Edzio Płoza i Śnieżne Binokle - Malec Marcin - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Edzio Płoza i Śnieżne Binokle ebook i audiobook

Malec Marcin

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Edzio Płoza jest synem znanego w całym mieście producenta zabawek – Nikolasa Płozy. Chłopiec, odkąd pamięta, zawsze miał „głowę w chmurach”. Wszystko wypadało mu z rąk, a jeżeli ktoś miał wejść w kałużę (lub co gorsza psią kupę), był to on.

Pewnego dnia okazuje się, że tata Edzia jest Świętym Mikołajem, który od lat rozwozi dzieciom prezenty. Tuż przed Wigilią dzieje się straszna rzecz – tata przestaje widzieć przez Śnieżne Binokle, które dawały mu magiczną moc. Tylko Edzio może uratować święta i dostarczyć dzieciom prezenty.
Jak sobie poradzi z tym zadaniem? 

Ruszamy w niezwykłą podróż do Delicjowa, więc wskakuj w sanie i nie zapomnij zapiąć pasów, gdyż czeka cię zwariowana komedia świątecznych pomyłek!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 99

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (187 ocen)
161
16
7
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
basia77a

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna historia. Z wielką ogromną wręcz przyjemnością wysłuchałam opowieści. Lektor na 6+
10
Solakannamarta

Nie oderwiesz się od lektury

kocham to⚽️🏀🏈⚾️🥎🎾🏐🏉🥏🎱🥍🏏🪃🥅⛳️🏹
00
Aga_aggi

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna i ma bardzo klimat swiat
00
philipcynamon

Nie oderwiesz się od lektury

fajne
00
AntoniM

Nie oderwiesz się od lektury

piękna opowieść
00

Popularność




Mar­cin Ma­lec
Edzio Płozai Śnieżne Bi­no­kle
Zie­lona Sowa

ROZ­DZIAŁ I

Przed świę­tami Bo­żego Na­ro­dze­nia oczy miesz­kań­ców De­li­cjowa były zwró­cone w kie­runku po­sia­dło­ści ro­dziny Pło­zów.

Trzy­pię­trowy czer­wono-zie­lony drew­niany dom stał na wzgó­rzu po­ro­śnię­tym gę­stym la­sem i był naj­wyż­szym punk­tem w ca­łym mia­steczku. Wy­glą­dał tak, jakby ktoś go kop­nął i już ni­gdy nie wy­pro­sto­wał, co jesz­cze bar­dziej wy­róż­niało bu­dy­nek na tle sza­rych, iden­tycz­nych dom­ków De­li­cjowa. To wła­śnie tam mie­ścił się słynny warsz­tat An­cy­mony & Spółka, w któ­rym pra­co­wali Ni­ko­las Płoza i jego żona He­lena. Tam mał­żeń­stwo do­ko­ny­wało rze­czy nie­moż­li­wych – w do­datku od ręki! – a jak ktoś szu­kał cudu, to pro­sili o chwilkę cier­pli­wo­ści i za­bie­rali się do pracy.

Ro­dzina Pło­zów od po­ko­leń sły­nęła z pro­duk­cji naj­lep­szych w ca­łym mie­ście za­ba­wek. Dzieci już na kilka mie­sięcy przed Bo­żym Na­ro­dze­niem pi­sały li­sty do Świę­tego Mi­ko­łaja, li­cząc na to, że cho­ciaż je­den z pre­zen­tów pod cho­inką bę­dzie za­bawką z warsz­tatu An­cy­mo­nów. Warsz­tatu, któ­rego nikt ni­gdy nie wi­dział, cho­ciaż od wielu po­ko­leń krą­żyły o nim le­gendy.

Nie­któ­rzy uwa­żali, że wzgó­rze, na któ­rym stał dom, było da­chem wiel­kiego han­garu, w któ­rym pro­du­ko­wano za­bawki. Inni szep­tali mię­dzy sobą, że pan Ni­ko­las ko­rzy­sta z po­mocy el­fów sły­ną­cych z ma­gicz­nych sztu­czek. Jed­nak żad­nego z nich ni­gdy nie wi­dziano, tak jak i le­gen­dar­nego warsz­tatu. Elfy w De­li­cjo­wie? Na­wet naj­starsi miesz­kańcy mia­sta, pa­mię­ta­jący jesz­cze we­so­łego pra­dziadka pana Ni­ko­lasa, Fran­ciszka, ni­gdy nie do­wie­dzieli się, jaka była prawda. Zresztą nie tylko oni.

Edward Płoza, naj­młod­szy syn pana Ni­ko­lasa i pani He­leny, choć od dawna już sam od­ra­biał lek­cje, ukła­dał ubra­nia w sza­fie, a na­wet sam cho­dził do szkoły i z niej wra­cał, dla ro­dzi­ców na­dal był za mały, żeby wejść do warsz­tatu i prze­ko­nać się, ile wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią mają plotki, któ­rymi żyło całe mia­sto.

– Prze­cież umiem już na­wet zro­bić so­bie ko­la­cję! – Chło­piec wy­kłó­cał się z ro­dzi­cami, lecz na próżno, bo oni jak za­cięta płyta po­wta­rzali, że to jesz­cze nie ten mo­ment, ale za rok na pewno we­zmą go ze sobą do warsz­tatu.

Lata mi­jały, a oni da­lej po­wta­rzali to samo.

Tuż przed Wi­gi­lią w domu Pło­zów pa­no­wało za­mie­sza­nie jak na nie­dziel­nym targu, ro­dzice co chwilę wy­bie­gali raz z kuchni, raz z po­koju, wbie­gali po­tem do ła­zienki i zni­kali na dłu­gie go­dziny w piw­nicy. Po ko­ry­ta­rzach krę­cili się lu­dzie, któ­rych Edward nie znał, choć wi­dy­wał ich każ­dego roku pod­czas świą­tecz­nego za­mie­sza­nia.

Kiedy w końcu póź­nym wie­czo­rem w domu za­pa­dła ci­sza, chło­piec wy­sko­czył spod koł­dry i ci­chutko po­drep­tał na ko­ry­tarz. Szedł na pa­lusz­kach, nie chcąc obu­dzić ro­dzi­ców. Miał bar­dzo ważną mi­sję do wy­ko­na­nia. Co roku za­kra­dał się do kuchni i pod­ja­dał cia­sta zro­bione przez Ger­trudę – opie­kunkę, go­spo­się i przy­ja­ciółkę ro­dziny, którą wszy­scy na­zy­wali Ger­cią.

Jed­nak w po­ło­wie drogi mię­dzy swoim po­ko­jem a sy­pial­nią ro­dzi­ców Edward usły­szał przy­tłu­mione głosy do­cho­dzące jakby ze ściany. Ro­zej­rzał się ostroż­nie i do­piero po chwili, kiedy jego oczy przy­zwy­cza­iły się do ciem­no­ści, za­uwa­żył smugę świa­tła wy­pły­wa­jącą spod drzwi do ga­bi­netu taty. Tam nie­stety rów­nież ni­gdy nie miał wstępu, ale nie­raz ku­siło go, by zaj­rzeć do środka choć na chwilę. Kilka razy na­wet pró­bo­wał, ale drzwi za­wsze były za­mknięte na klucz.

– Co oni tam ro­bią o tej po­rze? – wy­szep­tał pod no­sem.

Kiedy miał już ru­szyć da­lej, na­gle usły­szał swoje imię. Serce pod­sko­czyło mu do gar­dła. Prze­stra­szył się, że ktoś go na­krył i już ni­gdy wię­cej nie skrad­nie świe­żut­kiego placka z ma­li­nami i kru­szonką. Na szczę­ście nic ta­kiego się nie wy­da­rzyło, ale to, co usły­szał, na tyle go za­cie­ka­wiło, że pod­szedł do drzwi i de­li­kat­nie przy­ło­żył do nich ucho.

– Ko­cha­nie, do­brze wiesz, że on nie jest jesz­cze go­towy... – Ni­ski głos taty po­niósł się po po­koju. – Edzio jest za bar­dzo roz­trze­pany, cza­sem mam wra­że­nie, że za­raz zgubi głowę – do­dał męż­czy­zna, tym sa­mym spra­wia­jąc, że chło­piec sto­jący pod drzwiami za­stygł w nie­na­tu­ral­nej po­zie, przy­po­mi­na­jąc po­wy­krę­caną rzeźbę.

