Czarownice. Salem, 1692 - Stacy Schiff - ebook

Czarownice. Salem, 1692 ebook

Stacy Schiff

3,5

Opis

Procesy w Salem to jeden z niewielu momentów amerykańskiej historii, w którym kobiety odegrały najważniejszą rolę. Jeden z mroczniejszych.

Panika wybuchła na początku 1692 roku podczas wyjątkowo ostrej zimy w Massachusetts. Siostrzenica pastora zaczęła wić się i wyć. Histeria szybko się rozprzestrzeniła. Sąsiedzi oskarżali sąsiadów, mężowie żony, rodzice i dzieci oskarżali siebie nawzajem. Wszystko trwało niespełna rok – przez ten czas powieszono dziewiętnaście osób, a pewnego starca ukamienowano. W centrum kryzysu znalazły się nastolatki, głośne i dosadne.

Stacy Schiff przedstawia trudy nastoletniego życia w purytańskiej społeczności. Opowiada, o jaką stawkę grali rządzący. Wyjaśnia zasady surowej wiary, niebezpieczne położenie mieszkańców kolonii, którzy znaleźli się na granicy „odludnej, kamienistej, jałowej, krzaczastej i porośniętej puszczami dziczy”, pośród zamętu.

Schiff wydobywa na wierzch lęki trawiące pierwszych Amerykanów, by rewelacyjnie zestawić je z dzisiejszymi niepokojami. W epoce religijnej gorączki i niewidzialnych wrogów ta fascynująca historia staje się ważniejsza niż kiedykolwiek.

Czarownice to porywająca opowieść o pierwotnej amerykańskiej tajemnicy, napisana świetnym językiem przez jedną z najbardziej uznanych historyczek.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 825

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (49 ocen)
11
14
15
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dagadar3

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka popularnonaukowa o wydarzeniach z Salem, napisana bardzo szczegółowo, nie czyta się jej szybko. Niemniej jednak można zagłębić się nie tylko w historię Salem, ale także w realia życia Nowej Anglii, poznać historie i charakter wielu bohaterów, ciekawa pod kątem psychologicznym, nie tylko historycznym.
00

Popularność




Tytuł oryginału THE WITCHES
Przekład JAN DZIERZGOWSKI
Wydawca ALICJA GAŁANDZIJ
Redaktor prowadzący ADAM PLUSZKA
Redakcja MAŁGORZATA KUŚNIERZ
Korekta KAROLINA WĄSOWSKA, JAN JAROSZUK
Projekt okładki Mario J. Pulice / © Hachette Book Group, Inc.
Adaptacja projektu okładki AGNIESZKA WRZOSEK
Opracowanie graficzne i typograficzne, łamanie | manufaktu-ar.com
Zdjęcie na okładce © José Picayo
Copyright © 2015 by Stacy Schiff Copyright © for the translation by Jan Dzierzgowski Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2019
Warszawa 2019 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66140-33-2
Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a 01-527 Warszawa tel. 48 22 663 02 75 e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

Dla Wendy Belzberg

Osoby

W DOMU PROBOSZCZA I W OKOLICY

BAYLEY JAMES. Pierwszy pastor w osadzie Salem w latach 1673–1679. Szwagier Thomasa Putnama, wuj wijącej się i czkającej Ann Putnam młodszej.

BURROUGHS GEORGE. Lat czterdzieści dwa. Następca Bayleya, urzekający człowiek, niezależny, pastor w latach 1679–1683. Wyjeżdża nagle; w 1692 roku jest pastorem na pograniczu w Maine. Dochowuje się siedmiorga dzieci. Typ wojowniczy, mający obsesyjną potrzebę kontroli.

LAWSON DEODAT. Uprzejmy, elokwentny następca Burroughsa, pastor osady w latach 1684–1688.

PARRIS SAMUEL. Lat trzydzieści dziewięć, borykający się z wieloma kłopotami duchowny w epicentrum diabelskiej inwazji. Ojciec i wuj pierwszych dziewczynek, na które rzucono zły urok, pan pierwszej czarownicy, która przyznała się do winy. Sprawuje posługę w Salem w latach 1688–1696. Zapaleniec, człowiek nieugięty i nietaktowny.

Rodzina Parrisów. ABIGAIL WILLIAMS, lat jedenaście, jasnowłosa siostrzenica Parrisa, która zakłóca kazania i szczekając, miota się po izbie. BETTY PARRIS, lat dziewięć, jedyne dziecko Parrisa, u którego występują objawy rzucenia złych czarów. Nie uczestniczy w żadnym procesie. KOLEJNE DWOJE DZIECI, dziesięcioletni syn i czteroletnia córka, nie mają żadnego związku z czarami, zapomniani przez historię. TITUBA, wieloletnia indiańska niewolnica, łagodna kobieta, pierwsza świadkini zawarcia diabelskiego paktu, źródło pierwszej relacji o lataniu na kiju. INDIANIN JOHN, również niewolnik, wielokrotnie poddawany złym czarom. Uważany za męża Tituby. ELIZABETH, żona pastora, urodzona w Bostonie. Lat około czterdziestu czterech.

INNI MIESZKAŃCY OSADY

CHEEVER EZEKIEL. Lat trzydzieści siedem, krawiec i farmer, czasem protokolant sądowy i jeden z oskarżających.

GRIGGS WILLIAM. Lat siedemdziesiąt jeden, lekarz, od niedawna mieszkający w osadzie. Blisko związany z Putnamami.

HUTCHINSON BENJAMIN. Młodzieniec po dwudziestce, adoptowany syn Nathaniela Ingersolla, właściciela karczmy. Dzielnie i na oślep rani złe zjawy swoimi widłami i rapierem.

INGERSOLL HANNAH. Lat około sześćdziesięciu, żona właściciela karczmy, mieszka obok domu proboszcza.

INGERSOLL NATHANIEL. Lat sześćdziesiąt, porucznik milicji, jeden z pierwszych diakonów w osadzie i właściciel tawerny, w której odbywały się przesłuchania, organizowano narady sędziów, rzucano oskarżenia, walczono ze zjawami i oddawano się rozmaitym spekulacjom. Sojusznik Putnama i Parrisa.

NURSE FRANCIS. Lat siedemdziesiąt cztery. Człowiek z dużym życiowym doświadczeniem, wierny mąż Rebekki Nurse oskarżonej o czary. Na długo przed nadejściem kryzysu niezadowolony z pastora.

POPE BATHSHUA. Lat czterdzieści, ofiara czarownic zakłócająca kazania. Rzuca butem w oskarżoną, lewituje w sądzie.

PUTNAM EDWARD. Lat trzydzieści osiem, młodszy brat Thomasa, diakon. Podpisuje się pod pierwszymi oskarżeniami o czary.

PUTNAM THOMAS. Lat czterdzieści, sierżant milicji, weteran wojny króla Filipa. Protokolant sądowy, urzędnik parafii, zdecydowany zwolennik Parrisa. W jego domu mieszkają cztery ofiary czarownic. To on formułuje pierwsze zarzuty i przyczynia się do złożenia niemal połowy kolejnych.

SIBLEY MARY. Ciężarna trzydziestodwuletnia sąsiadka proboszcza. W domu Parrisa podpowiada i nadzoruje eksperyment z podpłomykiem pozwalającym wykryć czarownice.

WALCOTT JONATHAN. Lat pięćdziesiąt trzy, kapitan milicji w osadzie, szwagier Putnama i ojciec Mary.

NAJWAŻNIEJSI OSKARŻAJĄCY

BIBBER SARAH. Kłótliwa, wścibska trzydziestosześcioletnia mieszkanka osady. Kłuta szpilkami w sądzie.

CHURCHILL SARAH. Lat około dwudziestu, uchodźczyni, służąca u Jacobsów. Bez powodzenia próbuje odwołać wcześniejsze zeznania. Daleko spokrewniona z Mary Walcott.

HOBBS ABIGAIL. Uparta, nieokrzesana czternastolatka z Topsfield, wcześniej służąca w Maine. Druga osoba, która przyznaje się do uprawiania czarów, potem oskarża innych. Przyczynia się do uwięzienia swoich rodziców.

HUBBARD ELIZABETH. Lat szesnaście, sierota, służąca w domu swojego wuja doktora Griggsa. Jedna z pięciu najczęściej oskarżających osób.

LEWIS MERCY. Lat dziewiętnaście, dwukrotna uchodźczyni i sierota. Wcześniej służąca Burroughsa w Maine, w 1692 roku służąca Putnamów w Salem. Często wskazuje niewidzialnych sprawców i składa najbardziej szczegółowe zeznania. Nazywana wieszczką.

PUTNAM ANN MłODSZA. Lat dwanaście, najstarsza z szóstki rodzeństwa. Przewiduje przyszłe wydarzenia i wspomina fakty sprzed swojego przyjścia na świat. Jedyna z oskarżających osób, która mieszka w domu z obojgiem rodziców.

PUTNAM ANN STARSZA. Ciężarna pobożna matka Ann młodszej. Nękana przez duchy i czarownice. Niekiedy wpada w trans; pewnego razu musi zostać wyniesiona z sądu.

SHELDEN SUSANNAH. Lat osiemnaście, dwukrotna uchodźczyni z Maine. Na własne oczy oglądała okrutne zbrodnie popełniane przez Indian, niedawno pochowała ojca. Często ujawnia morderstwa.

WALCOTT MARY. Lat szesnaście, córka kapitana milicji z osady, mieszka u swoich kuzynów Putnamów. Jest też siostrzenicą Ingersolla. Oskarża o czary co najmniej siedemdziesiąt osób, znacznie więcej niż ktokolwiek z pozostałych.

WARREN MARY. Lat dwadzieścia, osierocona uchodźczyni i służąca Procterów. Nękana przez czarownice, oskarżająca, potem znów nękana. Wyjątkowo urodziwa, w sądzie cierpi wskutek krwawych, niezwykle okrutnych tortur.

NIEKTÓRZY OSKARŻENI

ALDEN JOHN. Sześćdziesiąt kilka lat. Sprawny handlarz futrami prowadzący interesy w Bostonie, oficer milicji, kapitan żeglugi morskiej. Wieloletni wspólnik kupca z Salem Bartholomew Gedneya, parafianin Willarda, sąsiad i przyjaciel Samuela Sewalla.

BARKER WILLIAM. Lat czterdzieści sześć, złotousty zadłużony farmer.

BISHOP BRIDGET. Wdowa z miasta Salem, po pięćdziesiątce. Konfliktowa, prowokatorka, szorstka. Podczas procesu mylona z Sarą Bishop, mieszkanką osady Salem.

CARRIER MARTHA. Przed czterdziestką, szorstka matka piątki dzieci. Długo przed 1692 rokiem była prawdopodobną kandydatką do tytułu „królowej piekła”. Szydzi, że zaklęci „postradali zmysły”. Pierwsza wiedźma aresztowana w Andover.

CARRIER RICHARD, lat osiemnaście, i Carrier Andrew, lat szesnaście. Dwaj rośli synowie Marthy. Obaj torturowani, wskutek czego Richard wskazuje więcej wspólników diabła niż ktokolwiek spośród przyznających się do winy.

CARY ELIZABETH. Po czterdziestce, żona zadziornego budowniczego statków z Charlestown. Udaje się do Salem, by oczyścić swoje imię, lecz wyjeżdża stamtąd w kajdanach.

CLOYCE SARAH. Lat czterdzieści cztery. Znacznie młodsza, nieszczęsna siostra Rebekki Nurse. Należy do kongregacji w osadzie, spowinowacona z Dane’em przez pierwsze małżeństwo.

COLSON ELIZABETH. Odważna szesnastolatka z Reading, jedyna dziewczyna, której udaje się unikać aresztu – przynajmniej przez pewien czas.

COREY GILES. Nieustraszony, zadziorny farmer po siedemdziesiątce. Początkowo oskarża własną żonę, później przeciwstawia się sądowi.

COREY MARTHA. Po sześćdziesiątce, trzecia żona Gilesa. Nieugięta, uparta dogmatyczka. Przenoszona z jednego więzienia do drugiego.

ENGLISH MARY. Lat około czterdziestu, żona Philipa. Córka zamożnego kupca z Salem i kobiety oskarżanej niegdyś o czary. Ucieka przed śledczymi razem z mężem.

ENGLISH PHILIP. Lat czterdzieści dwa, urodzony jako Philippe l’Anglois na wyspie Jersey, elokwentny, potrafiący walczyć o swoje. Imigrant i przedsiębiorca odnoszący niezwykłe sukcesy, najbogatszy mieszkaniec miasta Salem, nowo wybrany radny.

ESTY MARY. Lat pięćdziesiąt osiem, łagodnego serca mieszkanka Topsfield i matka siódemki dzieci, najmłodsza z trzech sióstr Towne. Potrafi oczarować nawet strażników więziennych.

FOSTER ANN. Spokojna wdowa po siedemdziesiątce. Matka zamordowanej dwudziestodwulatki, teściowa powieszonego mordercy. Podchwytuje temat lotów na kiju i łączy go z diabelskim sabatem.

GOOD SARAH. Lat trzydzieści osiem, miejscowa żebraczka, ponura, konfliktowa, zaniedbana. Pierwsza osoba przesłuchiwana pod zarzutem czarów, matka oskarżonej pięciolatki.

HOAR DORCAS. Psotna jasnowidzka, pięćdziesięcioośmioletnia wdowa, drobna złodziejka. Swoim niezwykłym wyglądem budzi strach wśród dzieci.

HOW ELIZABETH. Tuż po pięćdziesiątce, opiekuńcza żona ślepego farmera z Topsfield, spokrewniona z Dane’ami, Carrierami i Nurse’ami. Od dawna podejrzewana o czarownictwo.

JACOBS GEORGE. Zawadiacki, wesoły stary farmer, analfabeta.

JACOBS MARGARET. Lat siedemnaście, elokwentna, refleksyjna wnuczka George’a. Przyznaje się do winy, potem cofa zeznania i płacze rzewnymi łzami w więzieniu w Salem.

LACEY MARY MłODSZA. Lat osiemnaście, jak sama twierdzi, nieposłuszna córka. Przemawia ze swadą, ma skłonność do dramatyzowania.

LACEY MARY STARSZA. Lat czterdzieści, matka Mary Lacey młodszej, córka Ann Foster.

MARTIN SUSANNAH. Siedemdziesięcioletnia drobna wdowa z Amesbury, twarda, niezłomna. W 1669 roku zostaje oskarżona o czary, a następnie oczyszczona z zarzutów.

NURSE REBECCA. Lat siedemdziesiąt jeden, prawie zupełnie głucha, schorowana, wrażliwa. Dochowała się już prawnuków. Jej sprawa stanowi największe wyzwanie dla sądu.

OSBORNE SARAH. Lat około pięćdziesięciu, krucha, jedna z pierwszych trzech podejrzanych. Od dawna toczy spór sądowy ze swoimi powinowatymi, Putnamami.

PROCTER ELIZABETH. Lat czterdzieści jeden, matka piątki dzieci, macocha szóstki, jest w kolejnej ciąży. Ma nieokiełznany temperament, lubi czytać. Wnuczka kobiety podejrzewanej o czary w 1669 roku.

PROCTER JOHN. Starszy, szczery do bólu mąż Elizabeth, nieokrzesany sześćdziesięcioletni farmer i właściciel karczmy. Uważa, że osoby nękane przez czarownice należałoby posłać na szubienicę. Pierwszy mężczyzna oskarżony w 1692 roku o czary.

TOOTHAKER MARY. Lat czterdzieści cztery, mieszkająca w mieście Billerica wdowa po oskarżonym czarowniku. Zamyślona, szczera, przestraszona. Siostra Marthy Carrier, kuzynka wielebnego Dane’a.

WARDWELL SAMUEL. Lat czterdzieści dziewięć. Nieporadny jasnowidz i cieśla, jeden z uboższych mieszkańców Andover. W kwiecistych słowach przyznaje się do winy, potem wycofuje te zeznania. Ojciec siedmiorga dzieci.

WILDS SARAH. Żona cieśli z Topsfield, lat sześćdziesiąt kilka, rzuca urok na siano. Szesnaście lat wcześniej oskarżona o czary. Matka konstabla.

WILLARD JOHN. Koło trzydziestki, zastępca konstabla w osadzie, były pracownik w gospodarstwie Putnamów. Okrutny mąż znienawidzony przez swoich teściów.

WŁADZE

BRADSTREET DUDLEY. Czterdziestoczteroletni syn poprzedniego gubernatora kolonii, jeden z najważniejszych obywateli Andover, sędzia pokoju, w 1692 roku członek rady Massachusetts. Wydaje liczne nakazy aresztowania, kiedy sam zostaje oskarżony – ucieka.

CORWIN GEORGE. Lat dwadzieścia sześć, oportunista, szeryf hrabstwa Essex. Spokrewniony z dwoma sędziami orzekającymi w procesach o czary, zięć trzeciego.

CORWIN JONATHAN. Lat pięćdziesiąt dwa, kupiec z miasta Salem, sprzedawca alkoholu. Wieloletni zaufany wspólnik Hathorne’a, doświadczony sędzia pokoju. Regularny uczestnik przesłuchań. Spowinowacony z Winthropem, Hathorne’em i Sergeantem.

DANFORTH THOMAS. Sześćdziesięciodziewięcioletni właściciel ziemski z Charleston. Podczas wcześniejszej sprawy o czary unieważnił uznanie winy; w 1692 roku jako pierwszy przeprowadza eksperyment sądowy. Pozyskuje pierwsze doniesienia na temat sabatu czarownic; potem zaczyna być przeciwny procesom.

GEDNEY BARTHOLOMEW. Lat pięćdziesiąt dwa. Właściciel tartaku i przedsiębiorca, uwielbiający ryzyko szanowany lekarz, śledczy i major milicji. Spokrewniony z Corwinami.

HATHORNE JOHN. Lat pięćdziesiąt jeden, arogancki, onieśmielający bogaty śledczy. Pochodzi z jednego z najważniejszych rodów miasta Salem. Spokrewniony z Putnamami.

HERRICK GEORGE. Dobrze urodzony, przystojny zastępca szeryfa w Salem, po trzydziestce. Z zawodu tapicer. Przez cały rok 1692 wyłapuje i eskortuje czarownice.

HIGGINSON JOHN MłODSZY. Lat czterdzieści sześć, najstarszy syn wielebnego Higginsona, oficer milicji, robi interesy w rybołówstwie. Świeżo mianowany sędzią pokoju, uczestniczy w przesłuchaniach czarownic.

SIR PHIPS WILLIAM. Lat czterdzieści jeden, niewykształcony, przedsiębiorczy i nieokrzesany kapitan żeglugi morskiej, poszukiwacz przygód. Świeżo powołany na stanowisko gubernatora Massachusetts.

RICHARDS JOHN. Lat sześćdziesiąt siedem, najstarszy członek sądu. Spokrewniony z trzema innymi sędziami, zwraca się o rady dotyczące tego, jak wymierzać sprawiedliwość. Kupiec z Bostonu, skarbik Harvarda, jeden z najważniejszych patronów Mathera.

SALTONSTALL NATHANIEL. Lat pięćdziesiąt trzy, krótko zasiada w sądzie. Uważany za „człowieka z zasadami i jednego z najbardziej lubianych” oficerów w Massachusetts.

SERGEANT PETER. Bajecznie bogaty czterdziestopięcioletni bostoński kupiec i sędzia w procesach o czary. Pożycza pieniądze Massachusetts, mieszka w okazałej rezydencji. Robi interesy z Samuelem Sewallem.

SEWALL SAMUEL. Krągły czterdziestoletni bostończyk, łagodny, wrażliwy, wyrafinowany, gorliwy w sprawach wiary. Najmłodszy z sędziów. Jego brat jest protokolantem.

SEWALL STEPHEN. Lat trzydzieści pięć, urzędnik sądowy, odpowiada za dokumentację. Kupiec z miasta Salem i oficer armii. Przyjmuje do swojego domu Betty Parris nękaną przez wiedźmy.

STOUGHTON WILLIAM. Główny sędzia sądu Oyer and Terminer. Sporej postury sześćdziesięciolatek o małych oczach, zawsze w sztywno wykrochmalonym ubraniu. Niezwykle wymagający, wytrawny teolog, uchodzący za największy autorytet prawny w Nowej Anglii. Robi pieniądze na spekulacjach ziemią, stary kawaler.

WINTHROP WAIT STILL. Lat pięćdziesiąt jeden, wnuk Johna Winthropa, jednego z założycieli Kolonii Zatoki Massachusetts. Generał, wpływowy właściciel ziemski. Człowiek apolityczny, wyczulony na punkcie mody, ostrożny w sprawach dotyczących polityki. W komitywie z Samuelem Sewallem, zausznik Mathera.

DUCHOWNI

BARNARD THOMAS. Lat trzydzieści cztery, młodszy pastor w Andover, pobudliwy, ortodoksyjny. Organizuje próbę dotyku.

DANE FRANCIS. Lat siedemdziesiąt sześć, starszy pastor z Andover, pełni tam posługę od 1648 roku. Ostrożny, gdy chodzi o sprawy związane z czarami, bezkompromisowy autokrata. Nie ma żadnego formalnego wykształcenia.

HALE JOHN. Urodzony w Charlestown pastor z Beverly, sympatyczny, współczujący pięćdziesięciosześciolatek. Fascynują go procedury i mechanizmy uprawiania czarów. W dzieciństwie oglądał pierwszą egzekucję czarownicy w Massachusetts. Spowinowacony z Noyesem.

HIGGINSON JOHN. Lat siedemdziesiąt sześć, od trzydziestu trzech lat pełni posługę w mieście Salem. Trzeźwo myślący, elokwentny, powszechnie szanowany.

MATHER COTTON. Syn Increase’a Mathera, młodszy pastor w Drugim Kościele w Bostonie. W wieku jedenastu lat podejmuje studia na Harvardzie, jako osiemnastolatek zostaje magistrem teologii. Wschodząca gwiazda nowoangielskiego duchowieństwa. Zręczny, błyskotliwy, płodny autor, mistrz konwersacji.

MATHER INCREASE. Pastor Drugiego Kościoła od 1664 roku. Ma pięćdziesiąt cztery lata, jest najważniejszym duchownym i intelektualistą w Nowej Anglii. Rektor Harvardu w latach 1685–1701. Dzięki jego staraniom kolonii zostaje nadany nowy statut.

MOODY JOSHUA. Lat pięćdziesiąt dziewięć, pastor Pierwszego Kościoła w Bostonie, kolega Willarda z lat szkolnych. Twardo wierzy w czary, nie jest jednak przekonany co do sądu Stoughtona. Pomaga oskarżonym w ucieczkach.

NOYES NICHOLAS. Lat czterdzieści pięć, studiował na Harvardzie z Burroughsem, młodszy pastor w kościele Higginsona. Korpulentny, pełen energii stary kawaler, autor okropnych wierszy. Najbliższy przyjaciel Samuela Sewalla w mieście Salem.

