Dzieci odchodzą w ciszy. Sprawa Kamilka z Częstochowy - Bartosz Wojsa - ebook + audiobook

Dzieci odchodzą w ciszy. Sprawa Kamilka z Częstochowy ebook i audiobook

Bartosz Wojsa

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Los ośmiolatka maltretowanego latami przez opiekunów prawnych, poruszył całą Polskę dopiero wtedy, gdy chłopiec w stanie krytycznym trafił do szpitala. Wcześniej, gdy dramat dziecka trwał, nie zareagował nikt. Ani nauczyciele szkoły specjalnej, ani wykwalifikowani pracownicy opieki społecznej, ani policjanci, którzy kilkukrotnie przyprowadzali chłopca z powrotem do domu, z którego próbował uciekać.

Bartosz Wojsa zdaje raport z tego, jak bardzo zawiedliśmy – instytucjonalnie, ale przede wszystkim jako społeczeństwo. I podpowiada, co należy zrobić, by podobna tragedia nigdy już się nie wydarzyła.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 217

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 0 min

Lektor: Michał Zarzycki

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Cytat

Dziecko małe, lek­kie, mniej go jest. Musimy pochy­lić, zni­żyć ku niemu.

Janusz Kor­czak

Od autora

Od autora

Pamię­tam, jak po raz pierw­szy usły­sza­łem o spra­wie Kamilka z Czę­sto­chowy. To było w kwiet­niu 2023 roku, tuż po tym, jak w mediach spo­łecz­no­ścio­wych roz­brzmiał apel bli­skich chłopca o wspar­cie dla niego. Zdję­cie popa­rzo­nego malu­cha, któ­rego ledwo było widać spod warstw ban­daży i opa­trun­ków, wstrzą­snęło mną do cna. Ruszyła zbiórka na jego lecze­nie i reha­bi­li­ta­cję, a ludzie z całej Pol­ski dekla­ro­wali pomoc ośmio­let­niemu dziecku. Jak już wiemy, nie udało się go ura­to­wać…

Jeden z pierw­szych odcin­ków mojego pro­gramu kry­mi­nal­nego Pokój Zbrodni poświę­ci­łem wła­śnie spra­wie Kamilka. Od tam­tej pory, zawsze gdy jestem pytany przez widzów o histo­rie, które naj­moc­niej mną wstrzą­snęły, odpo­wia­da­łem i odpo­wia­dam: zbrod­nie doty­ka­jące dzieci. Naj­młod­szych, bez­bron­nych, nie­win­nych. Do tego grona zali­cza się Kami­lek.

Moje podej­ście do tej sprawy z cza­sem ewo­lu­owało. Wyda­wać by się mogło, że mie­siące przy­go­to­wań i pracy nad książką, roz­mowy z eks­per­tami, psy­cho­lo­gami i róż­nymi spe­cja­li­stami pozwolą mi zro­zu­mieć to, co się stało. Dowie­dzia­łem się naprawdę sporo, a na­dal mam wra­że­nie, że o bru­tal­nej sile sto­so­wa­nej prze­ciwko dzie­ciom wiem nie­wiele. Zro­zu­mieć pod­łoże tych zda­rzeń? Może, ale nie potra­fię ich zaak­cep­to­wać. Nie da się.

Tra­ge­dia Kamilka zyskała też zupeł­nie inny wymiar, kiedy sam zosta­łem tatą – a stało się to w trak­cie pisa­nia tej książki. Kiedy patrzę w oczy swo­jego kil­ku­mie­sięcz­nego Synka i na jego maleńką, uro­czą buzię, nie mogę zro­zu­mieć, jak można skrzyw­dzić podob­nie bez­bronną istotę.

Tę książkę dedy­kuję wła­śnie Jemu oraz wszyst­kim dzie­ciom, które mają prawo – i powinny – być szczę­śliwe, wolne od trosk i prze­mocy. Choć oczy­wi­ście świat nie jest i nie będzie ide­alny, to wie­rzę, że razem możemy wpły­nąć na zmniej­sze­nie skali okru­cień­stwa wobec naj­młod­szych. Jeśli będziemy wpro­wa­dzać różne zmiany, uczyć się i edu­ko­wać, obser­wo­wać oto­cze­nie i reago­wać. Tylko tyle i aż tyle. Może brzmi to pate­tycz­nie, ale naprawdę wie­rzę, że to moż­liwe.

To dobre miej­sce, by podzię­ko­wać także mojej Żonie, na któ­rej wspar­cie zawsze mogę liczyć – nie ina­czej było w okre­sie wytę­żo­nej pracy nad tą publi­ka­cją. Za to, że była moją pierw­szą recen­zentką i straż­niczką odpo­czynku, że jest wspa­niałą part­nerką dla mnie i cudowną Mamą dla naszego dziecka.

Kasiu, Filipku – dzię­kuję.

Kocham Was.

Bar­tosz Wojsa

Wstęp

Wstęp

W Pol­sce w wyniku prze­mocy ze strony bli­skich doro­słych umiera rocz­nie śred­nio trzy­dzie­ścioro dzieci. Zde­cy­do­wana więk­szość ofiar ma mniej niż trzy lata. W takim samym cza­sie pra­wie cztery tysiące malu­chów doświad­cza prze­mocy fizycz­nej i psy­chicz­nej. To ofi­cjalne sta­ty­styki, ale eks­perci nie mają złu­dzeń: pokrzyw­dzo­nych, o któ­rych nie wiemy, jest znacz­nie wię­cej. Zwy­kle odcho­dzą w ciszy, a o ich dra­ma­cie dowia­du­jemy się po fak­cie. Gdy sąsie­dzi sły­szą płacz, pod­gła­śniają muzykę lub tele­wi­zor. Gdy przez wizjer w drzwiach wej­ścio­wych przy­pad­kiem dostrzegą szar­pa­ninę, zasu­wają zaślepkę. Gdy w końcu staną twa­rzą w twarz z prze­mocą, udają, że jej nie widzą. „To nie moja sprawa”, „Każ­demu cza­sem pusz­czają nerwy”, „Dziecku trzeba dać klapsa, ina­czej się nie nauczy” – to zale­d­wie kilka przy­kła­dów tego, jak ludzie uspra­wiedliwiają swój brak reak­cji.

Lek­tura jed­nego z naj­now­szych rapor­tów doty­czą­cych prze­mocy wobec naj­młod­szych w naszym kraju, wyda­nego przez Fun­da­cję Dajemy Dzie­ciom Siłę, nasuwa zatrwa­ża­jące wnio­ski. Każda strona raportu rodzi w mojej gło­wie kolejne pyta­nia, prze­pla­tane twa­rzami „naj­słyn­niej­szych” dzieci, które stra­ciły życie. Blask medial­nych fle­szy i świa­tła kamer towa­rzy­szyły im dopiero po śmierci, bo wcze­śniej ich krzywda spo­ty­kała się prze­waż­nie z obo­jęt­no­ścią. Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat, jak mawiał Janusz Kor­czak, lekarz i peda­gog, publi­cy­sta i dzia­łacz spo­łeczny. Ale gdy dziecku dzieje się krzywda, naj­ła­twiej odwró­cić wzrok. Mimo upły­wa­ją­cych lat i coraz licz­niej­szych histo­rii bez szczę­śli­wego zakoń­cze­nia to przy­kre stwier­dze­nie pozo­staje aktu­alne.

