Dziennik Ankarski - Michał Sokolnicki - ebook

Dziennik Ankarski ebook

Michał Sokolnicki

0,0

Opis

Po raz pierwszy w Polsce publikujemy wyjątkowe świadectwo ostatniego Ambasadora II RP w Turcji. Jest to osobista opowieść o polityce międzynarodowej w latach II wojny światowej i miejscu Polski w tej polityce, widzianym ze szczególnej perspektywy – ture­ckiej stolicy. Tu, gdzie krzyżowały się polityczne interesy, trwała gra wywiadów i odby­wały dyplomatyczne rozgrywki, przez całą II wojnę działał i zapisywał swoje obserwacje Michał Sokolnicki. Jego dziennik – wydany na emigracji kilkadziesiąt lat temu – ukazuje się teraz w nowej edycji, która obejmuje wybór z całości pierwotnego zapisu i została zweryfikowana z rękopisem.

„Jestem tutaj na skrzyżowaniu dróg – powszechnym i polskim. Tutaj zbiegają się i stąd się rozchodzą, w przeciwległych kierunkach, nici międzykontynentalnej łączności polskiej. Tutaj teraz, co kilka dni, nadchodzą wiadomości, to z jednego, to z drugiego kierunku, aby stąd być podawane, przekazywane w kierunki inne. Stąd utrzymujemy łączność z Krajem; stąd – odwrotnie – idą nici połączenia z Polską w Rosji; tu istnieje stała służba kurierska z Bliskim i Środkowym Wschodem, i naszą Brygadą na pograniczu Egiptu; stąd – w czwar­tym kierunku – nici służb i informacji łączą nas z Londynem”.

Ankara, 7 lutego 1942                                                                                                        Michał Sokolnicki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 441

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Spadkobiercy Michała Huberta Sokolnickiego, 2024

© Fundacja Ośrodka KARTA, 2024

WYBÓR I OPRACOWANIE Justyna Avcı, Agnieszka Dębska

IKONOGRAFIA Mariusz Olczyk

KOREKTA I INDEKS

REDAKTOR SERII Agnieszka Knyt

OPRACOWANIE GRAFICZNE SERII

ZDJĘCIE NA OKŁADCE Michał Sokolnicki. Fot. Muzeum Historii Polski w Warszawie

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

DZIĘKUJEMY

Instytutowi Hoovera za udostępnienie kopii rękopisu dziennika Michała Sokolnickiego oraz wsparcie publikacji.

PUBLIKACJĘ WSPARLI RÓWNIEŻ:

Urszula i Jerzy Drożdż

Firma Doğuş Gold

Ośrodek KARTA

ul. Narbutta 29, 02-536 Warszawa

tel. (48) 22 848-07-12

kontakt do wydawnictwa: [email protected]

dystrybucja:[email protected]

księgarnia internetowa: ksiegarnia.karta.org.pl

www.karta.org.pl

Wydanie I

Warszawa 2024

ISBN 978-83-67820-02-8

OD REDAKCJI

Wnikliwy zapis z II wojny światowej, dokonywany z unikatowej perspektywy: zewnętrznej, uwzględniającej realia i konieczności międzynarodowej polityki, a jednocześnie bardzo uwewnętrznionej, bo skupionej na polskiej racji stanu – czyni ten dziennik świadectwem wyjątkowym. Splot tych dwóch perspektyw tworzy całość, która pozwala na opisywane tu zdarzenia spojrzeć w nieoczywisty sposób.

Michał Sokolnicki przez całe swoje długie życie był zorientowany na służbę polskiej sprawie. Gdy nie było polskiego państwa – działał na rzecz jego przyszłej idei, jako niepodległościowy konspirator, emisariusz, polityk, w pełni zawierzając Józefowi Piłsudskiemu (którego był także – w latach 1916–17 – osobistym sekretarzem). Gdy Polska nastała, służył jej jako dyplomata i historyk. Ten pierwszy okres został już przez KARTĘ opowiedziany – w 2019 roku ukazał się Emisariusz Niepodległej. Wspomnienia z lat 1896–1919, zapis złożony z fragmentów wspomnień i dzienników Sokolnickiego, przedstawiający jego barwne i obfitujące w dramatyczne epizody koleje losu do momentu nastania II Rzeczpospolitej. Zwieńczeniem lat pracy dla niej jest utrwalona w Dzienniku ankarskim misja ambasadora w Turcji. Podjęta w lecie 1936, wraz z wybuchem II wojny zyskała wymiar, który Autor uznał za wart zapisywania.

To książka legenda. Po raz pierwszy ukazała się w Londynie w dwóch częściach – w 1965 i 1974 roku (ta druga już po śmierci Autora), trafiając prawie wyłącznie do polskich środowisk emigracyjnych. W kraju – znana dotąd głównie historykom i praktycznie niedostępna – ukazuje się po raz pierwszy.

Edycja ta nie byłaby możliwa bez wsparcia ze strony Instytutu Hoovera w Stanford, gdzie przechowywany jest rękopis. Umożliwienie nam dostępu do ponad 1700-stronicowego zapisu wpłynęło na kształt, w jakim Dziennik ankarski przedstawiamy Czytelnikom. Wydanie to jest wyborem opartym na emigracyjnym pierwodruku, wzbogaconym o najbardziej znaczące fragmenty pominięte przez Autora.

Placówka w Ankarze stanowiła świetny punkt obserwacyjny: z dala od centrum wydarzeń wojennych, lecz pozostająca na styku kontynentów. Stąd procesy dokonujące się w światowej polityce można było widzieć ze znacznie większą wyrazistością, niż możliwe to było „z wnętrza” państw bezpośrednio uwikłanych w wojnę. Wiedza historyka i długie doświadczenie dyplomatyczne umożliwiają Autorowi prowadzenie wielowymiarowej analizy sytuacji i rozpoznawanie pól i momentów politycznej zmiany na arenie międzynarodowej. W analizie tej stale obecna jest Polska – wyczulenie na zjawiska zachodzące w wielkiej polityce pozwala wcześnie dostrzec to, co Sokolnicki nazywa „staczaniem się po pochyłej powierzchni” – stopniową marginalizację sprawy polskiej przez aliantów uwikłanych w sojusz z Rosją sowiecką. Przed skutkami tego sojuszu przestrzega – świadom, też na podstawie własnego doświadczenia, że oznacza on, iż „cofa się po raz drugi w dziejach dwóch stuleci granica zachodniej cywilizacji, granica prawa, swobody i godności człowieka”.

Z upływem czasu zapisy Ambasadora stają się coraz bardziej gorzkie, a zbliżający się koniec wojny niesie rozczarowanie zamiast nadziei. Coraz częściej powracają pytania o rządzące polityką międzynarodową zasady – prawo silniejszego, dominację interesu nad sprawiedliwością. Naznaczona nimi przyszłość zdaje się nie zapowiadać niczego dobrego. Opisanym tak procesom trudno odmówić waloru wciąż aktualnej przestrogi.

Warszawa, listopad 2023

Justyna Avcı, Agnieszka Dębska

1939

Ankara, piątek 1 września

Należy włożyć na siebie pancerz.

*

Wczorajsze elukubracje [wypociny] Hitlera słyszałem o jedenastej trzydzieści przez Reutera z Londynu i o dwunastej w nocy przez Polskę. Wyjaśniały sytuację. Dziś rano tylko uzupełnienia. Po czym, około dziesiątej, telefon Cevata Açıkalına1, czy wiem o rozpoczęciu działań wojennych. Pół godziny później potwierdzenie w radiu polskim. Już wcześniej niepokoiły mnie tajemnicze szyfry radiowe: „Halo, halo, uwaga, uwaga, nadchodzi, nadchodzi”, po czym słowa niezrozumiałe: „to-ma” czy „da-da” i cyfry...

Telefon do kolegów francuskiego i brytyjskiego: Massigli2 miał już o godzinie siódmej rano ostrzeżenie z Paryża, sir Hughe3 powtarzał wciąż: „Dear, dear...”4.

O godzinie 12.30 u Saracoğlu5 – był wyraźny, przyjazny; po raz drugi mówił ze mną otwarcie o Sowietach: nie wie sam, czy można wierzyć Terentiewowi6 i w ogóle czy Terentiew wie o czymkolwiek.

[...]

Ankara, poniedziałek 4 września

2 września o 11.35 po raz drugi u Saracoğlu: notyfikacja urzędowa wojny. Jeszcze bardziej serdeczny i otwarty niż zwykle, odpowiada formułą, którą donoszę Warszawie: „Je désire vous assurer de ma sympathie pour la Pologne... La Pologne est une grande nation et elle a de grandes forces... Elle ne restera pas isolée... J’espère que cette lutte se terminera par le triomphe du droit et de la bonne cause...”7.

Po mnie zaraz przyszedł von Papen8 (około 11.50) i szef gabinetu, [Abdullah] Zeki Polar robił sztuki, abyśmy się [z niemieckim ambasadorem] nie spotkali.

Wieczorem, na obiedzie u [Odette i René] Massiglich oboje [dyplomata François i Sabine] Charles-Roux, [attaché wojskowy generał Paul-Albert] Voirin, [radca Louis] de Guiringaud: atmosfera bardzo serdeczna i ciche manifestacje na cześć Polski. Massigli słyszał od Numana9, że Papen wystąpił z oryginalną propozycją: czy nie mógłby prezydent İsmet10 zwrócić się telegramem do króla [Wielkiej Brytanii] Jerzego [VI] i zaproponować pośrednictwo celem zawarcia zawieszenia broni?

