Chłopcy z ferajny. Największa afera w polskiej polityce - Harłukowicz Jacek - ebook + audiobook

Chłopcy z ferajny. Największa afera w polskiej polityce audiobook

Harłukowicz Jacek

5,0

Opis

W grudniu 2023 roku do kilkunastu mieszkań najważniejszych osób z kierownictwa Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych wkraczają funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Do mieszkania prezesa agencji Michała Kuczmierowskiego wchodzą na ostro: w akcji biorą udział uzbrojeni antyterroryści. Oto rozpoczyna się rozbijanie funkcjonującej w najbliższym otoczeniu szefa rządu – jak to później określi prokuratura – zorganizowanej grupy przestępczej, która okraść miała budżet państwa na co najmniej kilkaset milionów złotych. A skala wykrytego przekrętu nie znajduje odzwierciedlenia w żadnej z ujawnionych kiedykolwiek afer. Wcześniej agenci CBA przez wiele miesięcy podsłuchują rozmowy telefoniczne osób z kierownictwa RARS i obsługujących ją przedsiębiorców. Orientują się, że wszyscy tam są ze sobą powiązani, doskonale się znają i spotykali się z samym Mateuszem Morawieckim. Efektem operacji CBA pod kryptonimem „Walet” i śledztwa prokuratury było odkrycie w najbliższym otoczeniu premiera prawdziwego korupcyjnego układu przez wielkie „U”. Jego twórcami i głównymi beneficjantami są ludzie z najbliższego otoczenia Morawieckiego: harcerze, ludzie z Solidarności Walczącej, a także współpracownicy premiera z jego kancelarii.

Jaka była rola premiera w aferze, na której Skarb Państwa stracił, lekko licząc, od pół miliarda do nawet siedmiuset milionów złotych? Jacek Harłukowicz, ceniony dziennikarz śledczy, zrobił dziennikarskie śledztwo, którego wyniki Czytelnik znajdzie w tej książce.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 25 min

Lektor: Bartosz Głogowski

Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
boleslawnoga

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wazny dokument. Wszyscy musimy wiedzieć co sie dzialo za rządów pis
00



Wstęp

Dwa i pół roku temu agenci CBA weszli do Rzą­do­wej Agen­cji Rezerw Stra­te­gicz­nych. Zain­te­re­so­wał ich biz­nes­men pro­wa­dzący sklep odzie­żowy „Red is Bad”, który dosta­wał od rządu gigan­tyczne zamó­wie­nia. Wtedy Pol­ska po raz pierw­szy usły­szała o Pawle Szo­pie, który jakiś czas potem został aresz­to­wany. Oka­zało się, że od wielu lat olbrzy­mie zakupy zwią­zane z kata­stro­fami – z pan­de­mią i wojną na Ukra­inie – rząd kie­ro­wał do tego niszo­wego przed­się­biorcy, mają­cego doświad­cze­nie wyłącz­nie w sprze­da­wa­niu koszu­lek z naro­dową i anty­ko­mu­ni­styczną sym­bo­liką. Teraz został głów­nym dostawcą stra­te­gicz­nych dla pań­stwa towa­rów, kupo­wał dla rządu maseczki, ręka­wice, prąd­nice. Stał się jed­nym z naj­waż­niej­szych pry­wat­nych współ­pra­cow­ni­ków pol­skiego pań­stwa.

Agen­tów CBA zasta­no­wiło nie to, że Paweł Szopa współ­pra­cuje z pol­skim rzą­dem, ale to, że pol­ski rząd współ­pra­cuje z nim wbrew ele­men­tar­nej logice. Porów­nano fak­tury, na przy­kład Szopa kupo­wał agre­gaty prą­do­twór­cze w Chi­nach za sześć­dzie­siąt dzie­więć milio­nów, a rząd pła­cił mu za to trzy­sta pięć­dzie­siąt milio­nów. Szopa zara­biał więc na czy­sto dwie­ście osiem­dzie­siąt jeden milio­nów, a pol­ski budżet tra­cił dwie­ście osiem­dzie­siąt jeden milio­nów, bo rząd mógł kupić ten towar bez­po­śred­nio od chiń­skiej fabryki. Zamiast wspie­rać pol­ską służbę zdro­wia czy Ukra­iń­ców, więk­szość pie­nię­dzy prze­ka­zy­wał do kie­szeni pry­wat­nego przed­się­biorcy. Gdyby nie zle­cał Szo­pie, mógłby kupić towaru wie­lo­krot­nie wię­cej. Mało tego, mógłby kupić towar dobrej jako­ści, tym­cza­sem Szopa w dużej mie­rze kupo­wał szmelc, nie­dzia­ła­jący złom. Rząd to wie­dział, nie­mniej na­dal zama­wiał u Szopy. Wciąż prze­pła­ca­jąc cztero-, pię­cio­krot­nie.

Paweł Szopa został aresz­to­wany, zapro­po­no­wano mu małego świadka koron­nego, więc zaczął sze­roko zezna­wać. Pro­ku­ra­to­rów zasko­czyło to, że Szopa tych pie­nię­dzy nie ma. Naj­praw­do­po­dob­niej nie ukradł ich dla sie­bie, wziął naj­wy­żej kil­ka­dzie­siąt milio­nów, a zatem setki milio­nów zło­tych, które były zyskiem z kolej­nych trans­ak­cji, nie tra­fiły do jego kie­szeni. Nie on był więc sze­fem ope­ra­cji, był tylko słu­pem, który dawał swoją twarz, nazwi­sko oraz brał na sie­bie główne ryzyko. Pie­nią­dze zaś tra­fiały do real­nego szefa tej ope­ra­cji. Do kogo? Do dziś nie wia­domo.

