Dziecko wojny - Inge Renata Latoszewska - ebook

Dziecko wojny ebook

Inge Renata Latoszewska

4,0

Opis

W całej Europie w czasie wojny rodziły się dzieci, które były wynikiem związku okupanta z miejscową kobietą. Takie związki określano mianem zdrady.

Kobieta, która związała się z okupantem, była zdrajczynią, okupant wrogiem, a dziecko, które urodziło się z tego związku?

Te dzieci są „Dziećmi Wojny”, mimo że niektóre urodziły się po wojnie i wychowały w czasie pokoju. Piętno wojny odczuwały przez całe życie. Wzrastały w atmosferze tajemnicy i zakłamania. Istniało coś, o czym nie powinny wiedzieć.

W Norwegii, Danii, Belgii utworzono „Zrzeszenia Dzieci Wojny”. Już jako dorosłe wspierają się wzajemnie w rozwikłaniu tajemnicy ojcostwa, w czym pomagają im prawnicy i historycy.

Matki milczą.

W Wietnamie dzieci zrodzone przez amerykańskich żołnierzy zostały jako kilkulatki odesłane do Ameryki. Jedna z dziewczynek powiedziała: „Byłam chyba bardzo niegrzeczna, bo moja wietnamska mama odesłała mnie do Ameryki”.

W Norwegii dzieci norwesko-niemieckie (lebensborn) nie znały ani ojca, ani matki. Niektóre z tych dzieci po wojnie zamknięto w domach dla psychicznie chorych (60 lat później rząd norweski przyznał im odszkodowanie). Tylko nieliczne wychowywały się u matek lub dziadków, niektórym udało się odnaleźć biologiczną rodzicielkę. W Danii dzieci duńsko-niemieckie oddawano dziadkom na wychowanie lub do adopcji, często nie wiedziały, że najstarsza siostra nie jest siostrą, tylko matką. Niektóre pozostały przy matce i zostały przysposobione przez jej męża. Państwo duńskie wypłacało opiekunom tych dzieci alimenty państwowe, a przy dokumentach postawiono znaczek, który upoważniał urzędnika do odmowy informacji (tzw. sprawy o ojcostwo). Dziecko już jako dorosłe nie powinno znać prawdy o swoim pochodzeniu.

W Niemczech tuż po wojnie urodziły się dzieci amerykańskich żołnierzy. Osobiście rozmawiałam z kobietą (urodzoną pod koniec 1945 roku), która pytała, jak znaleźć ojca, który walczył po stronie aliantów przeciwko Niemcom w czasie ostatniej wojny.

A w Polsce? W Polsce takich dzieci nie było, może jedno.

 

 

 

Książka Dziecko wojny składa się z dwóch części. Pierwsza część Hela – w formie reportażu – to informacje zebrane od rodziny i przyjaciół Heli. Hela nie zostawiła po sobie żadnych notatek, nie zachowały się jej listy pisane do rodziny. Nie zachowała się jej metryka urodzenia – to tak, jak gdyby Hela nigdy nie istniała.

Druga część Dziecko wojny to wspomnienia własne z okresu powojennego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 119

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (46 ocen)
18
16
7
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Dobrze spędzony czas

Polecam serdecznie, zwłaszcza teraz gdy wojna za naszą wschodnią miedzą.
00

Popularność




Inge Renata Latoszewska

Dziecko wojny

„Dziecko Wojny”

Autorstwo: Inge Renata Kómoch

Rok wydania: 2018

ISBN 978-83-950627-0-4

Wszelkie prawa zastrzeżone

Inge Renata Kómoch, Aarhus, Dania 2018

Konwersja do epub i mobi A3M Agencja Internetowa

Dla Nastki, która była moją piątą mamą

Wstęp

W całej Europie w czasie wojny rodziły się dzieci, które były wynikiem związku okupanta z miejscową kobietą. Takie związki określano mianem zdrady.

Kobieta, która związała się z okupantem, była zdrajczynią, okupant wrogiem, a dziecko, które urodziło się z tego związku?

Te dzieci są „Dziećmi Wojny”, mimo że niektóre urodziły się po wojnie i wychowały w czasie pokoju. Piętno wojny odczuwały przez całe życie. Wzrastały w atmosferze tajemnicy i zakłamania. Istniało coś, o czym nie powinny wiedzieć.

