Chłopcy z Rzeczypospolitej Kwidzyńskiej - Władysław Gębik - ebook

Chłopcy z Rzeczypospolitej Kwidzyńskiej ebook

Władysław Gębik

0,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

 

Tę książkę możesz wypożyczyć z zasobów:

Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 103

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

WŁADYSŁAW GĘBIK

CHŁOPCY

Z RZECZYPOSPOLITEJ

KWIDZYŃSKIEJ

POJEZIERZE

OLSZTYN 1970

 

Projekt okładki

WIESŁAW WOJCZULANIS

Wydano z inicjatywy i na zlecenie

Klubu Literatury Regionalnej

Związku Literatów Polskich w OlsztynieNakładem Społecznego Funduszu im. Michała Kajki

 

WYDAWNICTWO „POJEZIERZE”

OLSZTYN 1970

Wydanie drugie. Nakład 10.000+200 egz. Objętość 4,5 ark. wyd., 5,65/Al (8,5) ark. druk. Papier rotograwiurowy III kl. 70 g 70X100 cm. Oddano do składania 16 grudnia 1969 roku. Podpisano do druku 1 września 1970 roku. Druk ukończono w październiku 1970 roku.

Olsztyńskie Zakłady Graficzne, im. Seweryna Pieniężnego, Olsztyn, 22 Lipca 7. Zam. 2751/E/69, C-7/44. Cena zł 10,—.

Wstęp

Polskie Gimnazjum w Kwidzynie było drugą polską szkołą średnią w państwie niemieckim, która podobnie jak otwarte pięć lat wcześniej Polskie Gimnazjum w Bytomiu, miała obowiązek wychowania kadry inteligencji na potrzeby ludu polskiego w państwie niemieckim.

Tak skonkretyzowane zadanie, postawione szkole przez społeczeństwo polskie, kwidzyńskie gimnazjum realizowało w oparciu o przemyślany eksperyment wychowawczy, opracowany przez nauczycieli tego zakładu i stanowiący dziś, jedyny w swoim rodzaju, twórczy dorobek myśli pedagogicznej nauczycieli polskich poza granicami Ojczyzny.

Jedno z trzech podstawowych ogniw tego eksperymentu wychowawczego stanowiła Spółdzielnia

 

Prywatna Szkołaz planem wyższej uczelnii polskim językiem nauczaniaw KwidzynieMarienwerder Westpr.

Dousstr. 10 — Tel. 2770

Urzędowa nazwa i adres Gimnazjum w Kwidzynie

Kwidzyniaków, samodzielna i samorządna instytucja społeczno-gospodarcza, realizująca poprzez własne formy działania zasadniczy cel wychowawczy szkoły, jakim było wszechstronne i możliwie praktyczne przygotowanie wychowanków do życia i czekających ich w przyszłości obowiązków i zadań. Spółdzielnia Kwidzyniaków doskonale więc dopełniała wykształcenie ogólne. Takie dopełnianie wykształcenia ogólnego było tym cenniejsze, że władze niemieckie nie zezwoliły Polakom na zakładanie własnych szkół zawodowych, umożliwiających młodzieży polskiej zdobywanie określonego zawodu.

Wszechstronność ta osiągnięta została dodatkową, dobrowolną, ale i powszechną, to znaczy obejmującą wszystkich wychowanków szkoły, pracą, która uczyła nie tylko ekonomicznego myślenia, ale i sprawdzania własnych i cudzych przemyśleń w bardzo konkretnym i praktycznym działaniu.

Przedstawiony rozwój spółdzielni i jej udział w realizacji celów wychowawczych szkoły stanowią dorobek zaledwie dwu lat wytężonej pracy i to w wyjątkowo trudnych warunkach. Warto chyba jeszcze dodać, że ta jedyna w swoim rodzaju polska spółdzielnia młodzieżowa, istniejąca w latach 1937— 1939 na terenie byłego państwa niemieckiego, nie zakończyła swej działalności z chwilą aresztowania i osadzenia w więzieniu wszystkich jej członków. Była to też chyba jedyna spółdzielnia polska, która zakończyła swój żywot dopiero na terenie hitlerowskiego obozu śmierci i dlatego warto pamięć o niej utrwalić, chociażby w tak skromnej postaci, jaką jest to wspomnienie. Stanowi ono, w głównych zarysach, wyjątek z pracy Władysława Gębika pt. „Burzom dziejów nie dali się zgnieść”, wydanej w roku 1967 przez Wydawnictwo Morskie w Gdyni.

Klub Literatury Regionalnej ZLP

Oświata ludu dokona cudu?

Traktat wersalski zamknął w granicach państwa niemieckiego ponad półtora miliona Polaków. W zmaganiach o zachowanie ojczystego języka i rozwój polskiej kultury decydujące znaczenie odegrały sukcesy i porażki, odnoszone w walce o szkoły polskie, szczególnie średnie. One bowiem miały przygotować Polakom tak bardzo potrzebną kadrę przywódców. Warunki, w jakich toczyła się walka o polski stan posiadania, były jednak bardzo nierówne.

Półmilionowa niemiecka mniejszość narodowa posiadała w Polsce 26 szkół średnich typu gimnazjalnego, podczas gdy Polacy w Niemczech na potrzeby trzykrotnie większej liczby ludności polskiej nie mogli wywalczyć w ciągu kilkunastu lat ani jednego gimnazjum. Pierwsze gimnazjum polskie w Niemczech powstało dopiero pod naciskiem międzynarodowym w listopadzie 1932 roku i to na terenie Górnego Śląska, gdzie stosunki prawne regulowała wówczas konwencja genewska.

Ogromny napływ młodzieży polskiej do jedynego polskiego gimnazjum w Bytomiu skłonił Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech do starań w Pruskim Ministerstwie Oświaty o pozwolenie na otwarcie drugiej polskiej szkoły średniej. Na siedzibę nowego gimnazjum wybrał Związek Polaków Kwidzyn — miasto położone w Prusach Wschodnich stanowiących drugie co do wielkości skupisko Polaków w Niemczech.

Ponad trzy lata trwała denerwująca walka z szykanami i złośliwościami ze strony władz hitlerowskich. Wreszcie budowa gmachu Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie została zakończona u schyłku zimy 1935 roku.

Niestety, Pruskie Ministerstwo Oświaty zwlekało nadal z udzieleniem koncesji proponowanemu przez Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech dyrektorowi. Złośliwe przeciąganie sprawy wyczerpało wreszcie cierpliwość polskiego społeczeństwa. Krótko po rozpoczęciu w Polsce nowego roku szkolnego 1937/1938 Kuratorium Pomorskiego Okręgu Szkolnego w Toruniu znalazło powód do zamknięcia dwóch największych i najlepiej urządzonych gimnazjów niemieckich na Pomorzu, a mianowicie w Bydgoszczy i Grudziądzu. Senatorom niemieckim, interweniującym w tej sprawie u władz polskich, poradzono, by uzbroili się w cierpliwość, biorąc przykład z Polaków w Niemczech, którzy dwa lata czekają na otwarcie gimnazjum.

Pomoc kraju okazała się bardzo skuteczna. Po upływie zaledwie tygodnia od wizyty senatorów niemieckich w Kuratorium Pomorskim, 31 października 1937 roku, prezydent rejencji kwidzyńskiej, von Keudel, powiadomił telegraficznie Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech o udzieleniu przez Pruskie Ministerstwo Oświaty koncesji na otwarcie Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie?

Jakie nadzieje wiązało społeczeństwo polskie z nowo powstałą szkołą?

Dzień przed otwarciem szkoły przybyło do Kwidzyna 80 uczniów, którzy do tej pory uczyli się w klasach kwidzyńskich, zakonspirowanych w Polskim Gimnazjum w Bytomiu.

Franciszek Lemańczyk z Berlina, dyrektor Banku Słowiańskiego, naczelnej polskiej instytucji finansowej, której własnością był nowo wybudowany gmach Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie, powiedział w czasie uroczystości otwarcia polskiego gimnazjum:Z młodzieży, kształcącej się tu, wyjść mają młodzi Polacy, którzy staną wśród ludu naszego jak równi z równymi, oświecając i pogłębiając w nim przekonanie o wielkości naszego narodu,W imieniu ludności polskiej w Prusach Wschodnich przemawiał ks. Wacław Osiński z Olsztyna, prezes IV Dzielnicy Wschodniopruskiej Związku Polaków w Niemczech:Jesteśmy szczęśliwi a zarazem dumni, że drugie gimnazjum polskie w Niemczech stanęło właśnie na ziemi wschodniopruskiej. Ludność polska w Prusach Wschodnich kochać będzie gimnazjum swoje w Kwidzynie całym sercem, a poczynania jego i dążenia popierać będzie ze wszystkich sił.

Następnie Franciszek Myśliwiec ze Sprzęcic, prezes I Dzielnicy Związku Polaków w Niemczech, składając w imieniu Opolan życzenia nowo otwartej szkole, zwrócił się w końcowych słowach z apelem do wychowawców:Pielęgnujcie te młode nasze sadzonki tak, aby z nich wyrośli ludzie tacy, którzy by nie pohańbili naszych dawnych przodków, ale zaszczyt polskości naszej przynieśli.

Także Kazimierz Donimirski z Ramz na Powiślu, który przemawiał w imieniu rodziców, zwrócił się z apelem do wychowawców:Prosimy was, dajcie dzieciom naszym nie tylko wiedzę, ale i hart ducha, aby wytrwali po nas.

Zasadnicze przemówienie propagandowe wygłosił prezes Związku Polaków w Niemczech, ksiądz dr Bolesław Domański, proboszcz z Zakrzewa w powiecie złotowskim:Gimnazjum nasze jest dziełem ludu polskiego. Ale ono jest zarazem daniną całego narodu polskiego. Starzy i młodzi, bogaci i ubodzy, robotnicy i rzemieślnicy, wszyscy kładli cegiełkę do cegiełki, aż się ten gmach mógł wznieść na malborskiej ziemi. Dziełem miłości narodowej, pomnikiem wzajemnej miłości jest ten gmach. Miłości żadne granice przegrodzić ni zabronić nie mogą, nie zabronią. Miłość nie zna granic.

Za tę miłość braterską składam na ręce prezesa Funduszu Polskiego Szkolnictwa Zagranicą, obecnego tu dr. Bronisława Hełczyńskiego, z serca płynące staropolskie „Bóg zapłać”.

Witam z niekłamaną i najszczerszą radością to nowo narodzone dziecię naszej kultury rodzimej, gimnazjum tutejsze — z tą nadzieją, z tą wiarą, z tym przekonaniem, że z uczelni kwidzyńskiej wyjdą mężowie szlachetni, zacni, całym sercem oddani sprawie ludu polskiego, dobrzy i dzielni Polacy.

I tak tedy składam na ręce pana dyrektora i grona panów profesorów tego gimnazjum serdeczne życzenia jak najlepszego rozwoju tego gimnazjum. Cały lud polski w Niemczech składa dziś szczere życzenia. W wasze ręce, zacni panowie, składamy serca i dusze dziatwy i młodzieży naszej, byście wyrysowali, wykuli, wyrzeźbili w nich wizerunek dobrych, dzielnych Polaków i obywateli.

Realizacja postulatów wychowawczych, zgłoszonych w dniu otwarcia szkoły przez przedstawicieli społeczeństwa polskiego w Niemczech stała się generalną wytyczną ideowo-wychowawczą Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie i głównym zadaniem podjętego przez szkołę eksperymentu pedagogicznego. Sformułowaliśmy ją później w jednym tylko zdaniu: „Zadaniem Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie jest wychowanie Polaka mądrego przed szkodą”.

Temu naczelnemu celowi podporządkowaliśmy wszystkie poczynania wychowawcze na terenie szkoły i poza nią.

Niełatwo być Kwidzyniakiem

Nowo przyjęty do Polskiego Gimnazjum w Kwidzynie uczeń nie nabywał automatycznie pełni praw członkowskich społeczeństwa szkolnego. Musiał na nie najpierw zasłużyć. W tym celu przez około pół roku uczył się nowego porządku rzeczy. Uwagę swoją koncentrował na poznawaniu życia szkoły i obowiązków Kwidzyniaka. Wolny czas pozalekcyjny poświęcał na przygotowywanie się z pomocą starszych kolegów-opiekunów do specjalnego egzaminu, który miał zadecydować o uzyskaniu pełni praw obywatelskich „Rzeczypospolitej Kwidzyńskiej”.

— Niełatwo być Kwidzyniakiem — przestrzegali starsi koledzy nowo przyjętych. — W domu robiła za ciebie wszystko mama, a tu musisz sam.

— Ale ja nigdy nie ścieliłem łóżka — mówił prawie przez łzy kardydat na Kwidzyniaka.
— To nic nie szkodzi — uspokajał go starszy kolega, senior sypialni. — Wszystkiego nauczyć się można i trzeba. Ja też nie umiałem, a dziś potrafię nie tylko łóżko pościelić. Harcerz umie wszystko.

— Ja jeszcze nie jestem harcerzem — usprawiedliwiał się malec.

— Ale będziesz. Tu wszyscy są harcerzami i ja też nim jestem — zapewniał senior.

— Tylko to takie trudne — wahał się jeszcze żak.

— Dla harcerzy nie ma rzeczy trudnych. Pamiętaj też, że Kwidzyniak szanuje czas. Własny i cudzy. Nie mamy go za wiele. Dalej więc do roboty.

Nauka ścielenia łóżka szła powoli, systematycznie, aż do chwili, gdy kandydat na Kwidzyniaka stwierdził z zadowoleniem: „No, teraz to ja ścielę łóżko ładniej niż moja mama”. Bo istotnie łóżka musiały być starannie posłane, precyzyjnie wyrównane i wygładzone tak, aby oko wychowawcy nie znalazło żadnych usterek.

Kwidzyniak podczas uroczystości składania przyrzeczenia harcerskiego

 

Nowo przyjęci uczniowie uczyli się pod nadzorem seniorów systematycznego i dokładnego czyszczenia zębów, obuwia, ubrania, rąk, paznokci, regularnej zmiany bielizny osobistej i pościelowej oraz umiejętności przestrzegania zarządzeń i zwyczajów porządkowych.

Istnym utrapieniem dla chłopców w pierwszych tygodniach nauki było przyzwyczajenie się do utrzymania należytego porządku w szafce. Wszystkie szafki uczniowskie miały początkowo jednakowy wymiar. Mali chłopcy musieli więc stawać na taboretach, by dostać głową do górnej półki. A rozpoznać, na co która półka jest przeznaczona, nie było wcale rzeczą łatwą. Punkty karne otrzymywał zaś Kwidzyniak nie tylko za brak porządku, ale i za niewłaściwe użytkowanie półek, za wstawienie do szafki brudnych bucików, czy nie oczyszczonego ubrania.

Jedną z trosk starszych Kwidzyniąków było możliwie szybkie nauczenie nowo przyjętych do szkoły kolegów porządnego maszerowania. Każdy bowiem przemarsz przez miasto był jakby egzaminem sprawności i świadectwem duchowej postawy uczniów polskiego gimnazjum, wobec spotkanych na ulicy umundurowanych oddziałów hitlerowskiej młodzieży [fragment nieczytelny] brunatnych formacji SA, czy czarnych sotni Nie mogło więc być żadnych niedociągnięć w marszu i najmłodsi również musieli osiągnąć szybko sprawność. Toteż w czasie wolnym od nauki podwórze szkolne ożywiało się pokrzykami i komendami dowódców harcerskich oddziałów. Komendy: Baczność!... Spocznij!... Naprzód marsz!... Stój!... mieszały się wzajemnie, gubiły w tupocie nóg i raptownie w zwrotach, w rytmicznych „raz, dwa, trzy, cztery głośno akcentowanym „lewa, lewa!”.

Na początku był strach

Nowo przyjęty do gimnazjum uczeń nie mógł początkowo poza spółdzielnią należeć do żadnej innej organizacji Kwidzyniaków. Nie posiadał więc pełni „ochrzczonej” społeczności uczniowskiej. Ceremoniał „chrztu” nosił charakter obrzędu i odbywał przed praktykowanymi w Niemczech wakacjami [fragment nieczytelny]maczanymi”. Przypadał więc na początku jesieni niezależnie od oficjalnych zaproszeń szkoły wszyscy rodzice otrzymywali listy od swych synów z prośbą o przyjazd na ten uroczysty dzień do Kwidzyna. W miarę zbliżania się terminu „chrztu” podnosiła się [fragment nieczytelny]ca przygotowań, powtarzano ważniejsze wydarzenia z historii Ojczyzny, ćwiczono recytacje przewidziane programem uroczystości. Szeptana propaganda puszczała w obieg coraz to inne, fantastyczne opowieści o tym, co dziać się będzie w dniu „chrztu” i dniach poprzedzających. Groźne wieści docierały różnymi drogami do „pogańskich” uszu żaków, przygotowujących się do pierwszej uroczystości szkolnej. Niektórzy nazywali ją otrzęsinami, inni „odwadzinami”. W tym dniu bowiem żacy mieli pozbyć się wad, jakie jeszcze posiadali.

Im bliżej uroczystości, tym pilniej odbywały się w świetlicy próby, przepytywania, pouczenia, Prowadzili je starsi koledzy, opiekunowie grup.

— Kandydat na Kwidzyniaka idzie do chrztu sam — pouczali. — Nie potrzebuje rodziców chrzestnych. Wystarczy mu wiedza, jaką posiada, a raczęj jaką posiadać powinien. Ona jest jego „ojcem chrzestnym”. Ona tylko daje mu prawo przynależności do rodziny Kwidzyniaków. Ten jednak, kto w czasie egzaminu wykaże swoje niedouctwo albo pomyli się nieopatrznie, dowodząc— Arcyosła, Asinusa Wielkiego — obwieszcza li tryumfalnie ochrzczeni wesołkowie i niepokoili swoich młodszych kolegów różnymi wieściami o „ojcu chrzestnym” niedouczków:— On jeden ma prawo odpuścić żakom grzech nieuctwa.

— On jeden, Asinus asinorum, opiekun kiepów i ciemięgów, jako ojciec chrzestny może wystawić nieszczęśnikowi świadectwo umysłowego ubóstwa i wstawić się za nim do Arcypałasza o kroplę ożywczej „wody życia i mądrości”. Ta dopiero cudowna „woda”, „akwa sapientatis” — objaśniali — oświeci cię, uprzytomni, oczyści z niedomogi umysłowej i niedostatków wyobraźni, a co najważniejsze — odkazi i odwadzi. Dopiero wtedy giermek zaprowadzi cię przed oblicze Kwidyna Wielkiego.

— Błagając na klęczkach Asinusa o wstawiennictwo i „chrzestnyojcostwo”, należy pocałować go w ogon — objaśniali inni. Biada takiemu, który tego nie uczyni z należytym uszanowaniem. Wtedy bowiem czatujące w „Kręgu bezprawia” diabły-kłobuki i jahury rzucą się na niedowiarka, wciągną na „bujak mądrości” i ogolą „na pałę”, a wszystko po to, aby „woda życia i mądrości”, światło wiedzy niosąca, łatwiejszy miała dostęp do durnej jeszcze makówki.

Jakiś wesołek spróbował naśladować beczenie osła. Inni zaczęli mu wtórować. Wśród ogólnego śmiechu doszedł wreszcie do głosu kolega dyżurny:— Koledzy, nie wygłupiajcie się. Lepiej zróbmy próbę — zwrócił się do żaków, — Na wszelki wypadek. Przydać się może niejednemu z was w biedzie i egzaminacyjnej potrzebie. Powtarzajcie więc za mną słowa oracji, czyli prośby do Asinusowej wspaniałomyślności i dobroci. Na wypadek, gdyby nie dopisało wam szczęście. Powtarzajcie: Ojcze chrzestny, Asinusie...

— No, śmiało, śmiało... — zachęcali inni. — Jeszcze raz od początku.

— Ojcze chrzestny, Asinusie, nad biednym żakiem zmiłuj się dzisiaj już ostatni raz. Prośbę mi napisać racz do jego Kwidzyńskiej Mości o łut sprytu, obrotności, rozumu i przebiegłości: o jeden promyk światłości z wody życia i mądrości; o krztę wiedzy dla biedaka, dla chrzestnego twego żaka.

— Dam ci za to pół gudaka1 — dopowiada wesołek.

Wtórował mu śmiech gromady i protesty dyżurnego. Potem zaczęły się znowu pytania, odpowiedzi, opowiadania. Od stolika do stolika szła wieść o tym, że już onże Asinus przybył do gmachu. Byli nawet tacy, którzy go widzieli.

Stuki młotków, piski, świsty, jęki piłek i pilników, dochodzące z umieszczonej w podziemiu pracowni Kwidzyniaków, do której wstęp był żakom wzbroniony, świadczyły o tym, że ostatnie zabiegi kosmetyczne i przygotowania do „chrztu” dobiegają końca.

Rodło — polskości znak

W ostatnich dniach września coraz większym powodzeniem cieszyło się „orle gniazdo”. Był to najwyżej położony punkt obserwacyjny umieszczony pod szczytem dachu szkoły. Z tego miejsca rozciągał się przepiękny widok na całe miasto i ciągnącą się u jego podnóża szeroką dolinę Wisły. Błyszcząca wstęga królowej polskich rzek, odnaleziona później na mapie Polski, przerysowywana do zeszytów, opiewana w pieśniach i wierszach, śniła się chłopcom po nocach. „Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami...” powtarzali, czekając z coraz większą niecierpliwością, kiedy po raz pierwszy staną u jej brzegów.

Któregoś wieczoru dyskutujących żaków zagadnął dyżurny wychowawca:— Wiecie, co to jest Rodło?

— Tak jest. To znak Polaków w Niemczech.

— Słusznie — potwierdził wychowawca. — A co on oznacza?

Chłopcy zaczęli kombinować.

— Ja myślę — zaczął jeden — że to jest takie stare narzędzie jeszcze z czasów króla Piasta. Ojciec mówił, że jeszcze dziś używa się takich narzędzi do robienia bruzd w ziemi.

— Radło, myślisz?... Nie, kochany. Radło nie ma nic wspólnego z Rodłem. Rodłem nie można ziemi radlić — objaśniał dalej wychowawca.

— Ja wiem — odezwał się inny. — Rodło to pół hakenkrojca.

— Nie mówi się ,,hakenkrojca”, tylko „swastyki” — poprawił wychowawca, rysując Rodło na tablicy. — Przypatrz się dobrze, czy to naprawdę pół swastyki?

— Nie, to inne — odpowiedział. — Haken..., albo ta swastyka, ma ramiona dłuższe i równe, a Rodło ma dolne ramię dłuższe, a górne krótsze.

— I ustawione skośnie — uzupełnił inny.

— Panie profesorze — odezwał się najmłodszy ze Ślązaków. — Mój ojciec był kiedyś w Krakowie, bo od nas niedaleko do Krakowa. Jak wrócił, to opowiadał, że Hitler ukradł hakenkrojc w Polsce. Ojciec widział w Krakowie żołnierzy, co mieli takie swastyki na kołnierzach.

— Oczywiście, Rodło nie ma nic wspólnego ze swastyką — objaśniał dalej wychowawca. — Nawet z tą noszoną przez polskie pułki podhalańskie. Rozłóżcie mapę Polski.

Chłopcy wykonali polecenie.

— A teraz przypatrzcie się dokładnie biegowi Wisły. Skąd wypływa?

— Ze Śląska — odpowiedzieli hurmem.

— Patrzcie uważnie — zachęcał wychowawca. — Wisła od źródeł płynie wciąż w kierunku północno- -wschodnim, a potem raptownie skręca na północ. W jakim miejscu?

— Koło Sandomierza — odpowiedzieli chłopcy.

— Tak jest. Pod Sandomierzem Wisła skręca na północ, mija Warszawę i płynąc dalej dochodzi do...

— Do Torunia... Do Bydgoszczy — mieszały się głosy.

— Tak jest. Do Bydgoszczy, i tu skręca znowu ku wschodowi i wpada do morza. Weźcie teraz kartkę papieru i spróbujcie narysować bieg Wisły... Oznaczcie na rysunku kółeczkami źródła Wisły, Sandomierz, Bydgoszcz i Gdańsk... Teraz połączcie kółeczka liniami prostymi... Co otrzymamy?

— Rodło!... Rodło!... — krzyknęli olśnieni odkryciem chłopcy.

— Tak jest. Otrzymamy znak, który posłużył do stworzenia Rodła, takiego jakie widzicie na sztandarach Związku Polaków, czy w pismach i naszych wydawnictwach.

— Na dole ma Rodło jeszcze taką odnogę, czy to też Wisła? — pytali chłopcy.

— Nie, to nie Wisła. W tym miejscu leży Kraków i to jest właśnie Kraków.

— Skoro w Rodle jest Kraków, to czemu nie ma Warszawy? Przecież Warszawa jest stolicą Polski? — pytali znowu.

— To prawda — wyjaśnił wychowawca. — Ale Kraków jest kolebką polskiej kultury. Podobnie jak nasze Mazury są kolebką polskiej literatury. Dlatego Kraków jest w znaku Rodła ważniejszy od Warszawy. Rodło więc, czyli Wisła z Krakowem, jest znakiem albo symbolem naszej Ojczyzny, Polski. I jej kultury. Jest znakiem Polaków.

— A ja myślałem, że znakiem Polaków jest orzeł biały — zauważył przekorny Pawłowski. — Gdy chodziłem do szkoły u nas, na wsi, to nasz pan nauczyciel nauczył nas takiego wiersza: „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały”.

— Słusznie. Ale władze niemieckie zabroniły nam, Polakom w Niemczech, noszenia jakichkolwiek oznak używanych w Polsce. Najbardziej niebezpieczne jest właśnie noszenie białego orzełka. Dlatego Związek Polaków ustanowił nowy znak Polaków poza granicami Ojczyzny — Rodło.

— A skąd pochodzi nazwa Rodło?

— Od rodu, a nie od radła. Nazwa podkreśla przynależność do wspólnego rodu, czyli narodu. Kto więc nosi Rodło, stwierdza, że należy do narodu polskiego, chociaż żyje, mieszka i pracuje w państwie niemieckim i posiada niemieckie obywatelstwo.

Przy innych stolikach przerysowywano jeszcze mapę okolic Kwidzyna dla wyznaczenia na niej czterokilometrowej trasy dojścia do Wisły pod Korzeniewem. Tylko dotąd bowiem wolno było mieszkańcom Prus dojść bez paszportu. Każde zmylenie drogi mogło narazić nie dość ostrożnego wędrowca na bardzo przykre konsekwencje, albo nawet aresztowanie.