– Jakiego zawieszenia broni? – zapytał Saracoğlu. – Czy wojska niemieckie wycofają się z Polski?

– Oui, plus ou moins, on pourrait arranger cela11.

Minister, rozumiejąc całą wagę takiej propozycji, chciał wiedzieć:

– Czy mówi mi to pan w imieniu swego rządu?

– Nie – odpowiedział Papen – to propozycja moja osobista, ale czyż Turcja nie mogłaby podjąć tego kroku w imię i dla dzieła pokoju?

Minister odpowiedział, że personalnych wniosków w takiej sprawie rząd turecki nie może uważać za wystarczające dla podjęcia pośrednictwa.

Saracoğlu, opowiadając mi w dwa dni potem tę samą rozmowę, wnioskuje: von Papen, a raczej Niemcy i Hitler przez Papena, chcieli jeszcze w ostatniej chwili wysunąć, drogą poprzez Turcję, inicjatywę odpowiadającą duchowi pokojowemu Anglii, po to tylko, aby pozostać w części Polski – szczególnie w „korytarzu”, no i w Gdańsku – i w czasie rokowań o zawieszenie broni uzyskać od razu znaczną część swoich wymagań: „le 2 septembre vous vous trouviez dans l’extrême péril qu’on vous laissera seuls ou que vous devriez sacrifier vos territoires”12.

[...]

Niedzielę 3 września spędziłem z nowym attaché wojskowym, podpułkownikiem Machalskim13 i... przy głośniku radiowym. Opinia Machalskiego: wszystko, co po ludzku było możliwe uczynić, przygotowaliśmy. Wszystko na tę kampanię jest zebrane, co mamy i co możemy. Tego, czego nie mamy – nie mamy. Niemcy zostawili nam bardzo wiele czasu. Jeszcze 26 sierpnia, rozpoczynając mobilizację, zarówno w Sztabie, jak i w MSZ mówiono: „Teraz już Niemcy napadną, pewnie nie dojedziesz”. Mobilizacja skutkiem tego została przeprowadzona i to w zupełnym porządku. Co do materiału: mamy mniej, ale za to dobry; Niemcy mają bardzo wiele, ale z technicznymi brakami, szczególnie lekkie i nie dość opancerzone czołgi. Co do operacji: dotychczasowe walki są osłonowe, główne siły nie zostały jeszcze wprowadzone do akcji. Odcięcie Pomorza, nawet jeśli dokonane, nie miałoby większego znaczenia – liczono się zawsze z tą możliwością. Gdynia przygotowana jest na obronę niezależną, ufortyfikowana od strony lądu, Hel posiada silną artylerię i broni dostępu od morza. Bardziej zasadnicze znaczenie ma front południowy – i tam jednak kwestia utraty pogranicznych miejscowości nie jest ważna. Machalski obawia się niedostatecznej ilości artylerii przeciwlotniczej, a skutkiem tego słabego jej działania. Ilość strąconych samolotów nieco go uspokaja. Wczoraj i dziś z niepokojem rozważamy pytanie: kiedy odbije się na położeniu wojennym działanie Francji i Anglii?

[...]

Ankara, środa 6 września

[...] Wieczorem przyszedł ambasador Stanów Zjednoczonych [John Van Antwerp] MacMurray. Przyszedł, aby mi wyrazić – choć oficjalnie neutralny – najgłębszą sympatię [dla Polski]. Jest, podobnie jak Amerykanie w ogóle, oburzony i przejęty wstrętem do Niemców.

– Na jak długo – pytam – wasza neutralność?

– Trudno odpowiedzieć, ale opinia jest już dzisiaj niemal jednomyślna.

– A kiedyż zostanie zrewidowane prawo o neutralności?

– Ustawa ta i dyskusja wokoło niej należą do kategorii polityki wewnętrznej, stosunku do [prezydenta Franklina Delano] Roosevelta. W każdym razie „Athenia” zatopiona wczoraj przez niemiecką łódź podwodną14 przyczyni się do przyspieszenia zdarzeń.

Ankara, czwartek 7 września

Dziś rano zamilkła Warszawa.

Był to dzień ponury. Już przed godziną szóstą rano ogarnął mnie niepokój. Przed ósmą, jak zwykle, nastawiłem radio. Wiedziałem już, że wczoraj oddano Katowice, Kraków, Kielce. Wiedziałem, że nieprzyjaciel objął Nowy Sącz, zbliżył się do Tarnowa. Wiedziałem, że w stolicy słychać odległe, ciężkie głosy armatnie.

W głośnikach zabrakło znanej, wyraźnej, spokojnej mowy. Warszawa na przedziałkach radia pozostała pusta, był tylko sam aparat trzeszczący, z którego wyjęto duszę. Lwów także milczał. Zabrakło jedynej pociechy, która codziennie o określonych porach przenosiła nas na wysokich skrzydłach powietrza w serce Polski.

Z rana otoczyły mnie twarze przejęte, poryte przeżyciami nocy bezsennej. Nasza mała gromada – kilku Polaków porzuconych na dalekim azjatyckim posterunku. Jeden z posterunków obrony państwa – ale bez walki. [...] Nie wszyscy wytrzymują próbę tego ciężkiego dnia. Staram się oddziałać i zajmuję wszystkich drobiazgami: akty, listy etykietalne, personel, pieniądze.

[...]

Ankara, sobota 9 września

Onegdaj, po zamilknięciu stacji raszyńskiej, późnym popołudniem odezwał się normalnie na średnich falach Lwów, a potem włączyła się mokotowska stacja Warszawa II. Cierpi tylko odbiór komunikatów, trudne są audycje dzienne, chwilami wybucha też między stacjami wojna w eterze, ale jesteśmy odtąd znów stale w łączności z Polską, wsłuchujemy się w głos z Polski, melodie z Polski – możemy czuć z bliska wypadki.

Wczoraj w południe byłem u Numana. W zachowaniu się Turków, w każdym ich słowie, w stosunku do nas przebija męskie zdecydowanie i stanowcze, jasne osądzanie słuszności moralnej. Należy zapamiętać, że Turcy nie ustraszyli się zmienności Sowietów: Numan nazwał je sfinksem, ale zaraz dodał, że nie sądzi, aby siły sowieckie były zdolne do działań ofensywnych poza Rosją, chociaż mogą działać skutecznie we własnej obronie. Dowiedziałem się potem, że sztab turecki wypowiedział analogiczną opinię na zapytanie premiera: Turcja nie powinna obawiać się Rosji, która w obecnym stanie rzeczy nie jest zdolna do ofensywy na terytoriach obcych i jedynie może się bronić na swym terytorium.

[...]

Ankara, niedziela 10 września

Warszawa broni się.

W nocy z onegdaj na wczoraj, na długiej fali stacji raszyńskiej pojawiły się słowa polskie. Wsłuchiwaliśmy się w nie z zapamiętaniem, gdy nagle zrozumieliśmy sens: brutalny, perfidny i kłamczy. To radiostacja wrocławska zdołała zacząć nadawanie na fali polskiej. W nocy ogłoszone tam zostały całe kłamliwe powieści, brudne potwarze, nieistniejące sukcesy.

Wczoraj po południu odwiedził mnie generał Weygand15. Jasne było, że samym swym przyjściem chciał okazać sympatię dla Polski i dla naszej ciężkiej walki.

– Informacji bezpośrednich nie mam prawie wcale – mówiłem – ale na podstawie rozmaitych wcześniejszych i obecnych przesłanek utworzyłem sobie własny sąd. J’attends notre action16.

Mówiłem mu dalej o położeniu Niemiec, mimo wszystkiego niełatwym. Na ogół zgadzał się ze mną. Przyznawał mi także rację, gdy wspominałem o demokracjach, które dały agresorowi premię czasu i miejsca. Nie ukrywał, że wojna zachodnia będzie ciężka, w szczególności z powodu [państw] neutralnych.

– C’est étonnant – mówił – nous avons, autour de nous, beaucoup plus de sympathies qu’en 1914, et cependant cette sympathie ne se montre pas dans les actes17. – Naturalnie, przywiązywał widoczną wagę do rezultatu na naszym froncie. – Jeśli Polska zostałaby pobita, to zaraz wystąpi Italia ze swymi żądaniami i w razie ich odrzucenia wejdzie do wojny. Jest to gra umówiona z Niemcami.

Przeciwstawiłem moje obiekcje: eksponowane położenie morskie Italii, niepewne stanowisko Hiszpanii, wzrastającą stosunkowo siłę Wielkiej Brytanii. Co do Anglików, Weyganda zastanawiał brak pośpiechu. Dobrze poinformowany Anglik, przybyły 8 września samolotem do Bejrutu, opowiadał mu, że Anglia liczy na bliską rewolucję w Niemczech. Odpowiedziałem, że może istnieją takie symptomaty.

– Mais, aussi, ça peut être une ruse18. Niemcy chcą wywołać złudzenie bliskiej rewolucji, właśnie tylko po to, aby spowodować u przeciwnika czekanie, wahania. Do podsycenia nastroju rewolucyjnego przyczynią się znacznie lepiej bomby niż ulotki.

Weygand był nader miły i został u nas na herbacie. Poznałem go tutaj w maju. Obecnie, od dziesięciu dni, mianowany jest głównodowodzącym na Bliskim Wschodzie. Ten front wejdzie w grę w razie przystąpienia Italii do wojny niemieckiej. W tym wypadku wchodzą w życie układy z Turcją i Weygand przybył tutaj dla ułożenia współpracy.

