Chmury nad Akropolem - Ireneusz Łapiński - ebook

Chmury nad Akropolem ebook

Łapiński Ireneusz

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W październiku 1940 roku Włochy zaatakowały Grecję. Po początkowych sukcesach atakujących z terytorium Albanii wojsk Mussoliniego, Grecy przeprowadzili skuteczną kontrofensywę, odrzucając przeciwnika poza granicę kraju. W kwietnia 1941 roku do walk po stronie Włoch włączyła się armia III Rzeszy, co doprowadziło do odwrotu wojsk greckich i ich kapitulacji w kwietniu 1941 roku. Nad Akropolem zawisła złowroga flaga ze swastyką.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 104

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ultimatum

Nad Ate­nami stała chmurna noc. Miesz­kańcy uśpio­nego mia­sta nie prze­czu­wali wyda­rzeń, które ran­kiem – powta­rzane przez wszyst­kie roz­gło­śnie radiowe i wybite na czo­ło­wych kolum­nach prasy całego świata – miały zbu­rzyć usta­lony dotych­czas porzą­dek ich życia.

Był 28 paź­dzier­nika 1940 roku. Miej­skie zegary wybi­jały godzinę trze­cią nad ranem, gdy pod sie­dzibę szefa rządu grec­kiego, gene­rała Metak­sasa, pod­je­chała czarna limu­zyna ze zna­kami CD. Opu­ściło ją, uda­jąc się śpiesz­nie ku wej­ściu, dwóch ludzi: amba­sa­dor wło­ski w Ate­nach, Ema­nu­ele Grazzi, w towa­rzy­stwie wło­skiego attaché woj­sko­wego, puł­kow­nika Mon­dini.

Drzwi otwo­rzyły się natych­miast. Żoł­nie­rze z przy­bocz­nej straży dyk­ta­tora grec­kiego – ter­min ten przy­lgnął już na dobre do Metak­sasa – stali wyprę­żeni na bacz­ność.

Błę­dem byłoby, rzecz jasna, utrzy­my­wać, że dla pre­miera Gre­cji wypadki tej nocy sta­no­wiły cał­ko­wite zasko­cze­nie. Doświad­czony szta­bo­wiec, zahar­to­wany w bitwach i w poli­tycz­nych roz­gryw­kach, powi­nien być na nie przy­go­to­wany. Oko­licz­no­ści jed­nak, w jakich one nastą­piły, wpra­wiły go w nie­małe zdzi­wie­nie i zakło­po­ta­nie. Wyrwany przed paroma minu­tami ze snu tele­fo­nem z amba­sady wło­skiej, zapo­wia­da­ją­cym wizytę o tak nie­zwy­kłej porze, przyj­mo­wał gości – rzecz w. kro­ni­kach dyplo­ma­tycz­nych raczej nie noto­wana – w noc­nej koszuli i szla­froku. Wyglą­dało to dość oso­bli­wie, zwłasz­cza w zesta­wie­niu z wytwor­nym smo­kin­giem Graz­ziego i galą puł­kow­nika Mon­dini.

Usi­łu­jąc ukryć zmie­sza­nie, pre­mier wypo­wie­dział parę zwy­kłych w podob­nych oko­licz­no­ściach kur­tu­azyj­nych zdań. Zmie­sza­nie jed­nak nie ustę­po­wało. Z tru­dem usi­ło­wał Metak­sas masko­wać swoje uczu­cia, czy­ta­jąc paro stro­ni­cowy ela­bo­rat, wrę­czony mu w imie­niu rządu wło­skiego:

Rząd wło­ski wie­lo­krot­nie miał moż­ność stwier­dzić, że Gre­cja zaj­muje w obec­nym kon­flik­cie sta­no­wi­sko, które nie tylko pozo­staje w sprzecz­no­ści z poko­jo­wymi i dobro­są­siedz­kimi sto­sun­kami pomię­dzy oby­dwoma naro­dami, ale jest rów­nież nie­zgodne z obo­wiąz­kami przy­ję­tymi przez Gre­cję jako pań­stwo neu­tralne… Rząd grecki pozwala korzy­stać flo­cie angiel­skiej z grec­kich wód tery­to­rial­nych, co może mieć ujemne skutki dla Włoch… Tego stanu rze­czy Wło­chy nie mogą dłu­żej tole­ro­wać… Rząd wło­ski pod­jął więc decy­zję, aby jako gwa­ran­cję neu­tral­no­ści Gre­cji i bez­pie­czeń­stwa Włoch, na czas trwa­nia wojen­nego kon­fliktu, obsa­dzić wło­skimi siłami zbroj­nymi kilka punk­tów stra­te­gicz­nych na tery­to­rium grec­kim…

Pre­mier popra­wił ner­wowo oku­lary, na jego twa­rzy poja­wił się rumie­niec.

Rząd wło­ski wzywa rząd grecki – czy­tał dalej – do nie­sta­wia­nia oporu oraz nie­czy­nie­nia prze­szkód wol­nemu prze­mar­szowi wojsk wyzna­czo­nych do oku­pa­cji… Rząd wło­ski zwraca się do rządu grec­kiego z żąda­niem natych­mia­sto­wego wyda­nia odpo­wied­nich roz­ka­zów, aby oku­pa­cji można było doko­nać w spo­koju… W przy­padku gdyby woj­ska wło­skie napo­tkały opór, zosta­nie on zła­many siłą, a rząd Gre­cji będzie zmu­szony ponieść wszyst­kie wyni­kłe stąd kon­se­kwen­cje…

Skoń­czyw­szy tę nie­zwy­kłą lek­turę, Metak­sas prze­niósł pyta­jące spoj­rze­nie na Graz­ziego.

– Panie amba­sa­do­rze, to ozna­cza wypo­wie­dze­nie wojny.

– Nie rozu­miem, eks­ce­len­cjo – Grazzi sie­dział nie­po­ru­szony, z obo­jętną twa­rzą – dla­czego tak to pan nazywa…

– Nie rozu­mie pan? To może zechce pan przy­naj­mniej, amba­sa­do­rze, wska­zać punkty stra­te­giczne na tere­nie mojego pań­stwa, które zamier­za­cie oku­po­wać? Zapewne został pan upo­waż­niony do udzie­le­nia tych wyja­śnień, skoro pismo sfor­mu­ło­wano tak ogól­ni­kowo? Domy­śla się pan chyba, że muszę przed­sta­wić rzecz na radzie…

– Przy­kro mi, eks­ce­len­cjo… – Tym razem na twa­rzy Wło­cha odma­lo­wało się lek­kie zakło­po­ta­nie. – Zosta­łem jed­nak upo­waż­niony tylko do dorę­cze­nia ulti­ma­tum…

– Panie amba­sa­do­rze, to nie jest ulti­ma­tum, to jest wypo­wie­dze­nie wojny! – opa­no­wany dotych­czas Metak­sas po raz pierw­szy pod­niósł głos.

– Zechce pan, eks­ce­len­cjo, przy­jąć do wia­do­mo­ści – oświad­czył chłodno Grazzi, nie reagu­jąc na poprzed­nią uwagę – że w przy­padku odrzu­ce­nia ulti­ma­tum mojego rządu Wło­chy poczują się zmu­szone do uży­cia siły. Dzia­ła­nia wojenne roz­poczną się dzi­siaj, punk­tu­al­nie o godzi­nie szó­stej rano.

– Nie sądzi pan, że jak na sprawy tej wagi trzy godziny to tro­chę mało?

– Mój rząd, eks­ce­len­cjo, wystę­pu­jąc z ulti­ma­tum, uwzględ­nił wszyst­kie oko­licz­no­ści…

Pierwsze strzały

Ostry dzwo­nek tele­fonu zabrzmiał jak ostrze­gaw­czy sygnał. Kapi­tan Filok­se­nos, dowódca kom­pa­nii strze­lec­kiej, pod­niósł słu­chawkę i odru­chowo spoj­rzał na zega­rek. Docho­dziła godzina piąta.

Zgło­sił się pod­ofi­cer z wysu­nię­tej czaty nad­gra­nicz­nej.

– Mel­duję – powie­dział pod­nie­co­nym gło­sem – że na dozo­rze pią­tym po stro­nie albań­skiej widać świa­tła kil­ku­na­stu samo­cho­dów. W głębi za nimi od paru minut roz­lega się war­kot sil­ni­ków. Chyba czołgi. Co robić?

Kapi­tan drgnął, zasko­czony mel­dun­kiem.

– Zaraz tam będę – odpo­wie­dział krótko.

Wybiegł z nie­wiel­kiej, zbu­do­wa­nej z kamie­nia chaty, gdzie mie­ścił się jego punkt dowo­dze­nia i, zapi­na­jąc w pośpie­chu pas, wsko­czył do sto­ją­cego obok samo­chodu tere­no­wego.

Kie­rowca naci­snął star­ter. Wóz szybko ruszył, pod­ska­ku­jąc na wybo­jach wąskiej drogi, która ostrymi skrę­tami wiła się wśród stro­mych urwisk.

Bie­gnące wzdłuż gra­nicy z Alba­nią pasmo gór pocięte było głę­bo­kimi jarami i wąwo­zami. Od czasu do czasu jedyna w całym rejo­nie droga prze­ci­nała jakąś więk­szą kotlinę, na któ­rej zbo­czach przy­cup­nęły oliw­kowe gaje.

Pano­wał jesz­cze pół­mrok wcze­snego poranka, w ustę­pu­ją­cych ciem­no­ściach można już było jed­nak roz­róż­niać wyraź­nie zarysy pobli­skich palm i sto­ją­cych samot­nie potęż­nych świę­to­jań­skich drzew z kuli­stą koroną liści.

Rześ­kie powie­trze chłod­nym stru­mie­niem ude­rzało w twa­rze.

W poło­wie drogi poprzez war­kot pra­cu­ją­cego na niskich obro­tach sil­nika kapi­tan usły­szał dola­tu­jący gdzieś od czoła prze­cią­gły szum, który stop­niowo nara­stał.

Do rowów strze­lec­kich, gdzie od kilku dni roz­lo­ko­wane były plu­tony, pozo­stał jesz­cze kilo­metr. Kapi­tan gołym okiem widział już żółte smugi pia­sku na nie­wiel­kiej rów­ni­nie. W kilku miej­scach na usy­pi­skach z kamie­nia dostrze­gał sta­no­wi­ska ogniowe cięż­kich kara­bi­nów maszy­no­wych. Dalej, przed pozy­cjami pie­choty, już nad samą gra­nicą, znaj­do­wała się wysu­nięta czata w sile wzmoc­nio­nej dru­żyny. Tam wła­śnie zmie­rzali.

Samo­chód minął łukiem lewy skraj rowu strze­lec­kiego, zręcz­nie wyma­new­ro­wał pomię­dzy kil­koma rzę­dami zasie­ków z kol­cza­stego drutu i, nie zmniej­sza­jąc pręd­ko­ści, dotarł do wznie­sie­nia, na któ­rym peł­nili straż strzelcy z czaty.

Tele­fo­niczny mel­du­nek, który tak bar­dzo zanie­po­koił kapi­tana, oka­zał się praw­dziwy. Istot­nie, po dru­giej stro­nie gra­nicy coś się działo. Chwi­lami można było odróż­nić nawet poje­dyn­cze głosy w obcym języku.

Dowódca czaty, młody kapral, z wypie­kami na twa­rzy wska­zy­wał ręką kie­ru­nek dozoru pią­tego.

W szkłach lor­netki kapi­tan dostrzegł żoł­nie­rzy w oliw­ko­wych mun­du­rach, wolno skra­da­ją­cych się ku kamien­nemu słu­powi z grec­kimi zna­kami pań­stwo­wymi. Wszy­scy byli w heł­mach, w peł­nym ekwi­punku polo­wym. Na ich krót­kich kara­bin­kach poły­ski­wały bagnety. Z tyłu, za tyra­lierą wło­skich żoł­nie­rzy, pomię­dzy kar­ło­wa­tymi krze­wami, tkwiły nie­ru­chomo roz­sta­wione w kilku rzę­dach tan­kietki.

Kapi­tan bły­ska­wicz­nie oce­nił sytu­ację.

Prze­waga wroga była przy­tła­cza­jąca. Z pobież­nych obli­czeń wyni­kało, że mają prze­ciwko sobie co naj­mniej bata­lion pie­choty, gęsto naszpi­ko­wany bro­nią pan­cerną.

Na kartce wyrwa­nej z bloku mel­dun­ko­wego kapi­tan kil­koma ruchami ołówka spo­rzą­dził szkic bojowy i wezwał do sie­bie jed­nego ze strzel­ców.

– Wska­kuj w samo­chód i pruj do dowódcy pułku. Oddaj mel­du­nek i powiedz, co tutaj widzia­łeś.

Żoł­nierz scho­wał zło­żoną kartkę i bie­giem ruszył w kie­runku sto­ją­cego nie­opo­dal samo­chodu. Był już od niego jakieś pięć­dzie­siąt metrów, gdy nagle z gwiz­dem runęły na sta­no­wi­sko czaty poci­ski z cięż­kich moź­dzie­rzy. Huk eks­plo­zji tar­gnął powie­trzem i odbił się zwie­lo­krot­nio­nym echem. Ostra woń tro­tylu zmie­szała się z zapa­chem głę­boko wyora­nej ziemi.

Zasko­czeni Grecy zale­gli we wnę­kach strze­lec­kich. Gdzieś z boku roz­legł się spa­zma­tyczny krzyk ran­nego. Któ­ryś z kole­gów pró­bo­wał do niego dosko­czyć, ale ścięła go krótka seria kaem-u.

Włosi otwo­rzyli już ogień z broni ręcz­nej. Salwy kara­bi­nów roz­dzie­rały bębenki.

Gdy opadł dym po gra­na­tach, kapi­tan zoba­czył, jak zry­wają się z ziemi grupy wło­skich żoł­nie­rzy i z grom­kim okrzy­kiem bie­gną wprost na garstkę zdez­o­rien­to­wa­nych tym ata­kiem Gre­ków.

Spoj­rzał na zega­rek. Była godzina 5.30.

– Ognia w śro­dek i na skrzy­dła! – krzyk­nął.

Sam wyszarp­nął pisto­let z kabury i wystrze­lał cały maga­zy­nek. Nacie­ra­ją­cych było tylu, że nie musiał nawet celo­wać.

Żoł­nie­rze natych­miast ochło­nęli. Dwa erka­emy pła­skim ogniem prze­mie­szały szyk wroga. Padli pierwsi zabici i ranni.

Grecy bro­nili się z deter­mi­na­cją. Na rychłą pomoc nie mieli co liczyć. Musieli wal­czyć w miej­scu, bez względu na straty. Cóż jed­nak może zro­bić dru­żyna, na którą naciera co naj­mniej kom­pa­nia?

Po kilku minu­tach połowa z nich zgi­nęła. Sam kapi­tan został ranny w rękę. Kara­bi­nowy pocisk ryko­sze­tem tra­fił go w ramię. Ból chwy­cił jak klesz­czami.

Ofi­cer, tamu­jąc upływ krwi, dał roz­kaz odwrotu.

Zmę­czeni żoł­nie­rze, przy­du­szeni do ziemi ogniem prze­ciw­nika, poje­dyn­czo zaczęli wyco­fy­wać się do tyłu. Czoł­gali się metr po metrze, wyko­rzy­stu­jąc każde wgłę­bie­nie, cią­gle ści­gani gwiż­dżą­cym rojem poci­sków. Zanim dotarli do rowów strze­lec­kich, padło ich jesz­cze czte­rech.

Włosi, dopadł­szy sta­no­wi­ska czaty, na chwilę zale­gli. Do głosu ponow­nie doszły moź­dzie­rze. Dwie pierw­sze salwy rąb­nęły nie­cel­nie na płyt­kim przed­polu, trze­cia i czwarta zało­mo­tała na sta­no­wi­skach pie­choty.

Żoł­nie­rze greccy kryli się na dnie rowu, zasy­py­wani zie­mią, kale­czeni odłam­kami skał.

Cho­ciaż ogień był gęsty, nikt – o dziwo – nie odniósł poważ­niej­szych obra­żeń.

Po wybu­chu ostat­niego gra­natu oszo­ło­mieni zerwali się na równe nogi i natych­miast, bez roz­kazu, zaczęli strze­lać do Wło­chów, któ­rzy wysy­py­wali się dru­ży­nami zza pobli­skiego wzgó­rza.

Włosi dzia­łali teraz ostroż­niej. Grecki ogień wyszczer­bił już ich sze­regi.

Ofi­ce­ro­wie ruchami rąk popę­dzali swych żoł­nie­rzy, ale ci, w oba­wie o wła­sne życie, szli do przodu nie­chęt­nie i co kil­ka­na­ście metrów padali na kamie­ni­sty grunt. Atak zaczął uty­kać. Moment zasko­cze­nia już minął – roz­po­częła się twarda walka. Dobrze wstrze­lani Grecy sku­tecz­nie sto­po­wali natar­cie wroga.

Kom­pa­nia biła się męż­nie, bez kom­pleksu niż­szo­ści wobec prze­wa­ża­ją­cych sił nie­przy­ja­ciela. Amu­ni­cji mieli pod dostat­kiem. Jesz­cze kilka dni temu, gdy sytu­acja w stre­fie gra­nicz­nej zaczęła się kom­pli­ko­wać, dowie­ziono ją z zapa­sów puł­ko­wych. Dowódca kom­pa­nii, osła­biony szar­pią­cym bólem, wie­dział, że Wło­chom nie pój­dzie tu łatwo. Cze­kał też na pomoc, która nie­ba­wem winna nadejść. Przy tym wszyst­kim nur­to­wało go bez prze­rwy pyta­nie: czy to już wojna, czy kolejny pro­wo­ka­cyjny wyczyn Wło­chów, tyle że zakro­jony na więk­szą skalę?

Około godziny siód­mej, gdy osa­mot­niona kom­pa­nia na­dal trwała na swym sta­no­wi­sku, nad­je­chał samo­chód ze sztabu pułku. Łącz­nik wrę­czył kapi­ta­nowi kartkę z roz­ka­zem: Prze­rwać walkę. Wyco­fać się na linię dru­giej pozy­cji. Zabrać ran­nych.

Niczego wię­cej łącz­nik nie mógł wyja­śnić.

Roz­kaz trzeba było wyko­nać natych­miast.

Strzelcy opusz­czali swoją linię nie bez żalu. Zmę­czeni, zlani potem, odska­ki­wali chył­kiem rowami łączą­cymi do tyłu.

Zdu­mieni Włosi nie od razu ruszyli w pościg, podej­rze­wa­jąc zapewne, że kryje się w tym jakiś pod­stęp.

Kiedy na sygnał czer­woną rakietą ruszyły do przodu wło­skie czołgi, w opusz­czo­nym rowie strze­lec­kim pozo­stali już tylko zabici.

Trzesz­cząc gąsie­ni­cami po ska­li­stych wer­te­pach, sunęły jeden obok dru­giego w roz­wi­nię­tym szyku lek­kie wozy 131 Dywi­zji Pan­cer­nej „Cen­tauro”. Ruchliwa masa sześć­dzie­się­ciu maszyn roze­szła się wachla­rzem i, tłu­kąc pod­czas krót­kich przy­stan­ków seriami kaemów, parła do przodu.

W Ate­nach podej­mo­wano w tym cza­sie nie­zbędne kroki w celu odpar­cia agre­sji wroga. Po noc­nej wizy­cie Wło­chów roz­dzwo­niły się tele­fony. W nie­spełna dwie godziny póź­niej na salę obrad wcho­dzili spiesz­nie człon­ko­wie Naj­wyż­szej Rady Obrony Naro­do­wej. Punk­tu­al­nie o pią­tej zja­wił się wśród nich także król Jerzy II, peł­niący pod­czas pokoju funk­cję naczel­nego dowódcy grec­kich sił zbroj­nych, oraz pre­zes Rady Mini­strów, gene­rał Metak­sas.

Po odczy­ta­niu tek­stu ulti­ma­tum wśród obec­nych zapa­no­wało gorącz­kowe pod­nie­ce­nie. Takiego biegu wypad­ków nikt nie prze­wi­dy­wał. Wojna – mimo wielu pro­wo­ka­cyj­nych wystą­pień, jakich coraz czę­ściej dopusz­czali się ostat­nio Włosi – sta­no­wiła dla wszyst­kich zasko­cze­nie.

Obrady nie trwały długo. Zebrani byli zgodni co do jed­nego – o przy­ję­ciu wło­skiego ulti­ma­tum nie może być mowy.

– Zro­bimy wszystko, co w naszej mocy. Nie ma sensu ukry­wać, że obecna sytu­acja jest skom­pli­ko­wana i nie­ła­twa. – Metak­sas mówił gło­sem, w któ­rym trudno byłoby odna­leźć nutkę zwy­kłej u niego pew­no­ści sie­bie. – Musimy przede wszyst­kim zdać sobie sprawę z dwóch pod­sta­wo­wych rze­czy. Po pierw­sze, mimo wysił­ków, jakie podej­mo­wa­li­śmy w tym wzglę­dzie, kraj nie jest do wojny przy­go­to­wany w stop­niu wystar­cza­ją­cym. Fakt ten staje się oczy­wi­sty, zwłasz­cza gdy uwzględ­nimy poten­cjał i mili­tarne moż­li­wo­ści prze­ciw­nika. Sprawa druga doty­czy pomocy z zewnątrz. Można by liczyć na wspar­cie jedy­nie ze strony Wiel­kiej Bry­ta­nii. Nie­stety, sytu­acja tego mocar­stwa jest w tej chwili nad­zwy­czaj kry­tyczna. Lot­nic­two – bry­tyj­skie z tru­dem odpiera zma­so­wane ataki Luft­waffe, nie wyklu­cza się rów­nież moż­li­wo­ści nie­miec­kiej inwa­zji. Docho­dzi do tego jesz­cze zagro­że­nie linii żeglu­go­wych na Atlan­tyku oraz wojna z Wło­chami w Afryce. Wszyst­kie te oko­licz­no­ści z góry prze­kre­ślają moż­li­wość udzie­le­nia nam pomocy woj­sko­wej w roz­mia­rach, które zade­cy­do­wa­łyby o porażce wroga. W tych warun­kach, pano­wie, musimy pole­gać wyłącz­nie na wła­snych siłach…

Mówca prze­rwał na chwilę i powiódł wzro­kiem po twa­rzach zebra­nych. Napo­tkaw­szy spoj­rze­nie Jerzego II, nie­spo­dzie­wa­nie dla samego sie­bie zmie­szał się. Król patrzył w niego jakoś ina­czej niż zwy­kle. Czyżby dzi­wiła go jego ocena sytu­acji? A może za tą led­wie wyczu­walną nutką iro­nii kryje się coś innego? Nie, o tym Metak­sas wolał nie myśleć. Nie­wy­klu­czone, że w czymś tam może pobłą­dził, w czymś się prze­li­czył – któż wresz­cie w życiu nie błą­dzi, zwłasz­cza mając tyle naj­roz­ma­it­szych spraw na gło­wie – czyż jed­nak nie zro­bił dla swego kraju wszyst­kiego, co we wła­snym głę­bo­kim prze­ko­na­niu uzna­wał za naj­słusz­niej­sze? Zbu­do­wał nawet na gra­nicy z Buł­ga­rią umoc­nie­nie obronne, które nazwał linią Metak­sasa. A że nie Buł­ga­rzy, lecz Włosi roz­po­częli inwa­zję, to już nie jego wina. Wydano na ten cel i tak grubo ponad miliard drachm, co poważ­nie zacią­żyło na skrom­nym budże­cie kraju. Może tylko w ostat­nim cza­sie, nie bacząc na napiętą sytu­ację w Euro­pie i pro­wa­dzone dzia­ła­nia wojenne, baga­te­li­zo­wał nie­bez­pie­czeń­stwo ewen­tu­al­nej agre­sji. Tak jed­nak wie­rzył sta­now­czym zapew­nie­niom Hitlera…1

Dyk­ta­tor otrzą­snął się z nie­przy­jem­nych myśli, obrady spraw­nie poto­czyły się dalej. W ich wyniku pod­jęte zostały naj­waż­niej­sze decy­zje.

Naczelne dowódz­two grec­kich sił zbroj­nych prze­jął od króla Jerzego II gene­rał Alek­san­dros Papa­gos. Na tery­to­rium całego kraju wpro­wa­dzono stan wojenny. Wydano zarzą­dze­nie o natych­mia­sto­wej powszech­nej mobi­li­za­cji, wystę­pu­jąc rów­no­cze­śnie do rządu Wiel­kiej Bry­ta­nii z ofi­cjalną prośbą o pomoc2.

Dyplomaci

Żeby poznać kulisy wyda­rzeń bał­kań­skich, które – zapo­cząt­ko­wane 28 paź­dzier­nika 1940 roku – trwały bez prze­rwy do maja roku 1945, musimy cof­nąć się nieco wstecz.

Pół­wy­sep Bał­kań­ski od dawna sta­no­wił obiekt pożą­dań dla impe­ria­li­zmu wło­skiego. Ape­tyt wojow­ni­czego Duce bar­dziej jesz­cze wzrósł od kwiet­nia 1939 roku, to jest od momentu, gdy jego woj­ska, oku­pu­jąc Alba­nię, uzy­skały dogodną bazę wypa­dową do dzia­łań zarówno prze­ciwko Gre­cji, jak i Jugo­sła­wii. Pod­bi­cie tych dwóch państw od dawna sta­no­wiło jeden z głów­nych celów poli­tyki Mus­so­li­niego. Łako­mym kąskiem była zwłasz­cza Gre­cja. Opa­no­wa­nie połu­dnio­wej czę­ści pół­wy­spu nie tylko wzmoc­ni­łoby pozy­cję Włoch w base­nie Morza Śród­ziem­nego, zbli­ża­jąc je do Dar­da­neli i Lewantu; dawało ono przede wszyst­kim poważny atut w roz­gryw­kach z Wielką Bry­ta­nią. Nic dziw­nego więc, że po nie­uda­nym wystę­pie w woj­nie z Fran­cją3Duce tym gor­li­wiej zajął się pla­nami pod­boju kra­jów bał­kań­skich.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Kiedy po kolej­nej pro­wo­ka­cji ze strony Wło­chów (zato­pie­nie grec­kiego okrętu pod­wod­nego) sztab gene­ralny uznał za nie­zbędne ogło­sze­nie mobi­li­za­cji, Metak­sas zapo­biegł temu. Uczy­nił to pod wpły­wem odpo­wie­dzi, jaką otrzy­mał od grec­kiego amba­sa­dora w Ber­li­nie, któ­remu pole­cił zba­dać sta­no­wi­sko rządu Rze­szy w tej spra­wie. Hitler ni­gdy nie dopu­ści do agre­sji Włoch prze­ciw Gre­cji – mel­do­wał amba­sa­dor. – Radzi on, aby Gre­cja nie przed­się­brała żad­nych kro­ków, które mogłyby być uznane przez Wło­chów za pro­wo­ka­cję. [wróć]

2. Wcze­śniej Metak­sas, z uwagi na swoje ger­ma­no­fil­skie upodo­ba­nia, odrzu­cił pro­po­zy­cje współ­pracy, jakie wyszły od rzą­dów W. Bry­ta­nii i Fran­cji. Kiedy po zaję­ciu przez Wło­chy Alba­nii rząd Cham­ber­la­ina zagwa­ran­to­wał Gre­cji pomoc na wypa­dek agre­sji, pre­mier uznał za nie­zbędne zapew­nić rząd Rze­szy, za pośred­nic­twem swo­jego amba­sa­dora w Ber­li­nie, że ani nie pro­sił o podobne gwa­ran­cje, ani też nie zamie­rza z nich korzy­stać. [wróć]

3. Mimo przy­tła­cza­ją­cej prze­wagi nad armią alpej­ską Fran­cu­zów woj­ska Mus­so­li­niego w ciągu kil­ku­na­stu dni walki nie zdo­łały odnieść naj­mniej­szego suk­cesu. [wróć]