepiej zorien­to­wać się w sytu­acji poli­tycz­nej Rzymu i sfor­mu­ło­wać wytyczne dla Kwin­tusa Kasju­sza Lon­gi­nusa i Marka Anto­niu­sza, któ­rzy zostali wła­śnie wybrani na try­bu­nów ludo­wych i prze­jęli po Kurio­nie funk­cje agen­tów poli­tycz­nych Cezara.

Być może w wyniku tych roz­mów skie­ro­wał do senatu pismo, w któ­rym oświad­czył, że zga­dza się na zło­że­nie dowódz­twa pod warun­kiem, że to samo uczyni Pom­pe­jusz. W prze­ciw­nym razie „natych­miast przy­bę­dzie, aby pomścić krzywdy jemu, jak i ojczyź­nie wyrzą­dzone”7.

Można by zarzu­cić Ceza­rowi pewną nie­kon­se­kwen­cję w dzia­ła­niu, gdyż z jed­nej strony osła­bił swą pozy­cję mili­tarną pozo­sta­wia­jąc więk­szość swych sił w Galii, a z dru­giej strony gro­ził sena­to­rom i Pom­pe­ju­szowi zemstą, a więc jakby zaostrzał swe sta­no­wi­sko. Ana­li­zu­jąc postawę Cezara musimy jed­nak pamię­tać o tym, że był on inte­li­gent­nym, prze­wi­du­ją­cym poli­ty­kiem i zda­jąc sobie sprawę z nastro­jów panu­ją­cych w spo­łe­czeń­stwie, nie chciał brać na sie­bie odpo­wie­dzial­no­ści za roz­po­czę­cie wojny domo­wej.

Roz­lo­ko­wu­jąc więc armię tak, jak wcze­śniej zostało opi­sane, wyka­zy­wał swą dobrą wolę, wysy­ła­jąc rów­no­cze­śnie, uży­wa­jąc ter­mi­no­lo­gii spor­to­wej, piłkę na stronę prze­ciw­nika. Jego pro­po­zy­cja spra­wiała wra­że­nie słusz­nej i uza­sad­nio­nej, a co naj­waż­niej­sze – umiar­ko­wa­nej; gdyby więc została odrzu­cona (a tego mógł się spo­dzie­wać), to wina za wszystko, co się potem sta­nie, powinna spaść na senat i Pom­pe­ju­sza.

Idąc tym tokiem myśle­nia można przy­pusz­czać, że wzmianka o ewen­tu­al­nej zemście miała jedy­nie uzmy­sło­wić jego prze­ciw­ni­kom, na co się nara­żają, odrzu­ca­jąc wycią­gniętą rękę, bo wów­czas to oni będą winni roz­pę­ta­nia wojny, a Cezar do sto­licy przy­bę­dzie jako mści­ciel krzywd swo­ich i ojczy­zny. Z pismem do Rzymu poje­chał Kurion, który przy tej oka­zji pobił nie­wąt­pli­wie ówcze­sny rekord szyb­ko­ści, prze­by­wa­jąc odle­głość 210 km dzie­lącą Rawennę od Rzymu w trzy dni. Dzięki temu przy­był do sto­licy 1 stycz­nia i natych­miast wrę­czył pismo nowym kon­su­lom, czyli C. Klau­diu­szowi Mar­cel­lu­sowi i L. Kor­ne­liu­szowi Len­tu­lu­sowi.

Zali­czali się oni do stron­ni­ków Pom­pe­ju­sza i nie zamie­rzali począt­kowo nada­wać spra­wie biegu, jed­nakże pod naci­skiem Marka Anto­niu­sza, nowego try­buna zwią­za­nego jak wiemy ści­śle z Ceza­rem, popar­tego w tej spra­wie przez K. Kasju­sza, ustą­pili i list w końcu odczy­tano. Wywią­zała się gorąca dys­ku­sja. Nie doty­czyła ona jed­nak tre­ści pisma, gdyż prze­wod­ni­czący obra­dom Len­tu­lus wyra­ził sta­now­czy sprze­ciw, oświad­cza­jąc, że sta­wia na porządku dzien­nym roz­wa­ża­nia nad ogólną sytu­acją pań­stwa. Wystą­pie­nie swe zakoń­czył swo­istym ulti­ma­tum, stwier­dza­jąc, że „nie uchybi swym obo­wiąz­kom wobec senatu i Rzecz­po­spo­li­tej, pod warun­kiem, że każdy wypo­wie swoje zda­nie odważ­nie i sta­now­czo; jeśli zaś jak daw­niej będą się oglą­dali na Cezara i ubie­gali o jego względy, sam o sobie pomy­śli wbrew powa­dze senatu – i on bowiem zna drogę do łaski i przy­jaźni Cezara”8.

W nie­zwy­kle twar­dym tonie prze­mó­wił nowy teść Pom­pe­ju­sza – Scy­pion Metel­lus, oświad­cza­jąc, że Pom­pe­jusz zamie­rza wypeł­nić swe obo­wiązki wobec Repu­bliki, ale wymaga współ­dzia­ła­nia senatu. Jeśli go jed­nak nie uzy­ska, wów­czas „niech senat nie liczy na jego popar­cie, gdy tego póź­niej zażąda”9. Nikt z obec­nych na sali nie miał wąt­pli­wo­ści, że są to słowa nie Metel­lusa, lecz Pom­pe­ju­sza (przy­po­mi­nam, że ten ostatni, peł­niąc funk­cje woj­skowe, nie mógł prze­by­wać w mie­ście, stał jed­nak tak bli­sko, że, jak pisze Cezar, „mowa Scy­piona miała to samo zna­cze­nie co wła­sne słowa Pom­pe­ju­sza”).

Wystą­pie­nia te dodały odwagi przy­wód­com stron­nic­twa opty­ma­tów, któ­rzy zde­cy­do­wa­nie odrzu­cili wszel­kie pro­po­zy­cje zmie­rza­jące do zła­go­dze­nia kon­fliktu (m.in. M. Kali­diu­sza, który zapro­po­no­wał pod­ję­cie uchwały naka­zu­ją­cej Pom­pe­ju­szowi wyjazd do przy­dzie­lo­nych mu pro­win­cji). Nawet głosy wro­gich Ceza­rowi, lecz bar­dziej roz­sąd­nych sena­to­rów (m.in. Klau­diu­sza Mar­cel­lusa kon­sula roku 51), pro­po­nu­ją­cych nie podej­mo­wa­nie zbyt dra­stycz­nych decy­zji do czasu zakoń­cze­nia przy­go­to­wań do star­cia z Ceza­rem, zostały ostro skry­ty­ko­wane przez Katona, Len­tu­lusa i innych przy­wód­ców stron­nic­twa opty­ma­tów, bez żad­nych już osło­nek dążą­cych do jak naj­szyb­szego roz­pra­wie­nia się z przy­wódcą popu­la­rów. W końcu, w atmos­fe­rze poli­tycz­nego naci­sku, wręcz szan­tażu, pod­jęto decy­zję naka­zu­jącą Ceza­rowi natych­mia­stowe roz­pusz­cze­nie wojsk pod groźbą uzna­nia go za wroga ojczy­zny. Nie pomo­gło nawet weto try­buna M. Anto­niu­sza, które zostało odrzu­cone ze wzglę­dów pro­ce­du­ral­nych.

Była to fatalna w skut­kach decy­zja, gdyż prak­tycz­nie zamy­kała drogę do poro­zu­mie­nia mię­dzy zwa­śnio­nymi stro­nami, two­rząc fakt doko­nany, na który powo­łał się już w dniu następ­nym Katon. Odrzu­cił on mia­no­wi­cie kate­go­rycz­nie pro­po­zy­cję teścia Cezara, Pizona, wyjazdu do Rawenny‚ pod­ję­cia roko­wań, stwier­dza­jąc, że lepiej zgi­nąć niż przyj­mo­wać warunki od zwy­kłego oby­wa­tela, a takim stał się Cezar z chwilą ofi­cjal­nego pozba­wie­nia go funk­cji namiest­nika. Była to replika bar­dzo w stylu tego zacie­trze­wio­nego, nieco ogra­ni­czo­nego i upar­tego oso­bi­stego wroga Cezara i przy­wódcy opty­ma­tów w jed­nej oso­bie. Na jego też wnio­sek uchwa­lono decy­zję, aby dla udo­ku­men­to­wa­nia, że pań­stwo znaj­duje się w nie­bez­pie­czeń­stwie, przy­wdziać szaty żałobne. Była to wpraw­dzie drob­nostka, miała jed­nak swoją wymowę. W taki bowiem spo­sób, przy­znajmy, nader spek­ta­ku­larny, przy­wódcy obozu anty­ce­za­riań­skiego pró­bo­wali two­rzyć fakty doko­nane, ter­ro­ry­zu­jąc swą deter­mi­na­cją waha­jącą się jesz­cze senacką więk­szość.

Aby jak naj­szyb­ciej i jak naj­pew­niej osią­gnąć cel, jakim było usu­nię­cie Cezara ze sceny poli­tycz­nej, prze­pro­wa­dzono w począt­kach stycz­nia pełną „mobi­li­za­cję sił”, spę­dza­jąc – jak pisze autor Pamięt­ni­ków o woj­nie domo­wej – do senatu wszyst­kich, „któ­rzy byli przy­ja­ciółmi kon­su­lów, co mieli obo­wiązki wobec Pom­pe­ju­sza, z dawna pokłó­co­nych z Ceza­rem”. Dzięki temu Katon, Len­tu­lus i Scy­pion mogli nie liczyć się z wetem Anto­niu­sza, a nawet 5 stycz­nia 49 r. usu­nąć go po pro­stu siłą z senatu.

Był to kolejny dowód braku wyobraźni ze strony „pom­pe­ja­nów”, gdyż Anto­niusz opu­ścił senat bio­rąc wszyst­kich obec­nych za świad­ków znie­wa­że­nia jego god­no­ści. Już Plu­tarch zauwa­żył, jak bar­dzo było to nie­zręczne i jak wielki argu­ment pro­pa­gan­dowy senat dostar­czył Ceza­rowi. Od tej chwili to on wła­śnie będzie stale wystę­po­wać w „todze” obrońcy świę­tych i nie­na­ru­szal­nych praw Repu­bliki bez­par­do­nowo naru­sza­nych przez opty­ma­tów.

Należy rów­nież podzi­wiać zimną krew Cezara w tych gorą­cych dniach początku 49 r. Mimo gwał­tow­nie pogar­sza­ją­cej się sytu­acji i coraz bar­dziej zde­cy­do­wa­nych ata­ków prze­ciw­ni­ków, pole­cił on swym przed­sta­wi­cie­lom, aby w ofi­cjal­nych wystą­pie­niach i pry­wat­nych roz­mo­wach zde­cy­do­wa­nie pod­kre­ślali, że gotów jest pójść na daleko idące ustęp­stwa.

Zapo­wie­dzi tych ustępstw były rze­czy­wi­ście istotne i, gdyby zostały przy­jęte i zre­ali­zo­wane, to mogły istot­nie przy­czy­nić się do roz­wią­za­nia kry­zysu. Cezar oświad­czał bowiem, że w przy­padku osią­gnię­cia poro­zu­mie­nia roz­wiąże osiem legio­nów, a zachowa jedy­nie dwa i namiest­nic­two samej tylko Galii Przed­al­pej­skiej (osta­tecz­nie podobno Cezar godził się nawet na jeden legion i jedną pro­win­cję – Ili­rię). W prze­ka­za­niu tych pro­po­zy­cji pośred­ni­czył wielki mówca tego czasu – Cyce­ron, który był wpraw­dzie całym ser­cem w obo­zie opty­ma­tów, ale potra­fił myśleć dale­ko­wzrocz­nie i nie był zaśle­pio­nym nie­na­wi­ścią wro­giem Cezara. A ponadto szcze­rze chciał unik­nąć zbroj­nego kon­fliktu!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. G. Wal­ler, Cezar, War­szawa 1983, s. 305. [wróć]

2. Mar­cel­lus był mężem Okta­wii, wnuczki sio­stry Cezara. Cezar po śmierci swej córki Julii zamie­rzał mu ją ode­brać, aby oddać Pom­pe­ju­szowi. [wróć]

3. W tym cza­sie Pom­pe­jusz spra­wo­wał bowiem funk­cję namiest­nika obu Hisz­pa­nii, którą reali­zo­wał za pośred­nic­twem swych lega­tów. [wróć]

4. Plu­tarch z Che­ro­nei, Żywoty sław­nych mętów, Wro­cław 1976, s. 592. [wróć]

5. Tamże, s. 599. [wróć]

6. Tamże, s. 595. [wróć]

7. J. Cezar, Wojna galij­ska, Wro­cław 1978, s. 374. [wróć]

8. J. Cezar, O woj­nie domo­wej, War­szawa 1951, s. 23. [wróć]

9. Tamże. [wróć]