Doktor Proktor. Doktor Proktor i wielki napad na bank - Jo Nesbø - ebook + audiobook

Doktor Proktor. Doktor Proktor i wielki napad na bank ebook i audiobook

Jo Nesbo

4,8
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Lisa, Bulek i doktor Proktor udają się do Londynu, aby dowiedzieć się, kto ukradł złoto z najlepiej na świecie strzeżonego banku. Zwariowany doktor i sprytnie przebrane dzieciaki wnikają do środowiska najgorszych złoczyńców. Dowodzi nimi kobieta, której boi się nawet brytyjska policja… Okazuje się, że misja naszej trójki jest bardziej niż szalona – sami będą musieli zaplanować napad na bank! Ale dlaczego? I jaki ma to związek z finałem Pucharu Anglii w piłce nożnej?! Może dowiesz się tego z tej książki …

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 173

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 34 min

Lektor: Wojciech Żołądkowicz

Oceny
4,8 (227 ocen)
185
34
7
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Osiolek40

Nie oderwiesz się od lektury

świetnie
10
pegas1611

Nie oderwiesz się od lektury

Ona ma dużo emocji!!!!!!!!!!!!!!!
10
talka1

Nie oderwiesz się od lektury

Mega!!!!!!
10
JolaWer

Nie oderwiesz się od lektury

polecam super książkę
10
MLeonarda

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa wciągająca apstrakcyjna
00



Nasze książki kupisz na:
PUBLICAT.PL
Tytuł oryginałuDoktor Proktor og det store gullrøveriet
Projekt okładkiMAGDALENA ZAWADZKA
Koordynacja projektuNATALIA STECKA
RedakcjaGRAŻYNA MASTALERZ
KorektaIWONA GAWRYŚ
SkładKRZYSZTOF CHODOROWSKI
Copyright © Jo Nesbø 2012. Illustrations copyright © Per Dybvig 2012 Polish edition © Publicat S.A. MMXIX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
Published by agreement with Salomonsson Agency
ISBN 978-83-245-8386-7
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Jest noc w Oslo. Na pogrążone w ciszy, uśpione miasto pada deszcz. Ale czy na pewno uśpione? Jedna z kropli trafia w tarczę zegara na wieży ratusza, na chwilę chwyta się koniuszka dłuższej wskazówki, potem go puszcza i spada dwadzieścia pięter w dół. Z miękkim plaśnięciem uderza w asfalt i wraz z innymi kroplami spływa wzdłuż szyn tramwajowych. Gdybyśmy śledzili tę kroplę deszczu na jej nocnej drodze przez Oslo ku pokrywie studzienki, usłyszelibyśmy w ciszy słaby dźwięk. Ten słaby dźwięk zrobiłby się troszkę głośniejszy w chwili, gdy kropla spadałaby przez otwór w pokrywie studzienki do miejskiej kanalizacji, gdzie ciemność jest jeszcze gęściejsza. Razem z kroplą popłynęlibyśmy w brudnej, cuchnącej, kloacznej wodzie przez system rur. Niektóre z nich są małe i wąskie, inne tak duże, że w środku można się wyprostować, a wszystkie biegną w poprzek i wzdłuż głęboko pod ziemią w tym dość skromnym małym wielkim mieście, które jest stolicą Norwegii. W miarę jak ten układ trawienny przenosiłby nas coraz głębiej we wnętrzności Oslo, dźwięk rozlegałby się coraz głośniej.

Nie jest to przyjemny dźwięk. Brzmi mianowicie jak odgłos dobiegający z gabinetu dentysty.

Odgłos wiertła, które wwierca się w emalię zęba, dziąsła i wrażliwe włókna nerwowe. Czasami burczy basem, a kiedy indziej wyje, w zależności od tego, co otacza jego obracającą się, twardą jak diament główkę.

No ale dobrze. W każdym razie nie jest to odgłos szeleszczącego, długiego na metr języka anakondy ani trzeszczenie pół tony napinanych mięśni-dusicieli, ani też ogłuszający huk paszczy rozmiaru nadmuchiwanego kółka do pływania, która zatrzaskuje się wokół swojej ofiary. Tak tylko o tym wspominam, ponieważ chodzą plotki, że taki wąż żyje w kanalizacji, i ponieważ w ciemności z lewej strony widać parę lśniących żółtych gadzich oczu. Więc jeśli już żałujecie, że się wybraliście w tę podróż, teraz możecie zrezygnować. Po prostu zamknijcie po cichu książkę, na paluszkach wyjdźcie z pokoju albo schowajcie się pod kołdrę. I zapomnijcie, że kiedykolwiek słyszeliście o kanalizacji w Oslo, o warczeniu dentystycznego wiertła i o wężach, które pożerają wielkie szczury wodne, średniej wielkości dzieci, a czasami też małych dorosłych, jeśli nie mają zbyt dużo włosów i za długiej brody.

Żegnajcie, niech wam się dobrze wiedzie. Tylko zamknijcie za sobą drzwi.

No i tak. Zostaliśmy więc sami.

Suniemy dalej brudną rzeką ku mrocznemu sercu miasta. Odgłos przeszedł już w ryk, widzimy światło, ale rozumiemy, że to nie jest ani raj, ani żaden dentysta z piekła rodem, lecz coś zupełnie innego.

Przed nami hałasuje maszyna na kołach. Sterczy z niej stalowe ramię, które najwyraźniej boruje dziurę w suficie kloacznej rury.

– We are almost there, lads! – woła największy z trzech mężczyzn. Stoją przy maszynie i świecą latarkami. Wszyscy są tak samo ubrani: w długie czarne skórzane buty, dżinsy na szelkach z podwiniętymi nogawkami i białe podkoszulki. Największy ma poza tym na głowie melonik. Ale właśnie go zdjął i ociera pot z czoła, więc możemy zobaczyć, że wszyscy trzej są ogoleni na łyso, a na czole, nad krzaczastymi, zrośniętymi brwiami, każdy ma wytatuowaną inną literę.

Słychać lekki huk i nagle wiertło zaczyna zawodzić jak rozpieszczony smarkacz.

– We are in – burczy ten z wytatuowaną na czole literą B i przekręca przełącznik. Odgłos wiertła powoli cichnie, a ramię dźwigu się opuszcza. Ukazuje się główka wiertła. To dopiero widok... W świetle latarek coś błyszczy jak największy diament na świecie. No cóż, błyszczy tak, ponieważ to jest największy diament na świecie. Całkiem niedawno skradziono go z kopalni diamentów w Afryce Południowej.

Facet z C wytatuowanym na czole podstawia pod otwór drabinę i wbiega po szczeblach na górę.

Pozostali obserwują go w napięciu.

Przez pięć sekund panuje cisza.

– Charlie?! – woła ten w meloniku.

Cisza panuje jeszcze przez trzy sekundy.

W końcu Charlie znów się ukazuje. Dźwiga coś, co przypomina cegłę, ale jest złote i najwyraźniej o wiele cięższe. Z boku wybito napis: NARODOWY BANK NORWEGII.

A pod spodem trochę mniejszymi literami: SZTABKA ZŁOTA NUMER 101.

– Help me, Betty – mówi Charlie. Ten z wytatuowanym B podbiega i bierze od niego złotą sztabkę.

– And the rest? – pyta największy i zdmuchuje kurz z melonika. Na czole ma wytatuowane A, lecz trochę trudno to teraz przeczytać, bo wielka zmarszczka marszczy całą literę.

– That’s all there is, Alfie.

– What?

Ci z was, którzy najlepiej znają języki, na pewno już się zorientowali, że trzej mężczyźni rozmawiają po angielsku, ale jeśli udamy, że zażyliśmy jedną z multilingwistycznych pigułek językowych doktora Proktora, dalszy ciąg rozmowy będzie brzmiał tak:

– Była tylko ta jedna, Alfie. Skarbiec bankowy jest już zupełnie pusty.

– To mają być całe rezerwy złota tego przeklętego banku narodowego? – Średni z mężczyzn, Betty, parska i wypuszcza z rąk złotą sztabkę. Sztabka z głuchym stukiem ląduje w bagażniku maszyny.

– Spokojnie, Betty – mówi Alfie. – Przynajmniej całkiem ładnie wygląda. Czyste złoto. I z wierzchu, i pod spodem. No, wracamy do domu, chłopcy.

– Cicho! – woła Charlie. – Słyszeliście to?

– Co?

– Syczenie.

– No nie – jęczy Alfie. – W kanalizacji nic nie syczy, Charlie. Szczury mogą piszczeć, a żaby kumkać, ale żeby usłyszeć syk, trzeba się zapuścić głęboko w dżunglę.

– No to zobacz!

– Co?

– Nie widzicie? Żółte ślepia! Mrugnęły i zniknęły.

– Może i są tu czerwone szczurze ogony i zielone żabie udka... – mówi Alfie – ...ale żeby zobaczyć żółte ślepia, musisz się zapuścić głębiej w dżun...

Przerywa mu ogłuszający huk.

– Hm... – Alfie gładzi się po podbródku. – Może jesteśmy w dżungli, chłopaki. Bo to bez wątpienia brzmiało jak odgłos paszczy węża, jeśli chcecie znać moje zdanie. A uważam, że powinniście chcieć. Więc jak...

– Jak sobie życzysz, Alfie – odpowiada Charlie. – To była paszcza węża?

– Owszem. A mama mówiła, że chciałaby coś ładnego z Oslo. Co powiecie na boa?

– Jupi! – Betty wyciąga z bagażnika ciężkiego żelaznego potwora. Ładuje potwora, który w dodatku jest niemieckim potworem, i strzela na oślep. Płomień z lufy karabinu maszynowego rozświetla kanały, a kule świszczą i walą w rury.

Dwaj pozostali świecą tam, gdzie Charlie widział żółte ślepia. Ale teraz nie widać nic oprócz trzęsącego się szczura, który stoi na dwóch łapach i wciska grzbiet w ścianę.

– No i klapa – szepcze Betty.

– Mamy już to, po co przyszliśmy – mówi Alfie i siada na meloniku. – Pakujcie się! Spadamy!

Towarzyszymy kropli deszczu w jej dalszej wędrówce przez rury kanalizacyjne do oczyszczalni ścieków i fiordu Oslo i słyszymy, jak ci trzej wrzucają sprzęt do maszyny i włączają silnik.

Ale ostatnią rzeczą, jaką słyszymy, jest...

Macie rację.

Sssssyk węża.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki