Detektyw 6/2018 - Polska Agencja Prasowa - ebook + audiobook

Detektyw 6/2018 ebook i audiobook

Polska Agencja Prasowa

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Detektyw” to najstarszy magazyn kryminalny w Polsce. Pierwszy numer ukazał się w 1987 roku. W piśmie opisywane są tylko prawdziwe historie. Miesięcznik  skierowany jest do amatorów suspensu, kryminału, sensacji, tajemnicy oraz historii z dreszczykiem. Każdy z tekstów opatrzony jest indywidualnie przygotowanymi rysunkami. Wyróżnikiem miesięcznika jest unikatowa na polskim rynku prasowym szata graficzna, utrzymana w czerwono-czarnej kolorystyce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 148

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 49 min

Lektor: czyta Maciej Kowalik
Oceny
3,8 (8 ocen)
3
1
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WYDAWCA

Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa

Tel.: (22) 429 24 00, www.pwrsa.pl

SEKRETARIAT REDAKCJI

Tel.: (22) 429 24 50

www.magazyndetektyw.pl

e-mail: [email protected]

REDAKTOR NACZELNY

Krzysztof [email protected]

ZASTĘPCA RED. NACZ.

SEKRETARZ REDAKCJI

Monika Frą[email protected]

REDAKTOR

Anna Rychlewicz

[email protected]

ILUSTRACJE

Jacek Rupiński

SKŁAD I ŁAMANIE:

Maciej Kowalski: [email protected]

REKLAMA

[email protected]

Wydawca ostrzega, że bezumowna sprzedaż aktualnych i archiwalnych numerów pisma po innej cenie niż ustalona przez Wydawcę, jest działaniem nielegalnym i skutkuje odpowiedzialnością karną.

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania i zmiany tekstów. Kopiowanie i rozpowszechnianie publikowanych materiałów wymaga pisemnej zgody Wydawcy. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń.

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ

Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

OD REDAKCJI

I ty możesz zapobiec tragedii

Funkcjonariusze śląskiej policji przeprowadzili eksperyment, którego wyniki dają wiele do myślenia. W ramach kampanii „Alkohol na drodze zabija”, przeprowadzono cztery akcje, w których aktor, od którego wyczuwalny był alkohol, udając nietrzeźwego przed jedną z katowickich galerii handlowych, prosił innych kierowców o pomoc w wyjechaniu samochodem z wąskiego miejsca parkingowego. W dwóch przypadkach kierowcy okazali się pomocni i po krótkim wysłuchaniu argumentacji nietrzeźwego, wzięli od niego kluczyki i próbowali wsiąść za kierownicę.

– Reakcje kierowców niestety nas zaskoczyły – stwierdził komisarz Mirosław Dybich z Wydziału Ruchu Drogowego KWP w Katowicach. – Podejrzewaliśmy raczej, że żaden kierowca o takiej porze i w takim miejscu nie zdecyduje się pomagać osobie ewidentnie nietrzeźwej. Niestety już pierwsza reakcja wprawiła nas w osłupienie.

Pomimo wielu akcji podejmowanych przez policję oraz różne organizacje i fundacje, pijani kierowcy ciągle są plagą na naszych drogach. Każdy z nich stwarza zagrożenie nie tylko dla siebie, ale również dla innych ludzi. W naszym kraju nadal jest duże przyzwolenie społeczne dla prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu. Nikomu nie wolno pozostawać obojętnym na taką sytuację. Reagujmy, by zapobiec potencjalnej tragedii. ■

Krzysztof Kilijanek

Samodoskonalenie „Hannibala z Żoliborza”

Jolanta WALEWSKA

Ta irracjonalna zbrodnia od samego początku budziła wiele znaków zapytania. Przede wszystkim nieznany był motyw działania sprawcy. Co pchnęło młodego i inteligentnego mężczyznę do popełnienia tak makabrycznego czynu? Jakie kierowały nim pobudki? Czy – choć normalnie funkcjonował w społeczeństwie – był na pewno zdrowy psychicznie?

Wśrodę, 3 lutego 2015 roku, o godzinie 15, warszawska straż pożarna została powiadomiona o pożarze w bloku przy ulicy Potockiej na warszawskim Żoliborzu. Paliło się mieszkanie na pierwszym piętrze, a wydobywający się z okna dym zauważyła jedna z mieszkanek, która akurat szła wyrzucić śmieci. Na miejsce zdarzenia udały się 3 zastępy straży pożarnej. Głównym zadaniem służb było błyskawiczne opanowanie ognia oraz dużego zadymienia. Pożar szybko ugaszono. Jednak przed opuszczeniem miejsca pożaru strażacy – tak jak zawsze – musieli ustalić, co było jego zarzewiem. Przeszukując lokal, natknęli się na worek, w którym ukryte było ciało kobiety. Zwłoki były pozbawione głowy!

Sprawa niegroźnego pożaru nabrała zupełnie innego znaczenia. Natychmiast powiadomiono policję i prokuratora. Wiele wskazywało na to, że ktoś podpalił mieszkanie, aby zatuszować popełnioną zbrodnię. Już na pierwszy rzut oka widać było, że doszło do niej w innym miejscu. Ślady krwi, należące do denatki, znaleziono nie tylko w mieszkaniu, ale również przed wejściem do mieszkania i na klatce schodowej. Prawdopodobnie ktoś przewiózł tutaj jej zwłoki z innego miejsca. Ale skąd? Kim była zamordowana kobieta? Kto dopuścił się tej zabroni?

Szybko udało się ustalić tożsamość zamordowanej. Zanim jeszcze ujawniono zbrodnię na Żoliborzu, dyżurny stołecznej policji otrzymał zgłoszenie o zaginięciu 30-letniej Katarzyny, mieszkającej w bloku przy ulicy Skierniewickiej na warszawskiej Woli. Zaginięcie zgłosił mężczyzna wynajmujący tam pokój. Kiedy przyszedł do domu, właścicielki nie było, za to zaskoczyły go plamy krwi na podłodze, które ktoś nieudolnie próbował usunąć. Drzwi wejściowe nie były zamknięte, komputer był włączony. To wszystko sprawiało wrażenie, jakby kobieta wyszła tylko na chwilę… albo ktoś ją porwał. Lokator nie wiedział co robić, więc zadzwonił na policję.

Funkcjonariusze szybko skojarzyli obie informacje. Nie minęła doba, kiedy w tej makabrycznej sprawie prawie wszystko było jasne. Katarzyna J. została zamordowana przez 27-letniego Kajetana P., który wynajmował mieszkanie przy ulicy Potockiej.

– To była fantastyczna dziewczyna – podkreślali przyjaciele i znajomi Katarzyny J. – Uczynna, sympatyczna, poukładana, przyjazna innym ludziom. Powie ktoś, że to frazesy, ale coraz rzadziej spotyka się takich ludzi.

Urodziła się i wychowała w Radomiu. Była jedynaczką, oczkiem w głowie rodziców. Ukończyła lingwistykę stosowaną na Uniwersytecie Warszawskim. Od lat uczyła języka włoskiego, często bywała we Włoszech. Udzielała korepetycji w swoim mieszkaniu na warszawskiej Woli, które kupiła 2 lata wcześniej. Pech sprawił, że któregoś dnia zadzwonił do niej Kajetan P. i spytał o możliwość korepetycji z języka włoskiego. Miała wolne terminy, umówiła się z nim na 3 lutego 2015 roku.

Przed południem, jak wynikało z zapisu kamer monitoringu w bloku przy Skierniewickiej, pojawił się w jej mieszkaniu. Godzinę później odjechał stamtąd taksówką na Żoliborz. Miał ze sobą torbę. Musiała być ciężka, bo gdy wychodził z budynku, widać było, że ugina się pod jej ciężarem. Z torby ciekła krew. Zaniepokojonemu taksówkarzowi miał powiedzieć, że wiezie tuszę dzika dopiero co zastrzelonego na polowaniu. Rozpoczęła się wielka akcja poszukiwawcza. Kajetana P. szukała najpierw Polska, potem Europa, wreszcie cały świat.

Wielki pościg przez pół Europy

Pogoń za Kajetanem P. trwała blisko 2 tygodnie. Polska policja wydała list gończy. Następnie wystosowano europejski nakaz aresztowania, a wreszcie tzw. czerwoną notę Interpolu. To wiadomość dla policji innych krajów, że poszukiwany jest bardzo niebezpieczny. Europol wpisał podejrzanego na listę najbardziej poszukiwanych przestępców. Rzadko który bandyta na nią trafia.

Jak to bywa w takich głośnych medialnie sprawach, więcej było fałszywych tropów niż sprawdzonych wiadomości. Zanim policjanci oddzielili ziarno od plew, trzeba było wykonać mnóstwo żmudnej pracy. Nie potwierdziły się informacje, że poszukiwanego mężczyznę widziano na lotnisku w Modlinie. To nie Kajetan P. uczestniczył w niedzielnej mszy świętej w kościele dominikanów w jego rodzinnym Poznaniu. Nie znaleziono go też w Bieszczadach, bo i taką tezę poważnie rozważano, biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do surwiwalu. Telefon w wydziale zabójstw Komendy Stołecznej Policji z informacjami o rzekomym miejscu pobytu poszukiwanego mężczyzny dzwonił przez całą dobę. – Dokładnie weryfikujemy każdą informację, ale na razie żadna nie doprowadziła nas do zatrzymania podejrzanego – zapewniał rzecznik stołecznej policji.

Dla policyjnych „łowców głów” Kajetan P. był bardzo trudnym przeciwnikiem. – Oszczędny, wtapiający się w tłum, działał według planu – tak opisywali go członkowie jednostki pościgowej. W jej skład wchodzili funkcjonariusze zespołu do spraw poszukiwań celowych komendy wojewódzkiej w Poznaniu (w tym mieście był zameldowany Kajetan P.) i z Centralnego Biura Śledczego Policji. Za tropionym mężczyzną przejechali około 3 tysiące kilometrów, przez Niemcy, Włochy, a potem promem na Maltę.

Z ich późniejszych ustaleń wynikało, że ścigany przez nich mężczyzna najprawdopodobniej dokładnie realizował przygotowany wcześniej plan. Kierował się na południe Europy, stamtąd zamierzał przedostać się do Afryki i rozpocząć tam nowe życie. Był bardzo bliski zrealizowania tego scenariusza.

– Żegnając się w dniu zatrzymania z właścicielką pensjonatu w La Valletcie, w którym mieszkał, powiedział, że już nie wróci, bo Malta jest za mała i chce jechać dalej. Potem poszedł do biura podróży, chciał dostać się do Tunezji. Poinformowano go jednak, że bez paszportu nie jest to możliwe. Stąd wizyta w konsulacie tunezyjskim – tłumaczył jeden z poznańskich policjantów.

Zanim jednak na jego dłoniach zatrzasnęły się kajdanki, policyjni detektywi wykonali olbrzymią pracę. To był bardzo trudny pościg. Kajetan P. miał niewielu przyjaciół, od pewnego czasu ograniczył również kontakty z najbliższą rodziną. Najtrudniejszy był pierwszy etap poszukiwań, kiedy nie było praktycznie żadnego punktu zaczepienia. Na szczęście nie pozbył się swojego telefonu komórkowego, co pozwoliło na śledzenie kolejnych jego kroków. Choć na tamtym etapie nikt nie miał pewności, że Kajetan P. miał go przy sobie. – Ścigając telefon, nie mieliśmy 100-procentowej pewności, że podążamy śladem domniemanego mordercy – opowiadał jeden ze śledczych. – Dopiero analiza miejskiego monitoringu utwierdziła nas w przekonaniu, że nasza praca nie idzie na marne. Nie mieliśmy problemu z rozpoznaniem Kajetana. Miał na sobie tę samą kurtkę, którą kupił w Poznaniu, poruszał się w charakterystyczny sposób: trochę nerwowy i nieskoordynowany. Często oglądał się za siebie. Zachowywał się jak ścigane zwierzę, które nie wie, z której strony pojawi się wycelowana w jego kierunku lufa sztucera.

27 lutego 2015 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła mu zarzut zabójstwa Katarzyny J. Kajetan P. przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył wyjaśnienia. Był spokojny, rzeczowo odpowiadał na pytania. Nie wyraził żalu ani skruchy. Zrezygnował z renomowanego prawnika, którego wynajęła mu rodzina. Stwierdził, że chce sam bronić się przed sądem. – Nie miałem z nim nawet kontaktu, odmówił rozmowy ze mną – powiedział dziennikarzom niedoszły obrońca. Mimo to prokuratura przyznała mu adwokata z urzędu, bo wymaga tego prawo.

Podwójna osobowość bibliotekarza

Trwały jeszcze poszukiwania domniemanego sprawcy zabójstwa, kiedy zaczęły wychodzić na jaw makabryczne fakty ukazujące czarną stronę charakteru warszawskiego bibliotekarza.

Ta irracjonalna zbrodnia od samego początku budziła wiele znaków zapytania. Przede wszystkim nieznany był motyw działania sprawcy. Co pchnęło młodego i inteligentnego mężczyznę do popełnienia tak makabrycznego czynu? Jakie kierowały nim pobudki? Czy – choć normalnie funkcjonował w społeczeństwie – na pewno był zdrowy psychicznie?

– Ten mężczyzna zachowywał się nielogicznie – stwierdził prof. Brunon Hołyst. – Chyba że chciał rzucić podejrzenia na kolegów, którzy razem z nim wynajmowali mieszkanie na Żoliborzu. Ale trudno uwierzyć, by myślał tak naiwnie: zostawię zwłoki, wyjadę, rzucę na nich podejrzenia.

– Na ogół sprawcy kawałkują zwłoki, żeby utrudnić identyfikację, ukryć ciało. A w tym przypadku nie chodziło o ukrycie, tylko o to, żeby przestępstwo zostało jak najszybciej odkryte. Trudno zrozumieć przyczyny takiego działania – dodał inny znany psychiatra, dr Jerzy Pobocha.

Wszyscy znajomi są w szoku

Kim był człowiek, poszukiwany listem gończym i europejskim nakazem aresztowania w 190 krajach na całym świecie? Domniemany zabójca Katarzyny J. był wielbicielem seryjnego mordercy Hannibala Lectera. Poświęcał mu wiersze pisane po łacinie. Hannibal Lecter to fikcyjna postać głównego bohatera powieści Thomasa Harrisa „Czerwony smok”. Stąd przydomek Kajetana nadany mu przez media – „Hannibal z Żoliborza” lub „Hannibal z Warszawy”.

Znajomi ze studiów dziennikarskich początkowo nie przyjmowali do wiadomości, że ich kolega mógł być sprawcą makabrycznej zbrodni. – Ten Kajetan, którego poznałam, i z którym siedziałam na zajęciach w jednej ławce?! Pierwsze pytanie, jakie przyszło mi na myśl, to czy gdy tak siedzieliśmy obok siebie, wyobrażał sobie, że kiedyś odrąbie mi głowę – wspominała jedna z koleżanek.

– Wszyscy znajomi są w szoku – dodał inny kolega w rozmowie z dziennikarzem. – Nikt by nie powiedział, że on może kogoś zabić. Nie był nigdy agresywny. Dziwne też było to, że nie mówił o swoich planach zawodowych, na życie. Normalny chłopak, odrobinę wzmocniony filozoficznym podejściem do życia. Pod koniec studiów zaczął jednak trochę się zmieniać, by nie powiedzieć – dziwaczeć.

Kajetan P. sprawiał wrażenie szarmanckiego, towarzyskiego, kulturalnego. Kobiety zapamiętały jego elegancję i dobre maniery. Na wielu z nich wrażenie robiła południowa uroda mężczyzny. Mógł się im podobać, ale on nawet nie próbował podbić ich serca. Żył we własnym świecie, trochę obok nich. Spędzali z nim mnóstwo czasu, ale tak naprawdę niewiele o nim wiedzieli. Do tej pory nie zachowywał się agresywnie w sytuacjach publicznych, choć policja badała, czy nie jest powiązany z innymi podobnymi przypadkami morderstw, przy których nie udało się ustalić sprawców (śledztwo nie potwierdziło tych domysłów).

Człowiek z innej planety

W ostatnich miesiącach zaczęło dziać się z nim coś złego. Otwarty, towarzyski człowiek nagle stał się samotnikiem i odludkiem. Ludzie, z którymi się na co dzień kontaktował, już wtedy zwracali uwagę na jego mniej lub bardziej zaskakujące dziwactwa.

– Spotkałam go niedawno pod uniwersyteckim akademikiem – opowiadała jedna z koleżanek. – Zatrzymałam się, by zamienić z nim kilka słów. Chciałam dowiedzieć się, co u niego słychać, czy ma jakąś pracę. Jakoś w ogóle nie interesowały go te tematy. Zaczął mi opowiadać, że w życiu należy czerpać energię z kosmosu. Spojrzałam na niego dziwnym wzrokiem, sprawiał wrażenie, jakby był z innej planety.

Kolejnym rozmówcą dziennikarzy był mężczyzna, który przez rok mieszkał z Kajetanem we wspólnie wynajmowanym mieszkaniu na Żoliborzu. Kajetan P. wydawał się sympatycznym człowiekiem: miłośnikiem książek, o rozległych zainteresowaniach, niestroniącym od rozmów na różne tematy. W pewnym momencie mężczyzna przeszedł jednak metamorfozę i zaczął się dziwnie zachowywać. – Wstawał bardzo wcześnie, o 4 lub 5 rano. Kładł się spać około godziny 21. Po pewnym czasie nie miałem już z nim wielkiego kontaktu. Nigdzie nie wychodził. Bardzo wiele czasu spędzał w domu. Żył w swoim świecie, odseparowany od otaczającej go rzeczywistości. Nie śledził wiadomości, nie chodził do kina, dwa razy odwiedzili go znajomi, a spotkania te przebiegły w dość nietypowy sposób. Kajetan siedział z kolegą w kuchni przy świeczce, w mieszkaniu były zgaszone światła, z głośników dobiegały odgłosy dżungli. Zacząłem się go bać, kiedy zrobił mi karczemną awanturę z powodu jakiegoś drobiazgu przestawionego w łazience. Na wszelki wypadek poszukałem sobie innego lokum – opowiadał dziennikarzom jego współlokator.

Dwoista natura

Wielu ludzi, którzy mieli okazję spotkać na swojej drodze Kajetana P., podkreślało, że był on człowiekiem inteligentnym, wykształconym i kulturalnym. Ostatnio pracował w bibliotece publicznej na Woli. Przedtem próbował innych zajęć, marzyła mu się praca dziennikarza. Latem 2013 roku pojawił się w redakcji tygodnika „Polityka”. Nie był pierwszym ani ostatnim chętnym, któremu marzyła się publikacja tekstów na łamach popularnego tygodnika.

Jak każdy nowicjusz miał przedstawić własne propozycje tekstów. Te zaproponowane przez Kajetana P. zaskoczyły redakcję. Pierwszy z nich miał dotyczyć słynnych smakoszów – od Rzymian do Hannibala Lectera. Kolejny zaproponowany tekst podejmował temat kanibalizmu, znów w ujęciu historycznym, a skończywszy na Hannibalu Lecterze. Trzeci z tekstów, zatytułowany „Jak być dobrym mięsożercą”, miał przekonywać, że każdy, kto jada mięso, powinien mieć szansę i okazję samodzielnie upolować swój obiad. W jednym z konspektów proponowanych tekstów znalazła się szokująca teza: „Czy to nie zabawne, że ktoś patroszy nas, którzy patroszymy inne zwierzęta?”. Choć pomysły na teksty wydawały się przemyślane pod względem zawartości, nie zostały zaakceptowane. – Uznaliśmy je wtedy za wyraz szczególnych zainteresowań, a poglądy za dość osobliwe – stwierdzili przedstawiciele redakcji w wydanym oświadczeniu.

Tygodnik nie był jedynym miejscem, w którym P. odbywał staż. Próbował swych sił również w Polskiej Agencji Prasowej, a nawet w lokalnym tygodniku na Opolszczyźnie. W życiorysach zawodowych rozsyłanych do potencjalnych pracodawców deklarował znajomość czterech języków obcych, obsługi komputera i dużą kulturę osobistą. W rubryce zainteresowania pisał: „podróże, ziołolecznictwo, pływanie, długie spacery po lesie”. W życiorysie przekonywał, że ma bogatą wyobraźnię i że jest biegły we władaniu piórem.

Jedną z jego ulubionych lektur jeszcze z czasów młodości było „Sto dwadzieścia dni Sodomy”, czyli szkoła libertynizmu markiza de Sade. Lubił opowiadać na przerwach między lekcjami ulubione fragmenty dotyczące orgii seksualnych i morderstw. Jego fascynacja czarnymi charakterami nie mijała. Był wielkim fanem seryjnego mordercy, który konsumował ludzkie mięso – Hannibala Lectera. W jednym ze swoich artykułów polecał uwadze czytelnika przepis na ludzkie móżdżki w parmezanie.

Pierwszą poważną rysą na jego charakterze było nie tylko zainteresowanie, ale wręcz fascynacja kanibalizmem. „Cóż jest takiego złego w zjedzeniu ludzkiego mięsa?” – pytał w jednym z nigdy nieopublikowanych artykułów. „Gdybyśmy pominęli chrześcijańską doktrynę, jaka jest moralna różnica między zjedzeniem kurczaka a człowieka? Żadna”. Jak na mieszkańca Europy XXI wieku to dość radykalne poglądy.

„Życie ludzkie jest warte więcej od świni lub komara”

Kiedy zakończyły się czynności z udziałem podejrzanego o brutalne morderstwo i przesłuchania wszystkich świadków, prokuratorzy uznali, że mogą przedstawić część wyjaśnień Kajetana P. – Należy je ujawnić, by uciąć doniesienia medialne, które nie znajdują potwierdzenia w materiale dowodowym – powiedział na konferencji prasowej rzecznik prokuratury okręgowej, Przemysław Nowak. 27-latka przesłuchiwało dwóch prokuratorów przy udziale pełnomocnika rodziny ofiary, zaś samo przesłuchanie było protokołowane i nagrywane przy pomocy kamery wideo.

Kajetan P. opowiadał, że od wielu lat targały nim sprzeczne emocje. Z jednej strony miał potrzebę samodoskonalenia, wyzbywania się ludzkich słabości, z drugiej strony dostrzegał pokusy życia codziennego, przyjemności, które w jego ocenie świadczyły o ludzkiej słabości. On przed kilkoma laty wybrał drogę samodoskonalenia – dbał o tężyznę fizyczną i rozwój intelektualny. Samodoskonalenie miało polegać m.in. na stosowaniu głodówek i intensywnych ćwiczeniach fizycznych. Stopniowo zrywał też kontakty z rodziną, bo był zdania, że świadczą one o ludzkiej słabości. Na pewnym etapie przemian w rozwoju osobistym doszedł do wniosku, że musi zabić człowieka. Skąd wziął się tak irracjonalny pomysł? Chodziło mu o „pozbycie się słabości, jaką jest przekonanie, że życie ludzkie jest warte więcej od świni lub komara”.

Decyzję o zabójstwie podjął w grudniu 2014 roku. Jak wynika z ustaleń prowadzących śledztwo, jego ofiarą miała być jakaś obca mu osoba, lektor języka, gdyż z taką osobą miałby pewną nić porozumienia, wzbudzałby jej zaufanie. – Zupełny przypadek sprawił, że jego ofiarą została Katarzyna J. Telefon do niej znalazł na stronie internetowej z ogłoszeniami ofert korepetycji językowych. Wiadomo, że Kajetan P. dzwonił do kilku osób, ale wybrał ostatecznie Katarzynę J., m.in. dlatego, że na stronie nie było jej zdjęcia. Nie chciał jej widzieć. Tylko raz rozmawiali przez telefon w celu umówienia się na te zajęcia – relacjonował rzecznik prokuratury.

Dramat rozegrał się przed południem 3 lutego 2015 roku. Z samego rana Kajetan P. poszedł do pracy w bibliotece. Zwolnił się pod pretekstem pilnych spraw prywatnych. Przejechał tramwajem 3 przystanki, wysiadł przy ulicy Skierniewickiej. Stąd miał już tylko 300 metrów do bloku, w którym mieszkała jego ofiara. Przyszedł z nożem, piłą i torbą. Wszedł do mieszkania, zamienili kilka zwyczajowych uprzejmości.