WILLARD SAMUEL. Lat pięćdziesiąt dwa, pastor Trzeciego Kościoła. Obok Matherów najwybitniejszy bostoński duchowny. Erudyta z talentem dyplomatycznym, trzeźwo myślący, dyskretny.

KILKU SCEPTYKÓW

BRATTLE THOMAS. Uznany naukowiec i logik skłaniający się ku anglikanizmowi. Dopiero co wrócił z Anglii, gdzie bawił razem z Samuelem Sewallem. Przysłuchuje się wielu przesłuchaniom w Salem. Lat trzydzieści cztery, kawaler.

CALEF ROBERT. Lat czterdzieści cztery, bostoński kupiec bławatny, człowiek bystry. Obserwuje procesy i co najmniej jedną egzekucję, po wszystkim staje się głównym przeciwnikiem Matherów.

MAULE THOMAS. Sumienny, bystry czterdziestosiedmioletni sklepikarz z miasta Salem. Oskarża Bishop, później zostaje kwakrem i krytykuje procesy czarownic.

MILBORNE WILLIAM. Po pięćdziesiątce, były mieszkaniec Bermudów, wichrzycielski pastor baptystów. Dawniej studiował prawo. Aresztowany za podżeganie do buntu.

PIKE ROBERT. Członek rady, kapitan milicji, pierwszy obywatel Salisbury. Szczery, po siedemdziesiątce, bodaj pierwszy urzędnik publiczny, który wyraża obawy co do procesów czarownic.

WISE JOHN. Czterdziestoletni pastor z Ipswich, rówieśnik Parrisa na Harvardzie. Śmiały, charyzmatyczny, elokwentny. Miejscowy bohater, ma za sobą odsiadkę w więzieniu za sprzeciw wobec nadużywania władzy przez gubernatora.

I

CHOROBY Z ZADZIWIENIA

Powiedzmy wprost, że na tym świecie trudno cokolwiek zrozumieć. Wszystko wiedzą i wszystko rozumieją tylko głupcy i blagierzy.[1]

ANTONI CZECHOW

W 1692 ROKU w Prowincji Zatoki Massachusetts wskutek oskarżeń o czary stracono czternaście kobiet, pięciu mężczyzn i dwa psy. Pierwsze oznaki działalności sił nieczystych pojawiły się w styczniu, egzekucje trwały natomiast od czerwca do września, po czym zapadła nagła cisza wyrażająca szok. Uczestnicy okrutnych wydarzeń czuli niepokój – nie tyle z powodu podstępnej czarowniczej działalności, ile wskutek nieudolnego wymierzenia sprawiedliwości. Wiele wskazywało, że na szubienicę trafiły niewinne osoby, natomiast prawdziwi złoczyńcy uszli karze. Nikt nie ślubował podtrzymywać wiecznej pamięci o zajściach. Przeciwnie, wolano skazać te dziewięć miesięcy na zapomnienie, jednak, jak czas pokazał, bez powodzenia. Salem po dziś dzień roztacza swój czar, pozostaje mroczną legendą naszego narodu, sensacją jak z bulwarówki, dystopijnym rozdziałem naszej przeszłości. Zgrzyta, lśni i podryguje w amerykańskiej historii i literaturze.

Nikt nie spłonął na stosie[2], nie zginęła żadna akuszerka. Opowieść o voodoo pojawiła się później, napisana przez dziewiętnastowiecznego historyka[3]. Niewolnicę Mulatkę dodał Longfellow, rzucanie czarów w lesie – Arthur Miller. (W adaptacji filmowej doszły jeszcze kurczęca krew i war kipiący w kotle). Główną rolę w całej historii odgrywała wbrew pozorom erudycja, a nie ciemnota i ignorancja[4]. Pozostaje jednak prawdą, że pięćdziesiąt pięć osób przyznało się do rzucania czarów i że powieszono pastora. Choć nigdy nie poznamy dokładnej liczby osób oskarżonych o to, że „występnie, złośliwie i zbrodniczo” parały się magią, to podczas kryzysu w dwudziestu pięciu wioskach i miastach wskazano od 141 do 185 czarownic i czarowników[5]. Były doniesienia, że po Massachusetts hulało przeszło 700 wiedźm. Tak wielu ludzi trafiło przed sąd, że niekiedy świadkowie mylili osoby – nawet pewnemu wyjątkowo skrupulatnemu kronikarzowi zdarzyło się później zarzucić niewinnej kobiecie, że latała w powietrzu[6].

Najmłodsza czarownica miała pięć lat, najstarsza zaś niemal osiemdziesiąt. Córka oskarżyła matkę, ta oskarżyła swoją matkę, ta natomiast sąsiadkę i pastora. Żona wskazała męża, mężowie wskazywali żony, bratankowie ciotki, zięciowie macochy, a rodzeństwa siebie nawzajem. Jedynie więź ojcowsko-synowska przetrwała kryzys. Kobieta, która przybyła do Salem, by oczyścić swoje imię, jeszcze tego samego popołudnia została zakuta w kajdany. W Andover, gdzie wydarzenia przybrały wyjątkowo dramatyczny obrót, zarzuty postawiono jednej osobie na piętnaścioro mieszkańców, a starszy pastor odkrył, że jest spokrewniony z co najmniej dwudziestoma czarownicami. Duchy uciekały z grobów i zakradały się do sal sądowych, budząc większą grozę niż same wiedźmy. Nieustannie szarpano czułą strunę ludzkich lęków. Kto przeciwko tobie knuje? Czy możesz nie zdawać sobie sprawy, że jesteś czarownicą? Czy cnotliwa osoba może być w istocie winna? Czy ktokolwiek jest bezpieczny?[7]

Jak to się stało, że dumna Kolonia Zatoki Massachusetts już w trzecim pokoleniu pogrążyła się w ciemności? Powstało niemal równie wiele teorii tłumaczących procesy czarownic w Salem, co na temat zabójstwa Kennedy’ego. Pierwszą amerykańską zbrodnię wyjaśniano, odwołując się do napięć międzypokoleniowych, seksualnych, ekonomicznych, religijnych i klasowych albo do regionalnych konfliktów przeniesionych z Anglii. Mówiono o zbiorowym zatruciu pokarmowym, o gorączce religijnej w surowym klimacie, o nastoletniej histerii, oszustwach, podatkach, spiskach, braku politycznej stabilności, traumie spowodowanej indiańskimi napaściami oraz o magii[8] (przy czym wskazujemy tu te bardziej rozsądne teorie[1*]). Można zrzucać winę na warunki atmosferyczne albo na pogodę – z danych historycznych wynika, że liczba przypadków oskarżeń o czary rosła zazwyczaj w okresie późnej zimy. W ciągu lat wskazywano rozmaite odpowiedzialne osoby lub grupy, czasem bardziej przekonująco, czasem mniej. Mieszkańcy Salem także pragnęli zrozumieć, czemu konstabl przychodził z nakazem aresztowania do tych, a nie innych domostw, lecz odpowiedzi były dla nich niewiele bardziej oczywiste niż dla nas, obejmowały bowiem niejasne powiązania wierzycielsko-dłużnicze, poszeptywane niesnaski, wieloletnie urazy i niemal zapomniane spory. Już wtedy niektórzy zdawali sobie sprawę, że w historii Salem kryje się coś głębszego, ale takie podteksty są dziś zupełnie niezrozumiałe, jak żarty w sztukach Szekspira.

Salem, małe królestwo terroru w Ameryce, to jeden z wyjątkowych momentów naszej cywilizowanej przeszłości, kiedy nagle zgasły świece i wszyscy próbowali odnaleźć się po omacku pośród mroku, tam, gdzie zaczynają się wszystkie dobre opowieści. Łatwo tu o karykaturę – jest to skądinąd jedyna amerykańska tragedia, która doczekała się corocznego święta, a mianowicie Halloween – trudniej natomiast o poznanie prawdy. Tajemnica nie daje o sobie zapomnieć. Wciąż do niej wracamy, bo przez trzysta lat nie zdołaliśmy odkryć, co naprawdę wydarzyło się w ciągu tych dziewięciu miesięcy w Massachusetts. Gdybyśmy wiedzieli więcej na temat Salem, prawdopodobnie nie przyciągałoby ono aż tak bardzo naszej uwagi. Niekiedy w nocy coś zakłóci nasz spokój: czasem sumienie, czasem nasze sekrety albo lęki, czasem zaś tym, co nas szczypie, kłuje, gryzie, dźga lub dusi, jest nierozwiązana zagadka, tuż za ścianą.

Mieszkańcy Nowej Anglii z roku 1692 pomieściliby się na stadionie drużyny Jankesów. Niemal wszyscy byli purytanami. Wycierpiawszy wiele z powodu wiary, pożeglowali do Ameryki Północnej, by móc praktykować swą religię „w czystości większej i wolni od zagrożeń, jakie panowały w kraju, gdzie dotąd żyli”, jak to ujmował jeden z najważniejszych uczestników wydarzeń w Salem[9]. Uważali reformację za niedokończony projekt, a Kościół anglikański za nie dość cnotliwy. W Ameryce chcieli dopełnić dzieła i pod kierunkiem opatrzności zacząć historię od nowa, zbudować od zera cywilizację nazwaną przez pewnego duchownego w 1689 roku „Nowym Angielskim Izraelem”[10]. Jako bezwyznaniowi protestanci byli podwójnymi buntownikami, co oczywiście nie przysparzało im popularności. Mieli skłonność do konfliktów i dzielenia się na frakcje, do formułowania stanowczych sądów, do wyniosłego oburzenia. Jak każda uciskana społeczność definiowali siebie przez doświadczane krzywdy[11] – z tego właśnie wzięły się specyficzna hardość Nowej Anglii i, zdaniem niektórych, późniejsze niepodległe Stany Zjednoczone. Surowi kalwiniści przebyli długą drogę, by wielbić Boga po swojemu. Nie tolerowali innych wyznań, byli zaciekli i zarazem pełni lęków, pewni siebie, okrutnie racjonalni, nie całkiem amerykańscy. Stworzyli najbardziej homogeniczną kulturę w dziejach kontynentu.

Pewien gość w tamtych stronach donosił, że mieszkańcy Nowej Anglii „ani targu nie dobiją, ani żartu nie rzucą bez powoływania się na Pismo”. I nie było w tym żadnej przesady. Prawie każdy miał w domu Biblię. Biblijne obrazy powracały w myślach, snach, karach i majakach. Samuel Sewall, sędzia orzekający w procesach o czary, próbował uwodzić atrakcyjną wdowę zbiorem swych kazań, ona jednak podała mu czarną polewkę w postaci cytatu z Pawła Apostoła[2*]. Zastępca gubernatora New Hampshire gniewał się, że obywatele prędzej pozwolą mu umrzeć z głodu, niż zgodzą się, by otrzymywał wynagrodzenie. Powoływał się na Listy do Koryntian, ale zaripostowano mu świętym Łukaszem. Jan Chrzciciel pojawił się w sporze o ziemie w Cambridge. Więzień bronił się, cytując Księgę Powtórzonego Prawa 19:19. Jeśli morderczy kocur wpadał nocą przez okno i przygniatał cię leżącego bezbronnie w łóżku, odpędzałeś go, wzywając Ojca, Syna i Ducha Świętego. Po wszystkim dochodziłeś do wniosku, że najpewniej oto gniewliwy sąsiad złożył ci wizytę, przybrawszy zwierzęcą postać. Kołodziej z sąsiedniej wsi właśnie tak zinterpretował pewne zdarzenie, kiedy zaraz po zachodzie słońca w wilgotny wietrzny wieczór czarny pies rzucił mu się do gardła. Topór nic nie wskórał; niedoszłą ofiarę ocaliło dopiero wypowiedziane imię Pana[12].