– Wiem, wiem, Edzio jest cu­dow­nym chłop­cem, je­dy­nym w swoim ro­dzaju, ale dla­czego musi być taki nie­po­radny? O ile by­łoby nam te­raz ła­twiej, gdy­by­śmy mo­gli mu za­ufać. – De­li­katny głos mamy prze­bił się przez grube drzwi ga­bi­netu. – Dajmy so­bie jesz­cze chwilę na pod­ję­cie osta­tecz­nej de­cy­zji, ale oba­wiam się, że nie mamy wy­boru. Wi­gi­lia jest już ju­tro – do­dała.

Za­pa­dła ci­sza. Edzio w ostat­niej chwili od­sko­czył od drzwi, sły­sząc zbli­ża­jące się kroki ro­dzi­ców. Scho­wał się za ogrom­nym kwia­tem w ką­cie i wstrzy­mał od­dech.

Po chwili na ko­ry­ta­rzu po­ja­wiła się mama. Jej czarne włosy, za­zwy­czaj spięte w kok, były te­raz roz­pusz­czone. Tuż za nią wy­sko­czył tata – miał na no­sie dru­ciane oku­lary, któ­rych chło­piec jesz­cze ni­gdy wcze­śniej nie wi­dział. Edzio mógłby przy­siąc, że oku­lary co ja­kiś czas za­pa­lały się i po chwili ga­sły. Jed­nak rów­nie do­brze mo­gło to być świa­tło księ­życa, wpa­da­jące na ko­ry­tarz przez wy­so­kie bal­ko­nowe okna, a co ja­kiś czas za­sła­niane przez chmury.

Chło­piec nie mógł już dłu­żej trzy­mać w płu­cach po­wie­trza, więc po­woli wy­pu­ścił je no­sem, mo­dląc się, żeby ro­dzice go nie usły­szeli. Jed­nak w tym mo­men­cie tata od­wró­cił głowę w stronę do­nicy z wiel­kim kwia­tem i przez kilka se­kund świ­dro­wał go wzro­kiem, czego Edzio o mały włos nie przy­pła­cił za­wa­łem serca. Na szczę­ście po chwili mama zła­pała tatę za rękę i od­da­lili się. Chło­piec od­cze­kał jesz­cze kilka mi­nut i ci­chutko wy­szedł z ukry­cia.

W jego gło­wie sza­lał hu­ra­gan my­śli. Pró­bo­wał prze­ana­li­zo­wać to, o czym roz­ma­wiali ro­dzice, ale im dłu­żej o tym my­ślał, tym bar­dziej się w tym wszyst­kim gu­bił. Z czym ro­dzice nie mają wy­boru? Dla­czego cały czas uwa­żają go za fajt­łapę?

Młody Płoza tak się za­my­ślił, że na­wet nie za­uwa­żył uchy­lo­nych drzwi do ga­bi­netu. Do­piero po chwili zdał so­bie sprawę, że po raz pierw­szy ma szansę zo­ba­czyć, czego tata tak pil­nie strzeże.

– Cia­sto po­czeka, a taka oka­zja może się już nie po­wtó­rzyć – wy­szep­tał do sie­bie i ru­szył w kie­runku drzwi, nie za­sta­na­wia­jąc się zbyt długo, co tak na­prawdę za­mie­rza zro­bić.

Chło­piec wie­dział, że pa­kuje się w po­ważne kło­poty, ale chęć od­kry­cia tego, co ro­dzice przed nim ukry­wają, była znacz­nie sil­niej­sza niż strach. Czuł, że ga­bi­net taty skrywa od­po­wie­dzi na py­ta­nia, które od dłuż­szego czasu nie da­wały mu spo­koju.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Tekst: MAR­CIN MA­LEC
Ilu­stra­cje: ANETA FONT­NER-DO­RO­ŻYŃ­SKA
Re­dak­tor pro­wa­dząca: ALEK­SAN­DRA GRO­NOW­SKA
Re­dak­cja: AGNIESZKA LU­BE­RADZKA
Ko­rekta: JU­LITA DZIE­KAŃ­SKA-GĘB­SKA
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: MO­NIKA NO­WICKA
Skład: MAŁ­GO­RZATA ĆWIE­LUCH
© Co­py­ri­ght for text by Mar­cin Ma­lec, 2023 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2023 All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści al­bo­frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-82996-49-4
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail: kon­takt@bo­ok­s4ya.plwww.bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.