Fun­da­cja Dajemy Dzie­ciom Siłę regu­lar­nie pro­wa­dzi dia­gnozę prze­mocy wobec dzieci w Pol­sce. Bada­nie jest prze­pro­wa­dzane cyklicz­nie co pięć lat. Z naj­now­szego raportu, który doty­czy 2023 roku, wynika, że w naszym kraju aż sie­dem­dzie­siąt dzie­więć pro­cent dzieci i nasto­lat­ków przy­naj­mniej raz w swoim życiu doświad­czyło prze­mocy.

Mię­dzy­na­ro­dowe Towa­rzy­stwo Zapo­bie­ga­nia Krzyw­dze­niu i Zanie­dba­niu Dzieci (ISP­CAN) oraz Świa­towa Orga­ni­za­cja Zdro­wia (WHO) już w 2006 roku zgod­nie stwier­dziły, że krzywda doznana w dzie­ciń­stwie sta­nowi jedno z naj­więk­szych zagro­żeń roz­woju zdro­wia psy­chicz­nego i fizycz­nego oraz bez­pie­czeń­stwa naj­młod­szych.

Jakiej prze­mocy doświad­czają dzieci i nasto­lat­ko­wie? Sześć­dzie­siąt sześć pro­cent z nich miało do czy­nie­nia z agre­sją ze strony rówie­śni­ków. Trzy­dzie­ści dwa pro­cent – z prze­mocą ze strony bli­skich doro­słych. Dwa­dzie­ścia sześć pro­cent zostało wyko­rzy­sta­nych sek­su­al­nie bez kon­taktu fizycz­nego, a dwa­dzie­ścia trzy pro­cent doznało zanie­dba­nia emo­cjo­nal­nego. Dwa­dzie­ścia pro­cent wyka­zało z kolei paren­ty­fi­ka­cję, czyli zja­wi­sko psy­cho­so­cjo­lo­giczne pole­ga­jące na odwró­ce­niu ról w rodzi­nie, w wyniku czego dziecko pełni rolę opie­kuna, part­nera i powier­nika w sto­sunku do swych rodzi­ców bądź rodzeń­stwa. Kolejne liczby też nie napa­wają opty­mi­zmem: czter­na­ście pro­cent było świad­kami prze­mocy w domu, osiem pro­cent wska­zało na wyko­rzy­sta­nie sek­su­alne z kon­tak­tem fizycz­nym i tyle samo – na zanie­dba­nie fizyczne.

Z badań Fun­da­cji wynika, że naj­bar­dziej zna­czący czyn­nik ryzyka prze­mocy wobec dziecka to nad­uży­wa­nie alko­holu przez domow­nika. Pię­cio­krot­nie zwięk­sza on praw­do­po­do­bień­stwo, że dziecko sta­nie się świad­kiem prze­mocy, i trzy­ipół­krot­nie – że doświad­czy jej ze strony bli­skich doro­słych. Następny czyn­nik to cho­roba psy­chiczna domow­nika, z któ­rej powodu czte­ro­ipół­krot­nie rośnie nie­bez­pie­czeń­stwo, że dziecko będzie ofiarą prze­mocy rówie­śni­czej, zaś trzy­krot­nie – że zosta­nie wyko­rzy­stane sek­su­al­nie bez kon­taktu fizycz­nego. Trzeci czyn­nik zwią­zany jest z uży­wa­niem przez domow­nika środ­ków odu­rza­ją­cych. Trzy­krot­nie zwięk­sza on zagro­że­nie wykorzysta­niem z kon­tak­tem fizycz­nym, a dwu­ipół­krot­nie – praw­do­po­do­bień­stwo bycia świad­kiem prze­mocy w domu.

Mało­letni, któ­rzy prze­żyją star­cie z agre­so­rem, po doświad­czo­nej trau­mie muszą się latami zbie­rać – psy­chicz­nie oraz fizycz­nie. Bada­nia skali zacho­wań auto­de­struk­cyj­nych, pro­wa­dzone przez eks­per­tów, wyka­zały, że dwa­dzie­ścia dwa pro­cent dzieci i nasto­lat­ków doko­nuje samo­oka­le­czeń. Ponadto dzie­więć pro­cent miało za sobą próbę samo­bój­czą. Spe­cja­li­ści mówią wprost: w ostat­nich latach zna­cząco wzrósł odse­tek dzieci doświad­cza­ją­cych prze­mocy rówie­śni­czej. Nieco zma­lał za to odse­tek dzieci, któ­rych ta prze­moc dotyka ze strony bli­skich doro­słych, choć i na tym polu mamy jesz­cze dużo do zro­bie­nia.

Mini­ster­stwo Spra­wie­dli­wo­ści poin­for­mo­wało, że w 2024 roku w wyniku prze­mocy zgi­nęło w Pol­sce czter­dzie­ścioro pię­cioro dzieci. Więk­szość przy­pad­ków doty­czyła malu­chów poni­żej dru­giego roku życia. W 2023 roku w pierw­szej instan­cji sądów okrę­go­wych wydano trzy­dzie­ści pięć wyro­ków ska­zu­ją­cych za zabój­stwa dziecka. W 2022 roku były dwa­dzie­ścia dwa takie wyroki. W 2021 roku – dzie­więt­na­ście, a w 2020 roku – czter­dzie­ści. To liczby, za któ­rymi stoją nie­winne twa­rze ofiar. I histo­rie, które się kryją za fasadą poli­cyj­nych sta­ty­styk.

Każda śmierć dziecka jest rów­nie bole­sna. Czę­sto pozo­sta­wia wyrwę nawet w ser­cach tych, z któ­rymi maluch nie był bez­po­śred­nio zwią­zany. Trudno zga­dy­wać, co spra­wia, że pewne histo­rie cier­pie­nia naj­młod­szych media nagła­śniają moc­niej, a inne – sła­biej. Czy decy­duje o tym poziom okru­cień­stwa? Zna­jo­mo­ści ludzi, któ­rzy chcą sprawę nagło­śnić? Przy­pa­dek? A może wszystko naraz.

Histo­ria Kamilka z Czę­sto­chowy jest jedną z tych, które gwał­towną falą roz­lały się po Pol­sce. Chło­piec, bity, drę­czony psy­chicz­nie i fizycz­nie, w końcu ska­to­wany na śmierć – przez trzy­dzie­ści pięć dni prze­by­wał w Gór­no­ślą­skim Cen­trum Zdro­wia Dziecka, gdzie leka­rze wal­czyli o jego życie. Nie­stety bez­sku­tecz­nie. O nie­wy­obra­żal­nym cier­pie­niu zale­d­wie ośmio­let­niego dziecka sły­szał w tym kraju chyba każdy. Ale w jakim stop­niu znamy praw­dziwe kulisy sprawy? Dla­czego to wła­śnie ona wywo­łała poru­sze­nie, które dopro­wa­dziło nawet do zmian w pol­skim pra­wie?

Aby poznać odpo­wie­dzi na pyta­nia zwią­zane z tym zagad­nie­niem, a przede wszyst­kim zna­leźć reme­dium na toczącą nas tok­synę, jaką jest znie­czu­lica spo­łeczna, się­gam do wszel­kich moż­li­wych źró­deł. Zwró­ci­łem się do bli­skich Kamilka, do jego sąsia­dów, do szkoły, pomocy spo­łecz­nej, leka­rzy, psy­cho­lo­gów, poli­cji i pro­ku­ra­tury. Wresz­cie do przed­sta­wi­cieli rządu, w tym Mini­ster­stwa Spra­wie­dli­wo­ści. Obraz, który się dzięki temu wyło­nił, prze­raża do szpiku kości, lecz przy­nosi także nadzieję, bez któ­rej żadne dzia­ła­nia nie mia­łyby już sensu.