Nowy Świat był plagiatem starego, aczkolwiek z kilkoma istotnymi różnicami. Biblijna wspólnota rozciągała się od Martha’s Vineyard do Nowej Szkocji i obejmowała część dzisiejszych stanów Rhode Island, Connecticut, New Hampshire i Maine. Zarazem znajdowała się na granicy dziczy. Od samego początku była nierozerwalnie spleciona z amerykańskim archetypem diabelskiego dzikusa, smagłego terrorysty czającego się tuż obok. Nawet w mniej odizolowanych zakątkach kolonii czuło się niepewność. Burza zerwała dach jednego z najbardziej okazałych domów w Salem, gdy dziesięcioro mieszkańców było pogrążonych we śnie. Budynek kościoła odleciał porwany wiatrem razem z wiernymi[13]. Pierwsi Amerykanie żyli na pograniczu, ale i poza czasem. Wiadomości, które do nich docierały, były mało wiarygodne: na przykład raz okazywało się, że jakiś zagraniczny monarcha umarł, innym razem, że żyje. Mieszkańcy Kolonii Zatoki Massachusetts nie zawsze wiedzieli, kto zasiada na tronie w ich ojczyźnie. W 1692 roku już od trzech lat nie mieli oficjalnej konstytucji, gdyż nowy statut, napisany rok wcześniej, dopiero płynął do nich statkiem. Nowa Anglia odrzuciła kalendarz gregoriański, bo został on ustanowiony przez papieża: początek nowego roku uparcie wyznaczano na 25 marca. (Kiedy czarownice zaczęły nękać swoje pierwsze ofiary w wiosce Salem, w Ameryce był rok 1691, w Europie zaś 1692).

W odizolowanych osadach, w ciemnych, zadymionych domach żyło się w mroku, a w mroku człowiek uważniej wytęża słuch, wyobraźnia pracuje żywiej i kwitnie to, co święte i tajemne. Lęki i pragnienia purytanów nie różniły się zanadto od naszych lęków i pragnień, nawet jeśli amerykańska wiedźma z ich wyobrażeń miała tyle wspólnego ze złowrogą staruchą w spiczastym kapeluszu, co somalijscy piraci z kapitanem Hookiem. Ich ciemność była jednak bardzo specyficzną ciemnością. Nad Nową Anglią rozpościerało się niebo czarne niczym pióra kruka, niczym otchłań, biblijne ciemne niebo, pod którym człowiek gubił ścieżkę w nocy. W mroku zagajniki niepostrzeżenie przenosiły się z jednego miejsca w drugie. Nagle mógł cię zaatakować wściekły czarny wieprz i musiałeś się potem czołgać do domu zakrwawiony i zupełnie zdezorientowany[14]. Okulary stanowiły rzadki towar w siedemnastowiecznym Massachusetts. Ulubionym trunkiem pozostawał mocny cydr, lecz w sądzie w Salem mieszkańcy Nowej Anglii, jakże wnikliwi, wierni i oczytani, sprawiali niekiedy wrażenie, jakby pozostawali pod wpływem łagodnego środka halucynogennego.

Niewiele spotkalibyśmy w koloniach osób, dla których rzeczy nadprzyrodzone – podobnie zresztą jak sam diabeł – nie byłyby najzupełniej realne i nie stanowiłyby elementu codziennej kultury. Większość ludzi zetknęła się osobiście ze światem nadnaturalnym. My również miewamy przecież podobne doświadczenia: wszystkim nam zdarza się choć raz otrzeć się o tajemnicę, nawet jeśli w nią nie wierzymy. Rok po zakończeniu kryzysu wokół czarów do Salem przyjechał Cotton Mather, jeden z najlepiej oczytanych ludzi w Ameryce. Zgubił notatki do kazań; odnalazły się miesiąc później, rozrzucone na ulicy sąsiedniego miasta. Mather uznał, że ukradli mu je agenci diabła[15]. Ówcześni ludzie nie wątpili w istnienie czarnej magii, tak jak nie wątpili w dosłowną prawdziwość Biblii – ich zdaniem równie dobrze można by pytać, czy słońce świeci w południe. Ponadto uprawianie czarów pełniło niezwykle użyteczną funkcję: do magicznego kotła można było wrzucić wszystko, co powodowało gniew, dezorientację lub upokorzenie, tłumacząc w ten sposób wszelkie nieszczęśliwe lub budzące trwogę zdarzenia, czy to chorobę dziecka, czy zjełczenie masła, czy też atak morderczego kocura. Mąż wzruszał ramionami: co, jeśli nie czary mogło spowodować siniaki na ciele jego żony?

Potrafimy obecnie wyjaśnić część niedoli siedemnastowiecznej Nowej Anglii, dla niektórych jednak nie mamy wytłumaczenia. Każdy z nas wierzył w najrozmaitsze fikcje: w Świętego Mikołaja, zimną fuzję, zalety palenia papierosów albo darmowy obiad. Każdy z nas ma jakieś niedorzeczne przekonania, bo jeszcze nie wie, że są niedorzeczne, każdy z nas woli czasami usłyszeć dobrą historię zamiast prawdy. Negujemy dowody, wiernie trzymając się idei, w imię rozsądku robimy rzeczy szalone, przeskakujemy od racji do (jakże satysfakcjonującego) zadufania w sobie. Prywatne winy topimy w publicznej studni, pozwalamy sobie na złudzenia, niekiedy czujemy się ofiarami czyjegoś spisku. A mimo to siedemnastowieczny świat wydaje się nam pod wieloma względami niewytłumaczalny, zupełnie inny od naszego: zautomatyzowanego, zalgorytmizowanego, zrozumiałego.

Jeśli zgubimy notatki, raczej nie uznamy, że ukradli je nam posłańcy diabła, ale uwielbiamy wszystko, co niezwykłe. Chętnie przeczytamy, że piorun uderzył w modlącego się człowieka i wyrwał z jego egzemplarza Biblii kartki z Objawieniem św. Jana[16]. Nawet osoby, które ustępują purytanom pod względem religijności, cierpią czasem na „choroby z zadziwienia”[17], by użyć określenia Mathera. Nasz apetyt na cuda wcale nie osłabł: łakniemy zjawisk nie do pojęcia, marzy nam się, że odkryjemy w sobie niesamowite moce, jak Dorotka po założeniu czerwonych pantofelków. Jeśli chodzi o kobiety, lepiej, aby owe moce ujawniały się dopiero w okresie kryzysu: najlepsza bohaterka to przypadkowa bohaterka. W Nowej Anglii krążyło wiele ekscytujących opowieści o odwadze kobiet napadniętych przez Indian. Historie te stanowiły swoisty wzorzec dla relacji o czarach. Każdy może na podstawie własnego życia opowiadać o radzeniu sobie z przeciwnościami – obecnie określamy to mianem biografii. Niekiedy owe przeciwności wynikają z naszych własnych przekonań. Salem jest więc po części historią o tym, co się dzieje, gdy pytania bez odpowiedzi spotykają się z odpowiedziami bez pytań.

W opowieści o kryzysie w Salem nie brak istot zdolnych przybierać cudzą postać, fantastycznych bijatyk, pochopnych życzeń, znękanych służących, złych macoch, zaczarowanego siana i zaklętych jabłek. Stąd skojarzenie z innym siedemnastowiecznym gatunkiem, a mianowicie z baśnią. Akcja baśni często rozgrywa się w puszczy, gdzie ścigają cię wilki, gdzie uprowadza cię myśliwy, który otrzymał polecenie, by wyciąć ci płuca i wątrobę. Salem dotyka tego, co nierealne, lecz zarazem prawdziwe. Istotą tej historii są niespełnione życzenia i niewypowiedziane obawy, nagi strach i erotyczne podteksty. Akcja toczy się w żyznej, onirycznej przestrzeni między niezwykłością a absurdem. W Nowej Anglii już wcześniej przeprowadzano procesy czarownic, ale nigdy za sprawą grupy dorastających dziewczynek. Poza tym w Salem, podobnie jak w baśniach, główne role grają kobiety – silne i rozedrgane, stateczne matrony i krnąbrne nastolatki. Sama liczba oskarżonych płci żeńskiej stanowi niewypowiedziane świadectwo niepokojącej kobiecej siły. Kryzys rozkręciły młode dziewczyny pozbawione praw, ale obdarzone mocą, której nikt nie potrafił powstrzymać i która nawet dziś budzi niepokój. Może po części dlatego opowieść o kobietach w niebezpieczeństwie zamieniliśmy w opowieść o niebezpiecznych kobietach?

Kobiety są w baśniach złymi postaciami – trudno tego nie dostrzec, skoro potrafią dosiąść symbolu swoich podrzędnych domowych obowiązków i odlecieć, naruszając zasady panujące w społeczności oraz prawo powszechnego ciążenia. Baśnie to jednak również sfera młodości. Przez historię procesów w Salem nieustannie przewija się wątek nastoletniości, wieku nieposkromionego, bezbronnego i zarazem niezwyciężonego. Przeskakujemy beztrosko granicę między racjonalnym a irracjonalnym. Wszystko zaczęło się od dwóch dziewczynek. Wkrótce dołączyła do nich grupa nastolatek, na które czar rzuciły rozmaite osoby, w większości przypadków zupełnie im obce. Dziewczynki pochodziły z wioski domagającej się autonomii i z kolonii w okresie bolesnego dojrzewania. Przez wiele lat Korona próbowała narzucić Nowej Anglii władze reprezentujące króla, lecz ostatni jego przedstawiciel został obalony przez głównych obywateli Massachusetts (brali w tym udział niemal wszyscy sędziowie procesów w Salem). Koloniści domagali się od Anglików ochrony przed Indianami i podstępnymi Francuzami. Choć jednak utyskiwali na swe osamotnienie i określali się mianem „sierocej plantacji”, nie chcieli żadnego nadzoru. Od samego początku sprzeciwiali się, by ktokolwiek ingerował w ich sprawy. Przysięgali opór i czuli upokorzenie, ilekroć nie udawało im się postawić na swoim. Więź łącząca ich z macierzystym państwem zaczęła się z czasem sprowadzać do ciągłych sporów. Przez pewien czas ludzie, których zadaniem było bronienie kolonii, wydawali się raczej okupantami. (Londyn z kolei uważał mieszkańców Nowej Anglii za „drażliwców o nadpobudliwym usposobieniu”[18]). Ludzie rządzący w Massachusetts żyli ponadto obawami, które także odegrały pewną rolę w wydarzeniach 1692 roku: otóż ilekroć myśleli z podziwem o ojcach założycielach swojej Bożej wspólnoty, ilekroć oddawali hołd temu najwspanialszemu pokoleniu, tylekroć czuli się mierni i nieznaczący.

PRAWDA HISTORYCZNA POTRZEBUJE zazwyczaj czasu, by się ukształtować, lecz w przypadku Salem proces ten przebiegał szczególnie burzliwie i w sposób sprzyjający wypaczeniom. Purytanie zawsze dbali o kroniki i archiwa. Nie chcieli, by cokolwiek zostało zapomniane. Jednak połowa roku 1692 to okres, kiedy – jeśli wierzyć zachowanym dokumentom – nikt w Massachusetts nie prowadził pamiętnika. A Compleat Body of Divinity wielebnego Samuela Willarda, zapiski tak obszerne, że żaden drukarz w Nowej Anglii nie dał rady ich opublikować, urywają się 19 kwietnia i wznawiają dopiero 8 sierpnia, choć ani w poprzednim, ani w następnym roku autor nie pozwolił sobie na choćby miesięczną przerwę. Czcigodny pastor z Salem donosił tamtego lata najstarszemu synowi, że siostrę tego ostatniego opuścił żałosny mąż[19]. Nie wspomniał, że na dodatek kobietę aresztowano pod zarzutem czarów. Dwudziestodziewięcioletni Cotton Mather, który zaczynał właśnie swoją wspaniałą karierę, przebywał głównie w Bostonie, ale tak wiele uwagi poświęcał później Salem, że niemal przypisał sobie rolę jednego z bohaterów całej historii. Mimo to większość swego dziennika z 1692 roku napisał post factum. Odziedziczyliśmy więc Salem zniekształcone, okaleczone przez siedemnastowieczne wykreślenia i zarazem nafaszerowane dziewiętnastowiecznymi konfabulacjami. Z reguły lubimy wracać pamięcią do naszych narodowych pomyłek sądowych (w niektórych częściach kraju czynimy to chętniej niż w innych, przykładowo opowieść o wydarzeniach w Massachusetts cieszyła się szczególną popularnością na Południu w latach sześćdziesiątych XIX wieku, z wyjątkiem Karoliny Południowej, gdzie później przez ponad rok trzymano pewną czarownicę w areszcie). Marion Starkey przyjechała do Salem w 1949 roku, szukając odpowiedzi na pytanie o przyczyny Holokaustu. Napisana przez nią książka zainspirowała Arthura Millera i tak oto u zarania makkartyzmu powstały Czarownice z Salem. Miller, podobnie jak Nathaniel Hawthorne, zmyślił większość faktów.

Nie zachował się żaden protokół sądowy, dysponujemy jedynie relacjami. Mamy też rozmaite dokumenty: zeznania złożone pod przysięgą, akty oskarżenia, wyznania winy, wnioski oraz dwa wyroki śmierci. Natomiast odpowiednie fragmenty w kronice osady Salem zostały wykreślone. W północnoamerykańskiej kolonii nie ukazywały się żadne gazety. Zaklęte ofiary przez większą część roku przyciągały uwagę zafascynowanej publiczności, lecz ich słowa nie dotrwały do naszych czasów i zostały nam przekazane przez innych ludzi: przez mężczyzn, niezbyt rzetelnych, rzadko kiedy bezstronnych, nie zawsze notujących na bieżąco. Pomieszali oni i zagłuszyli wypowiedzi oskarżonych, nie wszystko, co mieli do powiedzenia oskarżyciele, przelali na papier. Ocalało kilka pełnych protokołów ze wstępnych przesłuchań, uczestnicy mówili jednak zbyt szybko, a chaos w sali sądowej uniemożliwiał skupienie. Trudno ustalić ponad wszelką wątpliwość, kto co powiedział. Autorzy relacji rezygnowali więc z protokołowania na rzecz opisu, często podkoloryzowanego. Jeden z nich stwierdzał na przykład, że podsądna zachowywała się „pogardliwie a nikczemnie”[20]; inny zarzucał podejrzanej kłamstwo. Od pewnego momentu przestano przywiązywać szczególną wagę do zaprzeczeń i deklaracji niewinności – wiadomo było wszak, że wkrótce osoba wyspowiada się ze swoich przewin. Napotykamy tu skądinąd kolejny problem: zeznania składano pod przysięgą, mimo to były pełne kłamstw, chyba że chcemy wierzyć na przykład kobiecie, która przyrzekła, że powie prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, po czym relacjonowała swój lot na miotle na diabelski chrzest w towarzystwie diakonki i dwóch innych osób, a także wyznała, że w poprzedni poniedziałek fruwała z widmem swego pastora, naradziwszy się wcześniej w sadzie z piekielnym kocurem. Ponad stu ludzi notowało zeznania, ale niewielu miało odpowiednie przygotowanie – stąd irytujące niespójności. Niekiedy zapisywano odpowiedź, ale bez pytania – choć tych akurat łatwo się domyślić, jeśli dziewiętnastoletnia dziewczyna stoi przed trzema najpotężniejszymi ludźmi, jakich spotkała w życiu, krzyczy: „Powiem! Wszystko powiem!”, po czym przyznaje się do praktykowania czarów[21].

Oskarżyciele mylili oskarżonych, a późniejsze kroniki wprowadziły jeszcze większy bałagan. Sporo osób nosiło te same imiona i nazwiska. W wielu przypadkach o danym człowieku wiemy tylko to, co ustalono podczas okrutnego przesłuchania i co spisał nieprzychylny protokolant (zdarzało się zresztą, że autorzy relacji sami składali zeznania jako świadkowie oskarżenia). Zazwyczaj potrafimy ustalić jedynie, że osobie zarzucono czary lub że się do nich przyznała. Uczestnicy procesów są niczym postaci z baśni, bo zazwyczaj identyfikuje ich co najwyżej jedna cecha: charakterystyczny sposób ubierania się, posługiwanie się nietypowymi sformułowaniami, wewnętrzny lęk. Marry Warren miała jasną cerę. Abigail Hobbs była bezwstydna. George Jacobs wyróżniał się błazeńskim poczuciem humoru, zaś Samuel Parris zawsze pozostawał śmiertelnie poważny. Chcielibyśmy poznać myśli oskarżonych, kiedy przyznawali się do fruwania lub do próby uduszenia sąsiada. Chcielibyśmy móc sami przesłuchać w pełni racjonalną i trzeźwo myślącą kobietę, która twierdziła, że nie wie nic o czarach. Chcielibyśmy dzielić celę ze skazanym magiem, stać na szubienicy, kiedy skazaniec w ostatnim słowie deklarował niewinność. Gdzie w Salem krył się diabeł i co tak naprawdę knuł? Skąd ludzie odpierający oskarżenia czerpali siłę? Wszyscy do śmierci wierzyli w istnienie czarownic – ale w którym momencie zaczęli sobie zdawać sprawę, że procesy mogą być jedynie szopką? Losy pojedynczych osób układają się w obszerną historię, w coś znacznie większego niż tylko amerykańska gotycka opowieść z dreszczykiem, niż wypadek przy pracy z epoki przed powstaniem konstytucji. Procesy czarownic to zasnuta pajęczynami baśń ludowa z surowym morałem przypominająca, że – jak pisał pewien pastor, który nieprzychylnym okiem śledził cały kryzys – zupełna słuszność może zrodzić zupełne zło[22].

Wielu rzeczy nigdy się nie dowiemy, na przykład tego, co działo się między dwiema osobami, które oskarżyły się wzajemnie o czary, a następnie musiały miesiącami dzielić niewielką celę. Co, jeśli były to matka i córka? Czym różnił się duch od zjawy? Czego obawiano się bardziej: konstabla u drzwi, wiedźmy zakradającej się do domostwa czy też może odkrycia, że czarownik skazany na stryczek okazał się niewinny? Raz po raz wracamy do słów uczestników tamtych wydarzeń, próbujemy wycisnąć odpowiedzi z surowej purytańskiej prozy i z zamkniętych purytańskich ust, staramy się rozszyfrować gorączkowy epizod, który zaczął się od alegorii, niespodziewanie przybrał realną postać, po czym na powrót stał się alegorią. Bez względu na to, czy mamy do czynienia z modlitwą, zaklęciem czy też z księgą, za każdym razem towarzyszy nam ta sama nadzieja – że jeśli tylko poustawiamy słowa we właściwej kolejności, wszystko się rozjaśni, tajemnica się rozwieje, a elementy układanki w magiczny sposób wskoczą na swoje miejsca.

II

TEN STARY ŁGARZ

Któż powie, jakie cuda obaczę, nim rok ten dobiegnie końca![1]

COTTON MATHER, 1692

ANN FOSTER FRUNĘŁA na kiju ponad dębowymi zagajnikami, ponad kępkami mchu wśród bagien, ponad splątanymi strumieniami, polami i płotami[2]. W kieszeni miała chleb i ser. Była połowa maja 1692 roku. Po deszczowej wiośnie wciąż utrzymywał się wilgotny chłód. Przed Foster siedziała Martha Carrier, dwa razy od niej młodsza, matka czwórki dzieci. To ona zaplanowała lot i nakłoniła Foster, aby jej towarzyszyła. Znała drogę. Miękki dywan łąk i pagórków malował się w dole, a dwie kobiety frunęły na południowy wschód, za rzekę Ipswich, ponad czerwonymi klonami i kwitnącymi sadami. Wiatr owiewał im twarze, jasny księżyc rozświetlał niebo.

Foster i Carrier, sąsiadki, obie pochodzące ze Szkocji, przez wiele lat uczęszczały do tego samego kościoła w Andover w Massachusetts. Leciały szybko; w jednej chwili pokonały odległość, na której przebycie dobry wierzchowiec potrzebowałby co najmniej trzech i pół godziny. Zostawiły daleko w dole kamienisty nierówny teren, w nocy niemożliwy do przejścia. Mimo to lot nie przebiegł gładko. W pewnej chwili kij pękł i kobiety runęły w dół, ku leśnej gęstwinie. Starszawa Foster poczuła, że złamała nogę. Chwyciła Carrier za szyję. Jak później opowiadała – za każdym razem powtarzając w zeznaniach tę samą relację – zaraz znów uniosły się w powietrze i wylądowały bezpiecznie na łące w osadzie Salem. Sabat jeszcze się nie zaczął; miały czas, by odpocząć na trawie pod drzewem. Foster uklękła i napiła się wody ze strumyka. Nie był to pierwszy tego rodzaju wypadek w powietrzu. Dwie dekady wcześniej mała dziewczynka w Szwecji, również zmierzająca na spotkanie w środku nocy, spadła z ogromnej wysokości; w rezultacie nękały ją „straszliwe bóle w boku”.

Foster i Carrier leciały dwadzieścia kilometrów między rozsianymi osadami, nie dziwi więc, że nikt ich nie dostrzegł. Bardziej zaskakujące, że nie usłyszano hałasu, jakiego narobiły podczas wypadku. W Nowej Anglii dźwięk rozchodził się dalekim echem, silnie oddziałując na wyobraźnię. Uderzenie bobrzego ogona o wodę słyszało się z odległości około mili. „Wstrętny hałas i ryk” tłustych czarnych niedźwiedzi niósł się po okolicy, podobny do pisku tłumu podczas publicznego wieszania. Fale oceanu, zbyt przecież dalekiego? To tylko stado gołębi zrywające się z drzewa. Straszliwy skowyt? Samuel Sewall z Bostonu ustalił, że słyszał muczenie krowy ugryzionej przez psa. Psy zaś wyły nocami do wałęsających się wilków. Czasem jednak nieprzerwane szczekanie albo trzask gałęzi przed świtem zwiastowały coś znacznie bardziej złowrogiego – na przykład że sąsiedzi rozbierają dom obok deska po desce, tym samym radykalnie rozstrzygając spór o własność[3]. Kto by się domyślił, że odgłos przypominający trzepanie ubrań przez praczkę to w rzeczywistości hałasy godowe olbrzymich żółwi?

Uszy zwodziły, ale oczom też nie należało wierzyć. Niekiedy z mroku wyłaniali się cudzoziemcy w strojnych mundurach, by szybko zniknąć gdzieś w polu kukurydzy, w sadzie lub na bagnach. Pozostawiali po sobie ślady, strzelali z prawdziwej broni, ale choćby w Ipswich przez dwa wykańczające nerwowo tygodnie kule sześćdziesięciu członków miejscowej milicji zupełnie się ich nie imały. Uznano, że napastnicy to widma Francuzów[4] i Indian. Zresztą trafiały się jeszcze bardziej niedorzeczne wyjaśnienia. Czasem w nocy budziło cię jakieś zamieszanie i stwierdzałeś, że to harcujące koty. Jasny księżyc ukazywał postać drapiącą w okno: była to Susannah Martin, która wskakiwała do twojego łoża, przygniatała cię i próbowała dosięgnąć gardła. Wuj Ann Putnam w biały dzień widział, jak pani Bradbury zniknęła na swej posesji, po czym moment później pojawiła się ponownie, pod postacią niebieskiego wieprza. Zdarzało się, że żywy cielak wpadał przez komin do kuchni, aczkolwiek mógł być to psikus jakiegoś podrostka. Ale co, jeśli nocą w palenisku pojawiła się fosforyzująca meduza? Elizer Keyser ujrzał ich co najmniej tuzin, jego służąca także! Klacz potrafiła rozpłynąć się w powietrzu. Kto poprzestawiał charakterystyczne punkty w terenie, przez co pewien mieszkaniec Amesbury zagubił się w krzakach i w księżycową sobotnią noc wpadł do nieistniejącej jamy pięć kilometrów od swojego domu? Osiemnastoletnia Susannah Shelden przecierała oczy: talerz przeleciał przez drzwi! A skąd wzięła się miotła w koronie jabłoni?[5]

Dziwne kształty wyłaniały się z ciemności i zmieniały postać. Oddział konnych na plaży w oddali okazywał się kalekim Indianinem z siecią rybacką przerzuconą przez ramię[6]. Terminator w domostwie Sewalla uderzył psa kijem – po czym odkrył, że to nie pies, lecz dziewięcioletni chłopiec[7]. Tituba, niewolnica wielebnego Samuela Parrisa, natknęła się na włochatego skrzydlatego stwora, wysokiego może na trzy stopy, który ogrzewał się przy palenisku, i rzecz jasna, uznała, że ma przed sobą drażliwą Sarę Osborne. John Hale, pastor z Beverly, odgadł zapewne trafniej, że tym, co wpadło przez komin, zrobiło w dachu dziurę na osiem stóp i poraziło go w ramię, był piorun. Kilku duchownych spotkało się w gorące kwietniowe popołudnie w kuchni jednego z nich, by przedyskutować, czemu „artyleria niebiańska” tak często uderza w ich siedziby. Nagle okna, zupełnie nowe, popękały pod gradową nawałnicą. Ustalono, że to najpewniej znak – ale jaki i od kogo? Zebrani długo próbowali odczytać odpowiedź, wpatrując się w potłuczone szkło, albowiem purytanie zawsze brali pod lupę każde nieszczęście.

Ann Foster przyleciała do Salem na kiju trzy lata przed tym wydarzeniem. Nie potrzebowała świadków, by potwierdzili jej podniebne przygody: doskonale wszystko zapamiętała, łącznie ze śladami kopyt w piaszczystej dróżce biegnącej przez łąkę. Poza tym kontuzjowana noga doskwierała jej później przez wiele miesięcy.

OD MIESZKANEK ANDOVER latających ponad Nową Anglią szybsi byli Indianie, którzy wybiegali z lasów i bezszelestnie zakradali się do osad. „Straszliwi czarownicy, piekielni magowie” zdawali się prawdziwymi książętami ciemności. Bez pukania, bez powitania czterech Indian stawało nagle w twym salonie, by ogrzać się przy ogniu i składać ci niedwuznaczne propozycje, gdy kuliłaś się w kątku ze swoim szydełkiem. Mężczyzna wracał z podróży do Bostonu i na miejscu domu zastawał jedynie zgliszcza – niewidzialny wróg wziął całą jego rodzinę do niewoli[8]. „Trudniej ich znaleźć niż pokonać”[9], pisał Cotton Mather, bystry jasnowłosy młody pastor[3*]. Przyczajali się, zasadzali, śmigali cichaczem, popełniali straszliwe zbrodnie, po czym znikali bez śladu. Ich namioty także potrafiły wyparować w jednej chwili. „Ludzie nasi nie widzą wroga, do którego mogliby strzelać”, utyskiwał generał major z Cambridge[10]. Wojna króla Filipa, trwający piętnaście miesięcy konflikt między osadnikami i rdzennymi Amerykanami, dobiegła końca w 1678 roku. Zniszczeniu uległa wówczas jedna trzecia spośród setki nowoangielskich miast. Gospodarka poszła w rozsypkę, 10 procent dorosłych mężczyzn poniosło śmierć. Każdy mieszkaniec Kolonii Zatoki Massachusetts, a zwłaszcza hrabstwa Essex, w którego granicach znajdowało się Salem, stracił przyjaciela lub krewnego. W 1692 roku osadnicy określali te krwawe miesiące mianem „poprzedniej indiańskiej wojny” – nie bez powodu, bo zanosiło się na kolejną. Niszczycielskie napady zapowiadały nowy konflikt z Indianami z plemienia Wabanaków i z Francuzami, którzy uczynili rdzennych Amerykanów swoimi sojusznikami[11]. Front przebiegał obecnie tylko pięćdziesiąt mil od Salem.

Niezwykle szybko przemieszczały się też plotki. Potrafiły przenikać okna i podłogi, nie imały się ich błoto ani śnieg, nigdy nie czuły zmęczenia, umiały zwinnie uskoczyć przed ślamazarną prawdą. Siedemnastowieczny księgarz stwierdzał: „Ludzkość cierpi na niezaspokojone pragnienie nowin”[12]. Objawy nasilały się wskutek braku gazet. Mieszkańcom Nowej Anglii musiało wystarczać to, co mieli. Jeśli zaś żadne interesujące wieści nie zdołały się przedostać przez sękowe dziury lub okna pozbawione zasłon, należało je wywabić. Pewne małżeństwo z Salem oskarżyło służącego, że ich szpieguje i rozpowiada później dokoła, czego się dowiedział. W dzielonych łóżkach, w ciasnych, zatłoczonych izbach (przeciętne gospodarstwo domowe w Salem składało się z sześciu osób żyjących w czterech pomieszczeniach) prywatność była towarem luksusowym. Ponad połowę mieszkańców Massachusetts budziły niekiedy chichoty, czasem dochodzące spod tej samej pierzyny[4*].

W małych miasteczkach równowaga między sekretami i skrytością jest z reguły zaburzona i dlatego właśnie w osadzie Salem, która nigdy nie liczyła więcej niż pięciuset pięćdziesięciu mieszkańców, tajemnic było wiele, skrytości zaś jak na lekarstwo. Każda pogłoska mogła liczyć na długie życie. W Andover w 1692 roku każdy wiedział, że Ann Foster doświadczyła trzy lata wcześniej straszliwej straty. Jej córka i zięć pokłócili się pewnego wieczora o sprzedaż ziemi: zięć wygrał spór, gdyż poderżnął żonie gardło. Kobieta była w zaawansowanej ciąży, nosiła swoje ósme dziecko. Morderca wyznał skruchę pod stryczkiem i publicznie sławił zalety rodzinnej harmonii[13]. (Ową relację również znamy dzięki pogłoskom, ale przynajmniej przytaczanym przez duchownego). Ponadto w 1689 roku wnuk Foster cudem przeżył indiańską zasadzkę, choć stracił fragment skóry głowy. Nie było tajemnicą, że Martha Carrier, towarzysząca Foster podczas lotu, powiła nieślubnego syna – dopiero później wyszła za mąż za jego ojca, ubogiego Walijczyka pracującego jako służący. W 1690 roku zachorowała na ospę. Władze Andover kazały całej rodzinie opuścić miasto, ale Carrierowie odmówili. Zostali zatem objęci kwarantanną, by „przez złą nieostrożność choroby nie roznieść” (o ile się to już nie stało)[14]. Kilka dekad wcześniej krążyły plotki, że Martha jest czarownicą.

Tak oto pod koniec stycznia 1692 roku – mniej więcej wtedy, kiedy wskutek straszliwego ataku Indian York w stanie Maine został zrównany z ziemią, a tamtejszy pastor zginął zmasakrowany we własnym domu, po tym jak odwilż uwolniła Nową Anglię od wyjątkowo ostrej zimy, gdy rozeszła się wieść, że po drugiej stronie oceanu król Wilhelm III namaścił nowego gubernatora kolonii, który wkrótce przypłynie tu z nowym statutem, kończąc trwający wiele miesięcy okres chaosu – pojawiły się pogłoski, że coś bardzo niepokojącego dzieje się w domu Samuela Parrisa, pastora osady Salem[15].

Najpierw przez kilka kolejnych, atramentowo ciemnych nocy jedenastoletnią siostrzenicę duchownego Abigail Williams dręczyło dziwne kłucie. Niedługo dziewięcioletnia Betty Parris doświadczyła tych samych objawów. Kuzynki skarżyły się, że są gryzione i szczypane przez „niewidzialnych sprawców”[16]. Niekiedy zaczynały nagle piszczeć albo odbierało im mowę. Dostawały drgawek i kręciły się bez opamiętania. Traciły czucie w kończynach lub sztywniały. Żadna nie miała gorączki, żadna nie cierpiała na padaczkę. W jednej chwili były zupełnie sparaliżowane, w drugiej zaczynały szaleńczo gestykulować. „Przemawiały niedorzecznie i ani one same, ani nikt inny słów ich zrozumieć nie potrafił”[17]. Próbowały wpełzać w rozmaite zakamarki, pod krzesła i stołki, jedna wlazła nawet do studni. Abigail chciała wzbić się w powietrze, rozłożyła ramiona i wydawała odgłosy, jakby leciała. Przed nadejściem tamtego stycznia obie zachowywały się poprawnie i grzecznie; teraz nie chciały się modlić. Nocami spały jak zabite.

Nie pierwszy raz spotkano się z podobnym przypadkiem. Dziwną chorobą została dotknięta na przykład czwórka potomstwa bostońskiego kamieniarza Johna Goodwina, dzieci „usposobione i sprawujące się wzorowo”. „Szczekały na siebie niczym psy albo mruczały jak koty”, pisał Cotton Mather, który miał okazję zetknąć się z nimi w 1689 roku. Podfruwały niczym gęsi, czasem całe dwadzieścia stóp nad ziemią. Próbowały uchylać się przed ciosami niewidzialnych kijów, piszczały, że są krajane nożem lub krępowane łańcuchami. Cierpiały na najprzeróżniejsze bóle, to w jednej części ciała, to w innej. Kontorsje uniemożliwiały im zakładanie ubrań. Niekiedy próbowały się udusić. Szczęki, nadgarstki i kręgi szyjne wyskakiwały im ze stawów. „Odbierało im słuch albo mowę, czasem wzrok, a czasem wszystkie zmysły”, pisał Mather (w normalnych okolicznościach byłyby to typowe objawy nastoletniości). Szczególną agonię dzieci cierpiały, ilekroć rodzice udzielali im nagany. Domowe obowiązki stały się nie do wykonania – mali Goodwinowie potrafili niepotrzebnie szorować czysty blat stołu, lecz nie chcieli tknąć brudnego. Każdy nieszczęśliwy wypadek któregoś z domowników powodował wybuchy śmiechu. „Największe jednak szaleństwo wywoływały modły i sakramenty”, relacjonował Mather. Najmniejsza wzmianka o Bogu lub Chrystusie powodowała „nieznośną mękę”. Trzynastoletnia Martha Goodwin chętnie oddawała się lekturze Oksfordzkiej księgi żartów, ale dostawała drgawek, gdy dano jej książkę potępiającą czary lub jedno z dzieł Mathera.