W Norwegii, Danii, Belgii utworzono „Zrzeszenia Dzieci Wojny”. Już jako dorosłe wspierają się wzajemnie w rozwikłaniu tajemnicy ojcostwa, w czym pomagają im prawnicy i historycy.

Matki milczą.

W Wietnamie dzieci zrodzone przez amerykańskich żołnierzy zostały jako kilkulatki odesłane do Ameryki. Jedna z dziewczynek powiedziała: „Byłam chyba bardzo niegrzeczna, bo moja wietnamska mama odesłała mnie do Ameryki”.

W Norwegii dzieci norwesko-niemieckie (lebensborn) nie znały ani ojca, ani matki. Niektóre z tych dzieci po wojnie zamknięto w domach dla psychicznie chorych (60 lat później rząd norweski przyznał im odszkodowanie). Tylko nieliczne wychowywały się u matek lub dziadków, niektórym udało się odnaleźć biologiczną rodzicielkę. W Danii dzieci duńsko-niemieckie oddawano dziadkom na wychowanie lub do adopcji, często nie wiedziały, że najstarsza siostra nie jest siostrą, tylko matką. Niektóre pozostały przy matce i zostały przysposobione przez jej męża. Państwo duńskie wypłacało opiekunom tych dzieci alimenty państwowe, a przy dokumentach postawiono znaczek, który upoważniał urzędnika do odmowy informacji (tzw. sprawy o ojcostwo). Dziecko już jako dorosłe nie powinno znać prawdy o swoim pochodzeniu.

W Niemczech tuż po wojnie urodziły się dzieci amerykańskich żołnierzy. Osobiście rozmawiałam z kobietą (urodzoną pod koniec 1945 roku), która pytała, jak znaleźć ojca, który walczył po stronie aliantów przeciwko Niemcom w czasie ostatniej wojny.

A w Polsce? W Polsce takich dzieci nie było, może jedno.

Książka Dziecko Wojny składa się z dwóch części. Pierwsza część Hela – w formie reportażu – to informacje zebrane od rodziny i przyjaciół Heli. Hela nie zostawiła po sobie żadnych notatek, nie zachowały się jej listy pisane do rodziny. Nie zachowała się jej metryka urodzenia – to tak, jak gdyby Hela nigdy nie istniała.

Druga część Dziecko Wojny to wspomnienia własne z okresu powojennego.

Część pierwsza  HELA

Styczeń 1945. Druga wojna światowa zbliżała się ku końcowi. Hela podążała polną drogą w stronę Pelplina, szła szybko, w obawie, że matka zauważy jej wyjście. Śnieg skrzypiał pod jej nogami. Był wyjątkowo zimny styczeń. Front był blisko i wszyscy siedzieli w piwnicy. Matka kazała jej iść na górę do mieszkania i ugotować tym małym coś do jedzenia. Hela była najstarsza, więc wyszła z piwnicy, zostawiając matkę oraz młodsze rodzeństwo, w tym dwoje najmłodszych Henia i Rysia.

– Ugotuj chociaż zupy mlecznej dla tych małych – powiedziała matka.

Tak, trzeba by było coś im ugotować, ale Hela miała myśli zajęte czymś innym. Poszukała małej tekturowej walizeczki, pośpiesznie wrzuciła do niej troche swoich ubrań. Dla dziecka, którego się spodziewała, nie miała nic Zabrała tylko Jego fotografię.

Czuła na sobie gniew matki za to, że pokochała Niemca, no i za to, że teraz nosi jego dziecko.

Doszła do wniosku, że musi poszukać schronienia u Niemców, pracowała u nich prawie 2 lata, była kelnerką w niemieckiej kantynie, bawiła ich swoim beztroskim śmiechem. Śpiew i taniec to był jej żywioł. To dlatego Hans zwrócił na nią uwagę. Był taki poważny, zamyślony, a ona, swoim śmiechem i śpiewem, umiała go rozbawić. A to była zakazana miłość – Niemca do Polki – i ona tę miłość odwzajemniła. I właśnie to była cała jej wina, bo to nie był czas na miłość, zwłaszcza nie na taką. Trwała wojna, a Niemca trzeba było nienawidzić.

Za tę miłość zapłacili oboje wysoką cenę: Helę przeniesiono do majątku pod Pelplinem, w którym pracowała jako służąca. Hans ją tam odnalazł i w każdej wolnej chwili odwiedzał. Ponowna interwencja matki u władz niemieckich spowodowała, że Hansa przeniesiono na front wschodni do karnej kompanii.

Czy wiedział, że Hela oczekiwała dziecka? Czy matka Heli, która o romansie Hansa z jej córką doniosła do władz niemieckich, spodziewała się takiego zakończenia?

W czasie wojny w tym budynku znajdowała się Schutzpolizeischule.

Źródło zdjęcia: https://www.pelplin.fotopolska.eu

Hela zbliżała się do Pelplina. Szła do Niemców, była pełna obaw. Myśli kłębiły jej się w głowie. Czy Niemcy pozwolą jej zostać u siebie? Chyba jej nie odeślą.

„Muszę tutaj zostać, nie wrócę do domu” – pomyślała Hela, idąc do budynku Schutzpolizeischule, w którym przedtem pracował Hans.

Hansa tam nie było, został deportowany na front wschodni, a inni? Nie było jej tutaj przez ostatnie kilka miesięcy.

Weszła do budynku i niezatrzymana przez nikogo poszła dalej – tam, gdzie była jej kantyna. Wszyscy ją tutaj znali, była przecież ich ulubioną kelnerką.

Panował bałagan, chaos i duże rozprężenie wśród żołnierzy, nie było śladu dawnej dyscypliny.

„Muszę tutaj zostać, nie wrócę do domu” pomyślała Hela.

Helaw Parku Biskupim, Pelplin 1944 rok.

Hela nie wróciła do domu, chwilowo ukryła się u Niemców.

Pod koniec stycznia 1945 roku razem z grupą cywilnych uchodźców opuściła Pelplin i wyruszyła w stronę Trójmiasta.

W czasie drugiej wojny teren zamknięty, zajęty przez Niemców, razem z parkiemi Pałacem Biskupim. Po lewej stronie budynek Collegium Marianum.

Źródło zdjęcia: https://www.pelplin.fotopolska.eu

Statek Wilhelm Gustloff

30 stycznia 1945 roku statek MS Wilhelm Gustloff wyruszył z Gdyni. Na jego pokładzie oprócz załogi, rannych żołnierzy Wehrmachtu oraz kobiet z pomocniczego korpusu Kriegsmarine było 4424 uciekinierów, wśród nich policjanci, działacze NSDAP i ich rodziny. Razem ponad 10000 osób.

30 stycznia rano przestano liczyć pasażerów, w ostatniej chwili wcisnęła się na statek ogromna masa uciekinierów nierejestrowanych. Dokładnej liczby pasażerów nie znano. Wśród nich była Hela. Weszła na statek w ostatniej chwili, razem z kobietami i dziećmi. Kobiety ciężarne umieszczono w oddzielnej kabinie. Hela nie czuła się pomiędzy nimi bezpiecznie, musiała ukrywać fakt, że jest Polką. Mimo że mówiła dobrze po niemiecku, wolała milczeć. To było naturalne, ponieważ wszyscy byli wyczerpani i nikt nie dziwił się młodej kobiecie, która w milczeniu położyła się na pryczy. Przez głośniki nadawano przemówienie Hitlera, w przerwach wesołą muzykę.

Hela prawie spała, kiedy statkiem wstrząsnęło potężne uderzenie. To była pierwsza z trzech torped wystrzelonych przez radziecki okręt podwodny. Potem nastąpiły jeszcze dwa wstrząsy. Ich bezpieczna podróż została przerwana. Eksplozje wywołały ogromną panikę. Wszystkie kobiety ze służby pomocniczej zakwaterowane na dnie osuszonego basenu zginęły natychmiast. Okręt bardzo szybko przechylił się na lewą burtę

Rozpoczęła się chaotyczna akcja ratownicza, kobiety ciężarne wyprowadzono z kabiny jako pierwsze. Zostały umieszczone w łodzi ratunkowej i czekały na pomoc.

Na pokładzie walczono o dostęp do każdej łodzi ratunkowej i tratwy. Pokład przechylał się coraz bardziej. Każdy, kto dostał się do wody, ginął w ciągu kilku minut w wyniku wyziębienia.

Godzinę po storpedowaniu statek zatonął razem z ponad 9000 ludzi.

W akcji ratowania rozbitków z Gustloffa brały udział niemieckie jednostki, które przybyły na ratunek. Część rozbitków została przewieziona do Sassnitz w Niemczech, wśród nich była Hela. Dwa miesiące przebywała w obozie dla uchodźców w Niemczech.

Zbliżał się koniec wojny, Niemcy wywozili swoich uchodźców między innymi do Danii, gdzie utworzono kilka obozów w szkołach, ośrodkach sanatoryjnych i wczasowych.

Pod koniec kwietnia Hela znalazła się w grupie, którą skierowano do Danii.

Na statku, który płynął z Sassnitz do Danii, spotkała przypadkowo Emilię, siostrę swojej przyjaciółki. Mieszkały kiedyś prawie po sąsiedzku. Obie kobiety ucieszyły się bardzo ze spotkania. Od tej chwili trzymały się razem.

W Danii uchodźców ze statku chwilowo zakwaterowano w hali sportowej w Horsens.

Grupa Polaków przed wejściem do hali sportowej w Horsens, z prawej strony pan Matulewski. Zdjęcie z maja 1945 roku.

To samo wejście do hali sportowej, zdjęcie z 2018 roku.

Hela i Emila były w tej grupie aż do dnia, kiedy po kapitulacji na salę wkroczyli przedstawiciele władz duńskich; wśród nich Ernst Osterhammel i jego szwagier konsul Christian Walter. Na pytanie: „Czy są tutaj Polacy?” wstało kilka osób, w tym Hela i Emila. Koniec z ukrywaniem swojej tożsamości. Pan Ernst Osterhammel zaopiekował się grupą rosyjską, a Christian Walter, miejscowy patriota i działacz społeczny, grupą polską. Polacy nazywali go polskim konsulem. Było też kilka osób innej narodowości. Umieszczono ich razem w małym hoteliku przy Kildegade 11 w centrum Horsens.

Horsens ulica Kildegade 11, Dania

Niemieccy uchodźcy pozostali przez jakiś czas w hali sportowej, a potem zostali przeniesieni do obozów dla niemieckich uchodźców, w których oczekiwali na transport do Niemiec.

28 czerwca 1945 roku w obozie w Horsens przy ulicy Kildegade 11 urodziło się pierwsze polskie dziecko.

Pan Zborowski przypuszczał, że Hela była mężatką.

W dniu narodzin jej córki napisał wierszem ten list. Chyba bardzo tęsknił za Polską.

Hela urodziła córkę, musiała ukryć jej tożsamość. Znajdowała się w polskim obozie, gdzie nienawiść do Niemców była ogromna, nie mogła powiedzieć, że ojcem dziecka jest Niemiec. Do metryki dziecka podała fałszywe dane: ojciec dziecka – Jan Latoszewski, zawód kolejarz, urodził się 17 sierpnia 1918 (to był ojciec Heli, tylko data urodzenia była inna), matka – Helena Latoszewska z domu Netkowska (to nazwisko szkolnej koleżanki Heli).

W księdze metrykalnej znajduje się notatka: „Adres ojca dziecka jest całkowicie nieznany, służył w niemieckim wojsku i został usunięty z wojska”.

4 grudnia 1945 roku w księdze metrykalnej odnotowano: „B. Nordentoft, szef obozu dla uchodźców w Hald Ege pod Viborgem, zameldował, że matka dziecka Helena Latoszewska poinformowała go, że przy chrzcie swojej córki podała nieprawdziwe dane. Ojciec dziecka jest nieznany, a Helena Latoszewska urodzona 05 sierpnia 1924 roku jest córką Jana Latoszewskiego i jego żony Agnieszki Witzke. Matka dziecka: uchodźca zamieszkała w Horsens ul. Kildegade  11”.

Lato 1945 roku, Hela i Inge Renata.

Córka Heli, Inge Renata, otrzymała metrykę, która w pewnym stopniu była prawdziwa. Hela zadecydowała, że dla jej córki ojciec będzie nieznany.

Hald-Ege – obóz dla uchodźców w Danii

Hald Ege, przed wojną duńskie sanatorium.

Przed blokiem,w którym mieszkała Helaz Inge Renatą.

Do obozu przychodzili Polacy ze starszej imigracji, wśród nich byli Duńczyk Christian Jensen i jego polska żona Agnes. Hela zaprzyjaźniła się z nimi, z Agnes rozmawiała po polsku i często bywała w ich domu.

Helaz Inge Renatą i Agnes Jensen z córką.

Po pierwszych urodzinach Inge Renaty przeniesiono obóz do Esbjerg, ale Hela została w Viborgu. Zamieszkała u matki Christiana, Karoliny Jensen, i podjęła pracę w szpitalu komunalnym w Viborgu. W sobotnie wieczory śpiewała w lokalu rozrywkowym, był to dla niej dodatkowy zarobek. Jej córka pojechała do Esbjerg razem z Agnes Gron i jej dwójką dzieci. Hela odwiedzała ich w każdą niedzielę.

Czerwiec 1946 roku, pokój obozowy w Hald Ege.

Pogrzeb Heli, 27 marca 1947 roku.

20 marca 1947 roku Hela umarła na żółtaczkę w szpitalu zakaźnym w Viborgu. Dzieckiem zajęła się Karolina Jensen, matka Christiana.

W dniu pogrzebu. Agnes Gron i ewentualna matka adopcyjna dla dziecka.

Pod koniec kwietnia 1947 roku oddała dziecko dwóm zakonnicom, które zawiozły ją do Kopenhagi i przekazały w ręce Duńskiego Czerwonego Krzyża.

Wniosek o adopcję odrzucono. W 1947 roku obowiązywał zakaz adoptowania obcych dzieci.

Do dnia transportu do Polski Inge Renata przebywała u Karoliny Jensen i jej męża.

Część druga DZIECKO WOJNY

W Polsce

Pelplin

Przyjechałam do Polski statkiem Batory, według dokumentów z 1 maja 1947 roku.

W rzeczywistości w domu dziadka zjawiłam się jesienią 1947 roku. Z punktu imigracyjnego odebrała mnie babcia razem z Nisią 1 maja, ale do domu przywiózł mnie dziadek, kilka miesięcy później. Gdzie byłam przez te kilka miesięcy? Pamiętam duży pokój, stoły nakryte dla gości. Ściągnęłam coś ze stołu i schowałam się pod nim. Przywołano starszą panią, która wzięła mnie na ręce i wyniosła.

– Oj, oj! Renatko – powiedziała.

Kto to był?

Jesień 1947

Dziadek postawił mnie na środku kuchni i powiedział do Henia i Rysia:

– Dzieci, to jest wasza siostra.

Mam więc dwóch „braci”, Henia i Rysia, jest też starsze „rodzeństwo”: Nisia (Agnieszka), Jadzia, Stefa i Jan. Babcia to „mama”, a dziadek to „tata”.

Henio i Rysiu złapali mnie za ręce i zaprowadzili na podwórko do dzieci. Chcieli pokazać innym swoją nową siostrę.

Nie lubię tego. Dzieci mnie obstąpiły, gapią się. Trzeba płakać, to dadzą mi spokój.

Nie umiem mówić, ale umiem płakać.

Rysiu podał mi rękę i zaprowadził do domu.

– Mamusiu, ona cały czas płacze – powiedział.

Zostałam w kuchni, „mamusia” postawiła przede mną miseczkę zupy. Nie będę jadła, zupą można się bawić, robić fontannę, rozlewać, mieszać. „Mamusia” próbuje mnie nakarmić. Nie! Nie chcę! W tamtym poprzednim domu nikt mnie nie karmił. Jadłam sama, nie chcę być karmiona i nie będę jadła.

Zostałam w tym domu, przestałam płakać, ale moje łóżeczko było codziennie rano mokre.

Dlaczego „mamusia” nie chodzi ze mną na spacer? Znalazłam wiaderko i łyżkę, złapałam „mamusię” za rękę i powiedziałam: „Spazieren”. „Mamusia” popatrzyła na mnie i się uśmiechnęła. Nie poszła na spacer, bo miała dużo zajęć.

W tamtym poprzednim domu była starsza pani, która wychodziła ze mną codziennie do parku, miałam wiaderko i łopatkę i bawiłam się w piaskownicy albo biegałam po ścieżkach.

Teraz jest Henio i Rysiu, biegam z nimi na podwórzu, zapomniałam o wiaderku i łopatce.

