Doktor Proktor. Doktor Proktor i niemal ostatnie święta - Jo Nesbø - ebook

Doktor Proktor. Doktor Proktor i niemal ostatnie święta ebook

Jo Nesbo

4,8

Opis

UWAGA! KTOŚ WYKUPIŁ LICENCJĘ NA ŚWIĘTA!

ŚWIĘTY MIKOŁAJ ODMAWIA KOMENTARZA!

Na ulicy Armatniej trwają ostatnie przygotowania do Bożego Narodzenia, wszyscy już cieszą się z nadchodzących świąt. Ale nagle okazuje się, że niejaki pan Thrane wykupił licencję na święta i nikt nie może ich obchodzić, jeśli najpierw nie wyda majątku w jego sklepach. Bulek, Lisa i doktor Proktor nie godzą się na tę niespotykaną niesprawiedliwość i postanawiają uratować święta. Muszą się zmagać nie tylko z paskudnymi bliźniakami pana Thranego, wampirożyrafą w zegarze z kukułką, fińskimi myśliwcami, królem, który ma zagrzybioną piwnicę, lecz również z ponurym, cierpiącym na wypalenie zawodowe Świętym Mikołajem.

Biją dzwony, cicho pada śnieg. Święta jeszcze nigdy nie wisiały na cieńszym włosku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 200

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (110 ocen)
95
10
3
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SylwiaHelena

Dobrze spędzony czas

👍
10
ag1ata

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
10
jspacjer

Nie oderwiesz się od lektury

Uuytrdf
10
Niko2k10

Nie polecam

Trochę nudna
10
ayoola

Dobrze spędzony czas

Rewelacja
11

Popularność




Przełożyła z  norweskiego

Iwona Zimnicka

Ilustracje

Per Dybvig

WROCŁAW 2018
Tytuł oryginału
Kan Doktor Proktor redde jula?
Projekt okładki
MAGDALENA ZAWADZKA
Koordynacja projektu
NATALIA TWARDY, NATALIA STECKA
Redakcja
IWONA GAWRYŚ
Korekta
JOANNA RODKIEWICZ
Skład
KRZYSZTOF CHODOROWSKI
Copyright © Jo Nesbø 2016.
Illustrations copyright © Per Dybvig 2016
Polish edition © Publicat S.A. MMXVIII (wydanie elektroniczne)
Published by agreement with Salomonsson Agency
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora,
w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
Wydanie elektroniczne 2018
ISBN 978-83-245-8356-0

jest znakiem towarowym Publicat S.A.

Publicat S.A.

61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24

tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00

e-mail: [email protected], www.publicat.pl

Oddział we Wrocławiu

50-010 Wrocław, ul. Podwale 62

tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66

e-mail: [email protected]

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Ta historia zaczyna się o zmierzchu, późnym popołudniem w ostatnią niedzielę adwentu.

Śnieg grubą warstwą pokrył Norwegię, szczególnie Oslo, szczególnie, szczególnie ulicę Armatnią, a szczególnie, szczególnie,  s z c z e g ó l n i e  dziwaczny krzywy niebieski domek na samym końcu ulicy. Ktoś z jego mieszkańców powinien wkrótce wziąć się do roboty i odśnieżyć ścieżkę biegnącą obok przysypanej śniegiem gruszy od schodów do furtki. Czy nikt tam nie mieszkał? Ależ tak, między furtką a schodami widać było ślady stóp, zarówno małych, jak i dużych, za zamarzniętymi szybami paliły się świeczki, a z komina unosił się dym.

No a w kuchni przy stole siedziała Lisa, dziewczynka z sąsiedztwa. Rozmarzona, wpatrywała się przed siebie i słuchała Juliette, uśmiechniętej pani, która mieszając coś w garnku, opowiadała romantyczną historię o parze kochanków: najpierw się związali, potem się pogubili, ale odnaleźli się w Wigilię.

– Uwieeelbiam romantyczne historie, które są smutne pośrodku! – westchnęła Lisa. – Zwłaszcza gdy są też trochę straszne.

Juliette Margarin roześmiała się i dolała jeszcze nieco mleka do garnka.

– To dlatego, mademoiselle Liso, że siedzisz tu, w przytulnym cieple, i nie musisz przebywać wśród okropnych, strasznych, niewidzialnych stworów, które przed świętami krążą po świecie.

W tej samej chwili jęknęły zawiasy drzwi w sieni i do kuchni wpadł zimny powiew. Lisa i Juliette wymieniły spojrzenia. Do środka wszedł właśnie ktoś albo coś. Na drewnianej podłodze zaskrzypiały kroki.

– Kto... kto tam? – spytała Juliette drżącym głosem.

Odpowiedzi nie było.

– Kto... – zaczęła Juliette jeszcze raz i przerażona zasłoniła usta ręką.

W drzwiach do przedpokoju ukazał się straszny widok.

Stos drewna. Stos krótkich brzozowych polan unoszący się dwadzieścia centymetrów nad podłogą.

– O nie! Fruwający stos drewna! – pisnęła Juliette. – Czego chcesz od nas, niewinnych, bezbronnych kobiet?

– Jeść! – odpowiedział stos drewna.

– Mon Dieu! – westchnęła Juliette, bo jest Francuzką, a Mon Dieu! oznacza „Mój Boże!”. – Chcesz zjeść nas obie czy wystarczy ci ta mała? Zjesz cały dom czy...

– Jeść leguminę ryżową – odparł stos drewna.

– No to siadaj tu, przy piecu. – Juliette z powrotem odwróciła się do garnka.

Stos drewna przesunął się w powietrzu w stronę trzaskającego pieca, z hałasem wpadł do kosza na opał, a w miejscu, w którym zdawał się unosić nad ziemią, ukazał się niezwykle malutki chłopaczek. Miał jeszcze mniejszy zadarty nos i najmniejsze piegi, jakie kiedykolwiek widzieliście. Strzepnął śnieg ze swetra, a potem zaczął wyciągać brzozowe drzazgi z ogniście rudych włosów i z maleńkich uszu.

– Jesteś głodny, Bulku? – spytała Lisa.

– Głodny? – powtórzył malusieńki chłopczyk i wytarł nos rękawem swetra. – Pozwólcie, że wyjaśnię...

– O nie! – mruknęła Lisa.

– Kiedy wyruszałem na tę ekspedycję polarną, zdawałem sobie sprawę, że ryzykuję życie, i myślałem tylko o jednym – chłopczyk uniósł niewiarygodnie krótki palec wskazujący – o ratowaniu kobiet i dzieci... No cóż, przede wszystkim kobiet... od chłodu i głodu. Mając do dyspozycji wyłącznie proste narzędzia, bez jakichkolwiek urządzeń służących do komunikacji czy nawigacji, musiałem w pojedynkę przedzierać się przez śnieżne piekło, które cały czas groziło, że mnie pochłonie. Ale się nie poddawałem. Bo jestem Bulek, a Bulek nigdy się nie poddaje, Bulek...

– Bulek poszedł do garażu i przyniósł drewno – powiedziała Lisa, wskazując za kuchenne okno, gdzie księżyc oświetlał rozchwianą drewnianą szopkę przy furtce.

– Otóż to – potwierdził chłopiec. – Dlatego wychłodzony i wychudzony Bulek jest teraz odrobinę rozczarowany tym, że te kobiety i dzieci – głównie kobiety – dla których ryzykował swoje młode życie, nie posunęły się choć  t r o c h ę  dalej w przygotowaniu... – Bulek przewrócił oczami i osunął się na podłogę – ...leguminy ryżowej.

– Bulku, przecież nie było cię przez pięć minut!

– I za pięć minut będziemy już jeść – roześmiała się Juliette. – Zwłaszcza jeśli się podniesiesz i nakryjesz do stołu, Bulku.

Bulek się poderwał, wskoczył na kuchenny blat, otworzył szafkę i wyjął z niej talerze.

Nagle spod desek podłogi dobiegł huk.

– Co to było?! – zawołała Lisa.

– Och, to pewnie Viktor coś wynalazł.

Usłyszeli pospieszne człapanie po schodach do piwnicy i chwilę później w kuchni pojawił się niezwykle wysoki i chudy mężczyzna. Miał długie rozwichrzone włosy, nastroszoną brodę wokół szerokiego uśmiechu, niebieski fartuch wynalazcy i okulary, które po bliższym zbadaniu okazywały się okularkami pływackimi.

– Ukochana! – Z głośnym cmoknięciem wycisnął pocałunek na policzku Juliette. – Przyjaciele! Eureka!

– To znaczy „odkryłem” – szepnęła Lisa do Bulka, który wdrapał się obok niej na drewnianą ławę.

– Bulek to wie, kochaniutka – odparł Bulek. – Co pan wynalazł, doktorze Proktorze?

– Posłuchajcie mnie, przyjaciele! Ulepszyłem mydło czasu Raszpli, dzięki czemu do podróży w czasie i przestrzeni niepotrzebna już będzie specjalna wanna. – Profesor podniósł malutką buteleczkę po szamponie z malinowoczerwoną płynną zawartością. – Wlewa się mydło do jakiejkolwiek wanny, wiadra czy basenu i miesza, aż powstanie piana. Potem wystarczy się zanurzyć, pomyśleć o jakimś miejscu gdzieś daleko i o jakiejś dacie z przeszłości, a kiedy się wstanie, to pstryk! – i już się tam jest!

– Mon amour, jesteś geniuszem! – Juliette uściskała doktora Proktora tak mocno, że aż się trochę zarumienił.

– Dostanie pan Brodę Nobla! – Bulek stanął na ławie. – Będzie pan sprzedawał mydło czasu całemu światu! I będzie pan bogaty!

– Niestety, raczej mi to nie grozi. – Doktor Proktor się uśmiechnął. – To są bowiem ostatnie krople mydła czasu Raszpli, a teraz, kiedy jej nie ma, nikt nie zna odpowiedniej receptury, więc nie można wyprodukować go więcej.

– Za to my możemy wyprodukować więcej leguminy ryżowej! – Juliette postawiła garnek na środku stołu. – Zaczynajcie! Zobaczymy, czy uda nam się go opróżnić!

Natychmiast rzucili się na tradycyjną świąteczną leguminę przyrządzoną przez Juliette. Istnieje bowiem tylko jedna rzecz, którą Lisa i Bulek lubią bardziej niż leguminę ryżową Juliette, a mianowicie pudding karmelowy doktora Proktora. Bulek lubił zresztą wszystko, co miało karmelowy smak, dlatego stale nosił w kieszeni butelkę sosu karmelowego. Jego matka nie była mistrzynią gotowania, więc kiedy Bulek razem z siostrą jadł obiad, nauczył się odwracać uwagę mamy (na przykład wołając: „Spójrz, siedmionogi pająk!”) i błyskawicznie polewać danie odrobiną sosu karmelowego. Chociaż trzeba przyznać, że paluszki rybne z sosem karmelowym smakują dość dziwnie, a grochówka z sosem karmelowym – jeszcze dziwniej.

[...]