Pro­ku­ra­tura zain­te­re­so­wała się rów­nież pre­ze­sem Rzą­do­wej Agen­cji Rezerw Stra­te­gicz­nych, Micha­łem Kucz­mie­row­skim. To on przez lata zle­cał Szo­pie zakupy, jego urzęd­niczka, która rów­nież zde­cy­do­wała się na współ­pracę z pro­ku­ra­turą, zeznała, że to na oso­bi­ste pole­ce­nie szefa wszyst­kie naj­więk­sze zakupy agen­cji kie­ro­wane były do Szopy. Zarówno ona, jak i jej poprzed­nik opo­wie­dzieli szcze­gó­łowo histo­rie kolej­nych zamó­wień i sto­so­wa­nej przez Kucz­mie­row­skiego kon­spi­ra­cji. Na przy­kład taką: pew­nego dnia urzęd­nik sta­wił się w pokoju szefa i spy­tał, do kogo idzie dzi­siej­sze zamó­wie­nie. Kucz­mie­row­ski uśmiech­nął się, napi­sał na kar­teczce „Żela­zowa Wola”. Urzęd­nik nie zro­zu­miał. – Z czym ci się koja­rzy Żela­zowa Wola? – pod­po­wiada szef. – Z Szo­pe­nem. – A Szo­pen z czym? – Z Szopą…

W trak­cie śledz­twa oka­zało się, że jest jesz­cze jeden słup, który dosta­wał wiel­kie zamó­wie­nia, Domi­nik Basior. Co nie zna­czy, że pomniej­sze zle­ce­nia kie­ro­wane były w spo­sób uczciwy. Wszyst­kie szły wyłącz­nie do ludzi zaprzy­jaź­nio­nych z Kucz­mie­row­skim, do firm jego kole­gów.

Pro­ku­ra­tura chciała przed­sta­wić zarzuty Kucz­mie­row­skiemu, ale nie zdą­żyła, bo uciekł do Lon­dynu, co poważ­nie wstrzą­snęło poli­tycz­nym świa­tem. Kucz­mie­row­ski był bowiem jed­nym z naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków pre­miera Mora­wiec­kiego. Z cza­sem sprawa przy­ci­chła i choć pro­ku­ra­tura i służby cały czas nad nią pra­cują, powoli odcho­dzi ona do histo­rii jako wielka afera mało waż­nych ludzi. Nie­zna­nego biz­nes­mena i mało zna­nego urzęd­nika rzą­do­wego.

Tak się zło­żyło, że to ja byłem auto­rem pierw­szych infor­ma­cji o tej afe­rze, na łamach Onetu opi­sy­wa­łem kolejne jej roz­działy. Z początku naj­bar­dziej zdu­mie­wa­jące były dla mnie kwoty, pol­scy poli­tycy ni­gdy nie ukra­dli tak wiel­kich pie­nię­dzy. Nawet w afe­rze FOZZ. W innej sław­nej afe­rze Lew Rywin w imie­niu „grupy trzy­ma­ją­cej wła­dzę” chciał od Agory sie­dem­na­ście i pół miliona dola­rów łapówki, czyli sześć­dzie­siąt trzy miliony zło­tych. W przy­padku RARS „grupa trzy­ma­jąca zamó­wie­nia” zagrała o stawkę pra­wie dzie­sięć razy więk­szą. I w prze­ci­wień­stwie do afery Rywina, gdzie do łapówki nie doszło, swoje pie­nią­dze dostała i spra­wiedliwości na razie się wywi­nęła. Przed pro­ku­ra­turą, na razie, zeznają płotki. Potem ude­rzyło mnie coś waż­niej­szego. Że na początku nikt, ja rów­nież, nie zro­zu­miał, z jak wielką sprawą mamy do czy­nie­nia. Sądzi­li­śmy, że mamy do czy­nie­nia z aferą jakie­goś Szopy, biz­nes­mena awan­tur­nika okra­da­ją­cego pol­skie pań­stwo. Potem spoj­rze­li­śmy sze­rzej i zro­zu­mie­li­śmy, że jest to afera dużo poważ­niej­szego kali­bru, afera Kucz­mie­row­skiego, czyli wyso­kiego pań­stwowego urzęd­nika, który – jak się zdaje – jedy­nie wyko­rzy­stał Szopę, aby samemu doko­nać kra­dzieży. I na tej dru­giej dia­gno­zie poprze­sta­li­śmy. Oto sko­rum­po­wany urzęd­nik, jed­nost­kowy przy­pa­dek, czarna owca w sta­dzie.

Kło­pot w tym, że ludzie, któ­rzy pro­wa­dzili akcję CBA, jak też ci, któ­rzy pro­wa­dzą śledz­two, zgod­nie mówią, że ci dwaj pano­wie sta­no­wili wierz­cho­łek góry lodo­wej, mniej ważny frag­ment zor­ga­ni­zo­wa­nej grupy prze­stęp­czej, któ­rej sze­fem był ktoś dużo waż­niej­szy od Kucz­mie­row­skiego. Kto? Nie wia­domo. Może sam pre­mier? Jeden z pro­ku­ra­to­rów pytany przeze mnie o to, dla­czego nie prze­słu­chał jesz­cze Mora­wiec­kiego, odpo­wiada: „Bo nie wiem, w jakim cha­rak­te­rze go wezwać. Świadka czy podej­rza­nego”.

Posze­dłem tym tro­pem – i o tym wła­śnie jest ta książka. Zaczą­łem spraw­dzać fakty i hipo­tezy na temat tej sprawy. Zna­la­złem serię nie­zwy­kłych zbie­gów oko­licz­no­ści. Kucz­mie­row­ski był jed­nym z naj­bar­dziej zaufa­nych ludzi Mate­usza Mora­wiec­kiego, obok Michała Dwor­czyka i Mariu­sza Chło­pika. Mieli ze sobą stały kon­takt, pra­co­wali ze sobą od wielu lat, kum­plo­wali się pry­wat­nie. Rzą­dowa Agen­cja Rezerw Stra­te­gicz­nych, czyli miej­sce, w któ­rym afera się roz­grywa, była dziec­kiem Mora­wiec­kiego, została stwo­rzona w 2020 roku, w począt­kach pan­de­mii, z prze­kształ­ce­nia z wcze­śniej­szej, nie­zna­nej nikomu Agen­cji Rezerw Mate­ria­ło­wych, nie­długo przed tym, gdy Szopa na zle­ce­nie agen­cji dokona pierw­szych zaku­pów. Została powo­łana oso­bi­stą decy­zją pre­miera i pod­le­gała oso­bi­ście jemu. Dalej. To pre­mier mia­no­wał Kucz­mie­row­skiego pre­ze­sem agen­cji. A cała agen­cja od początku została obsa­dzona zaufa­nymi ludźmi Mora­wiec­kiego, śro­do­wi­skiem tak zwa­nych har­ce­rzy. Insty­tu­cję prze­jęła jedna, zgrana, lojalna, szczelna grupa. I natych­miast zaczęła afe­ralne prak­tyki.

