Dom Luster - Pierdomenico Baccalario - ebook

Dom Luster ebook

Baccalario Pierdomenico

3,9

Opis

Dziwne rzeczy dzieją się w Kilmore Cove. Jest tam pomnik króla, który nigdy nie panował i tory, które nigdzie nie prowadzą. Nie można się połączyć z Internetem, a komórki nie mają zasięgu. Wygląda na to, że miasto zostało oczyszczone z wszelkich map, aby ochronić jakąś tajemnicę. Czy Ulysses Moore wie coś o tym?

Tym razem śledztwo Jasona, Julii i Ricka rozpocznie się w Domu Luster, tajemniczej siedzibie genialnego wynalazcy Petera Dedalusa, zaginionego przed laty bez śladu...

Oto po "Wrotach Czasu" i "Antykwariacie ze starymi mapami" trzecia książka Ulyssesa Moore`a.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 169

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (110 ocen)
37
42
14
17
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Okładka

Karta przedtytułowa

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Nota od Redakcji

Przekład trzeciego rękopisu

Przekład trzeciego rękopisu - c.d.

Zeszyt trzeci

1. Śniadanie

2. Telefon z Londynu

3. Łowcy tajemnic

4. Bez hamulców

5. Telefon z czarnego bakelitu

6. Na tropie mapy

7. Nowa fryzura

8. Daleko od Kilmore Cove

9. Niszczycielka

10. Owl Clock

11. Dom Luster

12. Wszystko się rusza

13. Ten, który przeżył

14. Drzwi z czasomierzem

15. Latarnik

16. Szach królowi

17. Stare i nowe odkrycia

18. Głos z przeszłości

19. Wybór

20. Drzwi Petera Dedalusa

21. Na poddaszu

22. Zapowiedź nowej przygody

23. Cmentarz na wzgórzu

Kolejne zdjęcia

Czwarty zeszyt

Czwarty zeszyt - c.d.

Ulysses Moore

Ulysses Moore

Dom Luster

Tytuł oryginału: Ulysses Moore. La casa degli specchiTekst: Pierdomenico BaccalarioProjekt graficzny obwoluty i ilustracje: Iacopo BrunoPrzekład i opracowanie manuskryptu Ulyssesa Moore’a: Pierdomenico Baccalario Tłumaczenie z języka włoskiego: Bożena FabianiOpracowanie redakcyjne wersji polskiej: Dorota Koman

© 2009 Edizioni Piemme S.p.A, via Galeotto del Carretto 10 – 15033 Casale Monferrato (AL) – Italia © 2012 for the Polish edition by Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. Wydawnictwo Olesiejuk, an imprint of Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A.

International Rights © Atlantyca S.p.A. – via Leopardi 8, 20123 Milano, Italia [email protected] www.battelloavapore.it

Przygotowanie wydania polskiego: Mozaika Sp. z o.o.

ISBN 978-83-274-0158-8

Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. 05-850 Ożarów Mazowiecki ul. Poznańska 91 [email protected]

dystrybucja: www.olesiejuk.pl sklep internetowy: www.amazonka.pl

DTP: ThoT Druk: DRUK-INTRO SA

Wszystkie nazwy, postacie i znaki zawarte w tej książce, zastrzeżone przez Edizioni Piemme S.p.A., są udzielone na wyłączną licencję firmie Atlantyca S.p.A. w wersji oryginalnej. Ich tłumaczenia i/lub adaptacje są własnością firmy Atlantyca S.p.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

Nota od Redakcji

Oto przekład trzeciego zeszytu Ulyssesa Moore’a. Gdy tylko Pierdomenico przesłał nam tekst, zabraliśmy się do roboty, żeby wydać go możliwie jak najszybciej. Nie wyobrażacie sobie, z jaką niecierpliwością czekamy na każdy jego e-mail. Za każdym razem mamy nadzieję, że uda się odkryć coś nowego w tej tajemniczej historii. Jak się przekonacie, i w tej książce nie zabraknie niespodzianek…

Redakcja „Parostatku”

Wokół roznosił się zapach jajecznicy na boczku. Wciąż jeszcze wiercąc się na łóżku, Julia pociągnęła nosem. Rozespana, uśmiechnęła się leciutko i schowała głowę pod poduszkę. Leżała tak dobrą chwilę, ale kiedy nie było już czym oddychać, powolutku odsunęła poduszkę, podniosła się i – nadal półprzytomna – rozejrzała się wokoło.

Gdzie była?

Powoli wracały do niej migawki wspomnień wczorajszych wydarzeń…

Była w Kilmore Cove, w Willi Argo, w sypialni.

Ale jak się tu znalazła?

Przyglądała się uważnie najdrobniejszym szczegółom w sypialni i serce waliło jej coraz mocniej i mocniej.

Jajecznica na boczku. Hmmm, pyszna musi być ta jajecznica.

Spojrzała na łóżko, gdzie w rogu leżało jej ubranie. Woda, która z niego ściekła, utworzyła tuż obok niewielką kałużę. Tak, była burza, ulewa, wichura…

Manfred, urwisko. Runął w dół, ze skarpy. Tak, na pewno… Morze pochłonęło tego wstrętnego sługusa Obliwii Newton…

Julia wyskoczyła z łóżka jak sprężyna.

– Jason! – krzyknęła.

Pod bosymi stopami czuła cudownie miękki, puszysty dywan. Ze zdziwieniem spostrzegła, że jest w piżamie, choć za skarby nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ją na siebie włożyła.

Sięgnęła szybko po spodnie i przeszukała kieszenie. Cztery klucze od Wrót Czasu wciąż tam były.

Wyjęła je i ułożyła na łóżku.

„Która też może być godzina” – pomyślała.

Jajecznica na boczku…

Przez szpary w okiennicy padało ostre światło.

Ranek? Popołudnie?

Nie chcąc dłużej zwlekać, wybiegła z sypialni tak jak stała.

– Jason?! – zawołała.

Korytarz był pusty. Całe piętro tonęło jeszcze w mroku i tylko w jednej sypialni otwarto już okiennice. Julia zbliżyła się na palcach do uchylonych drzwi i zerknęła do środka. Zobaczyła nieposłane łóżko, kilka par sportowych butów rozrzuconych na podłodze, stos brudnych koszulek na okrągłym stoliku.

Taki bałagan poznałaby zawsze i wszędzie. To specjalność Jasona.

Z biciem serca wsłuchiwała się w dobiegający przez otwarte okno sypialni głos brata. Tak, głos z pewnością dochodził z kuchni.

– Hej! – wykrzyknęła radośnie. – Mój brat wrócił!

Obróciła się i jednym susem pokonała korytarz, zbiegła po schodach i jak burza wpadła do kuchni.

Jason i Rick krzątali się pośród garnków.