Nisia opowiada mi bajki na dobranoc, czasami śpiewa. Tylko wtedy, kiedy byłam bardzo chora, nie śpiewała, ale modliła się głośno do świętej Teresy. Mam łóżeczko prawie takie samo jak w poprzednim domu, a nad łóżeczkiem wisi obrazek świętej Tereski.

– To twoja patronka – powiedziała Nisia.

„Mamusia” zostawiła mnie w jakimś nowym domu, miałam tam zostać na zawsze, ale Nisia i Stefa zobaczyły mnie na dworcu, wyrwały z rąk nowej „mamy” i przyprowadziły do domu.

– To jest dziecko naszej siostry, zostanie z nami – powiedziała Nisia.

Czasami w domu jest tata-dziadek, mówi do mnie „moja Helka” i jest wtedy smutny.

Ja nie jestem Helka – jestem Renia.

Jest już późna jesień 1948 roku. „Mamusia” pakuje duże walizy, zabiera Henia, Rysia oraz mnie i wyjeżdżamy. Jedziemy pociągiem do nowego domu. Tata-dziadek został w Pelplinie.

Na dworcu w nowym mieście czeka na nas ciocia Monika i jej córka; pomagają nieść bagaże. Ciocia Monika jest siostrą „mamusi”. Rok temu, kiedy przyjechałam do Polski, miała być moją nową mamą, bo ma tylko jedną córkę. Teraz ciocia Monika mówi, że jestem za duża i będę pamiętać, i dlatego mam zostać z „mamusią” i nowym „tatusiem”.

Elbląg. 1948

Jest nowy „tatuś” Feliks, „mamusia”, Henio i Rysiu. Czasami odwiedza nas Nisia albo Jadzia. Rysiu chodzi do szkoły, Henio i ja idziemy pierwszy raz do przedszkola.

Mamusia wyszła z nami przed dom.

– Trzymajcie się za rączki, jak rodzeństwo – powiedziała.

Henio podał mi rękę i poszliśmy.

W tym pierwszym dniu zebrano nas wszystkich w jednej wspólnej sali. Na każdym stole postawiono talerz pełen pokrojonej bułki paryskiej posmarowanej miodem. Bułka jest tak smaczna, a chłopcy jedzą tak szybko, że zarezerwowałam sobie kilka kawałków, układając je obok swojego talerza. Tak samo, jak zrobił to jeden z chłopców. Pani wychowawczyni podeszła i spokojnie zabrała nam nasze rezerwy, a w domu Henio wołał oburzony:

– Mamusiu, mamusiu! Wiesz, co Piga zrobiła? (Piga to moje przezwisko, pochodzi od duńskiego słowa pige, czyli dziewczynka).

Od następnego dnia jesteśmy podzieleni na grupy. Henio chodzi do Zuchów, a ja do Krasnali. Lubię przedszkole, bo jest dużo zabawek. Czasami dostajemy witaminy i ubranie od „ciotki” UNRRY”. Witaminy dostają wszyscy, ale ubrania tylko wybrane dzieci. Ja jestem zawsze wybrana jako pierwsza, bo jestem sierotą wojenną. Nie wiem, kto to jest sierota wojenna, ale cieszę się, kiedy dostaję nowy fartuszek lub kapcie.

Nisia też przyjechała do Elbląga. Pracuje i często nas odwiedza. Zabrała nas do parku i zrobiła kilka zdjęć.

Maj 1949 roku. Nisia zabrała nas do parku i zrobiła kilka zdjęć.

Wrzesień 1949

W przedszkolu duże zmiany, sporo dzieci z grupy Krasnali przeniesiono do grupy Zuchów, a z grupy Zuchów część dzieci przeszła do szkoły. Henio też opuścił przedszkole, chodzi teraz do pierwszej klasy.

W grupie Krasnali zostałyśmy tylko trzy: Ania, Halinka i ja. W miejsce tych dzieci, które przeniesiono do starszej grupy, przyszły 3-letnie maluchy. Wszystkie są zapłakane, zasmarkane i przebrane w spodnie od piżamy, bo ich majtki suszą się na sznurku przy piecu.

Usiadłyśmy w kąciku, żeby ponarzekać:

– Ten zbiorowy płacz jest okropny – powiedziała jedna z nas.

– Nie ma ciekawych zabaw – dodała druga.

– Bawimy się tylko w kółko graniaste, ciągle to samo – zgodnie stwierdziłyśmy wszystkie trzy.

U Zuchów jest fajniej, mają dużą salę, uczą się tańca i wierszyków i mają więcej zabawek.

– Czy też możemy przejść do Zuchów? – zastanawiałyśmy się.

– Chyba musimy poczekać do następnego roku – stwierdziłam.

Któregoś dnia Ania i Halinka podeszły do mnie z bardzo poważną miną.

– My przechodzimy do Zuchów – oznajmiły dumnie.

– Ja też przechodzę – dodałam.

– Ty nie – zaprzeczyły.

– Ja też idę do Zuchów – kłóciłam się z nimi.

Pewnego dnia Ania i Halinka nie przyszły do Krasnali, a przez uchylone drzwi zobaczyłam, że obie są u Zuchów.

„Ja też muszę przejść do nich” – pomyślałam.

Próbowałam kilka razy niepostrzeżenie wymknąć się do Zuchów, ale za każdym razem któraś z pań cofała mnie do Krasnali.

Byłam bezsilna i straciłam orientację. Nie wiem, ile dni to trwało. Ocknęłam się, gdy usłyszałam panią kierowniczkę, stojącą na schodach przy wejściu do naszej sali.

– A to co? – zapytała, pokazując na mnie palcem.

Stałam zapłakana, zasmarkana, przebrana w spodnie od piżamy, bo moje mokre majtki wisiały przy piecu. Byłam taka jak wszystkie dzieci w tej grupie.

– Ona teraz taka jest – wyjaśniła nasza pani.

Pani kierowniczka stała chwilę zamyślona.

– Jutro do Zuchów – powiedziała zdecydowanym tonem.

Doczekałam z maluchami do końca zajęć przedszkolnych, i biegiem dotarłam do domu. Już od drzwi wołałam do „mamusi”: „Jutro do Zuchów, jutro do Zuchów!”. „Mamusia” spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Nic nie powiedziała.

Następnego dnia rano wkroczyłam do Zuchów tak, jakby to było moje miejsce od bardzo dawna. Ania i Halinka miały już nowe koleżanki, musiałam walczyć o ich uznanie, co nie było łatwe, bo one były dwie, a ja sama. Przeszłam do Zuchów o rok wcześniej.

Grupa Zuchów, do której przeszłam o rok wcześniej.

Nowy dom

Jestem w nowym domu, starsza pani bawi się ze mną. To bardzo dziwne, bo dorośli nigdy nie bawią się ze mną. Kim jest ta pani dla mnie?

– Kim ty jesteś dla mnie?… Może moją babcią?

– Tak! Tak, jestem twoją „babcią”.

– Hura! Ja mam babcię, nie wiedziałam, że mam babcię – wykrzyknęłam radośnie.

– A to jest twoja mama – powiedziała „babcia” i pokazała palcem na kobietę, która stała na środku kuchni obok swojego męża. Kobieta się uśmiechnęła.

– Moja mama jest w domu – powiedziałam. – Chyba że… to jest ta prawdziwa mama – dodałam.

– Tak, tak, to jest twoja prawdziwa mama – przytaknęła „babcia”

– To ty nie umarłaś? – powiedziałam w stronę kobiety.

Moja mama miała czarne włosy, a ta pani nie ma czarnych włosów, tylko jasne. Oczy też nie są brązowe, ale to nic, jeżeli to jest ta prawdziwa mama, to niech nawet ma jasne włosy.

W małym pokoiku na półce stał puder dla niemowląt.

– Czy w tym domu są inne dzieci? – zapytałam „babcię”.

– Nie, tylko ty jesteś – odpowiedziała.

– To dlaczego jest tu puder dla dzieci? – spytałam ponownie.

– Dla ciebie – wyjaśniła „babcia”.

– Ten puder był już wcześniej używany – stwierdziłam.

Pudełko było otwarte i w połowie zużyte, taki puder używano dla małych dzieci przy przewijaniu, tylko że w tym domu nie widzę żadnego małego dziecka, może kiedyś było?

Dlaczego jestem tutaj?

Jestem z powrotem u „mamusi” i „tatusia” Feliksa. Czy „mamusia” po mnie przyszła? I zabrała mnie do domu? Nigdy więcej nie widziałam „babci” i tej pani, która miała być tą prawdziwą mamą. Mieszkamy przy ulicy Narciarskiej 12, część domów przy tej ulicy jest w gruzach – to najfajniejsze miejsce do zabawy. Zwisające, urwane schody to huśtawka, która bardzo trzeszczy i grozi zerwaniem. Okna bez szyb, przez dziury w dachu widać niebo. Czasami udaje nam się wdrapać na pierwsze piętro, ale trzeba uważać, bo podłoga jest pozarywana i trzeba przeskakiwać przez duże dziury.

Te gruzy są bardzo ciekawe, nie ma mebli ani obrazów, ale są tapety na ścianach, a w kuchniach kafelki i nienaruszone piece kuchenne. Przez dziury w ścianach można przechodzić z jednego mieszkania do drugiego. To dziwne, że można tak bezkarnie biegać po cudzym domu. Drzwi są szeroko otwarte albo powyrywane. Gdzie są ci ludzie, którzy tutaj mieszkali?

Nasze zabawy w ruinach to wielka tajemnica, dorośli nie mogą o tym wiedzieć.

W mieście znaleziono duży, wolny od gruzów plac i urządzono na nim targowisko. Jedni przychodzili tutaj, żeby coś sprzedać, inni, żeby coś kupić. Mama przyniosła z piwnicy wózek i zawołała:

– Dzieci, idziemy na targ, muszę sprzedać wasze ubrania, z których wyrośliście.

Mama zapakowała moje sukienki, które otrzymałam z Danii.

– Są za małe dla ciebie – powiedziała, kiedy zauważyła moje niespokojne spojrzenie.

W wyprawce z Danii dostałam dużo ubrań, niektóre na wyrost. W szafie leżała jedna sukienka, która była ciągle za duża. To nic, przecież urosnę – pocieszałam samą siebie.

– Ale tej nowej sukienki z szafy mamusia mi nie sprzeda, prawda? – Chciałam się upewnić. – Jest już prawie dobra, przymierzałam ją – dodałam.

Mamusia nie powiedziała nic, tylko z lekkim uśmiechem wróciła do sypialni, zabrała z szafy sukienkę i zapakowała do wózka.

– Dlaczego? Przecież nie jest za mała. Będę pilnować, żeby nikt jej nie kupił – powiedziałam do mamusi.

Na targu było pełno ludzi, Henio znudzony klepnął mnie w ramię i zawołał:

– Goń mnie!

Jest starszy i szybszy, nigdy go nie dogoniłam, ale zawsze próbowałam. Mama stała przy wózku, wyznaczała ceny i sprzedawała. Nagle spojrzałam w stronę naszego wózka. Stała przy nim jakaś kobieta i trzymała w ręku moją nową sukienkę, obok niej stała mama i miała w ręku sto złotych. W kilku szybkich krokach znalazłam się przy kobiecie i złapałam ją za rękę.

– Proszę pani, proszę pani, ta sukienka nie jest dla mnie za mała – zawołałam. Byłam pewna, że kobieta odłoży sukienkę z powrotem do wózka, ale sukienka zniknęła w torbie kobiety, a sto złotych w portfelu mamy.

W jednej sekundzie zrozumiałam, że dorośli nie mówią prawdy, a dziecko z nimi nie wygra. Nawet płacz, który był zawsze dobrą bronią, nic tutaj nie pomoże.

Nabrałam powietrza w płuca, ile tylko mogłam, i wydarłam się z całej siły, tak głośno, jak tylko potrafiłam. Przy naszym wózku zrobiło się zbiegowisko, myśląc, że ten krzyk to chyba jakiś wypadek.

– Co się stało? – zapytała jedna z kobiet.

– Matka sprzedała sukienkę dziecka – wyjaśniła kobieta, która wszystko widziała.

– Dzieci do domu, dzieci do domu – powtarzała mama, nerwowo pakując pozostałe niesprzedane ubrania do wózka. Teraz mogłam sobie pozwolić na płacz, taki zwykły, prawdziwy, z żalu.

– Głupia, nie płacz, kupię ci za to sandały – powiedziała mama.

Kupiła sandały, ale chłopcom więcej. Dostali mundurki harcerskie, prawdziwą piłkę do siatkówki oraz siatkę, którą rozciągnięto między budynkami. Nikt w naszej dzielnicy takiej nie miał.