Czekolada - Amon Katarzyna - ebook + książka

Czekolada ebook

Amon Katarzyna

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

NAJSŁODSZA *** NIEZASTĄPIONA *** WARTA GRZECHU

Wszystko zaczęło się od ziarenka kakaowca, przekrętu stulecia i owianego tajemnicą przepisu na napój czekoladowy. Z czasem pokochały go znamienite kobiety: cesarzowa Sisi, po której zachowały się gigantyczne rachunki za czekoladę, czyElżbieta II, która z kolei miała słabość do torebek w kształcie tabliczki czekolady.

Picie czekolady stało się szczytem mody, a nawet uzależnieniem.

Jej aromat niósł się ulicami Londynu, Paryża czy Warszawy. Nazwiskanajwiększych potentatów czekoladowych: Candbury, Fry, Rowntree, Wedel były na ustach wszystkich.

Czekolada zrobiła karierę w medycynie i na noblowskich salonach. SamaMaria Montessori uczyniła ją kluczem do autorskiej metody nauczania. A Roald Dahl - symbolem twórczości i spełnienia dziecięcych pragnień.

Stała się też gwiazdą reklamy, czyniąc z niej sztuką. To jej uległ Alfons Mucha, tworząc plakaty w wyrafinowanym secesyjnym stylu. Słynny również stał się spot reklamowy, w którym Salvador Dalí odłamuje kawałek czekolady, wkłada go do ust, a jego wąsy gwałtownie się wyprostowują i stają dęba.

Sama też nie raz ulega… głównie sztuce formowania i tworzenia z niej architektonicznych dzieł. I mimo że najsłynniejsi cukiernicy prześcigają się w tworzeniu dla niej przepisów, to: Julia Child, SophiaLoren i Nigella Lawson od lat zajmują w tej dziedzinie mistrzowskie miejsce.

Jedno jest pewne. Gdyby nie czekolada, nie byłoby: Psychozy Alfreda Hitchcocka, croissanta, inkluzyjności w modzie, pewnego słynnego hollywoodzkiego torciku do podrasowania ego i Herkulesa Poirot.

I ta pełna magii opowieść jest właśnie o tym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 378

Data ważności licencji: 11/5/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt graficzny okładki i ilustracje: Zofia Różycka

Redaktor prowadzący: Barbara Czechowska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Redakcja: Katarzyna Głowińska/Lingventa

Korekta: Anna Sośnicka, Aleksandra Zok-Smoła/Lingventa

© for the text by Katarzyna Amon

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025

ISBN 978-83-287-3821-8

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz

Czasem zjadasz baton, a czasem, cóż, on zjada ciebie.

Jeff „Koleś” Lebowski z filmu Big Lebowski

Wstęp

Jest najłatwiejsza, najprzyjemniejsza, najsłodsza. Na dodatek to najbardziej zwariowana z diet, czyli dieta czekoladowa. Naprawdę istnieje, wymyśliła ją Ruth Moschner i wyłożyła na bitych 237 stronach w dziele pt. Dieta czekoladowa. Przyświeca jej idea, że od czekolady się nie tyje, bo niemożliwe, żeby tuczyło coś tak pysznego. Bardziej serio, Dieta czekoladowa wskazuje, jak zeszczupleć w przyjemny sposób i żeby na widok czekoladowej bombonierki wypełnionej po samo wieczko napić się hamulca apetytu, czyli pysznego kakao w odpowiedniej ilości, jak zdrowo zmieniać swoje przyzwyczajenia żywieniowe, żeby nie żegnać się na zawsze z czekoladą, a na koniec wyjaśnia, co z testu na typ czekoladowy wynika: czy człowiek jest ekstrawagancką pralinką, czy też gorzką czekoladą intelektualistką. Oczywiście trzeba znać czekoladowy umiar, autorka poleca więc znalezienie sobie idealnego towarzysza broni – w jej wypadku jest to czekoladowy rekin. I nie jest to wytwór AI czy rozkoszny pluszak, w którego można się wtulić w rozpaczliwych chwilach czekoladowego głodu. Istnieje naprawdę, pływa sobie nieświadom ciążącej na nim odpowiedzialności w ciepłych wodach Atlantyku od wybrzeży Szkocji aż do Maroka. Jak na rekina jest atrakcyjny: ciemnobrązowy, smukły i dorasta do 180 centymetrów. Jest zagrożony wyginięciem, Ruth ogłasza go więc patronem wszystkich ludzi, którzy każdego dnia są gotowi zrobić coś dobrego dla własnego ciała. Ruth Moschner jest jak alchemiczka – odkryła kamień filozoficzny diet, czyli dietę cud. Idąc dalej tym tropem, nareszcie wiemy, z czego jest zrobiona i jak działa magiczna różdżka. Oczywiście z czekolady. I można by do Ruth mieć głęboki żal o próbę zbicia majątku na największej słabości, z jaką każdego dnia musi się mierzyć ludzkość, gdyby Ruth jednak nie miała racji. Myślicie, że czekolada składa się z boskiej słodyczy i podrasowanych kaloriami wyrzutów sumienia? Otóż nie, w całości składa się z magii. Jest kluczem do czekoladowej groty – sezamu Ali Baby, gdzie jego 40 rozbójników zgromadziło wyjątkowo cenne skarby: historię, filmy, książki, spoty reklamowe, modę, naukę, architekturę, sztukę, przemiany obyczajowe, boom gospodarczy, a nawet blacharstwo. A także oczywiście pierwszy, kolekcjonerski egzemplarz Diety czekoladowej Ruth Moschner z autografem autorki, trochę upaćkany czekoladą. Każdy z tych skarbów ma w sobie ileś kilogramów czekolady. Nie wierzycie? Zajrzyjmy więc Ali Babie do jego magazynu słodkich klejnotów. Czekoladowy sezamie, otwórz się!

