44,99 zł
KOBIETY, KTÓRE OKRADZIONO Z ŻYCIA
Jelena jest pielęgniarką i codziennie patrzy na umierających w osamotnieniu więźniów. Nie chce ulec kierownikowi lazaretu, więc za karę trafia do kopalni. Od teraz towarzyszy jej ciemność i ból. Przez 10 lat.
Janina z Wołynia pracuje przy wycince drzew. Ciągle jest głodna i zmarznięta. Po uwolnieniu razem z rodzicami i rodzeństwem tuła się po górach i pustyniach. Do domu nie wraca nigdy.
Walentynę zabrano od córki i uwięziono. Przenoszono z obozu do obozu. Pewnego dnia mróz i wyczerpanie stają się już nie do zniesienia – Walentyna próbuje się otruć. Cudem zostaje odratowana – tylko po to, by dalej cierpieć.
Całe życie było przed nimi. Niesłusznie skazane i wyrwane ze swoich światów, trafiły do piekła z lodu. Na końcu świata, gdzie szczęście nie istniało, walczyły o przetrwanie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 297
Data ważności licencji: 2/28/2029
Oldze, mojej matce,która pchnęła mnie do napisania tej książki,ponieważ ona także ocalałaz dwudziestowiecznych totalitaryzmów
Zabrali ciebie tuż o świcie,
Za tobą, jak za trumną, szłam,
Dzieci szlochały w kątku skrycie,
Ze świeczki spadła święta łza.
Na twoich wargach chłód ikony,
Przedśmiertny pot na czole… Musisz żyć!
Anna Achmatowa, Requiem1
1 Przeł. Jacek Kotlica, w: Polowanie na jednorożca (wiersze oraz przekład poematu Anny Achmatowej Requiem), Gdańsk: Gdańskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuki, 1995, s. 39. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Wprowadzenie
Podróż do Moskwy
We wrześniu 2008 roku pojechałam do Moskwy. Na miejscu Witalij Szentaliński, znajomy pisarz, zaproponował, że zabierze mnie na spotkanie z dawnymi więźniami GUŁagu. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo, kto przeszedł przez łagry, chociaż miałam świadomość, że stalinowski terror nazywany jest „drugim Holokaustem”, ponieważ w ciągu dwudziestu czterech lat pochłonął dużo więcej ofiar, niż zginęło Żydów z rąk nazistów. Zgodziłam się więc.
Zamiast cieni wyzutych z życia – jak wyobrażałam sobie byłych więźniów – spotkałam tam kobiety i mężczyzn o ogromnej witalności, pomimo podeszłego wieku i skromnych dochodów. Podczas tego literacko-politycznego wieczoru zdziwiła mnie duża liczba kobiet właśnie – w większości pochodzenia żydowskiego. Jak udało im się przetrwać w tak straszliwych warunkach? To pytanie zakiełkowało mi w głowie, kiedy słuchałam, jak recytowały własne wiersze oraz czytały opowiadania i eseje. Postanowiłam wówczas, że nie wyjadę z rosyjskiej stolicy, dopóki nie przeprowadzę kilku wywiadów.
Na spotkaniu poznałam Siemiona Wileńskiego – także byłego więźnia (oraz Żyda – jak zdecydowana większość skazanych). Zgromadził on literackie archiwum tekstów powstałych w GUŁagu: prozy, a zwłaszcza wierszy. „Więźniowie nie mogli ich zapisywać – doprecyzował Wileński, gdy odwiedziłam go nazajutrz w jego mieszkaniu na przedmieściach Moskwy – ponieważ z reguły zabronione było notowanie czegokolwiek z wyjątkiem listów pisanych do rodziny kilka razy w roku. Zwykle nie mieli papieru ani ołówka. Układali więc wiersze w głowie i zapamiętywali je. Znam osoby, które przechowały w pamięci dziesiątki tysięcy wersów. Nie zapomniały ich, spisały wszystkie po powrocie z łagru”.
Instynktownie wyczułam wtedy magiczną moc, jaką dla upodlonego człowieka ma piękno, i zapragnęłam dowiedzieć się więcej o ludziach skazanych na lata – czy też dekady – w obozach pracy przymusowej. Siemion Wileński podał mi kilka nazwisk i numerów telefonów. „To wszystko bardzo wykształcone kobiety”, powiedział. „W ich domach zobaczy pani bogate księgozbiory oraz dzieła sztuki. Większość ocalałych to ludzie z dużą kulturą, albo raczej kultura pomogła im się ocalić”.
By dotrzeć do ich mieszkań w ogromnych blokach z wielkiej płyty, zwanych chruszczowkami, najpierw musiałam pojechać metrem, a potem przesiąść się jeszcze do pociągu lub trolejbusu. Właśnie tam – na peryferiach stolicy – dawne więźniarki polityczne przyjęły mnie ze słynną rosyjską gościnnością. Nigdy nie zostały w pełni zrehabilitowane. Wspominały lata swojej niewoli nie tylko ze zgrozą. Niektóre wyznały, że bez tego doświadczenia ich życie byłoby niekompletne.
Niełatwo było mi to pojąć. Najpierw myślałam, że bronią swej młodości w gułagu, bo nie zaznały żadnej innej. A jednak w miarę jak rozmawiałyśmy, a one pokazywały mi zdjęcia oraz książki (Siemion Wileński miał rację: wszystkie zgromadziły w swoich skromnych mieszkankach księgozbiory godne podziwu), to twierdzenie powoli stawało się dla mnie zrozumiałe. Kobiety te odnalazły w łagrze coś wyjątkowego, a mianowicie przyjaźń – odporną na ciosy, ofiarną i trwałą.
Przyjaźń i literatura stanowiły azyl Rosjanek skazanych na zsyłkę.
Zajara Wiesioła pokazała mi malutkie, ręcznie robione książeczki – wiersze pisane w łagrze. „Ponieważ książki były zakazane, recytowałyśmy z pamięci, nocami, wiersze napisane przez niektóre z nas. Wolałyśmy krócej spać, ale się humanizować, wznieść się ponad to wszystko poprzez poezję”, wyznała mi.
Słowa Zajary przypomniały mi się, kiedy kilka lat później odwiedziłam w Paryżu Irinę Jemeljanową, córkę Olgi Iwińskiej – ostatniej miłości Borysa Pasternaka, która zainspirowała go do stworzenia nieśmiertelnej postaci Lary, bohaterki Doktora Żywago. Irina opowiedziała mi, jak po śmierci Pasternaka wraz z matką trafiła do łagru. Zakochała się tam w innym więźniu – tłumaczu poezji. Para porozumiewała się za pomocą wierszy ukrywanych pomiędzy cegłami muru oddzielającego obóz dla kobiet od obozu dla mężczyzn. On zostawiał swoje własne utwory lub francuskie wiersze, ona zostawiała wiersze Pasternaka, spisane na mikroskopijnych kawałkach papieru.
Walentyna Jewlewa – aktorka, która jako córka „wroga ludu” (jej ojciec został rozstrzelany w latach trzydziestych) spędziła osiem lat na lodowej pustyni Kotłasu – podzieliła się ze mną pewnym wspomnieniem. Gdy któregoś razu została brutalnie pobita przez obozowych strażników, musiała poddać się operacji dłoni. W baraku szpitalnym cudem natrafiła na egzemplarz Wojny i pokoju. Była to pierwsza książka, którą miała w ręku po wielu latach. Podczas rekonwalescencji po zabiegu czytała ją potajemnie, a po jej skończeniu łapczywie zaczynała od początku. W rezultacie z braku innych książek przeczytała powieść Tołstoja czterokrotnie. Kiedy wyszła z łagru, wynajmowany pokój zapełniła książkami aż po sufit. „Spędzałam dnie i noce na czytaniu. Byłam nienasycona”, wyznała Walentyna. „Po powrocie z łagru nie mogłam zacząć żyć od nowa: ludzie nie ufali dawnej więźniarce, więc to książki nadawały sens mojej egzystencji”. Biografia Walentyny wydała mi się tak interesująca, że postanowiłam przenieść ją na karty powieści – i tak powstała moja książka La nit de Vàlia (Noc Walii, 2013).
Galia Safonowa jest młodsza od pozostałych, ponieważ urodziła się w syberyjskim łagrze w latach czterdziestych. Jako że barak współdzielony z mamą i innymi więźniarkami był wszystkim, co znała jako dziewczynka, traktowała go jako coś naturalnego. I do dzisiaj zachowała książeczki zrobione dla niej przez inne więźniarki. Wzięłam pierwszą z brzegu. Czerwony Kapturek – kartki różnej wielkości pozszywane ręcznie, na każdej stronie ilustracje narysowane kredkami: Kapturek z koszyczkiem z wiktuałami, wilk, babcia, Kapturek z przebranym wilkiem… I tekst bajki, spisany piórem. „Ileż radości sprawiła mi każda z tych książeczek!”, powiedziała Galia głosem pełnym emocji. „Kiedy byłam mała, był to dla mnie jedyny kontakt z kulturą. Zachowałam je przez całe życie, to moje skarby!”
Jelena Korybut-Daszkiewicz Markowa, która spędziła ponad dziesięć lat w kopalniach Workuty – placówce o zaostrzonym rygorze, w tundrze, za kołem podbiegunowym – pokazała mi książkę Puszkina ilustrowaną starymi rycinami, wydanie z 1905 roku. „W obozie ten tom niewiadomego pochodzenia przeszedł przez tysiące rąk. Książki mają swoje życia, swoje losy i swoje przeznaczenia, tak samo jak ludzie. Nikt nie jest w stanie pojąć, ile dla więźniów znaczyła książka – było to ocalenie! Były to piękno, wolność i cywilizacja pośród barbarzyństwa”.
Do łagrów trafiało wielu obcokrajowców. W 2013 roku przy okazji podróży do Londynu mogłam porozmawiać z przedstawicielką tej licznej grupy: Polką Janiną Misik. Jej historia to jedna z dziesiątek tysięcy opowieści o rodzinach aresztowanych na terenach wschodniej Polski (dziś w granicach Białorusi) i zesłanych na Syberię. Przemierzyli oni pieszo Rosję aż do jej południowych rubieży – do Uzbekistanu – by następnie znaleźć schronienie w Iranie i Izraelu. Ostatecznie statek zabrał ich wszystkich do Wielkiej Brytanii.
Mimo że podczas prac nad niniejszą książką przeczytałam rozmaite pozycje non-fiction o GUŁagu, chciałabym, aby czytelnik stopniowo odkrywał ten temat poprzez opowieści tych dziewięciu kobiet – inteligentnych, wrażliwych i silnych – z którymi miałam zaszczyt rozmawiać, aby wraz z nimi przeżywał na nowo ich życia oraz życia ich współtowarzyszek: biografie bogate w wydarzenia i lekcje. Podczas rozmów z „moimi” kobietami zdałam sobie sprawę z siły ukrytej w człowieku i zrozumiałam, że nie ma sytuacji – jakkolwiek potworna by się zdawała – której nie jest on w stanie przetrwać.
MZ
Barcelona, maj 2017
Żona Lota
Zajara Wiesioła
1
Zajara Wiesioła – takie imię i nazwisko mam zapisane na karteczce, gdy udaję się na pierwszy wywiad z kobietą, która doświadczyła pobytu w łagrze. Wsiadam do metra w centrum Moskwy, na stacji Majakowska – niedaleko miejsca, w którym się zatrzymałam. Wysiadam niemalże na ostatniej stacji, na peryferiach miasta. Po wyjściu z metra mam wrażenie, że znalazłam się w innym kraju, który nie ma absolutnie nic wspólnego z centrum Moskwy: otaczają mnie krzykliwe szyldy sklepów i kin, wokół wznoszą się bloki z wielkiej płyty, wyglądające tak, jakby zaraz miały się zawalić, a na dodatek roi się tu od straganów z owocami i jedzeniem z azjatyckich republik Rosji. Idę szeroką aleją z czasów Chruszczowa.
Liście na drzewach zaczynają przyoblekać się w jesienne kolory, a niektóre unoszą się już na wietrze. Jest połowa września, a musiałam włożyć grubą kurtkę z futrzanym kołnierzem, zimowe dżinsy i wysokie buty. Z naprzeciwka zbliża się mężczyzna – zastanawiam się, czy zapytać go o drogę. Mówi, że mogę przejść pieszo jeszcze dwa, trzy kilometry lub podjechać trzy przystanki autobusem. Zanim się rozstajemy, nie wytrzymuję i pytam, czy to normalne, że w połowie września jest tak zimno. „Wręcz przeciwnie – w tym roku jak na wrzesień temperatura jest całkiem niezła”. Uśmiecha się i wzrusza ramionami, jakby przepraszał za warunki klimatyczne w swoim mieście.
Po drodze kupuję parę białych róż. Mimo kilku niepowodzeń w końcu udaje mi się znaleźć budynek, w którym mieszka Zajara Wiesioła. Blok jest w kiepskim stanie: klatka schodowa jest bardzo brudna i śmierdząca, a winda sprawia wrażenie wykonanej z tektury. Mimo wszystko docieram do celu i dzwonię do drzwi. Jaka może być kobieta, która została zesłana na roboty przymusowe?
Otwiera mi uśmiechnięta i energiczna pani o śniadej cerze i ciemnych włosach przyprószonych siwizną. Zaprasza mnie do środka. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie książki, a na ścianach grafiki i obrazy oprawione w ramy. Zajara Wiesioła przedstawia mi swojego życiowego towarzysza: starszego pana z białą brodą, słuchającego w fotelu Schuberta. Po chwili rozpoznaję Śmierć i dziewczynę.
