Eleutheria - Samuel Beckett - ebook + książka

Eleutheria ebook

Samuel Beckett

3,3

Opis

Eleutheria, napisana po francusku w 1947 roku, pierwsza sztuka Samuela Becketta, zupełnie inna pod względem poetyki od późniejszych jego dramatów, które przyniosły mu sławę, przeleżała w szufladzie autora i światowych archiwach blisko pół wieku, zanim ujrzała światło dzienne. Stało się to zresztą w wyniku konfliktu dwóch głównych wydawców pisarza: Jérôme’a Lindona, szefa francuskiego Editions de Minuit, i Barneya Rosseta, szefa amerykańskiego Grove Press, i w atmosferze skandalu. Szczegóły sprawy przedstawia we wstępie wydawca francuski.

Dziś, po kolejnych dwudziestu pięciu latach od publikacji tego utworu, nie ma wątpliwości, że była to decyzja szczęśliwa. Sztuka Becketta jest bowiem ciekawa jako ważne ogniwo ewolucji jego pisarstwa, ale też wartościowa sama w sobie. Ewidentnie wyprzedza ona epokę, przepowiadając niejako zjawiska i doświadczenia, które dzieją się oto na naszych oczach. Ukazuje również pisarza z nowym świetle – jako wybitnie przenikliwego świadka epoki i doskonałego stylistę. Czytelnik znajdzie tu również znakomity, pełen ironii autoportret autora.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (4 oceny)
1
1
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PODSTAWA PRZEKŁADU:Samuel Beckett, Eleutheria © Les Éditions de Minuit, Paris 1995
PROJEKT OKŁADKI I STRON TYTUŁOWYCH: Anna Libera
KOREKTA: Małgorzata Denys, Renata Kuk, Maciej Korbasiński
SKŁAD I ŁAMANIE: MARPRES Inowrocław
Na okładce wykorzystano obraz Macieja Mazurka pt. Okno
Wydanie pierwsze
Warszawa, 2021
© 1995 by Les Éditions de Minuit © for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021 © for the Polish translation by Antoni Libera, 2021
ISBN 978-83-8196-233-9
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
www.piw.pl
POLUB PIW NA FACEBOOKU!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Konwersja: eLitera s.c.

OD WYDAWCY FRANCUSKIEGO

Samuel Beckett nie chciał publikować Eleutherii.

Jest to jego pierwsza sztuka, napisana po francusku w końcu lat czterdziestych. Poznałem ją jednak dopiero w latach pięćdziesiątych, przeczytawszy wcześniej trzy jego powieści: Molloy, Malone umiera i Nienazywalne oraz dramat Czekając na Godota. W tamtym czasie, na krótko przed jego prapremierą w Teatrze Babylone w 1952 roku w reżyserii Rogera Blina, pisarz był zainteresowany publikacją tego właśnie dramatu, natomiast Eleutherii nie chciał ogłaszać drukiem, by nie stwarzać sposobności do jej ewentualnej inscenizacji. W przyszłości okazał się on bardzo surowy wobec własnych „poronionych” tekstów, niemniej do niektórych z nich, odrzuconych przezeń pierwotnie, powracał jednak pod wpływem zachęty czy namowy przyjaciół i nadawał im ostateczną wersję przeznaczoną do druku, a także dokonywał przekładu na drugi język. Eleutheria jest jedyną jego rzeczą, z którą tak nie postąpił. Gdy na krótko przed śmiercią, w związku z planowaną edycją jego dzieł zebranych, rozmawiał o tym z kilkoma swoimi powiernikami, mówił: „W każdym razie bez Eleutherii”.

Oczywiście nie wypierał się tego tekstu. I oczywiście zarówno literaturoznawcy specjalizujący się w twórczości Becketta, jak i miłośnicy tekstologicznych i porównawczych badań nad pierwotnymi i późniejszymi wersjami oraz wszelkimi innymi materiałami pozostawionymi przez autora mają prawo studiować jego rękopis i maszynopisy w archiwach, w których się znajdują, czyli Éditions de Minuit oraz uniwersytetów w Dartmouth w USA i Reading w Wielkiej Brytanii. Dodajmy też, że spory fragment tego dramatu ukazał się w 1986 roku w specjalnym numerze „Revue d’esthétique” poświęconym autorowi [z okazji jego osiemdziesiątych urodzin]. Niemniej jednak – wedle mojej wiedzy – zarówno sam pisarz, jak i wszyscy prawdziwi znawcy jego twórczości oraz ci, którzy czuwają nad jego ineditami i niedokończonymi dziełami, zawsze uważali, że jest to utwór chybiony.

Wszyscy oprócz Barneya Rosseta, szefa amerykańskiego wydawnictwa Grove Press, które przez trzydzieści lat publikowało najpierw angielskie przekłady francuskich książek Becketta, a z czasem jego dzieła pierwotnie pisane po angielsku, gdy co jakiś czas wracał on do tego języka. Niestety ten niezależny wydawca musiał w pewnym momencie oddać kontrolę finansową w swojej firmie nowemu właścicielowi, który w 1986 roku ostatecznie zwolnił go ze stanowiska.

Minęło siedem lat. W tym okresie – dokładnie 22 grudnia 1989 – Samuel Beckett zmarł. Mniej więcej trzy lata później, w marcu 1993, Barney Rosset, w imieniu swej nowej oficyny wydawniczej, Blue Moon, wystąpił do mnie o prawo do opublikowania Eleutherii w USA po angielsku w przekładzie Stanleya Gontarskiego. Swoją prośbę uzasadniał w ten sposób:

W 1986 roku w Paryżu – zaraz po tym, gdy usunięto go z Grove Press – zwrócił się on do Becketta z prośbą o pomoc. I Beckett miał mu wtedy wręczyć maszynopis Eleutherii, aby Blue Moon wydał ją w formie książkowej.

Mocno zdziwiony tym oświadczeniem, które przeczyło temu, co wielokrotnie słyszałem od autora, pozwoliłem sobie zwrócić uwagę, że odkąd przestał on kierować Grove Press, któremu Beckett powierzył wydawanie swoich utworów, minęło już sporo czasu. Na podobną uwagę skierowaną do niego nieco później przez Matthew Flamma z „New York Observera” odpowiedział, że „przez te lata całkiem wyleciało mu to z głowy”. Wreszcie, gdy podkreślał, że pozostawał z Beckettem w ciągłym kontakcie korespondencyjnym do końca jego życia, poprosiłem, aby przedstawił listy, w których byłaby mowa o tym projekcie. Niestety nie spełnił mojej prośby. Obawiam się, że wszystkie te rzekome wspomnienia były w istocie wyssane z palca. I w porozumieniu ze spadkobiercami autora zawiadomiłem go w końcu, że z przykrością, ale muszę odmówić zgody, o którą prosi.

Sądziłem, że w ten sposób sprawa zostaje zamknięta. Okazało się jednak, że nie. Bo w następnych latach Rosset wciąż do niej powracał. Obstawał nie tylko przy tym, aby rzecz publikować, uważając ją za „wspaniałą”, ale również by doprowadzić do jej inscenizacji – w nowym tłumaczeniu Alberta Bermela (pierwsze, Stanleya Gontarskiego, uznał pewnie za nie dość gładkie). Zaczął od przygotowań do publicznego czytania sztuki. W obliczu jednak mojego sprzeciwu dyrekcja sali, gdzie miało dojść do owej prezentacji, odwołała imprezę i czytanie odbyło się w prywatnym mieszkaniu. W ślad za nią poszli również nowojorscy producenci. Dowiedziawszy się z prasy, że Rosset dąży do wystawienia tej sztuki, nie mając do niej praw, odmówili współpracy.

Mimo to nie zrezygnował on ze swoich planów. Późną jesienią 1993 przysłał mi egzemplarz katalogu, w którym wydawnictwo Cztery Ściany Osiem Okien ogłaszało, że podległa mu oficyna Foxrock (utworzona w trybie „jednorazowym” przez Rosseta) wyda niebawem Eleutherię i że będzie ona już wkrótce w księgarniach. Zwróciłem się wtedy z apelem do wydawcy, dystrybutora i tłumacza, aby odstąpili od tego zamiaru, i to nie tylko ze względów prawnych, ale i moralnych, ponieważ naruszy to wolę autora.

Niedługo potem, w grudniu tegoż roku, napisał do mnie adwokat Rosseta z prośbą o złagodzenie mojego stanowiska. Odpowiedziałem mu, że jako wykonawca testamentu Becketta dotyczącego jego spuścizny literackiej muszę respektować przede wszystkim jego wolę. Byłem jego pierwszym i głównym wydawcą: jeśliby więc sztuka ta miała się ukazać, już dawno by się ukazała – nakładem Éditions de Minuit.

Dziesiątego stycznia 1994 na łamach „The Village Voice” znów pojawił się anons zapowiadający publikację Eleutherii przez spółkę wydawniczą Cztery Ściany Osiem Okien / Foxrock, tyle że tym razem w przekładzie Michaela Brodsky’ego. Barney Rosset podkreślał tam, że kieruje się w tej sprawie wyłącznie względami natury ideowej, i ogłaszał, że na dowód swojej bezinteresowności wydaje tę sztukę w trybie niekomercyjnym: rzecz będzie rozsyłana bezpłatnie po biednych uniwersytetach, które, jak stwierdził, od dawna się o nią dopominały.

Cóż, dwa dni później płatne ogłoszenie w „Publishers Weekly” zaczęło ratować sytuację: egzemplarze Eleutherii sprzedawano po 20 dolarów (około 106 ówczesnych franków).

Od tej chwili stało się jasne, jak Rosset będzie postępował dalej, by doprowadzić swój plan do końca. Otóż jeśli wystąpimy przeciw niemu sądowo, podniesie on krzyk, że się go prześladuje i stosuje cenzurę. I nie będzie pamiętał ustaleń z 1993 roku, które wyraźnie mówiły, że o wydaniu przekładu sztuki decyduje jej autor (i jego spadkobiercy). Nie mówiąc o tym, że będzie miał za sobą opinię publiczną, której wyszedł naprzeciw i rzekomo dogodził po tak długim czasie. Piszę „rzekomo”, bo przecież źródłem potencjalnego zainteresowania jest w tym wypadku przemyślnie wywołana burza medialna, a nie prawdziwa ciekawość brakującego ogniwa ogromnego dorobku, którego dostępne pozycje czytane są raczej rzadko. Tutaj nie chodzi o literaturę, na którą ktoś czeka; tu chodzi tylko o atmosferę skandalu.

Należymy do tych nielicznych, którzy cenią sobie przyjaźń. Jakoż do tych, którzy zdają sobie sprawę, że ten sam autor tworzy nieraz dwa różne jakościowo dzieła i że jedno z nich uznaje za udane, a drugie za chybione. Czy mamy pozwolić, aby tryumfowali ci, którzy ostentacyjnie wyznają przeciwne poglądy? Otóż w chwili gdy w przestrzeni publicznej pojawia się angielska wersja Eleutherii, która nie wyszła spod ręki Samuela Becketta, uważamy za nasz obowiązek opublikować niezwłocznie jej oryginał napisany w języku francuskim.

Nie wnikam w tym momencie w kwestię, z czym właściwie zapozna się amerykański czytelnik, biorąc do ręki amerykański przekład Eleutherii. Zależy mi tylko na tym, aby było wiadome, że edycja, którą oto wbrew woli autora udostępniamy publiczności, zawiera to, co oryginalnie napisał. Niech ci, którzy wielbią trzydzieści innych wspaniałych jego książek wydanych za jego życia, wybaczą nam tę decyzję. Samuel Beckett znajdzie pewnie dzięki niej nowych czytelników, którzy go w ogóle dotąd nie czytali. Zaczną więc od Eleutherii. Ze swej strony zaklinam ich, aby na tym nie poprzestali.

Jérôme Lindon

23 stycznia 1995

ELEUTHERIA

OSOBY

PAN HENRYK KRAP

PANI [WIOLA] KRAP, jego żona

WIKTOR KRAP, ich syn

PANI [JOANNA] MECK, przyjaciółka państwa Krap

DOKTOR ANDRÉ PIOUK

PANI [MARGARET] PIOUK, żona doktora, siostra Pani Krap

PANNA OLGA SKUNK, dziewczyna Wiktora

SZKLARZ

MICHAŁ, jego syn

WIDZ

CZU-CZI, oprawca chiński

PANI KARL, gospodyni Wiktora

JAKUB, służący państwa Krap

MARYSIA, służąca państwa Krap, dziewczyna Jakuba

TOMASZ, szofer Pani Meck

JÓZEF, dusiciel

SUFLER

Miejsce akcji: Paryż

Czas: Trzy kolejne zimowe popołudnia

DEKORACJA

Sztuka ta zakłada dwie różne dekoracje, które w dwóch pierwszych aktach ustawione są po dwóch stronach względem osi sceny. Mamy tu do czynienia z dwiema akcjami – główną i drugoplanową – które toczą się symultanicznie. Akcja drugoplanowa, nie licząc kilku krótkich zdań, rozgrywa się w ciszy i sprowadza się do niepozornych działań i gestów jednej postaci. Jest to więc raczej samo miejsce akcji, w dodatku na ogół puste.

Dialog toczy się wyłącznie w akcji głównej. Akcja drugoplanowa składa się z działań aktora, zarysowanych z grubsza w poniższej nocie.

Nota o układzie sceny i akcji drugoplanowej

W pierwszych dwóch aktach scena, po dwóch stronach osi, przedstawia dwa wnętrza, położone w dwóch oddalonych od siebie miejscach. Jedno z nich to pokój Wiktora, a drugie – salonik w domu państwa Krap. Wnętrz tych nie dzieli jednak żadna przegroda. Pokój Wiktora, brudny, odrażający i „nagi”, przechodzi niezauważalnie w salonik państwa Krap – schludny, urządzony, zasobny. Obie przestrzenie przez całą szerokość sceny mają wspólną podłogę i horyzont, ale gdy przechodzą ze strony Wiktora na stronę jego rodziny, stają się zadbane i oswojone. Jak wody oceanu zmieniają się wewnątrz portu. Scenograficznie rzecz biorąc, dwoistość przestrzeni scenicznej należy uzyskać głównie przez nierówną proporcję między wielkością pokoju Wiktora a saloniku Krapów (trzy czwarte do jednej czwartej na korzyść pokoju Wiktora) i przez jaskrawy kontrast między jego nagością a umeblowaniem tego drugiego, natomiast w mniejszym stopniu przez samo przejście z jednego do drugiego. W pokoju Wiktora nie ma nic prócz składanego łóżka; w saloniku Krapów stoi elegancki okrągły stół, cztery stylowe krzesła, fotel oraz stojąca lampa, a na ścianie zawieszony jest kinkiet.

Oświetlenie oddające światło dnia jest jednakowe dla obu stron (okno pośrodku horyzontu sceny). Każde z wnętrz ma jednak też światło sztuczne: w pokoju Wiktora – w akcie drugim i trzecim – jest to żarówka przyniesiona przez Szklarza, a w saloniku Krapów – w akcie pierwszym i drugim – lampa stojąca oraz, pod koniec aktu pierwszego, kinkiet, który pali się dalej, gdy stojąca lampa zostaje zgaszona.

Każde z wnętrz wyposażone jest w drzwi.

Pokój Wiktora w każdym akcie widziany jest pod innym kątem; w akcie pierwszym po lewej stronie od saloniku, patrząc od strony widowni, a w akcie drugim odwrotnie, czyli po prawej. Tak więc w obu tych aktach główna akcja rozgrywa się zawsze po prawej stronie. W akcie trzecim salonik zostaje „wypchnięty” ze sceny; to tłumaczy, dlaczego w akcie tym nie ma akcji drugoplanowej.

Akcja główna i akcja drugoplanowa nigdy nie nakładają się na siebie i ledwo się do siebie odnoszą. Postaci po obu stronach, zbliżając się w swych działaniach ku sobie, zawsze zatrzymują się na niewidzialnej granicy. Nie przeszkadza im to jednak niemal ocierać się o siebie. Akcja drugoplanowa w pierwszych dwóch aktach powinna przebiegać w sposób ledwo zauważalny. Przez większość czasu chodzi tu właściwie o samo miejsce i usytuowanie postaci. Nieliczne niezbędne działania, takie jak wejście Pani Karl i wyjście Wiktora w pierwszym akcie, albo jak wejście i wyjście Wiktora w akcie drugim, albo jak dwa zdania (Pani Karl w pierwszym akcie i Jakuba w akcie drugim), powinny współgrać z pewnego rodzaju zawieszeniem czy zawahaniem się akcji głównej, która zresztą i tak często utyka w miejscu.

W pierwszym akcie akcja drugoplanowa rozgrywa się w pokoju Wiktora, w akcie drugim – w saloniku Krapów.

Akcja drugoplanowa w akcie I

Wiktor w łóżku. Nieruchomy. W pierwszej chwili publiczność nawet go nie dostrzega. Aż nagle porusza się nieznacznie i siada na łóżku, po czym wstaje; ma na stopach skarpetki; robi kilka kroków tam i z powrotem w różne strony, od okna do proscenium, od drzwi do niewidzialnej granicy między jego przestrzenią a przestrzenią głównej akcji; chodzi wolno i chwiejnie, coraz to zatrzymując się; wygląda przez okno, patrzy na widownię, wraca i siada na łóżku, znów się kładzie i zamiera w bezruchu; znów wstaje i znów zaczyna chodzić itd. Ale większość czasu pozostaje w takim lub innym miejscu nieruchomy lub niespokojny. Jego ruchy, choć chwiejne, mają jednak wyraźny rytm i charakter; chodzi o to, aby z biegiem czasu uzmysłowić widowni, jak się on zachowuje bez świadków.

W pewnej chwili – powiedzmy, wkrótce przed przybyciem Pani Krap – do pokoju wchodzi Pani Karl i mówi: „Pana matka”. Na te słowa Wiktor siada na łóżku i po chwili ciszy wstaje i zaczyna czegoś szukać (butów). Nie znajduje ich i wychodzi w samych skarpetkach. Pokój jest pusty. I robi się w nim coraz ciemniej. Powiedzmy po pięciu minutach Wiktor wraca i znów podejmuje swoje działania. Przez całe zakończenie głównej akcji, tzn. przez całą scenę między Panem Krapem i Jakubem, Wiktor musi leżeć nieruchomo w łóżku.

Akcja drugoplanowa w akcie II

Salonik przez długi czas pusty. Wchodzi Jakub. Kręci się chwilę i wychodzi. Wnętrze znów puste przez długi czas. Znowu wchodzi Jakub. Znów kręci się przez chwilę i wychodzi. Wydaje się, że myśli cały czas o swym panu, bo kilkakrotnie dotyka czule jego fotela. Wnętrze znowu puste. Znowu wchodzi Jakub. Zapala stojącą lampę, kręci się przez chwilę i wychodzi. Wnętrze znowu puste. W pewnej chwili – powiedzmy, tuż przed przyjściem Wiktora – Jakub wskazuje mu drogę. Wiktor siada w fotelu swojego ojca pod stojącą lampą. Pozostaje tam nieruchomo przez dłuższą chwilę. Wchodzi Jakub i mówi: „Będzie pan łaskaw tędy”. Wiktor wstaje i wychodzi. Do końca aktu wnętrze pozostaje puste.

AKT I

Narożnik saloniku w domu państwa Krap.

Okrągły stół, cztery stylowe krzesła, fotel, lampa stojąca, kinkiet z abażurem.

Późne zimowe popołudnie.

Pani Krap siedzi nieruchomo przy stole.

Pukanie. Cisza. Pukanie ponownie.

PANI KRAP (ocknąwszy się) Proszę.

Wchodzi Jakub, trzymając przed sobą tacę z wizytówką, którą podsuwa Pani Krap. Pani Krap bierze wizytówkę, spogląda na nią i odkłada z powrotem.

No i co?

Jakub nie rozumie.

No i co?

Jakub dalej nie rozumie.

Co za dureń!

Jakub pochyla głowę.

Nie mówiłam ci, że oprócz pani Meck dla nikogo mnie nie ma?

JAKUB Tak, ale to pani siostra, proszę pani. Myślałem więc, że...

PANI KRAP Moja siostra?

JAKUB Tak, proszę pani.

PANI KRAP Bezczelny jesteś.

Jakub pochyla głowę.

Pokaż mi tę wizytówkę.

Jakub znów podsuwa Pani Krap tacę z wizytówką. Pani Krap ponownie po nią sięga.

Od kiedy moja siostra nazywa się Piouk?

JAKUB (zakłopotany) Sądzę, że...

PANI KRAP No?... Sądzisz, że co?

JAKUB Gdyby była pani tak łaskawa i zajrzała na drugą stronę.

Pani Krap odwraca wizytówkę i czyta.

PANI KRAP Nie mogłeś powiedzieć od razu?[1]

JAKUB Proszę mi wybaczyć.

PANI KRAP Nie bądź tak uniżony.

Jakub milczy.

Pomyśl o swojej gildii.

JAKUB Pani raczy żartować.

PANI KRAP Wprowadź ją.

Jakub rusza do wyjścia.

I przyślij tu Marysię.

JAKUB Oczywiście, proszę pani.

Wychodzi. Pani Krap siedzi nieruchomo. Jakub powraca.

Pani Piouk.

Wchodzi z ferworem Pani Piouk. Jakub wychodzi.

PANI PIOUK Wiolu!

PANI KRAP Margaret!

Ściskają się.

PANI PIOUK Wiolu!

PANI KRAP Wybacz mi, że nie wstaję. Boli mnie trochę... no, mniejsza z tym. Siadaj. Myślałam, że jesteś w Rzymie.

PANI PIOUK (siadając) Wyglądasz fatalnie!

PANI KRAP Ty też... nie lepiej.

PANI PIOUK To przez podróż.

PANI KRAP Co to za jeden... (spogląda na wizytówkę) ten Piouk?

PANI PIOUK Lekarz.

PANI KRAP Nie pytam, czym się zajmuje.

Pukanie.

Proszę.

Wchodzi Marysia.

Przynieś herbatę.

MARYSIA Oczywiście, proszę pani.

Rusza do wyjścia.

PANI PIOUK Dla mnie nie.

PANI KRAP Marysiu!

MARYSIA Tak, proszę pani.

PANI PIOUK Przynieś herbatę, gdy przyjdzie pani Meck.

MARYSIA Oczywiście, proszę pani.

Wychodzi.

PANI PIOUK A mogłabyś zaproponować mi coś innego?

PANI KRAP Na przykład?

PANI PIOUK Kieliszek porto.

PANI KRAP Jest pora herbaty.

PANI PIOUK Jak się ma Henryk?

PANI KRAP Nie najlepiej.

PANI PIOUK Co mu jest?

PANI KRAP Nie wiem dokładnie. Nie może się wysikać.

PANI PIOUK Prostata.

PANI KRAP Więc wyszłaś za mąż...

PANI PIOUK Tak.

PANI KRAP W tym wieku?!

PANI PIOUK Kochamy się.

PANI KRAP A co to ma wspólnego?

Pani Piouk nie reaguje.

Musisz jednak... to znaczy... nie możesz już... no, jak by to powiedzieć...[2]

PANI PIOUK E, jeszcze nie.

PANI KRAP To gratuluję.

PANI PIOUK Chce mieć ze mną dziecko.

PANI KRAP Nie!

PANI PIOUK Owszem, tak!

PANI KRAP To szaleństwo.

PANI PIOUK A jak Wiktor?

PANI KRAP Bez zmian. Zamknięty w sobie, skryty. Nie widujemy go prawie. (Pauza.) Nie rozmawiamy.

PANI PIOUK Ma tu przyjść pani Meck?

PANI KRAP Niestety.

PANI PIOUK Stara wiedźma.

PANI KRAP Nie chcesz jej widzieć?

PANI PIOUK Wolałabym nie.

PANI KRAP Ona bardzo cię lubi.

PANI PIOUK Co ty mówisz! To wszystko maska.

PANI KRAP Może. (Pauza.) Tak czy owak, może się tu zjawić w każdej chwili.

PANI PIOUK To idę już.

Wstaje.

PANI KRAP A twój mąż... nie przyjechał z tobą?

PANI PIOUK (siada z powrotem) Nie mogę się doczekać, kiedy go poznasz. Jest taki miły, inteligentny, taki...

PANI KRAP Nie przyszłaś z nim.

PANI PIOUK Poszedł do hotelu.

PANI KRAP Do którego?

PANI PIOUK Nie wiem jeszcze.

PANI KRAP A kiedy będziesz wiedzieć?

PANI PIOUK Miał tu po mnie przyjść i mnie zabrać.

PANI KRAP Kiedy?

PANI PIOUK Za jakieś pół godziny. Coś koło tego.

PANI KRAP Nie możesz więc już iść.

PANI PIOUK Poczekam na niego w salonie.

PANI KRAP Jakiej jest specjalności?

PANI PIOUK On nie ma specjalności. Znaczy...

PANI KRAP Jest od wszystkiego?

PANI PIOUK Nic, co ludzkie, nie jest mu obce.

PANI KRAP I prosperuje z tym?

PANI PIOUK Liczy, że trafi coś tutaj.

PANI KRAP A do tej pory?

PANI PIOUK Wszędzie, gdzie się dało.

PANI KRAP Nie zdążyłam ci pogratulować.

Nadstawia policzek, który Pani Piouk całuje.

Mogłaś mnie powiadomić.

PANI PIOUK Chciałam wysłać depeszę, ale André powiedział...

PANI KRAP W porządku, nie ma o czym mówić.

Pukanie.

Proszę.

Wchodzi Jakub.

JAKUB Pani Meck.

Wchodzi Pani Meck, potężna kobieta, odziana w obszerne futro z peleryną, a nadto z parasolką, torebką itp.

Jakub wychodzi.

PANI MECK Wiolu kochana!

PANI KRAP Joanno!

Ściskają się. Pani Meck odkłada rzeczy i rozsiada się wygodnie.

Wybacz, że nie wstaję.

PANI MECK Ciągle cię boli?

PANI KRAP Coraz bardziej. Znasz moją siostrę?

PANI MECK (obraca się do Pani Piouk) Jakże! To Róża[3].

PANI KRAP Nie-nie, to Margaret.

PANI MECK Margaret, kochana!

Podaje jej rękę, witają się.

Skąd pani przyjeżdża? Myślałam, że jest pani w Pizie.

PANI KRAP Wyszła za mąż.

PANI MECK Niesłychane!

PANI KRAP Za lekarza od „wszystkiego co ludzkie”.

PANI MECK Niechże panią ucałuję.

Pani Piouk pozwala się ucałować.

Za mąż! (z nieokreślonym gestem) Tak się cieszę!

PANI PIOUK Dziękuję.

PANI MECK Jak się nazywa?

PANI KRAP (spogląda na wizytówkę) Piouk. André Piouk.

PANI MECK (z zachwytem) Pani Piouk. Andrzejowa Piouk!

Pukanie.

PANI KRAP Proszę.

Wchodzi Marysia z herbatą na tacy. Stawia ją na stole.

Pan wrócił?

MARYSIA Jeszcze nie, proszę pani.

PANI KRAP Przyślij tu Jakuba.

MARYSIA Oczywiście, proszę pani.

Wychodzi.

PANI PIOUK (do Pani Meck) Nie wygląda najlepiej moja siostra. Nie uważa pani?

PANI MECK Czy nie wygląda najlepiej?

Pani Krap nalewa herbatę do filiżanek i podaje jedną z nich swojej siostrze. Siostra odmawia.

PANI KRAP Ona woli porto.

PANI MECK Porto? O piątej po południu?

PANI KRAP Ma rację. Ja zdycham.

PANI PIOUK Co ci jest?

Pukanie.

PANI KRAP Proszę.

Wchodzi Jakub.

A, Jakub.

JAKUB Tak, proszę pani.

PANI KRAP Pan już wrócił?

JAKUB Jeszcze nie, proszę pani.

PANI KRAP Gdy wróci, powiedz mu, że chcę z nim mówić.

JAKUB Oczywiście, proszę pani.

PANI KRAP I zapal światło.

JAKUB Oczywiście, proszę pani.

Jakub zapala stojącą lampę.

PANI KRAP Boczne też.

JAKUB Oczywiście, proszę pani.

Jakub zapala kinkiet na ścianie.

PANI KRAP To wszystko.

JAKUB Oczywiście, proszę pani.

Wychodzi.

PANI MECK A jak on się ma?

PANI KRAP Kto?

PANI MECK Henryk.

PANI KRAP Nie najlepiej.

PANI MECK Hm, hm, hm.

PANI KRAP Nie może się wysikać.

PANI PIOUK Prostata.

PANI MECK Biedny. A taki był dziarski, wesoły.

PANI KRAP Co gorsza, zamartwia się, gryzie.

PANI PIOUK Dziwisz się?

PANI KRAP Ale z powodu Wiktora.

PANI MECK A właśnie, co tam u niego?

PANI KRAP U kogo?

PANI MECK No, u Wiktora.

PANI KRAP Nie mówmy o nim lepiej.

PANI MECK Ja też nie czuję się najlepiej.

PANI PIOUK A co pani dolega?

PANI MECK Brzuch. Opada, jak mi się zdaje.

PANI KRAP To tak samo jak mnie. Tyle że mnie już opadł.

PANI PIOUK Czy w tym domu nie ma niczego do picia?

PANI KRAP Do picia?

PANI MECK O piątej po południu?!

PANI PIOUK Henryk nie może się wysikać, o Wiktorze lepiej nie mówić, a pani opadł brzuch.

PANI KRAP No i ty wyszłaś za mąż.

PANI MECK Jaki tu powód, by pić?

PANI KRAP Nie ma żadnego.

PANI MECK Ten nasz Wiktor! Co się z nim stało! Taki był wesoły i żywy!

PANI KRAP Nigdy nie był wesoły ani żywy.

PANI MECK Jak to? Przez całe lata był duszą towarzystwa.