– Jason! Rick! – krzyknęła, podbiegając, by uściskać ich z całych sił. – Wróciliście! Wróciliście! Och, jak ja się o was martwiłam…

– Ej, siostrzyczko… – Jason uśmiechał się szeroko, ale zgrabnie unikał uścisków Julii. – Jasne, że wróciliśmy… Spoko, wszystko w porządku!

Rick – przeciwnie – odwzajemnił jej uścisk z przyjemnością i nawet dał się pocałować w policzek. A kiedy spojrzeli na siebie, poczuł, że nogi robią mu się miękkie z wrażenia. Odwrócił się, żeby ukryć wzruszenie.

Julia przyglądała się chłopcom uważnie. Miała wrażenie, że nie widzieli się od dwudziestu lat. Z ich wyglądu próbowała wywnioskować, co też wydarzyło się po drugiej stronie Wrót Czasu. Ale nie wypatrzyła zbyt wiele. Rick był w tym samym ubraniu, co wczoraj, za to Jason wyciągnął z walizki koszulkę i nowe spodnie, które wcale do niej nie pasowały.

– Jak się czujecie? – spytała po tych krótkich oględzinach.

– Jak skończone durnie – odpowiedział Jason.

– Dlaczego?

– Bo nie mamy pojęcia, jak długo trzeba smażyć ten boczek. Najpierw wciąż jest surowy, a w chwilę potem przypalony! – wykrzyknął Rick i kolejny raz drewnianą łyżką przewrócił przypieczony boczek. – Proponuję uznać, że jest OK, bo nie mam już cierpliwości.

Julia nie odrywała od nich oczu, jakby chciała się upewnić, że to naprawdę oni.

Chwilę potem radosna jak ten poranek wyszła z chłopcami do ogrodu, gdzie Rick nałożył wszystkim jajecznicę na boczku.

Julia chętnie odstąpiła swoją porcję bratu, bo wciąż miała ściśnięty żołądek.

– Można wiedzieć, co wam się przydarzyło po tamtej stronie drzwi?

Jason wzruszył ramionami.

Siadł na żelaznym, ogrodowym krześle i spróbował jajecznicy.

– Kosmiczna! Rick! Absolutnie kosmiczna!

Kątem oka dostrzegł, że siostra aż drży z niecierpliwości, więc – połykając kęs – zdążył tylko o ułamek uprzedzić jej wybuch złości, rzucając krótko:

– Och, Julio, nie teraz! To długa historia, wystygnie mi jajecznica!

– Widzieliśmy nieprawdopodobne miejsce – wyma-mrotał Rick, krztusząc się przy tym boczkiem.

– Zobaczysz, że ją odnajdziemy… tę durną mapę! – burknął jeszcze Jason, ale Rick skakał już wokół stołu, dławiąc się i kaszląc.

Jason wytarł talerz kawałkiem czerstwego chleba, po czym nalał sobie duży kubek mleka.

– Prawda, Rick? – zapytał, przełknąwszy czwarty, ostatni już wielki łyk mleka.

– Choćbyśmy mieli przeszukać całe miasteczko! – zapewnił go Rick, purpurowy od kaszlu.

Julia głęboko westchnęła.

Doszła do wniosku, że lepiej nie pytać więcej i cierpliwie czekać, aż wszystko samo się wyjaśni.

Przysuwając kubek, żeby nalać sobie trochę mleka, zauważyła, że drżą jej ręce.

– Coś nie tak? – spytał ją Rick.

Pokręciła przecząco głową.

– Nie, nie, to tylko z radości, że znów was widzę.

– My też się cieszymy – zapewnił ją Rick. – Nawet nie wiesz, jak bardzo. To było istne szaleństwo… Ale patrząc na to, jak wygląda ten ogród, wy też macie za sobą niezłą noc.

– Wygląda tak, jakby przeszedł tędy cyklon – odezwał się Jason.

Julia rozejrzała się uważnie. Było coś przygnębiającego w tych porozrzucanych wokół liściach i połamanych gałęziach, które walały się po trawie i na wysypanych żwirem alejkach. Kwiaty, krzewy, a nawet stuletnie drzewa wyglądały po tej burzy jak zmięte i potargane.

Na środku dziedzińca widać było jeszcze ślady samochodu Manfreda.

Patrząc na nie, Julia na nowo – zdarzenie po zdarzeniu – przeżywała koszmar wczorajszej nocy. Pamiętała każdy najdrobniejszy szczegół… aż do momentu, kiedy podstawiła nogę Manfredowi i zabrała mu klucz.

Spojrzała z niedowierzaniem na szczyt skały, na błękitne, spokojne morze i daleką sylwetkę latarni morskiej.

Przymknęła oczy.

– Co ci jest, Julio? – spytał Jason, widząc, że siostra nagle pobladła.

– To nie była moja wina, że spadł w przepaść… – wyszeptała.

– Kto spadł w przepaść? – Jason otarł wierzchem dłoni białe „wąsy” od mleka.

Julia opowiedziała im wszystko. Po kolei. Mówiła wolno i beznamiętnie, jakby powtarzała zadaną lekcję. O wyznaniach Nestora na temat Ulyssesa Moora i jego podróży na pokładzie Metis. O tym, jak Manfred usiłował wedrzeć się do Willi Argo i jak Nestor dzielnie ich bronił. W końcu dotarła do tragicznego końca.

– Przykro mi… Tak bardzo mi przykro… – zakończyła ze łzami w oczach, nadal nie rozumiejąc, dlaczego rzuciła ten klucz do morza. Klucz, który Manfred usiłował za wszelką cenę zdobyć.

– No i dobrze mu tak – podsumował nieco gruboskórnie Jason.

– A w gruncie rzeczy to był taki sam złodziej jak jego pani – wtrącił Rick, który darzył Obliwię Newton szczególną niechęcią, może dlatego, że kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, wydała mu się absolutnie… wspaniała. I tego właśnie nie mógł sobie darować.

Powietrze było wilgotne i rześkie.

Julia – już trochę spokojniejsza – sięgnęła w końcu po duży kubek mleka.

Pijąc powoli, cierpliwie czekała na historię chłopców.

Jason i Rick opowiedzieli jej o Domu Życia, o Maruk i o tym, jak odnaleźli niszę Czterech Kijów. Moment przed Obliwią.

– To Obliwia Newton też tam była?

– Nie wyobrażasz sobie nawet, jak byliśmy tym zaskoczeni… Spotkaliśmy ją w Egipcie… Nawet kilka razy… Była dosłownie wszędzie tam, gdzie my…

– Wiesz, dziś rano Jason wysnuł nową teorię – przerwał mu Rick. – Otóż nie jest on wcale przekonany, że rzeczywiście podróżowaliśmy w czasie.

– Tak – potwierdził Jason. – Czytałem kiedyś komiks doktora Mesomera o czymś takim… To się nie nazywa podróż w czasie, lecz podróż w kontinuum jakiejś tam przestrzeni… Nie przypominam sobie tego dokładnie, ale wiem, że to było w piętnastym numerze…

– A dlaczego to nie miałaby być podróż w czasie?

Jason skrzywił się jak uczony, któremu zadano nieprecyzyjne pytanie.

– Kompletnie nie czułem się jak w innej epoce. Wprost przeciwnie, czułem się prawie jak u siebie…

– No, teraz to już trochę przesadziłeś!

– Wyobraź sobie, że nie tylko mówiliśmy tym samym językiem, co tamtejsi ludzie, ale i Rick, i ja czytaliśmy z łatwością hieroglify.

Julia spojrzała na nich z niedowierzaniem.

Rick sięgnął po Słownik zapomnianych języków – wielką księgę, teraz już nieźle podniszczoną, w brudnej okładce, z oberwanymi brzegami. Otworzył go na stronicy z językami starożytnego Egiptu, przejechał wskazującym palcem wzdłuż rzędu hieroglifów i powiedział:

– A kiedy teraz próbujemy je czytać, absolutnie nic nie rozumiemy.

Julia starała się nie zagubić wątku opowieści.

– A co z Obliwią? Rozpoznała was wtedy, w tym Domu Życia?

– Nie całkiem. Schowaliśmy się w pustej niszy, ale w chwili, kiedy padło nazwisko Ulyssesa Moore’a…

– I słowo mapa…

– Jaka mapa?

– Ta, którą nam ukradła.

– Jaką mapę wam ukradła? – Julia gubiła się coraz bardziej.

– Pierwsza i jedyna dokładna mapa tego miasteczka w Kornwalii, zwanego Kilmore Cove – wyrecytował z pamięci Rick. – Wykonał Thos Bowen. Londyn, tysiąc…

Od strony urwiska dobiegło gwałtowne kichnięcie.

– Ach, więc jednak wstaliście! – zawołał Nestor, wspinając się powoli po schodkach wykutych w skale. Przystanął, żeby złapać oddech.

– Nestor! – powitały go dzieci radośnie. – Skąd przybywasz?

Ogrodnik bez słowa podszedł bliżej, kuśtykając.

– Raczej: skąd wy przybywacie? Nie zaprosicie biednego… APSIK!!!… staruszka, żeby spoczął?

– Ale się zaziębiłeś! – zauważył Jason.

– To przez ten deszcz – mruknął Nestor, rzucając Julii porozumiewawcze spojrzenie. – Co słychać, chłopcy?

– Opowiadają mi o Obliwii Newton i o mapie.

Nestor zachmurzył się raptownie.

– A tak, to draństwo – powiedział, siadając obok nich przy stole.

Jason i Rick podjęli swą opowieść, drobiazgowo opisując Nieistniejącą Komnatę i ołtarz, pod którym ukryto mapę.

– Julio, gdybyś ty widziała, ile tam było węży!

– Zemdlałabyś od razu!

Nestor z każdą chwilą stawał się coraz posępniejszy.

– Możemy to sobie wyobrazić – powiedział. – A jeśli chodzi o tę kobietę, ona jest niestety o wiele bardziej niebezpieczna i o wiele inteligentniejsza, niż myśleliśmy.

– Nestorze, a dlaczego ta mapa jest aż taka ważna?

– Nie mam pojęcia – odparł krótko ogrodnik.

– Ale stary właściciel wiedział – stwierdził Jason. – Skoro wysłał nas tam, żebyśmy ją odnaleźli, musiał mieć w tym jakiś cel. I jestem przekonany, że on wierzył, że znajdziemy ją przed Obliwią Newton.

– Praktycznie rzecz biorąc, znaleźliśmy ją przed Obliwią – uściślił Rick. – Faktem jest, że ona ukradła nam ją dopiero parę minut później.

Jason westchnął głęboko.

– Zawiedliśmy Ulysessa Moora! Kto wie, czy nadarzy nam się jeszcze raz taka okazja…

– Jak to? – spytała Julia.

Jason oparł głowę o stół i cicho powiedział:

– Może stary właściciel stracił już do nas zaufanie.

– Skąd masz pewność, że on jeszcze żyje?

– Są dwie możliwości: albo nadal mieszka w Willi Argo, w jakimś tajemnym pokoju, albo… pozostawił nam te wskazówki, żebyśmy go mogli odnaleźć, co jednak bez mapy może się okazać dosyć trudne…

– A jak możemy go odnaleźć? – spytała Julia.

Cała trójka spojrzała na Nestora, który jednak natychmiast zmienił temat:

– Idę. Muszę zrobić porządki w ogrodzie.

– Właśnie, że nigdzie nie pójdziesz! – stanowczo oświadczył Jason.

– Czyżby? A jak mi w tym przeszkodzisz?

– Musisz nam pomóc, Nestorze! – Jason zmienił ton. – On jest jeszcze tutaj, prawda?

Nestor zachichotał.

– Naczytałeś się, chłopaczku, za dużo jakichś wymyślonych historii. Stary właściciel… – I znowu kichnął.

– Przysięgnij mi, przysięgnij, że go tu nie ma.

Ogrodnik oparł ręce na biodrach i odchylił się ostrożnie do tyłu. Na jego twarzy malowało się o wiele większe zmęczenie niż poprzedniego dnia. Oczy zapadły się i błyszczały, jakby miał gorączkę.

– Posłuchaj, Jasonie – wtrąciła się Julia. – Nie sądzę, żeby to był właściwy moment na…

– A właśnie, że tak – przerwał jej brat. – Musimy wiedzieć coś na pewno, jeśli chcemy zrozumieć, o co w ogóle chodzi. Za dużo jest spraw, których nie rozumiemy. Za dużo tajemnic na temat tego domu, Ulyssesa Moore’a, jego przyjaciół i wrogów. Kim na przykład jesteśmy my? Przyjaciółmi czy nieprzyjaciółmi dawnego właściciela tego domu?

Nestor spojrzał na swój domek w środku ogrodu, potem na dzieci. Jason miał rację. Poruszali się wśród zbyt wielu niewiadomych.

– Jeśli ci się to na coś przyda, chłopcze – powiedział cicho – to przysięgam: żaden Moore nie mieszka już w Willi Argo. I co? Zadowolony?

Powiedziawszy to, pokuśtykał wolno w głąb ogrodu, wydmuchując nos w wielką płócienną chustkę.

– Praktycznie rzecz biorąc – uściślił po chwili Rick – nie powiedział nam, że nie żyje.

Kwadrans później dzieci odniosły talerze i szklanki do kuchni i zaczęły zastanawiać się nad planem dnia.

Rick patrzył na morze, stojąc u szczytu schodków nad urwiskiem. Wiatr łagodnie targał mu włosy.

Julia wróciła do sypialni, jak najszybciej włożyła dżinsy, nie zapominając oczywiście o czterech kluczach z główkami w kształcie zwierząt.

Aligator. Dzięcioł. Żaba. Jeżozwierz.

Kiedy wyszła na dwór, zobaczyła, że Jason tkwi wciąż na tym samym krześle i notuje coś skrzętnie na kartce papieru.

– Nie wiem, od czego zacząć – przyznał się.

– Czy wiemy, gdzie mieszka Obliwia Newton? – spytała, zerkając przez ramię na zapiski brata.

– Dwie łodzie rybackie wracają z połowu – powiedział Rick, nadchodząc od strony urwiska. – Moglibyśmy podjechać do portu po świeże ryby na obiad.

Na samą myśl o drodze do Salton Cliff na ciężkich rowerach państwa Moore Jasonowi odechciało się obiadu.

– Nie teraz, proszę cię, Rick. A może ty wiesz, gdzie mieszka Obliwia?

– Nie, a czemu?

Jason pokazał mu, co napisał.

1. Odnaleźć mapę Obliwii.

2. Wyjaśnić, co do licha znajduje się na tej mapie (najlepiej jeszcze przed jej znalezieniem).

3. Wyjaśnić WSZYSTKO, co wiąże się z Wrotami Czasu.

4. Przeszukać CAŁ¥ Willę Argo, od góry do dołu.

– Nigdy nie widziałam cię tak zorganizowanego – rzekła Julia z podziwem, doceniając starania brata. – To podróż do Egiptu tak cię odmieniła?

Rick przysunął żelazne krzesło i usiadł koło nich.

– Ile czasu mamy na to wszystko?

– Tylko dzisiejszy dzień.

– A dlaczego? – Julia chciała znać szczegóły.

– Dlatego, że dziś wieczorem przyjadą mama z tatą, a Rick będzie musiał wrócić do domu.

Chłopiec z Kilmore Cove spochmurniał nagle, jakby nigdy nie brał pod uwagę tego, że w końcu trzeba będzie opuścić Willę Argo.

– Czegoś tu jeszcze brakuje – mruknęła Julia, patrząc na spis spraw do załatwienia.

Jason wzniósł oczy ku niebu.

– Oto cała moja siostra! Czego ci mianowicie bra-kuje?

– Nie wiemy, co się stało z… – Julia ograniczyła się do wskazania schodków w skale, mając nadzieję, że chłopcy zrozumieją ją bez słów.

Rick natychmiast przytaknął – był na tyle taktowny, żeby nic nie mówić – zaś Jason dopisał na końcu listy:

5. Poszukać TRUPA Manfreda.

– Bardzo uprzejmie z twojej strony… – mruknęła Julia.

Z dala dobiegł ich kaszel Nestora. Ogrodnik z wolna przykuśtykał do nich, ciągnąc za sobą czerwone grabie, którymi powoli zacierał ślady opon na żwirze.

– Na plaży nikogo nie było – odpowiedział na wiszące w powietrzu, a przecież niezadane przez dzieci pytanie. – Na skałach też go nie ma. Mówiłem wam, że tacy jak on spadają zawsze na cztery łapy. – I znowu kichnął.

– Dopisz jeszcze: kupić syrop dla Nestora – powiedziała głośno Julia.

– Dziś niedziela – przypomniał im Rick. – Apteka doktora Bowena z pewnością jest zamknięta.

– Nie chcę żadnego syropu – żachnął się Nestor. – To zwykłe zaziębienie.

– Nigdy nie należy lekceważyć zaziębienia – oznajmiła Julia. – Zwłaszcza w twoim wieku.

– Coś ty powiedział? – zawołał jej brat, zwracając się do Ricka.

– Że dzisiaj jest niedziela – powtórzył Rick – i że…

– Doktor Bowen? Powiedziałeś: doktor Bowen? Czy autor tej mapy nie miał właśnie tak na nazwisko?

– Jeżeli dożyłem swojego wieku – klarował Nestor Julii – to tylko dlatego, że nigdy w życiu nie używałem leków. I nie mam najmniejszego zamiaru zmieniać na stare lata swoich zasad.

– Pierwsza i jedyna dokładna mapa miasteczka w Kornwalii zwanego Kilmore Cove. Czy to możliwe?! – zapytał osłupiały Rick.

– Przypominam ci, że już niejednokrotnie przekonaliśmy się, że w tej historii nie istnieją zbiegi okoliczności… – powiedział Jason.

– Chłopcy! – wtrąciła się Julia. – Chłopcy, dlaczego i wy nie powiecie Nestorowi, że powinien…

Rick i Jason zeskoczyli z krzeseł radośni jak skowronki.

– Thos Bowen mógł być dziadkiem doktora Bowena.

– Albo pradziadkiem.

– Albo pra- pra- pradziadkiem! Gdzie on mieszka? Gdzie są rowery?

– Która godzina? Może zdążymy go odwiedzić przed obiadem…

– Chłopcy! – przywołała ich do porządku Julia, zmuszając, by jej posłuchali.

– Co takiego?

– Telefon – powiedział Nestor, wskazując na pokój w głębi domu. – Dzwoni telefon!

Jason zgarbił się tak, jakby słuchawka ważyła co najmniej tonę.

– Tak, mamo… Nie, mamo… Oczywiście, mamo… Nie, nie odchodziliśmy daleko… Nie… Jasne…

Podniósł błagalny wzrok na siostrę, która dawała mu znaki, żeby powiedział mamie coś więcej.

– Twoja mama zacznie coś podejrzewać, jeśli jej nic nie powiesz – szepnął mu do drugiego ucha Rick. – A jak ją zasypiesz szczegółami, to nawet nie będzie cię słuchać.

– Ojoj, nic. Nic! – ciągnął tymczasem Jason. Zamknął oczy i przez dobrą chwilę trwał tak w milczeniu, słuchając wymówek mamy. Po chwili zmienił ton: – Nie, posłuchaj mamo, żartowałem… Tak naprawdę to wyruszyliśmy do Egiptu i zagubiliśmy się w labiryncie, a Ricka o mało nie pożarł krokodyl. Kto to Rick? To nasz przyjaciel z Kilmore Cove. Oj, żebyś widziała jego twarz, kiedy weszliśmy do tej komnaty pełnej węży, które spadały z sufitu. – Jason zamilkł na trzy sekundy, po czym powiedział: – Dobrze, to daję ci Julię.

– Cześć, mamo! – wykrzyknęła Julia uszczęśliwiona, że słyszy mamę. – Och, tak, czujemy się bardzo dobrze. Trochę padało? To była straszna burza! Więc siedzieliśmy w domu i graliśmy w gry planszowe, a potem…

– Skakaliśmy z urwiska! – podsunął Jason.

Zaledwie uniknął kopniaka siostry, która dała mu znak, żeby zamilkł.

Jason zaproponował Rickowi, żeby nie tracić czasu i wyprowadzić z garażu rowery. Odeszli od telefonu, ale zamiast wyjść z domu, wstąpili do kamiennego pokoju z Wrotami Czasu.

Drzwi tkwiły na swoim miejscu, nieruchome i milczące, budząc niepokój. Na ich sczerniałym, porysowanym drewnie wyraźnie widać było cztery zamki, które układały się w kpiarsko uśmiechnięte oblicze.

– Kiedy tam wrócimy? – zapytał Rick, wpatrując się w nie zafascynowany.

– Jak tylko pozałatwiamy te sprawy – odparł Jason i pokazał mu kartkę, na której dopisał:

0. Iść szybko do doktora Bowena.

W głębi schodów jeden ze starych właścicieli Willi Argo przyglądał im się z portretu z dziwnie złośliwym uśmiechem.

– Słyszałeś? – spytał Jason, ściskając ramię Ricka.

– Co?

Jason podszedł do schodów i zaczął nasłuchiwać. Z pierwszego piętra dobiegał odgłos jakichś kroczków.

– To.

– O, kurczę, słyszę.

Wolno, schodek po schodku, w wielkim skupieniu Jason zaczął wchodzić na piętro.

– Potem rozegraliśmy partyjkę szachów, ja przeciw im obu, i oczywiście wygrałam – opowiadała Julia mamie przez telefon.

Głos siostry oddalał się, w miarę jak Jason wchodził coraz wyżej i wyżej, zbliżając się powoli do tajemniczych kroków na piętrze.

Kroki ducha. Trzask, trzask, trzask…

Ulysses Moore?

Jason – dosłownie przyklejony do ściany – ocierał się o złocone ramy portretów dawnych właścicieli dworu, aż w końcu doszedł do pustego miejsca, gdzie powinien wisieć portret Ulyssesa Moore’a.

Trzask, trzask, trzask…

Odgłosy dochodziły z łazienki, pierwszego pomieszczenia na prawo od schodów w korytarzu prowadzącym do sypialni. Jason jeszcze chwilę nasłuchiwał, żeby upewnić się, że to w łazience…

Po lewej stronie znajdowały się lustrzane drzwi do pokoju w wieżyczce i biblioteka.

Jason zerknął w dół i przez poręcz schodów zobaczył Ricka, tkwiącego nieruchomo na parterze i wpatrującego się w niego z napięciem. Dodał mu otuchy skinieniem głowy. W głębi mieszkania słychać było, jak Julia śmieje się, wciąż jeszcze rozmawiając przez telefon.

Trzask, trzask, trzask… – hałasował nieznajomy za drzwiami łazienki.

Jason wziął głęboki oddech i skoczył do przodu, naciskając z impetem mosiężną klamkę.

– MAM CIĘ! – krzyknął, otwierając na oścież drzwi.

Przez chwilę nie dostrzegł nikogo. Tylko otwarte okno w łazience stuknęło leciutko.

Zaś chwilę później ogromny polny szczur zaczął z impetem torować sobie drogę między buteleczkami perfum, które pani Covenant ustawiła na półeczce nad umywalką. Błyskawicznie skoczył na podłogę i śmignął między nogami zdrętwiałego z przerażenia chłopca.

– Aaaa! – wrzasnął Jason, odskakując raptownie.

– Co się dzieje? – krzyknął Rick, pędząc czym prędzej na ratunek.

Szczur wybiegł na schody.

– O kurczę! – wykrzyknął Rick, kiedy wpadli na siebie w połowie drogi. – Ale wielki!

Szczur – przerażony chyba bardziej niż oni – spróbował prześliznąć się między żelaznymi prętami poręczy, ale stracił grunt pod nogami i spadł ze schodów, uderzając głucho o posadzkę na parterze. Przez chwilę leżał jak martwy.

– Chłopcy, co jest takie ogromne? – spytała Julia, przerywając na moment rozmowę z mamą.

Szczur, ciągle jeszcze trochę oszołomiony, uniósł delikatnie łebek i prawie natychmiast zerwał się do ucieczki – przez środek pokoju z telefonem.

Chwilę potem Julia podniosła straszny krzyk.

– Tak, mamo… Nie, mamo… Jasne, że nie zrobiłem tego naumyślnie – Jason usiłował wykorzystać każdą choćby najkrótszą przerwę w potoku maminych wymówek, żeby wyjaśnić zdarzenie. – To nie był żaden głupi żart, to był szczur… Nie wiem, co szczur robił w łazience… Nie, nie sądzę, żeby tata coś o tym wiedział. Może wszedł przez okno, naprawdę nie wiem… Oczywiście, że było otwarte. Julia? Poszła do łazienki. Znalazłem go między twoimi perfumami. Nie, mamo… Wiem, ale się nie potłukły…

Tymczasem Julia i Rick długimi miotłami usiłowali sprawdzić, czy bestia nie czyha gdzieś za meblami… Ich twarze wyrażały zgoła odmienne stany ducha: Rick był ubawiony sytuacją, a Julia – pełna obrzydzenia.

– Ojej, ojej, dobrze, w porządku. Cześć, tato. – Jason nagle zaniemówił, a po chwili zapytał: – NAPRAWDĘ?! – Podniósł rękę na znak zwycięstwa. – To znaczy, chciałem powiedzieć, że szkoda… Ale naprawdę?

Rick stanął przy nim z miotłą w ręku.

– Nie, nie, to żaden kłopot! – ciągnął Jason. – My się tym zajmiemy. Nie wołam Nestora, bo jest po drugiej stronie ogrodu i gdybyś miał czekać, aż tu przykuśtyka, to musiałbyś całe przedpołudnie spędzić przy telefonie, ale jak zadzwonisz w porze obiadu, to na pewno go złapiesz. Zajmę się tym. Powiem mu. Tak, jasne. Dobrze. Zrozumiałem. Ależ skąd, nigdzie się nie ruszamy! Cześć, tato!

Klik, klapnął rozgrzaną słuchawką i zaczął skakać po pokoju.

– Wspaniale! Prawdopodobnie nie zdążą dzisiaj wrócić! Pakowanie trwa dłużej, niż przewidywali… Fantastycznie, mamy całą niedzielę dla siebie. Możemy działać!

Już po raz trzeci w tak krótkim czasie Jason sięgnął po kartkę ze spisem spraw do załatwienia.

– Biegniemy szybko do doktora Bowena!

– Ale najpierw musimy się upewnić w stu procentach, że ten szczur opuścił nasz dom! – poprosiła Julia i raz jeszcze sięgnęła miotłą za kredens.

Przed domem natknęli się na Nastora zajętego grabieniem żwiru i wrzucaniem liści i gałęzi na taczkę.

– Hej! Dlaczego nie zajmiecie się czymś pożytecznym? Nie pomożecie mi na przykład w sprzątaniu ogrodu?

– Wybacz nam, Nestorze, ale sytuacja jest wyjątkowa – wyjaśnił mu pospiesznie Jason. – Mama i tata mają problem z przeprowadzką i prawdopodobnie wrócą dopiero w poniedziałek rano, a my musimy teraz wyjść. Jeśli zadzwoni telefon, to na pewno do ciebie. Powiedz, że poszliśmy na plażę.

– A tak naprawdę to dokąd chcecie iść? – spytał nieco sarkastycznie Nestor.

– Do doktora Bowena – odpowiedziała Julia, która ostatnia wyszła z kuchni, wciąż jeszcze z miotłą w ręku, ale już z pogodną miną.

– A jak zamierzacie się tam dostać?

– Na rowerach oczywiście – odpowiedział Jason.

– Nie sądzę… – Nestor pochylił się nad grabiami, wracając do swej roboty.

Kiedy chłopcy pobiegli do garażu, Julia podeszła do Nestora.

– Boli cię krzyż? – zapytała troskliwie.

– Bardziej jeszcze duch – odparł Nestor z ponurym błyskiem w oku. Widać było, że jest w paskudnym nastroju i że ciągle myśli o tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. – Zaledwie parę lat temu sprawy wyglądały całkiem inaczej. W każdym znaczeniu, możesz mi wierzyć.

– Byłeś bardzo dzielny – dodała mu otuchy Julia, zaskakując go zupełnie niespodziewanym cmoknięciem w policzek. – Nie powinieneś być na siebie zły.

Nestor oparł się o grabie.

– Nie? A niby jaki powinienem być? Zadowolony?

Z garażu dobiegł jakiś rumor, a zaraz potem rozległ się lament:

– NO NIE! – krzyczał Rick. – Kuuurczę!

– No nie! – wtórował mu Jason.

Julia spojrzała w stronę garażu, a Nestor niewzruszenie grabił dalej. Rick i Jason wyciągnęli rowery.

– Kto to zrobił? – spytał Rick łamiącym się głosem.

Jego rower miał wykrzywioną kierownicę, a rozerwany łańcuch wlókł się po ziemi.

Julia westchnęła, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Potem opowiedziała chłopcom, jak to poprzedniego wieczoru Manfred miotał się po ogrodzie, rozwalając z wściekłości wszystko, co tylko wpadło mu w ręce.

– Ani ja, ani Nestor nie mogliśmy temu zapobiec. Byliśmy przerażeni… – usprawiedliwiała się. – Widzieliśmy to wszystko z góry, z tamtego okna…

Kiedy podniosła wzrok, żeby wskazać właściwe okno, przez moment miała wrażenie, że w oknie mansardy widzi patrzącego na nią mężczyznę.

Rick ułożył swój rower na żwirze jak pacjenta do operacji. Śrubokręty, młotki, klucze, obcęgi i inne narzędzia, które dał mu Nestor, leżały porozrzucane dokoła.

– Hmm… – zmartwił się jeszcze bardziej, obejrzawszy rower ze wszystkich stron. – Jest gorzej, niż myślałem.

– Bardzo źle? – spytała Julia.

Rodzeństwo Covenant przyglądało się przyjacielowi, całkowicie bezradne. Zmysł praktyczny Jasona kończył się tam, gdzie informacje zaczerpnięte z komiksów i kreskówek, a Julia w ogóle nigdy nie troszczyła się o to, jak działa rower.

Rick chwycił łańcuch, połączył go i spróbował nasadzić na przerzutki.

– Chyba tak – odpowiedział Julii na zadane wcześniej pytanie. – Zabierze mi to z godzinę, może nawet więcej.

Jason pokiwał markotnie głową. To zmuszało ich do całkowitej zmiany planów.

– Możemy ci jakoś pomóc?

– Teraz nie, ale potem tak, jak dojdę do tamtych – i wskazał dwa stare rowery państwa Moore, które poprzedniego dnia pożyczył im Nestor.

– Tamte mają tylko trochę pokrzywione ramy, ale żeby je wyprostować, potrzeba co najmniej trzech osób.

Jason nerwowo przeszukiwał kieszenie.

– Gdzie ja wsadziłem tę kartkę ze spisem spraw do załatwienia?

Zajrzał kolejno do wszystkich kieszeni, ale karteczka znikła, jakby ją ktoś wykradł.

Julia uznała, że rozsądniej będzie nie komentować jego prób przypomnienia sobie, gdzie też położył tę kartkę.

Nestor podjechał bardzo blisko, by opróżnić taczkę wyładowaną liśćmi i suchymi gałęziami, po czym pochylił się z trudem, by podpalić usypany kopiec.

Rick sięgnął po śrubokręt, próbując nim nałożyć łańcuch na zębate koło przerzutki.

– Jak mawiał mój ojciec, jeśli nie wiesz, od czego zacząć, zacznij tak, jak ci się wydaje.

Przerzutka straszliwie zgrzytnęła, ale Rick nie tracił ducha.

– Miejmy nadzieję, że twój ojciec wiedział, co mówi… – zażartował Jason.

– Wiesz co, Rick, w czasie, kiedy ty wojujesz z rowerami, Julia i ja moglibyśmy przeszukać te pokoje, których dotąd nie sprawdzaliśmy.

– Z rowerami? – mruknął z przekąsem Rick. – Dobrze będzie, jeśli poradzę sobie z tym jednym. Ale potem musicie mi pomóc. Koniecznie.

– Doskonale – zgodził się Jason. – To my tymczasem je przeszukamy, może znajdziemy jakąś sensowną wskazówkę. Idziemy, siostrzyczko?

Julia nie miała wielkiej ochoty wracać do domu. Wciąż jeszcze była pod wrażeniem widoku mężczyzny w oknie mansardy – widoku albo przywidzenia. Po raz pierwszy od czasu przybycia do Kilmore Cove myśl o przeszukiwaniu domu napawała ją lękiem.

Willa Argo – z jej pełnymi mebli i najrozmaitszych przedmiotów pokojami – wznosiła się nad nimi majestatycznie. Wszystkie okiennice były już szeroko otwarte.

Julię kusiło, by odpowiedzieć, że woli zostać tutaj i pomagać Rickowi, ale przełamała strach. Rozsądek wziął górę. To w końcu jej brat bliźniak, a nie ona, po lekturze kolejnego komiksu widział duchy za każdymi drzwiami, choć w rzeczywistości nigdy żadnego nie widział. Okno mansardy znajdowało się bardzo wysoko, wystarczył więc cień, jakaś gra światła, promień słońca, żeby mogło się przywidzieć, że tam ktoś jest i szpieguje ich z ukrycia.

– Faktem jest, że miał kapelusz – przypomniała sobie Julia.

– Kto miał kapelusz? – spytał brat.

Tymczasem Rick z wysuniętym z przejęcia językiem i z dłońmi upapranymi smarem nadal mocował się z rowerem.

– Możecie mi podać klucz numer pięć? – poprosił, ale ich już nie było w pobliżu.

Bliźnięta weszły do kuchni, a stamtąd do jadalni.

Jason uniósł zasłony w kwiaty i przyjrzał się zawieszonym na ścianie obrazom, czterem rycinom z XIX wieku, ukazującym sceny ze Starego Testamentu.

Otworzył drzwiczki starego pieca na drewno – pusty.

W szufladach kredensu – jedynego mebla w tym pokoju – znalazł tylko obrusy i serwetki.

– Wydaje mi się, że tutaj nic tajemniczego nie znajdziemy.

– A my szukamy czegoś tajemniczego? – spytała Julia.

– Ma się rozumieć.

Jason przeszukiwał już sąsiedni salon. Wsadził nawet głowę do kominka, rozrzucił stos książek i zajrzał pod figurkę czarnego jak noc charta w biegu.

Na końcu z bólem serca uznał, że także i w tym pokoju nie ma nic tajemniczego.

Julia zgodziła się z nim i tym razem. Potem zadała pytanie:

– To według ciebie czego mamy szukać?

– Jakiegoś szczegółu, który nam umknął – myślał głośno Jason. – Czegoś, co nie pasuje, czegoś, co jest nie tak. Czegoś, co pozwoli nam lepiej zrozumieć podróże starego właściciela, tajemnicze drzwi albo rolę Obliwii Newton w tym wszystkim.

Kiedy tak starannie przeszukiwali drugą jadalnię, a potem pokój z telefonem, Julia przypomniała sobie opowieść Nestora i to wszystko, czego się od niego dowiedziała o podróżach Ulyssesa Moore’a i jego żony.

– Powiedział, że Obliwia Newton była błędem, paskudnym błędem. Ale nie sądzę, żeby wiedział o tym wiele więcej.

Weszli do kamiennego pokoju i zatrzymali się przed Wrotami Czasu.

– Jeśli szukasz tajemnicy, masz ją niewątpliwie tutaj – powiedziała Julia, czując dreszcz przebiegający po krzyżu.

Jason nachylił się i koniuszkami palców zebrał z ziemi kilka ziarenek piasku.

– Oto dowód, że nie zwariowaliśmy… – szepnął, pokazując je Julii. A potem spytał: – Masz klucze?

– Mam – Julia skinęła głową. – A co chcesz zrobić?

– Daj mi je.

– Nestor mówi, że drzwi dają się otworzyć tylko wtedy, kiedy ten, który przez nie wyszedł, powrócił…

– Albo kiedy nie może już powrócić.

Jason wsunął w górny zamek klucz z główką w kształcie aligatora.

– Zastanawiam się, czy zamiast mnie i Ricka mógłby wrócić ktoś inny?

Wsunął drugi i trzeci klucz, z dzięciołem i z żabą.

– Jason… ale będziesz ostrożny?

– Z czym?

Na końcu w najniżej położony zamek wsunął klucz z jeżozwierzem.

– Przy ponownym otwieraniu tych drzwi.

Klik, klik, klik, klik – zgrzytnęły zamki. Wrota Czasu stanęły otworem.

Jason i Julia trwali nieruchomo. Tuż za progiem znajdowało się okrągłe pomieszczenie, które obiegał napis – palindrom.

Wytężając wzrok, mogli zobaczyć trzy wyjścia i trzy biegnące w dół korytarze, wśród nich ten, który przez pochylnię łączył się z podziemną grotą, gdzie czekała Metis.

– Manfred miał w ręce klucz podobny do naszych – powiedziała nagle Julia.

Wzięła klucze z rąk brata i pogładziła ich główki.

– Ale nie mogłam go dokładnie zobaczyć. Padało i byłam za bardzo wystraszona.

– Klucz – szepnął Jason. – Chciał wejść do Willi Argo, żeby z niego skorzystać?

– Na to wyglądało – potwierdziła Julia.

– A Nestor?

– Powiedział, że były jedne klucze zapasowe do Willi Argo.

Jason kiwnął głową. To miało sens.

Manfred wszedł do domku ogrodnika, ukradł klucz, żeby otworzyć Willę Argo i spróbować wedrzeć się głębiej…

– A ty mu wierzysz?

– Tak.

– Wczoraj wydawało mi się, że nie bardzo mu ufasz.

– Od wczoraj tyle się zmieniło! Nestor narażał życie w obronie domu. Manfred zachowywał się jak szalony, był niebezpieczny. Nestor ma charakterek, ale to bardzo dzielny człowiek. I wszystko, co nam dotychczas opowiadał, okazało się prawdą.

– A zatem musi też być prawdą, że Ulyssesa Moore’a już tu nie ma – westchnął Jason. – Musimy go szukać, Julio… Chociaż nie mamy najważniejszej wskazówki. Tracąc tę mapę, zgubiliśmy trop. To tak, jakby kontakt ze starym właścicielem gwałtownie się urwał. – Spojrzał w ciemność okrągłej izby i spytał: – Ciekawe, czy łódź powróciła na tę stronę pomostu? I czy świetliki krążą jeszcze w grocie…

Siostra przerwała mu w połowie zdania:

– Przestań, jeśli przekroczymy ten próg, będziemy musieli wejść na pokład Metis.

– Jesteś tego pewna?

– Wyjaśnił mi to Nestor – skłamała Julia, która po prostu nie chciała, żeby Jason pakował się w nową przygodę z grotą. – Jeżeli przekroczysz próg, będziesz musiał zejść na sam dół.

Jason oparł czubek buta o próg i powiedział:

– Zatem to jest granica przekroczenia czasu. Wystarczy zaledwie jeden krok i…

Julia oparła się o Wrota Czasu i powoli je zamknęła.

– Nie teraz, Jason – powiedziała, kiedy starał się jej pomóc. – Mamy inne sprawy do załatwienia, tu, w Kilmore Cove.

Weszli na piętro, oglądając uważnie portrety dawnych właścicieli, zawieszone na łańcuszkach na ścianie. Gdy doszli do szczytu schodów, nie weszli wprost do wieżyczki, lecz postanowili zajrzeć do biblioteki.

Mimo otwartych okiennic pokój tonął w przygnębiającym mroku. A przecież miał dwa okna – z jednego widać było wierzchołki drzew w parku, a z drugiego – wyżwirowany dziedziniec i furtkę do ogrodu.

Może to z powodu ciemnych drewnianych regałów, a może sufitu pokrytego malowidłami, ten pokój sprawiał wrażenie niezwykle mrocznego…

Niektóre półki regałów osłonięte były siatką z mosiądzu. Mosiężne tabliczki określały poszczególne działy tematyczne biblioteki.

Pośrodku pokoju kołysała się lampa z brązu w kształcie stojącej czapli. Światło lampy padało na stoliczek z kryształowego szkła i kanapę z bawolej skóry. Umeblowania dopełniały dwa kręcone fotele i fortepian pod ścianą.

Julia – zauroczona biblioteką – oglądała najcenniejsze stare książki ze złoconymi grzbietami, podczas gdy Jason uniósł pokrywę fortepianu i na chybił trafił trącił kilka klawiszy. Przenikliwy dźwięk przestraszył ich oboje.

– Przestań, błagam! – roześmiała się Julia.

– Rozkaz! – tym razem brat usłuchał jej prawie natychmiast.

Na półce podpisanej Paleografia, w miejscu, skąd dzieci wyjęły wcześniej Słownik języków zapomnianych, widać było wyraźną przerwę.

– Żeby zrozumieć historię tego miejsca – odezwał się Jason – musimy dobrze poznać historię jego ostatnich właścicieli.

– Nestor mówił, że w tym pokoju można znaleźć materiały dotyczące genealogii rodziny Moore’ów… – przypomniała sobie Julia – ale nie widzę tu nic takiego.

Przeszukiwali półki, wyobrażając sobie, że muszą to być opasłe, pokryte kurzem tomiska. Tymczasem kiedy podnieśli kolejną mosiężną siatkę, natrafili na serię niedużych książeczek oprawnych w czarne płótno. Na grzbiecie każdej z nich złotą czcionką umieszczone były kolejne numery.

– Może to to… – Julia sięgnęła po tomik, który wydał jej się najnowszy.

Na okładce nie było tytułu.

W środku, po kilku pustych stronicach, zobaczyli stylizowany rysunek drzewa genealogicznego, a zaraz za nim czarno-białą fotografię mężczyzny w wojskowym brytyjskim mundurze, o surowym spojrzeniu, z potężnymi siwymi faworytami. Sfotografowano go na tle nogi ogromnego słonia.

Napis pod fotografią wyjaśniał, że to Merkury Malcom Moore, a data jego śmierci sięgała początku ubiegłego stulecia.

Dalej następowały listy i najrozmaitsze dokumenty związane w jeden pakiet tak, żeby się nie pogubiły, i porozdzielane specjalną bibułką, jakiej dawniej używało się do osłaniania fotografii. Były też listy ostemplowane starymi pieczęciami, znaczki i jakieś egzotyczne papiery.

– Przypuszczam, że ten Merkury mieszkał w Indiach albo gdzieś tam… – zauważyła Julia, przerzucając kartki.

Po Merkurym Malcomie Moore i jego korespondencji natrafili na fotografię Thomasa i Annabelli Moore w strojach myśliwskich. Także przy nich była kolekcja fotografii, listów i dokumentów.

Jason wyjął inny tomik w czarnym płótnie i zaczął go przeglądać. Znalazł kolejne nazwiska i dalsze dokumenty poukładane porządnie i poklasyfikowane. Rodzeństwo rozsiadło się na kanapie, żeby było im wygodniej czytać.

– Kto wie, ile czasu poświęcił na uporządkowanie tego wszystkiego – szepnął Jason, po czym zamknął tomik i dodał: – Ale to jeszcze nie jest drzewo genealogiczne. To zbiór pism i listów przodków, zbiory rodzinne…

– Tak sądzisz? – przerwała mu Julia. – To podnieś głowę!

Jason spojrzał na sufit biblioteki, gdzie namalowanych było pięć wielkich medalionów, połączonych ze sobą gałęziami ogromnego drzewa.

Na gałęziach widniały zaś najdziwniejsze zwierzęta i owoce, a każdemu z nich towarzyszyło jakieś imię.

– To jest drzewo genealogiczne! – wykrzyknął zdumiony. – Cantarellus Moore… Tyberiusz i Adriana Moore… Ksawery Moore…

Dzieci zaczęły odczytywać na głos imiona, które – gałąź za gałęzią – biegły aż do samej góry, gdzie na koronie drzewa siedziały dwie białe mewy: Ulysses i Penelopa – ostatni przedstawiciele dynastii.

– Fantastyczne! – wykrzyknęła Julia, szeroko otwartymi oczami przyglądając się zwierzętom namalowanym na tym niezwykłym drzewie.

– Nie pojmuję, jak mogliśmy tego wcześniej nie zauważyć… – wyszeptał Jason.

– Po prostu nigdy nie podnieśliśmy głowy do góry.

Julia i Jason prędko odnaleźli na drzewie genealogicznym imiona osób występujących w czarnych tomikach i odkryli, że to malowane drzewo może służyć jako doskonała wskazówka do kojarzenia materiałów zawartych w książkach.

– Spójrz! – krzyknął nagle Jason, patrząc na korzenie drzewa wyrastające z jednego z medalionów.

– Drzewo genealogiczne Moore’ów wyrasta z grzbietów trzech żółwi! Znów ten sam symbol!

– Znów?

– Taki sam symbol widzieliśmy nad drzwiami w grocie pod urwiskiem, jest też w Krainie Puntu, w Nieistniejącej Komnacie, u stóp nagrobków czcigodnych Założycieli.

Jason rzucił okiem na to malowidło. Potem przyjrzał się uważniej innym medalionom: wewnątrz nich były ukazane zwierzęta z czterech kluczy Wrót Czasu.

– Nareszcie jakaś wskazówka!

Julia też była przekonana, że to ważny trop, nawet jeśli jeszcze nie wiedziała, dokąd może ich doprowadzić.

Jason rozpoznał na fresku sylwetkę Metis i jakiejś innej łodzi podobnej do żaglowca. Przypomniał sobie nagle drewniane modele z pokoju w wieżyczce i wybiegł z biblioteki.

Otworzył lustrzane drzwi i wszedł do pokoju, z którego rozciągał się widok na całą zatokę Kilmore Cove.

Rozejrzał się dokoła – zwrócił uwagę na spaczone okno z uszkodzonym zamkiem, które Nestor zabezpieczył wczorajszego wieczoru. Poza tym wszystko było jak przedtem. Dzienniki i zeszyty leżały na podłodze, tak jak je zostawili, a modele okrętów i łodzi stały na skrzyni.

Jason wziął do rąk model Oka Nefretete, myśląc o Najwyższym Pisarzu, który go wykonał, a potem przejrzał inne: piroga, gondola, mały żaglowiec, galeon… Dlaczego niektóre z nich znalazły się na drzewie genealogicznym, a inne nie?

Julia, która dogoniła tymczasem brata, obeszła wszystkie okna po kolei.

Rick, który dostrzegł ją z dziedzińca, pomachał do niej, krzycząc:

– Skończyłem! Mój jest już gotowy! Przyjdziecie mi pomóc z tamtymi?

Dziewczynka dała głową znak, że tak, i zawołała brata.

– Jason! Rick już prawie skończył!

Jason pokręcił głową.

– Może się mylę, może w Willi Argo odkryliśmy już wszystko, co było do odkrycia.

Julia zdumiała się. Przyszło mu to do głowy akurat teraz, kiedy historia tego dworu zaczynała ją coraz bardziej fascynować…

– Dziwnie to brzmi w twoich ustach. Są jeszcze setki książek do przeczytania, a te dzienniki, notesy…

– Nie mamy czasu czytać tego wszystkiego.

– To co chcesz robić?

– Wsiąść na rower!