Mather wziął dziewczynkę do siebie, by jej pomóc. Cwałowała i galopowała po jego domu na swoim „latającym rumaku”, gwizdała podczas modlitwy, biła, kiedy ktoś próbował odmawiać nad nią pacierz[18]. Mniej więcej w tym samym czasie Samuel Parris i jego żona Elizabeth przeprowadzili się do Salem. Integrowali się pomału ze społecznością, gdy w Bostonie Martha ciskała w Mathera książkami. Trzy lata później, w 1692 roku, Parris z pewnością wspominał Goodwinów. Dobrze i w szczegółach znał historię rodziny z wielokrotnie przedrukowywanej rozprawy Mathera Pamiętne przestrogi Opatrzności w dziedzinie czarownictwa i opętania. „Wzburzenia, pląsy, drgawki, konwulsje, jęki i piany”[19] dziewczynek z Salem były identyczne, tyle że dotkliwsze. Abigail i Betty krzyczały, że są kłute szpilkami, że parzy ich skóra. W piętrowym domu pastora, mierzącym czterdzieści dwie na dwadzieścia stóp, nie dało się nie słyszeć ich krzyków, bo niosły się po całej okolicy (całe szczęście, że dom, zbudowany z bali, ze stromym dachem, był nieco oddalony od drogi). Pozostałe dzieci, dziesięcioletni Thomas Parris i czteroletnia Susannah, nie doświadczyły żadnych objawów, lecz bez wątpienia czuły przerażenie.

Rodzina miała do pomocy dwoje indiańskich niewolników, Titubę i Johna, mimo to choroba Abigail i Betty stanowiła niemałe brzemię. W purytańskich społecznościach do obowiązków młodej dziewczyny należało zajmowanie się trzodą, uprawianie ogrodu, pilnowanie paleniska, wypiekanie chleba, robienie świec, szydełkowanie i tkanie[20], od pięciolatek oczekiwano szycia narzut lub przędzenia lnu. Drgawki i kontorsje Betty i Abigail zupełnie zaburzały więc życie domostwa. Wskutek nieustannych hałasów Parrisowi nie szło pisanie kazań. Najwybitniejsi duchowni poświęcali tej pracy siedem godzin w ciszy i spokoju, inni spędzali tydzień w samotności, czytając i rozmyślając[21]. Niemała część życia purytańskiego pastora upływała w milczeniu – tymczasem Parrisowi ciągle przeszkadzały rozdzierające wrzaski.

Wielebny Samuel Parris, na którego spornej łące gromadziły się czarownice. Miniatura pochodzi prawdopodobnie z czasów tuż przed przeprowadzką do Salem. Parris miał obsesję na punkcie schludności, przez co z reguły powodował bałagan. Potrafił być gwałtowny. „Aby nauczać, muszę studiować, czego czynić nie mogę, skoro nie mam jak rozpalić ognia. Bez studiowania zaś nie znam spokoju”, ostrzegł swoich nieposłusznych parafian, opornych w dostarczaniu drewna na opał podczas mroźnej zimy 1691–1692.

Ponadto do domu pastora zachodziło mnóstwo osób; w lutym panował tam wręcz tłok. W XVII wieku choroba była wydarzeniem publicznym, a jeśli wiązała się z jakąś tajemniczą przyczyną, mówiono o niej w całej prowincji. Przyciągała ciekawskich i życzliwych, którzy z podniecenia dostawali gęsiej skórki. Jęki i dziwaczne konwulsje budziły trwogę i fascynację. Jedni uciekali przerażeni, inni gapili się z niedowierzaniem, czując, że włosy stają im dęba, a serce wali jak młotem. Zdarzało się, że czterdzieści czy nawet pięćdziesiąt osób próbowało dostać się do pokoju chorej osoby. Niektórzy wracali po kilka razy. Sąsiedzi pomagali, opiekując się oszalałymi dziećmi i krępując ich ruchy. Okoliczni mieszkańcy, którzy nie przyszli w odwiedziny, należeli do wyjątków (zresztą zazwyczaj szybko ich za to upominano). Gapie pokonywali wiele mil, by spędzić nieco czasu w salonie Parrisów, pod niskim dachem, w półmroku i dymie. Modlono się i śpiewano psalmy, dokładnie tak jak kilka lat wcześniej w domostwie Goodwina. Szczęściarzom trafiła się nawet wyjątkowa atrakcja, kiedy dzieci atakowały duchownych lub obrażały gości[5*].

Samuel Parris miał zamiłowanie do sporządzania spisów i prowadzenia ksiąg. Był człowiekiem niecierpliwym i wymagającym, z reguły jednak nie działał pochopnie. Pewne oznaki zamieszania panującego w domu przekradły się do jego kazań wygłaszanych regularnie trzy razy w tygodniu, raz w czwartek i dwa razy w sobotę. Nie porywały one wiernych; Parris nie grzeszył oryginalnością. Nawet gdy znalazł się w centrum niezwykłych wydarzeń, podejmował typowe tematy: rozprawiał o wniebowstąpieniu Chrystusa i o rozmowie między Bogiem a człowiekiem. Przez cały luty zajmował się głównie poszczeniem i modlitwami. Zasięgał rady innych duchownych; zapewne szczególnie pomocny okazał się kuzyn będący pastorem w Milton, jego córka bowiem także cierpiała w przeszłości na konwulsje. Samuel wraz z żoną raczył życzliwych gości ciastkami i cydrem, modlił się żarliwie, aż wreszcie uznał, że dosyć tych „osobliwych póz, niedorzecznych gestów”[22] i niezrozumiałej mowy. Skoro Pismo nie zaradziło niezwykłym objawom, należy wezwać lekarzy.

Bostońscy medycy zostali później określeni mianem „zgubnych i fatalnych”[23]; w 1692 roku ani w miasteczku Salem, ani w osadzie o tej samej nazwie nie było żadnego doktora z uniwersyteckim wykształceniem. Podstawowe farmaceutyki nie różniły się od tych stosowanych w starożytnej Grecji[24]. Wykorzystywano leki w rodzaju żuczej krwi, lisiego płuca czy wysuszonego serca delfina. Istotnym składnikiem okładów i proszków były ślimaki, łatwiejsze do pozyskania niż róg jednorożca. Tłuszcz wytopiony z opiekanego jeża wpuszczony do ucha stanowił „znakomite remedium na głuchotę”. Najwybitniejsi ówcześni medycy z kolonii uważali saletrę za najlepszy środek w przypadku odry, bólu głowy i rwy kulszowej. Cotton Mather twierdził, że sześćdziesiąt kropli lawendy i potężny kęs piernika zaradzi utracie pamięci. U epileptyków uprząż z wilczej skóry działała ponoć cuda, podobnie jak wypieczony gnój czarnej krowy i sproszkowana żabia wątroba, przyjmowane pięć razy dziennie. Histeria została dopisana do katalogu chorób na długo przed 1692 rokiem. Lekarz z Salem wykorzystywał w terapii mleko kobiece zmieszane z krwią z obciętego kociego ucha.

W osadzie Salem żyło około dziewięćdziesięciu rodzin; przypadał na nie jeden medyk, William Griggs, który sprowadził się niedawno, kupiwszy farmę jakieś półtorej mili od domu pastora[25]. Był pobożnym człowiekiem, udzielał się w życiu wspólnoty. Skarżył się przykładowo, że karczmy są zbyt blisko sal kościelnych, i donosił na tych, którzy nie dość często uczestniczyli w nabożeństwach. Miał dziewięć ksiąg o medycynie. Potrafił czytać, ale pisać już nie. Prawdopodobnie między innymi do niego zwrócił się Parris z prośbą o zbadanie dziewczynek. Wiele lat wcześniej Griggs należał do kongregacji Parrisa w Bostonie, przestawali z tymi samymi salemskimi rodzinami. Dziećmi Goodwinów, które siniały i skarżyły się, że są opiekane na niewidzialnych rożnach, zajmowali się bardziej światowi i obyci lekarze. Z reguły zakładano, że nieustępliwe brutalne ataki choroby to sprawka szatana. Ofiara często pytała, czy ktoś rzucił na nią czar[26]. Kilka dekad wcześniej pewien lekarz badał dziewczynkę z Groton, dławiącą się i nękaną drgawkami[27]. Z początku zdiagnozował chorobę żołądka, lecz po drugiej wizycie odmówił dalszej terapii: przyczyna była z pewnością diabelska, oznajmił, i całe miasto powinno podjąć post. Ktokolwiek badał Abigail i Betty, doszedł do podobnych wniosków. Zresztą w całej społeczności mówiono o nadnaturalnych siłach. Medycy orzekli, że działa tu „zła ręka”[28], a „sąsiedzi szybko podjęli owe słowa”, pisał wielebny Hale, autor jedynej relacji z pierwszej ręki na temat początkowych objawów dziewczynek z Salem. Najpewniej diagnoza przeraziła kuzynki, ich stan się bowiem pogorszył.

Hale miał nieco doświadczenia w tych sprawach. Jako dziecko wraz z całą delegacją odwiedził w więzieniu czarownicę w dniu jej stracenia; pragnęli nakłonić kobietę do spowiedzi. Była ona pierwszą osobą powieszoną w Massachusetts za czary. Przez całą drogę pod stryczek zaprzeczała swojej winie. Wielebny Hale rozmawiał też z inną oskarżoną, którą uniewinniono w 1680 roku. Kiedy dziwne przypadłości zaczęły nękać Abigail i Betty, pełnił posługę w pobliskim Beverly. Miał pięćdziesiąt sześć lat, był człowiekiem życzliwym i należał do grona bliskich znajomych Parrisa. Oczywiście wierzył w wiedźmy, jak przystało na mieszkańca Nowej Anglii, a także w anioły, jednorożce i syreny. Jak zareagował na diagnozę? Z pewnością go nie zaskoczyła, zapewne poczuł ulgę. Skoro za wszystkim stały „diabelskie poczynania”, nie należało wątpić w czystość dusz dziewczynek; nadto Hale mógł się poczuć uwolniony od odpowiedzialności. Lepsze szatańskie występki niż Boży gniew. Opętanie byłoby znacznie bardziej problematyczne[6*]. Zarazem diagnoza musiała wywołać powszechny lęk i ekscytację. Czary stanowiły ulubiony złowieszczy omen purytanów, a w dodatku nigdy nie spotkano się z podobnym przypadkiem w domu pastora. Na skali upokorzeń, jakich mógł zaznać duchowny, szatańska inwazja była przynajmniej bardziej podniecająca niż przyjście na świat nieślubnego wnuka, co zdarzyło się później Cottonowi Matherowi. Był on o dekadę młodszy od Parrisa; w 1692 roku liczył sobie dwadzieścia dziewięć lat i zdążył zasłynąć w całej kolonii. Z czasem przewyższył sławą wszystkich ludzi w Nowej Anglii – nic trudnego, kiedy jest się przystojnym, wysokim, utalentowanym i pracowitym, kiedy podejmuje się studia na Harvardzie w wieku jedenastu lat, a w wieku szesnastu wygłasza pierwsze kazanie, do tego ma się nazwisko i imię przywołujące na myśl dwie legendarne postaci duchowieństwa z początków kolonii Massachusetts.

Parris nie próbował wymigać się od udziału w metafizycznym dramacie: wiedział, że w każdym nieszczęściu można ujrzeć miłość Bożą. W gabinecie na piętrze zaklętego domu rozmyślał o Psalmie 110. Uprzedzał wiernych: „Pan gniewa się i niszczycieli swych wysyła”. Należało za wszelką cenę wytrwać, „lękać się słabości, gdy jesteśmy karani”, dzielnie walczyć ze „wszystkimi naszymi duchowymi wrogami”[29]. Do pewnego stopnia czuł zadowolenie. Paradoksalnie dobrze było zostać wybranym do walki ze złem. Nie bez powodu błyskawice uderzały tam, gdzie uderzały. „Wielce mnie szatan nęka – notował Mather w prywatnych zapiskach, niemal dumnym tonem. – Czy to dlatego, żem tyle mu zaszkodził?”[30] John Goodwin, pobożny kamieniarz i ojciec czwórki dzieci cierpiących straszliwe konwulsje, z należytą radością brał brzemię na swe barki, stwierdzając, że pod względem duchowym nieszczęście jest nader korzystne. „Jeśli chcemy boleści, dostaniemy je, uświęcone boleści są zaś najlepszą z łask”, rzekł. Jednocześnie głowił się nad pytaniem, które musiało nękać także Parrisa: co takiego uczynił, by zasłużyć na naganę z niebios? W przypadku duchownego kwestia ta była szczególnie kłopotliwa: wszak jego dom winien „świecić przykładem pobożności”, a nie „diabłom zapewniać schronienie”[31].

Jak w osadzie przyjęto diagnozę, wiemy na podstawie późniejszych wydarzeń. 25 lutego Parris i jego żona opuścili Salem w ulewnym deszczu. Pod ich nieobecność z wizytą zjawiła się sąsiadka, Mary Sibley. Parrisowie zapewne poprosili ją, by pomogła zająć się Abigail i Betty, cierpiącymi już od miesiąca. Sibley spodziewała się akurat szóstego dziecka. Jej mąż Samuel trudnił się bednarstwem. Gdy należało podżyrować weksel lub rozstrzygnąć spór o legat, z reguły zwracano się doń o pomoc. Sibleyowie należeli do najzamożniejszych osób w okolicy, byli podporą Kościoła. Mary czuła się w domu Parrisa jak u siebie, a że nie podobało się jej czekać na postawienie diagnozy dziewczynek, postanowiła przeprowadzić w tajemnicy pewien eksperyment i złapać czarownicę winną ich cierpieniom. Poleciła więc Johnowi, indiańskiemu niewolnikowi Parrisów, by zmieszał mocz Abigail i Betty z ciastem z żytniej mąki i wypiekł je wśród rozżarzonych węgli w palenisku. Podpłomykiem nakarmiła psa pastora[32]. Nie ma pewności, czy ów przeciwczar miał zwabić wiedźmę do zwierzęcia, poparzyć ją czy też zdjąć z dziewczynek klątwę i przenieść ją na czworonoga. Tak czy siak, była to stara angielska metoda mająca pomóc w ujawnieniu sprawczyni.

Parris wpadł w furię, dowiedziawszy się o eksperymencie. Domostwo duchownego nie było miejscem do praktykowania czarów. Nie chciał, by inni wzięli przykład z Sibley (w podobnych przypadkach bostońscy pastorzy robili wszystko, by ukryć nazwiska rzekomych wiedźm). Kobieta igrała ze straszliwym niebezpieczeństwem: postawiła zabobon ponad wiarę. Parris zarzucał jej, że „szukając pomocy w walce z szatanem, udała się do diabła”[33]. Przyzwała tajemne, nieznane siły, ściągnęła demony. Po miesiącu – obfitującym w burzliwe wydarzenia – Parris wezwał ją na rozmowę do swego gabinetu i skarcił. Mary Sibley przepraszała, łkając. Działała bezmyślnie, „kierując się tym, co usłyszała o podobnych rzeczach od innych osób, niemądrych, czy nawet gorzej”. Obiecała postępować odtąd w sposób bardziej rozumny. Parris odczytał jej słowa reprymendy, którą zamierzał wygłosić po niedzielnym kazaniu. Podpłomyk spowodował wiele szkód. „Za jego pośrednictwem, jak się zdaje, Diabeł wstąpił między nas”, ogłosił Parris 27 marca przed udzieleniem komunii. „Gniew jego zaciekły jest i straszny; Bóg jeno wie, kiedy zostanie zduszony”. Przestrzegał wiernych, by czujnie wypatrywali „szatańskich sztuczek i narzędzi”. Stojąc na ambonie, odziany w czarną szatę z płaskim białym kołnierzykiem, apelował, by wszyscy potępili występek Mary Sibley, by wezwali „siostrę naszą do głębokiej skruchy za to, co uczyniła”[34]. Obecni jednogłośnie go poparli. Parris zwrócił się ku ciężarnej Sibley i spytał, czy przyznaje się do grzechu i żałuje. Publiczna ekspiacja miała pierwszorzędne znaczenie. Kobieta przeprosiła w tonie pełnym emocji. „Bracia – ciągnął Parris – jeśli czujecie się usatysfakcjonowani, okażcie to przez podniesienie rąk”. Wszyscy mężczyźni obecni w kościele unieśli dłonie. Jednak w późniejszych miesiącach 1692 roku taki konsensus nie był już możliwy.

Parris zganił też swoich służących. Atmosfera panująca w jego domu, i tak pełna napięcia, stała się zapewne nieznośna. Pastor miał jednak na głowie poważniejsze sprawy. Wcześniej jego córka i siostrzenica robiły mnóstwo hałasu, ale nie dało się zrozumieć ich słów. Tymczasem diabelski podpłomyk najwyraźniej zadziałał: kilka dni później Betty i Abigail zdradziły pierwsze nazwiska. Okazało się, że w Salem działają aż trzy czarownice. Dziewczynki widziały je całkiem wyraźnie: latały na kiju, a tymczasem ulewny deszcz padający przez cały tydzień pod koniec lutego podtapiał pola i zmieniał osadę w wartką rzekę błota.

OSADA SALEM PO części zawdzięczała swoje istnienie lękowi przed zasadzką. Tę samą nazwę, ustanowioną w 1629 roku, nosiło najstarsze miasto w zatoce Massachusetts, niemal stolica Nowej Anglii[35]. Tamtejsza wspólnota kwitła; tereny Salem rozciągały się na długość mili, owiewane słonym morskim powietrzem. Wszędzie wokół unosił się ożywczy aromat sośniny. Niewiele znano lepszych miejsc w całej kolonii; wyśmienity port ustępował jedynie temu w Bostonie. Miasto prowadziło zyskowny handel z Europą i Indiami Zachodnimi. Wznosiło się na półwyspie, otoczone zielonymi wzgórzami i sielskimi dolinami; prężnie działały tam łowiska i stocznie. Gdy w 1685 roku nowy król zasiadł na angielskim tronie, świętował nie tylko Boston, lecz także Salem, jedyne inne miasto w Massachusetts o ponaddwutysięcznej populacji. Było spokojniejsze, mniej kosmopolityczne niż Boston, ale równie wytworne. Mogło się pochwalić wieloma obywatelami, którzy w Nowym Świecie zdobyli fortunę, a także malowanymi wielopiętrowymi domami o dwuspadowych dachach.

W latach czterdziestych XVII wieku farmerzy zaczęli migrować na północ i zachód, coraz dalej od dobrze prosperującego portu, za wzgórza ku żyźniejszym ziemiom. Utworzyli rozległą osadę, również zwaną Salem (obecnie leży ona na terenie Danvers). Nie minęło wiele czasu, a zaczęli domagać się samorządu. Ani im, ani ich rodzinom nie uśmiechało się brnąć przez pięć czy dziesięć mil na nabożeństwo; były też inne powody. W 1667 roku mieszkańcy osady złożyli petycję do sądu w Bostonie, postulując zniesienie ciążącego im obowiązku wachty strażniczej w mieście Salem. Leżało ono okrutnie daleko, zwłaszcza jeśli drogę pokonywało się po zmroku, „przez puszczę tak gęstą, chwilami wręcz nieprzejezdną”. Niejedna rodzina żyła w odległości ponad mili od najbliższych sąsiadów. Żony trwożyły się pod nieobecność mężów, „zważywszy szczególnie, jak straszliwe były dawniejsze doświadczenia w tym względzie, tu, pośród Indian (i innych), w ciemnych porach roku”[36].

Ponadto, pisano w petycji z niepodważalną logiką, jest niemiłe Panu, że farmerzy muszą podróżować tak daleko z bronią, by strzec miasta, kiedy panuje pokój. Miasto Salem (które rzecz jasna nie chciało oddzielenia się osady i utraty wpływów z tamtejszych podatków) utrzymywało jednak, że niebezpieczeństwo nigdy nie mija. Poza tym czy farmerzy w osadzie składającej się z pięćdziesięciu rozproszonych gospodarstw, bez domu modlitewnego, nie narażali się na większe ryzyko, rezygnując z mieszkania pośród ludzi, zwartych uliczek i okazałych rezydencji? Farmerzy odpowiadali, że miasto sobie poradzi. Druga strona przypominała, że nie tak dawno francuski statek zdołał podkraść się nocą do portu. Jak to niby możliwe? – pytali pogardliwie mieszkańcy osady, dobrze wiedząc, że załoga nie miała złych zamiarów, a statek dostrzeżono na długo przed zmrokiem. Poza tym osada leżała bliżej linii frontu – byłoby sensowniej, gdyby to ludzie z miasta wysyłali warty na wschód. Ostatecznie farmerzy postawili na swoim, aczkolwiek jeden z najzamożniejszych, Nathaniel Putnam, został skazany na karę grzywny za „znieważanie i lżenie” miejskiej administracji.

Wiele lat później emocje znów rozgorzały, kiedy miasto Salem postanowiło zbudować większy dom modlitewny. Mieszkańcy osady nie zamierzali za to płacić – no chyba że miasto postawi drugi dom dla nich. Wcześniej już wielokrotnie domagali się ustanowienia osobnej parafii; ostatecznie u schyłku 1672 roku przychylono się do ich próśb. Miasto przekazało im używaną ambonę i siedzisko dla diakonów, zapewne z rozszczepionego dębu, jak pozostałe ławki. Wzajemne animozje jednak nie ustały. Mieszkańcom osady nie podobało się, że z wszelkimi sprawami legislacyjnymi muszą się udawać do miasta i długo zabiegać o swoje, mieszczan z kolei drażniły nieustanne spory między farmerami i męczące pytania o sprawy kościelne. Czy naprawdę osada nie mogłaby sama uporać się z panującymi tam antypatiami? Farmerzy z Salem nieustannie skakali sobie do gardeł. Krótko po tym, jak Parrisowie zamieszkali w probostwie, władze miasta zażądały, by osada raz na zawsze dała im spokój.

Osada zatrudniła pierwszego oficjalnego proboszcza w 1672 roku. Później miała jeszcze dwóch kolejnych, nim w roku 1688 stanowisko objął Samuel Parris. Każdy proboszcz miał swój udział w wydarzeniach z roku 1692; ścieżki duchownych przecinały się, zazwyczaj dość niezręcznie. Jeden spisywał wydarzenia, drugi powrócił jako potężny czarownik. James Bayley wygłosił swoje pierwsze kazanie w Salem w październiku 1671 roku jako świeżo upieczony absolwent Harvardu. Dopiero co skończył dwadzieścia dwa lata, kilka tygodni wcześniej wziął ślub. Nie wszystkim w osadzie przypadł do gustu. Nie miał kwalifikacji, bywał zaczepny, niedbały, wyobrażał sobie, że obejmie posadę na wiele lat. Gość, który spędził w jego domu trzy tygodnie, przysięgał, że ani razu nie słyszał, by Bayley czytał Pismo lub omawiał jego fragmenty z rodziną. W gospodarstwie proboszcza panowało nieustanne napięcie. Mieszkańcy osady mieli mu zbudować parafię, ale nigdy nie wywiązali się z tej obietnicy, toteż proboszcz sam postawił dom. W ciągu pięciu lat stracił dwie córki. Tymczasem społeczność podzieliła się na dwie kliki, wybuchały spory tak zaciekłe, że ludzie nie umieli nawet wspólnie wybrać arbitrów. Trzydziestu dziewięciu wiernych wspierało Bayleya, szesnastu – w tym kilku nader wpływowych mieszkańców – było przeciwko niemu.