Odkła­dam na moment raporty i doku­men­ta­cje, spo­glą­dam przez okno. Dzie­ciaki ganiają się po podwórku… Przez naj­bliż­sze dni, tygo­dnie, mie­siące łapię się na tym, że wra­cam myślami do sprawy Kamilka pod­czas naj­bar­dziej pro­za­icz­nych czyn­no­ści. Twarz chłopca towa­rzy­szy mi nawet wtedy, kiedy aku­rat nie piszę kolej­nych roz­dzia­łów książki.

Dla­czego do tego doszło? Po pro­stu: dla­czego? To chyba w tej spra­wie naj­czę­ściej zada­wane pyta­nie.

Posta­ram się na nie odpo­wie­dzieć.

Kalendarium życia Kamilka

Kalen­da­rium życia Kamilka

19 lutego 2015 – Kami­lek się rodzi

2015 – sąd przy­znaje rodzi­nie Kamilka kura­tora

2016 – rodzi się brat Kamilka, Fabian

2017 – roz­wód rodzi­ców Kamilka, ojciec zostaje pozba­wiony praw rodzi­ciel­skich

listo­pad 2019 – matka Kamilka zaczyna się spo­ty­kać z Dawi­dem B., chło­piec ucieka z domu po raz pierw­szy

2020 – matka Kamilka, Mag­da­lena, bie­rze ślub z Dawi­dem B.

27 listo­pada 2020 – począ­tek prze­mocy wobec dziecka ze strony Dawida B. (według pro­ku­ra­tury)

czer­wiec 2022 – wnio­sek o pie­czę zastęp­czą; odrzu­cony

sier­pień 2022 – prze­pro­wadzka rodziny Kamilka do Olku­sza

25 sierp­nia 2022 – druga ucieczka Kamilka

13 listo­pada 2022 – trze­cia ucieczka Kamilka

listo­pad 2022 – przy­zna­nie rodzi­nie kolej­nego kura­tora

29 stycz­nia 2023 – Kami­lek poznaje swoją przy­rod­nią sio­strę, Mag­da­lenę

5 lutego 2023 – czwarta ucieczka Kamilka z domu

luty 2023 – rodzina Kamilka wraca do Czę­sto­chowy

marzec 2023 – ogra­ni­cze­nie matce wła­dzy rodzi­ciel­skiej

1 marca 2023 – Kami­lek wraca do szkoły w Czę­sto­cho­wie

8 marca 2023 – Kami­lek przy­cho­dzi do szkoły pora­niony, z sinia­kami; szkoła kon­tak­tuje się z rodziną

29 marca 2023 – Dawid B. bru­tal­nie znęca się nad Kamil­kiem (rzuca dziecko na piec, parzy wodą)

3 kwiet­nia 2023 – Artur Topól, bio­lo­giczny ojciec Kamilka, zabiera chłopca do szpi­tala

8 maja 2023 – Kami­lek umiera

1. Rodzinny koszmar

1

Rodzinny kosz­mar

Rado­sny chło­piec stop­niowo staje się cie­niem samego sie­bie. Zastra­szony, bity i mal­tre­to­wany coraz bar­dziej się wyco­fuje i chowa.

Dzie­więt­na­stego lutego 2015 roku, w czwar­tek, Kami­lek przy­cho­dzi na świat. Uro­czy chło­piec o nie­win­nej twa­rzy, na któ­rej czę­sto gościł uśmiech. Zawsze było go wszę­dzie pełno, żywio­łowy i ener­giczny, prze­peł­niony dzie­cięcą rado­ścią. Anio­łek, cza­sem doka­zu­jący – jak to dziecko. Pięć lat póź­niej, nie­całe trzy mie­siące przed kolej­nymi uro­dzi­nami, chło­piec doświad­cza pierw­szego aktu prze­mocy ze strony naj­bliż­szych. Uśmiech znika z jego twa­rzy. Zda­niem pro­ku­ra­tury to wła­śnie dwu­dzie­stego siód­mego listo­pada 2020 roku roz­po­częła się gehenna dzieci zamiesz­ku­ją­cych z Mag­da­leną i Dawi­dem B. Ona jest matką Kamilka, on jej nowym part­ne­rem, z któ­rym posta­no­wiła kro­czyć przez życie. Ojczy­mem Kamilka.

Miesz­kali razem w dwóch mia­stach: głów­nie w Czę­sto­cho­wie, przez kilka mie­sięcy w Olku­szu. W obu miesz­ka­niach miało docho­dzić do mal­tre­to­wa­nia Kamilka i jego rodzeń­stwa, ale to przy ulicy Kosy­nier­skiej w czę­sto­chow­skiej dziel­nicy Stra­dom roz­gry­wały się naj­bar­dziej dra­ma­tyczne sceny.

W nie­wiel­kim miesz­ka­niu gnieź­dziło się kil­ka­na­ście osób. Pię­cioro doro­słych: matka Kamilka Mag­da­lena B. i ojczym chłopca Dawid B. oraz cio­cia Aneta J. i wujek Woj­ciech J., a także ich peł­no­letni syn Artur J. Poza doro­słymi w lokalu prze­by­wało kil­koro mało­let­nich. Łącz­nie dzie­sięć osób, a po naro­dzi­nach kolej­nych dzieci, w kul­mi­na­cyj­nym momen­cie – dwa­na­ście. Wszy­scy musieli się pomie­ścić w dwóch prze­chod­nich poko­jach na par­te­rze. To lokal komu­nalny, prze­siąk­nięty gry­zą­cym zapa­chem dymu papie­ro­so­wego. Na odra­pa­nej kamie­nicy trudno zna­leźć frag­ment, z któ­rego nie sypałby się tynk. Dawno nie­ma­lo­wany budy­nek, zanie­dbana oko­lica i ten nie­mi­ło­sierny smród, wwier­ca­jący się w pamięć. Nie­ła­twe warunki – jak je okre­ślały służby – to mało powie­dziane.

Zaczęło się nie­win­nie. Dawid B. za naj­drob­niej­sze zacho­wa­nia, które mu się nie podo­bały, zwra­cał uwagę Kamil­kowi. Wyda­wało się, jakby w zacho­wa­niu chłopca prze­szka­dzało mu dosłow­nie wszystko, choć maluch miał zale­d­wie kilka lat. Ojczym dener­wo­wał się „za gło­śnym pła­czem”, innym razem miał się wściec, bo Kami­lek „popu­ścił w majtki” na widok wzbu­rzo­nego męż­czy­zny. We wście­kłość wpę­dziła go też nie­uważ­ność dziecka, które przez przy­pa­dek zrzu­ciło ze sto­lika jego tele­fon komór­kowy.

Dawid B. zaczął uży­wać coraz moc­niej­szych słów, w końcu się­gnął po wul­ga­ry­zmy i wyzwi­ska. Obry­wało się zresztą nie tylko Kami­lowi, lecz rów­nież jego młod­szemu o rok bratu – Fabia­nowi. Jak wynika z doku­men­ta­cji zgro­ma­dzo­nej przez pro­ku­ra­turę, na krótko przed szó­stymi uro­dzi­nami Kamilka oprawca prze­szedł od słów do czy­nów. Od dwu­dzie­stego siód­mego listo­pada 2020 roku do trze­ciego kwiet­nia 2023 roku zarówno w Olku­szu, jak i w Czę­sto­cho­wie miał sto­so­wać wobec obu chłop­ców prze­moc fizyczną i psy­chiczną. Poni­żał ich, bił bez opa­mię­ta­nia gołymi dłońmi i róż­nymi przed­mio­tami. Malut­kie ciała dzieci zamie­nił w ludz­kie popiel­niczki, bez żad­nych skru­pu­łów gasił na nich papie­rosy, czym spo­wo­do­wał liczne rany i ślady po przy­pa­la­niu. Kamil­kowi zła­mał rów­nież kości pra­wego i lewego przed­ra­mie­nia oraz pra­wego pod­udzia.

Pro­ku­ra­tura zarzuca męż­czyź­nie, że w tym samym okre­sie znę­cał się także nad wła­snym synem, Mate­uszem B. (uro­dzo­nym w 2020 roku), jesz­cze młod­szym od Kamilka, nie­mow­lę­ciem. Miał nim potrzą­sać, szar­pać, ude­rzać po całym ciele i rzu­cać na łóżko z wyso­ko­ści, dopro­wa­dza­jąc do wielu obra­żeń. Jego kolejną ofiarą, według usta­leń służb, był pasierb Damian J. (uro­dzony w 2012), pasierb Domi­nik J. (uro­dzony w 2008) oraz pasier­bica Julia J. (uro­dzona w 2014).

„Znie­wa­żał ich sło­wami powszech­nie uzna­wa­nymi za obe­lżywe, wzbu­dzał w nich poczu­cie zagro­że­nia, nie­po­koju i obawy o ich los poprzez demon­stro­wa­nie i uży­wa­nie prze­mocy w sto­sunku do innych dzieci, a także rzu­cał w nich róż­nymi przed­mio­tami i naru­szył ich nie­ty­kal­ność cie­le­sną” – wyli­cza pro­ku­ra­tor Mariusz Mar­ci­niak, rzecz­nik pra­sowy Pro­ku­ra­tury Regio­nal­nej w Gdań­sku.

Bestial­stwo Dawida B. zda­wało się nie mieć gra­nic, bo – jak się oka­zało w toku śledz­twa – miał on rów­nież dopu­ścić się w latach 2020–2022 mole­sto­wa­nia sek­su­al­nego kil­ku­let­niej pasier­bicy. Pro­ku­ra­tura usta­liła, że kil­ka­krot­nie dopro­wa­dzał ją do pod­da­nia się „innej czyn­no­ści sek­su­al­nej, pole­ga­ją­cej na doty­ka­niu dziew­czynki w miej­sca intymne”. Z uwagi na dobro dziecka służby pro­siły o nie­ujaw­nia­nie szcze­gó­łów tych wstrzą­sa­ją­cych zda­rzeń. I choć detale zbrodni uka­za­łyby jesz­cze więk­sze okru­cień­stwo oprawcy, usza­nuję tę prośbę.

Część zarzu­ca­nych czy­nów, o które pro­ku­ra­tura oskar­żyła Dawida B., miała zaist­nieć w warun­kach recy­dywy. Męż­czy­zna miał się dopu­ścić tych prze­stępstw w ciągu pię­ciu lat po odby­ciu dwu­let­niej kary pozba­wie­nia wol­no­ści. Był znany służ­bom. Pierw­sze zapi­ski na jego temat pocho­dzą jesz­cze z cza­sów jego dzie­ciń­stwa. W 2003 roku wraz z bra­tem bliź­nia­kiem bawili się nad wodą. Towa­rzy­szyła im dzie­wię­cio­let­nia San­dra, oni mieli po sie­dem lat. Chłopcy z miej­sca zda­rze­nia wró­cili sami, bez dziew­czynki, któ­rej przez kilka dni szu­kała cała oko­lica. Oka­zało się, że San­dra uto­nęła w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. Sąd Rodzinny w Czę­sto­cho­wie, który przy­glą­dał się tej spra­wie, uznał osta­tecz­nie, że doszło do nie­szczę­śli­wego wypadku.

Czter­na­ście lat póź­niej, dwu­dzie­stego ósmego stycz­nia 2017 roku, Dawid B. tra­fił do wię­zie­nia, ska­zany przez Sąd Okrę­gowy w Czę­sto­cho­wie za „prze­stęp­stwo prze­ciwko życiu i zdro­wiu”. Miało wtedy dojść do roz­boju z jego udzia­łem. Na wol­ność wyszedł po dwóch latach, dwu­dzie­stego siód­mego stycz­nia 2019 roku. W prze­szło­ści, jesz­cze przed zamknię­ciem, także dopusz­czał się prze­stępstw. Wśród nich funk­cjo­na­riu­sze wyli­czają roz­boje, groźby karalne, pobi­cia oraz kra­dzieże. Reso­cja­li­za­cja, jak już wiemy, w przy­padku męż­czy­zny nie zaist­niała.

Dwu­dzie­stego dzie­wią­tego marca 2023 roku, w środę, Kami­lek doznał z jego strony naj­po­waż­niej­szych obra­żeń. Ledwo mie­siąc wcze­śniej skoń­czył osiem lat. Feral­nego dnia chło­piec wstał w dobrym humo­rze. Pogoda za oknem zaczęła się popra­wiać, zima ustę­po­wała wio­śnie. Oprócz zajęć w szkole i lek­cji do odro­bie­nia zapewne miał w pla­nach zabawę. Dzie­cięce doka­zy­wa­nie ponow­nie roz­wście­czyło jego ojczyma. Do tego stop­nia, że nie tylko pobił chłopca, lecz – jak usta­lili śled­czy – miał rzu­cić nim na roz­ża­rzony piec węglowy. Wcze­śniej siłą zacią­gnął malu­cha pod prysz­nic i pole­wał jego twarz gorącą wodą. Prze­raź­liwy krzyk dziecka, zdolny roze­drzeć kamie­nicę na pół, nie zaalar­mo­wał sąsia­dów. Nie wzbu­dził też współ­czu­cia pozo­sta­łych domow­ni­ków. Przez kolej­nych kilka dni nikt nie wezwał karetki pogo­to­wia ani nie udzie­lił chłopcu wła­ści­wej pomocy, któ­rej Kami­lek tak bar­dzo potrze­bo­wał. Matka nie­udol­nie pró­bo­wała jedy­nie sma­ro­wać jego głę­bo­kie rany maścią.

Łzy spły­wa­jące po twa­rzy dziecka zatrzy­my­wały się na licz­nych popa­rze­niach, które – nie­le­czone – zaczęły pękać, pogłę­biać się. Nie­mal w każde z nich wdało się zaka­że­nie. Gdy upa­dał, Kami­lek doznał ponadto stłu­cze­nia głowy i zła­ma­nia lewej kości ramien­nej. Dwa­dzie­ścia pięć pro­cent jego ciała pokry­wały bli­zny, pie­kące tak bar­dzo, że ośmio­la­tek nie mógł się nawet dotknąć. Każdy ruch potę­go­wał cier­pie­nie, więc więk­szość czasu maluch spę­dził, sie­dząc, sku­lony w kącie. W pew­nym momen­cie nie miał już nawet siły, by dalej pła­kać.

Przez pięć dni pozo­sta­wiono go samemu sobie. Sytu­acja, w któ­rej reszta domow­ni­ków nie dostrze­głaby cier­pie­nia chłopca, jest nie­moż­liwa. Musieli omi­jać go bez­na­mięt­nie. W nie­wiel­kim, dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu mogliby wręcz go pode­ptać, a mimo to pozo­sta­wali ślepi na krzywdę dziecka. Za tę znie­czu­licę pro­ku­ra­tura zde­cy­do­wała posta­wić przed sądem także matkę Kamilka, Mag­da­lenę B. Zda­niem służb kobieta poma­gała swo­jemu mężowi Dawi­dowi w znę­ca­niu się ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem nad synami Fabia­nem i Kami­lem. Jak pod­kre­ślono, miała też udzie­lić męż­czyź­nie pomocy w zabój­stwie Kamilka.