Mora­wiecki współ­pra­co­wał z har­ce­rzami od dawna, przez dwie dekady był ich poli­tycz­nym lide­rem oraz biz­ne­so­wym pra­co­dawcą. Spę­dzał z nimi czas, przy­jeż­dżał na ich obozy, był z nimi na „ty”. Kiedy został pre­ze­sem BZ WBK, jed­nego z naj­więk­szych ban­ków w Pol­sce, har­ce­rzami obsa­dził istotne sta­no­wi­ska, on też pozwo­lił im zaro­bić pierw­sze duże pie­nią­dze. Kiedy został wice­pre­mie­rem, pocią­gnął har­ce­rzy za sobą, obsa­dził nimi stra­te­giczne sta­no­wi­ska. Gdy dwa lata póź­niej został pre­mie­rem, pocią­gnął ich jesz­cze wyżej. Stale pozwa­lał im zara­biać coraz więk­sze pie­nią­dze. Sami har­ce­rze dzi­siaj opo­wia­dają, że Mora­wiecki ich zor­ga­ni­zo­wał, ale też sko­rum­po­wał. Dbał, aby śro­do­wi­sko było lojalne wobec niego nie tylko z powo­dów poli­tycz­nych, ale też pro­za­icz­nych. Dzięki Mora­wieckiemu kupo­wali sobie luk­su­sowe domy, miesz­ka­nia na wyna­jem, dro­gie samo­chody.

Kolejny ważny fakt. W cza­sie kilku lat trwa­nia afery RARS Kucz­mie­row­ski był nie tylko bez­po­śred­nim pod­wład­nym pre­miera, ale jed­nym z naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków, z któ­rym pre­mier miał stały kon­takt. Rów­nież Paweł Szopa był w kręgu ludzi Mora­wiec­kiego, pre­mier go znał, spo­ty­kał się z nim. Jest jedno spo­tka­nie, które daje pole dla naj­bar­dziej śmia­łych hipo­tez – w grud­niu 2023 roku, trzy lata po tym, jak Szopa zaczął okra­dać pol­skie pań­stwo, o czym rząd od dawna wie­dział, bo był ostrze­gany przez CBA, w gabi­ne­cie pre­miera spo­tkali się Mora­wiecki, Kucz­mie­row­ski i Szopa. Roz­ma­wiali o tym, co można jesz­cze pospiesz­nie kupić, zanim Mora­wiecki za kilka dni odda sta­no­wi­sko po prze­gra­nych przez PiS wybo­rach.

To tłu­ma­czy pyta­nie, nad któ­rym zasta­na­wia się pro­ku­ra­tura – czy pre­mier jest w tej spra­wie świad­kiem, czy powi­nien zostać podej­rza­nym. Czy to moż­liwe, że sze­fem ope­ra­cji, na któ­rej Skarb Pań­stwa stra­cił, lekko licząc, od pół miliarda do nawet sied­miu­set milio­nów zło­tych, a ktoś te pie­nią­dze zaro­bił, był pol­ski pre­mier? Zro­bi­łem dzien­ni­kar­skie śledz­two, któ­rego wyniki Czy­tel­nik znaj­dzie poni­żej. Na temat histo­rii Mora­wiec­kiego. Oraz histo­rii har­ce­rzy.

Przyj­rza­łem się bio­gra­fii Mora­wiec­kiego. Od mło­do­ści robił wiel­kie pie­nią­dze w nie­ja­snych oko­licz­no­ściach. Wcho­dząc do poli­tyki, sta­ran­nie ukrył swój mają­tek. Dwu­krot­nie doko­nał jego podziału, gros prze­pi­su­jąc na żonę. Trudno się oprzeć wra­że­niu, że ukrył mają­tek przed publicz­no­ścią nie tylko ze względu na jego wiel­kość, lecz jego pocho­dze­nie.

Przyj­rza­łem się też bio­gra­fiom har­ce­rzy. Od samego początku współ­pracy z Mora­wiec­kim zaczy­nają się gwał­tow­nie boga­cić. Dwu­dziestka czo­ło­wych postaci tego śro­do­wi­ska naj­pierw zara­biała na współ­pracy z BZ WBK, potem na współ­pracy z pań­stwem. Ich firmy, zare­je­stro­wane cza­sem na wła­sne nazwi­ska, cza­sem na rodzinę czy zna­jo­mych, zaj­mo­wały się wszyst­kim – od piaru, orga­ni­zo­wa­nia publicz­nych spo­tkań, han­dlu… Jedno było stałe – pie­nią­dze pły­nęły z miejsc, które nad­zo­ro­wał Mora­wiecki. To były ogromne kwoty, idące w setki tysięcy i miliony zło­tych.

Świad­ko­wie i podej­rzani prze­słu­chani przez pro­ku­ra­turę otwar­cie mówią, że Kucz­mie­row­ski nie był sze­fem ope­ra­cji. Nie on podej­mo­wał decy­zje, był posta­cią zbyt nie­sa­mo­dzielną, że dosta­wał roz­kazy od kogoś wyżej. Od kogo – nie wie­dzą. Spe­ku­lują, że było to wąskie, kil­ku­oso­bowe grono czo­ło­wych har­ce­rzy albo oso­bi­ście Mora­wiecki.

Ale naj­bar­dziej intry­gu­jące jest pyta­nie, na co te pie­nią­dze były prze­zna­czone. Prze­pro­wa­dzi­łem wiele roz­mów zarówno z har­ce­rzami Mora­wiec­kiego, jak też z poli­ty­kami PiS. Oka­zuje się, że hipo­tez jest kilka. Po pierw­sze – kra­dli dla sie­bie. Po dru­gie, nie kra­dli, ale – jak to się mówi – „robili poli­tykę”. Mora­wiecki miał wiel­kie ambi­cje, ale słabą pozy­cję w PiS, więc zbie­rał środki na finan­so­wa­nie swo­jej dzia­łal­no­ści. Tak jak Zbi­gniew Zio­bro oparł finan­so­wa­nie swo­jej par­tii na Fun­du­szu Spra­wie­dli­wo­ści, tak Mora­wiecki na RARS. Jest wresz­cie hipo­teza trze­cia – Mora­wiecki zbie­rał pie­nią­dze nie tylko dla sie­bie, ale dla całego PiS. Dla­tego pre­mier przez trzy lata miał nad sobą para­sol ochronny. Raczej jed­nak nie ze strony nie­zno­szą­cego go szefa służb Mariu­sza Kamiń­skiego, a samego Jaro­sława Kaczyń­skiego. Jest wresz­cie hipo­teza czwarta, która mówi, że praw­dziwe są wszyst­kie trzy powyż­sze.