NARODZINY GWIAZDY

KUCHARZ, HELENA I CZEKOLADOWE GRUSZKI W PARYŻU

A gdyby tak czekoladzie urządzić urodziny… Musiał to być piękny dzień, kiedy przyszła na świat. Mogłoby to wyglądać tak: wśród gości z plikami laurek, bukietami róż i odświętnymi bombonierkami pod pachą są koleżanki pralinki, ciasteczkowi przystojniacy, beza w parze z torcikiem wedlowskim, trochę żelków o smaku i w kolorze oranżady. A może byłoby kameralnie, tylko najbliższa rodzina, same mleczne, gorzkie i nadziewane czekoladowe tabliczki? Może. Ale jedno jest pewne: na koniec na stół wjechałyby Gruszki Pięknej Heleny – czekoladowy klasyk deserowy. To deser z kluczem, tak smakują narodziny gwiazdy. Jest w nim odważny mężczyzna, który nie boi się eksperymentów, piękna i słynna na cały świat królowa i Paryż, najpiękniejsze i najbardziej stylowe ze wszystkich wielkich miast.

Zacznijmy od Heleny. Musiała naprawdę robić wrażenie, skoro tylu mężczyzn z jej powodu postradało rozum. Toczyć dziesięcioletnią wojnę o kobietę?! Zabijać z powodu kobiecej urody?! Za zdradę?! Nie takie rzeczy historia widziała. Ale losy Heleny Trojańskiej, w mitologii greckiej królewny i królowej Sparty, bohaterki Iliady Homera, biją na głowę wszystkie romanse. Oficjalnie była córką Tyndareosa, króla Sparty, nieoficjalnie – boga Zeusa. Była najpiękniejszą kobietą swoich czasów. O jej rękę starało się trzydziestu czterech mężczyzn z najznamienitszych rodów. Z tego tłumu zalotników wybrała Menelaosa, pobrali się, urodziła im się córka Hermiona, a po śmierci Tyndareosa rządzili razem Spartą. Aż pojawił się Parys, przystojny królewicz trojański, i namieszał. Z miłości porwał Helenę do ojczystej Troi, a zdradzony mąż zorganizował wyprawę, by ukochaną odbić. Trwało to dziesięć lat, Parys poległ w wojnie, wraz z nim masa żołnierzy po obu stronach, Helena została żoną jego brata Deifobosa (co świadczy o tym, że nikt się wtedy zbytnio nie przejmował bigamią), a na koniec Menelaos zdobył Troję. Na widok Heleny, pięknej, niezmienionej mimo upływu czasu, lecz wiarołomnej, wszystko jej wybaczył i zabrał ją jako żonę i królową do Sparty. Jako bohaterka Iliady i Odysei, epopei Homera, stała się symbolem kobiecości i piękna. Według Eurypidesa była chytrą kokietką, zimną, próżną i nieczułą, odpowiedzialną za okropności wojny trojańskiej. Może dlatego Gruszki Pięknej Heleny tak smakują. Ten jeden z najsłynniejszych i najsmaczniejszych deserów jest jak kobieta, którą zainspirowano się przy jego tworzeniu. Słodki i gorzki, ciepły i zimny, prosty i urokliwy, aromatyczny i wyrafinowany. Jest hołdem dla królowej z gruszek i czekolady. La poire Belle-Hélène.

Teraz pora na mężczyznę. Gruszki Pięknej Heleny wymyślił Auguste Escoffier, francuski szef kuchni, reformator klasycznej kuchni francuskiej i ojciec tej współczesnej, autor książek kucharskich. Żył w latach 1846–1935, a wydawać by się mogło, że w XXI wieku. Wyobraźnią i stylem pracy przewyższa wiele współczesnych gwiazd kulinarnych. Pracował m.in. dla Césara Ritza w jego słynnych restauracjach hotelowych. Dbał o to, by goście się nie przejedli, wyznawał kuchnię delikatną i lekkostrawną, wtedy absolutne novum. Na gwiazdę tworzonych przez siebie potraw wybrał jajka, w jednej ze swoich książek kucharskich podaje 546 przepisów z ich użyciem. Kuchnię opalał wyłącznie drewnem, uważał, że takie źródło ciepła daje najlepsze efekty. Po wojnie francusko-pruskiej, toczącej się w latach 1870–1871, gdy był szefem kuchni francuskiego sztabu generalnego w Metzu, poruszony głodującą armią, eksperymentował z konserwowaniem żywności, np. groszku, przyczyniając się do stworzenia puszek z jedzeniem. W czasie pokoju rozsławił sos cumberland, kremową jajecznicę, filet z soli. Jednak rozgłos przyniosło mu kilka fantastycznych deserów. Musiał być wrażliwy na sztukę i wdzięki artystek. Na cześć australijskiej śpiewaczki Nellie Melby stworzył słynną melbę, deser z blanszowanych brzoskwiń i lodów śmietankowych, polanych musem truskawkowym. Swój deser, czekoladowe babeczki wypełnione kremem migdałowym, podawane z truskawkami, miała też aktorka Sarah Bernhardt, zaczynająca każdy dzień od kieliszka szampana i jajecznicy według przepisu Escoffiera, ale ten najsłynniejszy powstał dla uczczenia Heleny Trojańskiej.

A teraz zawitamy do wielkiego miasta. W 1864 roku w Paryżu wystawiono operetkę Jacques’a Offenbacha pt. Piękna Helena. Cieszyła się ona wśród paryżan tak wielkim powodzeniem, że w restauracjach wysypały się dania z Heleną Trojańską w nazwie, np. befsztyki Pięknej Heleny z jabłkami i karczochami czy mus Pięknej Heleny z kurczaka w szparagach obłożony truflami. Większość zniknęła w czeluściach kulinarnego zapomnienia, ale nie deser Auguste’a Escoffiera, zainspirowany trojańską królową Heleną i operetką Offenbacha. Kucharz zblanszował gruszki w syropie, schłodził, umieścił w pucharku, polał gorącym sosem czekoladowym, obłożył kulkami lodów waniliowych oraz udekorował całymi migdałami obranymi ze skórki i kandyzowanymi kwiatami fiołka. Gruszki Pięknej Heleny stały się tak sławne, że paryżanie po spektaklu specjalnie wpadali do restauracji, by ich spróbować. Pierwszy raz podano je w 1865 roku. Dziś są czekoladową klasyką deserową, najpiękniejszą, działającą na wyobraźnię, hołdem dla królowej, kobiecej urody i sztuki.

Dlaczego więc Gruszki Pięknej Heleny powinny zwieńczyć przyjęcie urodzinowe czekolady? Ten deser ma w sobie drugie dno. Idealnie rozpoczyna i symbolizuje historię czekolady. Jest natchnieniem, wyrazem podziwu i uznania kreatywnego kucharza odkrywcy dla pięknej kobiety, która stała się jedną z najsłynniejszych królowych. Wybrał do tego czekoladę. To ona nadaje potrawie deserowy twist. Nie przypadkiem. Gdyby na drodze czekolady nie pojawili się jej odkrywcy, pomysłowi, kreatywni i odważni mężczyźni, urzeczone nią królowe, najlepsze jej propagatorki, i wielkie miasta, aż buzujące w XIX wieku od dynamiki i rozwoju, nadal byłaby jedynie małym kakaowym ziarenkiem – anonimowym, nieodkrytym, samotnie fermentującym w gąszczu lasów Ameryki Południowej i usychającym z tęsknoty za wielką światową karierą.

Czekolada idzie na wojnę,

czyli jak ziarenko kakaowca trafiło na swojego odkrywcę, jak zrodziła się męska bojowa misja kakaowa, jak pierzaste węże, awanturnicy i hochsztaplerzy wkręcili czekoladę w szemrane interesy, jak czekolada zaczęła się rozpuszczać w ustach, a nie w dłoni, i jak mężczyźni czekoladę wojowniczo odkryli i poznali się na jej wyjątkowości, ale to kobiety ją wypromowały

Ponieważ jesteśmy amatorami czekolady, interesowaliśmy się wszystkimi bez mała, co trudnią się jej wyrobami; wybór nasz padł na pana Debauve, z ulicy des Saints-Peres 26, czekoladnika królewskiego, i jesteśmy radzi, że blask opromienia najbardziej godnego. Nic w tym osobliwego: pan Debauve, znakomity farmaceuta, wnosi do wyrobu czekolady zdobytą wiedzę i poszerza jej zastosowanie.

Anthelme Brillat-Savarin,Fizjologia smaku

Męska bojowa misja kakaowa

Gdy myśli się o czekoladzie, to zaraz wyobraźnia podsuwa ulubiony jej obraz, poparty napadem czekoladowego głodu: tabliczka ukochanej gorzkiej, lody zalane polewą, parujący napój popijany przed snem, wielkanocny zając, batoniki, drażetki, muffinki, pralinki i… można tak bez końca. Jest jak oaza przyjemności, kraina łagodności i sezam usprawiedliwionego obżarstwa. Czyżby? Nie dajcie się zwieść pozorom. Czekolada to wojownik. Jest wszędzie, gdzie buzuje adrenalina. Energetyczny pewniak, ładowarka sił skrzyżowana z tabletką uspokajającą, zawsze działająca, nawet w temperaturach tak niskich, że na samą myśl człowieka oblewa zimny pot. To reanimatorka, sanitariuszka śmiałków, asekurantka ryzykantów, akuszerka rekordów odwagi. Jest wszędzie, gdzie toczy się ekstremalna walka z żywiołem. W drodze na najwyższe dachy świata i życiowe mount everesty, w plecakach alpinistów, grotołazów, górników, sportowców ekstremalnych, w ekwipunku ratowników we wszystkich rodzajach akcji ratowniczych, górskich, podczas trzęsień ziemi, powodzi, erupcji wulkanów, no i w plecaczkach dzieciaków na wycieczkach do lasu. Niesie pomoc, dodaje energii, brnie z ratunkiem przez zaspy brawury, ryzyka i ciekawości świata, jest jak bernardyn z przytroczoną do obroży małą baryłką-apteczką z zestawem ratunkowym, wyrozumiały dla dzielnych, chociaż nie zawsze rozsądnych śmiałków. W gotowości też w garderobie, tuż przed występami rozdygotanych pianistów, skrzypków, aktorów i mówców szkolnych akademii, dodaje sił, uspokaja, ratuje talent, pomaga opanować paraliż tremy. Jest wszędzie tam, gdzie trzeba sprostać wyzwaniom.

Trzeba przyznać, nie ma lekko. Chciałaby pewnie czasami, żeby ją po prostu zjeść na kanapie, trochę pomrukując z rozkoszy, ale niestety, dźwiga na swoich barkach pamięć wszystkich wojowników. Tych, którzy setki lat temu potraktowali czekoladę jak górę do zdobycia. Podbili przy okazji mieczem ziemię obiecaną, położyli trupem sporo tubylców, z jej powodu tracili głowy pod toporem kata, starli na proch pewną wielką kulturę, siedzieli w jej towarzystwie za kratkami i kłamali na potęgę (Pinokio przy nich to początkujący amator). Czekolada, ten cukierniczy gołąbek pokoju i rozkoszy podniebienia, narodziła się i wypłynęła na szerokie wody w atmosferze wojny i bojowych testosteronowych okrzyków królów świata. Wyciosali jej drogę do sławy jak przecinkę maczetą w amazońskiej dżungli. Zrodzoną z pięknego drzewa kakaowca, potraktowali jak piękną Helenę i ruszyli o nią w bój. Czekolada podziałała im na wyobraźnię jak słodki, obezwładniający rozsądek gaz bardzo bojowy.

Narodziny narodzinami, ale przyjdą Majowie i wyrwą Olmekom ziarenko siłą

Wydostanie się ziarna kakaowego na świat przypomina misterium. To jak narodziny gwiazdy. Drzewo kakaowca, Theobroma cacao, wygląda, jakby było natchnieniem do obrazów Celnika Rousseau – światem dziecięco naiwnym, wyczarowanym pięknem. Można stać przed nim godzinami i patrzeć w zachwycie. Trudno uwierzyć, że przyroda sama je wymyśliła, jakieś siły boskie musiały maczać w tym palce. Nazwa gatunku, Theobroma, pochodzi z języka greckiego i oznacza właśnie „pożywienie bogów”. Kakaowiec pochodzi ze środkowej i południowej Ameryki, rósł dziko w gęstych lasach deszczowych, na nizinach, w oparach gorąca i wilgoci. Jest delikatny, wymagający, wiecznie zielony, egzotyczny, kolorowy. Magiczny. Bywa kapryśny. Nie znosi zbyt silnych wiatrów, bo łatwo wyrywają go z korzeniami, słońca, suszy. Musi mieć stałą temperaturę 24–26ºC, poniżej 15ºC wyzionie ducha. Osiąga wysokość 15 metrów, lecz przycina się go do 5–8 metrów. Potrzebuje wilgotnego klimatu, dużo deszczu, dobrej gleby i zacienionej miejscówki. W tropikalnych temperaturach młode drzewka sadzi się w ochronnym cieniu wysokich drzew, bananowców, palm, drzew cytrynowych, otacza się nimi plantacje. Po pięciu, sześciu latach drzewko wyda strąki i stanie się dorosłym kakaowcem. Trwa to do 25 lat. Kwitnie na okrągło przez prawie cały rok. Setki drobnych, różowo-białych, pięciopłatkowych kwiatów wyrastają w pękach bezpośrednio na gałęziach i pniu, pokrytym cienką, połyskującą srebrzyście korą z prześwitującym drewnem o różowej barwie. Liście są bladozielone lub bladoróżowe. Dojrzałe mają nasycony zielony kolor, są grube, podłużne, zaostrzone na końcu, subtelnie ząbkowane. Stale pokrywają drzewo – gdy opadają, na ich miejscu zaraz pojawiają się nowe. Bezzapachowe i niewydzielające nektaru kwiaty nie wabią owadów, niewielka ich część zostanie zapylona naturalnie, reszta sztucznie przez człowieka, więc nie więcej niż czterdzieści na każdym drzewie rozwinie się w dojrzałe owoce kakaowca, wydłużone, podobne do zielonych melonów. Po pół roku wyrastające bezpośrednio z pnia owoce dojrzeją i staną się żółtopomarańczowe. Wtedy bardzo ostrożnie odkrawa się je nożem. Gdy kakaowce rosły dziko, owoce spadały z drzew i naturalnie fermentowały na ziemi. Z łupin wypadały wtedy ziarna: jasne, beżowe, z widocznymi żyłkami, atrakcyjne i przyciągające wzrok.

Przypadkowo przechodzący przodek, oczarowany urodą kakaowca, zapewne przekonany, że to dar jakiegoś szczodrego bóstwa, podniósł ziarno, zabrał ze sobą do domu, może pogryzając je po drodze, a później spróbował upiec przy domowym ogniu. Ziarno stało się wtedy brązowe, kruche, można je było rozkruszyć i przyrządzić, na przykład jako gorący brunatny płyn. Mimo upływu wieków, technologii i pomysłowości producentów czekolady proces jej uzyskiwania ma wciąż te same etapy. A zaczęło się od zauroczenia i ciekawości. Kilka wieków później doszło do tego zaskoczenie. Widok przepięknych kwiatów wyrastających z pni i grubych gałęzi kakaowca tak zdumiał europejskich najeźdźców, że nazwali to zjawisko kauliflorią – od caulos, greckiej nazwy pnia, łodygi.

Pierwszym, który wypatrzył na ziemi beżowe ziarenko i z ciekawością się po nie schylił, był Olmek, nieznany historii czekolady z imienia. Wszystkie ślady o tym świadczą. Mogło się to wydarzyć nawet dwa tysiące lat p.n.e. na gorącym i wilgotnym Jukatanie. Słowo „cacao” wywodzi się od terminu „kakawa”, co dosłownie oznacza „kakao”, z olmekowej kultury. Olmekowie, pierwsza i jedna z bardziej rozwiniętych kultur Ameryki Środkowej, nauczyli się uprawiać kakaowce i poznali się na ich wyjątkowości. Ich gliniane naczynia od IX wieku p.n.e. do III wieku n.e. mają na ściankach kakaowy osad. Żyli przez ponad dwa stulecia w spokojnym, łagodnym związku z kakaowcami, aż przyszli Majowie i je im odbili. Czy rozbojem, perswazją, handlem, czy podstępem albo wszystkim naraz, do dziś do końca nie wiadomo. Może pogodni Olmekowie w dobrej wierze podzielili się swoją kakaową wiedzą z Majami, bardziej prawdopodobne, że były ofiary, sporo szarpaniny i wyrywanie sobie ziaren kakaowych siłą. Tak właśnie zaczęła się męska bojowa misja kakaowa.

Pierzasty Wąż, hiszpański awanturnik i czekoladowy przekręt stulecia

Według legendy Majów uprawy kakaowców nauczył ich Ek Chuah, zapalczywy i bitny bóg wojny, patron wojowników, podróżnych i kupców. Majowie wojenny łup potraktowali jak skarb Ali Baby. W skryciu, pilnie go strzegąc, nie dzieląc się nim z nikim, imponująco go pomnożyli. Pierwsi założyli plantacje kakaowców na dużą skalę, poddawali ziarna fermentacji, prażeniu, mieszali je z wodą, miodem, mączką kukurydzianą i chili. Znoszące zmęczenie i dodające sił kakao popijali jako doping przed bitwami. Czarkę wzmacniającego napoju podawano każdemu stającemu do walki wojownikowi w imieniu boga wojny Ek Chuaha. Mężczyznom kakao towarzyszyło od narodzin do śmierci. Płynem kakaowym, jak eliksirem wojny, chrzcili chłopców, gdy nadawano im imiona, a członkowie rodziny brązowili kakaowym proszkiem usta; podczas rytuału dojrzewania pastą z kakao i płatków kwiatów smarowano im ciała; oświadczając się kobiecie, w prezencie przynosili ziarna kakao; gdy odchodzili w zaświaty, żegnano ich darem z czekolady. Tylko mężczyźni mogli sadzić kakaowce. Najdorodniejsze ziarna przez cztery noce wystawiali na magiczne działanie Księżyca, musieli przy tym mieć czyste myśli i wstrzymać się od seksu, a kapłanom w dowód szacunku ofiarować gałązkę kakaowca. Trwało to kilkaset lat, do czasu, gdy o kakaowym skarbie dowiedzieli się kolejni w sztafecie Aztekowie. Tak zawzięcie bili się z Majami o kakaowce, że walki te nazwano wojnami kakaowymi. W 1200 roku Aztekowie zwyciężyli i zmusili Majów, by ci płacili im daniny w ziarnie kakaowym. Może gdyby na tym poprzestali i nie mieszali do kakaowego biznesu boskich sił, ich cywilizacja by nie upadła.

Aztekowie na patrona swojej wybitnej cywilizacji i kakao wybrali boga Quetzalcoatla. Uznali, że bóg, zwany też swojsko Pierzastym Wężem, złożył siebie w ofierze ludziom i udał się w zaświaty z planem, by w odpowiedniej chwili wrócić jako zwiastun jeszcze lepszych czasów. Bezczynność naprawdę nie popłaca: zamiast czekać na Węża, ze smutkiem wypatrywać go w promieniach wschodzącego słońca, a wraz z nim nowej, jeszcze lepszej epoki, lepiej było się skupić na udoskonalaniu kakaowej hodowli i przepisów. A byli w tym naprawdę dobrzy, właściwie wymyślili recepturę przyrządzania kakao. Wielokrotnie przelewając miksturę z jednego pojemnika do drugiego z pewnej wysokości, lepiej połączyli składniki, zmniejszyli goryczkę i wytworzyli apetyczną piankę. W takim twórczym nastroju, gdy w 1519 roku na meksykańskiej ziemi swoje żądne podbojów i łupów stopy postawił białoskóry, brodaty, odziany w lśniącą zbroję hiszpański konkwistador, awanturnik i poszukiwacz skarbów Hernán Cortés wraz ze swoją kompanią, Aztekowie przywitali go jak wyczekiwane bóstwo. Król Montezuma II okazał przybyszom ostrożną życzliwość, nie będąc do końca pewnym, czy Pierzasty Wąż powinien przybyć sam, czy w towarzystwie innych węży, i taktownie podkreślał swoją wyższość i dominację. Potem wszystko poszło nie tak. Cortés zastosował dobrze znany i sprawdzony przez większość konkwistadorów schemat wojowania, czyli skłócił tubylców i brutalnie ich podbił z garstką swoich żołnierzy: niespełna tysiąc ludzi (niektóre źródła mówią o 550), 16 koni i kilka armat. Jak zdołał taką miniarmią pokonać imperium Azteków? O zwycięstwie zdecydowały łut szczęścia, przesądy tubylców, mylących Cortésa z Pierzastym Wężem, i przekręt stulecia.

Przez dwa lata armia Cortésa wzrosła do 100 tysięcy żołnierzy, o Azteków rebeliantów i sprzymierzonych Indian. 13 sierpnia 1521 roku ruszyli oni na stolicę Meksyku, Tenochtitlán, zdobyli ją, zrównali z ziemią i wymordowali tysiące Azteków. Był to początek końca wielkiego azteckiego imperium i jednocześnie początek podboju świata przez czekoladę. Cortés mianował się gubernatorem Meksyku, na ruinach Tenochtitlán wybudował nowe miasto Ciudad de México, na ziemiach zagrabionych przez konkwistadorów założył wiele plantacji kakaowca, uzyskiwał gigantyczne zbiory, a ziaren użył jako waluty do wykupienia od Azteków złota. Zanim Aztekowie zorientowali się, że zostali oszukani, stracili ziemie, kakaowce, złoto, autorski przepis na gorącą czekoladę, a spóźniony bunt przeciwko fałszywemu Pierzastemu Wężowi dobił całą aztecką cywilizację. Z katastrofy uratowało się jedynie kakao.

Wszystkie czekoladowe chwyty dozwolone

Hernán Cortés azteckie złoto i zamorskie frykasy słał swojemu królowi. W 1528 roku wysłał czekoladę do Hiszpanii wraz z innymi jadalnymi cudami z Nowego Świata: wanilią, awokado, pomidorami i indykami. Do ziarna kakaowego dołączył drogocenny przepis na przyrządzenie napoju czekoladowego. W latach 30. XVI wieku Hiszpanie już gremialnie popijali kakao, a ich król Karol V w mgnieniu oka stał się czekoladomaniakiem. I pomyśleć, że czekolada mogła się dostać do Europy bez przelewu krwi. Wystarczyło kilkanaście lat wcześniej nie kręcić nosem, że gorący czekoladowy napój jest zbyt gorzki, zalatuje myszą i nieprzyjemnie szczypie w język. I nie upierać się, że ojciec jest zawsze mądrzejszy od syna. W 1502 roku młody podróżnik Ferdynand Kolumb, towarzyszący swojemu ojcu Krzysztofowi w podróży do odkrywania Nowego Świata, zauważył, że podczas przeładunku żywności w Meksyku kilka nieznanych mu ziaren upadło na ziemię. Tragarze natychmiast z atencją schylili się po nie – okazało się, że są to drogocenne dla tubylców ziarna kakaowca. Ferdynand poprosił o przygotowanie małej paczuszki kakao, pewien, że będzie to wyśmienity prezent dla Europy. Ale nikt się na nim nie poznał: ani jego słynny ojciec, ani obdarowana hiszpańska para królewska, Izabela Kastylijska i Ferdynand Aragoński, religijna, sztywna i chłodna do bólu. Co tylko dowodzi tego, że od wieków wszystkim przebojom najlepiej służą skandal, bijatyki i rozlew krwi, dosłowny i medialny. A tylko nieliczni doceniają niespodzianki.

Hiszpanie byli tak sprytni, że sekret produkcji czekoladowego proszku udało im się utrzymać w tajemnicy przed resztą Europy przez ponad sto lat. Może dlatego, że za jego wyjawienie można było szybko pożegnać się z życiem. W 1579 roku o włos od odkrycia kakaowej tajemnicy byli angielscy piraci. Napadli na hiszpański statek, przechwycili ładunek ziarna kakaowego, ale kompletnie nie mieli pojęcia, co to jest. W końcu uznali drogocenne ziarenka za owcze bobki, świetnie nadające się na opał, i wszystkie spalili. Przez całe stulecie Hiszpanie udoskonalali recepturę napoju czekoladowego, dodawali cukier, wanilię, cynamon, migdały, orzechy laskowe. Tyle tego było, że przygotowanie gorącej czekolady stało się półgodzinnym, nieco żmudnym rytuałem. Strzegli swojego czekoladowego skarbu jak oka w głowie. Za zdradę tajemnicy uprawy, wykradzenie ziarna, wyjawienie przepisu karano ścięciem głowy. Jednak nie ma takiego sekretu, który się nie wyda, od czego są przecież podstęp i kradzież. Antoni Carlotti, sprytny florentyńczyk, zdołał podebrać Hiszpanom ich przepis na kakao, ale to za mało, sławę czekoladzie mogły przynieść jedynie wyższe sfery, podziwiane i naśladowane przez tych, którzy pechowo urodzili się w niskich stanach. Skoro sekret się wydał, Hiszpanie z wielką pompą przedstawili Europie czekoladę. W 1615 roku hiszpańska księżniczka Anna Austriaczka poślubiła Ludwika XIII, a w posagu wniosła cenniejsze niż klejnoty ziarna kakaowca. Luwr dyktował trendy w każdej dziedzinie, także kulinarnej – kakao szybko stało się modne, arystokracja zaczęła się nim stylowo opijać. Syn Anny, Ludwik XIV, wielbił czekoladę do tego stopnia, że ku pamięci mamy dał jej dawnemu paziowi Davidowi Chaillonowi wyłączność na produkcję i sprzedaż czekolady w każdej postaci przez 23 lata we wszystkich miastach królestwa. 20 maja 1659 roku Chaillon otworzył w Paryżu fabrykę czekolady i cukiernię. Filiżanka kakao kosztowała osiem soli, dwa razy więcej niż herbata czy kawa. Drogo, ale warto było zapłacić.

Uwolnienie sprzedaży czekolady było dla rozwoju jej rynku jak dopalacz. Mężczyźni mogli z ulgą odetchnąć od walk w imię czekolady, od tej chwili to ona im w walkach służyła. Jednak czekolada nadal wędrowała po bitewnych polach, a w chwilach pokoju nie zawsze szły z nią w parze dobre uczynki.

Duch bojowy karmiony czekoladą

Przestępcy szybko odkryli, że czekoladę da się wykorzystać do niecnych celów. W 1701 roku w Kadyksie, największym wtedy hiszpańskim porcie, podejrzenia celników wzbudziło osiem ciężkich skrzyń z czekoladą. Przemytnicy użyli jej jako powłoki do zakamuflowania sztabek złota. Bogaty, wyrazisty, przyprawowy smak czekolady znakomicie nadawał się też do maskowania smaku trucizn, z reguły gorzkiego i dobrze wyczuwalnego. Czekolada stała się czymś w rodzaju seryjnego zabójcy i miała na swoim koncie kilka sławnych ofiar – wysoko postawionych, bo przez dłuższy czas czekoladę pijali wyłącznie ludzie dobrze sytuowani. Czekoladowi truciciele zaczęli grasować już na dworze Ludwika XIII: zawody miłosne, dworskie potyczki, rywalizacja o względy i szlachetnie urodzeni po wypiciu kakao zaczęli padać jak muchy. W 1689 roku od naszprycowanej trucizną wonnej czekolady zmarł angielski król Karol II, a w 1774 roku cukiernik papieski nieświadomie podał swemu panu, papieżowi Klemensowi XIV, truciznę w porcji czekolady.

Markiz de Sade był wręcz uzależniony od czekolady. Pochłaniał ją dosłownie kilogramami, uważał za najsłodszy przysmak, najskuteczniejszy afrodyzjak, skuteczniejszy od szampana i ostryg, oraz najlepsze natchnienie dla swoich sadystycznych uczynków i opowiadań. Urządził bal, podczas którego podał nafaszerowane mocnym narkotykiem czekoladowe pomadki, część gości ciężko po nich chorowała, cierpiała męki, część zmarła. Markiz trafił do więzienia, a w listach do żony prosił o przysyłanie czekoladowych ciasteczek, kremów, biszkoptów i pralinek. Domagał się, by czekoladowe ciasteczka koniecznie były „tak czarne jak tyłek czarta”.

W XIX wieku rozkwitło szpiegostwo czekoladowe. Angielscy potentaci czekoladowi Cadbury, Fry i Rowntree mieli w każdej swojej fabryce tajne laboratorium, gdzie pracowano nad odkrywaniem nowych czekoladowych receptur. Wykradano je sobie nawzajem w atmosferze rodem z „Jamesów Bondów” lub po prostu zamieszczano w gazetach ogłoszenia: „Przyjmę pracowników z fabryki czekolady (tu nazwa konkurenta), a za przepisy zapłacę (tu wysoka kwota)”. Kilkadziesiąt lat później Roald Dahl tych czekoladowych szpiegów uczynił czarnymi charakterami w swojej opowieści o słodko-gorzkim biznesie Charlie i fabryka czekolady. Silna konkurencja w czekoladowej branży trwa mimo upływu czasu i rozwoju technologii. Receptury od zawsze są tak pilnie strzeżoną tajemnicą, że czekoladowe szpiegostwo kwitnie. W 1980 roku prasa całego świata uznała przypadek takich działań w Szwajcarii za tak ważny, że opisała go na pierwszych stronach swoich gazet. Pewien młody praktykant w znanym szwajcarskim koncernie Suchard-Tobler sporządził fotokopie kilku receptur i zaoferował je ambasadom Chin i Arabii Saudyjskiej. Jednak dyrekcja koncernu zbagatelizowała sprawę, nie wniosła nawet oskarżenia, a dyrektor generalny Suchard-Tobler ze stoickim spokojem zauważył: „Można dysponować nawet dokładną recepturą, ale bez ogromnego doświadczenia nie można jej dobrze wykorzystać”. Między wierszami pobrzmiewa informacja: „Naprawdę? Wierzycie, że młody praktykant sforsował nasz sejf z tajną recepturą? W Szwajcarii? Serio?”.

Królowa Wiktoria wkracza do akcji

Gdy w angielskich czekoladowych wojnach gospodarczych osiągnięto strategiczny poziom „wszystkie chwyty dozwolone”, do gry wkroczyła królowa Wiktoria. Zirytowana upadającym producenckim morale, wymyśliła coś, co jest znane do dziś jako czekoladowa racja polowa. W 1900 roku Wielka Brytania walczyła w drugiej wojnie burskiej ze zbuntowanymi holenderskimi osadnikami z Południowej Afryki. Królowa na wieść, że w armii, w szeregach prostych żołnierzy, podupada duch bojowy, postanowiła wysłać wojsku prezent noworoczny – swoją ulubioną czekoladę. Przewrotnie zwróciła się z prośbą o jej wyprodukowanie do braci Cadbury, swoich stałych dworskich czekoladowych dostawców, znanych pacyfistów, którzy potępiali wojnę i bojkotowali dostawy dla armii. Wiktoria, gdy ją wyprowadzono z równowagi, była władcza i groźna. Królowej, zwłaszcza wściekłej, się nie odmawia, bracia Cadbury skalkulowali więc zyski i straty, a żeby uniknąć posądzeń o zdradę antywojennych ideałów, podkopujących ich pacyfistyczny wizerunek, zaprosili do współ­pracy rywali – Rowntreego i Frya. Uzgodnili, że każdy w swojej fabryce wyprodukuje czekoladki według jednej receptury, a na blaszanych pudełkach z wizerunkiem kró­lowej nie wymienią nazwy żadnej z firm. Wiktoria jednak zdecydowała, że na opakowaniu pojawi się „Cadbury’s”, bo chciała, by jej żołnierze dostali od swojej królowej markowy prezent, a wielkim producentom czekolady utarła nosa i ostrzegawczo pogroziła palcem: „Chłopcy, na moim czekoladowym rynku jednak nie wszystkie chwyty są dozwolone”.

Od tego wydarzenia „chłopcy od czekolady” pilnowali swojego wizerunku. Walczyli ze sobą na tyłach czekoladowej wojny, ale na pierwszym froncie ich PR był kryształowy. Rowntree wymyślił KitKat w 1937 roku. Dwa lub cztery wafelki oblane gładką mleczną czekoladą, niewinne i delikatne, idealne dla dzieci, bez poczucia winy wcinających coś tak lekkiego, kruchego i pozbawionego grzechu. W czasie II wojny światowej Rowntree przestawił KitKaty na ciemną czekoladę, a mleko przeznaczył dla naj­młodszych. W tym samym wojennym czasie fabryka Cadbury wstrzymała produkcję czekolady i przestawiła fabryczne taśmy na wytwarzanie masek gazowych. Jednak najlepiej pomysł królowej Wiktorii, by żołnierzom dawać porcje czekolady, rozwinęli Amerykanie. W 1940 roku armia amerykańska zleciła Hersheyowi, największemu producentowi czekolady za oceanem, wymyślenie tabliczki odpornej na warunki bojowe i wysokie temperatury – takiej, by nie rozpuściła się żołnierzowi w kieszeni nawet podczas walki. Hershey stworzył batoniki czekoladowe, które opierały się wysokiej temperaturze. Pierwsi wypróbowali je amerykańscy żołnierze walczący na Pacyfiku. Udało się też Marsowi. Jego słynne czekoladowe drażetki M&M’s powstały właśnie dla żołnierzy. W 1937 roku Forrest Mars, syn założyciela Mars Company Franklina C. Marsa, przejeżdżał przez Hiszpanię ogarniętą wojną domową. W parzącym jak ukrop hiszpańskim słońcu widział odpoczywających po służbie żołnierzy, którzy podjadali czekoladowe kulki z nadzieniem, przypominające ziarna soczewicy. Hiszpańska podróż zainspirowała Marsa juniora do wymyślenia specjalnie dla żołnierzy czekolady nierozpuszczającej się w słońcu, a jednocześnie poprawiającej humor. Tak w 1941 roku narodziły się M&M’s, czekoladowe pastylki w kolorowej, cukierkowej polewie. Forrest Mars jest też autorem logo M&M’s – dwie literki M to inicjały Marsa seniora i jego wspólnika Bruce’a Murriego – oraz ich sloganu reklamowego: „Czekolada, która rozpuszcza się w ustach, a nie w dłoni”. Czekoladę, która naprawdę nie rozpuści się na wojnie, wynaleziono w latach 90. XX wieku, specjalnie dla żołnierzy amerykańskich walczących w Zatoce Perskiej. Wytrzymuje temperaturę do 60ºC.

Angielski producent Fry & Sons postawił na śmiałków. W 1911 roku zaopatrzył w „ładunek kakao i czekolady” kapitana Roberta Falcona Scotta i jego ekspedycję na biegun południowy. Scott wraz ze słodkim ładunkiem zaginął w polarnych lodach, a niezrażony tym Fry konsekwentnie wyposażał w czekoladę każdego śmiałka, który w anoraku, pilotce i goglach wyruszał z kompasem, by coś odkryć. Fry bardzo chciał, by jego czekolada jako pierwsza przeleciała Atlantyk. Starano się o to od kwietnia 1913 roku, gdy brytyjski „Daily Mail” ogłosił konkurs z nagrodą 10000 funtów dla lotnika, który bez międzylądowania przeleci nad oceanem. Chodziło o zapewnienie połączenia między Europą a Ameryką. Dokonali tego brytyjscy piloci, kapitan John Alcock i nawigator porucznik Arthur Whitten Brown, którzy jako pierwsi z 14 na 15 czerwca 1919 roku przelecieli wielką wodę. Wystartowali bombowcem Vickers Vimy z St. John’s w Nowej Fundlandii z odkrytą kabiną załogi, walczyli z zimnem, deszczem, śniegiem i lodem, który Brown zeskrobywał ze skrzydeł samolotu. Po 16 godzinach, 28 minutach i 3040 kilometrach lotu wylądowali w Irlandii, koło Clifden. Symbolicznie dostarczyli pierwszy worek z pocztą lotniczą z USA do Wielkiej Brytanii. Fry w tej oceanicznej batalii poległ (podczas lotu piloci jedli czekoladowe batony szwajcarskiej marki Vinello), ale udało się czternaście lat później. Pierwszym człowiekiem, który obleciał świat dookoła, był Wiley Post. Dokonał tego w 1933 roku, jego lotniczy maraton trwał 7 dni, 18 godzin i 49 minut. Aby nie zasnąć w powietrzu, zajadał tabliczki czekolady, jedną za drugą – wśród nich były wyroby Fry & Sons.

Skoro czekolada wojskowa jest nieodłączną częścią historii światowego cukiernictwa i była w wojskowych racjach żywnościowych we wszystkich niemal armiach świata, to miała ją w swoich chlebakach także druga strona frontu – żołnierze niemieccy. Scho-Ka-Kola to czekolada rodem z nazistowskich Niemiec. Stworzono ją w 1935 roku specjalnie dla sportowców (tak przynajmniej reklamowano ją podczas olimpiady w Berlinie). Szybko jednak odbiorcą tego produktu została armia. Gdy sportowe wyniki ekipy niemieckiej na igrzyskach nie zaspokoiły ambicji Hitlera, a wojsko niemieckie potrzebowało racji żywnościowych i obowiązkowej w nich czekolady, Scho-Ka-Kola idealnie się nadawała. Miała w sobie bardzo dużo kofeiny, zawartość niespotykaną w innych produktach na rynku. Był to pierwowzór batonu energetycznego, tyle że o piorunującej mocy. Zamknięta w okrągłej metalowej puszce, przez długie lata była charakterystycznym elementem wyposażenia Wehrmachtu. Cenili ją również piloci Luftwaffe. W jej skład podobno wchodziła także metamfetamina, a czekolady użyto w tajnym planie wyposażania niemieckich żołnierzy w środki psychoaktywne, zwiększające ich przydatność bojową. Nigdy nie udowodniono, że wojskowe racje Scho-Ka-Koli były tak „wzbogacane”, a czekoladzie udało się przetrwać koniec wojny i pozostać na rynku do dziś.

Królowa Wiktoria nie wyciągnęła czekolady z wojennych okopów, nie nakazała swoim „chłopcom od czekolady” wywiesić białych flag w czekoladowych wojnach, rozumiała, że wojowanie z nią u boku to męska rzecz. Ale dobrze wiedziała, jak wykorzystać ich trofea i zdobycze wojenne. O tę wiedzę postarały się jej „koleżanki” na tronach i u władzy. Kobiety po prostu spokojnie czekały, aż mężczyźni złożą im czekoladowe wojenne łupy u stóp.

koniec darmowego fragmentu zapraszamy do zakupu pełnej wersji