Dranie na święta - Agnieszka Kowalska-Bojar - ebook

Dranie na święta ebook

Agnieszka Kowalska-Bojar

3,5

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Zastanawiałyście się kiedyś, jak żyją ci wszyscy bad boys, psychole, szaleńcy i dranie z dark romansów, gdy już przewrócicie ostatnią stronę książki?
Przekornie, z odrobiną ironii i dużą dawką absurdalnego humoru , oddaję w Wasze ręce to, co na początku miało być tylko żartem. Pięciu seksownych, niebezpiecznych mężczyzn zaprasza Was do spędzenia z nimi świąt. Weźmiecie udział w jasełkach, uśmiercaniu karpia, konkursie piosenki oraz liczeniu jednorożców.
Kto jest gotowy na szarganie świętości?

Dranie na  święta to humorystyczny tekst z bohaterami serii #seksownidranie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 45

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KingaLas

Nie oderwiesz się od lektury

Oj, jak dobrze znowu ich spotkać ❤️ ale jeszcze lepiej byłoby ich spotkać w kolejnym tomie. Pani Agnieszko, jak już jesteśmy w świątecznym nastroju, niech się dzieje magia kolejnego tomu 😉😁
00



Dranie

na

święta

Agnieszka Kowalska-Bojar

Wydawnictwo Motylewnosie

Poznań 2025

Copyright © Agnieszka Kowalska-Bojar

Copyright @ Motylewnosie 2025

Wydanie I

Poznań 2025

Ebook ISBN 978-83-66821-80-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejsze pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Redakcja i korekta:

Angelika Kuszła, Poradnia Korekcyjna

Wydawnictwo:

motyleWnosie

[email protected]

Ebooki i książki kupisz na stronie:

www.motylewnosie.pl

www.sklep.motylewnosie.pl

Dla Aniki :-)

Zaśpiewaj mi kolędę!

W sumie nie wiadomo, kto wpadł na pomysł, aby urządzić wspólne święta. Na pewno nie była to inicjatywa panów, bo większość z nich nie paliła się do takiej imprezy. Ba! W zasadzie to z nostalgią wspominali dawne czasy, gdy nie trzeba było szarpać się z drzewkiem, dzielić opłatkiem czy zajmować pociechami, które od samego rana wypatrywały prezentów. Kiedyś to były święta… Suto zakrapiane, z tabunami nagich panienek, prochami i ruchomym celem, do którego można było postrzelać. No, może nie w przypadku Konrada czy Jacoba, bo oni akurat z panienek nie korzystali. Zresztą, Jacob nie korzystał z niczego, po prostu szedł spać.

Ogromny dom położony był w niewielkiej dolinie, z trzech stron otoczonej łagodnymi, zalesionymi wzniesieniami. Z czwartej roztaczał się widok na nizinę. Było to miejsce dość odludne, ale z wszelkimi wygodami, bo ojca Jagny stać było na większe luksusy. Rozświetlony i udekorowany budynek, czekał na gości niczym panna na pierwszego zalotnika. Ponieważ jednak od kilku dni padał śnieg, dojazd był utrudniony i żadna z zaproszonych rodzin nie dotarła na czas.

Pierwsi, tuż przed zmrokiem, zjawili się sami gospodarze. Nieco pochmurny Konrad – najmłodsza pociecha przez ostatnie kilometry grymasiła niczym primadonna – podjechał pod ganek, po czym wypakował z samochodu swoją liczną rodzinę. Szczerze mówiąc, to nie było normalne auto, a mały czołg na ośmioro pasażerów. Z przyczepką, bo bagaże też nie chciały iść piechotą. Humoru nie poprawił mu widok nadjeżdżającego Żory. Zgrzytnął zębami i chwytając dwójkę najmłodszych, zniknął we wnętrzu domu. Na samo wspomnienie świąt sprzed trzech lat, gdy zostali zmuszeni do podzielenia się opłatkiem i złożenia sobie życzeń, czuł narastającą wściekłość. Niestety, jednomyślnej decyzji podjętej przez gremium rady nadzorczej – w składzie: Jagienka oraz Julita – nie dało się podważyć. Jeszcze z żoną jakoś by sobie poradził, ale Litka pozostała nieugięta. Stanęła obok, ujmując się pod boki, i ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się dwóm nieszczęśnikom, którzy w końcu wyjąkali standardowe „zdrówka”, bowiem „oby cię szlag trafił, sukinsynu” mogłoby zostać źle przyjęte.

Godzinę później dom zaczął przypominać ul. Wszędzie kręcili się ludzie, ci duzi i przede wszystkim ci mali. Pozapalano chyba wszystkie światła, a powietrze rozbrzmiewało piskiem i śmiechem dzieci. Panie układały w kuchni plan działania, bo nie chcąc obecności osób trzecich, nie został zatrudniony nikt z zewnątrz. Dom został przygotowany, spiżarnia suto zaopatrzona i to wszystko. Resztę pracy postanowiono powierzyć drogim małżonkom. Drodzy małżonkowie, radzi, nie radzi, pilnowali całej drużyny dzieci, zamknąwszy się z nimi w specjalnym pokoju zabaw – przy czym miny mieli kontrastowo różne. Aleksandr wygodnie rozsiadł się w fotelu, ponuro zamyślony nad kwestią „na cholerę było mi to wszystko?”. Marcin z filozoficznym spokojem przyglądał się córeczkom, które właśnie usiłowały wydłubać oko synowi groźnego ukraińskiego gangstera. Szybko jednak zmieniły zdanie, kłócąc się, której mężem ma zostać. Pociechy Kondzia rozpełzły po całym pokoju, a on sam ganiał w pocie czoła za najmłodszą dopingowany kpinami Żory. Ten z kolei miał używanie na całego, bo szwagier był najwdzięczniejszym obiektem do zaczepki. Oczywiście, wcześniej próbował też z Jacobem, ale ten tylko uniósł nieznacznie brwi i wrócił do swojego zajęcia, czyli oglądania na YouTube filmów instruktażowych mordu świątecznego karpia.

– Nie lepiej użyć glocka? – zapytał Żora z powątpiewaniem, patrząc na chuderlaka w czerwonej czapeczce, z zapałem wymachującego tępym kuchennym nożem, co teoretycznie oznaczało rozprawianie się z bogu ducha winną rybką. W zagłębieniu ramienia bujał najmłodszą latorośl, która pomimo hałasu spała jak zabita.

– Chcesz strzelać do ryby?

– Nie do takich rzeczy się strzelało.

– Prawdziwy mężczyzna powinien posłużyć się siekierą – oznajmił Marcin z błyskiem w oku.

– Mamy siekierę?

– Mamy – warknął Kondziu, który właśnie dopadł raczkującego szkraba. – Zaopatrzyłem się w nią na wszelki wypadek, gdybym kogoś miał walnąć w zakuty łeb.

– Dlaczego patrzysz na mnie, mówiąc te słowa? – zakpił Żorka. – Nic nie zrobiłem. Jeszcze… – dodał po chwili namysłu.

Zalążki kłótni stłumiła w zarodku Litka, która zajrzawszy do środka, oznajmiła, że najwyższa pora rozpakować bagaże leżące dotąd na kupie w kącie przedsionka. Konrada i Żorę zostawiono z pociechami, reszta ruszyła uprzątnąć bałagan. Córeczki Aleksandra ochoczo zaoferowały pomoc, chociaż nie do końca było wiadomo jaką.

Pół godziny później walizki znalazły się na odpowiednich miejscach, a pełen radochy Żorka wysłuchiwał koncertu życzeń, w którym rolę mikrofonu odgrywał wielgachny, różowy wibrator.

– Last christmas, I gave you my heart! – Młodociana artystka dawała z siebie wszystko, podczas gdy siostra przygrywała jej na bębenku. W tle fałszował nadobny chórek złożony z ochotników, którzy już zaklepali sobie solówkę z udziałem różowego cuda.

Żora dusił się ze śmiechu, a do osłupiałego Konrada właśnie docierało, czym jest ten profesjonalny sprzęt używany przez ukochane pociechy Saszy.

– Skąd one to… – zaczął, ale urwał, gdy w drzwiach pojawił się Aleksandr.

Pozorne znudzenie zniknęło, gdy dostrzegł różowego giganta. Żorka z zaciekawieniem przyglądał się jego twarzy, która przybrała odcień kłopotliwego sprzętu, a później pomyślał, że do własnych córek chyba nie będzie strzelał.

– Skąd to macie?! – ryknął Sasza, potężnymi susami pokonując odległość dzielącą go od artystek. – No co za cholerne…

– Nie przeklinaj, bo do sylwestra zastąpi cię mikrofon – upomniał go chichoczący Żora. – I nie będzie zmiłuj, chyba że w zaspę śnieżną wskoczysz, aby zmniejszyć obrzęk.

– Zamknij się, wyrodna mendo!

– Tatusiu, zaśpiewasz? – zaproponowała jedna z dziewczynek. – Tak ładnie śpiewasz Lulajże Jezuniu i pewnie na swój występ zabrałeś ten mikrofon. Fajowy jest, serio!

Tym razem nie wytrzymał nawet Jacob. Połączenie ckliwej kolędy, różowego wibratora i purpurowego z wściekłości Saszy okazało się nie do pokonania.

Nad okolicą rozniósł się głośny ryk wściekłości. Paniom w kuchni powypadały z rąk różnorakie sprzęty, zaniepokojony karp zabulgotał w emaliowanej wannie. Okoliczna zwierzyna, wyrwana z zimowego letargu, rzuciła się do panicznej ucieczki. Lód na jeziorze popękał, a satelity przelatujące nad tym obszarem doznały przepalenia styków, osiągając trzecią prędkość kosmiczną i ruszając w podróż poza układ słoneczny. Dzieci z rozdziawionymi ustami gapiły się na sapiącego z wściekłości Saszę, a jego towarzysze niedoli wyli ze śmiechu.

– No śpiewaj, Saszka, śpiewaj – zachęcił go Żorka, ocierając załzawione oczy. – Tylko z uczuciem! Masz w końcu okazję ekspresyjnie wyrazić przepełniające cię emocje.

– Zabiję cię, gnoju! – warknął Sasza. – Oddajcie to! – Bez zastanowienia wyrwał córce z rąk nieszczęsny wibrator. – To nie jest, kurwa, mikrofon!

– Powiem mamusi, że przeklinasz!

– Bo…

– A co to jest, tatusiu? – Druga z bliźniaczek nie straciła rezonu. – Do czego to służy?

Sasza sapnął jeszcze głośniej. Niestety ciężko było mu znaleźć odpowiednie słowa.

– Takie tam – mruknął, chowając wibrator za plecami. – Przestańcie się śmiać, pajace!

Marcin wspaniałomyślnie się nie wtrącał. Konrad z reguły był po przeciwnej stronie niż Żora, chociaż tym razem nie potrafił powstrzymać wesołości. Nawet Jacob wyglądał na rozbawionego. Za to w drzwiach ukazały się zdziwione kobiece twarze.

– Co się stało? – zapytała zdezorientowana Nika.

– Karaoke! – oznajmiła z radością jej córcia. – Tatusiu, zaśpiewaj nam, proszę, Lulajże Jezuniu. Tylko z uczuciem, jak mówi wujek Gosza! Z uczuciem, tatusiu!