Dobrowolski i skarb z Meroe - Artur Pacuła - ebook + książka

Dobrowolski i skarb z Meroe ebook

Artur Pacuła

4,0

Opis

NOWA SERIA PRZYGODOWA ARTURA PACUŁY

Historia od której nie można się oderwać. W pierwszej części będą dramatyczne pościgi, nierozwiązane od stuleci zagadki i nagłe zwroty akcji. Konstanty Dobrowolski, młody polski

inżynier, przyjeżdża do Egiptu, by budować Kanał Sueski. Poznana w Kairze tajemnicza dziewczyna wplątuje go w polityczną intrygę i poszukiwania legendarnego skarbu z Meroe. Ścigany przez policję, szpiegów i buntowników, ucieka przez XIX-wieczny Kair. Jednocześnie próbuje rozwiązać zagadkę zostawioną przez sławnego rabusia antycznych klejnotów.

 

FRAGMENT:

Arabski przewodnik wziął łyk herbaty i zagryzł suchym kawałkiem pieczywa.

Bogactwa są na południe w państwie Kusz. Nie słyszał pan? – Ale Dobrowolski nie słyszał.
– Miasto Meroe.

Meroe? – Konstanty aż się wyprostował. – Nie zapomnę tej nazwy.

Tysiące lat temu powstała potęga, o której podbiciu można było tylko pomarzyć. Egipt prowadził z nią handel. Sprowadzał towary i niewolników. Ale nie miał dość siły na zwycięstwo w walce. Potem faraonowie stali się jeszcze słabsi, a cywilizacja Kuszu nabrała mocy. Królestwa Meroe i Napaty przez tysiąc lat były ośrodkami władzy i kultury w Afryce. Królowa Hatszepsut wywiozła tam statkami wonne drewno, mirrę, heban, kość słoniową, złoto i wszystko.

Jeśli w Meroe jest więcej skarbów niż w Gizie, to opowiadaj. – Inżynier uniósł się na łokciu.

Potem przyjechał ten Włoch i ukradł... – Przewodnik popatrzył na Kanał Sueski.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 321

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (10 ocen)
4
4
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
amoena28

Dobrze spędzony czas

Fajna przygoda.
00
Rebuz82

Nie oderwiesz się od lektury

Książka ciekawa, trzyma w napięciu. Nie brak w niej zwrotów akcji, a wydarzenia mają uzasadnienie i oparcie w logice. W końcu dobra ksiazka przygodowa w starym dobry stylu, napisana przez pisarza który może napisać coś jeszcze. Zarówno temat jak i główny bohater ma potencjał rozwojowy, i choć sama historia została domknięta, to są punkty do wyprowadzenia nowej opowieści. Do tego ciekawy główny wątek historyczny, który słabo się przebija w głównym nurcie, przycmiony histriami egipskimi...
00

Popularność




Projekt okładki

Monika Wojnarowska

Opracowanie graficzne

MIDAS

Redakcja

Anna Brzezińska

Korekta

Anna Brzezińska, Jadwiga Marculewicz-Olaś

Ilustracje

Agata Łankowska

Zdjęcie autora

Bartek Syta [barteksyta.com]

Opracowanie e¯wydania

ISBN EPUB: 978-83-66242-57-9

ISBN MOBI: 978-83-66242-58-6

© wydanie: Oficyna 4eM, Warszawa 2021

© Artur Pacuła 2021

03-307 Warszawa, ul. Gersona 39

www.4em.pl

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział 1

Początek

Rozdział 2

Wielkie otwarcie

Rozdział 3

Port Said

Rozdział 4

Kawa dodaje sił

Rozdział 5

Czego on tam szukał?

Rozdział 6

Piękna Afryka

Rozdział 7

Potrzebna służba

Rozdział 8

Do Kairu

Rozdział 9

Surduty, kamizeLki, meloniki

Rozdział 10

Muluchija i shoarma

Rozdział 11

Szaleńcza ucieczka

Rozdział 12

Układy

Rozdział 13

Bandyta czy gagatek

Rozdział 14

Nie znoszę brudnych butów

Rozdział 15

Panorama miasta

Rozdział 16

Ten alfabet nic nie znaczy

Rozdział 17

Prawdy, fałsze i różne teorie

Rozdział 18

Kompleks Al-Ghuriego czy meczet Al-Muayyada?

Rozdział 19

A przed nimi ściana

Rozdział 20

Idiota

Rozdział 21

Finezja uderzenia

Rozdział 22

Trudy dyplomacji

Rozdział 23

Rysuneczki coś mówią

Rozdział 24

Tajemnica muzeum

Rozdział 25

Nowe czasy, nowy styl

Rozdział 26

Wielkie otwarcie

Zakończenie

Od autora

Rozdział 1Początek

Silnik parowy westchnął ciężko. Potem ruszył powoli. Statek handlowy „Arkadia” kursujący na trasie z Neapolu do Bombaju wyruszał w swój kolejny rejs. Pierwszy przystanek zaplanowano w Port Saidzie, gdzie zaczynał się Kanał Sueski. Na pokładzie oprócz luków towarowych znajdowało się kilka kajut, które zostały zajęte przez podróżnych. Stali oni teraz na pokładzie i obserwowali manewry portowe wykonywane delikatnymi zmianami zmian ustawienia steru oraz obrotów silnika. Pomoc niosły małe łodzie, które pilotowały „Arkadię”. Wszystkie ruchy załoga miała wyćwiczone. Dlatego szybko wypłynęli na pełne morze.

Na dziobie stał młody mężczyzna. Bujne jasne włosy falowały na wietrze. Szczupła sylwetka i ledwo widoczny rzadki młodzieńczy wąs mogły być mylące. Przenikliwe oczy wpatrzone były w pracę marynarzy. Z entuzjazmem przyglądał się manewrom statku. Fascynację mechanizmami, konstrukcjami i inżynierią przejął od ojca. A ten umiał opowiadać i zarażać swoimi pasjami.

Wiatr śmielej wdarł się w olinowanie. Można było ulżyć silnikowi. Jedna krótka, sucha komenda poderwała wszystkich załogantów do stawiania żagli. Opowieści ojca stanęły przed oczami młodzieńca.

*

Jedna krótka, sucha komenda poderwała wszystkich. W ciągu kilku chwil stało się jasne, że zostali otoczeni. W oddali zamigotały błyski słońca odbijającego się od wypolerowanego uzbrojenia przeciwnika. Można by pomyśleć, że to tylko zabawa lusterkiem. Jednak nie miało to nic wspólnego z beztroską rozrywką. Nikt nie puszczał zajączków. Tupot butów oraz głośno wydawane rozkazy ze wszystkich stron nie pozostawiały wątpliwości. Byli otoczeni. Ponad piętnaście setek ludzi zebrało się na niewielkim terenie i czekało na decyzję dowódców. Widać było, jak dyskutują. Krysiński, Rucki i Wagner słuchali naczelnika Heydenreicha. Seria zwycięstw pod dowództwem tego ostatniego dawała poczucie pewności siebie. Jednak trudno było nie zauważyć, że dziś Rosjan było znacznie więcej niż powstańców.

– Do boju! – zawołał pierwszy głos. Zawtórowały mu inne. Widać było, że będą się przebijać. Należało się przedrzeć przez pierścień oblężenia. Zadanie trudne, ale nie było wyjścia. Krysiński i jego oddział mieli szczęście. Trafili na miejsce, którego Moskale nie domknęli. Udało im się wyrwać.

Wystrzeliły armaty. Nie było ich więcej niż dziesięć. Może nawet mniej. Jednak trafiały celnie. Nie było na co czekać. Ruszyli zwartym szykiem na Rosjan. Tamci tylko na to czekali. Padały strzały, błyskały szable i rozrywały się pociski. Herman Wagner, dowódca oddziału, padł trafiony w pierś. Panika i rozpacz zapanowały wśród polskich żołnierzy. Takiej porażki nie widzieli od wybuchu powstania w styczniu. Wszelkie marzenia o zwycięstwie padały razem z zabitymi. Złudzenia, że wyjdą z tego żywi, rozpłynęły się w letnim gorącym powietrzu.

Huk armat słyszalny był jak zza ściany. Głuchy i matowy, ale mącił w głowie. Działa nie strzelały często. Nie musiały, bo było już chyba po bitwie. W ustach czuć było smak tej ziemi. Tłustej i żyznej. Nikt nie myślał o uprawie. Była miejscem bitwy. Jedno oko się poruszyło, drugie było zupełnie zaklejone. Mężczyzna prawą ręką sięgnął do twarzy. Przetarł ją tylko po to, aby zetrzeć ciemne grudy. Wtedy nad nim pojawił się carski żołnierz. Zamachnął się karabinem. Zatrzymał go okrzyk. Moskal obejrzał się i stanął na baczność. Nadjechał dowódca na koniu. Mówili coś, ale trudno było zrozumieć z powodu dudnienia w uszach. Żołnierz kopnął go z całej siły i dał znak, żeby wstał. Potem, wbijając prawie bagnet w plecy, wyprowadził na drogę. Stało tam już mnóstwo powstańców. Część była ranna. Na polu bitwy zostało kilkaset ciał. Zapłakał nad nieżyjącymi przyjaciółmi.

Po kolei wyciągano jeńców i jeden z piśmiennych rosyjskich żołnierzy spisywał ich nazwiska. Wreszcie wypchnięto i jego.

– Nazwisko?! – zawył skryba.

– Dobrowolski… – wyszeptał.

*

Pieszo dotarli do Lublina. Wyglądali jak strachy na wróble. Całe odzienie poszarpane i rozdarte. Czamara przestała przypominać siebie. Naderwane rękawy i rozmaite dziury tworzyły dramatyczny obraz. Luźne spodnie nie były już wciśnięte w wysokie buty. Jeden z żołnierzy rosyjskich zabrał mu je zaraz na początku drogi.

Siedzieli na rynku w Lublinie otoczeni przez wartowników. Zaczął się właśnie kolejny, tym razem szczegółowy spis jeńców.

– Dobrowolski… Apolinary. – Przedstawił się.

– Urodzony kiedy? – Skryba mówił po polsku.

– W 1841 w Watynie. To powiat łucki – wyjaśnił jeniec.

– Aresztowany pod Fajsławicami w dniu 24 sierpnia 1863 roku. – Pisarz rosyjskiej armii powoli mówił na głos to, co zapisywał.

– Chyba wzięty do niewoli – wtrącił się Dobrowolski.

– Aresztowany! – warknął piszący. – Buntowników się aresztuje. Tylko żołnierze idą do niewoli.

Stojący obok wymierzył cios kolbą i Apolinary nie miał ochoty zgłaszać więcej żadnych uwag.

*

Pociąg toczył się przez wiele dni na północ. Poruszali się trasą Kolei Warszawsko-Petersburskiej, którą otwarto raptem rok wcześniej. Miała ponad tysiąc kilometrów. Nie poruszali się jednak według rozkładu. Mieli zatem dość czasu, żeby się policzyć. Z oddziału Heydenreicha zostało ich niewielu. Apolinary Dobrowolski przez dwa dni płakał, myśląc o poległych kolegach i przyjaciołach. Jego świat całkowicie się rozsypał. Nadzieje związane z powstaniem legły w gruzach. Trzeciego dnia już nie płakał. Romantyczne wyobrażenie o przyszłości wyzwolonej Polski odeszło w niepamięć. Przesłoniła je klęska wdeptana w żyzną ziemię pod Fajsławicami.

*

Pociąg dotarł do Petersburga. Większość podróżujących nigdy tam nie była. Mimo tragicznej sytuacji w bydlęcych wagonach wszyscy starali się wstać i przez szpary między deskami zobaczyć stolicę imperium. Spotkało ich rozczarowanie. Zobaczyli tylko zapuszczone zaplecze wielkiego miasta. Nie wjechali na Dworzec Warszawski ani Peterhofski. Zobaczyli tylko bocznice i mnóstwo błota. Drzwi wagonów otworzyły się z łoskotem. Pierwszych z brzegu wywleczono za kapoty i to, co z nich pozostało. Reszta wyskakiwała sama, żeby nie narazić się na uderzenie kolbą albo ostrzem bagnetu. Zrobił się straszny bałagan. Krzyki cierpienia i zawodzenia nad zmarłymi w podróży.

Dobrowolskiego ktoś pociągnął za naderwany kołnierz. O mało nie upadł pomiędzy wagony.

– Skąd was przywieźli? – po polsku, ale z silnym rosyjskim akcentem zagadał kolejarz.

– Z Lublina – szepnął jeniec. – Z powstania.

– Nic nie gadaj – powiedział mężczyzna, patrząc mu w twarz. – Kapotę zdejmuj i mundur zakładaj.

Apolinary przebrał się w ułamku sekundy. Nadal nie wyglądał jak kolejarz. Jednak musiał to zaakceptować.

– Gawarisz pa ruski? – zapytał miejscowy.

– Da – odpowiedział Dobrowolski.

– Idziesz do mnie. Pamiętaj, ulica Romienskaja 24.

Dobrowolski pokiwał głową.

– Jakby się kto pytał, to powiedz, że idziesz się umyć. – Znienacka wpakował mu garść błota prosto w twarz. – Tylko bezczelny masz być!

Potem pchnął go z rozmachem i pokazał kierunek, gdzie było wyjście do miasta. W olbrzymim bałaganie panującym na bocznicy żołnierze nie zwrócili uwagi na brudnego kolejarza idącego szybkim, pewnym krokiem w stronę głównej bramy.

*

Pewnym krokiem minął portową bramę w Sztokholmie. Dzięki obrotności pochodzącego z Polski kolejarza udało się do Petersburga ściągnąć trochę pieniędzy od rodziny z Warszawy. Łapówki pozwoliły wyrobić duplikat paszportu na nazwisko Aleksiej Dobrobylski oraz kupić znakomity surdut. Za dwa tygodnie odpłynie do Londynu jako przedsiębiorca spod Kijowa. Wreszcie był wolny! Wystarczyło tylko znaleźć niedrogi pokój hotelowy na czas oczekiwania na statek do Anglii. Nie musiał długo szukać, bo ci, którzy świadczyli tego rodzaju usługi, oczekiwali na podróżnych z Rosji. Widzieli, kiedy statek zawijał do portu. Jednak język, którym się porozumiewali, był kompletnie niezrozumiały. Na szczęście trochę rosyjskiego i francuskiego oraz odpowiednia gestykulacja pozwoliły jakoś się dogadać. Jeden z pośredników poprowadził Apolinarego uliczkami Sztokholmu aż pod sam hotel. Zostawił go, kiedy ten wszedł na pierwszy schodek wiodący do wejścia głównego.

*

Dobrowolski uniósł głowę. Nad wejściem był dość zniszczony napis „Royal Beds – Hot”, gdzie „Hot” było resztką po napisie „Hotel”. Obok wisiała tabliczka z adresem: Snowsfields, Borough of Southwark, London. Pieniądze przywiezione przez kolejarza z Warszawy do Petersburga gwałtownie się wyczerpywały. Apolinary nie miał pewności, na ile nocy wystarczy mu jego zasobów. A przecież musi jeszcze kupić bilet kolejowy do Paryża.

Za kontuarem, który był jednocześnie barem, stała uśmiechnięta młoda kobieta. Przyjrzała się mężczyźnie i zagadnęła:

– Welcome to London.

– I don’t speak English. – Tego nauczyli go jeszcze w Szwecji. – I speak French.

Pokręciła głową zmartwiona. Apolinary podrapał się po głowie i spróbował jeszcze raz.

– Gawaritie pa ruski?

Kobieta znowu pokręciła głową przecząco.

– A niech to szlag… – zaklął Dobrowolski.

– No to się jednak dogadamy – powiedziała ze śmiechem po polsku gospodyni.

– Tak się cieszę! – z ulgą zawołał mężczyzna. – Będę mieszkał blisko stacji i pomoże mi pani kupić bilet do Paryża. Sam pewnie nie dałbym rady.

Z zewnątrz doszedł ich gwizd lokomotywy i buchnięcie pary. Potem zapiszczały koła i pociąg ruszył.

*

Miarowy stukot kół lokomotywy szybko usypiał podróżnych. Odruchowo trzymali się za kieszenie, w których mieli najważniejsze rzeczy. Bilet kolejowy udało się kupić, choć nie było to łatwe. Teraz grzał Dobrowolskiego w wewnętrznej kieszeni surduta. Był jego największym skarbem. Ponad pół roku zajęło mu skontaktowanie się z rodziną we Francji. Nie wierzyli, że on to on. Według carskiej policji zmarł w transporcie na Syberię i został pochowany w Petersburgu. Taka wiadomość przyszła od jego matki. Dopiero wyjaśnienia od wujostwa z Warszawy zmieniły ich nastawienie. Do tego wszystkiego cała korespondencja odbywała się w konspiracji.

Fundusze skończyły się szybko. Przez to pół roku pracował, budując kamienice, mosty i londyńskie metro. To ostatnie zawładnęło nim zupełnie. Inżynierowie wymyślili kapitalny sposób na przewożenie ludzi pod ziemią. Dobrowolski osobiście przerzucał ziemię, kopiąc tunel kolejnej odnogi pierwszej kolejki – Metropolitan Line. Dzięki temu nauczył się angielskiego i bilet do Paryża kupił sam, bez pomocy tłumacza.

*

– Myślisz, że on mówi po francusku? – zapytała kuzynkę dziewczyna. Miała dwadzieścia lat i na tyle właśnie wyglądała. – Czy Polacy znają obce języki? Języki współczesnego świata?

– Valerie… – odpowiedziała kuzynka. – Nie podchodź do nas z takim lekceważeniem. Jesteśmy dumnym narodem i nie lubimy, kiedy się z nas żartuje. Zaraz z pociągu wysiądzie człowiek, który chwycił za broń w walce o niepodległość swojego kraju.

– Dobrze. – Uspokoiła ją Valerie. – Nie przyszłam tu rozmawiać z tym twoim Apolinarym, ale żeby chociaż „dzień dobry” powiedział.

Na peron Gare du Nord wtoczył się wolno pociąg ciągnięty przez sapiącą lokomotywę. Wysypali się podróżni. Z trzeciego wagonu wysiadł wyprostowany mężczyzna. Jego surdut nosił ślady zużycia, jednak był zadbany i czysty. Dobrowolski nie spojrzał nawet na oczekujących. Podniósł wzrok i z podziwem przyglądał się konstrukcji dworca. Był on jeszcze w budowie, choć koleje już go użytkowały. Budynek wyglądał imponująco. Podróżny zorientował się po chwili, że został sam na peronie. Ruszył do wyjścia. Kuzynka rozpoznała go po sposobie bycia. Przywitała się serdecznie, choć nigdy wcześniej się nie widzieli. Ucałował jej dłoń. Wymienili kilka szybkich zdań po polsku.

– No to chyba nie porozmawiamy – powiedziała do siebie Valerie.

– Dlaczego? – Apolinary przeszedł na francuski.

– Nie byłam pewna, czy mówi pan w naszym języku… – Dziewczyna poczuła się zbita z tropu.

– Każdy kulturalny obywatel świata mówi po francusku. Ale jeśli wola, to możemy rozmawiać po angielsku lub rosyjsku.

Valerie należała do młodych kobiet o radykalnych poglądach i mężczyźni nie robili na niej wrażenia, ale teraz zaczerwieniły się jej policzki z emocji. Apolinary też inaczej na nią spojrzał. Nie miała urody posągowej czy arystokratycznej, ale spodobała mu się bardzo. W jej oczach pojawiały się figlarne błyski, a twarz jaśniała ponadprzeciętną inteligencją. Miał świadomość, że brak ciętej riposty z jej strony to tylko efekt chwilowej słabości. Postanowił jej pomóc i zmienił temat.

– Piękny dworzec. – Wskazał na budowlę. – Interesuję się inżynierią. W Londynie budowałem metro.

– To już drugi budynek w tym miejscu. – Ucieszyła się Valerie, bo znała temat dzięki przyjaciołom brata. Eduard znał studentów i wykładowców inżynierów. – Pierwszy został zburzony, a całą fasadę przeniesiono do Lille. Ten powstaje dzięki inżynierom z École Nationale des Ponts et Chaussées.

– Krajowa Szkoła Mostów i Dróg? – Dobrowolski pokiwał z podziwem głową. – Tam będzie się uczył mój syn.

Obie panie spojrzały na niego zaskoczone.

– O ile oczywiście będę miał syna. – Zaśmiał się Apolinary.

*

– Jak mu damy na imię? – zapytała zmęczona, ale szczęśliwa Valerie. Na jej rękach spoczywał malutki, dopiero co narodzony chłopczyk. Apolinary Dobrowolski zasępił się. Niby miał wszystko przemyślane, ale nie podzielił się tym jeszcze z żoną. Popatrzył jej głęboko w oczy i powiedział:

– Konstanty Aleksander Dobrowolski. – Nabrał powietrza. – Urodzony 17 listopada 1865 roku.

Rozdział 2Wielkie otwarcie

Poruszenie było niebywałe. Cały Egipt żył tym świętem od wielu tygodni. Przygotowania trwały jeszcze dłużej. Po przezwyciężeniu ostatnich trudności prace ruszyły z miejsca i budowa Kanału Sueskiego dobiegła końca. Kedyw Ismail i Towarzystwo Kanału Sueskiego rozesłali tak wiele zaproszeń, że lista wydawała się nieskończona. Były ich tysiące, a urzędnicy pogubili się w liczeniu. Na czele były oczywiście koronowane głowy z całej Europy. Pierwsza potwierdziła przybycie cesarzowa Eugenia, pochodząca z Hiszpanii władczyni Francji. Potem dołączył cesarz Austrii Franciszek Józef. Następne były rodziny panujące w Prusach i Holandii. Wtedy już ruszyła lawina w przyjmowaniu zaproszeń. Wśród gości znalazło się też miejsce dla Dobrowolskich. Apolinary stał na balkonie hotelu ze swoim czteroletnim synem Konstantym Aleksandrem i pokazywał piękne miasto podekscytowane zbliżającą się fetą. Chłopiec musiał co chwila poprawiać niesforne jasne włosy.

– Kostek – zaczął mówić ojciec, zwracając się do niego zdrobniale. Potem poważnie dodał: – To wszystko specjalnie dla ciebie.

– Naprawdę, tato? – Nie dowierzał malec. – Tyle gości… Na moje urodziny?

– Oczywiście – potwierdziła mama, która w tym momencie dołączyła do nich na balkonie. – Wielkie święto wielkiego budowniczego.

– 17 listopada – kontynuował ojciec – specjalnie na twoją cześć, ustalono otwarcie kanału.

Chłopiec miał w oczach łzy wzruszenia. Nie mógł w to uwierzyć, ale przecież rodzice nie mieli zwyczaju go okłamywać. Poza tym wszystko zdawało się mieć logiczne wytłumaczenie. Przecież to nie przypadek, że te dwie daty się zbiegły.

*

Mieszkali w nowym hotelu w Port Saidzie. Kedyw Ismail poczynił niewiarygodne starania, aby uświetnić to wielkie i wspaniałe wydarzenie. Sprowadził inżynierów, aby zbudowali wygodne miejsca dla gości. Zatrudniono kucharzy z całej Europy, żeby jedzenie przybyłym smakowało jak w domu. Służba hotelowa mówiła wszystkimi językami cywilizowanego świata. Ismail miał świadomość, że Egipt przeżywa swoje największe chwile. Wielkie miasta Aleksandria, Kair i Ismailia zmieniły swój charakter, w niektórych miejscach upodabniając się do miast Starego Kontynentu. Na szczęście Valerie miała brata. Bez jego pomocy zdobycie biletu na statek do Egiptu było niemożliwe. Towarzystwa transportowe wyprzedały wszystkie miejsca nie tylko na regularnych liniach, lecz także na wszystkich dodatkowych rejsach uruchomionych z okazji otwarcia kanału. Z tego powodu musieli przybyć do Afryki kilka dni wcześniej. Dzięki temu byli świadkami przypływających władców świata. Już 13 listopada kedyw zawitał do Port Saidu na swoim jachcie „Marussah”. Wtedy bowiem przybyła tam para książęca z Holandii. Wielką sensację wzbudził emir Abd al-Kadir, przywódca buntu antyfrancuskiego sprzed prawie dwudziestu lat. Teraz jego obecność była znakiem wspólnoty krajów Zachodu i Wschodu. Jednak najważniejszym gościem była cesarzowa Eugenia. Konstanty miał ciągle przed oczami moment, kiedy jej jacht wpływał do portu przed południem poprzedniego dnia. Władczyni Francji była ostatnim gościem, najbardziej honorowym według protokołu dyplomatycznego. Jej ranga dorównywała pozycji Franciszka Józefa, ale przecież była kobietą. Kiedy mały Kostek mógł już rozpoznać twarze na jej statku, tata przeczytał na głos nazwę „Aigle”.

Potem, po przerwie podyktowanej koniecznością odpoczynku, rozpoczęła się religijna część uroczystości otwarcia. Na plaży powstała wielka trybuna, a obok dwa ołtarze: muzułmański i katolicki. Najpierw swoje modły odprawił mufti Kairu, czytając fragmenty Koranu, a potem kapelan cesarzowej zaintonował Te Deum. Swoją mowę wygłosił też przedstawiciel papieża. Egipt i Francja przeżywały moment triumfu.

Jednak dla Konstantego było tego wszystkiego za dużo. Pod koniec dnia słaniał się na nogach i prosił mamę o chwilę przerwy. Oboje rodzice nie chcieli się na to zgodzić. Byli tak zafascynowani wszystkimi gośćmi i uroczystościami, że nie zauważyli, kiedy chłopiec oddalił się i zszedł z trybuny. Okazało się, że nie tylko on znudził się sztywnym porządkiem imprezy. Za trybuną spotkał inne dzieci. Było ich kilkanaścioro. Mówiły różnymi językami, ale szybko znalazły jeden wspólny: zabawę w chowanego. Kostek ukrył się w tym samym miejscu co nieco starszy chłopiec. Tamten był elegancko ubrany, o lekko falujących włosach rozdzielonych równym przedziałkiem. Pod brodą miał nieskazitelną muszkę.

– Jak się nazywasz? – Okazało się, że mówi po francusku.

– Konstanty Aleksander. – Tata wbijał mu zawsze do głowy oba imiona.

– A ja jestem – odpowiedział ze śmiechem chłopak – Napoleon Eugeniusz Ludwik Jan Józef…

– Nie za dużo naraz? – Zdziwił się Kostek.

– Przecież nikt tak do mnie nie mówi na co dzień. – Zaśmiał się tamten i z dumą dodał: – Jestem po prostu Napoleon.

– Fajne imię – odpowiedział wesoło mały blondynek, bo najwyraźniej to imię nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia. Napoleon zmarszczył brwi, bo zawsze robiło wrażenie. Machnął jednak na to ręką. Wolał się bawić, bo niezbyt często miał na to czas i pozwolenie. W dodatku zawsze pod nadzorem ochrony.

– Najchętniej pobawiłbym się w poszukiwanie skarbów – szepnął Francuz.

– Tych z piramid? – Konstanty aż dostał wypieków z emocji.

– Nie… – Napoleon pokręcił głową – te już wykopali. Chodzi mi o wielkie skarby wspaniałej kobiety-faraona Hatszepsut. Tylko część wydobyto, ale wielka część została w ukryciu.

– W Kairze? – Kostek nie nadążał.

– Nie, na południu. W Meroe – wyszeptał chłopiec.

– Mam was! – zawołał chłopak wydelegowany do szukania.

Przez to gadanie ich odnaleziono i zabawa się skończyła. Kostek bardzo się tym zdenerwował. Uznał, że to niesprawiedliwe, bo przecież musiał zamienić kilka słów, a historia skarbów z Meroe była fascynująca. Inaczej byłoby to niegrzeczne. Ten, który ich odnalazł, roześmiał mu się w twarz. Był o kilka lat starszy i dwie głowy wyższy. Malec nie mógł znieść takiego upokorzenia. Rzucił się na niego z pięściami. Mimo skończonych właśnie czterech lat posiadał dar unikania ciosów. Jednak miał za mało siły, by powalić kogokolwiek. Jego uderzenia nie robiły na przeciwniku żadnego wrażenia. Pozostałe dzieci otoczyły bijących się ciasnym kołem. Nie próbowały ich rozdzielać, ciesząc się sensacyjnym pojedynkiem Dawida z Goliatem. Przeciwnik się denerwował, nie mogąc pokonać małego dzieciaka. W końcu jednak jeden z uników się nie udał i Kostek padł jak długi na piasek. Na policzku wyskoczył siniak. Na szczęście z nosa nie polała się krew. Dzięki temu będzie mógł się wytłumaczyć przed rodzicami. Przeciwnik miał dokończyć dzieła ostatnim ciosem wymierzonym w leżącego, kiedy Napoleon Eugeniusz Ludwik Jan Józef ruszył z pomocą i odciągnął napastnika. Wtedy zjawili się dorośli.

Małego Napoleona zabrało kilku zdenerwowanych oficerów armii francuskiej. Małego Dobrowolskiego zaprowadzono do rodziców. Był bardzo zaskoczony, że ani mama, ani tata nie zrobili mu żadnej awantury. Mama przytuliła go od tej mniej bolącej strony i nadal była wpatrzona we wspaniałych gości. Koronowane głowy przyciągały wzrok większości zgromadzonych. Jednak Konstanty był już na to wszystko po prostu zły. Dlatego umyślnie patrzył w inną stronę, jakby na złość organizatorom. Wtedy dostrzegł, że mężczyzna, który z całą pewnością jest tutaj jedną z najważniejszych postaci, nerwowo rozmawia z kilkoma osobami. Tamci prawdopodobnie przekazali mu właśnie jakąś niedobrą wiadomość. Wpatrywali się teraz w niego w oczekiwaniu na decyzję. Mężczyzna tymczasem ściskał nerwowo kapelusz, ale nie wpadł w panikę. Odszedł na kilka kroków i patrzył w dal, w kierunku Morza Śródziemnego. Chłopiec zauważył, że z prawej strony przeciska się jakiś człowiek. Idąc, wpatrywał się w próbującego podjąć decyzję mężczyznę. Ponieważ wszyscy siedzieli, trzeba było każdego grzecznie poprosić o zrobienie przejścia. Kiedy mężczyzna zbliżył się do Dobrowolskich, był już zmęczony i odruchowo odezwał się w ojczystym języku, a nie po francusku:

– Przepraszam – powiedział roztargniony.

– Dzień dobry. – Ucieszył się Apolinary, odpowiadając po polsku.

– Dzień dobry – odrzekł tamten odruchowo i dopiero po chwili się odwrócił. Modnie przygładzone włosy oraz bujna broda z wąsami tworzyły obraz prawdziwego budowniczego. Uchylił kapelusza, nie miał jednak czasu na dłuższe rozmowy. Dobrnął do końca rzędu i zbliżył się do ważnego decydenta. Tamten w kilku słowach wyjaśnił, co się stało, i Polak złapał się za głowę. Musiało to być coś zaskakującego i bardzo poważnego. Teraz rozmowę na uboczu śledził nie tylko Konstanty, lecz także ojciec. Zauważyli, że zapadły jakieś decyzje. Szef uśmiechnął się, udając spokój, poprawił wygląd i ruszył ponownie zajmować się honorowymi gośćmi. Mężczyzna z brodą nabił małą fajkę i zapalił. Skłoniło to Apolinarego do rozmowy. Zszedł z trybuny i podszedł do rodaka. Przy nodze ojca dreptał Konstanty, jak przyklejony.

– Dzień dobry. – Przywitał się jeszcze raz Dobrowolski.

– Dzień dobry. – Brodacz uprzejmie się pokłonił.

– Nazywam się Apolinary Dobrowolski. – Przedstawił się tata Konstantego, a chłopiec dygnął najlepiej, jak umiał.

– Stanisław Janicki. – Mężczyzna próbował okazywać spokój, ale wyczuwało się duże zdenerwowanie. – Miło spotkać rodaka tak daleko od kraju.

– Jest pan włączony w prace nad kanałem? – zapytał Apolinary.

– Tak, jestem inżynierem – z dumą odpowiedział Janicki.

– Wspaniale! – Zachwycił się Dobrowolski. – Taka budowla! Taka konstrukcja! Musi być pan bardzo szczęśliwy.

– To prawda, ale emocje podobne są do tych, kiedy otwieraliśmy most Kierbedzia w Warszawie.

– Wspaniale! – prawie zawołał Apolinary. – Mój syn też będzie inżynierem.

Brodacz wypuścił kłąb dymu i popatrzył na chłopca. Uśmiechnął się do niego. Tymczasem tata pochylił się i zapytał szeptem:

– Chyba macie jakiś problem… Widziałem, jak rozmawiał pan z kimś ważnym z kierownictwa.

– To był nasz najważniejszy szef, Ferdinand de Lesseps.

Dobrowolski pokiwał z podziwem głową. W ostatnich dniach cały świat uznawał go za jednego z największych wizjonerów nowoczesności.

– A jaki macie problem? – zapytał.

Kolejna porcja dymu zasłoniła na moment oblicze Janickiego. Jego twarz przybrała wyraz absolutnej tajemnicy. Najwyraźniej nie chciał niczego ujawnić.

– Przecież ja nikomu nie powiem. – Kontynuował Dobrowolski. – A może pomogę.

– Jest pan inżynierem? – bez przekonania zapytał brodacz.

– École Nationale des Ponts et Chaussées – odparł tylko Apolinary.

– Och! – Ożywił się Janicki. Uznał, że warto podzielić się kłopotem z absolwentem takiej znakomitej szkoły. Mimo wszystko mówił szeptem. – Przeprowadziliśmy kolejną kontrolę dna kanału i okazało się, że prądy naniosły w pewnym miejscu mnóstwo piachu. Mamy mieliznę…

– To chyba nie jest szczególny problem. To często się dzieje w kanałach.

– Tak, ale nie kiedy zbliża się oficjalne otwarcie w tym pięknym wytwornym towarzystwie. – Wskazał na zgromadzone tysiące gości. – Może się to skończyć kompromitacją.

Dobrowolski pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Ale wysłaliście pogłębiarkę…?

– Tak. Nie wiadomo jednak, czy zdążymy z robotą. Poza tym może wybrać materiał z dna tylko do pewnego poziomu i część statków nie przepłynie kanału jutro rano…

Apolinary zasępił się. Popatrzył w ziemię. Jego wzrok spotkał się z oczami syna. Konstanty patrzył tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale czekał na pozwolenie. Ojciec zauważył to i gestem nakazał mu mówić.

– Trzeba się zanurzyć i kopać głęboko – cichutko powiedział chłopiec.

– Dobra rada – z lekkim lekceważeniem powiedział Janicki. – Nie mamy jeszcze statków podwodnych. Rok temu taki okręt nurkujący zatopił w Ameryce zwykły statek w czasie wojny, ale żeby kopać w dnie…

Konstanty nie zasmucił się. Chciał dobrze i wierzył, że to jest możliwe. Jednak jego ojciec zamyślił się jeszcze bardziej.

– To jest bardzo dobra rada – powiedział głośno. – Musicie zatopić pogłębiarkę. Zalać ją wodą do granic możliwości. Wtedy zanurzy się głęboko i zbierze więcej piachu z dna. Kiedy skończy, wypompujecie wodę, wynurzy się i odpłyniecie w bezpieczne miejsce.

Brodacz prawie wypluł dym z kaszlem. Potarł nerwowo brodę.

– Ryzykowne, ale…

Nie pożegnał się nawet. Pobiegł w stronę innych inżynierów.

– Pomogliśmy, tato? – Konstanty patrzył w górę na ojca.

– Oby. Zobaczymy jutro.

*

To było wczoraj. Wieczór zakończył się tak wspaniałym pokazem sztucznych ogni, że mieszkańcy i goście z pewnością zapamiętają go do końca życia. Na pokładach jachtów trwały przyjęcia, a przywódcy państw odwiedzali się wzajemnie. Muzyka rozbrzmiewała w całym Port Saidzie i okolicach. Bawili się i tańczyli nie tylko rządzący światem, lecz także mieszkańcy Egiptu i wielka rzesza budowniczych kanału. Dla nich zorganizowano wspaniały festyn na brzegu. Zakończyło się to wszystko nad ranem. Dlatego wielu uczestników nie zaznało snu tej nocy.

Około szóstej rano ktoś zapukał do pokoju Dobrowolskich. Oni na szczęście poszli spać dość wcześnie. Kostek padł w końcu około północy, a rodzice na balkonie spędzili potem prawie godzinę. Dzięki temu spali dłużej niż większość przybyłych na otwarcie kanału.

Apolinary niechętnie wstał i podszedł do drzwi. Okazało się jednak, że nieznajomy arabski chłopiec przyniósł zaproszenie na statek, który miał przepłynąć przez kanał. Musieli tylko zdążyć na jego pokład przed ósmą rano. Krótka wiadomość na przyniesionej karteczce podpisana była przez Stanisława Janickiego. Zebrali się tak szybko, że mogli teraz stać spokojnie na balkonie i podziwiać początek dnia. Mieli czas na przekonanie czteroletniego Konstantego, że to wszystko dzieje się z powodu jego urodzin.

– Musimy jednak już iść. – Tata klasnął w dłonie. – Nie będą na nas czekać.

Zabrali niewielki bagaż spakowany tylko na kilka dni podróży i zeszli na dół. Recepcjonistę poinformowali, że pokój chcą zachować, bo wrócą najdalej za tydzień. Bali się opuszczać hotel, bo natychmiast ktoś mógł zająć ich miejsce. Mieszkali tak blisko kanału, że dotarli tam po kilku minutach. Krótkie nóżki nie były kłopotem, bo chłopiec biegł cały czas podekscytowany podróżą.

– Pan Apolinary! – wykrzyknął Janicki, kiedy zobaczył zbliżającą się rodzinę. – Jak miło państwa widzieć.

– Moja żona Valerie. – Dobrowolski przedstawił małżonkę po francusku.

Inżynier przygładził brodę zakłopotany i przeprosił w tym samym języku.

– Proszę się nie przejmować. – Valerie uprzejmie uśmiechnęła się do Janickiego. – Właściwie dzięki Apolinaremu rozumiem wasz język. Zwłaszcza te słowa, które mój mąż wyrzuca z siebie, kiedy jest zdenerwowany.

Zaśmiali się głośno. Tylko Kostek nie zrozumiał, o jakie słowa chodzi. Przy nim tata złościł się tylko po angielsku. Zresztą wejście na statek było teraz dla niego ważniejsze.

– Rozumiem, że się udało – konspiracyjnym szeptem powiedział Apolinary.

– Tak! – radośnie zawołał Janicki. – Pracowaliśmy całą noc. Udało się pogłębić niefortunne miejsce bardziej, niż było potrzebne. Dzięki pana sugestii.

– Muszę sprostować. – Dobrowolski się zatrzymał. – Pomysł jednak zgłosił Konstanty.

Pochylili się nad czterolatkiem, który wystraszył się, że coś zbroił. Nie poleciały mu jednak łzy po policzkach, bo był dzielnym chłopcem. Mężczyźni się uśmiechali, więc uznał, że wszystko w porządku.

– Pomogliśmy wczoraj? – zapytał.

– Pomogliście! Pomogliście jak jasna… – Janicki ugryzł się w język. Potem podał rękę Kostkowi i ścisnął ją mocno. Ruszyli w kierunku wybrzeża, gdzie czekała na nich łódź. Przepłynęli nią na statek, na którym przebywała ekipa inżynierów i urzędników pracujących przy Kanale Sueskim. Janicki przepchnął się między kolegami i dotarł do kolejnej grupy mężczyzn.

– Cyprian! – zawołał. – Zobacz, przyprowadziłem kolejnego rodaka. Pan Apolinary Dobrowolski oraz jego żona Valerie z synem Konstantym, wielkim inżynierem.

– O, jak miło! – Ucieszył się mężczyzna. – Jestem Cyprian Kuczewski, zajmuję się tutaj buchalterią.

– Pan Apolinary jest inżynierem z École Nationale des Ponts et Chaussées – z dumą wyjaśnił Janicki.

Dobrowolski zasępił się nieco i zakłopotał. Westchnął ciężko.

– Doszło do pewnego nieporozumienia… Otóż… – Nie wiedział, jak dobrze wytłumaczyć się z wczorajszych słów. – Tak naprawdę nie uczęszczałem do tej szkoły. Bardzo chciałbym, ale… może mój syn w przyszłości.

Atmosfera się zagęściła. Twarz Janickiego zrobiła się purpurowa. Kuczewski przełknął ślinę, widząc, co dzieje się z przyjacielem. Jednak ten umiał szybko rozważać wszystkie okoliczności. Zaśmiał się w głos, aż zanosił się ze śmiechu. Pozostali nie rozumieli, co się stało. Oszalał?

– Dobrze, że nie wiedziałem – wykasłał, kiedy jako tako doszedł do siebie. – Gdybym wiedział, nie przekonywałbym swoich kolegów. Oni nie wprowadziliby planu w życie. Pogłębiarka nie wydobyłaby tyle piasku…

Machnął ręką, bo dalsze tłumaczenia nie były potrzebne. Wszyscy zrozumieli, że ten ciąg wydarzeń kończył się na chwili obecnej i wyruszeniu wszystkich statków w podróż na południe kanału. Gdyby nie nieporozumienie z dnia wczorajszego, nie można by kontynuować uroczystego otwarcia.

– Może szkoda, że nie było was z nami później, bo mieliśmy jeszcze jeden kłopot – szepnął do Apolinarego. – Kiedy udało nam się opanować kryzys z mielizną, okazało się, że z niewiadomych przyczyn fregata egipska stanęła w poprzek kanału. Mieliśmy ją nawet wysadzić w powietrze na rozkaz kedywa.

– A nie można było jej przestawić? – wtrącił się Kostek. Pokazał, jak przestawia jedną ręką zabawki z miejsca na miejsce.

– Tak zrobiliśmy. – Zaśmiał się inżynier. – Maszyny nie działały i musieliśmy użyć siły ludzkich rąk. Ściągnęliśmy tysiącosobowy oddział wojskowy i za pomocą lin przywróciliśmy statkowi właściwy kierunek.

Stanisław Janicki zamilkł, kiedy z pięknego jachtu cesarzowej Eugenii doszedł ich dźwięk dzwonka okrętowego dający sygnał do odpłynięcia. Gwizdek bosmana dał znać załodze, by rozpoczęli manewry. Żagle były oczywiście zebrane, a maszyna parowa gotowa do pracy. Statek stał już pośrodku kanału uczepiony na małej kotwicy. Jej łańcuch zadzwonił teraz wybierany na pokład. Jacht ruszył powoli. Kapitan nie prowadził jeszcze swojego pięknego statku tak długim kanałem. Stres zwiększała świadomość, że za nim w tę samą podróż ruszyło siedemdziesiąt siedem innych jednostek. Łatwo było doprowadzić do zderzenia i zablokowania kanału. Na mostku honorowe miejsce zajęła cesarzowa, a towarzyszył jej Lesseps. Na obu brzegach wiwatowały tłumy robotników, turystów i mieszkańców Egiptu.

*

Rodzina Dobrowolskich stała oparta o reling na statku. Patrzyła z dumą na wspaniały efekt pracy ludzi stojących wokół niej. Ich inżynierskie talenty przyczyniły się do wybudowania największej tego typu konstrukcji na świecie, która skróciła drogę z Europy do Azji o kilka miesięcy.

– Co pan teraz będzie budował? – zapytał Apolinary Janickiego.

– Wrócę do Warszawy – odparł z uśmiechem inżynier. – Jeden most już tam budowałem. Czas na więcej.

– Mnie nie będzie dane… – Zasmucił się Dobrowolski.

– Musiał pan uciekać? – Brodacz popatrzył mu głęboko w oczy. – Pan jest…

– Powstańcem. – Dokończyła Valerie. – Emigrantem bez możliwości powrotu do ojczyzny.

– W takim razie… dlaczego syn nosi takie imiona? – Zdumiał się budowniczy. – Konstanty, jak namiestnik rosyjski, gnębiciel naszej młodzieży i polskich oficerów? Aleksander, jak „miłościwie” panujący car, brutalny pacyfikator powstania, w którym brał pan udział. Przed chwilą myślałem, że jest pan rusofilem i sympatykiem idei panslawistycznej…

– Nie, nie jestem – z powagą odpowiedział Dobrowolski. – To ku przestrodze. Chcę, aby syn nigdy nie wpadł na taki pomysł jak ja, żeby umierać za ojczyznę. Dla wolnej Polski trzeba żyć, a nie umierać… Te imiona mają mu o tym zawsze przypominać.

Zrobiło się bardzo poważnie. Janicki doskonale rozumiał, co właśnie poznany rodak chce mu powiedzieć. Myślał o tym, jak różne miał opinie na temat tego mężczyzny. Najpierw sądził, że to zwariowany konstruktor i wynalazca. Potem wziął go za wybitnego inżyniera. Prawdopodobnie zwolennika obecności wielkiej Rosji w Polsce. Okazało się, że to złamany przez wojnę marzyciel.

Posępną atmosferę przerwała grupa francuskich kolegów Janickiego, która podeszła do Polaków.

– Czy to jest ten twój cudotwórca i ryzykant? – zawołał rozbawiony młody człowiek. Spod brody Stanisława wydobył się szeroki uśmiech. Przedstawił sobie wszystkich nawzajem. Nie zapomniał o Konstantym, którego opisał jako głównego inspiratora akcji z pogłębiarką.

– Kiedy studiował pan w Paryżu? – zapytał jeden z inżynierów. – Nie pamiętam pana nazwiska.

– Doszło do nieporozumienia. – Janicki wpadł w panikę. – Pan Apolinary nie ukończył waszej uczelni.

– Gdzie zatem…?

– Budowałem podziemną kolej w Londynie – wtrącił się Dobrowolski. – Pierwsza linia metra jest ciągle przedłużana. Poza tym pomysł z pogłębieniem był jednak Kostka.

Wskazał na syna, a inżynierowie zaśmiali się życzliwie i poklepali malca po plecach. Janickiemu ulżyło. Nie musiał niczego więcej tłumaczyć. Konstanty i ojciec popatrzyli na siebie z dumą. W tym momencie uwagę wszystkich przykuł gwizd wypuszczanej pary na jachcie cesarzowej. Wchodzili w długi, prosty odcinek kanału.

*

Kawalkada siedemdziesięciu siedmiu statków dopłynęła do jeziora Timsah, gdzie spotkała egipskie okręty płynące od strony Suezu. Wszyscy zatrzymali się na noc w Ismailii, mieście, które ledwie dwa lata temu założył Lesseps. Teraz trwały tu uroczystości. Luksusowy pałac kedywa przyjął ponad pięć tysięcy gości. Wcześniej odbyły się wycieczka na wielbłądach w kierunku pustyni i pokazy folklorystyczne. Następnego dnia zrobiono przerwę na Jeziorach Gorzkich, aby w końcu 20 listopada wypłynąć na Morze Czerwone. Konstanty nigdy nie widział czegoś równie wspaniałego. Obrazy z otwarcia kanału miał cały czas przed oczami, nawet kiedy spał. Myślał, że już nigdy niczego piękniejszego nie zobaczy. To były najlepsze urodziny, jakie mógł mu ktoś zorganizować. Przez tych kilka dni tyle się działo, że potem chłopiec spał kilkanaście godzin.