– Usiądziemy tutaj, w gabinecie – odzywa się kobieta i prowadzi mnie do pokoju wypełnionego aż po sufit książkami oraz oryginałami obrazów różnych rosyjskich artystów. Szeroko się uśmiecha i dodaje: – Wśród naszych znajomych jest wielu malarzy akademików, to wszystko prezenty od nich.
Siadamy za biurkiem, naprzeciw siebie. Podczas gdy Zajara nalewa herbatę ze starego porcelanowego dzbanka i zastawia blat talerzykami z masłem, grzankami i kawiorem, ja przyglądam się kwiatom na parapecie. Kwitnące pelargonie stoją tak przemyślnie, że zasłaniają widok z szóstego piętra na niekończące się bloki z wielkiej płyty, zwane przez Rosjan chruszczowkami – w nawiązaniu do planu Chruszczowa na rozbudowę Moskwy.
Zaczynamy degustację pyszności porozstawianych na biurku. Włączam dyktafon. Gospodyni sugeruje, żebym jej nie przerywała, a pytania zadała na końcu.
2
To było w piątek. Wraz z Gajrą, moją starszą siostrą, kupiłyśmy wędlinę, ser i kiełbaski, a przede wszystkim dużo chleba. No i oczywiście wino! W domu nakryłyśmy stół czystym obrusem i rozłożyłyśmy wszystkie smakołyki, na które prawie nigdy nie mogłyśmy sobie pozwolić, bo inaczej nie wyżyłybyśmy ze stypendium. Postawiłyśmy filiżanki i szklanki na grzane wino. Gajra włożyła wiosenną brzozową gałązkę z zieleniejącymi gdzieniegdzie listkami do pustej butelki po mleku napełnionej wodą. Odsunęłyśmy się na kilka kroków, by nacieszyć oczy odświętnym wyglądem stołu. Wstępnie planowałyśmy fetować obronę Gajry w sobotę, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nalegałam, by przenieść celebrację na piątek. Postawiłam na swoim, jakbym wiedziała, że w sobotę będzie już za późno.
Okolice mieszkania Zajary
Pelargonie zasłaniające chruszczowki
Nadeszła piątkowa noc 1949 roku i goście powoli zaczęli się schodzić. Obie z Gajrą byłyśmy przyzwyczajone do wizyt. Dziesięć lat wcześniej, w czasie wielkiej czystki, władze aresztowały i rozstrzelały naszego ojca, pisarza Artjoma Wiesiołego, uznanego za wroga ludu, a kilka lat później zesłały do obozu koncentracyjnego naszą matkę – za sam fakt bycia jego żoną. Wraz z siostrą mieszkałyśmy w jednym pokoju w tak zwanej komunałce, czyli współdzielonym mieszkaniu. Ponieważ budynek znajdował się w samym centrum Moskwy, na Arbacie, nocami nasz pokój zwykł wypełniać się studentami. Recytowaliśmy wiersze – głównie Majakowskiego, którego znałam na pamięć – słuchaliśmy muzyki, tańczyliśmy. Serwowałyśmy herbatę i grzanki z suchego chleba lub najpospolitsze ciastka, na nic więcej nie starczało pieniędzy. No chyba że Minka, moja najlepsza przyjaciółka, która mieszkała z rodzicami i mogła przeznaczać całe stypendium na swoje wydatki, przyniosła jakieś przekąski.
Artjom Wiesioły z córkami Zajarą, Wołgą i Gajrą, 1936 rok
Pierwsi goście siedzieli już przy stole, a ja przyrządzałam z Gajrą grzane wino. Do czystego garnka wlałyśmy butelkę taniego alkoholu, dodałyśmy trochę wody i cukru, przyprawiłyśmy napój cynamonem, goździkami, orzechami i skórką pomarańczową, wyproszoną wcześniej na stoisku z owocami i zostawioną do wyschnięcia. Eliksir buzował i unosiły się nad nim wonne opary. Goście, zgromadzeni wokół stołu, rozkoszowali się korzennym aromatem i nabierali coraz większej ochoty, by skosztować słodkiego alkoholu.
Wieczór przebiegał wspaniale. Była poezja, był taniec i nikt nie miał ochoty wracać do domu – ale metro jeździło tylko do dwunastej, więc większość gości wyszła tuż przed północą. Została nas piątka. Poza gospodyniami, czyli nami dwiema, byli Minka i dwóch chłopaków: Oleg i Dima. Kiedy skończyło się wino, zaparzyłyśmy czarnej herbaty – mocnej i słodkiej. Wspomniana trójka piła herbatę wśród śmiechów i dyskusji, jakby chciała spędzić u nas całą noc na rozmowach, słuchaniu muzyki i tańcu.
Nagle rozległo się stanowcze pukanie do drzwi.
Zegar wskazywał piętnaście po drugiej. Popatrzyłyśmy na siebie z Gajrą. Już raz ktoś dobijał się do nas tuż przed świtem – kiedy przyszli po mamę.
Poszłam otworzyć. Kiedy wróciłam do pokoju, towarzyszyło mi pięciu uzbrojonych milicjantów, a za nimi szedł portier z portierką.
Młody milicjant przedstawił się.
– Komendant Potapow. – Rozejrzał się i zażartował: – Świętujecie Wielkanoc?
Nie widziałam w tym nic zabawnego. Za kogo nas uważał? Za staruszków obchodzących Wielkanoc?
– Świętujemy zdanie egzaminów – powiedziała Gajra.
– No to pięknie – odparł komendant. – A która z was to Zajara Artjomowna Wiesioła?
Komendant pokazał mi nakaz zatrzymania.
3
Zupełnie mnie to nie zaskoczyło. Za to Gajrę przeszedł dreszcz.
– Poczekajcie, nie przyszliście przecież po Zajarę. Przyszliście zatrzymać mnie!
Zdumiony komendant przecząco pokręcił głową.
– Ależ tak – stwierdziła z przekonaniem Gajra. – Pomyliliście imię.
– Nie, nie! Nie ma mowy o pomyłce. – Stanowczość komendanta Potapowa nie pozostawiała cienia wątpliwości. Podczas gdy Gajra z uporem powtarzała, że to pomyłka, kazał mi coś na siebie włożyć. – Nie zabieraj zbyt wiele rzeczy, tylko bieliznę. To najważniejsze. Nie zapomnij zwłaszcza o ciepłym płaszczu i pieniądzach, jeśli jakieś masz.
Mówił do mnie na ty. „Jak do małej dziewczynki”, pomyślałam, urażona. Jego ton był jednak pełen troski.
Jeden z gości, Dima, blady jak ściana, zaczął bełkotać, że zwykle tu nie bywa, że znalazł się tu przypadkiem i nawet zbyt dobrze nie zna tych dziewczyn. Potwierdziłyśmy z Gajrą te słowa, bo zrobiło nam się go żal. Wydało nam się to idiotyczne. Oleg trwożliwie milczał, ale z uwagą śledził rozwój wydarzeń. Minka opróżniła portmonetkę i dała mi wszystkie znalezione pieniądze. Gdy zobaczyła, że na próżno szukam czegoś do ubrania, schowała się za szafą i najpierw zdjęła jedwabną koszulkę, którą nosiła pod sukienką, a potem także nowe rajstopy: przezroczyste, ostatni krzyk mody.
Zaprotestowałam.
– Jak wrócisz do domu bez koszulki i rajstop? Jest kwiecień i nocami bywa mroźno.
Dla Minki nie miało to jednak znaczenia.
– Masz już wszystko? No to się pożegnaj – powiedział komendant.
Opuściłam dom, wystrojona jak na bal. Miałam na sobie czarną wąską spódniczkę do kolan, elegancką czerwoną bluzkę z guziczkami i buty na obcasie.
Dwóch milicjantów sprowadziło mnie po schodach. Reszta, z komendantem na czele, została w mieszkaniu, by dokonać przeszukania. Schodziłam z ręką na poręczy, kiedy jeden z milicjantów wcisnął się między mnie a krawędź schodów, żebym musiała iść przy ścianie. Czułam się jak schwytany szpieg w filmie detektywistycznym, cała sytuacja wydawała mi się emocjonująca.
Kiedy wyszłam na ulicę, pomyślałam o mamie, po którą kilka lat wcześniej też przyszedł milicjant z nakazem zatrzymania. Po wojnie mama pracowała jako pielęgniarka i któregoś razu podczas rozmowy przez telefon, który znajdował się na wspólnym korytarzu, poradziła pacjentowi: „Proszę spróbować zdobyć amerykańską penicylinę, działa lepiej i szybciej niż tutejsza”. Jeden z sąsiadów z komunałki usłyszał to i na nią doniósł. Każdy donos traktowany był jak niezbity dowód – władze nigdy ich nie kwestionowały. Cały system zbudowany został na donosach.
Mama została uznana za winną antyradzieckiej agitacji i skazana na dziesięć lat w obozie pracy. Kiedy przyszli po mnie, miała już za sobą dwa pierwsze lata kary.
Zajara w okresie, kiedy została aresztowana
Na ulicy stał wielki czarny samochód – nazywany krukiem. Milicjanci otworzyli mi drzwi i usiadłam pomiędzy dwójką z nich. Samochód przejechał wąskimi uliczkami Arbatu, przeciął plac Maneżowy i zatrzymał się na placu Dzierżyńskiego, pod numerem trzy – przed budzącym postrach kompleksem penitencjarnym zwanym Łubianką.
4
Kilka miesięcy później na ulicy znów czekał na mnie czarny kruk. Milicjanci otworzyli mi drzwi i usiadłam między nimi. Byłam ubrana w tę samą wąską czarną spódniczkę do kolan, tę samą czerwoną bluzkę z guziczkami i te same buty na obcasie – nie miałam niczego więcej. Samochód wyjechał z więzienia na Butyrkach, dokąd przeniesiono mnie z Łubianki. Czarny kruk przejechał na pełnym gazie przez plac Komsomolski.
Kiedy znalazłam się już w wagonie pociągu, skupiłam całą swoją uwagę na tym, by nie dostrzegać, że po brzegi wypełniony jest wzdychającymi i jęczącymi ludzkimi wrakami. Obiecałam sobie, że dopóki nie dojedziemy do Nowosybirska, będę patrzeć tylko przez zakratowane okno, a potem, aż do stacji docelowej, tylko w sufit. Pomyślałam o Nataszy, mojej przyjaciółce z więzienia. Jak ona sobie radzi w ciąży?
W czasie podróży do Nowosybirska, trwającej wiele dni, ułożyłam pierwszy wiersz.
Nie patrzeć na nic, tylko w okno!
Zapomnieć o pragnieniu i smutnych głosach,
o wszystkim, co odtąd pozostaje
wykluczone, wymazane:
słońce, co zachodzi nad mrocznym lasem,
pole żyta ze ścieżyną pomiędzy kłosami.
Rozgrzanym żelazem wypalono krzyż,
odmówiono im życia; zamknięto za kraty.
Na statku towarowym, który wiózł nas z Nowosybirska na północ, ku syberyjskiej wiosce, w której mieliśmy pracować, podszedł do mnie umięśniony młodzieniec z wytatuowanymi ramionami.
– Słuchaj, wiesz, co to za rzeka?
– Wiem. Ob.
– Tak. I dokąd płynie?
– Na północ.
– Tak. Uchodzi do Oceanu Arktycznego. I płynie przez syberyjską tajgę. A wiesz, co z nami będzie?
– Nie wiem.
– Spiorą nas jak właścicieli ziemskich! Jak kułaków. Spiorą nas po tyłkach, a potem zmasakrują!
Wstrzymałam oddech.
– Może rozstrzelają nas tak jak ich?
W tym momencie podszedł do nas szczupły mężczyzna ze skrzypcami w rękach.
– Nikołaj Biletow – przedstawił się.
Wytatuowany osiłek popatrzył na niego. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem i sobie poszedł.
– Jesteście skrzypkiem?
– Gram dla przyjemności. Jestem malarzem.
Nikołaj zdradził mi, że wolał zabrać na Syberię skrzypce niż zimowy płaszcz. Zaufałam mu od pierwszej chwili, ponieważ pomógł mi pozbyć się krzepkiego młodzieńca. Zadawałam kolejne pytania, dzięki czemu dowiedziałam się, że miał trzydzieści siedem lat i jako syn popa od małego był prześladowany. Znał rozmaite obozy za kołem podbiegunowym. Najwięcej lat, bo aż czternaście, spędził w Kołymie.
– Czy to prawda, że wysadzą nas w samym środku tajgi i pobiją, a może też rozstrzelają? Tak mi powiedział ten wytatuowany chłopak.
– Zobaczymy – powtórzył kilka razy z melancholią w głosie. – Zobaczymy, ale najważniejsze to nie podupaść na duchu. Wiesz, co król Salomon miał wygrawerowane na pierścieniu?
Zastanowiłam się przez chwilę, ale nic mi nie przyszło do głowy.
– Miał tam inskrypcję: „Wszystko minie…”.
Potem przyniósł mi garść cukierków z bufetu.
– Traktujecie mnie jak dziecko – powiedziałam gorzko. – Mówicie do mnie na ty i przynosicie mi cukierki.
Zrobiłam nadąsaną minę.
Nikołaj Biletow przyjrzał mi się uważnie. Nie umknął mu nawet najdrobniejszy gest.
– Na pewno jedziemy na północ, gdzie śnieg i lód, ale tam też da się przetrwać. Opowiem ci pewną historię.
Niewątpliwie brał mnie za dziewczynkę, ale mimo to słuchałam z zapartym tchem.
– W Workucie dzieliłem barak z więźniem ewenkijskiego pochodzenia. Któregoś dnia w drodze do pracy, a kładliśmy wtedy tory, człowiek ten opowiedział nam, co przytrafiło się jego dzieciom: chłopcu i dziewczynce. Podczas burzy śnieżnej zgubiły się w tajdze. Śnieg zawiewał im w oczy, a malce szły na oślep, aż wpadły do niedźwiedziej gawry. Zamarły ze strachu. Były pewne, że zwierzę je pożre. Niedźwiedź obudził się, ale nawet na nie nie spojrzał, tylko trochę polizał sobie łapę i znów zapadł w sen. Po chwili wygłodniałe dzieci zdobyły się na odwagę i skosztowały niedźwiedziej łapy. Skoro on mógł, to czemu one nie? Chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, najadły się w ten sposób. A potem zasnęły z głowami opartymi o brzuch zwierzęcia. Przez jakiś czas żyły z nim, aż w końcu, gdy tylko poprawiła się pogoda, wyszły na powierzchnię. Po powrocie do domu opowiedziały o tym rodzicom i dziadkom. Widzisz, Zajaro? W taki czy inny sposób da się przezwyciężyć każdą trudność – powiedział Nikołaj. – Albo prawie każdą – dodał ściszonym głosem.
– A widzieliście kiedyś na Syberii szamana?
– Stalin większość z nich rozstrzelał, ale w pewnym obozie spotkałem jednego. Nie był już zbyt młody, ale nigdy nie poznałem silniejszego człowieka.
– I jakie miał zdolności? Uleczył was?
– Życie zawdzięczam głównie jemu. Leczył tych, którzy przypadli mu do gustu, i potrafił sprowadzać choroby na złych ludzi.
– Na kogo sprowadził chorobę?
– Jeśli tylko zechciał, okrutny strażnik mógł się rozchorować i już nie wyzdrowieć. Cierpiałem na chroniczną grypę, miesiącami zmagałem się z prawie trzydziestoośmiostopniową gorączką, osłabieniem, nudnościami i wymiotami. Nie chcieli przyjąć mnie w obozowym szpitalu, to nie był dla nich wystarczający powód. Wytykali mi, że następnym razem pewnie przyjdę z czkawką. I wtedy szaman Niooko wywołał u mnie czterdzieści dwa stopnie gorączki: wtedy już mieli obowiązek mnie przyjąć. Przez tydzień w szpitalu odpocząłem od wydobywania węgla i pyłu kopalni i wróciłem do zdrowia.
– A jak ten szaman trafił do obozu?
– Nie mógł dojść do porozumienia z zarządem kołchozu. Nawet gdyby chciał się z nim porozumieć, nie byłby w stanie: jego logika była zupełnie inna, znał na pamięć Syberię, samą jej istotę. Nie patrzył życzliwym okiem na zarządców, którzy chcieli wszystko uregulować, oni na niego też nie.
– No ale co konkretnie się stało?
Nikołaj Biletow – skrzypek
– Którejś zimy, kiedy głód zajrzał mieszkańcom wioski w oczy, szaman ukradł kilka zwierząt z kołchozu, by nakarmić dzieci. Władze kołchozu się zorientowały i wynikła z tego wielka awantura. Rzecz jasna, na szamana nasłano milicję, ale on uciekł do lasu. Skakał po ściętych drzewach jak wiewiórka, a milicjanci brodzili po pas w śniegu. Przez jakiś czas Niooko mieszkał w lesie, ale brakowało mu pożywienia, bo przez sześć miesięcy nie ma tam nic oprócz śniegu i lodu. Skierował się więc do najbliższej wioski i oddał w ręce milicji.
Wtedy zdałam sobie sprawę, jak doświadczenia Nikołaja Biletowa różnią się od mojego miejskiego życia, wypełnionego książkami, teatrem i spotkaniami z przyjaciółmi. Wydawało mi się, że ten człowiek o brązowych włosach zwijających się w subtelne pierścienie od razu odnajdował się w każdej sytuacji, był zdolny stanąć w obronie innych i im pomóc.
Ciężarówka, która miała odebrać nas z portu, nie przyjechała. Większość drogi przeszliśmy pieszo, a potem zapadła noc, którą spędziliśmy na ziemi – spaliśmy w pięć osób na dwóch płaszczach, a resztą się przykryliśmy. Letnia syberyjska noc okazała się tak zimna, że szczękaliśmy zębami. Nikt nie był w stanie zasnąć na dłużej.
Rano Stiepanida, wiekowa mniszka, którą znałam z więzienia i która spała z inną grupą, dała Nikołajowi mały placek ziemniaczany, świeżo upieczony w popiele.
– Oto śniadanie, Nikołaju Leonidowiczu, rozdzielcie je. A przede wszystkim nie zróbcie krzywdy Zajarze…
Nikołaj przysiągł, że nawet mu się nie śniło, by zrobić mi coś złego. Trochę się przy tym jąkał i zauważyłam, że poczerwieniał.
5
Wkrótce nadjechało kilka ciężarówek. Droga była wyboista i bez przerwy się o siebie obijaliśmy. Podobnie jak w pociągu, w którym wpatrywałam się w okno lub w sufit, teraz też koncentrowałam się na pięknie mnie otaczającym. W oddali rozciągała się równina pokryta trawą, gdzieniegdzie poprzetykana grupkami rachitycznych brzóz.
Ktoś za moimi plecami powiedział, że nieopodal zaczynają się wasiugańskie bagna.
– Nie będzie tak strasznie – dochodziły mnie głosy weteranów łagrów. – Jedziemy tylko na roboty przymusowe, a nie do obozu. Zsyłka to nie obóz. Byliście w którymś?
– Tak. Na północ od Kotłasu.
– Ja w Kołymie. Zsyłka to drobnostka w porównaniu z obozem pracy za kołem podbiegunowym!
– Zaczekajcie, aż wyślą was do kołchozu i nie będą płacić za pracę. Zobaczycie, umrzecie z głodu jak parszywy pies. W obozie przynajmniej dają jeść.
– Co wy opowiadacie! Dla mnie nie ma nic gorszego niż obóz. Jakieś jedzenie zawsze da się znaleźć. Najważniejsze, by nie być zamkniętym w obozie!
Do rozmowy włączyły się inne głosy. Wszyscy byli zgodni, że każda zsyłka jest lepsza od obozu. Starzec, który odbywał karę w Kotłasie, opowiedział nam, co strażnicy robili tam z więźniami łamiącymi zasady – rozbierali ich do naga, przywiązywali do drzewa i zostawiali na noc w tajdze, aby chmara komarów i gigantycznych syberyjskich much zjadła ich żywcem. Ten, który był na Kołymie, potwierdził, że u nich latem robili to samo, a zimą rozbierali niepokornych na śniegu i przy ekstremalnej temperaturze – dochodzącej do minus pięćdziesięciu stopni – polewali wodą z węża. Żaden nie przeżył.
Nie mogłam w to uwierzyć.
– W naszych radzieckich obozach? Rosjanie? To niemożliwe!
Starzec patrzył na mnie przez chwilę. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie, ale nic nie powiedział.
Zrozumiałam, że mówił prawdę.
Inny mężczyzna, młodszy, chciał zmienić temat i zapytał mnie:
– Dlaczego skazano cię na zsyłkę?
– Z powodu mojego ojca. Jest wrogiem ludu.
– Jasne – powiedział. A po chwili pociągnął wątek: – Ale przecież Stalin powiedział, że syn nie odpowiada za ojca. Napisz do Stalina, na pewno cię wypuszczą.
– Tak myślicie?
– Napisz do Stalina, to na pewno nieporozumienie. Zobaczysz, niech no tylko Stalin się dowie! Napiszesz do niego?
– Napiszę.
Widać już było pierwsze wioski: chaty ze zmurszałego drewna, a raczej pnie z dziurami w suficie i spuszczonymi kratami. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie było pełno błota.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Penelopa w okowach
Susanna Peczuro
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Judyta XX wieku
Ela Markman
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Minerwa w kopalniach
Jelena Korybut-Daszkiewicz
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Psyche uwięziona
Walentyna Jewlewa
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Antygona pod Kremlem
Natalia Gorbaniewska
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ulisses na Syberii
Janina Misik
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ariadna, córka labiryntu
Galia Safonowa
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Eurydyka w piekle
Irina Jemeljanowa
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
Tytuł oryginału
Vestides per a un ball a la neu
© Vestides per a un ball a la neu (Dziewczyny z łagrów), Monika Zgustová, 2019
This translation has been published by arrangement with Galaxia Gutenberg S.L.
Projekt okładki
Marcin Słociński
Fotografia na pierwszej stronie okładki
Ola Zdeb
Sesja zdjęciowa
Modelka Pamela Bosak
Opieka redakcyjna
Magdalena Kowalewska
Opieka promocyjna
Karolina Domańska
Wybór ilustracji
Ewelina Olaszek
Korekta
Marta Stochmiałek
Małgorzata Matykiewicz-Kołodziej
Copyright © for the translation by Marta Pawłowska, 2024
Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-240-8969-7
Znak Horyzont
www.znakhoryzont.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Aneta Vidal-Pudzisz