Kwota, jaka została wypro­wa­dzona, jest ogromna, to w sumie co naj­mniej sie­dem­set milio­nów zło­tych. Roczna dota­cja dla par­tii, jaką dostaje na przy­kład Plat­forma Oby­wa­tel­ska, to około dwu­dzie­stu pię­ciu milio­nów. Czyli pie­nię­dzy z RARS wystar­czy na dzia­łal­ność wiel­kiej par­tii przez co naj­mniej dwa­dzie­ścia lat. Taką kwotą można obdzie­lić wszyst­kich. Wystar­czy i na oso­bi­ste potrzeby, na domy i samo­chody, i na poli­tyczną karierę grupy Mora­wiec­kiego albo na hojne finan­so­wa­nie PiS.

Chcę być wobec Czy­tel­nika szczery: prawdy nie zdo­ła­łem poznać. Zebra­łem dostępne fakty oraz wia­ry­godne spe­ku­la­cje, które padały z ust ludzi dobrze zna­ją­cych śro­do­wi­sko Mora­wiec­kiego. Po wielu mie­sią­cach pracy wiem jedno: jeśli nawet Mate­usz Mora­wiecki jest nie­winny w sen­sie kar­nym, czyli nie przy­własz­czył sobie ani jed­nej zło­tówki – co dopusz­czam – to jest odpo­wie­dzialny za stwo­rze­nie śro­do­wi­ska, które zostało wycho­wane, wyćwi­czone oraz zor­ga­ni­zo­wane w taki spo­sób, że już tylko jeden krok dzie­lił go od tego, aby stać się zor­ga­ni­zo­waną grupą prze­stęp­czą.

Ta histo­ria wciąż czeka na swoje zakoń­cze­nie. Czy pro­wa­dzą­cym śledz­two pro­ku­ra­to­rom star­czy jed­nak odwagi, by oskar­żyć naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków byłego pre­miera z obozu, który już szy­kuje się na powrót do wła­dzy?

Część I

DZIWNE MATE­USZA MORA­WIEC­KIEGO PRZY­PADKI

Rozdział I. Działka

Roz­dział I

Działka

Dzie­wiąty marca 2006 roku. Tuż przed godziną 11 na par­kingu przed oka­za­łym budyn­kiem Pro­ku­ra­tury Okrę­go­wej we Wro­cła­wiu przy ul. Pod­wale 30, miesz­czą­cej się w neo­go­tyc­kiej ponie­miec­kiej twier­dzy, par­kuje ciemna limu­zyna. Z tyl­nego sie­dze­nia wycho­dzi wysoki, ubrany w gar­ni­tur męż­czy­zna w oku­la­rach. Choć już dzie­więć lat póź­niej jego nazwi­sko znać będzie każdy Polak, wów­czas jego obec­ność w pro­ku­ra­tu­rze nie budzi więk­szej sen­sa­cji.

Członka Zarządu banku BZ WBK Mate­usza Mora­wiec­kiego koja­rzy wów­czas nie­wielu. Nawet w świe­cie wiel­kiej finan­sjery nie ucho­dzi wtedy za rekina. Ban­kowi, w któ­rego Zarzą­dzie zna­lazł się tro­chę przy­pad­kiem, a tro­chę dzięki nazwi­sku i histo­rii ojca, legen­dar­nego twórcy Soli­dar­no­ści Wal­czą­cej, daleko do naj­więk­szych.

– W szkole byli­śmy zasko­czeni, że Mate­usz skoń­czył osta­tecz­nie jako ban­ko­wiec – opo­wiada Iza­bela Koziej. Wów­czas uczyła Mora­wiec­kiego histo­rii w IX LO we Wro­cła­wiu, a dziś jest dyrek­torką tej szkoły. – Był bowiem wybitny z histo­rii, jako olim­pij­czyk zwol­niony z tego przed­miotu na matu­rze. Jego póź­niej­sze stu­dia histo­ryczne na Uni­wer­sy­te­cie Wro­cław­skim były wręcz oczy­wi­sto­ścią. W prze­ci­wień­stwie do tego, że został osta­tecz­nie pre­ze­sem banku.

Mimo że jest nie­chętna poli­tyce Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści, swo­jego wycho­wanka sprzed lat wspo­mina z roz­rzew­nie­niem: – Poważny, nieco wyci­szony, taki powie­dzia­ła­bym aku­ratny.

Jako „aku­rat­nego” zapa­mię­tał też Mora­wiec­kiego – w roz­mo­wie ze mną używa tego samego okre­śle­nia – cze­ka­jący w gabi­ne­cie przy Pod­walu pro­ku­ra­tor Piotr Kale­ciń­ski, pro­wa­dzący wów­czas ogromne śledz­two doty­czące nie­pra­wi­dło­wo­ści w Agen­cji Wła­sno­ści Rol­nej Skarbu Pań­stwa. Choć sprawa nie prze­bija się wtedy na czo­łówki gazet i ser­wi­sów infor­ma­cyj­nych, jest, jak mawiają dzien­ni­ka­rze, „nie­zwy­kle smaczna”. Doty­czy bowiem prze­ka­zy­wa­nia przez Skarb Pań­stwa, a kon­kret­nie AWRSP, grun­tów dol­no­ślą­skim kościo­łom na mocy Ustawy o sto­sunku Pań­stwa do Kościoła Kato­lic­kiego z 1989 roku. Każ­dej z bli­sko trzy­stu dol­no­ślą­skich para­fii przy­słu­gi­wało prawo do uzy­ska­nia pięt­na­stu hek­ta­rów ziemi rol­nej. Wszyst­kie sprze­da­wały póź­niej te grunty oso­bom i insty­tu­cjom pry­wat­nym, zasi­la­jąc kościelne, a cza­sem pry­watne budżety duchow­nych.

Kale­ciń­ski zapra­sza Mora­wiec­kiego, bo jest on wów­czas wła­ści­cie­lem jed­nej z takich dzia­łek – pięt­na­stu hek­ta­rów ziemi rol­nej poło­żo­nych przy ul. Mokro­no­skiej na wro­cław­skim osie­dlu Opo­rów.

Dziś to pręż­nie roz­wi­ja­jący się prze­my­słowy rejon mia­sta. W sąsiedz­twie rosną kolejne zakłady pro­duk­cyjne, hale mon­ta­żowe, swoją loka­li­za­cję zna­la­zło nawet miej­skie kre­ma­to­rium. A wzdłuż samej Mokro­no­skiej roi się od stra­ga­nów, któ­rych klienci gęsto par­kują swoje auta na pobo­czach.

Zanim te pięt­na­ście hek­ta­rów trafi do majątku rodziny Mora­wiec­kich, działka ma swoją histo­rię. A ta inte­re­suje pro­ku­ra­tora bar­dziej niż póź­niej­sze oko­licz­no­ści jej naby­cia przez jego roz­mówcę. Ow­szem, pyta o to, ale zeznań nie wery­fi­kuje i pozo­sta­wia bez dal­szego biegu. Choć udaje mu się nawet usta­lić, że Mora­wiecki kupił grunt za sie­dem­set tysięcy zło­tych, czyli po cenie mocno zani­żo­nej. A to nawet w roku 2006 powinno być obiek­tem osob­nego postę­po­wa­nia.

Pod­czas trwa­ją­cego rap­tem dwa­dzie­ścia pięć minut prze­słu­cha­nia Kale­ciń­ski wypy­tuje Mora­wiec­kiego o oko­licz­no­ści naby­cia gruntu, o to, od kogo dowie­dział się o moż­li­wo­ści zain­we­sto­wa­nia w zie­mię oraz dla­czego jego wybór padł wła­śnie na Opo­rów i zie­mię przy ul. Mokro­no­skiej.

Świa­dek nie jest zbyt roz­mowny. Motywy swo­jej decy­zji sprzed czte­rech lat wydaje się pamię­tać jed­nak dosko­nale. „O moż­li­wo­ści naby­cia dzia­łek na Opo­ro­wie od Kurii Metro­po­li­tal­nej dowie­dzia­łem się od Księ­dza Kar­dy­nała Hen­ryka Gul­bi­no­wi­cza” – zeznaje Mate­usz Mora­wiecki. – „Nad­mie­niam, że moja rodzina od wielu lat dobrze zna Księ­dza Kar­dy­nała i z tego powodu ja cza­sami bywam u niego w gości­nie”.

– Na prze­słu­cha­niu był bar­dzo spo­kojny. Nie buń­czuczny, ale i nie prze­stra­szony – wspo­mina pro­ku­ra­tor Kale­ciń­ski. – Odnio­słem jed­nak wra­że­nie, że był tro­chę zdzi­wiony. Biło od niego prze­ko­na­nie, że ta zie­mia jego rodzi­nie się po pro­stu nale­żała. Za te wszyst­kie lata, gdy jego ojciec Kor­nel musiał ukry­wać się przed SB, wypę­dzano go z kraju, a pan Mate­usz z tego powodu miał roz­bitą rodzinę i zepsute dzie­ciń­stwo. W samej spra­wie nie­wiele miał jed­nak do powie­dze­nia. Prócz tej for­mułki o rze­komo dosko­na­łych rela­cjach łączą­cych jego rodzinę z ówcze­snym kar­dy­na­łem Gul­bi­no­wi­czem i że o moż­li­wo­ści zakupu działki dowie­dział się wła­śnie od niego.

Opo­wieść Mora­wiec­kiego pod­waża pro­fe­sor Andrzej Wisz­niew­ski, przy­ja­ciel Kor­nela Mora­wiec­kiego, dawny współ­pra­cow­nik Soli­dar­no­ści Wal­czą­cej, a w latach dzie­więć­dzie­sią­tych mini­ster nauki w rzą­dzie Jerzego Buzka.

– Opo­wieść o tym, że rodzina Mate­usza Mora­wiec­kiego była bli­sko zwią­zana z księ­dzem kar­dy­na­łem, że odwie­dzali w pałacu kar­dy­nała i stąd Mate­usz miałby mieć wie­dzę o moż­li­wo­ści zain­we­sto­wa­nia w grunty kościelne, zwy­czaj­nie nie trzyma się kupy – mówi pro­fe­sor. – Po pierw­sze, bo kar­dy­nał zawsze z dużą rezerwą trak­to­wał Soli­dar­ność Wal­czącą. We Wro­cła­wiu śmiano się, że kocha Władka Fra­sy­niuka, a Kor­nel to dla niego nie­bez­pieczny rewo­lu­cjo­ni­sta, który zresztą dystan­so­wał się od Kościoła. Mate­usza to nawet nie wiem, czy kar­dy­nał kie­dy­kol­wiek poznał. Po dru­gie, na początku lat dwu­ty­sięcz­nych byłem bar­dzo bli­sko z kar­dy­na­łem. Bywało, że odwie­dza­łem go nie­mal codzien­nie. Ni­gdy nie tylko nie widzia­łem tam żad­nego z Mora­wiec­kich, ale i nie sły­sza­łem, by ksiądz kar­dy­nał wspo­mi­nał o jakiej­kol­wiek rela­cji z tą rodziną. Tego rodzaju rela­cja z pew­no­ścią nie umknę­łaby mojej uwa­dze. To zwy­czaj­nie nie­moż­liwe.

To samo sły­szę od innych wro­cła­wian z opo­zy­cyjną histo­rią, mię­dzy innymi Wła­dy­sława Fra­sy­niuka i Alek­san­dra Gle­ich­ge­wichta, byłego prze­wod­ni­czą­cego wro­cław­skiej Gminy Żydow­skiej, któ­rego z Mate­uszem Mora­wiec­kim los zetknął ponow­nie w pierw­szej deka­dzie XXI wieku, gdy ich dzieci uczęsz­czały razem do żydow­skiej szkoły Lau­der Etz Chaim.

– Nic mi nie wia­domo o jakiejś szcze­gól­nej bli­sko­ści Soli­dar­no­ści Wal­czą­cej i rodziny Mora­wiec­kich z Kościo­łem, czę­sto zresztą kry­ty­ko­wa­nym przez to śro­do­wi­sko za rze­komą spo­le­gli­wość wobec wła­dzy – opo­wiada Gle­ich­ge­wicht. – Scep­tyczny wobec Soli­dar­no­ści Wal­czą­cej Kościół , w tym kar­dy­nał Gul­bi­no­wicz, współ­pra­co­wał z główną Soli­dar­no­ścią, nie tą Kor­nela.

Skoro, jak mówi pro­fe­sor Wisz­niew­ski, jest nie­moż­liwe, żeby Mora­wiecki kupił działkę z pole­ce­nia kar­dy­nała Gul­bi­no­wi­cza, przyj­rzyjmy się, co zatem było wów­czas moż­liwe dla Mate­usza Mora­wieckiego?

Zie­mię kupił od para­fii gar­ni­zo­no­wej pw. św. Elż­biety we Wro­cła­wiu. Funk­cję jej pro­bosz­cza peł­nił ksiądz Sta­ni­sław Żar­ski, postać szem­rana, były agent oraz podej­rzany biz­nes­men, któ­rego CBA zatrzy­mało nie tak dawno za łapówki przy han­dlu bro­nią. To wła­śnie ksiądz Żar­ski zawiera trans­ak­cję z Mate­uszem Mora­wiec­kim. 2 wrze­śnia 2002 roku w kan­ce­la­rii nota­rial­nej we Wro­cła­wiu przy ul. Świe­bodz­kiej Żar­ski pod­pi­suje z Mora­wiec­kim umowę sprze­daży pięt­na­sto­hek­ta­ro­wej działki za sie­dem­set tysięcy zło­tych. Mora­wiecki płaci gotówką, jak zezna „z majątku dorob­ko­wego z żoną Iwoną Mora­wiecką”.

Pięt­na­ście hek­ta­rów za sie­dem­set tysięcy zło­tych? Popro­szona przez pro­ku­ra­tora Kale­ciń­skiego bie­gła sądowa stwier­dza, że już w momen­cie prze­ka­za­nia jej Kościo­łowi działka ta warta była dokład­nie 3 890 932 złote. Nie­mal pięć i pół razy wię­cej niż cena, za jaką trzy lata póź­niej kupił ją Mate­usz Mora­wiecki. A w roku 2019 zie­mia warta była sześć­dzie­siąt milio­nów zło­tych według wyli­czeń bie­głych, opar­tych o ceny sprze­daży dzia­łek poło­żo­nych w bez­po­śred­nim sąsiedz­twie.

Co cie­kawe, Żar­ski nie sta­rał się o cenę wyż­szą. Ofertę otrzy­mała tylko jedna osoba: Mate­usz Mora­wiecki.

– Kościół ni­gdzie nie ogła­szał wów­czas, że chce się tej ziemi pozbyć. Nie było oferty ani w ogło­sze­niach, ani na stro­nie kurii – mówi wro­cław­ski eks­pert w obro­cie nie­ru­cho­mo­ściami z dwu­dzie­sto­let­nim sta­żem.

Rozdział II. Nieruchomości na słupy

Roz­dział II

Nie­ru­cho­mo­ści na słupy

Dziw­nych nie­do­mó­wień i bia­łych plam w histo­rii majątku Mate­usza Mora­wiec­kiego jest wię­cej. Na przy­kład jako pre­zes BZ WBK wszedł we współ­pracę z grupą sku­pioną wokół Pawła Mar­chewki, miesz­ka­ją­cego we Wro­cła­wiu jed­nego z naj­bo­gat­szych Pola­ków. W gru­pie zna­jo­mych Mar­chewki są kole­żanka Iwony Mora­wiec­kiej ze wspól­nych stu­diów w Dol­no­ślą­skiej Szkole Wyż­szej, Edyta Kowal­czy­kow­ska, jej mąż Andrzej i jego brat Wal­de­mar.

Po prze­ję­ciu przez Hisz­pa­nów BZ WBK, prze­mia­no­wany teraz na San­tan­der Bank Pol­ska, zaczyna sprze­da­wać swoje budynki. A są tam perełki, jak na przy­kład kamie­nica przy pl. Wol­no­ści we Wro­cła­wiu. Dziś działa w niej jeden z naj­bar­dziej luk­su­so­wych hoteli w mie­ście. Te nie­ru­cho­mo­ści bank sprze­daje spół­kom braci Kowal­czy­kow­skich, któ­rych peł­no­moc­ni­kiem każ­do­ra­zowo był Jerzy Paskart. Kupują od banku kolejne kamie­nice – we Wro­cła­wiu, w Pozna­niu, Kato­wi­cach, Opolu, Lesz­nie, Kali­szu i kilku pomniej­szych mia­stach – a następ­nie udziały w nich odsprze­dają spół­kom Pawła Mar­chewki. Co cie­kawe, w więk­szo­ści sprze­da­wa­nych przez bank budyn­kach wciąż funk­cjo­nują oddziały dzi­siej­szego banku San­tan­der. Wygląda na to, że kupu­jący zro­bili świetny inte­res: kupili nie­ru­cho­mo­ści z dosko­na­łym najemcą – zagra­nicz­nym ban­kiem, który płaci im co mie­siąc czynsz za roz­le­głe powierzch­nie.

Cie­kawy jest mecha­nizm sprze­daży, czyli zacie­ra­nie śla­dów tego, kto ma być doce­lo­wym wła­ści­cie­lem. A zatem sprze­da­wa­nie, jak mówi się w biz­ne­so­wym slangu, na słupy. Ta kwe­stia poja­wiła się potem w sław­nej afe­rze taśmo­wej. W poło­wie 2014 roku tygo­dnik „Wprost” zaczyna publi­ko­wać taśmy z nie­le­gal­nego pod­słu­chu poli­ty­ków i biz­nes­me­nów sto­łu­ją­cych się w war­szaw­skiej restau­ra­cji „Sowa i Przy­ja­ciele”. Wybu­cha skan­dal, który osta­tecz­nie kosz­tuje rzą­dzącą wów­czas Plat­formę Oby­wa­tel­ską odda­nie wła­dzy w odby­wa­ją­cych się rok póź­niej wybo­rach. Wów­czas nikt jesz­cze nie snuje opo­wie­ści o tym, że Mora­wiecki może w ogóle pla­no­wać zamianę fotela pre­zesa banku na miej­sce w rzą­dzie. Poli­ty­ków nagry­wają zatrud­nieni w restau­ra­cji kel­ne­rzy. Na początku roku 2015, gdy pro­wa­dzone w tej spra­wie śledz­two wcho­dzi w decy­du­jącą fazę, jeden z kel­ne­rów składa zezna­nia w Pro­ku­ra­tu­rze Okrę­go­wej War­szawa-Praga. Pro­to­kół jego zeznań opi­sali trzy lata póź­niej dzien­ni­ka­rze z Onetu. Ujaw­nili mię­dzy innymi fakt, że ist­niała taśma z nagra­nym Mate­uszem Mora­wieckim.

Nagra­nie doty­czyło zawie­ra­nia poży­czek i kre­dy­tów na tak zwane słupy i póź­niej­szego kupo­wa­nia z tych pie­nię­dzy nie­ru­cho­mo­ści. Ale, jak zeznał kel­ner, jakość nagra­nia była słaba. „Ja je odsłu­chi­wa­łem, to było nagra­nie Mora­wiec­kiego z jakimś męż­czy­zną. Ja nie znam tego męż­czy­zny, w tej roz­mo­wie brało udział tylko tych dwóch męż­czyzn. Mora­wiecki jest z banku BZ WBK. Z tego, co pamię­tam, to roz­ma­wiali o jakichś budyn­kach, tam­ten drugi czło­wiek, któ­rego nie znam, powie­dział, że jakaś osoba się oba­wia i chce się wyco­fać z tego inte­resu. Roz­ma­wiali o zaku­pie budyn­ków pod inwe­sty­cje… Roz­ma­wiali, że doku­menty mają być spo­rzą­dzone na jakąś osobę (…) że będą kupo­wać nie­ru­cho­mo­ści na pod­sta­wione osoby”. Inny kel­ner, który brał udział w pod­słu­chi­wa­niu gości, zeznał to samo. Mówił, że jakieś osoby zacią­gały kre­dyty na słupy i w ten spo­sób dzia­łały na szkodę banku. Zezna­jący kel­nerzy nie pre­cy­zują, jaki to był bank. Pada jed­nak data: 2013 rok, a wła­śnie w 2013 roku San­tan­der zaczął sprze­da­wać nie­ru­cho­mo­ści.

Taśma z tamtą roz­mową, w prze­ci­wień­stwie do innych z udzia­łem Mate­usza Mora­wiec­kiego, ni­gdy nie ujrzała świa­tła dzien­nego. Sły­sza­łem wiele legend na temat jej losu, ale nie ma żad­nych dowo­dów, by któ­ra­kol­wiek z nich była praw­dziwa, więc nie ma sensu ich przy­ta­czać. W aktach sprawy nie ma też żad­nych śla­dów dzia­łań pro­ku­ra­tury, poli­cji czy służb mają­cych na celu choćby zwe­ry­fi­ko­wa­nie słów kel­nera o pro­ce­de­rze oma­wia­nym rze­komo przez Mora­wiec­kiego i nie­usta­lo­nego do dzi­siaj męż­czy­znę.

Kim był? Czy Mora­wiecki fak­tycz­nie roz­ma­wiał z kim­kol­wiek o kupo­wa­niu nie­ru­cho­mo­ści na słupy? Zapy­tali go o to dzien­ni­ka­rze Onetu. Mora­wiecki był już wów­czas pre­mie­rem. Pyta­nia zigno­ro­wał. Ze mną, pra­cu­ją­cym wów­czas jesz­cze w „Gaze­cie Wybor­czej”, też nie chciał na ten temat roz­ma­wiać.

Nie­mniej natura inte­re­sów z Mar­chewką, a zwłasz­cza fakt ich ukry­wa­nia, rodzi podej­rze­nia. Ale opo­wiem jesz­cze jedną histo­rią, naprawdę zadzi­wia­jącą. Kiedy opi­sa­łem sprawę działki na Opo­ro­wie, grunt zmie­nił wła­ści­ciela. Wygląda na to, jakby Mora­wieccy chcieli dowieść, że działka jest dużo mniej warta, niż piszą media. Więc za cenę zale­d­wie pięt­na­stu milio­nów zło­tych, w cza­sie, gdy fachowcy wyce­niali ją na co naj­mniej sześć­dzie­siąt milio­nów, Iwona Mora­wiecka sprze­dała działkę spółce dwóch dol­no­ślą­skich praw­ni­ków, z któ­rych jed­nym był znany już nam Jerzy Paskart. A wła­ści­wie spółce zało­żo­nej przez nich kilka mie­sięcy wcze­śniej z kapi­ta­łem zało­ży­ciel­skim dzie­sięć tysięcy zło­tych. Skąd więc mieli pie­nią­dze na zapła­ce­nie pięt­na­stu milio­nów Iwo­nie Mora­wiec­kiej? Otóż całą kwotę na sfi­nan­so­wa­nie trans­ak­cji poży­czył im Paweł Mar­chewka.

Wszystko w tej spra­wie jest tak dziwne, że rodzą się dwa zasad­ni­cze pyta­nia. Czemu żona pre­miera sprze­dała działkę za jedną czwartą ceny? I czy naprawdę sprze­dała ją za cenę, która figu­ruje na umo­wie?

– Ta sprawa z miej­sca powinna zostać zba­dana przez lokalny organ Kra­jo­wej Admi­ni­stra­cji Skar­bo­wej, służby powo­ła­nej wła­śnie do tego, by kon­tro­lo­wać tego typu podej­rzane trans­ak­cje – oce­nia jedna z wysoko posta­wio­nych urzęd­ni­czek KAS. – Zwy­kły Kowal­ski, kiedy zosta­nie przy­ła­pany na sprze­daży miesz­ka­nia o pięć­dzie­siąt tysięcy zło­tych poni­żej jego ryn­ko­wej war­to­ści, wzy­wany jest do zło­że­nia wyja­śnień i obar­czony koniecz­no­ścią zapła­ce­nia tak zwa­nego podatku domia­ro­wego. Czyli urząd sza­cuje ryn­kową war­tość nie­ru­cho­mo­ści, a następ­nie kwotę podatku, jaka fak­tycz­nie powinna zostać od takiej trans­ak­cji odpro­wa­dzona. Jeśli nawet w momen­cie sprze­daży nie wychwy­cono zani­że­nia war­to­ści tego gruntu, to urząd powi­nien wsz­cząć kon­trolę po opi­sa­niu sprawy przez media.

Pytam, dla­czego jej zda­niem tak się nie stało. – KAS, nie­stety, tak jak i inne insty­tu­cje tego typu, jest zależna od poli­ty­ków i mogło zda­rzyć się tak, że nie zna­lazł się nikt odważny, kto chciałby kon­tro­lo­wać nie­ru­cho­mość żony urzę­du­ją­cego pre­miera – mówi.

W życiu Mora­wiec­kiego pełno jest cudów. Albo kupuje wielki mają­tek za małe pie­nią­dze. Albo sprze­daje wielki mają­tek za małe.

Rozdział III. Ukrywanie majątku

Roz­dział III

Ukry­wa­nie majątku

Kiedy w roku 2019 opi­sa­łem sprawę działki, dla ówcze­snego pre­miera była to histo­ria nie­zwy­kle nie­wy­godna. Nie tylko dla­tego że zbli­żały się wybory, w któ­rych PiS wal­czyć miał o utrzy­ma­nie się u wła­dzy, a on sam w fotelu pre­miera.

Do czasu publi­ka­cji, a więc przez cztery lata, które minęły, od kiedy zde­cy­do­wał się zamie­nić krze­sło pre­zesa banku na fotel pre­miera, Mora­wiec­kiemu, który na doda­tek wcze­śniej był gospo­dar­czym doradcą Tuska, jakimś cudem udało wpi­sać się w obóz PiS. Par­tii de facto socjal­nej, kie­ru­ją­cej swój prze­kaz w stronę elek­to­ratu w gor­szej sytu­acji mate­rial­nej, nie­chęt­nej ludziom z ogrom­nymi mająt­kami, takim jak on „bank­ste­rom” zara­bia­ją­cym mie­sięcz­nie kwoty, któ­rych spora część elek­to­ratu nie jest w sta­nie zaro­bić przez kilka lat. Ewi­dent­nie do nich nie paso­wał. Zdo­łał jed­nak prze­ko­nać sym­pa­ty­ków PiS, że jest jed­nym z nich.

Kiedy więc tekst został opu­bli­ko­wany, zawrzało. Do ludzi dotarło, że mają do czy­nie­nia z czło­wie­kiem, który robi inte­resy w spo­sób jeśli nawet nie podej­rzany, to na pewno nie trans­pa­rentny. Na doda­tek jak udało mi się usta­lić, Mora­wiecki ukrył przed opi­nią publiczną sporą część majątku. Zro­bił to w spo­sób legalny, ale jed­nak budzący wąt­pli­wo­ści – dwu­krot­nie dzie­lił swój mają­tek, sporą część, w tym całą masę atrak­cyj­nych, inwe­sty­cyj­nych nie­ru­cho­mo­ści, prze­pi­su­jąc na żonę Iwonę. W związku z tym nie musiał poka­zy­wać rze­czy­wi­stego stanu posia­da­nia w skła­da­nym jako urzęd­nik pań­stwowy oświad­cze­niu mająt­ko­wym. Wyraź­nie było widać, że ma pro­blem z jaw­no­ścią.

Nawet naj­bliżsi współ­pra­cow­nicy ówcze­snego pre­miera nama­wiali go do tego, by poka­zał całość swo­jego majątku, uwzględ­nia­jąc dobra prze­pi­sane na żonę. Ale Mora­wiecki ich zby­wał. Kiedy naci­skać na pre­miera pró­bo­wał jego rzecz­nik Piotr Müller, Mora­wiecki odpi­sał mu krótko i oschle: „Oświad­cze­nie mojej żony publi­kuje moja żona, w związku z tym niech pytają ją. Bo ja nie mam tutaj wię­cej już nic w tej kwe­stii do doda­nia. O ile wiem, moja mał­żonka jest gotowa to opu­bli­ko­wać w każ­dej chwili”.

Pyta­łem wie­lo­krot­nie, pyta­nia do mał­żonki pre­miera wysy­ła­łem nawet listami pole­co­nymi za potwier­dze­niem odbioru. Zosta­łem zigno­ro­wany. A Iwona Mora­wiecka ni­gdy swo­jej rze­ko­mej „goto­wo­ści” nie wpro­wa­dziła w życie.

Sam zaś Mate­usz Mora­wiecki w spra­wie majątku klu­czył od początku swo­jej obec­no­ści w poli­tyce. Kiedy po wybo­rach 2015 roku został wice­pre­mie­rem w rzą­dzie Beaty Szy­dło, co prawda zło­żył oświad­cze­nie mająt­kowe, ale zastrzegł jego publi­ka­cję. Czyli oświad­cze­nie było de facto tajne. To wywo­łało burzę. Uległ dopiero po naci­skach nie tylko opo­zy­cji, ale i coraz bar­dziej znie­sma­czo­nej jego postawą opi­nii publicz­nej, dla któ­rej jaw­ność mająt­ków naj­waż­niej­szych osób w pań­stwie – przed laty jeden z klu­czo­wych postu­la­tów Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści – wydaje się sprawą oczy­wi­stą.

Kiedy wresz­cie oświad­cze­nie ówcze­snego wice­pre­miera zostaje opu­bli­ko­wane na stro­nach rzą­do­wych, szybko oka­zuje się, że coś się w nim nie zga­dza. Jak to moż­liwe, że ktoś, kto przez lata pracy w ban­ko­wej kor­po­ra­cji zaro­bił w sumie około czter­dzie­stu milio­nów zło­tych (przy­zna to póź­niej sam Mora­wiecki) doro­bił się rap­tem kilku, wcale nie zapie­ra­ją­cych dech w pier­siach nie­ru­cho­mo­ści (nie podaje ich war­to­ści) i zaosz­czę­dził tylko około trzech milio­nów w gotówce, a kolejne kilka milio­nów ma w papie­rach war­to­ściowych?

Doku­ment wydaje się jed­nak spo­rzą­dzony skru­pu­lat­nie. Wice­pre­mier ujmuje w nim nawet meble i zabu­dowę kuchenną. Ta skru­pu­lat­ność nie­chcący poka­zuje jed­nak pewną nie­ładną stronę natury Mora­wiec­kiego. Otóż w zezna­niu wpi­suje trzy­sta tysięcy zło­tych pożyczki udzie­lo­nej sio­strze. Nie­któ­rzy, zna­jący kon­tekst, komen­tują to z nie­sma­kiem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki