Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Z perspektywy przepotężnego, wielogalaktycznego i wielorasowego imperium to, co dzieje się na zagubionej w kosmosie dalekiej Ziemi, wydaje się być zupełnie bez znaczenia. Wyprawa dwójki agentów imperialnych tajnych służb na tę planetę może jednak okazać się niezbędna. Zwłaszcza gdy proste z pozoru sprawy bardzo się skomplikują. Sięgną tu bowiem — ku ich zdumieniu — nici intrygi, na którą przypadkiem natrafili.
Ta mikropowieść jest jeszcze jedną — z gatunku literackich — próbą wyjaśnienia okrzyczanych zagadek UFO i Trójkąta Bermudzkiego. Wspomniana tematyka nie traci charakteru prowokującego wyzwania, chociaż nie wszyscy parający się fantastyką ją podejmują, mogą bowiem przebierać w morzu pomysłów i odwoływać się do rozmaitych wzorów. Autor „Ekscytozy” żartobliwie się z nią mierzy, wprowadzając czytelnika w meandry życia obcych i zawiłości ich losu. Jego bohaterowie ze styracańskiej Ary borykają się z rozmaitymi trudnościami, nie zawsze różnymi od ludzkich. Ale to już tamta strona osławionego Trójkąta...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 110
Rok wydania: 2000
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2015 Edward Guziakiewicz
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
ISBN 978-83-64865-13-8 (EPUB)
Obraz na okładce licencjonowany przezDepositphotos.com/Drukarnia Chroma
Z perspektywy przepotężnego, wielogalaktycznego i wielorasowego imperium to, co dzieje się na zagubionej w kosmosie dalekiej Ziemi, wydaje się być zupełnie bez znaczenia. Wyprawa dwójki agentów imperialnych tajnych służb na tę planetę może jednak okazać się niezbędna. Zwłaszcza gdy proste z pozoru sprawy bardzo się skomplikują. Sięgną tu bowiem — ku ich zdumieniu — nici intrygi, na którą przypadkiem natrafili.
Ta mikropowieść jest jeszcze jedną — z gatunku literackich — próbą wyjaśnienia okrzyczanych zagadek UFO i Trójkąta Bermudzkiego. Wspomniana tematyka nie traci charakteru prowokującego wyzwania, chociaż nie wszyscy parający się fantastyką ją podejmują, mogą bowiem przebierać w morzu pomysłów i odwoływać się do rozmaitych wzorów. Autor „Ekscytozy” żartobliwie się z nią mierzy, wprowadzając czytelnika w meandry życia obcych i zawiłości ich losu. Jego bohaterowie ze styracańskiej Ary borykają się z rozmaitymi trudnościami, nie zawsze różnymi od ludzkich. Ale to już tamta strona osławionego Trójkąta...
Niepokojące impulsy pochodziły z układu gwiezdnego, usytuowanego na dalekich obrzeżach zwycięskiego imperium Styracydów. Poziewująca ze znudzenia Kimi wyłowiła je z kosmicznego szumu z odrobiną podejrzliwości i niedowierzania. Poczuła się nagle dziwnie podminowana. Rzadko kiedy w monitorowanych przez nią obszarach pojawiało się coś zajmującego, nie licząc kwitowanego skrzywieniem ust bezwartościowego śmiecia, więc jej codzienne dyżury w centrum nasłuchu należały do nieciekawych i usypiających. Brakowało tu nawet poprawiających nastrój śpiewających gwiazd, bowiem subtelnym solarnym symfoniom przysłuchiwano się w sąsiedniej sekcji. Teraz zaś rozciągnięta na wiele zamieszkałych światów pajęcza sieć mimowolnie drgnęła, poruszając ją do głębi.
— Siódemka do komputera — wyjąkała lekko podniecona. — Proszę o sprzężenie zwrotne!
Sygnały były tak słabe, że z powodzeniem mogła je zignorować, nie odnotowując emisji w podręcznej bazie danych. Mając już mentalną kontrolę nad terminalem, z lekka je wzmocniła, więc na ekranie pojawiły się pulsujące krzywe, zaś obok nich długie kolumny zielonych cyfr. „Jakiś nieostrożny matoł z Galaktyki Sto Siedemdziesiątej Piątej naruszył imperialne prawo!” — domyśliła się, ze wzgardą wydymając wargi. Nie zlekceważyła jednak tej transmisji. Ktoś inny ukryłby ledwo uchwytny przekaz, nie zadając sobie trudu, by go zbadać, ale nie ona, kuta na cztery nogi, błyskotliwa i bystra Jenarekitka, umiejąca łowić w mętnej wodzie. Zamarła w bezruchu, wstrzymując oddech, a serce zaczęło walić jej jak młot, bowiem w jednej chwili uzmysłowiła sobie, jaki numer może wywinąć.
Ukradkiem zerknęła na Albrumutora, który z przymkniętymi powiekami posapywał przy sąsiednim stanowisku. Rozmywały mu się rysy twarzy. Nie przepadała za jego towarzystwem. Należał do zmiennokształtnych. Aluoni rozpływali się, gdy zasypiali, a ich ciała obracały się w metaliczną niby-ciecz do złudzenia przypominającą rtęć. Fatalnie się wysławiał, ostentacyjnie lekceważąc styracydańską składnię. Nieco dalej czuwał Babtunor, któremu w przeciwieństwie do jej najbliższego sąsiada zależało na aparycji. Dumny i niezależny, należał do przystojniaków, o ile można było do niego odnieść to określenie. Ale cóż z tego? Geomoni z Szesnastej Galaktyki nigdy nie wiązali się z Jenarekitkami. Nie mógł więc być kimś na miarę jej sennych kobiecych fantazji i marzeń. Ponadto przedstawiciele tego gatunku należeli do nosicieli. Kryli w swych ciałach długowieczne symbionty, co utrudniało komitywę i zażyłość. W gruncie rzeczy nie było wiadomo, z którym z tych typków się konwersuje — z tym, którego miało się przed oczyma, czy z tym, który gnieździł się w środku.
Żaden z poziewujących przy monitorach nie zorientował się, że Kimi wykryła śladową emisję i że głowi się, jak przy tej okazji upiec własną pieczeń. Od dawna w górnej konsoli nikt nie garnął się do żadnej roboty. Nie było do czego. Tylko jak wyrwać się z marazmu bez narażania na szwank reputacji? Agentka nie zniosłaby cierpkiego przytyku, że wypaliła na wiwat. Biła się z myślami. Miała opinię perfekcjonistki, jak prawie wszyscy reprezentanci jej dumnej rasy, a przy tym nie cierpiała partactwa. Bylejakość jej nie pociągała. Smutnawo obejrzała się za siebie, jakby w lęku, że ktoś ją podgląda i przyciężkawo westchnęła.
Potem znienacka dmuchnął jej wiatr w żagle i w jednej chwili się zmobilizowała.
— Już... Nie bój się, głupia... — dodała sobie otuchy. — Nie masz nic do stracenia!
Była szybka jak błyskawica. Nie przejęła się tym, że porywa się z motyką na słońce. Zdecydowanym ruchem wcisnęła pomarańczowy przycisk programu alarmowego. Czerwonego nie tknęła, nie chcąc podejmować nadmiernego ryzyka. Natychmiast opętańczo zawyło. Powietrze wypełnił jazgot, który podniósłby na nogi nawet zmarłego.
— Koledzy, ocknijcie się, do dzieła! Zgłaszam naruszenie bezpieczeństwa w kontrolowanym sektorze. Natrafiłam na zakazaną prawem emisję — zaterkotała jak nie mająca wyczucia początkująca agentka, histerycznie reagująca na wszystko, co choćby na jotę odbiegało od normy. — Przesyłam do centrum międzygalaktycznego polecenie włączenia dodatkowych echosond — bezceremonialnie obwieściła, urastając we własnych oczach. — Obowiązuje nadzwyczajny tryb postępowania.
Dokumentnie zaskoczeni zerwali się z foteli, by niecierpliwie przyjrzeć się jej gównianemu odkryciu. Bo było gówniane. W ich oczach migotały złe błyski i chodziło im po głowach, że słodka Jenarekitka postradała zmysły. No ale nie mogli kazać jej wyłączyć tego wariactwa. Pomarańczowy alert nie miał wstecznego biegu. Coś tam pulsowało na jej ekranie i czy chcieli, czy nie, musieli się ruszyć i w piorunującym tempie zabrać się do rutynowych analiz. I to dwie godziny przed końcem dyżuru. Niechybnie tracili czas, ale kogo to obchodziło? Wysiadywali tam po to, żeby zajmować się takimi absurdalnymi wyzwaniami.
— Zaskorupiała formalistka i służbistka! Jaka gorliwa? Nie potrafi spokojnie usiedzieć na dupie? — warknął ze złością Albrumutor, ale trzeźwiejszy Babtunor ostrzegawczo klepnął go w ramię.
Pociągnął go za rękaw.
— Cicho, sza! — złowieszczo syknął mu do ucha. — Zwariowałeś? Chcesz się narazić? Niech sobie ta pedantka robi, co chce…
Była wpatrzona w ekrany i nie usłyszała ich cierpkiej wymiany zdań. Gdy się uparła i chciała postawić na swoim, nikt nie był w stanie jej powstrzymać. Z samozaparciem synchronizowała echosondy. Z pozoru zachowywała się dokładnie tak, jak to przewidywał rozdmuchany do niemożliwych granic regulamin. No, ale przepisy przepisami, a życie życiem! Doskonale się orientowała, że za jej niewybaczalnym wyskokiem kryły się względy natury osobistej. Jeżeli umiała to zamaskować przed tamtymi, to jednak nie przed sobą. Jej płoche myśli pobiegły ku Mitosowi, który powinien był teraz siedzieć na miejscu Albrumutora. Od pewnego czasu nie zamienił z nią ani jednego słowa. Podły drań zręcznie lawirował i kluczył, dbając o to, by ich drogi się nie skrzyżowały.
Ma się rozumieć, Mitos nie należał do jej gatunku, cieszącego się mocną pozycją w przeogromnym mocarstwie. Szczerze mówiąc, nie można go było przypisać do żadnej ze znanych kosmicznych ras. Oryginał! Takich jak on w konfederacji galaktyk było nieledwie kilku i można ich było policzyć na palcach. Ale właśnie dlatego wydawał się jej kimś na jej miarę. Szukała kogoś nietuzinkowego, żeby zabłysnąć w oczach wybrednej rodziny. Opuściła rodzimy układ słoneczny między innymi po to, aby znaleźć sobie rewelacyjnego kandydata na męża i nie zamierzała wracać bez zdobyczy.
— Popieprzone unikalne egzemplarze, szlag by to trafił! — mruknęła z odrobiną żalu.
Nie rozumiała, dlaczego tak uparcie jej się wyślizgiwał. Starała się zbliżyć się do niego, ale na próżno. A przecież podobała się mężczyznom różnych ras. Widziała to, bo rzucali za nią zaciekawione spojrzenia.
Pierwsza faza operacji polegała na skrupulatnym zbieraniu informacji o odkrytej anomalii — i tę miała już wkrótce za sobą. Zresztą tamci dwaj jej pomogli. Powściekali się, powściekali, ale potem zabrali się do analiz. Dzięki niej na jakiś czas przestali się nudzić. Powoli wracała jej równowaga wewnętrzna. Kiedy z szumem w głowie wychodziła z sekcji, wiedziała dokładnie tyle, ile chciała wiedzieć. Wychwyciła coś, co w intergalaktycznym słowniku nazywało się ekscytozą.
W śluzie mignęło seledynowe światło i mogła opuścić zastrzeżoną strefę, w której pracowała.
— Ekscytoza — błogo pieściła w myślach tę nazwę. — Zabawne słowo! — Napawała się nią jak dzikus z dziewiczej planety, umiejący cieszyć się byle czym, na przykład fruwającymi w górze ptakami lub rybami krążącymi w zakolach strumienia. — Eks-cy-to-za!
Zjechała windą grawitacyjną do okrężnego kanału komunikacyjnego na poziomie zerowym. Taśmowy przenośnik niósł ją bez przeszkód. Owiewało ją klimatyzowane powietrze. Gdy dotarła do węzła przesiadkowego, wybrała kierunek ku osi dysku. Ogromny wirtualny ekran wizyjny reklamował świeżo powstałe siedliska na planecie Nova. Na mniejszych puszyły się kluby i restauracje. Nadchodziły godziny szczytu i zaczynało przybywać korzystających z wygodnych wewnętrznych połączeń. Trwał normalny codzienny ruch.
Parola z numerem pierwszym była wyjątkowa. Mieszały się tu jak w tyglu różne kosmiczne rasy, a wszechpotężny kosmos odsłaniał swoje niezwykłe oblicze. W obrębie tego dysku można się było natknąć na przedstawicieli wszystkich najważniejszych gatunków rozumnych. Wybrańców zatrudniano z reguły w pionach systemu zarządzania styracydańskiego imperium. Kimi nie czuła się tu obco. Dobrze się prezentowała w tym otoczeniu, o czym doskonale wiedziała. I chodziło nie tylko o jej wysmakowany strój i zdumiewającą elegancję. Jej złocista skóra i nieskazitelnie gładka twarz wpadały w oczy, wyróżniając ją z tłumu. Majestatyczna i smukła, o niezwykłej harmonii ruchów, górowała wzrostem nad innymi mieszkańcami paroli, co sprawiało, że odruchowo ustępowano jej z drogi. Delikatnie rozmierzwione włosy, lekko opadające na czoło i przysłaniające drobne spiczaste uszy, dodawały jej uroku.
— Eks-cy-to-za!
Z rozkoszą powtórzyła to słowo jeszcze kilka razy, a potem zreflektowała się i usiłowała opanować. Zasznurowała usta. Nie powinna była ulegać emocjom. Transporter niósł ją powoli do centrum paroli i w skupieniu medytowała nad źródłem wykrytej emisji. Mogli być za nią odpowiedzialni zwichrowani naukowcy, usiłujący wbrew prawu budować sztuczne inteligencje, za co należało im utrzeć nosa. Rzadko kiedy skutecznie ekranowano tej klasy eksperymenty, podejmowane przez maniaków w różnych zakątkach imperium. Ale w grę mogły wchodzić bardziej prozaiczne przyczyny. A jeżeli nikt nie zawinił? Poczuła przykre ukłucie w sercu, gdy sobie to uzmysłowiła. Liczyła na coś więcej. Na to, że uda się jej jako agentce złapać kogoś za rękę. Nakryć winnych na gorącym uczynku. Rozpracować grupę przestępczą, skrycie działającą na szkodę imperium.
— Eks-cy-to-za!
Głęboko odetchnęła i odepchnęła od siebie zwątpienie. Nie należała do tych, którzy z byle powodu się załamywali. Była konsekwentna i potrafiła z samozaparciem dążyć do celu, co leżało w jej naturze. A poza tym chciała się wykazać. Pomyślała, że kiedy wróci do swojej aulolii, opowie przyjaciółce, z którą mieszkała, o swoim wyskoku w pracy. Milutka Remi wiedziała, co Kimi czuje do Mitosa i chętnie słuchała jej zwierzeń. Nieco młodsza, była równie ładna jak ona, a może nawet ładniejsza. Ceniła niezależność i nie myślała jeszcze o małżeństwie. Interesowała się mężczyznami, jednak nie na tyle, by się z nimi umawiać. Kimi odpowiadało jej towarzystwo. Dzięki niej nie czuła się samotna.
Po południu miejscowego czasu jej nieodgadnieni szefowie doszli do zaskakującego wniosku, że Jenarekitka zachowała się w sposób odpowiedzialny i godny pochwały. Dziwnym trafem ją rozgrzeszyli, usprawiedliwiając babski wybryk. Zapalili przed nią zielone światło. Kimi miała podjąć tę nikomu niepotrzebną misję. Spadł jej kamień z serca i mogła już oficjalnie nawiązać kontakt z pokazującym jej plecy Mitosem. Opuściła aulolię i skwapliwie powróciła do siedziby sekcji, by skorzystać ze służbowych łącz i go wywołać. Zgodnie z wymogami procedury czekało ją teraz kompletowanie zespołu interwencyjnego. Nie zamierzała jednak ciągnąć za sobą całej armii i wystarczał jej w zupełności jeden agent do pomocy.
Miała swój styl, a może trochę ją poniosło, i z rozpędu zaproponowała temu ekscentrykowi, żeby jeszcze tego dnia spotkał się z nią w atmosferze planety na pancernej powłoce, zamiast w przytulnych pomieszczeniach sekcji. Było to nieco przewrotne z jej strony — zdradzała się bowiem z tym, że nad podziw dobrze zna jego nawyki i że doskonale wie, gdzie i jak spędza wolny czas. Później zaczęła żałować, że nie wybrała innego miejsca. Nie powinna była wystawiać nosa z paroli. Decydowały nawyki do życia w sterylnych warunkach. Rzadko kiedy szanujący się mieszkańcy dysku plątali się po martwym pokryciu, bowiem nie było tam niczego godnego uwagi. Chyba, że kogoś chorobliwie zajmował widok sunących po niebie białych obłoków, kłębiących się chmur deszczowych, burz z błyskawicami i grzmotami, względnie rysującej się w dole rzeźby planety bazy, której nikt nigdy nie skolonizował. Ale kto przy zdrowych zmysłach uciekał od cywilizacji i jej wygód?
Barwiąca szkarłatem niebo ciemniejąca kula Rumulusa kryła się już za poszarpaną linią horyzontu. Zbliżał się wieczór. Było jeszcze ciepło, ale temperatura już spadała. Od wschodu nadciągały chmury, zapowiadające zmianę pogody. Przy umówionej barierce samotny Mitos z niezwykłym skupieniem kontemplował zachód słońca. Panowała błoga cisza. Łajdak wyczuł obecność agentki, ale nawet nie drgnął. Nie obejrzał się, by odruchowo sprawdzić, kogo ma za sobą. Trafnie uznał, że nikt inny nie mógłby się pojawić na tej ogromnej pustej gładzi. Tu się kręcili tylko tacy wariaci jak oni.
Kimi zorientowała się, że zapowiada się drętwa wymiana zdań. Myślami nieobecny partner wydawał się ją ze wzgardą odpychać. Traktował ją jak powietrze. Nie bawiła się więc w powitania i z samozaparciem przeszła do rzeczy. Pomyślała, że musi się spieszyć, żeby zdążyć przed deszczem. Zależało jej na tym, żeby uwinąć się z tą rozmową, bo przeczuwała, że nie powinni odkładać planowanej wyprawy w kosmos. Gonił ich czas.
Zaczęła tak, jakby powracała do przerwanej przed chwilą rozmowy.
— Nie mogę sobie przypomnieć, Mitosie, kto odkrył to osobliwe zjawisko i dlaczego nazwał je ekscytozą — rzekła z udawaną swobodą, markując przy tym odrobinę konsternacji. — Pomyślałam sobie, że może ty będziesz pamiętał. Pewnie któryś z wybitnych Styracydów. Jest ich od groma — westchnęła. — Wielcy uczeni, filozofowie, historycy… Masz głowę do takich rzeczy. Ech! Zresztą, czy to takie ważne?.. — ustąpiła mu placu, pozostawiając go przed prowokującym znakiem zapytania.
Jej kreacja była w sam raz na tę wyjątkową okazję. Nie przejmowała się tym, że Mitos nie przepadał za egzotycznymi osłonami. Ale w takich dziwnych miejscach spełniały one swoją rolę. Upodobniła się do efemerycznych systyk złocistych, gatunku żyjącego na kilku gorących planetach w Dziewięćdziesiątej Szóstej Galaktyce i przypominała dużą kroplę żywej cieczy o wysokim poziomie wewnętrznej organizacji. Ruchliwa powierzchnia mieniła się wszystkimi barwami tęczy. Unosiła się swobodnie w powietrzu, nie dotykając podłoża i leniwie tańcząc niby to w podmuchach wiatru.
Skrzywił się, ale nie oderwał wzroku od zachodzącego słońca, które wydawało się działać na niego dziwnie hipnotycznie. Prymitywne cywilizacje oddawały cześć jaśniejącym na firmamencie ciałom niebieskim, uznając je za emanacje bóstw. Kulty solarne nie były niczym niezwykłym, bowiem słońce stanowiło główny budulec dawnych religii. Podobną rolę odgrywało nocne niebo, które w przekonaniu starożytnych myślicieli tworzyło firmament, nakrywający płaską ziemię.
— Chodzi ci o księcia Remagnusa IV, zajmującego się różnymi dziedzinami nauki i sztuki. Swe odkrycie ogłosił w 6592 roku — ochryple odpowiedział. — A potem z rozwagą pokiwał głową. — Masz rację — nieoczekiwanie zgodził się z Jenarekitką. — Nazwa nie jest ważna, diabła tam! I cała ta wycyzelowana oprawa historyczna — kto, kiedy, z kim i w której galaktyce. Po co obciążać umysł nikomu niepotrzebną wiedzą? Wystarczy, że nie traci się z oczu istoty badanych zjawisk…