Romeo z zaświatów, czyli lekcje z duchem - Edward Guziakiewicz - ebook
PROMOCJA

Romeo z zaświatów, czyli lekcje z duchem ebook

Edward Guziakiewicz

0,0
25,00 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 12,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Edward Guziakiewicz, Romeo z zaświatów, czyli lekcje z duchem

Jest to utwór na scenę w trzech odsłonach, zatytułowany „Romeo z zaświatów, czyli lekcje z duchem” (ok. 30 ss znorm mpsu), będący satyrą na współczesną młodzież. Jego akcja toczy się w liceum, w żeńskiej klasie, a bohaterami są uczniowie i nauczyciele. Główną postacią jest Romeo, duch z zaświatów. Ingeruje on zabawnie w porządek szkolny, a widzą go tylko nastolatki. Goniące za marzeniami lolitki znajdują w nim nieoczekiwane oparcie. Czy jednak można ufać nieznanym duchowym istotom? Wszystko to pół żartem, pół serio. Lekcja chemii, lekcja polskiego, lekcja wychowawcza...

Zabieg polegający na wprowadzeniu do akcji istot ze świata duchowego nie jest niczym nowym. Widomym przykładem jest „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego. Zjawy są najczęściej emanacją marzeń, myśli i pragnień bohaterów. W tym utworze zaś wiary w to, że szkołę można zmienić. Czy jednak system oświaty jest reformowalny?

Autor zaczął pracować nad tym utworem w 2011 r., potem zarzucił napisaną do połowy sztukę. Ukończył ją dopiero we wrześniu 2019 r. — nie bez wpływu nastolatków z grupy teatralnej „Antrakt” z mieleckiego domu kultury, a nawet poniekąd na ich zamówienie. Jest to jego drugi utwór na scenę po dramacie w slangu zatytułowanym „Szukanie Boga”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 25

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Edward Guziakiewicz

Romeo z zaświatów, czyli lekcje z duchem

dramat • scena młodych • satyra

Odsłona pierwszaFragment

Pu­sta kla­sa, w ostat­niej ław­ce sie­dzi Duch i prze­glą­da ga­ze­tę. Wcho­dzą Do­mi­ni­ka i Ju­sty­na.

DO­MI­NI­KA

Bied­na We­ro­ni­ka! Dała się zła­pać jak mu­cha na lep. Dzi­wisz się, że nie za­zdrosz­czę dziew­czy­nie, ale że jej współ­czu­ję? Kuba jest z po­zo­ru chło­pa­kiem jak ma­rze­nie. Jeź­dzi mer­ce­de­sem i miesz­ka jak ba­sza w sty­lo­wej wil­li z ba­se­nem. A prze­cież każ­dy wie, że jest bez za­sad. Tyl­ko na­iw­ny na­bie­rze się na jego nie­win­ną bu­zię. Czar­na roz­pacz. Dla­cze­go nikt jej nie ostrzegł? Fa­cet po­de­tnie jej skrzy­dła i dziew­czy­na pój­dzie na dno. Jak ka­mień.

JU­STY­NA

Wrzuć na luz, Do­mi­ni­ko, jej już nie zmie­nisz. Zresz­tą, ma swój ro­zum i nikt jej nie bę­dzie pro­wa­dzić za rącz­kę…

DO­MI­NI­KA

Ob­ciach strasz­ny. Ju­sty­siu, po­tra­fisz to so­bie wy­obra­zić? Po­dob­no u nie­go na me­lan­żu dzia­ły się dan­tej­skie sce­ny. Za­ba­wiał się z dwie­ma albo z trze­ma. Rzy­gać się chce, kie­dy sły­szy się o ta­kich od­chył­kach. Tak to wa­riu­ją kró­li­ki i koty, nie lu­dzie.

JU­STY­NA

Ple­ciesz trzy po trzy. To nie­moż­li­we. (roz­glą­da się) Ciii! Ścia­ny mają uszy. Nie ma co mleć ozo­rem, jak się nie ma pew­no­ści. Le­piej zmień te­mat.

DO­MI­NI­KA

Oki, scho­dzę na zie­mię. Prze­cież to nie moje spra­wy. Nie mu­szę ro­bić za do­bre­go Sa­ma­ry­ta­ni­na. (za­glą­da do ple­ca­ka i wy­cią­ga dużą ekier­kę) Za­pie­przam z tym od rana do wie­czo­ra, aż mnie cho­le­ra bie­rze. A i tak je­stem do tyłu.

JU­STY­NA

Z czym?

DO­MI­NI­KA

Z try­go­no­me­trią. Cze­mu mi wred­ny łeb ni­cze­go nie przy­swa­ja? Za nic w świe­cie nie poj­mę, o co to cho­dzi z tym trój­ką­tem Pi­ta­go­ra­sa. Może dla­te­go mam uraz na punk­cie trój­ką­tów w ogó­le.

JU­STY­NA

Co ty? Ta­kich rze­czy nie ku­masz? Wpraw­dzie cho­dzi­my do kla­sy hu­ma­ni­stycz­nej, ale… W do­wol­nym trój­ką­cie pro­sto­kąt­nym suma kwa­dra­tów dłu­go­ści przy­pro­sto­kąt­nych jest rów­na kwa­dra­to­wi dłu­go­ści prze­ciw­pro­sto­kąt­nej. To było na ta­pe­cie w pod­sta­wów­ce.

DO­MI­NI­KA

Czar­na ma­gia. Wte­dy nie cho­dzi­łam do budy. La­ta­łam za Krzyś­kiem i na­wet się z nim ca­ło­wa­łam. Z ję­zycz­kiem. Te­raz mu­szę nad­ra­biać za­le­gło­ści.

JU­STY­NA

Na­wró­ci­łaś się na na­ukę pol­ską? God­ne naj­wyż­szej po­chwa­ły. Tyle tyl­ko że nie da się tego na ład­ne oczy, ża­den bel­fer się nie na­bie­rze, bo dia­beł tkwi w szcze­gó­łach.

Z mat­mą jest tak, że nie mo­żesz prze­sko­czyć kil­ku lat za­le­gło­ści. A gdzie ukła­dy rów­nań, fi­gu­ry i bry­ły, funk­cje, lo­ga­ryt­my czy ra­chu­nek praw­do­po­do­bień­stwa? Ba­lan­su­jesz na skra­ju prze­pa­ści. Bez ko­re­pe­ty­cji ani rusz, a ma­tu­ra za rok. W gim­na­zjum też bim­ba­łaś?

DO­MI­NI­KA

Też, ale to wów­czas z po­wo­du Grze­sia. Był na mnie na­pa­lo­ny, jed­nak nie trwa­ło to dłu­go. Szyb­ko mu prze­szło. A tak cu­dow­nie się za­po­wia­da­ło. Wie­czo­ra­mi wy­sia­dy­wał z kum­pla­mi pod moim oknem i wpa­try­wał się w fi­ran­kę. Gdy­by miał gi­ta­rę, to pew­nie by gry­wał se­re­na­dy. Nie mo­głam się uczyć. Sie­dzia­łam nad książ­ka­mi, wzdy­cha­łam i ca­ły­mi go­dzi­na­mi ry­so­wa­łam ser­dusz­ka. I wa­ro­wa­łam przy ko­mór­ce. Cze­ka­łam, kie­dy za­dzwo­ni. A jak za­dzwo­nił, to za­mie­nia­łam się w ty­gry­si­cę, wy­bu­cha­łam jak wul­kan i ska­ka­łam mu do gar­dła. Pusz­cza­łam taką wią­zan­kę, że aż uszy wię­dły. A jak, co tak na mnie pa­trzysz? Usta­wia­łam go do ży­cia.

JU­STY­NA

Od­stra­szasz fa­ce­tów, Do­mi­ni­ko, jak nic. Szu­kasz mena, któ­re­mu bę­dziesz mo­gła grać na no­sie? Ni­g­dy się nie na­uczysz, że chło­pa­ków trze­ba trak­to­wać jak lu­dzi? I sza­no­wać? Po­tra­fią od­wdzię­czyć się tym sa­mym. Prze­cież jest coś ta­kie­go jak sa­vo­ir-vi­vre.

DO­MI­NI­KA

Sza­no­wać? Chy­ba żar­tu­jesz. Ga­dasz jak wap­no. Do pięt­na­ste­go roku ży­cia to cu­dow­ni ro­man­ty­cy. A po­tem za­mie­nia­ją się w pod­łe wie­prz­ki. Już na pierw­szej rand­ce pcha ci się taki z ła­pa­mi na pole kar­ne. I co masz zro­bić, przy­lać mu w mor­dę? Czy uda­wać, że cię to raj­cu­je i że chcesz wię­cej?

JU­STY­NA

Cie­ka­we? Mnie ża­den nie pró­bu­je wy­ło­mo­tać. Na­wet przez myśl im nie przej­dzie. A prze­cież ni­cze­go mi nie bra­ku­je. Lu­stro nie kła­mie.

DO­MI­NI­KA

Bo ty stwa­rzasz dy­stans, ja nie po­tra­fię. Nasz księ­żu­lo mó­wił, że masz wy­ra­zi­stą oso­bo­wość. Nie bo­isz się gło­śno po­wie­dzieć, że jesz­cze nie stra­ci­łaś dzie­wic­twa. Ja bym się nie od­wa­ży­ła.

JU­STY­NA

(wzru­sza ra­mio­na­mi) Trze­ba być sobą. Tyl­ko sła­be­usze idą owczym pę­dem.

DO­MI­NI­KA

A poza tym, nie­ste­ty, jak się za­ko­cham, to mie­sza mi się w gło­wie. Nie wy­czu­wam gra­nic i nie wiem, kie­dy dać so­bie po ha­mul­cach. Póki co, tyl­ko ty je­steś, Ju­sty­siu, moją brat­nią du­szą, a wła­ści­wie sio­strza­ną, i tyl­ko ty mnie ro­zu­miesz. Z fa­ce­ta­mi ni­g­dy so­bie nie po­ra­dzę. Ech, mieć jed­ne­go i cho­dzić z nim przez dwa lata. I nie dać się za­go­nić do łóż­ka. Słod­kie ma­rze­nie. Tyl­ko jak to zro­bić?

JU­STY­NA

Sia­da­my? Bo ster­czy­my jak idiot­ki na środ­ku kla­sy. Dziś krót­sze lek­cje, po pół go­dzi­ny. Wła­ści­wie tyl­ko trzy z ra­cji świę­ta. Pew­nie po­ło­wa dziew­czyn i tak się nie przy­te­le­pie.

DO­MI­NI­KA

Sia­da­my. Nie ma co oszczę­dzać dup­ska. Ciii! A co to za fa­cet? (oglą­da się na Du­cha) Co on robi w bab­skiej kla­sie?

JU­STY­NA

Też go za­uwa­ży­łam. Jaki przy­stoj­niak? Pra­wie jak Ju­stin Bie­ber. Chy­ba cze­ka na na­szą che­micz­kę.

Wcho­dzą Pau­li­na i Ka­mi­la.

PAU­LI­NA

Na pierw­szy rzut oka to szajs to­tal­ny. Tłocz­no, szu­mi jak w ulu. Zwłasz­cza w te dni, kie­dy wszyst­ko jest po zło­tów­ce. Lu­dzie wy­dzie­ra­ją so­bie ła­chy, bio­rą co po­pad­nie, dep­czą po hal­kach, swe­trach, spodniach i ko­szu­lach. Idio­tyzm do en­tej po­tę­gi…

KA­MI­LA

Do­bra, każ­dy zna tę smut­ną praw­dę o lum­pek­sach. Po­wie­dzia­łaś jed­nak, że to zło­ta żyła i że roz­gry­złaś ich se­kret.

PAU­LI­NA

Nie ja, stu­den­ci. Jak się nie ma szma­lu, trze­ba ru­szyć gło­wą. Brat mo­jej kum­pel­ki robi na tym nie­zły in­te­res. Co znaj­dzie w szma­tek­sach, to sprze­da­je na Al­le­gro.

Niu­cha za mar­ko­wy­mi, mod­ny­mi ciu­cha­mi, no­wy­mi, nie­uży­wa­ny­mi. Po­noć scho­dzą jak świe­że bu­łecz­ki. Wy­cią­ga na tym na czy­sto bań­kę mie­sięcz­nie.

(...)