Detektyw 3/2019 - Polska Agencja Prasowa - ebook

Detektyw 3/2019 ebook

Polska Agencja Prasowa

2,7

Opis

Detektyw” to najstarszy magazyn kryminalny w Polsce. Pierwszy numer ukazał się w 1987 roku. W piśmie opisywane są tylko prawdziwe historie. Miesięcznik  skierowany jest do amatorów suspensu, kryminału, sensacji, tajemnicy oraz historii z dreszczykiem. Każdy z tekstów opatrzony jest indywidualnie przygotowanymi rysunkami. Wyróżnikiem miesięcznika jest unikatowa na polskim rynku prasowym szata graficzna, utrzymana w czerwono-czarnej kolorystyce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 148

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (3 oceny)
0
0
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



WYDAWCA

Al. Jerozolimskie 107, 02-011 Warszawa

Tel.: (22) 429 24 00, www.pwrsa.pl

SEKRETARIAT REDAKCJI

Tel.: (22) 429 24 50

www.magazyndetektyw.pl

e-mail: [email protected]

REDAKTOR NACZELNY

Krzysztof [email protected]

ZASTĘPCA RED. NACZ.SEKRETARZ REDAKCJI

Monika Frą[email protected]

REDAKTOR

Marta [email protected]

SKŁAD I ŁAMANIE

Maciej Kowalski: [email protected]

ILUSTRACJE

Monika Kamińska

REKLAMA

[email protected]

Wydawca ostrzega, że bezumowna sprzedaż aktualnych i archiwalnych numerów pisma po innej cenie niż ustalona przez Wydawcę, jest działaniem nielegalnym i skutkuje odpowiedzialnością karną.

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania i zmiany tekstów. Kopiowanie i rozpowszechnianie publikowanych materiałów wymaga pisemnej zgody Wydawcy. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń.

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

OD REDAKCJI

Jest bezpiecznie...

To był kolejny rok, w którym dzięki wytężonej pracy wszystkich funkcjonariuszy, poczucie bezpieczeństwa należało do rekordowo wysokich. „Podsumowując 2018 rok można stwierdzić, że Polska to spokojny i bezpieczny kraj na tle innych państw europejskich. Liczby, tabele i wykresy towarzyszące rocznym podsumowaniom są powodem do dumy z poprawiających się w ogromnej większości danych związanych z bezpieczeństwem naszych obywateli, stanowiąc jednocześnie wyzwanie do dalszej pracy. Robimy wszystko, by liczby przestępstw, pokrzywdzonych, strat, wypadków i ich ofiar były coraz niższe” – czytamy w policyjnym podsumowaniu minionego roku.

Na pewno nie są to słowa na wyrost. Wielu z nas zapomniało, jak wyglądała polska przestępczość kilkanaście lat temu. Zainteresowanych odsyłam do reportażu „Egzekucja w restauracji” opisującego tragedię na warszawskiej Woli. Dwadzieścia lat temu, w biały dzień, w centrum stolicy, zastrzelono pięciu mężczyzn powiązanych ze stołecznym półświatkiem. Wiele wskazuje na to, że były to przestępcze porachunki, zaś zleceniodawców i bezpośrednich sprawców do dzisiaj nie ujęto. Do podobnych zdarzeń, w których ginęli nie tylko przestępcy, ale również przypadkowi przechodnie, dochodziło nie tylko w Warszawie, ale i w innych miastach.

Dziś takie rzeczy są nie do pomyślenia. Jest bezpieczniej! Co do tego nikt nie ma wątpliwości. ■

Krzysztof Kilijanek

W NASTĘPNYM NUMERZE

● ZŁOTA RĄCZKA O DWÓCH TWARZACH – Całe życie walczył z jakimiś demonami. Bestia, która w nim siedziała, w końcu okazała się silniejsza od niego – opowiadał kolega Filipa.

● FAŁSZYWY PROFESOR – Ofiary przestępstw seksualnych często mają problem ze zgłoszeniem przestępstwa. Wielu przestępcom udaje się uniknąć kary. To ich zachęca i motywuje do dalszych ataków. Są tacy rekordziści, jak 73-letni Janusz K. z Poznania, który bezkarnie molestował i napadał kobiety przez 40 lat.

● POLSKI SZPIEG HITLERA – Ze wszystkich tajemnic II wojny światowej najdłużej i najbardziej zazdrośnie strzeżono informacji związanych z operacją „Fortitude”. Przez pięćdziesiąt lat od zakończenia wojny nikt nie miał pojęcia, że wygrana w tej stawce w dużej mierze zależała od dwóch osób.

Egzekucja w restauracji

Leon MADEJSKI

Na przełomie wieków w przestępczym półświatku Warszawy trup słał się gęsto. Prawie jak dawno temu w Ameryce. To, że jeden gangster zabija drugiego, specjalnie już nie dziwiło. – Niech się powybijają, będzie święty spokój – mówili zwykli ludzie. Bandyci załatwiali interesy na ulicach, strzelając do siebie z karabinów maszynowych albo podkładając bomby. Jednak nigdy wcześniej ani nigdy później w trakcie jednej egzekucji, do której doszło przed Wielkanocą 1999 roku, nie zabito aż pięciu osób.

Jeszcze nigdy w powojennej historii Warsza-wy nie doszło do równie makabrycznej zbrodni. W biały dzień, w środku miasta, „komando śmierci” – jak będą pisali o sprawcach strzelaniny stołeczni dziennikarze – z zimną krwią zamordowało pięciu mężczyzn. Według policji i prokuratorów był to kulminacyjny punkt bezpardonowej wojny gangów, jaka toczyła się od kilku lat w stolicy, a jednocześnie jeden z najkrwawszych epizodów w historii polskiej przestępczości zorganizowanej. Właśnie mija dwadzieścia lat od tamtej egzekucji. Sprawców do dzisiaj nie osądzono. Po latach udało się natomiast wyjaśnić niektóre okoliczności tamtego dramatu.

To był zwykły, słoneczny dzień

Dramat rozegrał się przy ulicy Wolskiej, nieopodal skrzyżowania z ulicą Młynarską, w restauracji „Gama”. Lokal pod tą nazwą działał od kilku lat, wcześniej mieściła się tutaj kawiarnia „Dorotka”, której specjalnością były doskonałe ciasta i kremy. „Gama” – ze względu na dobrą lokalizację w centrum warszawskiej Woli i spory parking w okolicy – nie narzekała na brak klientów, których przyciągało ciekawe menu i niewygórowane ceny. Jedną ze specjalności były wyrabiane na miejscu pierogi, co najmniej w kilku rodzajach. Do tego trzeba wspomnieć o stosunkowo niskich cenach na tle konkurencji – ot, cała recepta na udany gastronomiczny biznes.

To było środowe popołudnie, 31 marca 1999 roku. Stosunkowo gorące, bowiem temperatura w słońcu wskazywała powyżej 20 stopni. Dla dzieci i młodzieży był to ostatni dzień nauki przed wiosennymi feriami. Dla rodziców – kolejny dzień zakupów i przygotowań do Wielkanocy, do której pozostały już tylko cztery dni.

W „Gamie” trwał zwykły dzień pracy. Lokal był czynny od godziny 12. Więcej klientów spodziewano się dopiero w porze obiadowej, około godziny 14. Największy tłok panował do 17 – 18. O godzinie 13 klientów lokalu można było policzyć na palcach jednej ręki. Wśród nich wyróżniała się piątka mężczyzn w średnim wieku, w skórzanych kurtkach, którzy złączyli dwa stoliki przy wielkim, panoramicznym oknie, skąd mieli doskonały widok na ulicę. Dziesięć lat wcześniej można by ich wziąć za „koników” handlujących obcymi walutami pod pobliskim bankiem. Teraz wyglądali na drobnych handlarzy albo początkujących biznesmenów. W pustawej o tej porze sali trudno było usłyszeć, o czym rozmawiali, bo – chyba celowo – mówili bardzo cicho. Można było odnieść wrażenie, że na kogoś czekają albo z kimś się tutaj umówili, bo co chwilę patrzyli przez wielkie okno, kto podjeżdża pod lokal. Dopiero potem pojawiły się domysły, że może kogoś się obawiali i w razie czego chcieli sobie zapewnić szansę na ucieczkę. Kilka minut wcześniej złożyli zamówienie. Bardzo małe, bo obsługująca ich kelnerka była przekonana, że przyszli zjeść coś większego. Tymczasem oni zamówili jedynie kawę, ciastka, jakieś napoje bezalkoholowe. Klient nasz pan… Przyjęła zamówienie i wycofała się na zaplecze, by czekać na kolejnych klientów.

Kilkanaście minut później doszło do wydarzeń, które pewnie zapamięta do końca życia. Niespełna kwadrans po godzinie 13 do „Gamy” wbiegło trzech mężczyzn w kominiarkach na głowach i z bronią w ręku. W pierwszym momencie mogli sprawiać wrażenie ochroniarzy lub policyjnych antyterrorystów w cywilnych ubraniach. To nie były jednak żadne ćwiczenia.

– Wszyscy na ziemię! Ręce do góry! – rozległy się sprzeczne okrzyki. Nie dało się ukryć, że napastnicy niezbyt dokładnie przygotowali się do akcji. Właśnie, o co im chodziło? Tego nikt nie wiedział. Przecież nie był to oddział banku z masą gotówki, a zwykła restauracja, której kasa o tej porze musiała świecić pustkami. Niektórzy klienci wpadli w panikę, jednak większość ludzi wykonała ich polecenia i padła na podłogę. Tymczasem napastnicy podeszli do siedzących pod stołem mężczyzn, wycelowali w ich kierunku broń, po czym nacisnęli na spust. Tamci nawet nie mieli jak się bronić, co najwyżej mogli zasłonić oczy, by nie widzieć, co się będzie działo. Czy domyślali się, że to właśnie ich szukają zamaskowani napastnicy? Czy mieli świadomość, że to ostatnie sekundy ich życia? Nigdy się tego nie dowiemy.

Chwilę później w „Gamie” rozległa się kanonada strzałów z broni maszynowej, strzelby gładkolufowej i pistoletu. Dał się słyszeć brzdęk rozbijanych szyb, trzask stolików przewracających się na ziemię wraz z osuwającymi się mężczyznami, tłukących się wazoników z kwiatkami. Łącznie oddano prawie sto strzałów! Wszystko to trwało kilkanaście sekund, potem zapadła śmiertelna cisza. Wnętrze lokalu przypominało krajobraz po bitwie. Na szczęście nikomu z przechodniów nic się nie stało. Kilkanaście kul pokiereszowało dwa samochody stojące na parkingu, pękły restauracyjne kaloryfery. Później strażacy wypompowali z lokalu wodę zmieszaną z krwią.

Nikt nie próbował zatrzymać bandytów, którzy spokojnie opuścili lokal, wskoczyli do oczekującego na nich srebrnego poloneza, za kierownicą którego siedział ich kompan, po czym z piskiem opon odjechali w kierunku pobliskiej ulicy Staszica. Tam wmieszali się w korki na stołecznych ulicach. Kilku przechodniów zapamiętało numery rejestracyjne pojazdu. Jego właściciel, student aktorskiego studium policealnego, stał się pierwszym podejrzanym w tej sprawie. Zatrzymano go, lecz jeszcze szybciej zwolniono, kiedy okazało się, że auto wcześniej mu skradziono, a on ma niezbite alibi. Kilkanaście godzin później policja odnajdzie ten samochód w lasach nieopodal podwarszawskiego Otwocka. Bandyci wcześniej go spalili. Dzięki temu nie znaleziono tam żadnych śladów pozwalających na ich identyfikację.

Na podstawie dokumentów znalezionych przy zamordowanych mężczyznach ustalono ich personalia. Okazało się, że cała piątka to ludzie związani z tzw. gangiem wołomińskim: 51-letni Marian K., ps. Klepak, 48-letni Ludwik A., ps. Lutek, 38-letni Olgierd W., ps. Łysy, 26-letni Mariusz Ł., ps. Przeszczep i 34-letni Piotr Ś. „Klepak” i „Lutek” to szefowie gangu. Wprawdzie cała piątka była wcześniej znana stołecznym policjantom – szczególnie tym zajmującym się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej – jednak żaden z funkcjonariuszy nie zidentyfikował ich na miejscu zbrodni. Stało się to możliwe, dopiero kiedy z portfeli ofiar wyciągnięto ich dokumenty.