„Zanie­chała dzia­ła­nia i nie podej­mo­wała żad­nych reak­cji chro­nią­cych synów, a także tole­ro­wała nasi­la­jące się sady­styczne zacho­wa­nie Dawida B. i nie prze­ciw­dzia­łała mu w ade­kwatny i sku­teczny spo­sób, co w kon­se­kwen­cji dopro­wa­dziło do spo­wo­do­wa­nia przez niego licz­nych cięż­kich obra­żeń ciała dziecka” – prze­ka­zuje pro­ku­ra­tor Mariusz Mar­ci­niak.

Ale nie tylko brak reak­cji zna­lazł się wśród zarzu­tów wobec Mag­da­leny B. Ona rów­nież psy­chicz­nie i fizycz­nie znę­cała się nad dziećmi. Długa lista jej zacho­wań uwzględ­nia to, że matka krzy­czała na nie bez powodu, zabra­niała im wycho­dze­nia z domu z innymi dziećmi na podwórko, wyzy­wała je i prze­kli­nała, trak­to­wała w poni­ża­jący spo­sób. Nie dbała o warunki higie­niczne odpo­wied­nie dla malu­chów. Ponadto gro­ziła dzie­ciom porzu­ce­niem i sto­so­wała prze­moc fizyczną. „Biła po całym ciele, w tym rów­nież przy uży­ciu róż­nych przed­mio­tów” – wyli­cza pro­ku­ra­tura. Zarzuty usły­szeli także pozo­stali doro­śli loka­to­rzy miesz­ka­nia w Czę­sto­cho­wie: Woj­ciech J., Aneta J. i Artur J., któ­rzy nie pomo­gli dziecku, gdy zasto­so­wano wobec niego naj­więk­szą prze­moc, czyli od dwu­dzie­stego dzie­wią­tego marca 2023 roku do trze­ciego kwiet­nia 2023 roku. Wtedy gdy Dawid B. rzu­cił Kamilka na roz­grzany piec.

Trzeci kwiet­nia to data gra­niczna w tych wyda­rze­niach, bo wła­śnie tego dnia do miesz­ka­nia mał­żeń­stwa B. przy­szedł bio­lo­giczny tata Kamilka. Gdy zoba­czył, w jakim sta­nie jest jego syn, zadzwo­nił na numer alar­mowy. Chło­piec w sta­nie wyma­ga­ją­cym bar­dzo pil­nej inter­wen­cji lekar­skiej tra­fił do Gór­no­ślą­skiego Cen­trum Zdro­wia Dziecka w Kato­wi­cach, gdzie zaczęła się nie­równa walka o jego życie. Po trzy­dzie­stu pię­ciu dniach nade­szły jed­nak kosz­marne wie­ści. Kamilka nie udało się ura­to­wać.

Pół­tora roku po śmierci dziecka kon­tak­tuję się z jego tatą i przy­rod­nią sio­strą. Oboje pła­czą, rany jesz­cze się nie zaskle­piły. Ale zga­dzają się poroz­ma­wiać. To, co od nich sły­szę, ści­ska za gar­dło i przez następne dni nie pusz­cza nawet na moment.

2. Brak reakcji

2

Brak reak­cji

Bio­lo­giczny ojciec zapew­nia, że wal­czył o syna. Dzień, w któ­rym z miesz­ka­nia matki wyno­sił na rękach będą­cego w sta­nie kry­tycz­nym Kamilka, zapa­mięta do końca życia.

Jasne włosy i pro­mienny uśmiech Kamilka są przy­sło­nięte przez zało­żone na całym jego ciele opa­trunki i ban­daże. Media w całej Pol­sce obie­gło zdję­cie przed­sta­wia­jące popa­rzo­nego chłopca w karetce. Zro­bił je bio­lo­giczny ojciec dziecka, Artur Topól, na dowód w spra­wie. Do dziś męż­czy­zna nie może uwie­rzyć w to, co spo­tkało jego kil­ku­let­niego syna.

„Ten widok zapa­mię­tam do końca życia” – mówi łamią­cym się gło­sem. W roz­mo­wie ze mną zga­dza się wró­cić pamię­cią do tam­tych dni, choć rany na­dal są świeże. Chce spra­wie­dli­wo­ści.

„Była żona [Mag­da­lena B.] zadzwo­niła wtedy do mojej narze­czo­nej, żeby­śmy przy­szli, bo coś złego dzieje się z Kamil­kiem. Byłem wtedy w pracy, ale szybko wró­ci­łem do domu i poje­cha­li­śmy na Stra­dom” – wspo­mina pan Artur.

Dzień wcze­śniej, w nie­dzielę, part­nerka męż­czy­zny sama pisała ese­mesy do Mag­da­leny, żeby zapy­tać, czy będą mogli znów zabrać do sie­bie Kamila i Fabiana. Matka odpi­sała, że star­szy chło­piec jest w „kiep­skim sta­nie”, bo „brat wylał na niego gorącą wodę”. Na pyta­nie o miej­sce, w któ­rym Kamil jest popa­rzony, odpo­wie­działa wyli­czanką: „buzia, plecy, ręce, nogi”. Począt­kowo nie chciała wysłać zdję­cia, ponie­waż się bała, że zosta­nie ono póź­niej wyko­rzy­stane prze­ciwko niej. Kiedy jed­nak narze­czona pana Artura zapew­niła, że chcą tylko zoba­czyć, w jakim sta­nie jest Kamil, Mag­da­lena B. wysłała prze­ra­ża­jącą foto­gra­fię przed­sta­wia­jącą ośmio­latka, który sie­dzi sku­lony na pod­ło­dze i zasła­nia dłońmi twarz. Mimo to pod rącz­kami widać liczne opa­rze­nia i rany. Na ubra­niu dziecka wid­nieją czer­wone plamy, praw­do­po­dob­nie od krwi.

Z samego rana para zde­cy­do­wała się udać po dziecko. Wcze­śniej Magda zadzwo­niła do byłego męża, że wycho­dzi z domu, więc mogą przy­je­chać i zabrać chłopca do leka­rza. Panu Artu­rowi oraz jego ówcze­snej narze­czo­nej towa­rzy­szył star­szy syn kobiety. Zabrali go ze sobą, bo bali się agre­sji Dawida B. „On mnie kie­dyś pobił” – przy­znaje tata Kamilka.

Gdy dotarli na miej­sce i weszli do miesz­ka­nia, ude­rzył ich stę­chły zapach dobie­ga­jący z pomiesz­czeń. Jakby mocz pomie­szany z ropą. Po przej­ściu do dru­giego pokoju uka­zał się im wstrzą­sa­jący widok. Ośmio­let­nie dziecko pana Artura leżało sku­lone na łóżku i zwi­jało się z bólu. Chło­piec bła­gał o pomoc, wołał do taty, jego part­nerki i jej syna Mate­usza, któ­rego roz­po­znał.

„Był cały popa­rzony, wyglą­dał tak, jakby oblali go jakimś kwa­sem” – wspo­mina pan Artur i nie może powstrzy­mać łez. Ubra­nie Kamilka przy­kle­iło się do ran. Ojciec pró­bo­wał nożycz­kami prze­ciąć mate­riał, ale chło­piec skrę­cał się z bólu. Nikt nawet nie pomógł mu się prze­brać, a Magdę B. miało wów­czas inte­re­so­wać tylko to, kiedy pan Artur prze­leje jej ali­menty. Potem wyszła z miesz­ka­nia.

„Od razu zadzwo­ni­łem na sto dwa­na­ście i wynio­słem go na rękach na zewnątrz, gdzie cze­ka­li­śmy na karetkę” – tłu­ma­czy pan Artur.

Służby zare­ago­wały bły­ska­wicz­nie. Oprócz ambu­lansu przy­był śmi­gło­wiec Lot­ni­czego Pogo­to­wia Ratun­ko­wego. Zanim jed­nak ratow­nicy zabrali Kamilka do Gór­no­ślą­skiego Cen­trum Zdro­wia Dziecka w Kato­wi­cach, odwod­niony i nie­do­ży­wiony chło­piec reszt­kami sił opo­wie­dział tacie, co go spo­tkało.

„Kami­lek dał jesz­cze radę mówić, wszystko mi powie­dział. Oni celowo mu to zro­bili” – wyznaje gorzko pan Artur. Zarze­kał się, że wcze­śniej nie docie­rały do niego sygnały o szcze­gó­łach cier­pie­nia syna. Była żona pisała mu cza­sem, że Kamil nie pój­dzie do szkoły, bo źle się czuje. Ukry­wała praw­dziwe powody.

„Był kocha­nym dziec­kiem, oczkiem w mojej gło­wie. Gdy­bym wie­dział, że tam dzieją się rze­czy o takiej skali, to oso­bi­ście bym go stam­tąd wyrwał” – zapew­nia męż­czy­zna.

Kami­lek nie mógł zamiesz­kać z ojcem, ponie­waż ten został pozba­wiony przez sąd praw rodzi­ciel­skich w 2017 roku, przy oka­zji roz­wodu z Mag­da­leną. Zanim doszło do roz­sta­nia, ucho­dzili za udaną parę. Poznali się, kiedy Magda miesz­kała na czę­sto­chow­skim Stra­do­miu z sio­strą Anetą i jej mężem Woj­cie­chem. We wspól­nym lokum znaj­do­wało się jesz­cze czworo dzieci. Zna­jomi rodziny podej­rze­wali, że Woj­tek pota­jem­nie kocha się w Mag­dzie, podobno pla­no­wał nawet roz­wód z Anetą, by zwią­zać się z jej sio­strą. Według innej teo­rii naj­pierw zadu­rzył się w Mag­dzie, a dopiero potem „prze­rzu­cił się” na Anetę. Obie kobiety posia­dały orze­cze­nie o nie­peł­no­spraw­no­ści inte­lek­tu­al­nej, skoń­czyły szkoły spe­cjalne, lecz w oko­licy wypo­wia­dano się o nich bez więk­szych zarzu­tów. Miały się wszyst­kim dzie­lić, ale obo­wiązki domowe w dużej czę­ści prze­jęła Magda. Domow­ni­kom było wygod­nie, bo prała, goto­wała i robiła zakupy, więc kiedy poznała Artura, atmos­fera się nieco zagę­ściła. Sąsie­dzi plot­ko­wali, że Woj­tek jest zazdro­sny o Magdę, choć sam zain­te­re­so­wany ni­gdy tego wszyst­kiego nie potwier­dził. Rze­koma zabor­czość domow­nika nie prze­szko­dziła kobie­cie w pogłę­bie­niu rela­cji z nowym ado­ra­to­rem, któ­rego poznała, gdy cho­dziła jesz­cze do szkoły. Było mię­dzy nimi pięt­na­ście lat róż­nicy. Ich pierw­sze wspólne dziecko, Kami­lek, przy­szło na świat w lutym 2015 roku. Nie­długo po naro­dzi­nach syna zde­cy­do­wali się wziąć ślub. W skrom­nej uro­czy­sto­ści uczest­ni­czyła garstka osób.

Artur Topól przez jakiś czas miesz­kał z rodziną na Kosy­nie­rów i cie­szył się raczej dobrą opi­nią. Ktoś jed­nak zło­żył zawia­do­mie­nie doty­czące tego, co się dzieje w miesz­ka­niu. Nie­ofi­cjal­nie mówiło się o nie­po­ko­ją­cych rela­cjach mię­dzy domow­ni­kami, o tym, że w tak wiele osób gnież­dżą się w malut­kim lokum. Sąd Rejo­nowy w Czę­sto­cho­wie w 2015 roku przy­znał więc rodzi­nie kura­tora. Bra­kuje jed­nak pisem­nego uza­sad­nie­nia decy­zji, by stwier­dzić, co leżało u jej pod­staw. Wia­domo nato­miast, że powo­dem nie było podej­rze­nie prze­mocy czy donos świad­czący o jej sto­so­wa­niu. Domi­nik Bogacz, rzecz­nik Sądu Okrę­go­wego w Czę­sto­cho­wie, potwier­dzał, że nie cho­dziło o prze­moc fizyczną. „Musiało być to jakieś rażące zanie­dba­nie obo­wiąz­ków, skoro sąd tak posta­no­wił”.

Kon­trole, które prze­pro­wa­dzano w domu, nie nio­sły za sobą poważ­niej­szych kon­se­kwen­cji, nato­miast rok po uro­dze­niu Kamilka na świat przy­szło kolejne dziecko Mag­da­leny i Artura, Fabian. Jed­no­cze­śnie rela­cja mię­dzy mał­żon­kami zaczęła się psuć. Jak twier­dzi pan Artur, stali za tym Aneta i Woj­ciech, któ­rzy mieli w jego oce­nie „wtrą­cać się do ich życia”. Cią­głe kłót­nie i nie­po­ro­zu­mie­nia dopro­wa­dziły do roz­wodu w 2017 roku. I pan Artur stra­cił prawa rodzi­ciel­skie do synów, któ­rzy – zgod­nie z decy­zją sądu – tra­fili pod opiekę matki.

W roku 2020, który pro­ku­ra­tura uznała za począ­tek znę­ca­nia się nad dziećmi, nasi­liły się sta­ra­nia pana Artura o ure­gu­lo­wa­nie kon­tak­tów z synami. Wtedy bowiem Magda wzięła ślub cywilny z Dawi­dem, zale­d­wie kilka mie­sięcy po zakoń­cze­niu jego odsiadki za roz­bój. Zda­niem ojca Kamilka zawar­cie przez Magdę nowego związku zapo­cząt­ko­wało prze­moc w rodzi­nie i utrud­nia­nie mu kon­taktu z synami.

„Zawsze byli smutni, gdy odwo­zi­łem ich do domu. Cią­gle pła­kali. Ja ich uspo­ka­ja­łem, obie­cy­wa­łem, że nie pozwolę, by ktoś im zro­bił krzywdę” – wspo­mina pan Artur i ponow­nie na moment zawie­sza głos.

Jego wnio­sek do sądu rodzin­nego o przy­wró­ce­nie wła­dzy rodzi­ciel­skiej nie został roz­pa­trzony z przy­czyn for­mal­nych. Na eta­pie kom­ple­to­wa­nia doku­men­tów męż­czy­zna musiał popeł­nić jakiś błąd. Próbę pono­wił w 2022 roku, gdy Mag­da­lena wraz z Dawi­dem i synami nie­spo­dzie­wa­nie prze­pro­wa­dzili się do Olku­sza. O tym fak­cie powia­do­miła go lako­nicz­nym ese­me­sem. Kon­takty z synami stały się jesz­cze trud­niej­sze.

„Zgła­sza­łem wtedy, że coś może być nie tak, bo chłopcy zacho­wy­wali się, jakby ktoś im robił krzywdę. Widzia­łem siniaki i ślady po przy­pa­le­niach. Nikt jed­nak nie chciał mnie słu­chać” – opo­wiada pan Artur.

Przy­rod­nia sio­stra Kamila, Mag­da­lena Mazu­rek, pró­bo­wała pomóc ojcu w ura­to­wa­niu chłop­ców, choć o ist­nie­niu braci dowie­działa się nie­dawno. Wie­działa, z jaką traumą mogą się mie­rzyć, ponie­waż w prze­szło­ści w podobny spo­sób krzyw­dził ją ojczym, dziś już nie­ży­jący, który nad­uży­wał alko­holu i sto­so­wał wobec niej oraz jej mamy prze­moc. Final­nie kobie­cie udało się uciec od oprawcy, bo tra­fiła do domu dziecka, w któ­rym spę­dziła dzie­sięć lat. W doro­słym życiu, gdy skon­fron­to­wała się z matką, usły­szała od niej, że ta także doświad­czyła w dzie­ciń­stwie agre­sji ze strony naj­bliż­szych. Pani Mag­da­lena była tym wstrzą­śnięta.

Gdy kon­tak­tuję się z nią po raz pierw­szy, reaguje z dystan­sem. Jed­nak chce prze­rwać ciąg prze­mocy i liczy na nad­cho­dzące zmiany w pra­wie, więc zga­dza się na roz­mowę. To dzięki niej Pol­ska usły­szała o cier­pie­niu Kamilka, ponie­waż pani Mag­da­lena zamie­ściła w mediach spo­łecz­no­ścio­wych poru­sza­jący apel o modli­twę, gdy chło­piec z popa­rze­niami tra­fił do szpi­tala w Kato­wi­cach i wal­czył o życie.

Jej wpis z trze­ciego kwiet­nia, czyli z dnia, w któ­rym Kami­lek tra­fił do kato­wic­kiej pla­cówki, brzmiał nastę­pu­jąco: „Pro­szę was, dro­dzy, pomó­dl­cie się za mojego brata Kamila. Ma dopiero osiem lat i jest w cięż­kim sta­nie, prze­wie­ziony dziś przed pięt­na­stą śmi­głow­cem do Kato­wic. Został poważ­nie pobity i czymś popa­rzony, ma trzeci sto­pień popa­rze­nia. Jest pod respi­ra­to­rem, nie wia­domo, czy się wybu­dzi. Dzię­kuję za każdą modli­twę”.

Czwar­tego kwiet­nia opu­bli­ko­wała jesz­cze jeden wpis: „Wła­śnie się dowie­dzia­łam, że Kamil ma tylko pięć­dzie­siąt pro­cent szans na prze­ży­cie. Jest ope­ro­wany od rana. Jest cały poła­many i popa­rzony od samej głowy. Jak można być takim skur­wy­sy­nem i tak skrzyw­dzić dziecko. Kamilku, jesteś silny, walcz, kochany bra­ciszku”.

„Nie mogłam uwie­rzyć w to, co widzę, gdy tata wysłał mi zdję­cie popa­rzo­nego Kamilka” – mówi mi kobieta i z tru­dem powstrzy­muje łzy. „Tak bar­dzo chcia­łam, żeby mu pomo­gli, to było wspa­niałe dziecko. Bałam się, że umrze”.

Przy­rod­niego brata nazywa „cudem”, nie może się pogo­dzić z tym, co go spo­tkało. Pana Artura, swo­jego ojca, odszu­kała po latach roz­łąki i chciała się dowie­dzieć, dla­czego prze­stał ją odwie­dzać. On tłu­ma­czył się zaka­zami ówcze­snej part­nerki. Odno­wili kon­takt, a ojciec zapo­znał kobietę z jej przy­rod­nimi braćmi.

Rodzeń­stwo poznało się dwu­dzie­stego dzie­wią­tego stycz­nia, kilka mie­sięcy przed śmier­cią Kamila. Pani Magda pra­co­wała na tere­nie miej­skiego lodo­wi­ska, na które pan Artur zabrał chłop­ców. Ośmio­la­tek od razu rzu­cił się sio­strze w ramiona, jakby pod­świa­do­mie wie­dział, że łączą ich więzy krwi. Bra­cia znaj­do­wali się wtedy pod opieką bio­lo­gicz­nego ojca. Mag­da­lena B. pozwo­liła im spę­dzić u niego ferie zimowe. Kamil i Fabian odżyli, chęt­nie doka­zy­wali w miesz­ka­niu wynaj­mo­wa­nym przez sio­strę, urzą­dzali „dys­ko­teki” z muzyką pusz­czaną z tele­fonu.

Wyda­wało się, że wszystko z nimi w porządku. Byli rado­śni, roze­śmiani. Fil­mik, na któ­rym Kami­lek tego dnia zanosi się śmie­chem, jego sio­stra do dziś zacho­wała w tele­fo­nie. Lubi do niego wra­cać, to ostat­nie miłe wspo­mnie­nie z ośmio­let­nim chłop­cem w roli głów­nej.

Nie­długo potem ziścił się bowiem naj­gor­szy sce­na­riusz i po trzy­dzie­stu pię­ciu dniach walki o życie dziecko zmarło. Jego bli­scy nie mogą o tym zapo­mnieć, a mro­żące krew w żyłach sceny ze szpi­tala do dziś nawie­dzają ich w snach.

Po odej­ściu przy­rod­niego brata Magda nie roz­staje się z nie­śmier­tel­ni­kiem, na któ­rym wygra­we­ro­wana jest uśmiech­nięta twarz Kamilka. „Być może dla świata jesteś tylko czło­wie­kiem, dla nie­któ­rych jesteś całym świa­tem” – taki napis wid­nieje na dru­giej stro­nie meda­lionu.

3. Walka o życie

3

Walka o życie

Leka­rze nie mają wąt­pli­wo­ści, że cier­pie­nie Kamilka musiało być nie­wy­obra­żalne. Mimo że stan chłopca uległ chwi­lo­wej popra­wie, osta­tecz­nie dziecka nie udało się ura­to­wać.

Trzeci kwiet­nia 2023 roku, ponie­dzia­łek. Na szpi­talny oddział ratun­kowy Gór­no­ślą­skiego Cen­trum Zdro­wia Dziecka w Kato­wi­cach przy­by­wają medycy z Kamil­kiem. Chło­piec jest w cięż­kim sta­nie, zagra­ża­ją­cym życiu. Leży na noszach, trans­por­to­wany przez ratow­ni­ków. Na gra­nicy utraty świa­do­mo­ści mija jaskrawe świa­tła pada­jące ze szpi­tal­nego sufitu na jego pora­nioną twarz. Kilka osób sto­ją­cych wów­czas w pocze­kalni wle­pia w niego wzrok. W ich gło­wach mogło kotło­wać się tylko jedno pyta­nie: co się stało temu bied­nemu dziecku?

Przy­padki popa­rzeń na pierw­szy rzut oka nie są czymś zaska­ku­ją­cym. Leka­rze mówią mi nawet, że to typowe i czę­ste zja­wi­sko. Rodzice przy­wożą malu­chy, które przez chwilę ich nie­uwagi wylały na sie­bie gorącą zupę albo popa­rzyły się kawą czy her­batą. Przy dzie­ciach cały czas trzeba mieć oczy dookoła głowy.

