Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski - Cecylia Niewiadomska - ebook

Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski ebook

Cecylia Niewiadomska

5,0

Opis

Szkice historyczno-literackie dotyczące epoki saskiej i okresu panowania ostatniego polskiego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Zawierają opowieści: Marcin Kątski, Kurpie, Michał Morzkowski, Zmienne losy, Maria Leszczyńska, Zgoda buduje – niezgoda rujnuje, Anegdota o Auguście II Mocnym, Zła czy dobra wróżba, Za króla Sasa jedz, pij, popuszczaj pasa, Wielki nauczyciel Stanisław Konarski, Ostatnia elekcja, Za wiarę i ojczyznę, Kazimierz Pułaski i kilka słów o innych, Porwanie króla, Tadeusz Rejtan, Szkół! Oświaty! Obiad czwartkowy, W Puławach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 75

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Cecylia Niewiadomska

 

Czasy saskie,

Stanisław August Poniatowski

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

 

Tekst wg edycji:

Cecylia Niewiadomska

Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski

Wydawnictwo Gebethner i Wolff

Warszawa 1912

Zachowano oryginalną pisownię.

 

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-951-5

 

 

Marcin Kątski.

 

 Przypomnijmy sobie smutne panowanie niedołężnego króla, Michała Korybuta. Szlachta kłóci się z panami, grozi wojną domową, gdyby się śmieli porwać na ich niefortunnego wybrańca, a Turek wkracza bezkarnie w granice, łupi, rabuje, pali, oblega Kamieniec Podolski. Daremnie niezdobyta dotąd twierdza wzywa pomocy, czeka na ratunek, wreszcie straciwszy ducha i nadzieję, poddaje się wrogowi.

 Garstka tylko walecznych woli zginąć pod gruzami, niż ustąpić.

 Niejednokrotnie potem kusił się Sobieski o odzyskanie tej strażnicy Polski; zawiedziony przez podstępnych sprzymierzeńców, zawsze powracał z niczem. Niełatwo było wyparować księżyc z tego orlego gniazda.

 Powrócił wreszcie do nas Kamieniec Podolski po latach 27, lecz nie orężem odzyskany.

 Po trzywiekowych bojach przekonali się wreszcie muzułmanie, że nie zagarną całej Europy. Sami osłabli w bezustannej walce, skruszyli się o twarde, niezłomne »przedmurze«, i chcą już tylko zabezpieczyć sobie prawa do zdobytego półwyspu, na którym założyli swoje państwo. Więc zawierają pokój z całą Europą, ze wszystkimi ludami, które brały udział w tych walkach.

 W miasteczku Karłowicach (1699) zjechali się przedstawiciele Austrji, Rosji, Polski, nawet Anglji i radzą z posłem tureckim, jak pogodzić wszystkich, żeby byli zadowoleni.

 Chyba za wiekowe trudy należy się coś i Polsce? kto wie, gdyby nie ona, coby było?

 Ale nie ma kto o tem wspomnieć. Król August II Sas obcy, obojętny, wszystko mu jedno, byle odzyskał Kamieniec, bo do tego zobowiązał się w pactach conventach. Dostaje przytem jeszcze i część utraconej Ukrainy, więc zupełnie zadowolony: dokazał przecież więcej niż Sobieski i do tego bez krwi rozlewu.

 Podpisali i Turcy te warunki, bo rozumieją, że inaczej być nie może, — ale żal im Kamieńca: ktoby ich stąd mógł wyprzeć, gdyby nie układy!

 Ha, trudna rada. Stanęła w pogotowiu turecka załoga, aby opuścić mury, już złożono na wozy dobytek mieszkańców, którzy w mieście pozostać nie chcą, — zamek i arsenał, czyli skład broni i prochu, oddaje Polakom starszy oficer turecki, — odbiera go Marcin Kątski.

 W nielicznem gronie zeszli do podziemi: tu stoją beczki z prochem.

 Turek spojrzał dokoła, i wściekłość błysnęła mu w oku: — nie odda twierdzy chrześcijanom!

 Błysk — i lont zapalony upadł na beczkę z prochem.

 Za chwilę zginą wszyscy pod gruzami. Obecni skamienieli.

 Ale Kątski nie stracił przytomności: szybko jak błyskawica chwycił knot zabójczy i bezpiecznie złożył go na swojej dłoni. Potem spojrzał Turkowi w oczy.

 Mierzyli się spojrzeniem w głębokiem milczeniu: nikt nie śmiał przemówić słowa. Oto jeden z tych ludzi pragnął oddać życie, by nie opuścić raz zajętego stanowiska, — drugi, gardząc okropnym bólem, ocalał życie własne i tysiąca bliźnich. Nie gruzy, lecz zamek odbierze od wroga; tak każe sprawiedliwość.

 I twierdza ocalała i znowu niezdobyta stała na straży granicy.

 

Kurpie.

 

Panie bracie,

Czy też znacie 

Kurpi ród?

Nizkie chaty,

Lecz za katy,

Czerstwy lud!

To nie kmiecie, ale pany!

Własne chaty, własne łany;

Nie znali, co pańskie sochy,

Ni pańszczyzny, ni darmochy.

 

 Bury sukman na ramieniu,

Długa strzelba na rzemieniu,

Nogi w łykach, kurpia duma,

Ale wąsy jak u suma!

 

 Wie, gdzie lisa w sidła złapie,

Niby kot na barć się wdrapie,

Trafne oko, krzepkie ramię,

Jak uściśnie, kości złamie.

 

 By krew z mlekiem, gdy się zbierze,

Takie rzeźkie tam dziewczyny;

 

Dłonie białe, liczka świeże,

By korale jarzębiny.

 

 Gdy mróz w oczy igły ciska,

W polu głodne wrony kraczą,

Siadaj z niemi u ogniska —

Gościa krupnikiem uraczą.

 

 I starzy będą bajali,

Jak to Kurpie Szwedów prali,

Jak niejedna tam mogiła

Gada, że ich zgniło siła...

 

 Bo gdy broń wziął Kurp na barki,

Djablo Szwedom lazł na karki,

Póty zamorców spowiadał,

Aż ich z kaszą het pozjadał.

 

 Zajdź w zwierzyniec,

Pod Myszyniec,

Tamci Kurpiów żyje wnuk,

I taż stara

W sercu wiara:

Jeden Bóg!

 

Teraz znacie,

Panie bracie, 

Kurpi ród,

Nizkie chaty,

Lecz za katy,

Dzielny lud!

 

Michał Morzkowski.

 

 Warto wspomnieć o Kurpiach za Augusta II, bo wtedy lud ten prosty z własnego poczucia stanął w obronie swej ziemi ojczystej i mężnie stawił czoło nieprzyjacielowi.

 Ażeby to zrozumieć, musimy cokolwiek zapoznać się z Kurpiami.

 Nazwano tak mieszkańców rozległych puszcz, leżących na północ od Ostrołęki, Myszyńca, Przasnysza. Był to lud wolny od niepamiętnych czasów, nigdy nie mieli pana i nie odrabiali pańszczyzny, ziemi nawet dla siebie uprawiali mało, bo grunt piaszczysty nędzny plon wydawał, a głównie zajmowali się bartnictwem i myśliwstwem. Z dawna od królów polskich dostali przywilej, że mogą w swoich borach rządzić się własnem prawem, i rządzili się mądrze. W ogromnych lasach każdy miał cząstkę wydzieloną, żeby innym w drogę nie wchodził; tu drążył stare drzewa i zakładał barcie, hodował pszczoły, a wosk i miód sprzedawał. Oprócz tego polowali na zwierzynę, której wielka była obfitość, i słynęli jako strzelcy zawołani. Surowo przestrzegali między sobą uczciwości, a winowajców karali, wypędzając ich z puszczy.

 Nazywali siebie Kurpiami od obuwia z kory lipowej; wiedzieli, że ich puszcza to część ziemi polskiej, bo polskim królom składali daninę z miodu i wosku, od nich mieli zatwierdzone swoje prawa, pod ich rządami żyli swobodni, szczęśliwi.

 Ale jaki jest ten król albo inny — o to się nie troszczyli, o tem nie mogli wiedzieć, dość że król, więc należy mu się wiara, a w potrzebie i pomoc.

 Tak właśnie było za Augusta II Sasa. Monarcha ten przekupstwem zasiadł na polskim tronie, żeby mieć wyższy tytuł i większe dochody, lecz dobro kraju nie obchodziło go wcale, gotów był nawet podzielić się nim z sąsiadami, żeby tym sposobem swoją Saksonję powiększyć.

 Nie podobało mu się, że w Polsce słuchać musi sejmu, nie zaś rządzić podług swej woli, że syn jego bez elekcji nie będzie miał prawa do korony, i chciał to wszystko zmienić. Dlatego zaraz na początku panowania obiecał potajemnie Piotrowi Wielkiemu, carowi Rosji, dać pomoc w wojnie przeciw Szwedom o brzegi morza Bałtyckiego, aby zapewnić sobie potężnego sprzymierzeńca dla swych planów.

 W Szwecji panował wtedy młodziutki król, Karol XII. Nie miał jeszcze lat 20, ale doskonały wojak, śmiały, energiczny, uderzył na nieprzyjaciół całą siłą, pokonał niewyćwiczone wojsko Piotra Wielkiego, i podążył do Polski, żeby ukarać Augusta, który przeciwko niemu posłał swoich Sasów.

 Rozgłaszał przytem wszędzie, że idzie jako przyjaciel Polaków, że pragnie im dopomódz, aby pozbyli się króla, który jest wrogiem kraju, i chce się nim podzielić z Rosją i Szwedami.

 Była to prawda, lecz któż mógł o niej wiedzieć? Kurpie wiedzieli tylko, że August jest królem, obranym na elekcji i koronowanym, a Szwed idzie nieproszony i kraj niszczy.

 Więc postanowili nie puścić go przez swoje puszcze.

 I zabrali się dzielnie do obrony: przecięli wszędzie drogi, pokopali rowy, porobili zasieki, pościnali drzewa, a sami z bronią w ręku oczekują wroga.

 Wiedział o tem Karol XII, ale żartował sobie z pogróżek bezbronnego chłopa: przecież on ma armaty i wyćwiczone wojsko. Ruszył też śmiało naprzód.

 Aż tu zaledwo zagłębił się w bory, ogień zewsząd, a drogi niema. Celne strzały Kurpiów zmiatają starszyznę, gęsto pada żołnierz, daremnie z wściekłością przedzierając się w gąszcze, bezdroża, zawały; niema rady: trzeba ustąpić.

 Najcięższa przeprawa była w miejscu, zwanem Kopańskim Mostem. Kurpie z zasadzki wystrzelali Szwedów, ścigali uciekających, bili się w otwartem polu z uchodzącemi resztkami, o mało nie pojmali samego Karola. I nie puścili wroga.

 Taki czyn mężnego ludu zasługuje na wieczną pamięć.

 

Zmienne losy.

 

 Ludno i gwarno w zamku wojewody poznańskiego, pana obszernych włości i wielkiej fortuny, Stanisława Leszczyńskiego. Ludno i gwarno, bo przyjmuje dzisiaj samego imci króla Karola szwedzkiego. Król szwedzki poznał go jeszcze w Sztokholmie, kiedy Leszczyński jeździł tam z poselstwem, upodobał go sobie i szczerą obdarzył przyjaźnią. Teraz, gdy pokonał Augusta II, mimo oporu Kurpiów i stronników Sasa, szuka w Polsce przyjaciół, gdyż chciałby ten naród uczynić swoim sprzymierzeńcem.

 Nic też dziwnego, że i Leszczyńskiemu zapowiedział swe odwiedziny.

 Wie dobrze wojewoda, że nietylko przyjaźń sprowadza w jego progi dostojnego gościa, lecz ufa Karolowi, że nie jest wrogiem jego kraju, i chce poznać zamiary młodego monarchy. Jeśli uzna je za dobre dla ojczyzny, chętnie pomagać mu będzie.

 Właśnie wjeżdżają obaj na czele orszaku w sklepioną zamkową bramę. Karol drobny i szczupły, o twarzy energicznej i błyszczącem, dumnem spojrzeniu, — Leszczyński starszy wiekiem, uderza powagą i rozumnym spokojem wysokiego czoła. Znać po wyrazie oczu i ożywieniu obu, że poważną rozmowę prowadzić musieli i że jej nie skończyli. Może sprawa wymaga dłuższego namysłu.

 Dwór wojewody i świta królewska otoczyli ich teraz, zsiadają z koni, wchodzą do komnaty, gdzie czeka już posiłek zastawiony.

 Stare portrety królów i pradziadów patrzą ze ścian poważnie na ucztujące grono, i zda się, że przysłuchują się rozmowie. Może jej słuchać każdy: król szwedzki podziwia piękne obszary ziemi swego gospodarza, jego hojność i skarby, nagromadzone w zamku. Mówią o koniach, których nachwalić się nie może, bujnych łąkach, które podziwiał, wioskach i miasteczkach, do Leszczyńskiego należących.

 I przyznaje w duszy ten obcy monarcha, iż wielu panujących książąt za granicą nie posiada takiej fortuny.