[...]

Ankara, wtorek 12 września

Onegdaj wieczór obiad u Massiglich z generałem Weygandem. Wszystkie pory [wizyt] stosują się teraz do godzin komunikatów radiowych, więc proszono na godzinę 20.45. Krótka rozmowa z Weygandem o sytuacji na froncie, o rzekomym okrążeniu polskich dywizji pod Kutnem. Rozmowa z generałem Voirin. Nie broni on bezczynności powietrznej Anglików, na co Francuzi zresztą nie mają żadnego wpływu; uważa za nierealne wszelkie pomysły desantu sprzymierzonych na północnych wybrzeżach Niemiec. Wiedza wojskowa przesądziła, jego zdaniem, o niemożności lądowań z morza większych jednostek. Ze swej strony dowodziłem dwu rzeczy: że argumentem przekonywającym dla Niemców są bomby, a nie odezwy; że przewagę dyktatorów stanowią między innymi szybkie decyzje wykonywane niespodziewanie i że należałoby z Niemcami walczyć tą samą bronią, choćby z ryzykiem.

[...]

Ankara, czwartek 14 września

Wczoraj wieczorem przyjechał Lucjan Byczkowski, delegat ministra handlu. Był poprzednio w Stambule na początku sierpnia – przyjechał wówczas dla zbadania kwestii tranzytowych jako delegat komitetu funkcjonującego przy ministrze Romanie19. Był pierwszą jaskółką wojny. Obecnie jest delegatem w Stambule dla wszystkich spraw związanych z naszym dowozem przez Rumunię, jedynym, jaki nam pozostał. [...]

Byczkowski wyjechał z Warszawy 2 września po południu samochodem. Widział po drodze sceny w związku z bombardowaniem miast. Niemcy od pierwszego dnia wykazali dokładną znajomość, gdzie i co u nas jest umieszczone: bombardowali więc z powietrza [...] składy, fabryki, stacje... Cała ta akcja była planowa i przemyślana. Nastrój w kraju nadzwyczaj dobry i wytrzymały, ale pogarszał się w miarę oddalania od centrów zachodnich ku wschodowi. Dziś w radiu angielskim mowa o trzech kontrtorpedowcach polskich złączonych z flotyllą brytyjską.

Na przyszłość najbliższą znaczenie zasadnicze ma połączenie z Rumunią. Jedynie tą drogą mogą przyjść do Polski materiały wojenne. Tylko tym kanałem utrzymujemy łączność ze sprzymierzonymi na Zachodzie. Na drogi komunikacyjne do Rumunii nastawione są obecnie wszystkie przygotowania naszych urzędów transportowych. Bada się po kolei każdą ewentualność i zastosowuje różne drogi i środki do rozmaitych sytuacji wojennych.

[...]

Ankara, sobota 16 września

Alternatywy złych i dobrych wieści są bardzo męczące. Szczególniej w pogodzie i spokoju Ankary, w złotych i różowych światłach wrześniowych dni, wśród pierwszych lekko spadających liści.

Telegram Noëla20 z Polski datowany 14 września: „Położenie umacnia się; pomimo ciężkich strat obustronnych morale wojsk polskich jest dobre i mają one przewagę tam, gdzie dysponują materiałem; dowództwo zachowuje ufność w siebie, armia będzie się biła nadal”.

Ankara, niedziela 17 września

Dziś około 12.00 zadzwonił do mnie ambasador grecki [Rafael] Raphaël i podał mi pierwsze wiadomości o napadzie sowieckim. W niewiele chwil potem potwierdziła nam je w całej rozciągłości Agence Anatolie21.

Ankara, czwartek 21 września

Od wczoraj słucham wieczorem drugiej radiostacji warszawskiej. Zdołano ją widocznie wzmocnić – i góruje swą muzyką rycerską, swym żywym dokumentem słowa nad okolicznymi głosami. Podaje się długie listy zaginionych, szukających i znalezionych. Słychać wezwania, rozporządzenia i orędzia. [...]

Przemówienia prezydenta Warszawy [Stefana] Starzyńskiego, wczoraj zawzięte, dziś zmęczone. Komunikaty z placu obrony Warszawy.

Ostatnie to echo Kraju – zdeptanego, zbitego, obezwładnionego.

Ankara, piątek 22 września

Nie wolno żadnych rozpamiętywań. Strzec się niewczesnych żalów. Nie prowadzić rozmów roztrząsających nasze położenie i przyszłość. Zaciąć zęby, wytrwać i słuchać.

*

Transport złota Banku Polskiego odbył się w zupełnie innych warunkach niż te, jakich się domyślał Zażuliński22. Dowiedziałem się o jego istotnej drodze telefonogramem ze Stambułu, wieczorem, w piątek 15 września: Bukareszt donosił, że transport wyrusza w sobotę 16 września z Konstancy, będzie więc 17 września w Stambule. Należy go jak najszybciej skierować – pod opieką angielską – dalej.

W ten sposób żadnych poleceń rządu polskiego w tej doniosłej sprawie nie otrzymałem, a wskazówki, przesłane z ambasady w Bukareszcie do naszego konsulatu, były ogólnikowe i niewystarczające. Żadnych zwróceń się tutaj do Anglików czy Francuzów mi nie zalecono. Działać musiałem sam, w ciemno i na własną odpowiedzialność.

W południe 16 września byłem u Saracoğlu „avec une démarche urgente et très confidentielle”23, chcąc go zawiadomić o przybywającym transporcie. Dopiero gdy zacząłem – „a dla Pańskiej osobistej informacji dodam...” – przerwał mi i przyznał, że o sprawie tej już wie i już zdecydował. W piątek telefonował do niego ambasador turecki z Bukaresztu, prosząc o decyzję rządu do godziny 18.00; o godzinie 17.00, po porozumieniu się z premierem, Saracoğlu mógł mu donieść, że rząd turecki transport przepuści, ewentualnie zapas złota Banku Polskiego umieszczony być może w piwnicach Merkez Banku24 w Stambule.

W niedzielę 17 września, po godzinie 14.00, statek „Eocele”, należący do „Socony Vacuum Oil Company”, wpłynął powoli do portu w Stambule, przywożąc ładunek złota i eskortę dwudziestu urzędników z byłym ministrem Ignacym Matuszewskim25 i dyrektorem Banku Polskiego [Stanisławem] Orczykowskim na czele. Jednocześnie, we wczesnych godzinach południa, przyszedł do mnie Massigli z telegramem swego rządu: na życzenie rządu polskiego krążownik „Jean Bart” gotów jest odebrać ładunek złota, wymagałoby to jednak zezwolenia Turcji na wejście krążownika przez Dardanele. Interwencja Massiglego nie odniosła skutku, wobec wyraźnego brzmienia postanowień Konwencji Cieśnin26. Saracoğlu wysunął w odpowiedzi dwie alternatywne propozycje: 1) przewóz transportu drogą lądową do Syrii, 2) zaliczenie tego złota na poczet pożyczki francusko-angielskiej dla Turcji.

Z Matuszewskim, którego nie wypuszczono ze statku, w ogóle nie mogłem się skomunikować, a łączność z konsulatem okazała się trudna: claris [korespondencji nieszyfrowanej] nie można było w tej sprawie telefonować, a na telefonogramy szyfrowane nie wystarczaliśmy w pracy, będąc sami we dwóch ze Szczerbińskim27. Wobec tego, w poniedziałek 18 września rano, przyjechał ze Stambułu [attaché] Jan Hempel, przywożąc notatkę spraw ułożonych.

Fakty Hempla były następujące: w nocy 17/18 września miał przybyć do Stambułu statek angielski z Konstancy. Możliwe jest przeładowanie na morzu Marmara – na Morzu Śródziemnym znajdują się łodzie podwodne nieprzyjacielskie, a wobec szerokiego rozkonspirowania transportu – możliwy ich wjazd na Marmara; tak samo możliwe [jest] storpedowanie na Morzu Egejskim, po wyjściu z Dardaneli. Alternatywa to droga lądowa, pociągiem tureckim do Syrii. Niebezpieczne są chwile postoju na Bosforze, niebezpieczny także przejazd przez morze do dworca kolei anatolijskiej Haydarpaşa, natomiast zarówno przeładunek na wagony, jak i transport koleją trudności nie przedstawiają.

W trakcie konferencji z Hemplem zatelefonował ze Stambułu konsul Rychlewicz28: wszyscy zainteresowani wypowiedzieli się za drugim rozwiązaniem. Wobec tego powziąłem decyzję, która od początku odpowiadała mi najwięcej: wybrałem drogę lądową. Hempel zawiózł moją decyzję samolotem po południu do Stambułu. Szczerbiński poszedł omawiać z Açıkalınem, primo – przedłużenie postoju statku (przepisy obowiązujące pozwalają tylko na 48 godzin zatrzymania bez rewizji celnej), secundo – ułożenie ceny transportu. Ta kwestia od początku wydawała mi się trudna i niejasna. U Massiglego byłem tegoż dnia rano, układając współdziałanie Syrii. Pokazał mi telegram [premiera Francji Édouarda] Daladiera, wyrażający zgodę na to, aby rząd polski przeniósł się i urzędował we Francji, podobnie jak rząd belgijski w 1914 roku. W ten sposób – kończył Daladier – zarówno rząd, jak i polski kapitał narodowy znajdą schronienie i opiekę na terytorium francuskim.

O godzinie 18.00 przyjął mnie Saracoğlu. Spotkanie nastąpiło w gmachu parlamentu. Przed wejściem żandarmi i służba parlamentu oczekują mnie w szeregu i oddają honory. W kuluarach tłumy posłów w przerwie posiedzenia. Przechodząc, widzę ministra za stołem, w zagłębieniu pod schodami, otoczonego kręgiem posłów. Słyszę głośne debaty, zadawane ministrowi gorączkowe pytania i kiedy powoli wchodzę na pierwszą kondygnację schodów, wiodącą na piętro, towarzyszy mi słowo „Polonya”, powtarzane po kilka razy ze wszystkich stron.

Co się tyczy kwestii przedłużenia postoju statku na Bosforze, zapadła już przychylna decyzja; premier wydał już polecenia, aby zrobiono nam wszelkie ułatwienia i dogodności. W kwestii ceny transportu, minister komunikuje, że opłata przewozu złota wynosi, według prawa, 0,05% ad valorem29. Turcy nie myślą jednak o tym, aby na transporcie zarabiać – minister postara się, by wyznaczyć taryfę dla nas najdogodniejszą.

Rozmowa z ministrem trwała krótko. Saracoğlu oświadczył mi niespodziewanie, że dostał zaproszenie i wyjeżdża do Moskwy. Nie obiecał – mówi mi – żadnego określonego terminu – będzie odwlekał tak, aby sytuacja wyjaśniła się najpierw nieco. Wyjedzie pewnie za tydzień. Nagle mi mówi: „Je m’efforcerai, peut-être, à panser cette plaie”30. Mówił o Polsce. Odpowiedziałem: „Polska trwa i stać będzie przy swoim... Ja sam, bez względu na wszystko, co nas spotkać może, pozostanę na stanowisku”.

*

Było już po godzinie pierwszej w nocy (rankiem 19 września), gdy dostałem dwa telefonogramy Matuszewskiego – widocznie nie brał on udziału w rannej konferencji i nie wiedział o jej jednomyślnej opinii. Nie miał on, podobnie jak cała załoga statku, prawa wysiadać na ląd w Stambule, gdyż cały transport traktowany był przez władze tureckie jako będący w tranzycie. Stąd powstały znaczne trudności w komunikowaniu się między ambasadą, konsulatem a statkiem na Bosforze. Matuszewski był przeciw obraniu drogi lądowej, żądał, abym wziął na siebie pełną odpowiedzialność za lojalność władz tureckich, ostrzegał przed prowadzeniem transportu daleką drogą przez kontynent anatolijski wtedy, gdy lada chwila można się znaleźć w obliczu następstw interwencji sowieckiej. Żądał nadania transportowi charakteru urzędowego francuskiego i przydzielenia zastępcy attaché wojskowego ambasady francuskiej, kapitana [Rogera] Leleu.

Odpowiedziałem Matuszewskiemu w godzinach przedpołudniowych: 1) niebezpiecznie opóźniać transport; 2) niebezpiecznie, bez konwoju, kierować go drogą morską; 3) transport lądowy daje możliwe maksimum bezpieczeństwa; 4) mam pełne podstawy liczyć na lojalne wykonanie umów przez rząd turecki.

W parę godzin po wysłaniu telefonogramu Szczerbiński przyszedł mi powiedzieć, że dyrektor departamentu kolei żąda zapłaty według jedynej legalnej taryfy ad valorem oraz że wymaga zapłaty z góry. Po południu dowiedziałem się od Francuzów, że Saracoğlu wyjeżdża do Moskwy nazajutrz, w środę, zamiast za tydzień, jak mnie informował w przededniu. Dodawano, iż rząd sowiecki zaproponował przysłanie po niego torpedowca – zresztą już rano w naszym otoczeniu tureckim rozeszła się pogłoska, że Turcja zmienia orientację i że statek wojenny sowiecki znajduje się na Bosforze.

Wszystko to wyglądało podejrzanie. Między godziną 16.00 a 17.00 wydałem polecenie do Stambułu: wstrzymać załadunek, przygotować projekty innej drogi. Po godzinie 18.00 byłem u Numana w Klubie Anatolijskim31: prosiłem o interwencję zarówno co do wysokości opłaty, jak i jej terminu. Przez długi wieczór oddawaliśmy się złym myślom. O północy wezwałem Szczerbińskiego i kazałem mu być gotowym do wyjazdu nazajutrz samolotem.

Wcześnie rano, w środę 20 września, poleciłem sprawdzić, czy statek sowiecki znajduje się na Bosforze. Raport kapitana Władysława Zaleskiego był negatywny. Po jedenastej przyjął mnie Numan: opłata ad valorem oparta jest na podstawie prawnej i rząd nie może jej zmienić; opłata z góry przewidziana jest w prawie o transportach kolejowych i nikt nie jest w stanie zrobić wyjątku. Po tej odpowiedzi formalnej Numan dwukrotnie wspomniał sumę ogólnikowo przeze mnie wymienioną dnia poprzedniego jako wartość transportu i dwa razy powtórzył, że zapłata nastąpi od „sumy zadeklarowanej”. Co do opłaty z góry, zaproponował, by uiścili ją Francuzi i podjął się pośrednictwa – zatelefonował zaraz do Massiglego. W kilka chwil potem byłem u ambasadora Francji – zgodził się telegrafować do Paryża. Interwencję Numana u Massiglego uważałem za fakt pomyślny: stanowiła ona dodatkową gwarancję lojalności tureckiej... Moje przekonanie potwierdził w całej rozciągłości Massigli. Od Numana dowiedziałem się zresztą, że Saracoğlu wyjeżdża do Moskwy o dzień później, niż przypuszczali Francuzi – w czwartek. W tych warunkach, tegoż dnia w środę o dwunastej w południe, wydałem polecenie do Stambułu: ładować. Statek w godzinach popołudniowych przeszedł do Haydarpaşy. Wieczorem nastąpiło załadowanie wagonów, o godzinie 23.00 odjazd pociągu ze stacji.

We czwartek 21 września od samego rana zająłem się jedną tylko kwestią: jak zapłacić za przewóz, w przeciągu 24 godzin, kwotę około 60 tysięcy funtów tureckich. Radca francuski [Louis] de Monicault wyraził wątpliwość, czy odpowiedź przyjdzie na czas i czy będzie pomyślna. Szczerbiński poruszył kwestię sum zamrożonych w clearingu32: okazało się, że mamy 170 tysięcy. Około południa dowiedziałem się, że Merkez Bank wziąłby tę alternatywę pod uwagę, ale zainterpelowany telefonicznie Numan powiedział mi, że kwestia jest prawnie zbyt skomplikowana, aby ją w czasie tak krótkim móc rozstrzygnąć. Z ciężkim sercem wziąłem pod uwagę otworzenie jednego z wagonów i wypłatę złotem.

Pociąg tajemniczy – wagon restauracyjny, dwa sypialne, jeden osobowy i cały szereg zamkniętych, zaplombowanych brankardów [wagonów do przewożenia personelu kolejowego] – wjechał na stację w Ankarze o godzinie 13.30. Matuszewski, Orczykowski z ramienia Banku, hrabia Krystyn Ostrowski – nie wiem, jak się tu znalazł, panie [Helena i Wanda] Ostrowskie, Matuszewska, [Zofia] Rajchmanowa, [Janina] Orczykowska. Przywiozłem ich do ambasady, wszyscy wyglądali jak rozbitkowie.

– Przejazd?

– O teraz aż za dobrze, aż za wygodnie. Przedtem było inaczej.

Uratowała nas Inka33: „A gdybyś poprosił Walkera?”. Archibald Voke Walker34, naczelny reprezentant „Socony Vacuum” na Bliski Wschód, był istotnie jednym z niewielu mogących rozporządzać tak znaczną sumą w gotówce. Trafem był w Ankarze i trafem był właśnie u siebie w hotelu. Zaproponowałem mu najpierw pożyczkę pod zastaw złota, złożonego w Merkez Banku. Zgodził się natychmiast, obiecując skomunikowanie się ze swym agentem i wydostanie czeku lub pieniędzy. Zaczęliśmy dalej sprawę rozważać: niedogodna czynność wyjmowania worka z wagonu, odrywania plomby, niebezpieczna operacja składania złota w banku, trudności wywozu, w końcu może jednak konieczność sprzedania złota z dużą stratą. Zatelefonowałem po raz drugi – podobnie jak pierwszym razem, Walker, wierny przyjaciel, zgodził się na wszystko. Zaofiarowałem mu podwójne pokwitowanie banku i ambasady.

O 17.00 odchodził pociąg. Odwiozłem ich na stację, pożegnałem serdecznie na te dalekie drogi. Potem, jeszcze przed odejściem pociągu, wróciłem do ambasady. Zastałem Walkera, który w skromnej teczce przyniósł 59 500 funtów tureckich gotówką. Wysłałem Szczerbińskiego do dyrekcji kolei i jeszcze przed 18.00, godziną zamknięcia biura, należność została wpłacona. Miałem w ręku pokwitowanie upewniające mnie, że pociąg przekroczy granicę francuskiej Syrii bez przeszkód. Jakoż nazajutrz, w piątek 22 września o 19.00 zatelefonował dyrektor departamentu kolei – przed pięciu minutami pociąg banku polskiego przejechał granicę35. Mogłem wysłać telegram do Bukaresztu i Paryża: zapas naszego złota znajduje się w bezpieczeństwie, na terytorium chronionym przez armię francuską.

Był to ostatni na razie etap odysei naszego złota. Zaczęła się między 5 a 8 września w Warszawie, kiedy Adam Koc, otrzymawszy nominację na wiceministra skarbu, zarządził zapakowanie i wywiezienie zapasu. Przedstawiciele władz centralnych – podobno [minister skarbu Eugeniusz] Kwiatkowski i [były prezes Banku Polskiego Stanisław] Karpiński, w każdym razie [prezes Banku Polskiego Władysław] Byrka – sprzeciwili się, twierdząc, że „nie potrzeba” czy że „za wcześnie”.

W istocie, było już prawie za późno. Koc, z pomocą byłego ministra [majora Henryka] Floyar-Rajchmana, zmobilizował samochody, częściowo autobusy warszawskie. Pod ochroną wojskową pod dowództwem Rajchmana ruszył transport do Łucka. Po drodze znalazł się przebywający w majątku Korczewo nad Bugiem Matuszewski wraz z żoną (Haliną Konopacką), przyłączyli się także właściciele Korczewa Ostrowscy z matką i małą córeczką. Autobusy szły po tych okrężnych drogach – z Łucka przez Tarnopol do Śniatynia.

Drogi złe, jechało się w nocy, bez świateł, w tumanach kurzu, po mostach, gdzie drżano, że się nie przejedzie. W dzień doganiały transport samoloty niemieckie, kryto się w parkach i w lasach, nocowano pod drzewami lub we dworach. Na ostatnim etapie, w którymś dworze po drodze, wysłuchano wiadomości radia niemieckiego: „Transport polskiego złota ucieka w kierunku Śniatynia”. Transport podzielony był gdzieś na prawym brzegu Wisły na trzy części: jedna szła przez Łuck, druga przez Lublin i Lwów, trzecia przez Zamość. Wszystkie spotkały się dopiero w Śniatyniu. Do Śniatynia dojechano w godzinę po rajdzie wywiadowczym, w czasie którego samoloty robiły zdjęcia, na parę godzin przed zbombardowaniem stacji. Tutaj transport załadowano do wagonów, Rajchman z eskortą pozostał w Polsce, Matuszewski objął dowództwo przeprawy za granicę. Zrazu Rumuni nie chcieli transportu puścić. Koc, który inną, zdaje się, drogą tam dojechał, planował już przekroczenie granicy siłą.

Tymczasem pracował i starał się konsulat w Czerniowcach, zaalarmowany został ambasador Raczyński36 w Bukareszcie. Początkowo rząd rumuński wahał się, wreszcie sprawę zadecydował przychylnie premier [Armand] Călinescu – dopuszczono przejazd złota tranzytem. Wagony z transportem poszły wprost przez Buzău do Konstancy i tam, tegoż dnia, załadowano go na statek – tanker [zbiornikowiec] „Socony Vacuum”, zafrachtowany [wynajęty] przez Anglików.

Każda zwłoka mogła się stać zabójcza. Tymczasem powstała jeszcze jedna: gdy rozniosła się wieść, że wiozą polskie złoto, marynarze rumuńscy i robotnicy portowi zaraz się rozbiegli. Kapitan musiał zbierać nową ekipę. W międzyczasie przyszła wiadomość z Bukaresztu o gwałtownej interwencji posła niemieckiego [Wilhelma] Fabriciusa. Interwencja ta jednak była spóźniona: w niewiele chwil po tej wieści statek odpłynął. Niewielka jego szybkość – 7 do 8 węzłów na godzinę – czyniła tę podróż długą i niebezpieczną.

Jechano ponad 24 godziny, trzymano się brzegów, by ewentualnie, na wypadek storpedowania, wpłynąć na mieliznę. Zanim osiągnięto wody terytorialne tureckie, wciąż wypatrywano nadlotu bombowców nieprzyjacielskich, ale nie przyszły. Duszą przeprawy był kapitan statku, 27 osób konwoju i rodzin pomieścił jakoś w swojej kabinie. O komforcie nie było mowy. W Stambule statek stał cztery dni na redzie: rodzaj kwarantanny, bez prawa wyjścia na ląd, z bardzo trudną łącznością z konsulatem, ze mną, bez łączności z dość bezczynnymi tutaj Anglikami.

Wreszcie, jeden jeszcze epizod. We wtorek 19 września, przed wieczorem, przyjechał do mnie sir Hughe Knatchbull-Hugessen z radcą ambasady [Jamesem] Morganem i zaproponował podział polskiego złota – część, wartości 11 milionów funtów angielskich, pozostałaby w Stambule, stanowiąc ekwiwalent ewentualnej pożyczki negocjowanej z Turcją. Sugestię tę sygnalizowano z Londynu. Na parę chwil przedtem ostrzegł mnie o tej niebezpiecznej propozycji Massigli, dodając: „l’essentiel est de partir”37. Naturalnie odmówiłem, twierdząc, że jest już za późno. Nie wątpiłem wprawdzie w dobrą wiarę, z jaką czyniono tę propozycję, i byłem przekonany o tym, że równowartość złota zostanie zarezerwowana dla nas w Banku Anglii. Ale co stałoby się z resztą? Czekała nas operacja skomplikowana, a nade wszystko nastąpiłaby nowa zwłoka. Matuszewski rad był, żem to niebezpieczeństwo usunął z drogi. Twierdził, że przy przerachowywaniu wartości złota mogłyby nastąpić nieporozumienia, które naturalnie zdecydowano by na naszą niekorzyść.

Ankara, czwartek 28 września

Nie ma już Warszawy.

Ankara, niedziela 1 października

[...] Po otrzymaniu wczoraj wieczorem przez radio z Londynu i z Paryża wiadomości o abdykacji prezydenta [Ignacego] Mościckiego i o wyznaczeniu prezydenta [Władysława] Raczkiewicza i nominacji rządu generała Sikorskiego38 określiłem ponownie [wobec współpracowników] moje stanowisko, jak następuje:

„Uważam to, co się stało, za jedyne wyjście, za zaszachowanie wszelkich prób niemieckich, za zachowanie warunków koniecznych dla integralnej niepodległości. Jest Prezydent, jest mianowany przez niego rząd, mamy prawowitą władzę.

Jakiekolwiek można by mieć – jakiekolwiek mógłbym mieć sam – zdanie o obozach, ich postępowaniu i odpowiedzialności, nie mam zamiaru zdania tego wypowiadać, z nikim dyskutować na ten temat... Raz, że nic sam nie pomogę, po wtóre, że tylko obecną robotę bym rozstrajał. Osądzenie pozostawmy historii. W stosunku do istniejącej władzy Rzeczpospolitej nie będę rezonować, lecz tylko będę się słuchać”.

[...]

Ankara, niedziela 8 października

W Stambule opowiedziano mi postój naszego transportu w dniach 17–20 września. Tanker „Socony Vacuum”, zafrachtowany przez Anglików, przepłynąwszy szczęśliwie wzdłuż brzegów rumuńskich, potem linią wprost, wreszcie wzdłuż wybrzeży rumelijskich i przez Bosfor, przybył do portu w Stambule późnym popołudniem w niedzielę 17 września. Statek był niezmiernie powolny i pozbawiony wszelkich nowoczesnych urządzeń, między innymi przeładunkowych. Kapitan – zresztą zaprzyjaźniony z naszą załogą transportu – stanowczo odmówił ponownego wpłynięcia na otwarte morze, a w szczególności przeładowania na morzu. Małe obciążenie statku i jego staromodna konstrukcja czyniły ryzykownym, jeśli nie niemożliwym, spuszczenie skrzyń ze złotem z wysokości burty na inny statek – szczególnie zaś na niski pokład statku wojennego. Cała ta operacja powolna i technicznie trudna tworzyłaby wymarzone warunki dla ataku łodzi podwodnych, jak również dla wszelkiego sabotażu.

Jak się okazuje, dobrze z daleka wyczułem imperatywną konieczność pośpiechu. Trzeba było z tym skończyć. Każdy dzień zwłoki zwiększał niebezpieczeństwo. Już sama najpierw pozycja statku – właśnie naprzeciw gmachu ambasady niemieckiej. Trzeba było się liczyć z ewentualnym sabotażem, może statkiem wynajętym po to, aby w nasz okręt uderzyć. Ostatniego dnia sytuacja była tak napięta, że przyspieszono odejście statku do azjatyckiego wybrzeża, nie czekając, jak to przedtem przewidziano, do zmroku. Na krótko przed ruszeniem z miejsca postoju konsul angielski zauważył [Rudolfa] von Mentzingena, wicekonsula niemieckiego, jak z wybrzeża lornetował długo nasz statek.

Uderzało od początku do końca poprawne, niezwykle lojalne zachowanie władz tureckich. Wszystko było w szczegółach przygotowane i uregulowane, absolutny sekret zachowany, naokoło statku zorganizowana dyskretna, ale ciągła ochrona. Specjalni urzędnicy byli wyznaczeni do stałej współpracy z naszym konsulatem. Uzgodnienia następowały na konferencjach z udziałem konsulów angielskiego i francuskiego. Dworzec w Haydarpaşyi pociąg były obstawione ogromną ochroną. Praca przeładunkowa poszła sprawnie, ze wzorową szybkością. Dopiero zobaczywszy ten tryb pracy i te warunki ładowania, Matuszewski uspokoił się i rozchmurzył. Wszystko robiło wrażenie bezpieczeństwa, pewności, zaufania. W ostatniej chwili powstały obawy niedyskrecji dziennikarskich: wobec tego vali (gubernator) Stambułu wraz z Rychlewiczem uzgodnili komunikat – rzekomo telegram z Londynu – ogłoszony nazajutrz przez Agence Anatolie, zacierający całkowicie ślady... Koszty lądowego transportu określono od razu jako niskie. Według Rychlewicza Orczykowski obliczał, że transport przez Turcję wypadł znacznie taniej niż gdzie indziej.

Ankara, poniedziałek 9 października

Konsul [generalny RP w Jerozolimie Witold] Hulanicki pisze do mnie 4 października z Bejrutu: „Wszystko odbyło się jak z nut, jeżeli chodzi o misję pana Matuszewskiego”. Wiadomość ta uspokaja mnie ostatecznie co do dalszych losów transportu. Zresztą, z ulgą słuchałem onegdaj przez radio paryskie informacji, iż „l’encaisse d’or de la Banque de Pologne se trouve en sûreté... Les droits des porteurs des titres sont assurés...”39. Koszty transportu, wraz z wszelkimi dodatkami, wyniosły około 60 500 funtów tureckich, czyli około 30 500 dolarów.

[...]

Ankara, wtorek 17 października

Byli u mnie dzisiaj Massigli i sir Hughe i naradzaliśmy się w sprawach protokółu i personalnego zachowania się wobec przedstawicielstw nieprzyjacielskich. Zupełne porozumienie się było dość trudne do osiągnięcia. Najpierw stanęła kwestia obiadu u Prezydenta 29 października. Starać się o jego odwołanie wydaje się rzeczą drażliwą: Il ne faut pas froisser nos amis... la Turquie est un pays neutre et ami... nous avons un doyen (MacMurray) neutre et ami... Nous pouvons aller tête haute...40

Kwestia stosunku i zachowania się względem nieprzyjaciół. Sir Hughe ma instrukcje swego rządu (bodaj sprzed samej wojny) jak najdziwaczniejsze. Przepisane jest kłanianie się wzajemne, nawet niewykluczone przywitanie (shakehand)41lub krótkie formalne rozmowy. Gdyby przyjechał nowy ambasador i zgłosił się, sir Hughe musiałby go przyjąć. Gdyby to był dawny znajomy, mógłby z nim rozmawiać. Co do Massiglego, stara się Niemców nie spotykać, a spotkanych nie widzieć. Obydwaj byli zdania, że należy kłaniać się paniom.

Postanowiliśmy omówić z MacMurrayem: kwestię usadzenia przy stole bankietu, kwestię zmiany protokółu, według którego korpus dyplomatyczny w Ankarze składa dotychczas życzenia Prezydentowi po wszystkich innych; kwestię unikania na przyszłość, o ile możności, wspólnych wystąpień korpusu.

W czasie tej rozmowy nastąpiły po kolei telefony: od radcy Morgana do ambasadora brytyjskiego, od Numana do ambasadora francuskiego. Okazało się, że Numan Menemencioğlu domaga się pilnie widzenia z obu ambasadorami. Zawiadamiał, że przyjeżdża zaraz do sir Hughe’a.

[...]

Ankara, środa 25 października

We wtorek 17 października po południu rozeszła się wiadomość o zerwaniu rokowań turecko-sowieckich w Moskwie. Massigli i sir Hughe, którzy omawiali u mnie tego dnia około dwunastej kwestie protokolarne, zostali zaalarmowani przez Numana. Numan nie był wcale przejęty ponad miarę: stwierdził stan faktyczny i zaproponował podpisanie układu z Francją i z Anglią w czwartek. Natychmiast obaj ambasadorowie wytelefonowali obu głównodowodzących z Bejrutu i z Kairu. Po trzeciej byłem u Massiglego i mogłem stosunkowo wcześnie poinformować nasz rząd w Paryżu. Po południu premier turecki złożył swe doniosłe oświadczenie na zebraniu partii republikańskiej w parlamencie. W międzyczasie odbyła się rada gabinetowa w obecności [marszałka Mustafy Fevziego] Çakmaka u İsmeta İnönü – poprzednia, prawdopodobnie właściwie decydująca, miała miejsce w południe w niedzielę. W tenże wtorek wieczorem rozbrzęczały się radia. Tej samej nocy Saracoğlu wyjeżdżał z Moskwy.

Z opowiadania ambasadora Raphaëla – po paru dniach – znamienne epizody. Rozmawiał z Papenem w czwartek 12 października. Ambasador niemiecki był w swej najlepszej formie, bardzo pewny siebie:

– Vous voyez bien, la Turquie va revenir à sa traditionnelle ligne de politique, à la stricte neutralité.

– Czyż tak? – zapytał Raphaël.

– Et bien oui, vous allez voir...42

Po czym rozwinął na nowo swój thème favori43 – pokój, pokój jak najprędzej:

– C’est vous, les neutres, qui devez maintenant y travailler.

– Pourquoi nous? – odparł Grek. – Il y a bien ceux qui sont plus directement intéressés, par exemple les Polonais44.

Papen zbył interlokutora wymijającym gestem.

Otóż pięć dni potem Papen, przed samym swym wyjazdem, dość nagłym zresztą, do Berlina, był z pożegnaniem u ambasadora Grecji – był to właśnie wtorek 17 października i około wpół do szóstej dowiedział się dopiero od niego o zerwaniu w Moskwie! Raphaël mówi, że go to przybiło, był skonsternowany:

– Ceci c’est un malheur. – Znać było po nim, że psuje to i rozcina wszystkie przygotowane już kalkulacje. – C’est vraiment très malheureux45.

Skądinąd wiem, że zaraz po opuszczeniu Raphaëla telefonował do posła węgierskiego, [Zoltána] Máriássyego: chciał go jeszcze pilnie widzieć przed odejściem pociągu, przed wpół do ósmej.

Nazajutrz, w środę 18 października po południu, przylecieli swymi samolotami Weygand z Bejrutu i [dowódca sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie generał Archibald] Wavell z Kairu. Wszystko urządzone zostało z prawdziwym wojennym pośpiechem i zgodnie z programem we czwartek 19 października o 18.30 nastąpiło podpisanie układu ankarskiego. Turcja stawała się sojusznikiem Francji i Wielkiej Brytanii, pośrednio sojusznikiem Polski.

[...]

W sobotę 21 października odbył się obiad „aliancki” u Massiglich, na który, poza rządem, wojskowymi tureckimi, angielskimi i francuskimi, proszony był tylko sir Hughe i ja – z żonami. Przy stole siedziałem koło Saracoğlu – przyjechał właśnie tegoż rana z Moskwy. Był w jak najlepszej formie, żartujący, pełen werwy ironicznej. Mówił o dwuznacznej atmosferze sowieckiej, o dwuznacznych gospodarzach, o dwuznacznych rokowaniach, po niejakim czasie zamienionych na zwiedzanie Moskwy, na muzykę i balet. Nie wywiózł wysokiego mniemania o potentatach sowieckich: dużo pewności siebie, w gruncie podszytej strachem. Stalin jedyny wyróżnia się spośród wszystkich innych, to jedyny inteligentny tam człowiek – on sam decyduje o wszystkim, nikt inny mu nie dorównywa i nikt inny nic nie znaczy. [Rosjanie] Sami nie wiedzą, co dalej będzie, boją się uwikłać w wojnę, ustępują przed Niemcami, zerwali rokowania z Turcją raczej z poduszczenia niemieckiego – mais leur orgueil ne leur a pas permis de l’avouer...46

[...]

Ankara, piątek 3 listopada

Dzień za dniem przechodzi – co dzień to samo, codziennie tępe żelazo wbija się w szyję, co godzina lancety wrzynają się w serce, każdej chwili straszliwy, nie do wytrzymania ból zranionej, żywcem przypiekanej dumy.

Wyprostuj się, popraw na sobie za ciężki pancerz.

Ankara, środa 8 listopada

W rozmowie w cztery oczy Matuszewski 21 września, w przerwie między interesami w sprawie transportu, mówił z goryczą:

– Nie mieliśmy samolotów, nie mieliśmy czołgów, nie dosyć armat. Kwiatkowski przeznaczył miliardy na inwestycje, a nie dawał powiększać budżetu wojskowego. Centralny Okręg Przemysłowy był nonsensem. Pytałem: czy będziecie COP-em strzelać? Jeszcze parę miesięcy temu rozmawiałem z [generałem Aleksandrem] Litwinowiczem, przedkładałem – do czego to wszystko prowadzi? Odpowiedział mi: „Nie możemy nic zrobić, Kwiatkowski pieniędzy nie daje”. Zapytałem go wtedy, czy woli wojnę z Prusakami niż wojnę z Kwiatkowskim. Jeżeli bardziej się boi Kwiatkowskiego niż Prusaków, to zobaczy, czym to się skończy. Widziałem to wszystko, w końcu nie mogłem mówić bez wymyślania durniom. Wszystkiemu przypatrywano się bezmyślnie na Zamku [w siedzibie prezydenta Mościckiego]. Beck47 ma też swą część odpowiedzialności. Widział wiele. Gdy go zapytałem, czemu na to pozwala, odpowiedział, że dość ma trudności w polityce zagranicznej, nie może ich zwiększać wtrącaniem się do polityki wewnętrznej.

Od tego czasu cały szereg świadectw potwierdził mi bezmyślny upór Kwiatkowskiego w odmawianiu pieniędzy na obronę kraju. Więcej: upierał się, aby wyroby przemysłu wojennego sprzedawać za granicę: samoloty do Bułgarii (!), samoloty do Grecji, działa przeciwlotnicze (podobno z górą sto) do Anglii na miesiąc przed wojną! Rzekomo wszystko ze stanowiska... obrony złotego!

Pierwszy wniosek, jaki wyraziłem po rozmowie z Matuszewskim: a więc daleko od tego, co myśleliśmy o sobie jako o narodzie wojowniczym, od tego, co inni myśleli, że byliśmy zarażeni duchem zaczepnym – przeciwnie, okazuje się, że byliśmy potulnym narodem zacofanych pacyfistów, żyjących w świecie iluzorycznym pokojowych przywidzeń. Byliśmy społeczeństwem najbardziej pacyfistycznym w świecie. Zapłaciliśmy pełną za to cenę.

Yeniköy48, sobota 11 listopada

Dzień 11 listopada. Nabożeństwo odprawił proboszcz adampolski w kościele gruzińskim na Şişli przed ołtarzem Matki Boskiej Częstochowskiej, obramowanym piękną boazerią adrianopolską. Na nabożeństwie obecni przeważnie uchodźcy, bardzo mało Polaków tutejszych, prawie nikt z Adampola, poza tym nasi urzędnicy. Jan Ostroróg, którego brat „Staś” pełni w tej chwili funkcję chargé d’affaires Francji w Moskwie i reprezentant ambasady i konsulatu francuskiego.

Po nabożeństwie odwiedziliśmy Dom Polski49, gdzie znalazło schronienie około trzydziestu uchodźców – dzięki opiekuńczym staraniom konsulatu, Jana Bonkowskiego i nieocenionej pani Nowakowej.

[...]

Yeniköy, niedziela 12 listopada

Jesteśmy w odwiedzinach u Walkera, w jego przestronnym, ciepłym, świecąco białym domu nad Bosforem. Jest to nasze najbliższe sąsiedztwo, przedzielone od ambasady jedynie hotelikiem [...]. Dom ambasady zajęty jest w tej chwili przez kilkanaście rodzin uchodźców: są tam Roehrowie ze Wspólnoty Interesów [Górniczo-Hutniczych], architekt [Karol] Szayer z Katowic z żoną, Borkowscy z Modrzejowa, Ziemowit Śliwiński, naczelny dyrektor Rożnowa, Janusz Ostrowski, architekt planista z Warszawy, Albrecht, inżynier konstruktor lotniczy, Reutt, chemik lotniczy z żoną, Bielski – wszyscy wyrzuceni z siodła.

Przedstawiam im moje rozumowania: do wojska młodsi, nieobciążeni rodziną i niewyspecjalizowani; fachowcy z przemysłów ciężkich i wojennych ewentualnie również na Zachód; inni mają raczej – aż do odwołania – pozostać w Turcji; stąd bliżej do wschodniej części Polski, która stanie się w pewnej chwili głównym terenem naszego działania. Mogą pozostać łącznikiem pomiędzy Turcją a Polską, nie tylko na dzisiaj, ale i na przyszłość.

Informacje dyrektora Śliwińskiego: już będąc w Rumunii, inżynierowie nasi usłyszeli przez radio niemieckie komunikat wzywający personel techniczny Mościc do powrotu, obiecujący powrót swobodny i przyjęcie do pracy. Jedynym skutkiem tego wezwania było, że przedsiębiorstwa chemiczne angielskie, do tej chwili ociągające się w pertraktacjach, natychmiast zawarły kontrakty i wezwały naszych fachowców do bezzwłocznego wyjazdu do Anglii.

Yeniköy, środa 15 listopada

Herbata popołudniowa wydana przez Walkera dla naszych inżynierów. Jasność tych kolorowo mieniących się apartamentów, ciepło równe i uspokajające, bezpieczeństwo tego udzielnego domu i ta nasza gromada wygnańców. A gdzieś daleko nasze domy zburzone, wsie popalone, fabryki sterczące gruzami, ludzie koszeni jak kłosy.

[...]

Ankara, wtorek 28 listopada

Wróciłem ze Stambułu nocą 16/17 listopada. W ubiegłych odtąd dniach zajmowałem się kłopotami wewnętrznymi: brak pieniędzy w ambasadzie, brak jakiejkolwiek odpowiedzi na zapytania wysłane do ministerstwa, niejasne i dwuznaczne instrukcje finansowe. Poza tym stanęło zagadnienie umieszczenia w Turcji naszych inżynierów. Tę sprawę prowadzi tutaj od miesiąca inżynier Zbisław Roehr, jeden z dyrektorów Wspólnoty Interesów, która wywędrowała z Katowic w dużym komplecie, ewakuowana z polecenia rządu: paruset inżynierów, około tysiąca górników, w tym pięciuset powstańców śląskich – organizacja wojewody [Michała] Grażyńskiego. Turcy spostrzegli się, że są w możności zorganizowania niektórych, mniej czynnych dotąd, komórek swego przemysłu przy naszej pomocy. Chodziło o wyparcie niewygodnych, podejrzanych, niebezpiecznych nawet Niemców. Chodzi o rozbudowę przemysłu – łatwiejszą obecnie przy poparciu finansowym francusko-angielskim, trudniejszą natomiast bez maszynowej pomocy niemieckiej – i bez niemieckiej dorady. A tu właśnie nawinęli się Polacy – już nie ci, co poprzednio – niosący na Bliski Wschód swe ambicje, swoje nieskoordynowane zresztą z rzeczywistością plany mocarstwowe. Już nie rycerze przemysłu państwowego, niosącego wszędzie i zawsze swe cechy dośrodkowe i zachłanne – lecz Polacy wygnańcy, bezdomni rozbitkowie, pokorni poszukiwacze pracy.

Wielkie polskie organizacje przemysłowe, dyrekcje rozporządzające dziesiątkami tysięcy ludzi, setkami milionów wartości produkcyjnej, biura mające dziesiątki i setki wyszkolonych pracowników, przedsiębiorstwa stali i żelaza, węgla i cynku, przemysł ciężki, produkujący maszyny, lokomotywy, samochody, armaty, płatowce – wszystko to pękło przez środek i rozbiło się w drzazgi. Zostali tylko chroniący się przed nawałnicą, biedni, zagnani ludzie. Reprezentują oni nie tylko kapitał pracy, ale także wiedzy, znawstwa, praktyki. Gotowi go dać – za mało co. Polska nie przedstawia dziś dla nikogo żadnego niebezpieczeństwa.

Stanowisko, jakie bez złudzeń zająłem w tej sprawie, było następujące: bezpośrednie znaczenie ma zatrudnienie tutaj kilkudziesięciu dobrych fachowców Polaków i danie im możności przeżycia. Lepiej tutaj w Turcji, aniżeli we Francji lub Anglii – tam ginęliby w masie, stuszowani, jeśli nie zdystansowani przez innych; tutaj wyróżnieni, wydzieleni spośród tłumu, technicznie raczej kierownicy niż podwładni. Ważniejsze jeszcze jest znaczenie pośrednie, na dalszy dystans. Pomimo wszystko nie można zapomnieć ani zaniedbać dawniej powziętych planów. Jednym z nich była ekspansja polska techniczno-organizacyjna na cały Bliski Wschód, na Turcję w pierwszej linii. Ta myśl przyświecała nam, gdy zaczęliśmy pracować nad wymianą: tureckie surowce – bawełna, tytoń, minerały – za polskie fabrykaty i półfabrykaty – przędzę, wyroby tekstylne, maszyny, materiał kolejowy, w ogóle wyroby przemysłu metalurgicznego. [...] Na drodze takich dążeń narwałem się [naraziłem] na przeszkody znane mi ze stosunków polsko-skandynawskich: tępotę biurokratyczną w Warszawie, swary i rozbieżności urzędów, drobiazgowość przepisów zamiast programów, niedojrzenie lasu spoza poszczególnych drzew.

Może więc teraz, w nieszczęściu i wśród rozbicia, może obecnie pod przymusem losu, da się jednak wytyczyć, jeżeli nie urzeczywistnić tę zamierzoną drogę na Wschód. Stworzone zostaną stosunki, ścieżki wpływów, szlaki dla budujących się kontaktów, drogi dla handlu. Nasza organizacja pracy, metody, zastosowane przez nas tutaj, jak magnes przyciągać będą w przyszłości ludzi, związki, towary.

Poza i ponad tym wszystkim istnieje wojna. Jej zagadnieniem, z polskiego punktu widzenia, jest odbudowanie frontu wschodniego, jest – w momencie, gdy Polska znów się podźwignie – powiązanie równoczesnych frontów wschodnio-polskiego z zachodnim. Jak przygotować równoczesną restytucję Polski od zachodu i od wschodu?

Otóż stąd, z Turcji, istnieć będzie zawsze – a więc także w decydującym momencie wojny – bezpośrednia i najbliższa droga na polski Wschód. Tędy możemy się w danym momencie przyczynić do restytucji Polski od wschodu. Na to trzeba mieć rezerwy ludzi, jak największą liczbę organizatorów i zachowywać tutaj chociażby szczątki naszych możności wojskowych jako materiał dla budowania przyszłego wschodniego frontu.

Ankara, środa 29 listopada

Jak zwykle w polskich stosunkach przyplątały się do tej sprawy komeraże [intrygi]. Niektóre polskie obyczaje są w ogóle nieciekawe: jeden drugiego zaraz u początku każdej akcji podejrzewa, drugi trzeciego obmawia, a inny łatkę chętnie przypnie. Każdy ciągnie na swoje kopyto i z każdej sprawy, choćby nie wiem jak jasnej i powszechnej, wyciąga swój własny interesik. Na małym dzisiaj podwórku rozdzieramy między sobą resztki barłogu. Ciągłym, beznadziejnym pokurczeńcem staje się u nas każda wielka idea.

[...]

Ankara, sobota 2 grudnia

Telegram ministra Zaleskiego50, uwiadamiający mnie o zwolnieniu od 1 stycznia ze stanowiska ambasadora w Ankarze. Otrzymałem dziś przed południem. Był on dla mnie w tej chwili raczej niespodziewany, choć oczekiwałem podobnej decyzji rządu paryskiego co najmniej od miesiąca. Jednak teraz właśnie sprawa wysłania Cemala Hüsnü Taraya51 do Angers jest tutaj w toku i nie jest jeszcze zadecydowana. Wydaje się dziwne, że nie czekając na decyzję Turcji, stwarzają dla niej pretekst (niewysłania własnego ambasadora) i zachowania pewnej (w stosunku do rządu na wygnaniu) rezerwy... Taray był u nas w ambasadzie dwukrotnie, 27 i 30 listopada, ale nic nam w tej sprawie nie powiedział. W jego zachowaniu odczuliśmy oboje symptomaty niepewności...

Ankara, środa 6 grudnia

Telegram ambasadora RP w Ankarzedo ministra spraw zagranicznych

Taray zakomunikował mi, że rząd tutejszy powziął definitywne postanowienie utrzymania swej reprezentacji przy rządzie polskim we Francji. Ambasador ma zamiar wyjechać w najbliższym czasie do Angers.

Jednocześnie ambasador zapytał, czy rząd jego może liczyć z całą pewnością na utrzymanie ambasadora RP w Turcji. Uważałem za konieczne zakomunikować w odpowiedzi decyzję Pana Ministra z 1 grudnia, dotyczącą mojej osoby.

Ambasador oświadczył mi i prosił o zakomunikowanie Panu Ministrowi, że w takim razie sytuacja się zmienia i że wynikną stąd dla niego i jego wyjazdu do Francji nieprzezwyciężone trudności... Odwołanie ambasadora RP pociągnie od razu rewizję powziętej już decyzji. Ambasador żałowałby tego obrotu sprawy, gdyż znając stosunki bałkańskie, jest przekonany, że przykład Turcji będzie miarodajny dla innych państw tego rejonu.

Ankara, sobota 11 grudnia

Wyciąg z raportu ambasadora RP w Ankarzedo ministra spraw zagranicznych

Wyjazd pana Cemala Hüsnü Taraya do Angers został zadecydowany przez prezydenta İsmeta w pierwszych dniach grudnia. Gdy ambasador dowiedział się ode mnie o zamiarze rządu polskiego odwołania mnie z Ankary, chciał w pierwszej chwili wyjazd swój do Angers cofnąć i misję swoją złożyć...

Sugerowałem wtedy ambasadorowi wyjazd w każdym razie do Angers i rozmówienie się osobiste z Panem Ministrem. Nazajutrz ambasador sugestię moją w zasadzie przyjął i oświadczył mi, że na razie misji swej nie złożył, a wybiera się do Angers, aby całość sytuacji wyjaśnić.

Pomimo tej zapowiedzi pan Taray dotychczas stąd nie wyjechał, drogę do Francji ma zamiar skierować na Bukareszt i najwidoczniej ociąga się, mając nadzieję na otrzymanie ode mnie wyjaśnienia stanowiska rządu RP.

Wobec powyższego, i wobec tego, że nie wiem, czy i kiedy ambasador Taray do Angers dojedzie, czuję się w obowiązku sprecyzować Panu Ministrowi mój pogląd na całą tę sprawę.

1. Uważam za niewykonalne uzyskanie agrément52 dla nowego Ambasadora RP w okolicznościach obecnych... Wobec tego na dalszy czas wojny pozostałby w Turcji chargé d’affaires inie mogłoby być mowy o pozostaniu pana Taraya jako ambasadora tureckiego w Angers ani o nominacji nowego ambasadora.

2. Powyższy obrót sprawy byłby szkodliwy dla stosunków polsko-tureckich, zarówno dzisiaj, jak i na przyszłość. Wobec tego zaś, że Turcja jest sprzymierzeńcem naszych aliantów, że wejście do tej wojny i rozszerzenie operacji na Bliski Wschód wchodzą w dziedzinę prawdopodobieństw, że sprawa polska, zarówno jak sprawa odzyskania wschodnich ziem Rzeczpospolitej będzie w tym wypadku związana z Turcją i jej stanowiskiem politycznym, uważam wszelkie nadwerężenie obecnych dobrych i pełnych zaufania stosunków polsko-tureckich za rzecz dla Polski niekorzystną.

3. W powyższym rozważaniu usuwam całkowicie na drugi plan moją osobę i jakiekolwiek względy osobiste. Oświadczyłem już, że jestem do rozporządzenia rządu RP, oświadczenie to podtrzymuję i pozostawiam resztę decyzji rządu. Zaznaczam wreszcie, że zarówno ja, jak placówka, którą mam zaszczyt kierować, jesteśmy gotowi ponieść wszelkie ofiary materialne i zastosować się do każdych zarządzeń oszczędności i ograniczeń, jakie rząd uzna za właściwe.

W myśl powyższego gotów jestem zrzec się w dalszej mej pracy i dopóki dobro kraju będzie tego wymagać, należnych mi poborów.

[...]

Ankara, bez daty

Jednym z najcięższych dni tych trudnych dla mnie czasów był dzień 27 grudnia. Było to nazajutrz po smutnie spędzonych w ambasadzie świętach Bożego Narodzenia. Minister spraw zagranicznych i pani [Hatice Saadet] Saracoğlu wydawali w tym dniu śniadanie dla nas i dla przybyłych niedawno nowych ambasadorostwa Iranu. [...] Zaproszenie nas w tym momencie miało znaczenie protokolarne, ale również było wymownym gestem – okazaniem nam osobistej i oficjalnej sympatii. Przed wyjazdem z ambasady otrzymałem telegram ministra Zaleskiego, przedłużający mi o miesiąc pierwotny, jednomiesięczny termin mego odwołania z Ankary. Udając się na oficjalne śniadanie – wyróżnienie mnie i mojej żony przez rząd turecki, nie wiedziałem jeszcze, jak zareagować na to poniżające mnie traktowanie przez rząd własny. W czasie śniadania, jak się potem dopiero zorientowałem, zaczęły napływać do rządu tureckiego wieści o strasznej katastrofie ubiegłej nocy – wielkim trzęsieniu ziemi w centralno-wschodniej Anatolii. Nastrój, w jakim się schodziliśmy tego dnia, był podobny do zachmurzonego nieba.

[...]

1940

[...]

Ankara, środa 31 stycznia

[...] Dziś, w przeddzień mego oficjalnego „zwolnienia” ze służby w ambasadzie, otrzymałem depeszę Zaleskiego, jak zwykle niesekretowaną [nieutajnioną]: „Proszę pozostać na stanowisku do odwołania”. Na tydzień, na miesiąc czy na lata całe? W każdym razie bez terminu i bez unieważnienia dekretu Prezydenta, który otrzymałem dnia 1 stycznia.

[...]

Ankara, piątek 2 lutego

Nie znoszę walki o siebie. Nic mnie tak nie męczy, jak oczekiwanie w niepewności. Los mi nie oszczędził w życiu jednego ani drugiego.

*

[...] Jak się później dowiedziałem, zwolnienie dotyczyło dwóch tylko kierowników placówek dyplomatycznych – mnie i [posła RP] Michała Mościckiego z Brukseli. Tu chodziło wyraźnie o zestawienie, o symboliczne potępienie prezydentury Mościckiego i mojej tradycji z Komendantem. C’était une insulte voulue et préméditée53. Tendencją było nie tylko złamanie mnie, lecz i ośmieszenie. Chodziło o pomieszanie tradycji przeze mnie reprezentowanej ze skompromitowaną ostatnią prezydenturą. [...]

*

„Wygraliśmy wojnę nerwów”. Ciężkie było przede wszystkim wyczekiwanie: nie wiadomo czego, nie wiedzieć kiedy: stuku maszyny po nocach, wtargnięcia obcego człowieka ze złą wieścią, rano – godzin bezradnej niepewności. Męczące było dalej to zdecydowane osamotnienie w upartym, zawziętym poczuciu własnej godności [...].

Czynnością najbardziej przykrą jest doświadczenie: stopniowe poznawanie metod zastosowanych w stosunkach ludzkich – a na dalszy dystans – poznanie istotnych intencji, „złe obyczaje”, o których mówił kiedyś Komendant Piłsudski.

*

Powodów „zwolnienia” mnie nie należy szukać wśród względów oszczędnościowych. [...] Powodem były względy personalne. Najpierw przeznaczano to miejsce dla ambasadora Łukasiewicza54, którego rząd w Angers uważał za zbyt skompromitowanego stanowczością wobec Francji, aby mógł pozostać w Paryżu. Gdy jednak Łukasiewicz wygłosił odczyt niezgodny z tezą rządową obarczenia całą winą klęski reżimu poprzedniego i jego polityki zagranicznej, odprawiono go i Ankarę rezerwowano dla Romana Knolla55 aż do chwili, gdy tenże odmówił opuszczenia kraju, a jednocześnie wystąpił ze związków masońskich.