Tylko do Gór­no­ślą­skiego Cen­trum Zdro­wia Dziecka, wraz z przy­szpi­tal­nymi porad­niami, tra­fia rocz­nie nawet sto tysięcy pacjen­tów. Wśród nich nie bra­kuje dzieci z popa­rze­niami. Naj­częst­sza pro­ce­dura jest taka, że tra­fiają na oddział i po kilku, mak­sy­mal­nie kil­ku­na­stu dniach są wypi­sy­wane do domu. Ich lecze­nie zwy­kle nie jest skom­pli­ko­wane.

Dok­tor Andrzej Bulan­dra, koor­dy­na­tor Cen­trum Ura­zo­wego dla Dzieci w Gór­no­ślą­skim Cen­trum Zdro­wia Dziecka w Kato­wi­cach, mówi otwar­cie, że trudno wyro­ko­wać, czy taki sam szczę­śliwy finał można było prze­wi­dy­wać w spra­wie Kamilka. Myślał, że były na to szanse, lecz tylko na począt­ko­wym eta­pie. W roz­mo­wie ze mną wspo­mina, że zanim chło­piec został przy­jęty na oddział, medycy jesz­cze nie wie­dzieli, co dokład­nie go spo­tkało.

„W znie­czu­le­niu ogól­nym oczy­ści­li­śmy wszyst­kie rany, usu­nę­li­śmy tkanki mar­twi­cze i opa­trzy­li­śmy. Zostały mu też podane leki, póź­niej zapa­dła decy­zja o wpro­wa­dze­niu chłopca w stan śpiączki far­ma­ko­lo­gicz­nej” – wyli­cza lekarz.

Gdy wyszło na jaw, co było źró­dłem tych obra­żeń i że nie­które z nich się­gają nawet bar­dzo odle­głego czasu, lekarz poczuł potworną złość. Nie­jed­nym spe­cja­li­stą taka sprawa mocno by wstrzą­snęła. Jak coś takiego mogło się wyda­rzyć? Stan Kamilka wpra­wiał w osłu­pie­nie nawet naj­bar­dziej doświad­czo­nych leka­rzy. Dok­tor Bulan­dra, który w zawo­dzie jest od ponad dwu­dzie­stu dwóch lat, nawet dziś potrząsa głową z nie­do­wie­rza­niem.

„Widzia­łem mnó­stwo opa­rzeń, rów­nież znacz­nie gor­sze, ale rzadko kiedy pacjenci tra­fiają do nas z tak zanie­dba­nymi, nie­le­czo­nymi przez tygo­dnie ranami” – wspo­mina.

Cho­roba opa­rze­niowa jest następ­stwem opa­rze­nia i roz­wija się wsku­tek gwał­tow­nej utraty pły­nów oraz uwol­nie­nia olbrzy­miej ilo­ści media­to­rów stanu zapal­nego, wywo­łu­ją­cych uogól­nioną reak­cję na zaist­niały w orga­ni­zmie uraz. Taki stan rze­czy może trwać bar­dzo długo, a cho­roba opa­rze­niowa nie­zwy­kle wynisz­cza orga­nizm. Naj­czę­ściej jest tak, że jeśli w ciągu kilku naj­bliż­szych dni po opa­rze­niu nie nastąpi poprawa, to roko­wa­nia są wręcz fatalne.

„Gdyby Kami­lek tra­fił do szpi­tala od razu, jego szanse na pewno byłyby więk­sze. Trzeba wziąć pod uwagę kwe­stię całego tła: jeżeli tra­fia do pla­cówki uprzed­nio zdrowe, dobrze odży­wione i zadbane dziecko, a przy­czyną opa­rze­nia jest nie­szczę­śliwy wypa­dek, to mamy mniej­sze zagro­że­nie roz­wo­jem poważ­nych powi­kłań. Jeśli nato­miast dziecko pier­wot­nie jest scho­ro­wane i wycień­czone, to jego stan ma kolo­salny, nega­tywny wpływ na pro­ces lecze­nia” – tłu­ma­czy dok­tor Bulan­dra.

W przy­padku naj­młod­szych zde­cy­do­wana więk­szość opa­rzeń jest nie­wielka. Rany są płyt­kie i obej­mują zwy­kle od dzie­się­ciu do dwu­dzie­stu pro­cent powierzchni ciała. Zda­rzają się jed­nak przy­padki cięż­kie, gdzie skala opa­rze­nia sięga trzy­dzie­stu czy nawet pięćdzie­się­ciu pro­cent. Wszystko zależy od dziecka, jego wiel­ko­ści i wagi, a także źró­dła obra­żeń.

„Gdy rana opa­rze­niowa »pusz­cza«, jest czy­sta, nie­za­ka­żona. Wtedy sto­su­jemy lecze­nie miej­scowe, które ma na celu zapo­bie­gnię­cie roz­wo­jowi zaka­że­nia i stwo­rze­nie ranie opty­mal­nych warun­ków do zago­je­nia się. W przy­padku ran powierz­chow­nych trzeba zasto­so­wać opa­trunki, które utrzy­mają odpo­wied­nią wil­goć i stwo­rzą śro­do­wi­sko nie­przy­chylne roz­wo­jowi bak­te­rii, a jed­no­cze­śnie sprzy­ja­jące rege­ne­ra­cji tka­nek” – mówi dok­tor Andrzej Bulan­dra.

Takich dzia­łań w przy­padku Kamilka nie można było zasto­so­wać. Przez brak lecze­nia w jego orga­ni­zmie zdą­żył się już bowiem roz­wi­nąć potężny stan zapalny, który spo­wo­do­wał cho­robę opa­rze­niową. Roz­wi­nęła się głę­boka nie­wy­dol­ność wie­lo­na­rzą­dowa. Dziś lekarz mówi, że ośmio­la­tek być może zdo­łałby prze­żyć, gdyby tra­fił do szpi­tala od razu, ale nie da się tego jed­no­znacz­nie stwier­dzić.

„Praw­do­po­dob­nie nie byłoby tych kom­pli­ka­cji, gdyby pacjent tra­fił do nas ze świe­żymi, czy­stymi ranami. Zamknę­li­by­śmy je prze­szcze­pami skóry i pro­ces goje­nia trwałby kil­ka­na­ście dni, mak­sy­mal­nie do dwóch tygo­dni, jak to zwy­kle bywa. Tutaj mie­li­śmy rany brudne, zbyt długo otwarte i przez to zaka­żone” – mówi dok­tor Andrzej Bulan­dra.

W przy­padku ran dużo głęb­szych konieczne jest chi­rur­giczne usu­nię­cie znisz­czo­nych, mar­twi­czych tka­nek, a następ­nie „poło­że­nie prze­szcze­pów”, które spo­wo­dują rege­ne­ra­cję. Rany zamyka się naj­czę­ściej za pomocą skóry pacjenta prze­szcze­pio­nej z innej, zdro­wej czę­ści ciała. Można też użyć sub­sty­tu­tów skóry, choć robi się to rza­dziej. Naj­bar­dziej klu­czowy jest czas liczony od powsta­nia do zamknię­cia rany. Wtedy wystę­puje naj­więk­sze ryzyko zaka­że­nia, z któ­rym walka jest naj­trud­niej­sza. Prze­ciw­dzia­ła­nie zaka­że­niu i nie­wy­dol­no­ści, którą powo­duje cho­roba, to prio­ry­tet.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki