Dni marzeń - Pisarska Ewa - ebook + książka

Dni marzeń ebook

Pisarska Ewa

3,8

Opis

Kreszówek to mała, nudna mieścina w pobliżu Wrocławia, do którego uczniowie tutejszego liceum wybierają się niczym do wielkiego świata na imprezy, zakupy, przejażdżki.

    Podobnie czyni także cicha, nieśmiała maturzystka Anka, której pozbawione celu życie toczy się między szkołą, domem a wąskim gronem koleżanek. Wszystko zmienia się jednak, gdy wraz z nastaniem nowego roku szkolnego w klasie zjawia się fascynująca Emilia. Wyglądająca niczym instagramowe influencerki bogata i próżna dziewczyna ożywia miasteczko i zmienia życie Anki, stopniowo wprowadzając do niego coraz więcej chaosu.

Powoli Dni marzeń zamieniają się w dni koszmarów.

   Czy Ance, jej chłopakowi Kubie, najlepszej przyjaciółce Kaśce oraz nowym znajomym, poznanym w nietypowych okolicznościach, uda się zawalczyć o lepszą przyszłość?

 I jaką cenę zapłacą za swoje decyzje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
0
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AsiaJoKam

Dobrze spędzony czas

Treść ok, ale korekta marna. Błędy, nawet o zgrozo! ortografia kuleje, język, stylistyka.
00
Ewelina2611

Dobrze spędzony czas

"Dni marzeń" Ewa Pisarka LUCKY Wydawnictwo to historia o szukaniu swojej drogi, przepisu na siebie i swoje życie. Nastolatki coraz częściej popadają w depresję, nie radzą sobie ze stresem i lękiem. Często zaniżona samoocena, powoduje kłopoty w relacjach. " Zamykała oczy, próbując o niczym nie myśleć, ale świat nie znikał, wręcz przeciwnie". Anna Wierzbowska wiedzie w miarę spokojne i poukładane życie w Kreszówku nieopodal Wrocławia. Nieśmiała, bez planu na przyszłość, mająca niewiele koleżanek wraca po wakacjach do szkoły. Już w pierwszy dzień szkoły Anka zwraca uwagę na nową koleżankę Emilię Promieńską. Jest zafascynowana jej stylem ubierania, sposobem bycia. Po cichu marzy, żeby być taka jak ona. Dziewczyny nawiązują kontakt, zaczynają chodzić na imprezy, a szkolna palarnia jest ich punktem obowiązkowym - to właśnie tam jest najciekawiej. Do tego Kuba, który tak podoba się Ance zwrócił na nią uwagę. Szkolne obowiązki, nauka, dom i stare koleżanki schodzą na dalszy plan. Dopiero ...
01



Copyright © Ewa Pisarska Copyright © 2022 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Autor zdjęcia: Timon Klauser (unsplash.com)
Skład i łamanie: Piotr Skrzypczak
Redakcja i korekta: Katarzyna Koćma
Wydanie I
Radom 2022
ISBN 978-83-67184-26-7
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Rozdział 1

W pierwszy wrześniowy poranek Anka obudziła się wcześniej niż zwykle. Budzik nie zdążył się jeszcze rozdzwonić, a ona, zupełnie już przytomna, stała przed jesionową szafą w poszukiwaniu czegoś wyjątkowego. Może biała koszula i szare rurki z czarnym lampasem? Do tego beżowa szminka plus ekstra rzęsy? A może zwinie włosy w wytworny kok na czubku głowy? Albo wszystko naraz? Gdyby dorzuciła jeszcze te kolorowe bransoletki i czarne kolczyki, byłoby inaczej niż zawsze.

Wdrapała się na krzesło i z najwyższej półki w szafie wyciągnęła karton z zamszowymi mokasynami. Stanęła na palcach i lekko się chwiejąc, odnalazła dłonią łańcuszek ukochanej chanelki. Bransoletki wrzuciła z powrotem do szkatułki, uznając je za dziecinne. Zostawiła za to duże czarne kolczyki sięgające do połowy szyi. Prezent od ciotki Agnieszki, siostry mamy. Tegoroczna świeżynka prosto z bułgarskiego straganu. Na pewno nikt w szkole takich nie ma. Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się sama do siebie. Wyszło naprawdę dobrze.

Szła wolno, przeglądając się w sklepowych witrynach. Z zadowoleniem prezentowała wysoko upięte włosy i nowiutkie szylkretowe okulary, które wypatrzyła jeszcze w lipcu na internetowej promocji. Nie musiała się spieszyć. W Kreszówku poranki są ciche i spokojne. Kilka urzędów i sklepów, dwa przedszkola i cztery szkoły to za mało na korki czy nerwową gonitwę. Wszędzie jest blisko i po drodze. Można chodzić dookoła, a i tak zdąży się na czas. Centrum tutejszego świata stanowił niewielki Rynek z ratuszem, kwietnikami i fontanną. Kilka kroków dalej, w przytulonym do kościoła dawnym kolegium jezuickim, urządzono LO nr 1.

W auli na pierwszym piętrze jak co roku o tej porze zbierali się uczniowie, czekając na uroczyste rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Ustawiali się klasami, witali, szpanowali opalenizną i nowymi ciuchami. Niektórzy, nieco speszeni, niespokojnie rozglądali się w poszukiwaniu znajomych twarzy, inni głośno i z przytupem wskrzeszali uśpione na czas wakacji życie towarzyskie. Mimo wczesnej godziny słońce świeciło mocnym letnim światłem wprost w duże wschodnie okna. Mieszały się zapachy potu, perfum i świeżo pomalowanych w trakcie wakacji ścian. Najodważniejsi postanowili przeczekać całe zamieszanie w parku naprzeciwko albo w palarni na tyłach szkoły, dając światu do zrozumienia, że nigdzie się nie spieszą.

Anka, ściśnięta pomiędzy Kaśką i Zosią, już po pięciu minutach marzyła, by usiąść w jakimś chłodnym i cichym kącie. Kok chwiał się na głowie, grożąc zawaleniem, okulary zaparowały, a koszula lepiła się do pleców. Po porannym glamourze zostało tylko wspomnienie. I po co tak się starała? Później wcale nie było lepiej. Wdrapanie się na drugie piętro pod salę języka polskiego przypominało mały survival. Schody przeżywały prawdziwe oblężenie, jak te Hiszpańskie w Rzymie, które widziała w programie o podróżach. Poczuła się jak w ulu. Gwar, przepychanki, a w tym wszystkim zagubione pierwszaki błąkające się grupkami po prostokącie gmachu, między wschodnim a zachodnim barokowym skrzydłem.

Kiedy wściekła i zmęczona dotarła w końcu do sali, usiadła obok Kaśki w ich ulubionej trzeciej ławce, w rzędzie przy ścianie.

– Masakra jakaś – westchnęła i opuszkami palców oklepała twarz, próbując zetrzeć krople potu i uratować w ten sposób resztki makijażu.

Trzymały się razem chyba od przedszkola. Anka wysoka i szczupła, z ciemnymi włosami do pasa, Kaśka trochę niższa i okrąglejsza, od zawsze ścięta na chłopaka. Anka od jakiegoś czasu coraz bardziej rozstrojona, Kaśka z roku na rok rozsądniejsza, a od niedawna z planem na przyszłość. Nigdy do siebie nie pasowały, ale żyć bez siebie nie mogły.

– Witam was serdecznie po wakacjach – przemówiła z werwą wychowawczyni, pani Jagoda Mól. – Moi drodzy, to nie będzie łatwy rok, przed wami matura, ważne decyzje. Mam nadzieję, że wypoczęliście przez te dwa miesiące, przemyśleliście, co dalej. Pamiętajcie o wyborze fakultetów. Od jutra zabieramy się do pracy. Mam dla was nowy plan lekcji. Czy samorząd klasowy zostaje ten sam czy chcecie coś zmienić?

Nie, nikomu nie chciało się niczego zmieniać. Siedzieli ospali i już znudzeni, pomimo że to dopiero początek. Dziesięciu chłopców i piętnaście dziewcząt.

– W porządku, jak chcecie. – Nauczycielka wyciągnęła z szuflady biurka plik kartek. – To poproszę ciebie, Zosiu – zwróciła się do filigranowej brunetki z pierwszej ławki – rozdaj te plany. No i jeszcze coś. – Pani Jagoda uśmiechnęła się. – Jak już pewnie zauważyliście, jest z nami nowa koleżanka.

Pewnie, że zauważyli. Umierali z ciekawości. Już w trakcie apelu podekscytowani wymieniali między sobą najgorętsze newsy, a miasteczko plotkowało co najmniej od miesiąca. Promieńscy wprowadzili się w sierpniu. Z hukiem i pompą zajęli starą willę na Kasztanowej, rozpalając wyobraźnię zazdrosnych sąsiadów. A gadania, jak zwykle, było dużo. Że niby ten dom to tylko na jakiś czas, bo kupują działkę za osiedlem i będą budować prawdziwą rezydencję, że stary Promieński chce odrestaurować kamieniczkę „Pod Wilkiemˮ na Rynku i zrobić tam aptekę z przychodnią, albo że ta ich córka, to taka ładna, że w Anglii modelką była. I niby skąd to ludzie mogli wiedzieć?

– Emilko, pokaż się nam! – Wychowawczyni podeszła do przedostatniej ławki w środkowym rzędzie.

– Cześć – odezwała się smagła blondynka.

– No proszę, wstań śmiało, kochanie – zachęcała nauczycielka.

Dziewczyna podniosła się i omiotła wzrokiem całą klasę.

– Cześć! – powtórzyła już nieco pewniej i głośniej.

Patrzyli zachwyceni. Wszyscy. Dziewczyny i chłopcy.

– Zostawię was samych, poznajcie się, porozmawiajcie, zaniosę coś do sekretariatu i za moment wracam. – Pani Jagoda wyciągnęła spod biurka szary karton z zeszłorocznymi papierzyskami i zniknęła za drzwiami.

Zaczęli niemal równocześnie, przepychając się z pytaniami i zaczepkami.

– Podobno mieszkałaś w Anglii?

– Kupiliście willę koło parku?

– Czego słuchasz?

– Gdzie idziesz po maturze?

Chyba na to czekała. Zachowywała się tak, jakby czuła, że wszystko, co ma, jest najlepsze. Mówiła i mówiła. Jakieś miasta, sprawy, nazwy, których Anka nie znała. W zimie to, latem tamto. Obozy, wycieczki, snowboardy, imprezy. Była taka obyta, zagraniczna i pięknie pachniała. Kiedy mówiła, gestykulowała. W jej amarantowych paznokciach odbijało się światło, a na opalonym nadgarstku brzęczały dwie srebrne bransolety z nawleczonymi po brzegi błyszczącymi charmsami. Wydawała się idealna. Celebrytka. Anka nie spuszczała z niej wzroku, śledząc z fascynacją każdy gest i wsłuchując się w to, co opowiadała. Dotychczas takie dziewczyny widywała co najwyżej w amerykańskich serialach albo w instastory influencerek. Teraz miała ją na wyciągnięcie ręki.

Emilia Promieńska.

Już pierwszego dnia stała się najważniejszą osobą w klasie.

Po powrocie do domu Anka wskoczyła w ulubiony pluszowy dres, zaparzyła kawę i zamknęła się w pokoju. Włączyła laptop i na Facebooku odnalazła stronę nowej koleżanki. Na profilowej fotografii uśmiechnięta blondynka w białej krótkiej sukience pozowała na tle lazurowego morza. Fotograf ujął ją z boku. Opalona prawa noga wysunięta do przodu, ręce zgięte i odchylone do tyłu, pierś seksownie wypięta i rozwiane długie włosy. Wyglądała jak gwiazda fitnessu albo kina. Anka przybliżyła twarz do monitora, jakby chciała wyśledzić każdy szczegół. Po chwili podeszła do lustrzanych drzwi szafy i spróbowała powtórzyć gesty ze zdjęcia. Rozpuściła włosy i odchyliła głowę do tyłu tak mocno, że niemal straciła równowagę. Nie o to jej chodziło. Zamiast morza, w tle odbijały się szlaczki tapety. Dresy smętnie zakryły figurę. Wyprostowała się, wystawiła sama do siebie język i wróciła do biurka. Z wypiekami na twarzy przeglądała kolejne zdjęcia: ciepłe kraje, joga na plaży, spacer w parku, latte w Madrycie, cuda, a wszystko jak z portalu dla modelek. No i te komentarze:

That is so cute!!! Very pretty !! Wielki świat. Zupełnie inny niż jej. Począwszy od małego pokoiku na czwartym piętrze szarego bloku. Z jednej strony, dobre i to. Taka Kaśka gniotła się razem z młodszym bratem łóżko w łóżko i tylko pomarzyć mogła o własnym kącie. Anka jedynaczka miała do dyspozycji całe 12 m2, na których ledwie mieściła się wąska wersalka, biurko pamiętające czasy zerówki i najnowszy nabytek: szafa. Pół roku marudziła o jesionowe cudo z lustrzanymi drzwiami. Z szafy była bardzo dumna, za to nienawidziła tych wszystkich zasłonek, serwetek i koców, którymi mama otulała jej pokój. Jeszcze bardziej przypominały, że mieszka na końcu świata. Za granicą również nigdy nie była, chyba że Czechy się liczą. Ale to też nic specjalnego. Szkolna wycieczka na koniec podstawówki, więc nawet nie było się komu pochwalić. Pół miasteczka odprowadzało ich do autobusów. Rodzice Anki nie znosili wyjazdów. Żadne all inclusive ani objazdówki autokarem nie wchodziły w grę. Zresztą nawet do Wrocławia końmi trzeba ich wyciągać, chociaż to rzut beretem. Szczyt szaleństwa to jezioro i kemping w Sławie, a jeszcze kiedyś, kiedy była mała, glinianki tuż za miastem. A to i tak stare dzieje. Teraz mama na co dzień pracowała na stoisku monopolowym w osiedlowym spożywczaku. Użerała się z pijakami od rana do wieczora, a kiedy wyszarpała parę dni wolnego, biegła na działkę po babci sadzić albo pielić pomidory i ogórki. Gdzie by tam miała głowę do Madrytów albo innych Paryżów. Tym bardziej ojciec. A tu proszę! Anka z zazdrością patrzyła na wciąż jeszcze niezmieniony adres Emilii:

„London”, i do tego 1153 znajomych. Boże – pomyślała – tak to można żyć.

– Ania! – usłyszała głos ojca.

Spojrzała na zegarek. Była szesnasta. Od dwóch godzin spacerowała po świecie nowej koleżanki i jej zagranicznych znajomych. Zupełnie wyleciało jej z głowy, że miała odgrzać pieczeń na powrót ojca. Mama jeszcze przed wyjściem do pracy przypominała jej o tym z pięć razy. Wstała zza biurka i wychyliła głowę przez drzwi.

– Tak, tato?

– Gdzie mama? – Zawsze pytał w ten sam sposób, z pomieszaniem irytacji i bezradności.

– Mama przecież w sklepie, odgrzać ci coś? – Pomyślała, że szybko poda mu ten obiad i czmychnie do swojego pokoju. On i tak chwilę potem zaśnie na kanapie przy telewizorze, będzie spokój na przynajmniej dwie godziny. Aby do powrotu matki.

Ojciec usiadł przy stole i zapatrzył się w okno. Mieszała zupę i ukradkiem zerkała na jego twarz. Zmęczoną, poszarzałą. Pomyślała, że wygląda jak kameleon małego Irka z drugiego piętra. Kiedyś poprosił ją o pomoc przy jakimś wypracowaniu, że niby Anka się zna, to chyba mama takich głupstw naopowiadała. Nie było wyjścia, posiedziała z młodym dwie godzinki i coś zmontowali, ale najbardziej zapamiętała kameleona w szklanym terrarium. Biedak trwał niemal nieruchomo wpatrzony w jeden punkt. Pomyślała wtedy, że jego życie nie ma sensu, tyle że on chyba o tym nie wie. Po prostu się urodził i teraz oddycha, je i wydala. Nic więcej. Żadnych większych myśli, żadnych zmian. Chwila wysiłku, żeby złapać szarańczę wrzucaną przez Irka co parę godzin. I teraz, kiedy patrzy na ojca, trudno jej nie mieć tego skojarzenia. Znieruchomiał, zastygł. Nie mogła sobie wyobrazić, że mógł być kiedyś młodym mężczyzną. A może taki stary już się urodził? Czasem jakaś niewygoda, która zalęgnie się w jego duszy, wprawia go w lekki ruch, tyle że jest to zawsze ruch do matki lub Anki w postaci domagania się pomocy albo posłuszeństwa. Tak, jakby musiał co jakiś czas sprawdzić, czy jest wystarczająco ważny i widziany w tym domu. Nakarmiony i uspokojony zastyga ponownie do następnego niepokojącego go wewnętrznego szmeru.

Postawiła talerz z zupą na stole.

– Jedz, tato. – Podała mu łyżkę i podsunęła koszyk z chlebem.

Jadł, cicho siorbiąc.

– Drugie ci zagrzać? – Patrzyła jak łapczywie obciera skórką chleba resztki zupy z talerza.

– A to jeszcze nie zagrzane? – Popatrzył zdziwiony na córkę.

Nic nie odpowiedziała. Ukroiła kawałek mięsa i wrzuciła na patelnię, dosypała ziemniaki. Olej skwierczał, mięso i ziemniaki brązowiały. Matka by się wściekła, miała odgrzać w piekarniku, bo tak niby lepiej. Pomieszała chwilę i wrzuciła wszystko na duży talerz.

– Tu masz surówkę. – Podsunęła mu miskę z kiszoną kapustą. – Pójdę do pokoju, pouczę się.

Ojciec milcząco kiwnął głową.

Cicho zamknęła za sobą drzwi i usiadła przy biurku. Otworzyła Facebooka i ponownie zajrzała na profil Emilii. Kliknęła Zaproś. Na pewno odpowie, może nawet popiszą na Messengerze. Ciekawe, co teraz robi? Pewnie siedzi u kosmetyczki albo na masażu. A może pojechała do Wrocławia na zakupy? Krąży po najlepszych butikach, wybiera i przebiera w luksusowych ciuchach. Marudzi, robi miny, a ekspedientki uwijają się wokół niej jak mrówki. Taka dziewczyna nigdy się nie nudzi.

Ułożyła się na kanapie i sięgnęła po zaległe kolorowe czasopisma. Nic z tego. Żadne sesje mody i wywiady o najnowszych trendach nie były w tym momencie tak ciekawe, jak fragmenty świata nowej koleżanki. Do wieczora znała już na pamięć zawartość jej Facebooka i Instagrama, ale ciągle było jej mało. Chciała wiedzieć wszystko. Co dokładnie lubi, jak się maluje i gdzie chodzi do fryzjera. Czym robi paznokcie i kto tak cudownie dokleił jej rzęsy. W zamian była gotowa stać się jej najlepszą przyjaciółką – taką, jakiej Emi jeszcze nie miała. Cały wieczór zaglądała, czy przyszła odpowiedź. Z nerwów zdążyła pokłócić się z mamą, a potem przez telefon z Kaśką. W końcu, żeby zająć czymś ręce, zrobiła przegląd szafy, bo już od pół roku na wieszakach zalegały sprane bluzy i zmechacone swetry. Przy okazji ustaliła, w czym pokaże się w najbliższych dniach i trochę spokojniejsza poszła się wykąpać. Wiadomość przyszła około dwudziestej trzeciej. Emi macha do ciebie odczytała najszczęśliwsza na świecie. Wymieniły kilka lakonicznych zachwytów i co najważniejsze, umówiły się rano pod szkołą. Czekam w palarni – napisała nowa koleżanka. Anka w życiu jeszcze nie paliła, ale skoro tak, była gotowa zacząć choćby od jutra. Zasnęła dopiero po północy jako 1154 znajoma Emilii Promieńskiej.

– Hej, Anula! – usłyszała znany głos.

Emilia, jeszcze piękniejsza niż wczoraj, stała otoczona grupką chłopaków z III b. Anka znała ich z widzenia. Dwóch grało w szkolnej drużynie koszykówki. Przystojniaki. Najmodniejsi w szkole. Firmowe koszulki i buty na poduszkach powietrznych. Tacy nie nosili plecaków, tylko sportowe torby, jakby na lekcje wpadali w przerwie między jednym a drugim treningiem. Na trzęsących nogach skręciła w stronę palarni, a w spoconej dłoni trzymała świeżo zakupioną paczkę mentolowych slimów. Teraz zyskała pewność, że to nie była dobra decyzja. Mogły się umówić gdziekolwiek indziej albo w ogóle. Wczoraj w nocy wszystko wydawało się takie proste, a teraz czuła już tylko, jak w brzuchu bulgocze pośpiesznie przełknięte śniadanie, a pod pachami rosną dwie mokre plamy.

Od dwóch lat celowo chodziła okrężną drogą tak, żeby omijać przesiadujące tutaj towarzystwo. Jeszcze w poprzednim roku ktoś przytargał stare palety i zmontował nibyławkę. Rano i na dużej przerwie było naprawdę ciasno. W końcu to najważniejsza platforma dyskusyjna w tym przybytku. Szpan, lans, wapiarze, tytoniarze i bierni palacze. Tylko jej tam brakowało – myślała spanikowana.

– Cześć! – Koleżanka przyciągnęła ją za rękę i pocałowała w policzek. Pachniała czymś waniliowym. – Znasz chłopaków?

Anka stała już całkiem czerwona z wrażenia. Miała ochotę odwrócić się na pięcie, no może z Emilią pod pachą, i czmychnąć czym prędzej, zanim zrobi z siebie widowisko.

– Kochana, to jest Jeremiasz, a to Kuba i Jasiek – powiedziała, zapalając jednocześnie długiego, cienkiego papierosa.

– Anka. – Podała im rękę.

– A my się chyba spotkaliśmy na meczu. – Najwyższy, Kuba, dłużej przytrzymał jej dłoń.

Wzruszyła tylko ramionami. Nie rozumiała, o czym mówi. Nie była na żadnym meczu. Wbiła wzrok w ziemię i modliła się o dzwonek. Gdyby umiała tak, jak Emi. Dziewczyna nawijała jak katarynka, nie dopuszczając nikogo do głosu. Narzekała na pogodę, dziury w chodnikach i smęty na mieście. Mówiła, że długo tu nie wysiedzi.

– Dlatego – tłumaczyła – musimy się spotkać i zaszaleć. Będzie mega – pisnęła, po czym zwróciła się do Anki: – Ty, kochana, też oczywiście jesteś zaproszona.

– Ale gdzie? – zapytała, a raczej wymamrotała skrępowana.

– Na festyn – wypalił Jeremiasz, a towarzystwo ryknęło śmiechem.

– Nie słuchaj ich. Robię parapetówę w sobotę. U mnie w ogrodzie, na osiemnastą. – Czubkiem czerwonego buta rozgniotła niedopałek i ujęła koleżankę pod rękę. – Spadamy – rzuciła do chłopaków i pociągnęła za sobą Ankę.

Szły szybkim krokiem, a Emi wciąż potykała się i chwiała na wysokich szpilkach. Coraz mocniej ściskała ramię koleżanki, wbijając w skórę Anki długie paznokcie.

– Błagam nie goń tak, nogi można połamać na tych dziurach – stęknęła. Zatrzymały się. Było już dobre pięć minut po dzwonku. – Czy my musimy tam iść? – westchnęła. – Jak pomyślę o gadaniu tej Mólowej, to mi się odechciewa.

Anka udała, że nie słyszy pytania.

– Myślisz, że przyjdą? – Chciała wycisnąć z dziewczyny jakieś informacje o wysokim przystojniaku.

– No jasne! Spoko goście, a tak swoją drogą, będziesz sama czy z kimś?

– Nieee... No sama, to znaczy... A mogłabym z Kaśką?

Emi parsknęła śmiechem.

– Z tym dziwadłem? Siedziałaś z nią wczoraj w ławce? To ta? Boże, jak można tak się zapuścić. Te włosy jak facet, a do tego grubaska. Fuj. Sorry, nie jest zaproszona. Ale chłopaki będą, nic się nie martw. – Klepnęła Ankę w plecy.

– Wcale się nie martwię, ja tylko... – Próbowała odkręcić sytuację.

– Oj tam, oj tam – przerwała jej Emi. – Nie tłumacz się. Zrób się na bóstwo, a reszta się ułoży.

No właśnie. Na bóstwo. Tyle Anka też wiedziała. Po wczorajszych porządkach była pewna, że nie zmontuje niczego boskiego z ciuchów, które nadawały się do wyjścia. Może jakiś bezpieczny zestaw to jeszcze, ale na pewno nic, co zrobiłoby wrażenie na byłej mieszkance Londynu i jej drużynie.

Ledwo dotrwała do ostatniej lekcji. Słowa nauczycieli rozpadały się w głowie i krążyły, nie mogąc połączyć się w logiczne zdania. Matma, matma, geografia i języki. Czarna magia albo i gorzej. Wszystko wyglądało na jeszcze bardziej skomplikowane niż w poprzednim roku i zupełnie nieciekawe. Przez większość czasu analizowała najnowsze stylówki, sunąc sprawnie po ekranie ukrytego pod ławką telefonu i zastanawiała się, skąd wykombinować forsę na coś, co będzie wyglądać i w sobotę zrobi z niej boginię. Tym bardziej, że Kuba, chłopak, o którym nie mogła przestać myśleć, zdążył już ze dwa razy mrugnąć do niej, kiedy mijali się na przerwach. Nigdy nie przypuszczała, że rok szkolny rozpocznie się tak dobrze.

– Boże... – westchnęła Anka, odprowadzając wzrokiem Emilię, która właśnie wyszła ze szkoły i zasiadła na tylnym siedzeniu srebrnego mercedesa. Chyba tylko ona przychodziła na lekcje w szpilkach, a zeszyty nosiła w plażowym, słomianym koszyku. – Widziałaś – szturchnęła Kaśkę. – Ona wygląda jak z jakiegoś Lazurowego Wybrzeża.

Od dziesięciu minut stały przy bramie wjazdowej, czekając na spóźniającą się Zosię, która obiecała, że wpadnie na chwilę do kibelka i przepadła na dobre. Słońce prażyło w głowy tak, że po kilku minutach szukały ulgi w cieniu starego kasztanowca. Niebo czyste i błękitne przypominało najlepsze lipcowe dni, kiedy wyrywały się wspólnie na lody albo basen we Wrocławiu. Dziewczyny od podstawówki zawsze, gdy tylko mogły, wracały do domu razem. Mieszkały na tym samym osiedlu, przyjaciółka w pierwszym, najstarszym bloku, a Anka w ostatnim, tuż przy ogródkach działkowych. W liceum dołączyła do nich Zosia. Mała i chuda, aż trudno było uwierzyć, że trzeci rok jest przewodniczącą klasy, a prymuską od zawsze. Od dwóch lat maszerowały więc we trójkę przez miasteczko, najpierw na PKS, gdzie Zośka miała busa do siebie na wieś, a potem już we dwie przez park do domu.

– Weź... Księżniczkę z siebie robi, tapeciara jedna, a stary już drugi dzień po nią przyjeżdża, chodzić nie umie, czy jak – burknęła Kaśka, kiedy srebrny samochód zniknął za zakrętem, po czym spojrzała na Ankę i dodała obrażonym tonem. – A ty co się tak z nią prowadzasz? Złapać cię nie mogłam ani rano, ani potem, co jest?

Rzeczywiście, tego dnia Anka przez kolejne przerwy asystowała Emi albo na papierosie, albo w łazience, kiedy poprawiała makijaż. Podpatrywała uważnie każdy ruch tak, żeby później po powrocie do domu wszystko powtórzyć przed lustrem w swoim pokoju.

– Nic takiego, chyba można pogadać, co się tak napinasz – odparła, po czym wzięła głębszy oddech i gotowa na ewentualny wybuch dodała. – Nowa zaprosiła mnie na parapetówkę w sobotę.

– No i – Kaśka nie wyglądała na specjalnie poruszoną – co z tego?

– No i nic, tak tylko mówię – odpowiedziała z ulgą, że ma to za sobą.

– Na mnie nie licz, jadę z Alkiem na rowery – ciągnęła nieświadoma niczego przyjaciółka. – Zresztą to naprawdę nie moja bajka, ta panienka. A takie imprezy tym bardziej. Te wszystkie laski ze sztucznymi rzęsami, pazurami i nie wiem, czym tam jeszcze... Nie... No błagam, co miałabym tam robić. – Wykrzywiła usta. – Chcesz, to idź, powodzenia! Swoją drogą, nawet jej nie znasz, a prowadzacie się po szkole jak stare psiapsiuły. Trochę to śmieszne.

– O Boże, wielkie mi rzeczy. Też się z Zośką prowadzasz i czy ja ci coś mówię? Spotkałam ją przy furtce, sama się przyczepiła. Zresztą, gdybyś zdążyła rano na czas, to może nie musiałabym z nią gadać. – Anka kłamała jak z nut.

– Nie mogłam znaleźć kluczy, a potem okazało się, że Walduś schował je w swoich kaloszach. Mówię ci, to potwór – westchnęła Kaśka. – Wiedziałam, że przez gówniarza nie zdążę. Jeszcze jeden taki numer, a będzie gnojek sam biegał do tego przedszkola albo niech się matka martwi. Dosyć mam już tego odprowadzania, od rana muszę się ze smarkaczem użerać.

– No dobra, dajmy już spokój. – Anka chciała jak najszybciej zmienić temat. – Napiszę esemesa Zośce, że idziemy, nie wiem, gdzie ta kobieta przepadła, ja już muszę spadać.

Poszły przez Rynek, zahaczając po drodze o lodziarnię, i skręciły w boczną brukowaną uliczkę prowadzącą w stronę parku. Przysiadły na pierwszej ocienionej ławce, oblizując ze smakiem truskawkowo-śmietankowe gałki.

– Ty, powiedz w końcu, co z tym Alkiem – zaczęła Anka szczęśliwa, że temat imprezy i Emilii jakoś się rozmył. – Na każdej przerwie gadacie, o czymś nie wiem?

Kaśka wzruszyła ramionami.

– No nic. Jedziemy na rowery.

– Ej – szturchnęła przyjaciółkę – nie ściemniaj.

– Okej, tylko zamknij się i słuchaj. Jeden głupi komentarz i więcej z tobą nie gadam. – Wzięła głęboki oddech, jakby chciała przygotować się do dłuższego monologu. – Już od dawna miałam go na oku, chodziłam nawet na to koło politologiczne, które prowadził.

– Pieprzysz! To faktycznie... musiało ci zależeć! – Anka roześmiała się.

– Prosiłam... – Kaśka groźnie spojrzała na koleżankę. – Nawet chciałam z tobą pogadać, ale później zadzwoniłaś i opowiedziałaś mi o tej imprezie u Meli, co się tak schlałaś...

Dziewczyna zatkała uszy.

– Nieee, błagam, nie przypominaj mi o tym, co to ma do rzeczy?

– Nie histeryzuj i daj dokończyć. Zresztą, schlałaś się i taka prawda! Mam nadzieję, że nie zrobisz powtórki w sobotę.

– Świnia jesteś. – Anka próbowała się obrazić, ale ciekawość wzięła górę. – No dobra, i co dalej?

– Wtedy gadałyśmy przez telefon. Nie wiem, czy to pamiętasz. Byłam nad jeziorem, nakręciłaś się jak durna, że nigdy nigdzie już nie pójdziesz, że jesteś spalona, pamiętasz?

– A co to ma do rzeczy? – Anka nienawidziła o tym wspominać. Okropna historia.

Jakiś tydzień po rozdaniu świadectw rodzice Melki Korzyńskiej zgodzili się na domówkę. Kaśka już wtedy wyjechała, więc Anka całymi dniami polegiwała z laptopem na brzuchu, oglądając powtórki seriali i nudząc się, jak nigdy. Rzadko gdzieś wychodziła, jeszcze rzadziej ktoś ją zapraszał, więc szczerze ucieszyła się z takiej okazji. Ubrała się w czarne rurki i szary t-shirt, włożyła nowe lakierowane baletki z aksamitną kokardką. Wyglądała całkiem nieźle i tak też się czuła. Dom Melanii wyglądał wytwornie. Duży salon z wyjściem na ogród, antyki i monstera w donicy. W jadalni wielka szklana misa z różowym pączem. No właśnie. Gdyby wiedziała, jak to działa. Po trzeciej szklaneczce wirowała jak szalona na środku pokoju. Nikt jej nie powstrzymał. Kręciła się i kręciła niczym turecki derwisz do momentu, kiedy straciła równowagę i znalazła się na brzuchu, ryjąc nosem w superstary Piotra Pasiaka. Masakra. Nie wie, co jej odbiło. Później zarzygała marmurową łazienkę i chyba na godzinę tam utknęła, próbując po sobie posprzątać. W życiu tak się nie wstydziła.

– No wtedy też nie mogłaś się nagadać, jaki to Alek był super, że ci pomógł. Trochę jakbyś się zabujała. To co ja miałam zrobić? Wcześniej przed wyjazdem pojechaliśmy na wycieczkę, taką na jeden dzień, nad te stawy za lasem, i nigdy tak fajnie się nie czułam, dużo gadaliśmy i w ogóle... – Na twarzy Kaśki pojawiło się delikatne zmieszanie – On jest naprawdę w porządku. – Ściszyła głos. – Nie wiedziałam, czy coś z tego... No wiesz... Ale na wakacjach trochę pisaliśmy i jakoś tak wyszło...

– Spoko, młoda. – Anka objęła przyjaciółkę. – Fajnie, pasujecie do siebie.

Tak naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Alek. Wielki facet. I całkiem ładny. Chodził do równoległej III b. Zresztą razem z Kubą z palarni. Zawsze w coś zaangażowany, taki typ działacza. Już w drugiej klasie sprawił sobie skórzaną teczkę, szarą marynarkę i zachowywał się jak kandydat na prezydenta. Prowadził bloga o zabytkach w Kreszówku, działał w samorządzie szkolnym. Wszyscy go znali przynajmniej z widzenia. Chyba chciał iść na prawo. To nawet pasowało, strasznie dużo gadał. On też był na tej nieszczęsnej domówce. Jako jedyny z całej ekipy pomógł jej się ogarnąć i odprowadził do domu. Była pewna, że z Alkiem w życiu by do siebie nie pasowali, ale chyba rzeczywiście trochę się wtedy w niego wkręciła. No i Kaśka nie będzie już tylko jej.

Ale może to i lepiej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki