Dama dworu. Moje nadzwyczajne życie w cieniu Korony - Anne Glenconner - ebook + audiobook

Dama dworu. Moje nadzwyczajne życie w cieniu Korony ebook i audiobook

Glenconner Anne

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Bestseller „New York Timesa”, „USA Today”, „The Sunday Times” i „The Globe and Mail” oraz „pamiętnik roku” według „The Times”

Anne Glenconner, dama dworu księżniczki Małgorzaty, odsłania tajemnice i szczegóły prywatnego życia brytyjskiej rodziny królewskiej.

Anne Coke przyszła na świat jako pierworodna córka piątego hrabiego Leicesteru, który zarządzał jedną z największych posiadłości ziemskich w Anglii. Od wczesnego dzieciństwa znajdowała się w ścisłym monarszym kręgu, poznała i zaprzyjaźniła się z przyszłą królową Elżbietą II, a przede wszystkim z jej siostrą, księżniczką Małgorzatą. Anne stała się wyjątkowym świadkiem historii królestwa: dramatycznych lat wojny i powojennej biedy, była jedną z druhen towarzyszących Elżbiecie II podczas koronacji, a później została damą dworu.

W swoim intymnym, szczerym pamiętniku kreśli wyrazisty, emocjonalny obraz życia arystokracji: edukacji w szkole z internatem, debiutanckich balów, wielkich polowań, ale także ścisłych powinności oraz sztywnych ról potomków i potomkiń możnych rodów. Jest to również przejmująca opowieść o przetrwaniu i sile ducha. Anne opowiada o swoim małżeństwie z Colinem Tennantem, wybuchowym lordem Glenconner, który cały majątek zostawił byłemu służącemu; o przedwczesnej śmierci syna uzależnionego od narkotyków oraz drugiego, który zmarł na AIDS; o dramatycznej walce o życie trzeciego syna po jego wypadku motocyklowym i półrocznej śpiączce. A wszystko to w czasie, gdy była najbliższą powierniczką księżniczki Małgorzaty, uczestniczyła w jej życiowych wzlotach i upadkach i towarzyszyła w królewskich podróżach po świecie, pełnych przygód i zabawnych sytuacji.

Dama dworu jest dowcipną, szczerą, dramatyczną i wzruszającą prywatną relacją przedstawiającą życie kobiety w złotej klatce.

Lady Glenconner prezentuje otwarty i szczery wgląd w prywatne życie angielskiej rodziny panującej i najbardziej elitarnych członków społeczeństwa. Przez jej pisarstwo przebija poczucie humoru, wprowadzające lekkość do relacji z trudnych okresów, które znaczyły jej życie. – „Library Journal”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 47 min

Lektor: Adrianna Biedrzyńska

Oceny
4,5 (95 ocen)
59
27
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jbm36
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Barwna historia niezwykłego życia. Polecam audiobook w znakomitej interpretacji Adrianny Biedrzyńskiej.
10
londyneczka

Dobrze spędzony czas

Pani Biedrzyńska ma bardzo męczącą manierę.
10
aniasci

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca książka, którą dobrze się czyta.
10
MariaWojtkowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Niełatwy próżniaczy żywot śmietanki angielskiej. Polecam.
10
Wahania1

Nie oderwiesz się od lektury

Szczera, pasjonująca, przyprawiająca o łzy.
10

Popularność




Dla moich dzieci, wnu­ków i prawnu­ków

PRO­LOG

——————

Pew­nego ranka na początku 2019 roku, kiedy byłam w moim lon­dyń­skim miesz­ka­niu, zadzwo­nił tele­fon.

– Halo?

– Lady Glen­con­ner? Mówi Helena Bon­ham Car­ter.

Nie­co­dzien­nie się zda­rza, że dzwoni do mnie gwiazda Hol­ly­wood, cho­ciaż spo­dzie­wa­łam się jej tele­fonu. Kiedy pro­du­cenci popu­lar­nego serialu Net­flixa skon­tak­to­wali się ze mną, mówiąc, że w trze­cim sezo­nie zostanę spor­tre­to­wana przez Nancy Car­roll i że Helena Bon­ham Car­ter została obsa­dzona jako księż­niczka Mał­go­rzata, byłam zachwy­cona. Zapy­tana, czy mogła­bym się z nimi spo­tkać, żeby mogły sobie wyro­bić lep­sze poję­cie o mojej przy­jaźni z księż­niczką, nie mia­łam nic prze­ciwko temu.

Nancy Car­roll przy­szła na her­batę, zasia­dły­śmy w fote­lach w salo­nie i roz­ma­wia­ły­śmy. Kon­wer­sa­cja była sur­re­ali­styczna, gdyż dotarło do mnie, że Nancy musi się oswoić z tym, jaka jestem.

Kilka dni póź­niej, kiedy zadzwo­niła Helena, ją także zapro­si­łam na her­batę. Nie tylko podzi­wiam ją jako aktorkę, ale tak się składa, że jest kuzynką mojego zmar­łego męża, Colina Ten­nanta, a jej ojciec pomógł mi w latach osiem­dzie­sią­tych, gdy jeden z moich synów miał wypa­dek moto­cy­klowy.

Kiedy się zja­wiła, zauwa­ży­łam podo­bień­stwo pomię­dzy nią a księż­niczką Mał­go­rzatą: ma ide­alne wzrost i figurę, a cho­ciaż nie ma nie­bie­skich oczu, to w jej spoj­rze­niu kryje się podob­nie szel­mow­ski błysk inte­li­gen­cji.

Usia­dły­śmy w salo­nie i nala­łam jej her­batę. Wyjęła notes, w któ­rym zapi­sała mnó­stwo pytań na temat księż­niczki, aby, jak wyja­śniła, „oddać jej spra­wie­dli­wość”.

Wiele z nich doty­czyło manie­ry­zmów. Kiedy zapy­tała, w jaki spo­sób księż­niczka Mał­go­rzata paliła, opi­sa­łam to jako coś w rodzaju chiń­skiego cere­mo­niału parze­nia her­baty: wyj­mo­wała z torebki długą cygar­niczkę, ostroż­nie wkła­dała do niej papie­rosa, po czym zawsze samo­dziel­nie zapa­lała go jedną ze swo­ich pięk­nych zapal­ni­czek. Nie zno­siła, gdy inni ofe­ro­wali jej ogień, a jeśli jakiś męż­czy­zna ocho­czo się zbli­żał, wyko­ny­wała drobny, ale zde­cy­do­wany gest dło­nią, żeby jasno dać to do zro­zu­mie­nia.

Zauwa­ży­łam, że Helena nie­znacz­nie zgięła rękę, jakby wypró­bo­wu­jąc gest, który wła­śnie opi­sa­łam, zanim prze­szła do oma­wia­nia cha­rak­teru księż­niczki Mał­go­rzaty. Sta­ra­łam się oddać bystrość jej umy­słu – to, że zawsze dostrze­gała humo­ry­styczną stronę sytu­acji, nie roz­wo­dziła się nad niczym, nasta­wie­nie miała zawsze pozy­tywne i rze­czowe. Gdy roz­ma­wia­ły­śmy, jej postać oży­wała, jakby księż­niczka znaj­do­wała się z nami w pomiesz­cze­niu. Helena słu­chała wszyst­kiego bar­dzo uważ­nie, robiła mnó­stwo nota­tek. Roz­ma­wia­ły­śmy trzy godziny, a kiedy wyszła, poczu­łam pew­ność, że została dosko­nale dobrana do roli.

Obie aktorki przy­słały mi listy z podzię­ko­wa­niami za pomoc, Helena Bon­ham Car­ter wyra­ziła nadzieję, że księż­niczka Mał­go­rzata okaże się dla niej tak dobrą przy­ja­ciółką, jaką była dla mnie. Bar­dzo mnie to wzru­szyło, a myśl o tym, że księż­niczka Mał­go­rzata i ja spo­tkamy się na ekra­nie, spra­wiła, że nie­cier­pli­wie tego wycze­ki­wa­łam. Prze­ko­na­łam się, że roz­my­ślam o naszym dzie­ciń­stwie spę­dzo­nym wspól­nie w Nor­folku, o trzy­dzie­stu latach, kiedy byłam jej damą dworu, o wszyst­kich sytu­acjach, kiedy pokła­da­ły­śmy się ze śmie­chu, o naszych życio­wych wzlo­tach i upad­kach.

Zawsze lubi­łam opo­wia­dać histo­rie, ale ni­gdy nie przy­szło mi do głowy, żeby napi­sać książkę, póki te wizyty nie poru­szyły moich wspo­mnień. Należę do poko­le­nia, które uczono nie myśleć za dużo, nie oglą­dać się za sie­bie i nie zada­wać pytań, dla­tego dopiero teraz dostrze­gam, jakie nie­zwy­kłe było moje nie­mal dzie­więć­dzie­się­cio­let­nie życie, pełne nad­zwy­czaj­nych kon­tra­stów. Przy­tra­fiło mi się wiele dziw­nych sytu­acji, zarówno zabaw­nych, jak i okrop­nych, a część z nich nawet mnie samej wydaje się nie­wia­ry­godna. Jestem bar­dzo szczę­śliwa, że mam cudowną rodzinę, i z powodu życia, które prze­ży­łam.

ROZ­DZIAŁ 1

——————

NAJ­WIĘK­SZE ROZ­CZA­RO­WA­NIE

Hol­kham Hall góruje nad zie­miami North Nor­folk z odro­biną lek­ce­wa­że­nia. Jest to surowy budy­nek, który naj­le­piej wygląda póź­nym latem, kiedy trawa przy­biera barwę trzci­no­wego cukru i park wydaje się sta­piać z domem. Na pobli­skim wybrzeżu pod otwar­tym nie­bem hulają ostre wia­try, całymi milami cią­gną się solne błota i mroczne sosnowe lasy, które obrze­żają wydmy, ustę­pu­jąc miej­sca roz­le­głej połaci sza­ro­zło­tego pia­sku plaży Hol­kham: teren, który moi przod­ko­wie zmie­nili z mokra­deł w obszar naro­dzin rol­nic­twa. Tutaj, na szlaku prze­lotu gęsi i cza­jek, rodzinę Coke’ów (wyma­wia się „kuk”) zało­żył w ostat­nich latach pano­wa­nia Tudo­rów sir Edward Coke, uwa­żany za naj­więk­szego jury­stę epok elż­bie­tań­skiej i jako­biań­skiej, który z powo­dze­niem oskar­żał sir Wal­tera Rale­igha i kon­spi­ra­to­rów spi­sku pro­cho­wego. Her­bem mojej rodziny jest struś poły­ka­jący żela­zną pod­kowę – sym­bol naszej zdol­no­ści do stra­wie­nia wszyst­kiego.

Zacho­wało się zdję­cie zro­bione pod­czas mojego chrztu latem 1932 roku. Trzyma mnie ojciec, przy­szły piąty hra­bia Leice­steru, i jestem oto­czona przez męskich krew­nych o uro­czy­stych minach. Bar­dzo usil­nie sta­ra­łam się być chłop­cem, nawet waży­łam przy uro­dze­niu nie­mal pięć kilo, ale byłam dziew­czynką i nic nie dało się na to pora­dzić.

Płeć ozna­czała, że nie odzie­dzi­czę god­no­ści hra­biow­skiej ani Hol­kham, pią­tej naj­więk­szej posia­dło­ści ziem­skiej w Anglii, dwu­dzie­stu sied­miu tysięcy akrów naj­lep­szej rol­ni­czej ziemi, ani też mebli, ksią­żek, obra­zów czy choćby sre­ber. Po mnie rodzice mieli jesz­cze dwie córki: dwa lata póź­niej uro­dziła się Carey, a po dwu­na­stu latach Sarah. Linia rodu została prze­rwana i ojciec musiał odczu­wać brze­mię nie­mal czte­rech wie­ków dez­apro­baty.

Matka zgo­to­wała swo­jemu ojcu, ósmemu lor­dowi Har­dwicke, ten sam los, i może za sprawą soli­dar­no­ści, ponie­waż uwa­żała, że potrzeba mi sil­nego cha­rak­teru, nazwała mnie Anną Vero­nicą, na cześć śmia­łej femi­ni­stycz­nej boha­terki książki H.G. Wel­lsa. Matka, Eli­za­beth Yorke, była kom­pe­tentną, cha­ry­zma­tyczną i abso­lut­nie odpo­wied­nią dziew­czyną, jakiej dla swo­jego syna mógłby sobie życzyć mój dzia­dek. Sama była córką hra­biego, któ­rego rodową sie­dzibą było Wim­pole Hall w hrab­stwie Cam­brid­ge­shire.

Mój ojciec był przy­stojny, lubiany, oddany wiej­skim zaję­ciom i nada­wał się na dzie­dzica tytułu hra­biego Leice­steru. Poznali się pod­czas wypadu nar­ciar­skiego do St Moritz, kiedy ona miała pięt­na­ście, a on sie­dem­na­ście lat, natych­miast nie­ofi­cjal­nie zostali zarę­czeni, przy czym on podobno powie­dział: „Po pro­stu wiem, że chcę cię poślu­bić”. Miał także bodziec w postaci innej dziew­czyny, która go prze­ra­żała, miesz­kała w Nor­folku i zadu­rzyła się w nim, więc poczuł ulgę, że może powstrzy­mać jej awanse, oświad­cza­jąc, iż jest już zarę­czony.

Matka była bar­dzo atrak­cyjna i pewna sie­bie, sądzę, że to pocią­gało ojca. Był bar­dziej powścią­gliwy, więc to ona wydo­by­wała jego weso­łość i dobrze się wza­jem­nie uzu­peł­niali.

Sta­no­wili jedną ze zło­tych par wyż­szych sfer i byli przy­ja­ciółmi księ­cia i księż­nej Yorku, któ­rzy póź­niej, po abdy­ka­cji Edwarda VIII, brata księ­cia, nie­ocze­ki­wa­nie zostali kró­lem i kró­lową. Rodzice przy­jaź­nili się także z sio­strami księ­cia Filipa, księż­nicz­kami Teo­dorą, Mał­go­rzatą, Cecy­lią i Zofią, które miały zwy­czaj przy­jeż­dżać do Hol­kham na waka­cje. Było dosyć dziwne, że książę Filip, dużo młod­szy, wtedy na­dal mały chło­piec, miesz­kał ze swoją opie­kunką w pubie „Vic­to­ria” tuż przy plaży zamiast w Hol­kham. Nie­dawno zapy­ta­łam go, dla­czego zatrzy­my­wali się w pubie, a nie w domu, lecz nie był tego pewny, więc żar­to­wa­li­śmy, że chciał być jak naj­bli­żej morza.

Rodzice pobrali się w paź­dzier­niku 1931 roku, a ja jestem owo­cem ich podróży poślub­nej, przy­szłam na świat w pierw­szą rocz­nicę ich ślubu.

Nim skoń­czy­łam dzie­więć lat, mój pra­dzia­dek był hra­bią Leice­steru i miesz­kał w Hol­kham z moim dziad­kiem, który zaj­mo­wał jedno z czte­rech skrzy­deł rezy­den­cji. Dom wyda­wał się olbrzymi, zwłasz­cza widziany oczami dziecka. Tak wielki, że lokaj wkła­dał do pod­grze­wa­cza surowe jajka i niósł je z kuchni do pokoju dzie­cię­cego: kiedy docie­rały na miej­sce, były ide­al­nie ugo­to­wane. Odwie­dza­li­śmy dom regu­lar­nie, a ja uwiel­bia­łam dziadka, który sta­rał się spę­dzać ze mną czas: sia­dy­wa­li­śmy razem w dłu­giej gale­rii, słu­cha­jąc muzyki kla­sycz­nej z gra­mo­fonu, a kiedy byłam odro­binę star­sza, zapo­znał mnie z foto­gra­fo­wa­niem i tą pasją z powo­dze­niem mnie zara­ził.

Ponie­waż ojciec słu­żył w Gwar­dii Szkoc­kiej, prze­no­si­li­śmy się z miej­sca na miej­sce w całym kraju, a mnie wycho­wy­wały niańki, które były odpo­wie­dzialne za moje codzienne życie. Matka nie kąpała ani nie ubie­rała mnie czy mojej sio­stry Carey; nie kar­miła nas ani nie kła­dła do łóżek. Zamiast tego uzu­peł­niała naszą rutynę sma­ko­ły­kami i cało­dzien­nymi wyciecz­kami.

Dla taty ojco­stwo oka­zało się trudne: był pru­de­ryjny, wyma­ga­jący, zawsze nale­gał, żeby­śmy zosta­wiały w sypialni otwarte okna, i spraw­dzał, czy w odpo­wiedni spo­sób sko­rzy­sta­ły­śmy z toa­lety. Wal­czy­łam o miej­sce na jego kola­nie, ale ponie­waż byłam bar­dzo duża, odsu­wał mnie na korzyść Carey, którą nazy­wał swoją „małą marzy­ciel­ską laleczką”.

Wycho­wany przez rodzi­ców epoki wik­to­riań­skiej miał typowe dzie­ciń­stwo chłopca o jego pozy­cji. Opie­ko­wały się nim nia­nie i guwer­nantki, został wysłany do Eton, a potem do San­dhurst, gdyż jego ojciec pil­no­wał, żeby syn wie­dział, czego się po nim spo­dziewa jako dzie­dzicu. Był kocha­jący, ale odle­gły: nie cecho­wały go wylew­ność czy sen­ty­men­ta­lizm, nie ujaw­niał swo­ich uczuć. Nikt tego nie robił, nawet matka, która obej­mo­wała nas i na różne spo­soby oka­zy­wała miłość, ale rzadko roz­ma­wiała o swo­ich czy moich emo­cjach – nie pro­wa­dziło się poga­wę­dek od serca. Zamiast tego, kiedy pod­ro­słam, odby­wała ze mną moty­wu­jące roz­mowy. Nale­żeli do klasy i poko­le­nia, któ­rego nie wycho­wano do wyra­ża­nia uczuć.

Pod wie­loma innymi wzglę­dami matka była jed­nak kom­plet­nym prze­ci­wień­stwem ojca. Uro­dziw­szy mnie w wieku zale­d­wie dzie­więt­na­stu lat, była bar­dziej star­szą sio­strą, skorą do psot i zabawy. Carey i ja wspi­na­ły­śmy się z nią na drzewa i przy­wią­zy­wa­ły­śmy cho­chlę do laski. Tym sprzę­tem pod­bie­ra­ły­śmy kaw­kom jajka, które były wyśmie­nite w smaku, jak sie­wek. W tych wcze­snych latach dzie­ciń­stwa matka czę­sto biwa­ko­wała z nami na plaży czy też zabie­rała nas na wycieczki swoim małym austi­nem, eks­cy­tu­jąc się okrop­nie, gdy spo­ty­ka­ły­śmy lodzia­rzy na rowe­rach, nawo­łu­ją­cych: „Zatrzy­maj mnie i kup lody”.

Uoso­bie­nie wdzięku i ele­gan­cji, kiedy było to konieczne, miała także zdrowy roz­są­dek, żeby reali­zo­wać wła­sne hobby, które czę­sto wią­zały się z aktyw­no­ścią fizyczną: była nie­ustra­szoną ama­zonką i jeź­dziła na har­leyu-david­so­nie. Prze­ka­zała mi miłość do żeglo­wa­nia. Mia­łam pięć lat, kiedy zaczę­łam nawi­go­wać bącz­kami po pobli­skich magicz­nych stru­mie­niach Burn­ham Overy Sta­ithe, a osiem­dzie­siąt, kiedy tego zaprze­sta­łam. Bra­łam udział w lokal­nych rega­tach, ale bar­dzo czę­sto na metę docie­ra­łam ostat­nia i prze­ko­ny­wa­łam się, że wszy­scy inni poszli już do domu.

Hol­kham było cał­ko­wi­cie męską posia­dło­ścią, a cały wystrój miało nie­za­prze­czal­nie sta­ro­modny. Mój pra­pra­dzia­dek, który odzie­dzi­czył tytuł w 1842 roku i był dru­gim hra­bią, był mru­kiem tak zatwar­dzia­łym w swoim szla­chec­twie, że nawet żona musiała zwra­cać się do niego per „Leice­ster”. Kiedy był młod­szy, minąw­szy w kory­ta­rzu nia­nię z dziec­kiem, zapy­tał: „Czyje to?”. Opie­kunka odpo­wie­działa: „Pań­skie, lor­dzie”.

Zrzę­dliwy sta­ruch spę­dził ostat­nie lata życia na wysu­wa­nym łóżku w poko­jach repre­zen­ta­cyj­nych. Nosił oku­lary w cien­kich opraw­kach, odby­wał prze­jażdżki po parku, przy czym jego wyka­zu­jąca aniel­ską cier­pli­wość druga żona sie­działa na poduszce przy­mo­co­wa­nej do błot­nika powozu.

Pod­le­ga­jąc wpły­wom całej linii tra­dy­cyj­nych hra­biów, Hol­kham opor­nie się moder­ni­zo­wało, obsta­jąc przy wyraź­nym podziale męskich i kobie­cych ról. W lecie kobiety uda­wały się do Meales House, sta­rego dworu przy plaży, na waka­cje zwane „tygo­dniem bez gor­se­tów”, kiedy to cał­kiem dosłow­nie zdej­mo­wały gor­sety i roz­pusz­czały włosy.

Kiedy jesz­cze byłam cał­kiem mała, dzia­dek zaczął mi opo­wia­dać o moich przod­kach, na przy­kład o Tho­ma­sie Coke’u, pierw­szym hra­bim Leice­steru pią­tej kre­acji (linia rodu została prze­rwana wiele razy, co jedy­nie potę­go­wało roz­cza­ro­wa­nie mojego ojca, który nie miał synów). Wyje­chał on do Europy w grand tour – odpo­wied­nik nad­zwy­czaj wystaw­nego roku prze­rwy przed stu­diami – i słał z Włoch do domu dzie­siątki obra­zów i mar­mu­ro­wych posą­gów, które przy­były opa­ko­wane w liście i żołę­dzie Quer­cus ilex, sta­no­wiące osiem­na­sto­wieczny odpo­wied­nik folii bąbel­ko­wej.

Powie­dział mi, że żołę­dzie zostały zasa­dzone i utwo­rzyły pierw­szą w Anglii aleję dębów ostro­list­nych (wiecz­nie zie­lo­nej śród­ziem­no­mor­skiej odmiany). Dzia­dek mojego ojca ukształ­to­wał kra­jo­braz, odpy­cha­jąc mokra­dła dalej od domu dzięki sadze­niu lasów sosno­wych, które teraz cią­gną się wzdłuż plaży Hol­kham. Jesz­cze wcze­śniej pierw­szy hra­bia siód­mej kre­acji stał się znany jako „Coke z Nor­folku”, gdyż wywarł ogromny wpływ na hrab­stwo za sprawą swo­jego zaan­ga­żo­wa­nia w sprawy rol­ni­cze – przy­pi­suje się mu bry­tyj­ską reformę agrarną.

Życie w Hol­kham na­dal krę­ciło się wokół uprawy roli, któ­rej wszyst­kie aspekty trak­to­wano poważ­nie. Oprócz dzie­siąt­ków najem­nych rol­ni­ków było także bar­dzo wielu ogrod­ni­ków opie­ku­ją­cych się ogrom­nym ogro­dem kuchen­nym. Ceglane ściany były ogrze­wane przez ogni­ska, któ­rych w nocy doglą­dali pomoc­nicy ogrod­nika, aby nek­ta­rynki i brzo­skwi­nie szyb­ciej doj­rze­wały. W gorące lata uwiel­bia­łam jeź­dzić na rowe­rze do kuchen­nych ogro­dów, żeby dostać brzo­skwi­nię, a potem jak najszyb­ciej peda­ło­wa­łam ku fron­to­wej fon­tan­nie i wska­ki­wa­łam do wody, żeby się ochło­dzić.

Także myśli­stwo sta­no­wiło istotną część życia w Hol­kham i naprawdę dla niego żyli mój ojciec i jego przy­ja­ciele. To była główna więź Coke’ów z rodziną kró­lew­ską, zwłasz­cza że San­drin­gham leżało jedy­nie szes­na­ście kilo­me­trów dalej – zale­d­wie pół godziny jazdy. Kie­dyś kró­lowa Maria zate­le­fo­no­wała do mojej pra­babki i powie­działa, że chcia­łaby wpaść z kró­lem w odwie­dziny, na co dał się sły­szeć grzmiący głos mojego pra­dziadka: „Odwie­dzić nas? Dobry Boże, nie! Nie zachę­cajmy ich!”.

Ojciec polo­wał z kró­lem Jerzym VI, ojcem obec­nej kró­lo­wej, a pra­dzia­dek i dzia­dek z kró­lem Jerzym V w obu posia­dło­ściach, ale to Hol­kham stało się szcze­gól­nie znane z myśli­stwa: przez lata dzier­żyło rekord w licz­bie dzi­kich kuro­patw i to tam wymy­ślono strze­la­nie z zasłony (młod­niak sadzi się w koło, dzięki czemu osła­nia zwie­rzynę, a psy wypła­szają ptac­two stop­niowo, co zapew­nia mak­sy­malną kon­trolę i sku­tecz­ność strze­la­nia).

Tam także wyna­le­ziono melo­nik: jeden z moich przod­ków miał tak dosyć nie­prak­tycz­no­ści cylin­dra, że poje­chał do Lon­dynu i zamó­wił kape­lusz o nowym faso­nie, przy czym spraw­dzał jego wytrzy­ma­łość, dep­cząc po nim i ska­cząc, aż był zado­wo­lony z rezul­tatu. Od tam­tej pory gajowi nosili „menażki coke”, jak je wtedy nazy­wano.

Ist­niały także inne powią­za­nia z rodziną kró­lew­ską. Jest dobrze udo­ku­men­to­wane, że książę Walii Edward, póź­niej­szy król Edward VIII, miał wiele roman­sów z mężat­kami, czę­sto star­szymi, wspa­nia­łymi ary­sto­krat­kami, z któ­rych pierw­szą była moja bab­cia ze strony ojca, Marion.

Ojciec był koniu­szym księ­cia Yorku, a jego sio­stra, ciotka lady Mary Harvey, była damą dworu księż­nej Yorku, gdy ta została kró­lową. Kiedy w 1937 roku książę Yorku został koro­no­wany na króla Jerzego VI, ojciec stał się jego koniu­szym; w 1953 roku matka została oso­bi­stą poko­jową (lady of the bed­cham­ber), wyso­kiej rangi damą dworu kró­lo­wej Elż­biety II pod­czas jej koro­na­cji.

Ojciec był wiel­kim miło­śni­kiem rodziny kró­lew­skiej i zawsze był bar­dzo usłużny, kiedy jej człon­ko­wie zja­wiali się z wizytą. Moje naj­wcze­śniej­sze wspo­mnie­nia zwią­zane z księż­nicz­kami Elż­bietą i Mał­go­rzatą pocho­dzą z okresu, kiedy mia­łam dwa czy trzy lata. Księż­niczka Elż­bieta była o pięć lat star­sza, to sporo – dla mnie jawiła się raczej jak osoba doro­sła – ale księż­niczka Mał­go­rzata była star­sza jedy­nie o trzy lata i zosta­ły­śmy przy­ja­ciół­kami. Była nie­sforna, zabawna i pomy­słowa – naj­lep­sza przy­ja­ciółka, jaką można mieć. Bie­ga­ły­śmy po całym Hol­kham, pod wiel­kimi obra­zami, krę­ci­ły­śmy się po labi­ryn­cie kory­ta­rzy na naszych trój­ko­ło­wych rower­kach albo wyska­ki­wa­ły­śmy z pokoi dzie­cię­cych na loka­jów, kiedy ci nie­śli z kuchni wiel­kie srebrne tace. Księż­niczka Elż­bieta zacho­wy­wała się dużo dostoj­niej i nas ganiła: „Pro­szę, nie rób tego, Mał­go­rzato” albo „Nie powin­naś tego robić, Anno”.

Na jed­nym zdję­ciu sto­imy wszyst­kie trzy obok sie­bie. Księż­niczka Elż­bieta marsz­czy się, patrząc na księż­niczkę Mał­go­rzatę, podej­rze­wa­jąc, że ta źle się zachowa, pod­czas gdy księż­niczka Mał­go­rzata spo­gląda w dół na moje buty. Po wielu latach poka­za­łam jej to zdję­cie i zapy­ta­łam:

– Ma’am, dla­czego patrzy­łaś na moje stopy?

A ona odpo­wie­działa:

– Cóż, byłam bar­dzo zazdro­sna, bo mia­łaś srebrne pan­to­felki, a ja brą­zowe.

Latem księż­niczki przy­jeż­dżały na plażę w Hol­kham, gdzie spę­dza­ły­śmy całe dnie na budo­wa­niu zam­ków z pia­sku, ubrane w naj­bar­dziej nie­atrak­cyjne, kłu­jące, czarne kostiumy kąpie­lowe, czarne cera­towe kape­lu­siki i kalo­sze. Niańki codzien­nie pako­wały nas wszyst­kie do pla­żo­wego omni­busu, wraz z wikli­no­wymi koszy­kami peł­nymi kana­pek, i bez względu na pogodę zawo­ziły do domku pla­żo­wego; doro­śli mieli oddzielny domek w głębi wśród drzew. Spę­dza­ły­śmy cudowny czas, kopiąc dołki w pia­sku i licząc, że ktoś w nie wpad­nie.

W każde Boże Naro­dze­nie moja rodzina uda­wała się na przy­ję­cie do pałacu Buc­kin­gham, a Carey i mnie ubie­rano w fal­ba­nia­ste sukienki i upra­gnione srebrne pan­to­felki. Pod koniec przy­ję­cia dzieci zapra­szano, żeby każde wzięło sobie pre­zent z wiel­kiego stołu w holu w pobliżu cho­inki. Za sto­łem stała budząca grozę kró­lowa Maria, dosyć prze­ra­ża­jąca. Była wysoka i postawna, księż­niczka Mał­go­rzata ni­gdy nie poczuła do niej sym­pa­tii, gdyż za każ­dym razem, kiedy ją widziała, kró­lowa mówiła: „Widzę, że nie uro­słaś”. Księż­niczka Mał­go­rzata bała się prze­raź­li­wie, że przez całe życie będzie mała, więc nie lubiła babki.

Jed­nak kró­lowa Maria udzie­liła mi cen­nej życio­wej lek­cji. Pew­nego roku Carey pod­bie­gła do stołu i chwy­ciła wiel­kiego plu­szo­wego misia, który sie­dział wśród innych pre­zen­tów. Zanim wybra­łam upo­mi­nek, kró­lowa Maria pochy­liła się do mnie. „Anno”, powie­działa cicho, „bar­dzo czę­sto ładne i cenne poda­runki znaj­dują się w małych opa­ko­wa­niach”. Zamar­łam. Mia­łam na oku innego misia, ale teraz byłam zbyt prze­ra­żona, żeby wybrać coś poza małym pudeł­kiem. Wewnątrz znaj­do­wał się piękny naszyj­nik z pereł i korali. Moje pude­łeczko zawie­rało coś, co jest cenne także dzi­siaj.

Mie­li­śmy bli­skie rela­cje z rodziną kró­lew­ską. Kiedy byłam nasto­latką, książę Karol, spę­dza­jący z nami w Hol­kham całe tygo­dnie, stał się dla mnie kimś w rodzaju młod­szego brata. Przy­jeż­dżał za każ­dym razem, gdy miał któ­rąś z dzie­cię­cych cho­rób zakaź­nych, jak ospa wietrzna, gdyż kró­lowa, która ni­gdy nie cho­dziła do szkoły, nie była na nie odporna. Młod­szy ode mnie o szes­na­ście lat książę Karol bliż­szy był wie­kowo mojej naj­młod­szej sio­strze Sarah, ale wszy­scy razem cho­dzi­li­śmy na plażę.

Ojciec uczył go łowić węgo­rze, a kiedy był tro­chę star­szy, matka uczyła go w parku pro­wa­dzić jagu­ara i mini minor, uwiel­biał to, po czym słał jej dłu­gie dzięk­czynne listy, w któ­rych pisał, że nie może się docze­kać powrotu. Był bar­dzo uprzej­mym i słod­kim małym chłop­cem, któ­rego kocham od tam­tej pory – cała rodzina zawsze darzyła go głę­bo­kim uczu­ciem.

Gdy tylko byłam wystar­cza­jąco duża, żeby jeź­dzić na kucyku, zaanek­to­wa­łam park w Hol­kham, jeż­dżąc na Kitty obok ogrom­nej sto­doły i wyko­nu­jąc nie­wiel­kie skoki. Kiedy były­śmy nieco star­sze, Carey i ja jeź­dzi­ły­śmy na kucy­kach za pew­nym nie­zwy­kle przy­stoj­nym dzier­żawcą, Garym Maufe’em. Wiele lat póź­niej bar­dzo się zaprzy­jaź­ni­łam z jego żoną, Marit. Miał zwy­czaj galo­po­wać po parku na wiel­kim karym ogie­rze, a my podą­ża­ły­śmy za nim na naszych bez­rad­nych kucy­kach, popę­dza­jąc je i roz­pacz­li­wie sta­ra­jąc się dotrzy­mać mu kroku.

Nie tylko moja rodzina była czę­ścią Hol­kham, ale wszy­scy ludzie, któ­rzy pra­co­wali w posia­dło­ści, część z nich miała bar­dzo wyra­zi­ste cha­rak­tery. Pan Pat­ter­son, główny ogrod­nik, ran­kami entu­zja­stycz­nie gry­wał na kob­zie, gdy tylko u rodzi­ców zatrzy­my­wali się goście, póki moja matka nie zawo­łała: „Już wystar­czy, panie Pat­ter­son, dzię­ku­jemy!”.

Moje wcze­sne dzie­ciń­stwo było idyl­liczne, ale wybuch wojny w 1939 roku wszystko zmie­nił. Mia­łam sie­dem lat, a Carey pięć. Ojca wysłano do Egiptu z Gwar­dią Szkocką, więc matka podą­żyła za nim, żeby go wspie­rać, podob­nie jak wiele innych żon. Hol­kham Hall czę­ściowo zajęło woj­sko, do świą­tyni w parku wpro­wa­dzili się człon­ko­wie Obrony Naro­do­wej, pod­czas gdy ogrod­nicy i lokaje zostali powo­łani do woj­ska, a słu­żące i kucharki ode­szły do pracy w fabry­kach, żeby wspo­móc wysi­łek wojenny.

Wszy­scy uwa­żali, że Niemcy posta­no­wią wtar­gnąć do Anglii z wybrzeża Nor­folku, więc zanim moja matka wyje­chała do Egiptu, wysłała mnie i Carey do Szko­cji, do naszej stry­jecz­nej babki Brid­get, z dala od U-bootów Hitlera.

Kiedy się żegnała, powie­działa mi: „Anno, ty dowo­dzisz. Musisz zaopie­ko­wać się Carey”. Gdy­by­śmy wie­działy, ile czasu jej nie będzie, byłoby nam jesz­cze trud­niej, ale nikt nie miał poję­cia, jak długo potrwa wojna ani że rodzi­ców nie będzie trzy lata.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Lady in Waiting. My Extra­or­di­nary Life in the Sha­dow of the Crown

Copy­ri­ght © Anne Glen­con­ner 2019

The right of Anne Glen­con­ner to be iden­ti­fied as the Author of the Work has been asser­ted by her in accor­dance with the Copy­ri­ght, Desi­gns and Patents Act 1988

All rights rese­rved

First publi­shed in Great Bri­tain in 2019 by Hod­der & Sto­ugh­ton

An Hachette UK com­pany

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Kata­rzyna Bor­kow­ska

Foto­gra­fia na okładce: Daily Mir­ror Staff/Mir­rorpix/Getty Ima­ges

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Dama dworu. Moje nad­zwy­czajne życie w cie­niu Korony, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-899-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer