Chorwacja. Ciemniejsza strona słońca - Chajęcka Patrycja - ebook
NOWOŚĆ

Chorwacja. Ciemniejsza strona słońca ebook

Chajęcka Patrycja

0,0

Opis

Czym jest moreška?

Który region nazywany jest „ogrodem Chorwacji”? 

Dlaczego w Zagrzebiu najłatwiej zakochać się w sierpniu?

 

Chorwacja to od wielu lat jeden z ulubionych wakacyjnych kierunków Polaków. Malownicze krajobrazy, bliskość gór i morza, a do tego obietnica ciągłego słońca stały się symbolem idealnych wakacji. Wydaje nam się, że to kraj, o którym wiemy już wszystko. Okazuje się jednak, że najciekawsze jest w nim to, co ukryte.

Patrycja Chajęcka opowiada o miastach, które w sezonie są zaludnione po brzegi, a w innych miesiącach świecą pustkami. O wyspach, z których każda ma do opowiedzenia unikatową historię. O tym, że to kraj niecierpliwych kierowców, spontanicznych spotkań i niespiesznych spacerów deptakami tętniącymi życiem. Autorka podąża nieoczywistymi ścieżkami, opisując perełki modernistycznej architektury, piękno chorwackich cmentarzy czy wielobarwny świat street artu. Dzięki tej książce dowiesz się, jaka naprawdę jest Chorwacja. Przygotuj się na niezapomnianą podróż!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © Pa­try­cja Cha­jęcka, 2025 Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2025
Re­dak­tor ini­cju­jący: An­drzej Szew­czyk
Re­dak­torka pro­wa­dząca: Agata Łu­gow­ska
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Agata Gać
Re­dak­cja: Ra­fał Sarna
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: dr Do­mi­nika Ka­niecka
Ko­rekta: Mag­da­lena Kawka, Ka­ta­rzyna Dra­gan
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny i ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak | Pra­cow­nia Li­ter­nic­twa i Gra­fiki
Pro­jekt okładki i strony ty­tu­łowe: Ula Pą­gow­ska
Fo­to­gra­fia na okładce: © Ku­che­rAV | iStock
Fo­to­gra­fie we wnę­trzu: s. 8, 24–25, 30–31, 41, 62, 86 (dół), 110, 116, 162–163, 190–191, 222, 288–289, 324 © Kri­sti­jan Ta­bet; s. 229 © Karlo Mi­jić; s. 77, 153, 212, 213, 232, 246, 247, 256, 264, 269, 300, 312, 313 | Alamy Stock Photo
Po­zo­stałe fo­to­gra­fie we wnę­trzu po­cho­dzą z ar­chi­wum au­torki.
Książka jest wy­dana pod pa­tro­na­tem Kra­kowa Mia­sta Li­te­ra­tury UNE­SCO.
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-68479-56-0
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wiemy, że wiele po­dróży za­czyna się w domu, w za­ci­szu wy­god­nego fo­tela z książką w dłoni. Dla­tego stwo­rzy­li­śmy se­rię po­dróż­ni­czą, w któ­rej dzie­limy się oso­bi­stymi opo­wie­ściami o miej­scach bli­skich i da­le­kich. Wy­da­jemy książki pełne lo­kal­nych sma­ków i nie­za­po­mnia­nych za­pa­chów. Przy­bli­żamy kul­turę, ję­zyk i hi­sto­rię da­nego kraju. Po­ru­szamy te­maty za­an­ga­żo­wane spo­łecz­nie i po­li­tycz­nie, a jed­no­cze­śnie po­ka­zu­jemy co­dzienne ży­cie miesz­kań­ców oraz nie­zwy­kłe miej­sca, któ­rych nie znaj­dzie­cie w prze­wod­ni­kach.

Dzięki na­szym książ­kom każdy dzień jest po­dróżą.

W SE­RII PO­DRÓŻ­NI­CZEJ WY­DAW­NIC­TWA PO­ZNAŃ­SKIEGO DO­TYCH­CZAS UKA­ZAŁY SIĘ:

Na­ta­lia Ko­ła­czek I cóż, że o Szwe­cji

Anna Ku­rek Szczę­śliwy jak ło­soś. O Nor­we­gii i Nor­we­gach

Ma­ciej Brencz Fa­rer­skie ka­dry. Wy­spy, gdzie owce mó­wią do­bra­noc

Mag­da­lena Ge­now Buł­ga­ria. Złoto i ra­kija

Alek­san­dra Michta-Jun­tu­nen Fin­lan­dia. Sisu, sauna i sal­miakki

Mi­ko­łaj Bu­czak So­bre­mesa. Spo­tkajmy się w Hisz­pa­nii

Agnieszka Ka­miń­ska Szwaj­ca­ria. Po­dróż przez raj wy­my­ślony

Agnieszka Kraw­czyk Ru­mu­nia. Al­ba­stru, ciorba i wino

Da­mian Ha­daś Ala­ska. Przy­sta­nek na krańcu świata

Ka­ta­rzyna Łoza, Ukra­ina. So­roczka i ki­szone ar­buzy

Iza­bela No­wek, Al­ba­nia. W szpo­nach czar­nego orła

Syl­wia Iza­bela Schab, Da­nia. Tu mieszka spo­kój

Zu­zanna Ci­chocka, Sło­we­nia. Mały kraj wiel­kich od­le­gło­ści

Łu­kasz Grze­si­czak, Sło­wa­cja. Apa­cze, ko­smos i ha­luszki

Ca­thy Yan­dell, Fran­cja. Ra­dość ży­cia, prze­ło­żyła Do­rota Ma­lina

Ju­styna Mle­czak, Ma­ce­do­nia Pół­nocna. W ryt­mie oro

Kinga Pio­tro­wiak-Jun­kiert, Wę­gry. W ob­ję­ciach Du­naju

Marta Dziok-Ka­czyń­ska, An­glia. Czas na her­batę

WSTĘP. PO­CHWAŁA PRZY­PADKU

Chor­wa­cja przy­da­rzyła mi się przy­pad­kiem. Kiedy już dawno nie po­win­nam była stu­dio­wać, bo roz­są­dek pod­po­wia­dał, że nie mam na to czasu, po­sta­no­wi­łam na prze­kór wszyst­kiemu skoń­czyć trzeci kie­ru­nek. I jakby to samo w so­bie nie dość kom­pli­ko­wało moje ży­cie, zde­cy­do­wa­łam się na ostat­nim roku wy­je­chać na Era­smusa. Miała być Lu­blana. Zie­lona, nie­wielka i cza­ru­jąca. W przy­dziale przy­padł mi jed­nak Za­grzeb. Szary, po­nury i kom­plet­nie nie­cie­kawy. Na­wet przez chwilę się za­sta­na­wia­łam, czy w ogóle je­chać.

Po raz pierw­szy tra­fi­łam tam późną zimą 2016 roku na mniej wię­cej pięć mie­sięcy. Było sło­necz­nie i w po­rów­na­niu z Pol­ską przy­jem­nie cie­pło. Po­woli za­czy­na­łam się prze­ko­ny­wać, że wy­jazd nie był złym po­my­słem. Osta­tecz­nie po­trze­bo­wa­łam dwóch, może trzech ty­go­dni, żeby po­lu­bić Za­grzeb. Nie­długo po pierw­szej wi­zy­cie przy­je­cha­łam na trzy dni, ale nie­chcący zo­sta­łam dwa ty­go­dnie, bez­wstyd­nie igno­ru­jąc py­ta­nia mo­ich bli­skich o datę po­wrotu. Po­tem było jesz­cze jedno pół­roczne sty­pen­dium i jedno roczne na stu­diach dok­to­ranc­kich, aż w końcu po­sta­no­wi­łam pi­sać dok­to­rat o Za­grze­biu, za­po­mi­na­jąc, że po­win­nam skoń­czyć ten, który już dużo wcze­śniej za­czę­łam. Od tam­tej pory czę­ściej je­stem w sto­licy Chor­wa­cji niż w Pol­sce, w czym po­mo­gła mi pan­de­mia, prze­no­sząc ży­cie za­wo­dowe do świata wir­tu­al­nego i udo­wad­nia­jąc, jak wiele można zro­bić on­line.

Re­la­cja łą­cząca mnie z Za­grze­biem i Chor­wa­cją nie­wiele ma wspól­nego z mi­ło­ścią od pierw­szego wej­rze­nia. Chor­wa­cja nie jest kra­jem, który ła­two ko­chać. Bez trudu można się nim za­uro­czyć, bo Ad­ria­tyk po­trafi uwieść nie­mal każ­dego, ale piękne wi­doki to tro­chę za mało, żeby chcieć zo­stać na dłu­żej. Zwłasz­cza gdy od mo­rza dzielą cię co naj­mniej dwie go­dziny drogi. Uczu­cie, ja­kim da­rzę dziś Chor­wa­cję, nie jest bez­gra­niczne i ślepe. Ten drugi dom boli i cza­sem uwiera tak samo jak pierw­szy. Choć tak na­prawdę tro­chę już nie wiem, który jest pierw­szym, a który dru­gim.

Moja cier­pli­wość do Za­grze­bia i Chor­wa­cji koń­czy się w tram­wa­jach, które śli­ma­czą się nie­moż­li­wie, więc bar­dziej opłaca się iść, niż cze­kać, aż któ­ryś ła­ska­wie do­peł­znie do celu. Koń­czy się na świa­tłach na ulicy Vu­ko­var­skiej, gdzie sto­jąc, pew­nie zdą­ży­ła­bym od­mó­wić dzie­sięć zdro­wa­siek, gdyby tylko wcho­dziło to w za­kres mo­ich za­in­te­re­so­wań. Koń­czy się w skle­po­wych ko­lej­kach lub w urzę­dach. Moja sym­pa­tia koń­czy się też po spo­tka­niu z kie­row­cami, któ­rzy spra­wiają wra­że­nie, jakby chcieli za­bić każ­dego ro­we­rzy­stę (pie­szego, który ma czel­ność prze­cho­dzić na ich zie­lo­nym wa­run­ko­wym, zresztą też). Koń­czy się na wi­dok cen ksią­żek, któ­rych już na­wet nie prze­li­czam na zło­tówki, bo ode­zwałby się wtedy roz­są­dek, na­ka­zu­jący le­piej się za­sta­no­wić, czy dany ty­tuł jest mi nie­zbędny do ży­cia. Dwa­dzie­ścia euro za po­wieść brzmi le­piej niż osiem­dzie­siąt parę zło­tych, ale i tak ozna­cza, że obiadku nie bę­dzie. Koń­czy się w ze­tknię­ciu z moim ulu­bio­nym te­ma­tem, czyli za­grzeb­skimi kło­po­tami z od­pa­dami ko­mu­nal­nymi. Na­bie­ram głę­bo­kiego prze­ko­na­nia, że Za­grzeb kie­dyś za­sy­pią śmieci. Zresztą już pra­wie za­sy­pały, gdy na po­czątku 2023 roku za­straj­ko­wały służby ko­mu­nalne. Wy­cho­dzi więc na to, że Edo Po­po­vić – chor­wacki pi­sarz, je­den z za­ło­ży­cieli po­pu­lar­nego pod ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych pi­sma li­te­rac­kiego „Qu­orum” – miał ra­cję w swo­ich pro­za­tor­skich wi­zjach przy­szło­ści sto­licy. Nic dziw­nego, że li­te­rat po­słał mia­sto do dia­bła i za­miesz­kał na wsi. Moja cier­pli­wość koń­czy się wresz­cie, gdy słu­cham An­dreja Plen­ko­vi­cia, pre­miera Chor­wa­cji, lub gdy uświa­da­miam so­bie, że kraj ten w kwe­stiach zwią­za­nych z abor­cją zmie­rza w kie­runku Pol­ski. Tę zresztą sta­wiają so­bie za wzór klę­czący raz w mie­siącu na za­grzeb­skim placu Bana Jo­sipa Je­la­či­cia męż­czyźni, któ­rzy – jak dum­nie twier­dzą – mo­dlą się o god­ność ko­biet. Wła­śnie w imię tej god­no­ści po­pie­rają za­kaz abor­cji i ogra­ni­czają rolę ko­biety do by­cia matką oraz żoną.

Trudno po­zo­stać obo­jęt­nym wo­bec piękna chor­wac­kich wysp

Sło­neczny dzień w Za­grze­biu

Mimo wszystko jed­nak nie bar­dzo umiem so­bie wy­obra­zić ży­cie bez Chor­wa­cji, bez nie­dziel­nych wi­zyt na pchlim targu na Bri­tancu albo na Hre­li­ciu, spa­ce­rów na Do­lac lub Tre­šn­je­vkę po świeże owoce i wa­rzywa, smaku cze­ko­lady Do­riny i wma­wia­nia so­bie, że Ce­de­vita, uwiel­biany przez Chor­wa­tów na­pój w proszku, za­wiera nie tylko ogromne ilo­ści cu­kru, lecz także wi­ta­miny, więc na pewno jest zdrowy. Bez tego po­czu­cia, że nie mu­szę pla­no­wać kawy ze zna­jo­mymi z mie­sięcz­nym wy­prze­dze­niem, bo tu ja­koś się udaje pie­lę­gno­wać spon­ta­nicz­ność. Bez per­spek­tywy, że mo­rze, choć tro­chę da­leko, wciąż jest bli­sko, a góry wi­dzę w za­sa­dzie z okna miesz­ka­nia. Po­goda też robi swoje. Na­wet w Za­grze­biu, w li­sto­pa­dzie i grud­niu, z re­guły po­nu­rych oraz mgli­stych, słońce świeci czę­ściej niż w Pol­sce.

Książka jest moim spoj­rze­niem na nie­które te­maty zwią­zane z Chor­wa­cją. Oczy­wi­ście nie wszyst­kie ważne kwe­stie udało mi się w niej po­ru­szyć, ale może jesz­cze kie­dyś bę­dzie ku temu oka­zja.

WY­SPY

Róż­no­rod­ność

Każda wy­spa ma do opo­wie­dze­nia inną hi­sto­rię. Pag, któ­rego kra­jo­braz w du­żej czę­ści przy­po­mina po­wierzch­nię Księ­życa, opo­wiada o do­sko­na­łych se­rach owczych i soli mor­skiej, a także, choć nie­chęt­nie, o pie­kle, ja­kie zgo­to­wali Ser­bom, Ży­dom i chor­wac­kim an­ty­fa­szy­stom usta­sze w znaj­du­ją­cych się na jego ob­sza­rze obo­zach Slana i Me­tajna. O okrut­nej prze­szło­ści przy­po­mina rów­nież po­zba­wiony ro­ślin­no­ści Goli otok (dosł. Naga Wy­spa), na który Jo­sip Broz Tito zsy­łał więź­niów po­li­tycz­nych, a po­tem kry­mi­na­li­stów. Snutą przez wy­spę opo­wieść wy­peł­nia ciężka praca w ka­mie­nio­ło­mach. Chcia­ła­bym, żeby mó­wiła także o tym, jak to jest, gdy pie­kło za­mie­nia się w atrak­cję tu­ry­styczną. Wy­spa Ga­le­šn­jak wnosi nieco mi­ło­ści i na­dziei w tę po­nurą rze­czy­wi­stość – w końcu kształt serca, jaki przy­brała, do cze­goś zo­bo­wią­zuje. Brač opo­wiada o swo­jej naj­pięk­niej­szej plaży Zlatni rat, któ­rej uło­że­nie zmie­nia się w za­leż­no­ści od kie­runku wia­tru i prą­dów mor­skich, oraz chwali się, że bez niego znaj­du­jący się w Spli­cie pa­łac Dio­kle­cjana ni­gdy by nie po­wstał, po­nie­waż to on za­pew­nił bu­dow­ni­czym biały ka­mień wa­pienny. Cres mówi o je­zio­rze Vran­sko, za­opa­tru­ją­cym w wodę pitną rów­nież miesz­kań­ców po­bli­skiej wy­spy Lo­šinj. Daje też schro­nie­nie wielu ry­bom i pta­kom, mię­dzy in­nymi sę­powi pło­wemu. Wy­spy Brioń­skie przy­wo­łują te­mat Tity, który miał tam swoją let­nią re­zy­den­cję i chęt­nie za­pra­szał do niej kró­lów, pre­zy­den­tów oraz hol­ly­wo­odz­kie gwiazdy. Mljet i La­stovo szu­mią drze­wami, jak przy­stało na naj­bar­dziej za­le­sione chor­wac­kie wy­spy.

Hi­sto­rii jest wię­cej, bo Chor­wa­cja ma 78 wysp, 524 wy­sepki i 642 wy­sta­jące z mo­rza skały. Nie wszyst­kie wy­spy są za­miesz­kane. Naj­bar­dziej za­lud­niony jest Krk, który z lą­dem łą­czy żel­be­towy most, kie­dyś no­szący imię Jo­sipa Broza Tity. Jed­no­cze­śnie Krk zaj­muje pierw­sze miej­sce pod wzglę­dem wiel­ko­ści, ale dzie­lić je musi z Cre­sem. Naj­mniej­szą za­miesz­kaną wy­spą jest Kra­panj[1*], sły­nący z tra­dy­cji po­łowu gą­bek. Nie tylko zresztą naj­mniej­szą, bo także naj­niż­szą i znaj­du­jącą się naj­bli­żej lądu. Wy­spę dzieli od kopna, jak Chor­waci na­zy­wają ląd, je­dy­nie trzy­sta me­trów. Można wsko­czyć do wody i sa­memu prze­pły­nąć tę od­le­głość, ale je­śli nie ma się na to ochoty, co go­dzinę pływa sta­te­czek. Cała po­dróż zaj­muje dzie­sięć mi­nut i w se­zo­nie 2025 kosz­to­wać po­winna pół­tora euro. Naj­mniej­szą wy­spą w ogóle jest Smo­kvica Vela, le­żąca w Parku Na­ro­do­wym Kor­nati. Mimo że jest mała i bez­ludna, ma sporo do za­ofe­ro­wa­nia. W jej pół­noc­nej czę­ści znaj­duje się la­tar­nia mor­ska, a w po­łu­dnio­wej za­toka Lo­jena z kil­koma do­mami oraz obiek­tami ga­stro­no­micz­nymi. Na­wia­sem mó­wiąc, Kor­nati – ar­chi­pe­lag po­ło­żony na po­łu­dnie od Za­daru – oprócz ład­nych wi­do­ków ofe­ruje także ję­zy­kowe przy­jem­no­ści, bo jak nie uśmiech­nąć się pod no­sem na wieść, że jedna z jego wy­se­pek nosi na­zwę Ba­bina Gu­zica (dosł. Bab­cina Pupa), a nieco da­lej leżą Prduša Vela i Prduša Mala[2*], a także Svršata Vela i Svršata Mala[3*]? Ję­zy­ko­wych ra­do­ści Chor­wa­cja do­star­cza zresztą o wiele wię­cej.

Krk, Cres, Brač, Hvar, Pag, Ko­rčula, Dugi otok, Mljet, Rab, Vis, Lo­šinj, Pa­šman, Šolta, Ugl­jan, La­stovo to tylko kilka świa­tów do od­kry­cia. Kusi mnie cza­sem, żeby ska­kać z wy­spy na wy­spę, nie oglą­da­jąc się na ląd, lecz uważ­nie ob­ser­wu­jąc niebo.

Pola pach­nące la­wendą

Do po­ło­żo­nego na wy­spie Hvar mia­steczka Stari Grad przy­pły­nę­łam w po­ło­wie kwiet­nia. Plan był pro­sty: tro­chę po­pra­co­wać, ale i po­krę­cić się po oko­licy. Zde­cy­do­wa­łam się zo­stać dwa ty­go­dnie, uzna­jąc, że to wy­star­cza­jąco długo, by cze­goś się o wy­spie do­wie­dzieć, a przy tym na tyle krótko, by nie prze­sa­dzić, zo­sta­wić so­bie parę miejsc do od­kry­cia i py­tań do za­da­nia na ko­lejną po­dróż. W ciągu pierw­szego po­po­łu­dnia w Sta­rim Gra­dzie zo­ba­czy­łam nie­mal wszystko, co prze­ciętna tu­rystka zo­ba­czyć za­pewne po­winna. Nie­które miej­sca, ta­kie jak zbu­do­wany w XVI wieku pa­łac letni Pe­tara Hek­to­ro­vi­cia, były jesz­cze za­mknięte, na­le­żało się odro­binę po­sta­rać, aby do nich wejść. Wła­ści­cielka po­koju, w któ­rym się za­trzy­ma­łam, po­ra­dziła, żeby w ogóle się tym nie mar­twić.

– Za­dzwoń na po­dany na ta­bliczce nu­mer albo po­wiedz, gdzie chcesz wejść, a coś po­ra­dzimy – stwier­dziła.

Dzwo­ni­łam. Na ogół po­ma­gało.

Droga od portu do cen­trum Sta­riego Gradu to pół go­dziny spo­koj­nego spa­ceru. Pro­wa­dzi wśród drzew i krza­ków, zza któ­rych wy­ła­nia się mo­rze. Nie wiem, jak bar­dzo trzeba być opor­nym na piękno przy­rody, żeby się nie za­ko­chać. Zwłasz­cza gdy szu­mią drzewa, z boku wtó­ruje im mo­rze, a w po­wie­trzu unosi się sza­lona mie­szanka za­pa­chów. O słońcu ogrze­wa­ją­cym twarz na­wet nie wspo­mnę. Mnie wy­star­czył je­den krótki spa­cer, by po­my­śleć, że nie ma wspa­nial­szego miej­sca na Ziemi. Za­czę­łam się na­wet za­sta­na­wiać, jak ko­muś może w ogóle przyjść do głowy, by stąd ucie­kać. Moja chwi­lowa na­iw­ność, pod­szyta ocza­ro­wa­niem wi­do­kami, przy­po­mniała mi frag­ment Prze­wod­nika po wy­spie Senka Ka­ruzy: „Wy­obraźmy so­bie, że je­ste­śmy tu­ry­stami i przy­je­cha­li­śmy na urlop, pro­simy na­szego go­spo­da­rza, by wsiadł z nami do sa­mo­chodu i po­ka­zał nam wnę­trze wy­spy [...] Zo­sta­wiamy sa­mo­chód na po­czątku opu­sto­sza­łej wsi z ka­mien­nymi do­mami, wła­zimy na czwo­ra­kach to tu, to tam i nie ro­zu­miemy, że nie­ocze­ki­wany za­chwyt i lek­kość, ja­kie od­czu­wamy, spra­wiły za­pa­chy roz­ma­rynu i la­wendy, dzi­wimy się, że zie­mia pach­nie ina­czej niż mo­rze, roz­gar­niamy rę­koma ma­kię i prze­dzie­ramy się do pierw­szych do­mów. Na rynku we wsi od­kry­wamy, że tak na­prawdę to było tu mia­sto, przez głowę za­czy­nają nam prze­la­ty­wać nie­wia­ry­godne ob­razy i, o ile nie je­ste­śmy po­etami, na pewno nie opusz­cza nas myśl, że to wła­śnie tu po­win­ni­śmy so­bie ku­pić dom, a może na­wet całą wieś. Wszy­scy, któ­rzy stąd ode­szli, z pew­no­ścią zro­bili to przez po­myłkę, bez wąt­pie­nia błę­dem jest opusz­cze­nie tego ja­snego i czy­stego ka­wałka raju [...] Je­śli rze­czy­wi­ście na­le­gamy i upar­cie po­wta­rzamy py­ta­nie, znów otrzeźwi nas od­po­wiedź: jak mi Bóg miły, a toć lu­dzie ko­chane po­szły tam, gdzie im le­piej bę­dzie”[1].

Ka­ruza pi­sał o Vi­sie, ale te­mat wy­lud­nie­nia do­ty­czy tak na­prawdę każ­dej z wysp, a także cho­ciażby wio­sek po­ło­żo­nych w Sla­wo­nii, czyli we wschod­niej czę­ści Chor­wa­cji. Lu­dzie od stu­leci wy­jeż­dżali z tych te­re­nów w po­szu­ki­wa­niu lep­szych wa­run­ków do ży­cia. Na Hva­rze sym­bo­lem ma­so­wej emi­gra­cji stały się dwie miej­sco­wo­ści – Malo Gra­blje oraz Velo Gra­blje. Pierw­sza z nich, zwana wio­ską du­chów, ukryta jest u pod­nóża ska­li­stego wzgó­rza i oto­czona bujną ro­ślin­no­ścią, która po­chła­nia to miej­sce od kil­ku­dzie­się­ciu lat. Ostatni miesz­kańcy opu­ścili wieś w la­tach sześć­dzie­sią­tych. We­dług da­nych Pań­stwo­wego Urzędu Sta­ty­stycz­nego w 1961 roku miesz­kało tam już tylko sześć osób. Dzie­sięć lat póź­niej nie było ni­kogo. Nie­któ­rzy z miesz­kań­ców prze­nie­śli się ni­żej, do po­ło­żo­nej w za­toce miej­sco­wo­ści Milna. Za­brali ze sobą na­wet zmar­łych i po­cho­wali ich na no­wym cmen­ta­rzu, o czym in­for­muje ta­bliczka znaj­du­jąca się na sta­rym miej­scu po­chów­ków. W tam­tym cza­sie roz­wi­jała się tu­ry­styka, a nad­mor­ska Milna po­zwa­lała wy­ko­rzy­stać ko­niunk­turę. Byli też tacy, któ­rzy zde­cy­do­wali się cał­kiem po­rzu­cić ro­dzinne strony i wy­je­chać za gra­nicę. Przez kil­ka­dzie­siąt lat w wio­sce nie miesz­kał nikt. Do­piero spis lud­no­ści z 2021 roku mówi o trzech oso­bach[2]. Miej­sco­wość wbrew po­zo­rom nie wy­marła jed­nak zu­peł­nie. La­tem działa tu ta­werna Stori Ko­min, którą pro­wa­dzi Berti Tu­dor. A je­śli ktoś dys­po­nuje spo­rym bu­dże­tem, może za­trzy­mać się w nie­dawno otwar­tej luk­su­so­wej Villi Ful­min. Nie wiem, czy warto, bo to zde­cy­do­wa­nie za wy­so­kie progi na moje moż­li­wo­ści, a po­trzeby mam ra­czej ade­kwatne do za­rob­ków, ale nie ukry­wam, że nie­szcze­gól­nie po­zy­tyw­nie na­straja mnie myśl, iż miej­sce, z któ­rego kie­dyś lu­dzie ucie­kali za chle­bem, stało się atrak­cją dla bo­ga­tych.

Gdy zo­sta­wimy Malo Gra­blje z na­szej le­wej strony i pój­dziemy (albo też po­je­dziemy) da­lej w kie­runku Sta­riego Gradu, do­trzemy do wio­ski – Velo Gra­blje, skąd na prze­ło­mie lat pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych rów­nież wy­je­chało wiele osób, ale miej­sco­wość ta ni­gdy nie opu­sto­szała cał­ko­wi­cie. We­dług spisu z 2021 roku mieszka tu dwa­dzie­ścia osób[3]. O trzy­na­ście wię­cej niż dzie­sięć lat wcze­śniej oraz nie­mal tyle samo co dwa­dzie­ścia lat temu. Ma­sowe mi­gra­cje, za­równo w pierw­szej, jak i dru­giej wio­sce, swój po­czą­tek miały jed­nak o wiele wcze­śniej, już w la­tach dwu­dzie­stych po­przed­niego wieku. Około 1928 roku do ich na­si­le­nia przy­czy­niła się mszyca zwana fi­lok­serą, która znisz­czyła win­nice bę­dące wów­czas pod­stawą eg­zy­sten­cji miesz­kań­ców obu miej­sco­wo­ści. To wtedy na­stą­piła pierw­sza ma­sowa emi­gra­cja. Do ko­lej­nej, tej z prze­łomu lat pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych, do­pro­wa­dziły wła­dze ko­mu­ni­styczne oraz spa­dek cen la­wendy, na któ­rej uprawę prze­rzu­cili się miesz­kańcy, gdy fi­lok­sera znisz­czyła im wi­no­ro­śle. Reszty do­ko­nały po­żary.

Miej­scowi, gdy za­py­tać ich, dla­czego domy stoją pu­ste, naj­czę­ściej opo­wia­dają w za­my­śle­niu o cięż­kich wa­run­kach pa­nu­ją­cych na wy­spach. O tru­dach ży­cia miesz­kań­ców Dal­ma­cji nie po­zwala za­po­mnieć także po­mnik osła[4*] znaj­du­jący się w nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści Jelsa. Na tego wier­nego, cier­pli­wego i wszystko zno­szą­cego druha woła się tu to­vor lub to­var, a w stan­dar­do­wym ję­zyku chor­wac­kim na­zywa sie go ma­ga­rac. Zwie­rzę stało się sym­bo­lem daw­nego spo­sobu ży­cia. Wszak we­dług opo­wie­ści ostatni miesz­ka­niec wio­ski Malo Gra­blje opu­ścił ro­dzinne strony wła­śnie na ośle.

Dziś lu­dzie wy­jeż­dżają z wysp ze względu na edu­ka­cję oraz pracę. Wy­spy, zwłasz­cza te mniej­sze, nie za­wsze ofe­rują coś wię­cej poza szkołą pod­sta­wową, a cza­sem i ta jest za­mknięta, bo od lat nie ma dzieci. Nic więc dziw­nego, że gdy ja­kaś się otwiera, wszy­scy o tym pi­szą. We wrze­śniu 2024 roku me­dia obie­gła in­for­ma­cja o wzno­wie­niu dzia­łal­no­ści szkoły na wy­spie Ka­prije, po­ło­żo­nej nie­da­leko Szy­be­nika i sły­ną­cej z braku sa­mo­cho­dów – po pięć­dzie­się­ciu la­tach prze­rwy! Pla­cówkę re­ak­ty­wo­wano z po­wodu jed­nego pierw­szo­kla­si­sty, któ­rego ro­dzi­com bar­dzo za­le­żało, by po­bie­rał na­uki w miej­scu za­miesz­ka­nia. Na­uczy­cielka zaś co­dzien­nie przy­pływa z Szy­be­nika.

Stari Grad to naj­star­sze mia­sto na wy­spie Hvar

Ko­lej­nym po­wo­dem emi­gra­cji jest chęć zna­le­zie­nia lep­szej pracy. Wy­spy ofe­rują głów­nie tę w tu­ry­styce, a prze­cież nie wszy­scy chcą lub mogą wy­naj­mo­wać po­koje, być kel­ne­rami, prze­wod­ni­kami, ku­cha­rzami lub sprze­daw­cami la­wendy i pa­mią­tek. Poza tym to w więk­szo­ści za­ję­cia se­zo­nowe. Warto być może do­dać, że tu­ry­styka na Hva­rze, a do­kład­niej w no­szą­cym tę samą na­zwę co wy­spa mia­steczku Hvar, ma bar­dzo długą tra­dy­cję. Jej po­cząt­ków na­leży szu­kać w 1868 roku, kiedy to za­ło­żone zo­stało To­wa­rzy­stwo Hi­gie­niczne Hvar. Ba­da­nia wy­ka­zały, że pa­nu­jący na wy­spie kli­mat sprzyja le­cze­niu cho­rób układu od­de­cho­wego, więc po­sta­no­wiono to wy­ko­rzy­stać. Pierw­szy ho­tel prze­zna­czony dla ku­ra­cju­szy mie­ścił się w wy­na­ję­tym domu i li­czył za­le­d­wie trzy­na­ście po­koi. To­wa­rzy­stwo długo sta­rało się o otwar­cie więk­szego ośrodka, ale z po­wo­dów fi­nan­so­wych udało się to do­piero w 1899 roku. Nowy ho­tel w pełni funk­cjo­nalny był cztery lata póź­niej. Po wy­koń­cze­niu obiekt li­czył dwa­dzie­ścia sześć po­koi, dzia­łała w nim na­wet ka­wiar­nia, w któ­rej go­ście mo­gli po­czy­tać ga­zety (także za­gra­niczne ty­tuły), po­grać w karty i modny wów­czas bi­lard lub – je­śli zdro­wie po­zwa­lało – wpaść na tańce czy kon­cert. W tam­tych cza­sach przy­jeż­dżali głów­nie Au­striacy, Wę­grzy i Czesi. Po pierw­szej woj­nie świa­to­wej To­wa­rzy­stwo po­pa­dło w długi, sprze­dało więc ho­tel, a po kilku la­tach ogło­siło ko­niec dzia­łal­no­ści. Tu­ry­styka zdro­wotna prze­kształ­ciła się w ty­powo re­kre­acyjną. W la­tach dwu­dzie­stych po­przed­niego wieku stwo­rzono parki, za­pro­jek­to­wano wy­brzeża i ką­pie­li­ska, a dwa nowe ho­tele otwo­rzyły swoje po­dwoje przed go­śćmi[4]. Po­tem po­wstała Ma­gi­strala Ad­ria­tycka i wszystko ru­szyło z ko­pyta. Dziś tu­ry­ści przy­by­wają na wy­spę Hvar za­chę­cani za­pa­chem la­wendy, liczbą sło­necz­nych dni, ar­chi­tek­turą i być może także in­for­ma­cjami o tym, ja­kie gwiazdy już się sku­siły, by od­wie­dzić „la­wen­dowy raj”; są wśród nich mię­dzy in­nymi: Brad Pitt, Geo­rge Clo­oney, Da­vid Bec­kham, Bey­once, Pa­ris Hil­ton oraz Bill Ga­tes.

Mnie do od­wie­dze­nia wy­spy Hvar przy­cią­gnęła przy­roda, tro­chę też zmu­siła książka. W nie­dzielę wy­bra­łam się do wsi Vrbo­ska. Pie­szo, bo wę­drówka przez rów­ninę mię­dzy nią a Sta­rim Gra­dem brzmiała za­chę­ca­jąco, poza tym to tylko sześć ki­lo­me­trów w jedną stronę. Mię­dzy po­ło­żo­nymi na Hva­rze miej­sco­wo­ściami kur­suje, co prawda, au­to­bus, ale nie jeź­dzi czę­sto, przy­naj­mniej poza se­zo­nem. Naj­trud­niej do­stać się z jed­nego końca wy­spy na drugi, czyli z Hvaru do Su­ću­raju i z po­wro­tem. Rów­nina, o któ­rej wspo­mnia­łam, w ję­zyku chor­wac­kim na­zy­wana Sta­ro­grad­sko po­lje. To rol­ni­czy kra­jo­braz kul­tu­rowy z za­cho­wa­nymi po­dzia­łami grun­tów z czasu ko­lo­ni­za­cji wy­spy przez Gre­ków i za­ra­zem naj­le­piej za­cho­wany sta­ro­żytny grecki ka­ta­ster na Mo­rzu Śród­ziem­nym, dla­tego w 2008 roku wpi­sany zo­stał na li­stę świa­to­wego dzie­dzic­twa UNE­SCO.

Grecy z Pa­ros opa­no­wali część wy­spy Hvar w IV wieku p.n.e. Za­ło­żyli tu­taj swoją ko­lo­nię, którą na­zwali Fa­ros. Dziś na jej miej­scu znaj­duje się Stari Grad, naj­star­sze mia­sto na wy­spie. Po­ło­żone wo­kół niego te­reny rolne ko­lo­ni­za­to­rzy po­dzie­lili na sie­dem­dzie­siąt pięć rów­nych par­celi o po­wierzchni li­czą­cej nie­wiele po­nad szes­na­ście hek­ta­rów. Te z ko­lei po­dzie­lili na mniej­sze kwa­dra­towe działki. Gra­nice po­mię­dzy nimi wy­zna­czały ka­mienne mury uło­żone bez za­prawy mu­rar­skiej, znane jako su­chy mur (su­ho­zid). Bar­dzo po­pu­larny jest on także na Vi­sie, a naj­pięk­niej­szy jego przy­kład zna­leźć można w Ko­mižy. Grecy wy­bu­do­wali na rów­ni­nie także liczne ka­mienne chaty, trimi, które także zo­stały wznie­sione z su­chego ka­mie­nia bez uży­cia ma­te­riału wią­żą­cego. Peł­niły one funk­cję schro­nie­nia w cza­sie nie­po­gody; przede wszyst­kim dla lu­dzi, rza­dziej dla zwie­rząt go­spo­dar­skich. Prze­cho­wy­wano w nich też na­rzę­dzia.

Pod­czas po­bytu w Sta­rim Gra­dzie warto prze­spa­ce­ro­wać się wzdłuż ma­low­ni­czej Rivy

Do Vrbo­skiej do­tar­łam po nie­ca­łych dwóch go­dzi­nach, wzbo­ga­ca­jąc przy oka­zji swoją ko­lek­cję zdjęć przed­sta­wia­ją­cych po­rzu­cone w dziw­nych miej­scach przed­mioty. Pod­czas tej wy­prawy sfo­to­gra­fo­wa­łam mię­dzy in­nymi bia­łego mi­sia Ledo[5*], re­kla­mu­ją­cego w szcze­rym polu lody, oraz wielką sza­chow­nicę. Tę na­wet chcia­łam za­brać do Za­grze­bia, by ni­czym tro­feum zdo­byte pod­czas wy­prawy wrę­czyć gra­ją­cemu na­mięt­nie w sza­chy kum­plowi, ale po­ję­cia nie mia­łam, jak bym się za­brała z tym gra­tem. Poza tym, kto wie, może sza­chy cze­kały na ko­goś po­śród oliw­nego gaju. Vrbo­ska na­zy­wana bywa „małą We­ne­cją” ze względu na wą­skie ka­nały i ka­mienne mo­sty. Prze­sadne jest to po­rów­na­nie, ale miej­sco­wo­ści nie spo­sób od­mó­wić uroku, zwłasz­cza je­śli lubi się nie­wiel­kie wio­ski. W cie­pły nie­dzielny po­ra­nek Vrbo­ska przy­wi­tała mnie pustką, re­mon­tami i bi­ciem dzwo­nów. Nie­spiesz­nie włó­czy­łam się po­mię­dzy ka­mien­nymi do­mami, uwiecz­nia­jąc na zdję­ciach te, które czymś zwra­cały moją uwagę. W końcu na dłuż­szą chwilę scho­wa­łam się w cie­niu ko­ścioła po­świę­co­nego Ma­ryi, na­zy­wa­nego też twier­dzą, bo miał bro­nić miesz­kań­ców. Z jego mu­rów obron­nych po­dobno roz­ta­cza się pa­no­rama na oko­licę, ale nie było mi dane tego do­świad­czyć, przy­naj­mniej nie tym ra­zem. Słońce świe­ciło zbyt mocno, by pró­bo­wać. Wieś oży­wiła się w oko­li­cach je­de­na­stej, a ja – jak się po­tem oka­zało – tra­fi­łam na stra­te­giczną ka­wiar­nię (choć wy­bór tak na­prawdę był nie­mal ża­den), po­nie­waż za­sie­dli w niej miej­scowi po wyj­ściu z ko­ścioła. Ob­ser­wo­wa­łam roz­pa­da­jącą się dawną fa­brykę sar­dy­nek po dru­giej stro­nie ulicy i słu­cha­łam dys­ku­sji o zbli­ża­ją­cych się wy­bo­rach par­la­men­tar­nych. Gdy miesz­kańcy za­częli się roz­cho­dzić, ja także po­sta­no­wi­łam się ze­brać, ale za­miast wró­cić do Sta­riego Gradu, po­ma­sze­ro­wa­łam w kie­runku Jelsy. Po­dzi­wia­łam mo­rze, stąd wi­dok jest na­prawdę obłędny, i jed­no­cze­śnie z prze­ra­że­niem spo­glą­da­łam na apar­ta­men­towce, wille i ho­te­li­ska. Po­tem zna­la­złam piasz­czy­stą plażę, którą mia­łam tylko dla sie­bie, choć tu­ry­stów już tu tro­chę było. Wciąż jed­nak do­mi­no­wał chor­wacki prze­pla­tany fran­cu­skim, nie­miec­kim i wło­skim, a przy­jezdni spra­wiali wra­że­nie, jakby od­wie­dzali te strony od lat.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

Wy­spy

[1] S. Ka­ruza, Wieś [w:] te­goż, Prze­wod­nik po wy­spie, przeł. B. Kra­mar, War­szawa 2008, s. 20–21.
[2] Drža­vni za­vod za sta­ti­stiku, https://dzs.gov.hr/vi­je­sti/ob­ja­vl­jeni-ko­nacni-re­zul­tati-po­pisa-2021/1270 [data do­stępu: 3.04.2025].
[3] Tamże.
[4] I. Go­leš, Za­bo­ra­vl­jena Dal­ma­cija na sta­rim ra­zgled­ni­cama, Split 2015.
[1*] W la­tach sześć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku, za­nim lud­ność za­częła ma­sowo ucie­kać z tych oko­lic, Kra­panj był naj­gę­ściej za­lud­nioną wy­spą. Za­miesz­ki­wało go wów­czas po­nad 1500 osób. Dziś mieszka tu około dwu­stu lu­dzi (wszyst­kie przy­pisy w tek­ście po­cho­dzą od au­torki).
[2*] Cza­sow­nik prdjeti, jak nie­trudno się do­my­ślić, na pol­ski na­leży prze­tłu­ma­czyć jako „pier­dzieć”.
[3*] Cza­sow­nik svršiti można ro­zu­mieć dwo­jako: jako za­koń­cze­nie ja­kiejś czyn­no­ści lub, w po­tocz­nym uży­ciu, osią­gnię­cie or­ga­zmu.
[4*] Au­to­rem po­mnika jest Ivan Škr­meta.
[5*] Ledo to dzia­ła­jąca od 1958 roku chor­wacka firma zaj­mu­jąca się pro­duk­cją lo­dów oraz mro­żo­nek, ta­kich jak cia­sta, owoce, wa­rzywa i ryby.