Chile. Dalej być nie może - Trętowska Monika - ebook

Chile. Dalej być nie może ebook

Trętowska Monika

4,3
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 537

Data ważności licencji: 6/15/2026

Oceny
4,3 (27 ocen)
13
11
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wolkakolka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa, z dużą bibliografią. Polecam! Jak ktoś nie przepada za opisami przyrody to mozna pominac fragmenty o geografii chile ;) kazdy rozdział jest niezalezny i nie trzeba czytać po kolei, na pewno do niej wrócę!
00
madzia_magdalena24

Nie oderwiesz się od lektury

Super geograficzno, kulturowo, polityczny przewodnik napisany przystępnym językiem przewodnik po Chile. Bardzo mocno zachęcający do podróży do tego odległego interesującego kraju!
00
kasia6550

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książkę na pewno warto przeczytać jeśli chciałby się tam pojechać
00



Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktor serii: Halina Hałajkiewicz

Redaktor prowadzący: Urszula Lewandowska

Redaktor techniczny: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Renata Kuk, Barbara Milanowska (Lingwenta)

Zdjęcia: Monika Trętowska, Claudio Jaramillo

Mapa: Anna Szymańska

Zdjęcia wykorzystane na okładce

1. strona. Castro, Isla Grande de Chiloé (fot. Monika Trętowska)

3. strona. Cuernos del Paine, Park Narodowy Torres del Paine (fot. Monika Trętowska)

© for the text and photos by Monika Trętowska, Warszawa 2021

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1456-4

Sport i Turystyka – MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Klaudiuszowi, za bezwarunkowe wsparcie

i bezgraniczną miłość

W przestrzeni geograficznej Chile

dokonuje się coś na wzór syntezy planety.

Pustynia, ze swoją bezpłodnością,

niekochaniem nikogo, jest niczym początek.

Bliższy człowiekowi wymiar nadają jej doliny,

w których żyznej, płodnej obfitości

tworzy się dom dla istot ludzkich.

Potężnego leśnego piękna nabiera na końcu kontynentu,

tak jakby chciała zakończyć z godnością,

by wreszcie pokruszyć się,

oferując pół życie, pół śmierć morzu,

które kołysze się

między dobrodziejstwami wody a błogosławieństwem wiecznego lodu.

Gabriela Mistral, fragment eseju Mój kraj

¡Hola! Zacznij tutaj

Codzienne życie w Chile, kontakty z Chilijczykami oraz moje doświadczenia zawodowe i osobiste, pozwoliły mi spojrzeć na ten kraj z innej perspektywy, odległej od klasycznych stereotypów przypisywanych Ameryce Południowej. Poszerzyły horyzonty, ugruntowały poglądy i pogłębiły wiedzę o tym kraju, mniej rozpoznawalnym niż słynniejsi sąsiedzi, który jednak pod wieloma względami wyróżnia się nie tylko w skali lokalnej, ale i światowej. Wystarczy wspomnieć, że właśnie tu leży najbardziej sucha pustynia świata, że uznawane za najczystsze na planecie niebo chilijskiej północy przyciąga najsłynniejsze międzynarodowe obserwatoria astronomiczne, że stąd pochodzą najstarsze, znane człowiekowi mumie – starsze niż egipskie. Takich „naj” jest o wiele więcej. Nie o rekordy jednak w tej książce chodzi, lecz o szczególną więź łączącą mieszkańców Chile z tym jedynym w swoim rodzaju, odległym zakątkiem planety, o zajrzenie w głąb chilijskiej duszy.

Jacy są Chilijczycy i co ich odróżnia od innych Latynosów? Jak są w stanie normalnie żyć w miejscu tak aktywnym sejsmicznie? Co myślą dziś o Pinochecie? Z czego są dumni, na co narzekają? Czy i tu dominuje kultura macho? W czym tkwi sukces chilijskiego wina? Które miejsca warto, a nawet trzeba zobaczyć i jakich lokalnych specjałów spróbować? Na te i wiele innych pytań postaram się odpowiedzieć w tej książce, która pozwoli, mam nadzieję, głębiej niż krótka wyprawa do Chile wejrzeć w codzienność mieszkańców i zrozumieć ich charakter.

Chcę pokazać ten fascynujący kraj takim, jakim go poznałam sama. Odizolowany z racji specyficznego położenia geograficznego od reszty świata. Nieziemsko piękny dzięki swojej ekstremalnie różnorodnej przyrodzie, a jednocześnie z powodu licznych katastrof wymagający jako miejsce do życia. O skomplikowanej historii i wspaniałym dziedzictwie kulturowym, które wspólnie ukształtowały jego dzisiejsze, nieoczywiste oblicze. Stabilny gospodarczo, ale zbyt pochopnie nazywany latynoskim eldorado, skoro przoduje jednocześnie w rankingach najbardziej nierównych ekonomii świata i największego rozwarstwienia społecznego. Sami Chilijczycy także okazali się ludźmi pełnymi nie­spodzianek. Niezwykła mieszanka krwi w ich żyłach ma bowiem konsekwencje w mentalności, wyglądzie i języku. Podobnie jak życie na „chilijskiej wyspie”, z czterech stron odciętej od świata przez Andy, Pacyfik, pustynię i lodowce, od wieków nawiedzanej przez najsilniejsze trzęsienia ziemi na planecie.

Chile to kraj niebywałych kontrastów. Geograficznych, kulturowych, ekonomicznych i społecznych. Jakby cały był utkany z nieoczywistych wzorów i zaplątany w sprzeczności. Od 2010 roku, kiedy przeprowadziłam się do Santiago i od kiedy regularnie podróżuję po kraju i kontynencie latynoskim, stały się one częścią mojej codzienności – prywatnej i zawodowej. Dzięki pracy dziennikarskiej oraz wrodzonej ciekawości świata i ludzi zgromadziłam wielki zbiór doświadczeń, przeczytanych książek, obejrzanych filmów, przeprowadzonych wywiadów i znajomości z ludźmi o przeróżnych zawodach, poglądach, sukcesach i bolączkach. Wieloletnia praca korespondenta Polskiego Radia i komentatora tutejszych wydarzeń w krajowych mediach wymagała ode mnie często spojrzenia na Amerykę Południową nieco z lotu ptaka. Praca nad reportażami, blogiem i nad tą książką pozwoliła mi za to opisywać Chile od środka. Zaglądać tam, gdzie mało kto zerka, wnikać w szczegóły, być w miejscach zupełnie nieciekawych z punktu widzenia newsów, za to arcyciekawych reportersko. Pasja do podróży i miłość do natury w połączeniu z pracą przewodnika pozwalają mi wciąż patrzeć na nie jak na wymarzony kraj dla podróżników, podpatrywać to, co Polaków i inne nacje najbardziej w nim zaskakuje, a do czego ja po latach zdążyłam się już przyzwyczaić. Najlepszej lekcji chilijskiej rzeczywistości dostarcza jednak zwykłe, codzienne życie. Doświadczenia, wyzwania i integracja z obcą początkowo kulturą. Podobnie jak mieszkanie pod jednym dachem z mężem Chilijczykiem i bycie częścią chilijskiej wielopokoleniowej rodziny. W książce, którą właśnie oddaję w wasze ręce, łączę wszystkie te perspektywy.

Nie mam monopolu na jedyny słuszny obraz Chile, ale mogę je pokazać takim, jakim widzę je ja – dziennikarka, podróżniczka, przewodnik turystyczny i zwykła mieszkanka, która ma tu rodzinę i przyjaciół, robi codzienne zakupy, chodzi do lekarza i rozlicza się ze skarbówką. Widziane oczami kogoś, kto wiele lat temu przyjechał tu po to, by poznać, zgłębić i zrozumieć ten kraj oraz południowoamerykański kontynent. Kogoś, dla kogo Chile stało się drugą ojczyzną. Kto je lubi – zarówno za coś, jak i mimo wszystko.

Część pierwsza Położenie geograficzne – blaski i cienie

Żart kartografa

Według chilijskiej legendy Bóg, kiedy już stworzył cuda świata, uświadomił sobie, że nadal trzyma w dłoniach jeszcze trochę rzek, wzgórz i dolin, lodowców i wulkanów, pustyń, gór i lasów. Aby się nie zmarnowały, postanowił umieścić je na najodleglejszym krańcu Ziemi. Północy tego skrawka powierzył ochronę minerałów, a wysokie szczyty gór przeznaczył na siedzibę przodków i kultur. W centrum ulokował życiodajne zielone doliny. Na południu – wielkie rezerwy wody. Na koniec otoczył wszystko dziewiczym ogrodem, rozległym oceanem i wysokim łańcuchem górskim. Tak podobno powstało Chile wraz z jego fenomenalną różnorodnością krajobrazową i obfitością bogactw naturalnych. Nawet ateistom trudno byłoby zaprzeczyć: to niezwykły kawałek planety, który pomieścił w swoich granicach wszystko to, co najpiękniejsze, i to, co najgroźniejsze w naturze.

Chile, kraj ekstremów i kontrastów, jest najdłuższym, a zarazem niezwykle wąskim państwem świata. Jego linia brzegowa biegnie wzdłuż wybrzeża Oceanu Spokojnego z północy na południe przez ponad cztery tysiące trzysta kilo­metrów. W Europie ciągnąłby się od północnych krańców Skandynawii aż po północny brzeg Afryki. Ułożony w poprzek Starego Kontynentu zająłby odległość dzielącą Moskwę od Lizbony. W najwęższym miejscu za to ma zaledwie dziewięćdziesiąt kilometrów szerokości, co równe jest długości trasy z Warszawy do Radomia. Średnia szerokość kraju jest od niej tylko dwukrotnie większa. Jak pisze Benjamin Subercaseaux, chilijski pisarz, dyplomata, badacz i geograf, autor słynnego eseju Chile o una locageografía (1940, Chile, czyli szalona geografia), ten przedziwny kształt na mapie Ameryki Południowej przypomina rozwiniętą wzdłuż wybrzeża żółtą wstęgę, która zdaje się osłaniać granice Argentyny przed zamoczeniem w chłodnych wodach Pacyfiku. I wygląda na żart kartografa.

Rzeczywiście, długi pasek o nieregularnych brzegach cudem tylko nie wpada do oceanu. Miejscami jest tak wąski, że z niektórych chilijskich plaż widać wierzchołki gór na drugim końcu kraju – rano można poszaleć na nartach w jednym z ośrodków w Andach, wieczorem oglądać z plaży zachód słońca nad oceanem. A jednocześnie na tyle długi, aby przejść przez wszystkie niemal strefy klimatyczne, co przekłada się na unikatową różnorodność przyrody i ukształtowania terenu. Na północy leży najbardziej sucha pustynia świata, Desierto de Atacama, pustynia Atakama, olśniewająca kolorami lagun, skał i zachodów słońca. Południe to ogromne jeziora, rozległe lasy, fiordy Patagonii i lodowce Antarktyki. Na wschodzie, niczym kręgosłup, rozciąga się imponujący łańcuch górski Andów. Na zachodzie plaże i klify bezkresnego Pacyfiku, Oceanu, który Spokojny jest tylko z nazwy. W ten sposób cztery naturalne granice: linia brzegowa, Atakama, lodowce Antarktyki i Andy, otoczyły Chile, zamykając wewnątrz szczodrze rozrzucone wulkany, pasma górskie, rzeki, laguny i doliny, odgradzając je od reszty kontynentu i świata. Do tej przyrodniczej mozaiki dodać trzeba archipelagi z tysiącami wysp i wysepek, w tym marzenie wielu podróżników – mi(s)tyczną Wyspę Wielkanocną, która administracyjnie przynależy do Chile, choć klimatem i kulturą bliższa jest Polinezji.

Jak w raju, można by pomyśleć, gdyby nie nawiedzające Chile katastrofy naturalne: trzęsienia ziemi (z tych największych na świecie), erupcje wulkanów (choć na niektóre aktywne wulkany można się tu wspinać!), powodzie (także na najbardziej suchej pustyni świata), susze (w tym ta najdłuższa na planecie), pożary lasów (straty liczone w tysiącach hektarów) i epidemie (tu na szczęście bez światowych rekordów).

Mnie, kiedy myślę o chilijskiej geografii, przychodzi na myśl jedno słowo: rozmach. A zaraz potem drugie: odosobnienie.

Chile, wąskie i długie, wygląda na niewielki kraj, zwłaszcza w zestawieniu z położoną w bliskim sąsiedztwie Brazylią, która zajmuje niemalże połowę południowoamerykańskiego kontynentu. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości jest dość sporych gabarytów. Ma powierzchnię ponad siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy kilometrów kwadratowych i jest prawie dwa i pół razy większe od Polski. Przejechanie go wzdłuż wymaga wielodniowej wyprawy, nawet jeśli założymy, że będziemy podróżować dniem i nocą, i nigdzie się nie zatrzymywać. Odległość między północnym miastem Arica a południowym Punta Arenas porównać można do trasy z Nowego Jorku do Los Angeles, a nie są to wcale punkty najdalej wysunięte.

Chile jest większe niż jakikolwiek kraj europejski, z wyłączeniem jedynie leżącej na dwóch kontynentach Rosji. Ale, jak napisał Subercaseaux w przywoływanym już przeze mnie eseju: „W europejskiej mentalności ignoruje się fakt, że tutejsze góry należą, obok Himalajów, do najwyższych na świecie, linia brzegowa – do najdłuższych i najbardziej skomplikowanych wśród istniejących, że na długości czterech tysięcy trzystu kilometrów funkcjonuje świat odrębny, maksymalnie zróżnicowany pod względem klimatycznym”. Subercaseaux nazwał geografię Chile „ekstrawagancką”. Ja zwykłam dodawać, że to ekscentryczny świat w pigułce.

Granice ziemskie i kosmiczne

Północnym sąsiadem Chile jest Peru, wschodnimi: Boliwia i Argentyna. Po zachodniej stronie rozciąga się Ocean Spokojny, na południu Antarktyka, obszar obejmujący kontynent Antarktydy, otaczający go Ocean Południowy i położone na nim wyspy. Milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych Antarktydy i wysp położonych w pobliżu Ziemi Ognistej Chile uznaje za integralną część swojego terytorium. Administracyjnie Territorio Chileno Antártico, Chilijskie Terytorium Antarktyczne, przynależy do regionu Magallanes y la Antártica Chilena, Magallanes i Antarktyka Chilijska. Właśnie dlatego, ze względu na obecność w Ameryce Południowej, w Oceanii (za sprawą Wyspy Wielkanocnej) i na Antarktydzie, Chile uważane jest za kraj trójkontynentalny.

Do Antarktydy, jedynego niezamieszkanego kontynentu świata, poza Chile roszczenia zgłasza także sześć innych państw: Francja, Argentyna, Australia, Wielka Brytania, Norwegia i Nowa Zelandia. W celu uniknięcia międzynarodowych konfliktów w 1959 roku podpisano traktat antarktyczny. Nie reguluje on kwestii związanych z roszczeniami terytorialnymi, tylko określa polityczno-prawny status tego obszaru jako wykorzystywanej wspólnie w celach pokojowych ziemi niczyjej. Zabroniona jest na niej działalność militarna, gospodarcza i wydobywcza, dozwolone są za to badania naukowe i działalność turystyczna. Przy czym badania naukowe mają być prowadzone w ramach współpracy międzynarodowej, a ich wyniki powszechnie dostępne. Dlatego także na Chilijskim Terytorium Antarktycznym swoje bazy naukowe mają inne kraje, nie tylko Chile, w tym Polska. Na końcu świata, w odległości ponad czternastu tysięcy kilometrów od Warszawy, na Isla Rey Jorge, Wyspie Króla Jerzego w Islas Shetland del Sur, archipelagu Szetlandów Południowych, leży Polska Stacja Arktyczna im. Henryka Arctowskiego, zarządzana przez Instytut Biochemii i Biofizyki PAN. Działająca od 1977 roku jednostka naukowo-badawcza zapewnia wsparcie techniczne i logistyczne polskim i międzynarodowym grupom naukowym prowadzącym badania w Antarktyce.

Poza terytoriami na najdalszym południowym skrawku planety do Chilijczyków należy też podobno Księżyc. Dwudziestego piątego września 1954 roku chilijski prawnik, malarz i poeta Jenaro Gajardo Vera ogłosił oficjalnie, że jest jego właścicielem. Jak przystało na biegłego w prawie, nabył ową „nieruchomość” jedynie za jednego dolara. Zachował się nawet, złożony przez niego przed notariuszem Césarem Jiménezem Fuenzalidą w miejscowości Talca na południu Chile, dokument. Odnotowano w nim, że jest właścicielem ciała niebieskiego opisanego jako „jedyny satelita Ziemi o średnicy trzy tysiące czterysta siedemdziesiąt pięć i dziewięćdziesiąt dziewięć setnych kilometra, zwany Księżycem, którego granice sferoidalne to Północ, Południe, Wschód i Zachód: przestrzeń kosmiczna”. W internecie można znaleźć skany tego dokumentu, a jego notarialna kopia jest przechowywana w Archivo Judicial de Santiago, Archiwum Sądowym w Santiago.

Co więcej, Jenaro po zarejestrowaniu aktu własności, zgodnie z prawem krajowym, trzykrotnie ogłosił go w chilijskim dzienniku urzędowym, aby dać innym możliwość ewentualnego podważenia jego praw do Księżyca. Nikt jednak nie zgłosił roszczenia. Sprytny prawnik poradził sobie nawet z chilijską skarbówką. Odwiedzającym go inspektorom powiedział, że nie ma problemu z uiszczeniem odpowiedniego podatku, ale najpierw należałoby, zgodnie z prawem, odwiedzić nieruchomość, by ustalić odpowiednią wysokość opłat. Skutecznie zniechęceni funkcjonariusze mieli go już nigdy nie niepokoić w tej sprawie.

Realne prawo Chilijczyka do terytorium Księżyca traktowane jest raczej z przymrużeniem oka, choć o sprawie pisała swego czasu zarówno lokalna, jak i zagraniczna prasa. Legenda głosi, że urokowi historii poddał się sam prezydent Stanów Zjednoczonych, Richard Nixon. W maju 1969 roku, przed lądowaniem misji kosmicznej Apollo 11, miał wysłać Chilijczykowi drogą dyplomatyczną wiadomość z prośbą, „w imieniu mieszkańców USA”, o zezwolenie na lądowanie na Księżycu. Chilijski prawnik udzielił podobno pisemnej zgody, gratulując prezydentowi przy okazji poszanowania umów międzynarodowych. Fakt korespondowania z Nixonem potwierdził sam Jenaro w Sábado Gigante, kultowym chilijskim talk-show, emitowanym w czterdziestu trzech krajach i wpisanym do Księgi rekordów Guinnessa jako najdłuższy show telewizyjny na świecie. Samego dokumentu ze zgodą jednak nie ma.

Warto oczywiście dodać, że wszystko to było w ogóle możliwe przed pierwszym lipca 1984 roku, zanim weszła w życie umowa międzynarodowa, w myśl której Księżyc stanowi wspólne dziedzictwo ludzkości i nikt nie może go zawłaszczać.

Chilijski prawnik był bez wątpienia wizjonerem, choć cała sprawa zaczęła się jako prawniczy żart i bardzo możliwe, że „zakupowi Księżyca” przyświecały dość przyziemne powody. Według jednej teorii miało mu to pomóc w dołączeniu do lokalnego klubu dżentelmeńskiego w mieście Talca, do czego uprawniało posiadanie jakiejkolwiek nieruchomości. Według innej miał to być poetycki akt protestu. Jenaro marzył o lepszym świecie, bez zazdrości, nienawiści i przemocy, a szansy upatrywał w pojawiających się w tym czasie planach zaludnienia Księżyca. Gdyby miało do tego dojść, chciał mieć wpływ na selekcję potencjalnych mieszkańców.

Jenaro Gajardo Vera, który zmarł w 1998 roku, przekazał swoje włości w spadku wszystkim Chilijczykom, pisząc poetycko w testamencie: „Zostawiam swoim krajanom Księżyc, pełen miłości wobec ich smutków”. A zatem nie ma wiele przesady w stwierdzeniu, że chilijskie granice są nieziemsko długie.

Ekstremalna rozpiętość klimatyczna

Na często zadawane mi pytanie o to, jaka jest w Chile pogoda, nie ma krótkiej odpowiedzi. Nie tylko dlatego, że zależy to od pory roku, ale również dlatego, że terytorium tego kraju leży aż w czterech strefach klimatycznych, więc różnice w warunkach pogodowych na jego krańcach w tej samej minucie mogą być dość ekstremalne.

Zacznijmy od tego, że na półkuli południowej pory roku występują odwrotnie niż w Polsce. Od grudnia do lutego trwa tutaj lato, od marca do maja – jesień, od czerwca do sierpnia – zima, a wiosna zaczyna się we wrześniu i kończy w listopadzie. Sama ta informacja podróżnikom odwiedzającym Chile niewiele pomoże. Jeśli danego dnia sprawdzą pogodę w północnym pustynnym San Pedro de Atacama, a potem w Puerto Natales w południowej Patagonii, to różnica może być ogromna. Aby się o tym przekonać, nie trzeba zresztą porównywać tak odległych regionów. Wystarczy spojrzeć na Patagonię chilijską, która słynie nie tylko z malowniczych pejzaży, ale również ze zmiennej, kapryśnej pogody. Jednego dnia możemy tam przeżyć cztery pory roku. Nawet w Santiago, stolicy Chile, czasami temperatura w dzień i w nocy może różnić się o kilkanaście stopni. Miasto leży w dolinie otoczonej górami, przez co zimą poranne zero, jeśli świeci słońce, po południu zmienia się niejednokrotnie nawet w osiemnaście stopni na plusie. Latem za to, kiedy w dzień kreska na termometrze wskazuje upalne, duszne trzydzieści osiem stopni, wieczorem suche powietrze ustępuje miejsca tak rześkiej bryzie, że niektórzy sięgają nawet po lekki sweter.

Wróćmy jednak do czterech stref klimatycznych, które dobrze odzwierciedlają fakt, że pod względem pogody tereny Chile mogłyby spokojnie należeć do czterech, a nawet pięciu różnych państw.

Na północy panuje klimat zwrotnikowy suchy i wybitnie suchy. Występują tam najwyższe w kraju temperatury, a opady sięgają maksymalnie stu milimetrów rocznie, zazwyczaj nawet mniej, co sprawia, że niektórzy jej mieszkańcy nigdy w życiu nie widzieli deszczu. W niektórych częściach Atakamy ostatni deszcz spadł około czterystu lat temu. Winę za to ponoszą zimne prądy morskie Antarktyki, powodujące powstawanie mgieł i chmur, z których nie pada, oraz leżące na wschód od pustyni Andy, stanowiące naturalną barierę dla napływających z Amazonii mas wilgotnego powietrza. Nie oznacza to jednak, że na ogromnej najsuchszej pustyni świata w ogóle nie pada i zawsze jest upalnie. W zimowe noce występują tam przymrozki, a w dni, kiedy na wysuszonych terenach wyjątkowo popada, wskutek lawin błotnych i wylewów rzek zdarzają się wręcz powodzie.

Środkowa część kraju leży w strefie podzwrotnikowego klimatu śródziemnomorskiego. Roczny rozkład temperatury przypomina ten w Hiszpanii. Podobno dlatego hiszpański konkwistador Pedro de Valdivia właśnie tu założył Santiago del Nuevo Extremo, czyli dzisiejszą stolicę Chile, Santiago. Historycy plotkują jednak, że klimat spodobał się głównie jego kochance, Inés Suárez, czynnie uczestniczącej w podbojach nowych ziem, która namówiła go do wybrania tej lokalizacji. Za osiedleniem się właśnie tu z równą siłą przemawiały też racjonalne powody: strategiczne położenie taktyczne, żyzne ziemie i rzeki przecinające dolinę.

Pozostające pod wpływem powietrza oceanicznego południe ma klimat umiarkowany, porównywany czasami do tego, jaki panuje w Szkocji czy w krajach Europy Zachodniej. Chile na tych szerokościach geograficznych jest wąskie, przez co wpływy klimatu morskiego i górskiego nakładają się na siebie, a to wywołuje częste opady, sięgające średnio trzystu dni w roku. Masy powietrza napływającego z Antarktydy przynoszą mrozy i opady śniegu na terenach nadmorskich. W leżącym w tej strefie mieście Valdivia, nazwanym tak na cześć hiszpańskiego konkwistadora, maksymalna letnia temperatura sięga około dwudziestu trzech stopni, zimą na termometrze zobaczyć można od czterech do jedenastu kresek.

Na najdalej wysuniętym na południe krańcu, bezpośrednio wystawionym na działanie mas powietrza antarktycznego, panuje klimat subpolarny. Jest stosunkowo sucho, ale jednocześnie bardzo deszczowo. Temperatury są niskie, latem osiągają średnio zaledwie dziesięć stopni Celsjusza, zimy bywają mroźne. Ta część Chile pozostaje pod wpływem Antarktycznego Prądu Okołobiegunowego – jego powierzchniową część nazywa się Prądem Zachodnich Wiatrów lub Dryfem Zachodnim – co sprawia, że leżąca tam Ziemia Ognista słynie z niezwykle silnych wiatrów i niegościnnych warunków klimatycznych.

I może jeszcze słowo o Wyspie Wielkanocnej, chilijskim pomoście z Polinezją, gdzie panuje klimat półtropikalny. Jest tam deszczowo i wilgotno, a średnia roczna temperatura powietrza to przyjemne dwadzieścia i pół stopnia. Ocean w tej części jest dość ciepły, latem temperatura wody sięga dwudziestu pięciu stopni, więc to całkiem dobre miejsce na relaks na plaży. Na wyspie, która ma jedynie dwanaście kilometrów szerokości i dwadzieścia dwa długości, jest na ogół wietrznie, ale to raczej przyjemna morska bryza.

Jak widać, ten, kto planuje zwiedzać Chile, przemierzając kraj wzdłuż, powinien być przygotowany na ekstrema i gwałtowne zmiany pogody. Warto ubierać się na cebulkę i pamiętać, że w Ameryce Południowej nie wszędzie i nie zawsze jest ciepło. Inaczej można stać się jednym z tych turystów, którzy marzną w japonkach i szortach, podczas gdy Chilijczycy wkładają czapki i swetry. Przyznam, że taki widok nadal jest dosyć częsty i wywołuje zwykle pobłażliwy uśmiech mieszkańców.

Na zimnym końcu świata

Skoro o zimnie mowa, warto wspomnieć o pochodzeniu nazwy „Chile”, która według wielu badaczy odnosi się do panujących tu warunków klimatycznych, kontrastowo różnych od tych na innych, znacznie cieplejszych terenach Ameryki Południowej.

Choć w etymologii nie ma w tej kwestii zgody, pierwsi kronikarze odwołują się do języków ludności rdzennej, wskazując na słowo z quechua chiri, „zimno” albo tchilli, „śnieg”. Tak Inkowie mieli nazywać chłodne tereny na południe od ich imperium, położone tam, gdzie zaczynały się ziemie należące do Mapuches, jednej z grup rdzennej ludności Chile. W języku aymara chilli oznacza zaś pueblo lejano, czyli „daleką miejscowość” (bądź „daleki lud”), albo donde se acaba la tierra, miejsce „gdzie kończy się ziemia”. Takie wyjaśnienie znajdziemy w Vocabulario dela lengua aymara (Słowniku języka Aymara) Ludovica Bertonia. Można powiedzieć, że obie te teorie wzajemnie się dopełniają. Antropolog Ricardo Latcham również uważał, że Chile zawdzięcza swoją nazwę Inkom. Twierdził jednak, że to przybyli wraz z nimi przedstawiciele przesiedlonej ludności rdzennej ochrzcili tak tutejsze ziemie na cześć rzeki płynącej w regionie Peru, z którego pochodzili. Jej wody były podobno tak samo zimne. A zatem i tu wracamy do chłodnej konotacji.

Pojawiły się jeszcze inne teorie geograficzno-przyrodnicze. Ramón Briseño, jeden z najważniejszych chilijskich bibliografów, upatrywał pochodzenia nazwy „Chile” w mapudungún, języku ludu Mapuche. „Nasi rdzenni mieszkańcy zawsze mówili: Chilimapu (kraj Chile), chilidugu (język Chile), Chilhué (tereny zależne od Chile), [co odnosiło się do wyspy Chiloé, M.T.]”, napisał w swojej wydanej w 1889 roku pracy Repertorio de antigüedades chilenas. Z językiem mapudungún związana jest też jedna z najnowszych teorii, która wskazuje na słowo chilen, oznaczające „ziemię cyprysów”, ochoczo rosnących w Araucaníi, regionie zamieszkanym przez Mapuczów.

Natomiast jezuicki kronikarz Diego de Rosales w XVIII wieku wywodził tę nazwę od panującego przed przybyciem Hiszpanów w Valle Aconcagua, Dolinie Aconcagua – w dzisiejszym centralnym Chile – kacyka Chili (albo Tili).

Co na to sami Chilijczycy? Największą popularność zyskał obecnie pogląd, że słowo „chile” to onomatopeja imitująca śpiew czarno-żółtego ptaka trile (w języku Mapuczów thile bądź tile), zamieszkującego dzisiaj południowe tereny kraju. Podobno właśnie tak – „ziemia chile” – mówili o nowo podbitych terenach hiszpańscy konkwistadorzy. Takie wytłumaczenie pojawia się u wielu autorów, także u Juana Ignacia Moliny, „pierwszego przyrodnika Chile”, w eseju z 1782 roku Ensayo sobre la historia natural de Chile. W ostatnich latach Chilijczycy najbardziej lubią właśnie tę przyrodniczo-romantyczną opowieść.

Trudno dziś stwierdzić, kto ma rację. Możliwe, że prawda leży gdzieś pośrodku, w splocie kilku hipotez. I ostatecznie nazwa „Chile” opisuje zimne tereny na końcu świata, gdzie o rześkim poranku wśród cyprysowych drzew rozlega się śpiew trile, niosący się aż do zielonych dolin pod rządami kacyka Chili. Jedyny pewny fakt to ten, że Chile oficjalnie nazywa się Chile od trzydziestego lipca 1824 roku, to znaczy od momentu, kiedy prezydent Ramón Freire wydał dekret w tej sprawie.

Musi być jakiś porządek

Rozciągającą się między pustynią a lodowcami długą, wąską wyspą jakoś trzeba zarządzać. Jak? Spróbujmy przyjrzeć się tej kwestii całościowo, w trzech jej głównych aspektach: przyrodniczym, administracyjnym i gospodarczym. W takiej właśnie kolejności.

Swoje bogactwo krajobrazowo-przyrodnicze Chile chroni w ramach Sistema Nacional de Áreas Silvestres Protegidas del Estado (SNASPE), Krajowego Systemu Chronionych Dzikich Obszarów Państwa, utworzonego i zarządzanego przez Corporación Nacional Forestal (CONAF), chilijski odpowiednik polskich Lasów Państwowych. Podlega mu obecnie czterdzieści jeden parków narodowych, czterdzieści sześć rezerwatów narodowych i osiemnaście tak zwanych pomników przyrody. Łącznie obszary chronione zajmują powierzchnię około dwudziestu procent kontynentalnego terytorium kraju. CONAF zarządza też lasami i dba o ich rozwój, co jest tym potrzebniejsze, że ochrona przyrody zwykle nie idzie w parze z planami gospodarczymi poszczególnych rządów, zakładającymi między innymi budowę elektrowni wodnych, rozwój górnictwa i turystyki. Znawcy i miłośnicy przyrody, entuzjaści trekkingów i wspinaczki nie mogą jednak narzekać na brak terenów do eksplorowania: mają tu do dyspozycji fenomenalne trasy, w tym dwa tysiące osiemset kilometrów La Ruta de los Parques, nazywanej przez media „najbardziej malowniczą trasą świata”, która łączy siedemnaście parków narodowych południowego Chile od Puerto Montt aż po przylądek Horn.

Prawo chilijskie zezwala na tworzenie prywatnych rezerwatów przyrody i takie rezerwaty powstają, powiększając obszary ścisłej ochrony przyrody. Wystarczy przywołać przykład Douglasa Tompkinsa, amerykańskiego multimilionera, filantropa, założyciela marek North Face i Esprit, który ostatnie lata swojego życia spędził na południu Chile. Tompkins, korzystając z zagwarantowanej przez państwo swobody nabywania przez jedną osobę ogromnych połaci ziemi, od dawna kupował tereny położone w miejscach szczególnie cennych przyrodniczo, głównie w Patagonii. Powołana przez niego Tompkins Foundation subsydiuje rozwój ekologicznego rolnictwa, zakłada parki narodowe i w tym celu oddaje państwu niektóre nabyte przez multimilionera tereny. Nie dalej jak w 2017 roku także wdowa po filantropie Kristine McDivitt dokonała darowizny ponad czterystu tysięcy hektarów ziemi z podobnym przeznaczeniem. Obszaru większego od całego Luksemburga. Mimo to, sam fakt, że prywatna osoba może mieć na własność ziemię o powierzchni odpowiadającej tej zajmowanej przez niewielkie kraje europejskie, wzbudza spore kontrowersje.

Administracyjnie Chile podzielone jest na szesnaście regionów, na których czele stoją intendentes, intendenci. Każdy region dzieli się na zarządzane przez gobernadores, gubernatorów, prowincje, a te z kolei na comunas, gminy, reprezentowane przez alcaldes, burmistrzów. Intendenci i gubernatorzy mianowani są przez prezydenta, burmistrzowie natomiast wybierani w głosowaniu powszechnym.

Każdemu regionowi, z wyjątkiem Región Metropolitana, regionu stołecznego, oznaczanego skrótem RM, przypisano cyfrę rzymską. Według początkowej idei numeracja miała biec z północy na południe, patrząc jednak na mapę – nie trudno zauważyć, że zostały one nieco wymieszane, a wysunięty na północ Región de Arica y Parinacota ma numer XV, nie zaś I. Jak to się stało? Otóż już po tym, jak w 1974 roku ustanowiono trzynaście regionów, w 2007 przybyły dwa nowe: Los Ríos i wspomniany Arica y Parinacota, następnie w 2018 wyodrębniono jeszcze jeden – Región de Ñuble. Jak łatwo się domyślić, każdemu przypadła po prostu kolejna cyfra, dlatego w układzie od północy po południe powstał delikatny nieporządek.

Obecny stan rzeczy jest następujący:

– XV: Región de Arica y Parinacota (stolica: Arica);

– I: Región de Tarapacá (stolica: Iquique);

– II: Región de Antofagasta (stolica: Antofagasta);

– III: Región de Atacama (stolica: Copiapó);

– IV: Región de Coquimbo (stolica: La Serena);

– V: Región de Valparaíso (stolica: Valparaíso);

– RM, Región Metropolitana de Santiago (stolica: Santiago) (XIII);

– VI: Región del Libertador General Bernardo O’Higgins (stolica: Rancagua);

– VII: Región del Maule (stolica: Talca);

– XVI: Región de Ñuble (stolica: Chillán);

– VIII: Región del Biobío (stolica: Concepción);

– XIV: Región de Los Ríos (stolica: Valdivia);

– IX: Región de La Araucanía (stolica: Temuco);

– X: Región de Los Lagos (stolica: Puerto Montt);

– XI: Región de Aysén del General Carlos Ibáñez del Campo (stolica: Coyhaique);

– XII: Región de Magallanes y la Antártica Chilena (stolica: Punta Arenas).

Co ciekawe, Chilijczyk na pytanie, skąd pochodzi czy gdzie leży dane miasto, bardzo często poda cyfrę, nie zaś nazwę regionu. To dość mylące dla cudzoziemców. „Mieszkam w Santiago, ale jestem z ósmego regionu”, można usłyszeć w rozmowie. W mediach za to typowe są zwroty w stylu „piąty region nawiedzają susze”. Przyznam, że nawet po dekadzie w Chile i ja nadal muszę się chwilkę zastanowić, zanim przypiszę podanej cyfrze odpowiednią część kraju.

Trzeci podział, pod względem gospodarczym, odwzorowuje zróżnicowanie klimatyczno-przyrodnicze Chile. Chodzi o pięć zonas naturales, regionów naturalnych, zdefiniowanych przez Corporación de Fomento de la Producción (CORFO), agencję rządową odpowiedzialną za promowanie regionalnego wzrostu gospodarczego, opisanych w obszernej, czterotomowej publikacji Geografía económica de Chile (Geografia ekonomiczna Chile) z 1950 roku. Są to: Norte Grande, Wielka Północ; Norte Chico, Mała Północ; Zona Central w Valle Central, Dolinie Środkowochilijskiej; Zona Sur, czyli Bliskie Południe; i Zona Austral, czyli Dalekie Południe. Każdy z tych makroregionów ma inną glebę, inne ukształtowanie terenu, florę i faunę, a co za tym idzie także inne możliwości zagospodarowania. Do podziału CORFO odwołuje się wielu autorów, badaczy, ekonomistów i dziennikarzy, pojawia się on też w codziennych rozmowach Chilijczyków. Ja zamierzam zrobić to samo, uwzględniając przy tym regiony nowe, niedawno wyodrębnione.

Przez lata pracy dziennikarskiej po tej stronie świata zdarzało mi się zajmować całą gamą tematów: od polityki, ekonomii i praw człowieka, przez społeczeństwo i zwyczaje, po kulturę i technologię. Zauważyłam, że niemalże zawsze, kiedy głębiej wchodziłam w dane zagadnienie, wcześniej czy później pojawiał się temat geografii. I po raz kolejny dochodziłam do wniosku, że po to, aby zrozumieć ten kraj i jego mieszkańców, najpierw trzeba zrozumieć chilijskie usytuowanie na mapie i płynące stąd przeróżne konsekwencje. Geografia wpływa bowiem na każdy właściwie aspekt chilijskiego życia. Dlatego uznałam, że na początku tej książki wspólnie przemierzymy Chile od północy po najdalsze południe, poznając przy okazji, co naprawdę znaczą słowa „różnorodność”, „kontrast” i „długość” w chilijskim wydaniu.

Bajkowa pustynia i gwiazdy nad Norte Grande

Norte Grande, Wielka Północ, zajmuje prawie jedną czwartą terytorium kraju, choć mieszka tu zaledwie pięć procent populacji. Obejmuje trzy regiony: Arica y Parinacota, Tarapacá i Antofagasta. Na północy graniczy z Peru, na wschodzie z Boliwią i Argentyną, na zachodzie z Oceanem Spokojnym, a na południu z regionem naturalnym Norte Chico, od którego oddziela ją rzeka Copiapó. Na pierwszy rzut oka Wielka Północ nie wygląda na wartą specjalnej uwagi. Rzeczywiście, na pustynnych terenach ziemia jest sucha, klimat bardzo surowy, a krajobraz rozciągający się wzdłuż chilijskiego odcinka Carretera Panamericana, słynnej Drogi Panamerykańskiej biegnącej od Prudhoe Bay na Alasce aż po Ushuaia w Argentynie – bywa monotonny. Ten jednak, kto z miejsca skreśli tę część Chile, według mnie popełni ogromny błąd.

Północ jest bowiem także krainą ogromnych czynnych wulkanów i najcieplejszych plaż Chile, malowniczym rajem jezior solnych, gorących źródeł, fascynujących formacji skalnych i niespotykanych zjawisk geologicznych. Atakama, jedyna pustynia Ameryki Południowej, ciągnie się wzdłuż Chile przez ponad tysiąc kilometrów (w zależności od źródła – od tysiąca do tysiąca sześciuset kilometrów), mniej więcej od miasta Arica do La Serena, stolicy czwartego regionu, a jej powierzchnia zbliżona jest do wielkości stanu Nowy Jork w USA. Warto dodać, że piaszczysty i jednocześnie kamienisty krajobraz Atakamy zupełnie nie przypomina afrykańskiej Sahary. Dla wielu podróżników to właśnie ona, ze swoim bajkowym pejzażem, niezapomnianymi zachodami słońca i niezwykle rozgwieżdżonym niebem, jest miejscem, którego nie wolno przegapić. I ja dołączam do zachwytów. Atakama była pierwszym miejscem w Chile, które powaliło mnie na łopatki, a w głowie zabrakło mi słów na opisanie tego, co widzę. Często tam wracam, i prywatnie, i z turystami, gdyż do dziś żywię do niej ogromny sentyment.

Uważa się, że setki milionów lat temu tereny te były płaskie. W wyniku ruchów tektonicznych i trzęsień ziemi wypiętrzyły się dominujące dziś na horyzoncie cztery pasma górskie: Cordillera de Domeyko, Kordyliera Domeyki; Cordillera de la Costa, czyli Nadbrzeżna; Cordillera de los Andes, Andów; i Cordillera de la Sal, Solna. Pierwsza, nazwana tak dla upamiętnienia polskiego inżyniera i geologa, Ignacego Domeyki, ma ponad dziewięćdziesiąt milionów lat i szczyty wznoszące się na wysokość ponad czterech tysięcy dwustu metrów n.p.m. Ignacy Domeyko (1802–1889), profesor i rektor Universidad de Chile, Uniwersytetu Chilijskiego, drugi w jego historii, był jednym z pionierów badań naukowych nad terytorium Chile i do dziś cieszy się tutaj ogromnym szacunkiem. Nieprzypadkowo w końcu Chilijczycy „podarowali mu” pasmo gór, i to nie byle jakich.

Widok na tutejsze wulkany zapiera dech w piersiach. Można zrozumieć, dlaczego rdzenna ludność prekolumbijska nadawała im znaczenie religijne, a nawet uznawała je za święte. Wiele z nich to pięcio- i sześciotysięczniki, tak jak imponujący Licancabur, obok którego stoi Juriques o charakterystycznie ściętym stożku czy Láscar, jeden z najbardziej aktywnych w tej części Andów. Wszystkie trzy łączy jedna, tragiczno-romantyczna legenda. Według wierzeń lokalnej ludności wulkany są odważnymi wojownikami, a wzgórza pięknymi niewiastami. I tak oto, dawno, dawno temu młody Licancabur zakochał się z wzajemnością w pięknej Quimal. Zakochani lubili przesiadywać nad jeziorem i oglądać zachody słońca nad kordylierą, ale ich szczęście nie trwało zbyt długo, gdyż Quimal pokochał również brat Licancabura, Juriques. Desperacko pragnąc zdobyć miłość dziewczyny, próbował ją porwać. Licancabur stanął w obronie ukochanej i w walce obciął bratu głowę. Wtedy do akcji wkroczył Láscar, „ojciec wszystkich wulkanów”, rozzłoszczony faktem, że jego synów poróżniła kobieta. Ukarał więc całą trójkę. Licancabur i Juriques mają już do końca życia stać ramię w ramię obok siebie, jak na braci przystało, Quimal za to przeniesiona została daleko, na odległość około stu kilometrów od Kordyliery Andów. Jedynie raz w roku dwoje zakochanych jest znowu razem. Podczas zachodu słońca w dniu przesilenia zimowego cień wulkanu Licancabur pokrywa górę Quimal, a ten akt miłości dla rdzennego ludu Atacameños oznacza Licanantay, czyli początek nowego roku.

„Na Atakamę się nie przyjeżdża, na Atakamie się ląduje”, jak chce znane tutejsze powiedzenie. Rzeczywiście jest to miejsce, gdzie człowiek może poczuć się jak na innej planecie i zdać sobie sprawę, jak niezwykle jest malutki. Sugestywne nazwy, idealnie odwzorowujące osobliwą rzeźbę tutejszych dolin, które można zwiedzać, będą chyba najlepszym tego potwierdzeniem.

Valle de la Luna, Dolina Księżycowa w Kordylierze Solnej, to niewielka depresja o średnicy około pięciuset metrów, ukształtowana na skutek trwającej tysiąclecia erozji wietrznej i wodnej. Zgodnie ze swoją nazwą słynie z iście księżycowego krajobrazu. Z powodu braku wilgoci nie występują tu żadne formy życia. Ogromne pofalowane wydmy sąsiadują z finezyjnie wyrzeźbionymi przez wiatr skałami, z warstwami zaschniętej soli i piasku. Przed milionami lat rozlewały się tutaj wody wielkiego słonego jeziora, dlatego dolina pokryta jest warstwą soli. Wygląda to trochę tak, jakby na pustyni spadł śnieg albo ktoś posypał wszystko cukrem pudrem. W promieniach zachodzącego słońca Dolina Księżycowa robi się cudownie różowa, co wzmaga tylko poczucie bycia na innej planecie. Dość kosmicznie wygląda wznoszący się nad nią Księżyc, który na chilijskiej pustyni wydaje się dużo większy i bliższy Ziemi niż zwykle.

Absolutnie surrealistyczny krajobraz oferuje też Valle del Marte, Dolina Marsjańska, jeszcze do niedawna nazywana Doliną Śmierci. Zamieszanie w sprawie nazwy wzięło się z bardzo prozaicznej przyczyny: z lapsusu językowego. Otóż w 1955 roku belgijski jezuita Gustavo Le Paige, pionier w badaniu tych terenów, opisał ją podobno słowami: Eso parece el Valle del Marte, „To przypomina dolinę z Marsa”. Ale po hiszpańsku słowa „Mars”, Marte, i „śmierć”, muerte, brzmią podobnie, tym bardziej gdy są wypowiadane z francuskim akcentem. A ponieważ dolina jest tak sucha, że nie ma tu życia, szybko skojarzono to ze śmiercią. Mimo sprostowań przekręcona nazwa przyjęła się i dopiero od niedawna poprawiony napis przy wejściu do kanionu głosi, że to Dolina Marsjańska.

Trzeba przyznać, że oba porównania niespecjalnie mijają się z prawdą. Sama nie wiem, co jest bardziej czerwone, tutejsza gleba czy formacje skalne wyglądające niczym przecięty na pół kolorowy, wielowarstwowy tort. Imponujący kanion wije się po powierzchni pustyni niczym wielki wąż. Podczas zachodów słońca kolory doliny mienią się niezliczonymi odcieniami czerwieni, różu i złota. To przepiękny spektakl natury. Warto go podziwiać z jednej z wydm doliny, a jeśli chce się uniknąć tłumów, z punktu widokowego Mirador Lican Antay niedaleko miasteczka San Pedro de Atacama. Co ciekawe, teren nie tylko wygląda jak z Marsa, ale tutejsze warunki uznane są również za najbardziej zbliżone do tych na Czerwonej Planecie. Dla NASA są na tyle modelowe, że przeprowadziła w dolinie wiele badań, eksperymentów i testów wysyłanych potem w kosmos pojazdów, także prototypu łazika marsjańskiego. W dolinie kręcono też kilka filmów, między innymi Quantum of Solace, dwudziestą drugą już odsłonę przygód Jamesa Bonda, 2001: Odyseja kosmiczna (ang. 2001: Space Odyssey) Stanleya Kubricka i Dzienniki motocyklowe (hiszp. Diarios de motocicleta) opowiadające historię podróży młodego Ernesta Che Guevary oraz jego przyjaciela Alberta Granady z ich rodzinnej Argentyny, przez Chile, Peru i Kolumbię, aż do Wenezueli.

Niczym namalowana jest również Valle Arcoiris, Dolina Tęczowa, nazywana czasami Doliną Siedmiu Kolorów. Niecodzienna kompozycja minerałów, soli i gliny sprawia, że jej skały mają różne odcienie pomarańczu, żółci, rdzy, czerwieni, zieleni, beżu i bieli – ułożone warstwowo. W połączeniu z wiecznie niebieskim niebem nad pustynią dolina wygląda jak płótno bardzo zdolnego malarza.

Do El Tatio, krainy gejzerów, najlepiej się wybrać przed świtem, gdyż wtedy przygasły początkowo czarno-biały pejzaż zaczynają coraz śmielej przecinać kolumny dymu, co wygląda trochę tak, jakby nagle na wielkiej płaskiej kuchence ziemi zaczęło się gotować kilkadziesiąt niewidzialnych czajników z wodą. W międzyczasie niebo nad okolicznymi wzgórzami nabiera kolorów, by ustąpić ostatecznie miejsca błękitowi i promieniom słońca. Ponad sto gejzerów leży na wysokości czterech tysięcy trzystu metrów n.p.m., trzeba się więc ciepło ubrać, ale za to potem, gdy wzejdzie już słońce, można wykąpać się w okolicznych gorących źródłach.

Wbrew temu, czego można by się spodziewać po pustyni, znajdziemy tu również kolorowe laguny i jeziora solne. Podróżując ich szlakiem, będziemy mogli podziwiać najbardziej malownicze pejzaże Atakamy. Jest to moim zdaniem wyprawa nie do przegapienia. Laguny Miscanti i Miñiques, położone u podnóża wygasłych wulkanów o tych samych nazwach, na wysokości ponad czterech tysięcy metrów, olśniewają intensywnością swoich niebiesko-zielonych barw. Nad turkusowym jeziorem Salar de Tara górują ogromne, sięgające trzydziestu metrów, czerwonawe formacje skalne, które niegdyś otaczały starożytny krater wulkaniczny. Laguna Cejar jest tak słona, że bez problemu można się w niej utrzymać na wodzie, nawet jeśli nie umie się pływać. Co chwila zresztą odkrywane są i udostępniane turystom nowe cuda Atakamy, takie choćby jak Lagunas Baltinache, kompleks siedmiu lagun, z których każda ma inny odcień błękitu, turkusu, zieleni bądź szafiru. W niektórych z nich można się wykąpać.

Moim prywatnym ulubieńcem jest jednak Piedras Rojas, słynące z niezwykle czerwonych skał, od których pochodzi nazwa tego miejsca, powstałych w wyniku utleniania się żelaza. Otaczają one solnisko Aguas Calientes, w zależności od pory roku zmieniające kolory – od niemalże czystej bieli po błękit i lazur. Ten kontrast dopełniają pastelowe, różowawe odcienie okolicznych gór, błękit nieba, czerń pozostałości po zastygłej lawie, kolor piasku i wysuszonej słońcem ziemi, co razem tworzy niezapomnianą mozaikę barw.

Na Atakamie leży też największe solnisko Chile, a zarazem trzecie co do wielkości na świecie – ogromny Salar de Atacama. Zajmuje obszar ponad trzech tysięcy kilometrów kwadratowych i kryje około trzydziestu procent światowych złóż litu, dzięki któremu mamy między innymi baterie. Minimalna ilość opadów i wysoki poziom odparowania sprawiają, że są one wyjątkowo łatwe i tanie w eksploatacji. Na części solniska mieści się fenomenalny Reserva Nacional de Flamencos, Narodowy Rezerwat Flamingów, a na tutejszej lagunie Chaxa można podejrzeć trzy gatunki tych ptaków: andyjskiego, chilijskiego i Jamesa. To doskonałe miejsce na wczesne śniadanie w ich towarzystwie, ale trzeba pamiętać, by zachować ciszę i ich nie spłoszyć.

Atakama równie piękna jest nocą. Niebo na północy Chile uznawane jest za raj dla astronomów. Trzysta czterdzieści pogodnych nocy w roku, brak deszczu, wysokość terenu i ogromna odległość od miejskich aglomeracji stwarzają niepowtarzalne warunki do obserwacji gwiazd i planet. To właśnie w tej części świata usytuowane są najpotężniejsze teleskopy i najważniejsze obserwatoria astronomiczne świata, takie jak Observatorio Paranal (Very Large Telescope, VLT) oraz projekt ALMA (Atacama Large Millimeter Array) w regionie Antofagasta, największy jak dotąd projekt astronomiczny na świecie. Nawet Uniwersytet Warszawski ma na Atakamie swój teleskop.

Wbrew pozorom pustynna północ Chile nie jest pozbawiona życia. Znajdziemy tu ponad dwadzieścia rodzajów kaktusów, ptaki, owady i jaszczurki. Drobne krzewy i mchy to pokarm dla żyjących na tych terenach wikunii, roślinożernych zwierząt z rodziny wielbłądowatych, które przystosowały się do ekstremalnych warunków. Możemy również spotkać stada lam, guanako i alpak. Jeśli mamy szczęście, zobaczymy strusia ñandu i lisa andyjskiego. W przepięknym Parque Nacional Lauca, Parku Narodowym Lauca, leżącym tuż przy granicy z Boliwią żyje kilka gatunków flamingów i sto pięćdziesiąt gatunków ptaków. Widok szmaragdowego Lago Chungará, jeziora Chungará, w którego tafli odbija się ponad sześciotysięczny wulkan Parinacota, zapiera dech w piersiach. Można by nawet powiedzieć, że dosłownie, bo to jedno z najwyżej położonych jezior świata (cztery i pół tysiąca metrów) i ciało walczy tam nieco z wysokością. Spacerując przy brzegu jeziora, czułam się jak astronauta stąpający po innej planecie, gdyż moje ruchy musiały być niezwykle wolne i spokojne, a oddech głęboki i miarowy. Inaczej kręciło mi się w głowie. Brakowało mi tylko profesjonalnego kombinezonu, żebym poczuła się jak zdobywca kosmosu.

Na północnym wybrzeżu żyją foki, pingwiny, pelikany i mewy. Po niebie szybują kondory i orły. W Andach, pod osłoną krzewów i skał, napotkać można, choć jest to bardzo trudne, stada huemali, zwierząt z gatunku jeleniowatych, objętych obecnie ochroną. Gatunkiem endemicznym w tamtejszych górach jest wiskacza, tak zwany królik andyjski, choć ta akurat nazwa jest nieco myląca. W rzeczywistości to gryzoń spokrewniony z szynszylą i świnką morską.

Zgodnie z tym, co o powstaniu Chile mówi przytoczona na początku legenda, surowe tereny północy kryją w sobie ślady po starożytnych cywilizacjach, jak choćby liczne pozostałości kultury Atacameño w postaci mumii, tkanin i starożytnych budowli. Potomkowie przedstawicieli tej kultury żyją tam do dziś. Arcyciekawa, choć mało znana, jest również kultura Chinchorro z okolic dzisiejszego miasta Arica, do której przynależą najstarsze mumie świata. Wiek niektórych sięga siedmiu tysięcy lat, co czyni je nawet starszymi niż egipskie. Dzięki morskiemu powietrzu i suchości wydm większość jest w bardzo dobrym stanie. Poświęcę im oddzielny rozdział tej książki.

Północ to również bogactwo złóż mineralnych. Do najważniejszych należą saletra, będąca kiedyś podstawą chilijskiej gospodarki oraz miedź, której Chile jest największym światowym eksporterem. Wydobywa się tu także złoto, srebro, kobalt, ołów, żelazo i sól kamienną. To tu mieści się należąca do polskiego KGHM kopalnia Sierra Gorda, a także Chuquicamata, największa na świecie kopalnia odkrywkowa rudy miedzi o imponującej głębokości ośmiuset pięćdziesięciu metrów. O górniczej historii regionu przypominają tak zwane miasta widma, jak Humberstone czy Santa Laura. Opuszczone górnicze osady z początków XX wieku dziś są jedną z atrakcji turystycznych; miejscem, gdzie można poczuć się jak bohater południowoamerykańskiego westernu.

Najważniejsze miasta Norte Grande to Antofagasta, czwarte największe w Chile; Iquique, ze swoimi przyjemnymi, ciepłymi plażami; Arica, nazywane miastem wiecznej wiosny; górnicza Calama, skąd dostać się można do miasteczka San Pedro de Atacama, uroczej pustynnej oazy, z której wyrusza większość wycieczek na pustynię. A tam pocztówkowe ujęcia lagun, gór, wulkanów i flamingów ma się jak w banku. Do tego na jednej fotografii.

Kwitnąca pustynia i pisco, czyli Norte Chico

Wbrew nazwie Mała Północ wcale nie jest mała, pewnie więc chodzi głównie o to, że stąd bliżej niż z Norte Grande do Santiago. Obejmuje ona południową część regionu Atacama, cały region Coquimbo i ciągnie się w dół, na południe, od rzeki Copiapó aż po rzekę Aconcagua. Mniej więcej na wysokości miasta Copiapó, stolicy regionu, leży w Andach Środkowych Ojos del Salado, najwyższy aktywny wulkan na świecie i jednocześnie drugi najwyższy szczyt Ameryki Południowej – mierzy sześć tysięcy osiemset dziewięćdziesiąt trzy metry n.p.m.

Półpustynne tereny Norte Chico, na których coraz śmielej rozwija się roślinność, nazywane są często strefą przejściową pomiędzy daleką, wysuszoną północą a żyzną krainą środkowego Chile. Owo balansowanie między pustynią a odradzającym się życiem najpiękniej odzwierciedla fe­nomen desierto florido, „ukwieconej pustyni”. W okolicach tego samego Copiapó w pasie wybrzeża na przełomie sierpnia i września w niektórych latach wyrastają, kwitną i obłędnie pachną miliony kwiatów. Jest ich ponad dwieście gatunków. Białe, żółte, fioletowe i niebieskie połacie ciągną się niczym kolorowe dywany aż po horyzont. To zasługa El Niño, zjawiska pogodowego, które powstaje w wyniku utrzymywania się na powierzchni wody w strefie równikowej Pacyfiku ponadprzeciętnie wysokiej temperatury. El Niño ma różne nieciekawe skutki dla gospodarki wodnej i przyrody Ameryki Południowej, ale na Norte Chico przynosi unikatowy widok. Pada tam wtedy na tyle obficie, aby półpustynne z natury tereny okryła różnobarwna kwiatowa szata. To zachwycający efekt i kolejny przykład charakterystycznych dla chilijskiej przyrody sprzeczności.

Słońce w tej części Chile praży mocno, ale płynące tu przez cały rok górskie rzeki, znaczna wilgotność powietrza i niewielkie wahania temperatury stwarzają przyjazne warunki do rozwoju rolnictwa. Uprawia się tutaj owoce tropikalne, w tym gwiazdę regionu – papaję oraz chirimoya, owoc flaszowca peruwiańskiego, który konsystencją miąższu i smakiem mnie przypomina połączenie banana i gruszki. Rosną tu również brzoskwinie i nektarynki, a okolice miasta La Serena, stolicy regionu Coquimbo, znane są też z produkcji znakomitej oliwy z oliwek.

W odległości godziny jazdy od La Serena leży Valle del Elqui. Malownicza dolina położona u stóp Andów słynie ze słonecznej pogody przez niemalże cały rok i wspaniałego klimatu do uprawy winogron. Produkuje się tu wino i pisco, wysokoprocentowy alkohol przypominający brandy bądź włoską grappę. Lubiany przez Chilijczyków, uznawany za trunek i produkt narodowy, podobnie jak w Peru – o związanym z tym sąsiedzkim sporze napiszę później. Stepowy klimat przynosi tym terenom rześkie, suche powietrze, ale ciągnąca się wzdłuż doliny rzeka Elqui wraz z dorzeczami zapewnia nawilżoną i żyzną glebę. Do dziś działają tu rozległe systemy nawadniające, kanały i tarasy uprawne pozostawione przez prekolumbijskie ludy Diaguitas, przybyłe na te tereny ponad tysiąc lat temu. Hiszpańscy kolonizatorzy zaraz po podbiciu tych ziem uczynili z doliny Elqui jeden z ważniejszych regionów winnych.

Intensywny błękit bezchmurnego nieba kontrastuje tu z ogromnymi, pastelowymi górami na horyzoncie i zielenią roślinności u ich stóp. W dolinie rosną dostojne eukaliptusy i akacje o żółtych, intensywnie pachnących kwiatach, a także przywiezione przez konkwistadorów wiecznie zielone drzewa karobowe, których owoce smakują jak słodkie kakao. W ogrodach pachnie rozmarynem, miętą i lawendą, a drzewa uginają się od cytrusów, awokado i guajaw. O stepowym klimacie przypominają ogromne kaktusy, prężące się wokół krętych dróg doliny łączących małe, wciśnięte między wzgórza i rzeki miasteczka. Z kaktusa copao robi się tutaj domową konfiturę o ciekawym smaku słodko--kwaśnego kiwi z nutą truskawki.

Valle del Elqui to drugie po Atakamie najlepsze miejsce do obserwacji gwiazd i planet. Ponad trzysta bezchmurnych nocy w roku zapewnia wspaniałe warunki astrologiczne. Nic dziwnego, że to właśnie tu powstało pierwsze w Chile obserwatorium, Observatorio Interamericano del Cerro Tololo (ang. Cerro Tololo Inter-American Observatory, CTIO), i kilka innych należących do najważniejszych na świecie. W całym regionie Coquimbo jest ich aż dwanaście. Chile uważane jest za światową stolicę astronomii, gdyż to stąd prowadzi się aż czterdzieści procent światowej obserwacji astronomicznej. Po oddaniu kolejnych wielkich projektów: Giant Magellan Telescope (GMT), Gran Telescopio para Rastreos Sinópticos (LSST) i Telescopio Europeo Extremadamente Grande (E-ELT), będzie to już siedemdziesiąt procent, z czego połowa przypadnie właśnie na dolinę Elqui. Dzięki otwartym dla turystów obserwatoriom, takim jak chociażby Cerro Mamalluca, w regionie prężnie rozwija się astroturystyka. Warto zwłaszcza wybrać się do mniejszych obiektów, prowadzonych przez samych mieszkańców tutejszych miasteczek, wychowanych pod urzekającym, rozgwieżdżonym niebem. Można natknąć się na takie perełki, jak Planetario Natural Alfa Aldea w mieście Vicuña, projekt Marca Rudolffiego, pozytywnie zakręconego pasjonata, który uważa, że niebo jest dla wszystkich, a ponieważ jego wyobraźnia nie ma granic, oferuje między innymi ciekawie zaprojektowane toury astronomiczne dla niewidomych. Słyszeliście kiedyś, jak brzmi Słońce? Między innymi tego można się dowiedzieć podczas gwiezdnej wyprawy z Markiem. Na marginesie dodam, że dolina Elqui to podobno jedno z najlepszych miejsc na wypatrywanie UFO, a jej mistyczną energię porównuje się często do Tybetu. Działa tu wiele ośrodków i hoteli nastawionych na medytację i relaks.

Do niezwykłej urody nieba nad Valle del Elqui, doliną, skąd pochodziła, wiele razy powracała w swojej twórczości chilijska poetka, pedagożka i noblistka Gabriela Mistral. W wierszu Noche Andina, Noc andyjska, ze zbioru Poema de Chile (Barcelona 1967) tak o nim pisała: „Tyle ferworu ma w sobie niebo, tak miłuje, tyle podarowuje, że czasami wolę noce niż poranki”.

Półpustynną faunę Norte Chico reprezentują jaszczurki, a także węże i skorpiony, których ukąszenia są nieszkodliwe. Miłośnicy owadów zwracają uwagę na kolorowe chrząszcze, ważki i motyle. W regionie Coquimbo działa rezerwat narodowy szynszyli, mocno już przetrzebionych przez polowania i przemysł futrzarski. Nadal spotkać można wiskacze i guanaki, u podnóży Andów także osły. Na wybrzeżu, w rejonach bardziej umiarkowanego klimatu, zadomowiły się jaskółki morskie i kormorany.

Po tak wielu zachwytach nad urodą Chile muszę w tym miejscu przyznać, że nie jest to najlepszy południowoamerykański kraj na leniuchowanie na plaży, choć wzdłuż długiego wybrzeża są ich tysiące. Woda jest raczej zimna, na południu wręcz lodowata, a samym plażom trudno wygrać z egzotyką Karaibów. Ale znowu z pomocą przychodzi mi Norte Chico, które kryje kilka perełek. W malowniczym Parque Nacional Pan de Azúcar poza skorzystaniem z przyjemnej temperatury oceanu poobserwować można stada fok i pingwinów Humboldta. Bahía Inglesa zaś dzięki białemu piaskowi i turkusowej wodzie, zestawieniu jak z obrazka w magazynie podróżniczym, nazywana jest często najpiękniejszą plażą Chile. Nie tak znaną i nie tak odległą od Santiago jest moja ulubiona Totoralillo w regionie Coquimbo, idealna dla surferów.

O rozwoju gospodarczym Małej Północy decydują jednak nie tylko jej przyciągające turystów walory krajobrazowe i przyrodnicze, ale także bogate złoża naturalne i co za tym idzie – przemysł wydobywczy. Wydobywa się tu między innymi złoto, srebro, miedź, żelazo i kwarc. Chilijska kordyliera jest drugim po górach Afganistanu głównym źródłem lazurytu (lapis-lazuli), kamienia półszlachetnego nazywanego „niebieskim złotem” od jego pięknego koloru – królewskiego błękitu. Im ciemniejszy odcień niebieskiego, tym kamień jest cenniejszy, im mniej charakterystycznych białych zanieczyszczeń kalcytem, tym lepiej. Przez ponad dwa tysiące lat lazuryt służył do zdobienia masek Inkom oraz rdzennym ludom Chile, takim jak Diaguitas i Molles. Był również składnikiem pigmentów wykorzystanych w procesie tworzenia najpiękniejszych dzieł sztuki na świecie, w tym brwi maski pośmiertnej Tutenchamona oraz ultramaryny użytej w obrazie „Dziewczyna z perłą” Vermeera. Od 1984 roku uznawany jest za kamień narodowy Chile, a rękodzieło i biżuteria z lapis-lazuli, zwłaszcza srebrna, to atrakcyjny typowy upominek przywożony z podróży do Chile.

Koncentracja miast i urodzaju w Dolinie Środkowochilijskiej

W centralnej części Chile mieszka aż osiemdziesiąt procent jego ludności, z czego połowa w stolicy. To tu, w Dolinie Środkowochilijskiej, hiszpańscy konkwistadorzy zakładali pierwsze osady i gospodarstwa rolne. To tu, u stóp Andów, wyrosło siedmiomilionowe Santiago i kilka innych największych miast, takich jak nadbrzeżne Valparaíso czy Concepción. Według podziału CORFO północną granicą doliny jest rzeka Aconcagua, południową – rzeka Biobío. Zona Central obejmuje więc południową część regionu Valparaíso, stołeczny region metropolitalny, jak również regiony: O’Higgins, Maule i Ñuble oraz północną część Biobío.

Dolina Środkowochilijska jest nie tyle doliną w ścisłym tego słowa znaczeniu, ile wąską równiną wciśniętą pomiędzy Kordylierę Nadbrzeżną i pasmo górskie Andów, którego szczyty w tej części kraju przewyższają imponujące pięć tysięcy metrów. Właśnie dzięki temu z okien mojego mieszkania w stolicy doskonale widzę Andy, choć mieszkam w samym centrum miasta i wcale nie na wysokim piętrze. Tereny środkowego Chile charakteryzuje też najwyższa produktywność gospodarcza. Tutejsza ziemia kryje bowiem duże złoża miedzi, złota, srebra, molibdenu, cynku i ołowiu.

To jednak także zielona i niezwykle urodzajna część kraju poprzecinana kilkoma rzekami, które tworzą żyzne doliny. Nic dziwnego, że właśnie tu uprawia się winorośl, a Chile może poszczycić się jednym z najlepszych terroir (siedlisk) na świecie, pozwalającym wytwarzać szeroką gamę win, które trafiają do stu pięćdziesięciu krajów. Uprawom sprzyja ogromna różnorodność gleb. Ale nie tylko. Także klimat śródziemnomorski kontynentalny – ciepłe i suche lata, chłodne i dość deszczowe zimy – oraz naturalna bariera ochronna przed szkodnikami i chorobami, jaką stanowią Andy i Pacyfik. Ze stu czterdziestu tysięcy hektarów upraw rozrzuconych od Copiapó do Osorno niemalże wszystkie ulokowane są właśnie w centralnym pasie kraju. Małe plantacje na północy w regionach Atacama i Coquimbo słyną raczej z produkcji pisco, a nieliczne na zimnym Dalekim Południu są dość nowym, choć według enologów udanym eksperymentem. Najstarsze, największe i najbardziej renomowane winiarskie doliny leżą pośrodku: Valle del Maipo, ceniona zwłaszcza za wysokiej jakości wina czerwone; Valle de Casablanca – za wina białe; największa terytorialnie Valle de Colchagua; nazywana kolebką chilijskich win Valle del Maule czy Valle del Bíobío położona w odległości aż pięciuset kilometrów od Santiago. W każdej wydobywa się to, co najlepsze, z chilijskiego miejsca na ziemi. Ponad sto winiarni otwartych jest na wizyty i degustacje, a kilka z winiarskich dolin wchodzi w skład Ruta del Vino, tak zwanego „szlaku winnego”, gdzie na miłośników tego trunku czekają nie tylko winnice, ale również tematyczne hotele, restauracje i muzea.

Żyzna gleba Doliny Środkowochilijskiej sprawia, że w urodzajnych sadach rosną brzoskwinie, nektarynki, jabłka, gruszki, kiwi, wiśnie i chirimoya. Jako miłośniczka truskawek powiem wam, że w wydaniu chilijskim są wyjątkowo smaczne i słodkie, co więcej, uznawane są tutaj za owoc przynajmniej w połowie pochodzący z Chile. Otóż, czerwone owoce, jakie znamy dziś i w Polsce (Fragaria ananassa), zostały wyhodowane w XVIII wieku we Francji z krzyżówki biało-różowej truskawki chilijskiej (Fragaria chiloensis) i pochodzącej z Ameryki Północnej truskawki wirginijskiej (Fragaria virginiana). Rdzenną jasną odmianę wciąż można znaleźć (i zjeść) w Chile, gdyż rośnie w południowych regionach Biobío i Araucanía, czerwona zaś owocuje obficie w centralnych regionach: Metropolitana i Maule.

W centralnej części kraju uprawia się też awokado, głównie odmianę Hass, choć zmiany klimatyczne i susze od dekady nawiedzające te rejony, stopniowo zmniejszają zbiory. Hiszpański dziennik „El País” opublikował w 2019 roku głośny reportaż, trafnie zatytułowany: „Awokado, które trafia do Europy, wysusza Chile”, opisujący problemy rolników z zagłębia Petorca w regionie Valparaíso. Mieszkańcy regionu skarżą się, że pojawienie się ponad dziesięć lat temu dużych komercyjnych firm eksportujących „zielone złoto” doprowadziło do ogromnych niedoborów wody, powstania nielegalnych podziemnych systemów nawadniających, a nawet grożenia śmiercią przeciwnikom takiego obrotu spraw. Nie wiadomo więc, jak długo kraj utrzyma się w światowej czołówce eksporterów. Na razie jest czwarty po Meksyku, Holandii i Peru. Chilijskie awokado, zwane tutaj palta, jest pyszne, miękkie jak masło i w moim prywatnym rankingu konkurować z nim może jedynie to z Meksyku. Kiedy wyjeżdżam na dłużej, właśnie za palta (i za winem) najbardziej tęskni moje podniebienie.

Po niebie centralnego Chile szybują kondory i orły, nad rzekami można dojrzeć nutrie, a po terenach górskich biegają lisy i pumy. Pumę niełatwo zobaczyć, ale zdarza się mieć z nią spotkanie trzeciego stopnia. Pamiętam, jak kiedyś chilijskie media podały informację, że puma weszła na czyjeś podwórko w Santiago. Był to dom w bogatej dzielnicy, już u podnóży Andów. Za to w 2020 roku, na początku pandemii koronawirusa wywołującego chorobę Covid-19, puma pojawiła się w Providencia, dość centralnej dzielnicy wyludnionego wtedy Santiago, ale została schwytana, zanim zdołała wejść do ogródka. Na co dzień jednak takie rzeczy się nie zdarzają. Przez dziesięć lat słyszałam o takim przypadku może trzy razy.

Włącznie z pumą żyje tutaj pięć gatunków dzikich górskich kotów. Typowy dla środkowej części jest leoparduscolocolo, podobny do kotów domowych, choć nieco od nich większy. Ten nocny łowca poluje na kuropatwy, zające i króliki, a w dzień głównie wyleguje się na wierzchołkach drzew. Jego nazwa może brzmieć znajomo fanom sportu i Ale­xisa Sancheza, bowiem największy chilijski klub piłkarski nazywa się właśnie Colo-Colo. Głowa przedstawiciela ludności rdzennej w jego herbie sugeruje, że inspiracją był raczej kacyk Mapuczów o tym samym imieniu, ale przekonanych, że jedno drugiego nie wyklucza i chodziło również o dzikiego kota, nie brakuje.

Endemiczną dla tej części Chile faunę reprezentują też: gryzoń kururo (hiszp. cururo), skunks chingue i najmniejszy jeleń świata, pudú. Ten ostatni ma tylko około czterdziestu centymetrów wysokości i osiemdziesięciu pięciu centymetrów długości, a jego nazwa pochodzi z mapudungún, języka Mapuches.

Tutejsza flora musiała przyzwyczaić się do suchych miesięcy letnich i deszczowych zim, więc rosną tu raczej drzewa o grubych, silnych liściach, takie jak quillay, peumo i boldo. Z suszonych liści boldo przygotowuje się popularny napój dobrze wpływający na trawienie; sprzedaje się je również jako herbatę w saszetkach. Chilijczycy lubią napary z ziół, zwłaszcza po obfitym obiedzie, dzięki czemu poznałam – i mogę z miejsca polecić – liście cedrón, werbeny cytrynowej, o przyjemnym cytrynowym smaku i kojących właściwościach. Endemicznym i zagrożonym gatunkiem jest chilijska palma (palma chilena), której ostatnie już właś­ciwie lasy podziwiać można w Parque Nacional La Campana w regionie Valparaíso. Niestety, obecność człowieka w Dolinie Środkowochilijskiej odbiła się na życiu wielu tutejszych gatunków roślin i zwierząt, przyczyniając się do okrojenia ich liczby bądź wręcz do wyginięcia.

W porównaniu z unikalnymi pejzażami innych części Chile centrum jest najmniej ekscytujące podróżniczo. Rzeźba terenu nie jest aż tak nadzwyczajna. Nie oznacza to oczywiście, że nie może się podobać, ale trudno jej konkurować skalą z fascynującą surowością północy i ogromną różnorodnością południa. Dla mieszkańców środka tego długiego kraju ma jednak swoje zalety. Tym, co ich cieszy, poza klimatem i żyzną glebą, jest bliskość oceanu i gór na co dzień. Mieszkańcy stolicy, jadąc na zachód, w nieco ponad godzinę mogą być na plaży i jeść świeże owoce morza w jakiejś knajpce w jednej z licznych nadmorskich miejscowości albo w którymś z dwóch największych portów: Valparaíso i San Antonio. Gdy pojadą na wschód, po dwóch, trzech godzinach mogą śmigać na nartach w Andach. Gdyby się uprzeć, wschód słońca można by obejrzeć w górach, a zachód tego samego dnia na plaży Pacyfiku. Ja, mieszkając „pośrodku” i dużo podróżując, doceniam też fakt, że mam tak samo „blisko” na północ, jak i na południe. Czuję, że zawsze jestem w połowie drogi.

Łowcy rekordów „naj” mogą wybrać się popływać w największym basenie świata, w 2006 roku wpisanym do Księgi rekordów Guinnessa. Znajdą go nad samym oceanem, w kurorcie San Alfonso del Mar, około stu kilometrów na północ od Santiago. Ma ponad kilometr długości, trzy metry głębokości; mieści się w nim ponad dwieście pięćdziesiąt milionów litrów wody. Na jego ośmiohektarowej powierzchni można nawet pożeglować. Od Pacyfiku oddziela go jedynie niewielki pasek plaży, co sprawia, że ekskluzywny prywatny kurort, w którym go zbudowano, jest popularny wśród bogatych Chilijczyków.

Wśród jezior, lasów i wulkanów na Bliskim Południu

W dół od rzeki Biobío rozpoczyna się oficjalne chilijskie południe, podzielone podobnie jak północ, tyle że nie na „wielkie i małe”, lecz na „bliskie” (Zona Sur) i „dalekie” (Zona Austral), i takiego podziału będę się od teraz trzymać. Razem tworzą najbardziej różnorodną krajobrazowo i przyrodniczo część Chile – prawdziwy raj dla miłośników natury i fotografii. Zona Sur, dom dla kilkunastu rozległych parków narodowych, obejmuje prowincję Arauco w regionie Biobío oraz regiony: La Araucanía, Los Lagos i Los Ríos (kończy się mniej więcej w okolicach Seno de Reloncaví) wraz z archipelagiem Chiloé. Dzięki wilgotnemu i deszczowemu klimatowi wszędzie króluje zieleń rozległych lasów i pastwisk, a w taflach licznych jezior przeglądają się szczyty okolicznych gór.

Kordyliera Andów traci tu nieco ze swej wysokości i ustępuje miejsca majestatycznym wulkanom. W całym Chile jest ich prawie trzy tysiące, więcej ma jedynie Indonezja, w tym aż dziewięćdziesiąt pięć uważa się za aktywne. To około piętnastu procent wszystkich aktywnych wulkanów świata. Większość z nich pręży się na horyzoncie Bliskiego Południa, jak na przykład dostojny Osorno, o wysokości ponad dwóch tysięcy sześciuset metrów. Jego niemalże idealnie symetryczny stożek, przez większość roku pokryty śniegiem, przypomina nieco japońską świętą górę Fudżi. Według legendy Mapuczów, rdzennego ludu tej części Chile, w jego kraterze uwięziony jest zły duch o imieniu Peripillán. Ci, którzy ośmielą się zdobyć szczyt, wystawiają się na jego gniew, a ten ujawniać się ma oczywiście w postaci spektakularnej erupcji.

Na Bliskim Południu znajduje się również Volcán Villarrica, uważany za najbardziej aktywny wulkan Chile, nazywany w języku mapudungún Rucapillán, czyli „dom diabła”. Być może dlatego regularnie daje o sobie znać – jak dotąd naliczono ponad sześćdziesiąt erupcji. Ostatnia miała miejsce całkiem niedawno, bo w marcu 2015 roku. Nie przeszkadza to jednak w tym, aby był ulubionym wulkanem do wspinaczki. Władze prowadzą monitoring jego aktywności (innych wulkanów też), alarmując, jeśli podejście na szczyt jest niewskazane, dzięki czemu bez strachu corocznie wdrapuje się na szczyt kilkanaście tysięcy turystów. Widok na okoliczne góry, jeziora, lasy i doliny jest bezcenny, satysfakcja z wysiłku ogromna, co stanowi nagrodę godną kilku godzin wspinaczki. Potwierdziłam to empirycznie i przyznam, że wspięcie się własnonożnie na wulkan i zajrzenie do krateru z lawą to jedno z moich najpiękniejszych podróżniczych doświadczeń w Chile. Przy okazji: czy wiecie, jak schodzi się z wulkanu? Otóż, nie tyle schodzi się, co zjeżdża na specjalnym kawałku plastiku w kształcie jabłuszka. Przyczepia się go w pasie, podkłada pod pupę i jedzie w dół na swoich czterech literach. Na początku może być nieco strachu, gdyż jedyny „hamulec” stanowi odpowiednio ułożony pod ramieniem czekan, ale potem chce się to powtórzyć! Centrum takiej przygodowej turystyki stanowi miasto Pucón.

Rzeźbę terenu tego skrawka Chile dość dokładnie odzwierciedlają nazwy poszczególnych regionów podpowiadające, co tu znajdziemy: bujne lasy między innymi z araukariami (Araucanía), rzeki (Los Ríos) i jeziora (Los Lagos).

Araukarie podziwiać można przede wszystkim w zjawiskowym Parque Nacional Conguillío, niedaleko miasta Temuco, z racji specyficznego kształtu tych drzew nazywanym też Parque Los Paraguas, „parkiem parasolek”. W języku Mapuczów conguillío oznacza „orzeszki piniowe w wodzie” albo „pomiędzy orzeszkami”, co obrazuje fakt, iż araukarie rosną tam w sąsiedztwie jezior i lagun. Widoki rodem z pocztówki dopełnia górujący nad wszystkim wysoki na trzy tysiące metrów wulkan Llaima. Drugi w kolejności, jeśli chodzi o aktywność. W lasach południowych rosną też cyprysy i inne charakterystyczne dla Chile drzewa z rodziny bukanowatych: roble, lenga i coihue oraz palo santo, którego nazwa w języku hiszpańskim oznacza dosłownie „święte drzewo”. Palo santo od wieków używane jest podczas rytualnych ceremonii szamanów, gdyż przypisuje mu się metafizyczne właściwości oczyszczające z negatywnej energii.

Nieco dalej, w regionie Los Lagos, znajduje się, i tu pewnie was trochę zaskoczę, chilijska „dżungla”. Chodzi o bosque valdiviano, las waldiwijski, od nazwy jednego z miast – Valdivii. Jest to jedyny las deszczowy strefy umiarkowanej w Ameryce Południowej i najdalej wysunięty na południe las tego typu na świecie. Ten wyjątkowy ekoregion często nazywany jest potocznie selva valdiviana, dżunglą, ze względu na silnie deszczowy klimat i wiecznie zielone lasy o dużej warstwowości. Rosną tu między innymi rośliny bambusowe i paprocie. Naukowcy raczej unikają nazwy „dżungla” z racji skojarzeń z Amazonią, choć i w odniesieniu do niej preferowana nazwa to „tropikalne lasy deszczowe”. Wskazują jednocześnie na punkty wspólne, jako że w obydwu wypadkach chodzi o lasy deszczowe, tyle że chilijski rośnie w zimnym klimacie z mroźnymi zimami. Bosques valdivianos są jednymi z najstarszych takich lasów na planecie. Odizolowane przez miliony lat, nietknięte przez upływ czasu, z bogatą, unikalną florą i fauną, stanowią jedno z tych miejsc, które nadal odzwierciedlają rzeczywistość, w jakiej żyły w czasach prehistorycznych dinozaury. Wyprawa tam to bez wątpienia podróż w daleką przeszłość.

Na południu kraju warto wypatrywać copihue, narodowego kwiatu Chile. Pomoże w tym jego intensywny czerwony kolor i oryginalny kształt wydłużonych dzwonków, nawet do dziesięciu centymetrów długości. Copihues, zapylane głównie przez kolibry i trzmiele, kwitną między marcem a majem, wydając małe jadalne owoce o słodkim smaku. Ich korzeń stosowany jest w medycynie ludowej jako lek na reumatyzm. Pochodzenie tych prześlicznych kwiatów, zaliczanych do rzędu liliowców, kryje w sobie kolejną historię tragicznej miłości. Według lokalnej legendy uczucie między Hues, księżniczką Mapuczów, i księciem plemienia Pehuenche o imieniu Copih, ich rodzinom, należącym do dwóch wrogich plemion, nie spodobało się tak bardzo, że zabiły kochanków. W nocy nad brzegiem jeziora, gdzie zginęli, wyrosła winorośl z dwoma pięknymi copihues, po jednym dla każdego z zakochanych. Może właśnie dlatego istnieją dwa kolory tych kwiatów, czerwone i białe, symbolizujące Copih i Hues.

Bliskie Południe to również chilijska „kraina tysiąca jezior” polodowcowych, wśród których króluje jezioro Llanquihue, czwarte co do wielkości na kontynencie południowoamerykańskim. W jego ciemnobłękitnej tafli odbijają się okoliczne wulkany, a wokół brzegu porozsiewane są małe miasta i urocze wioski. Z kolei Lago Todos Los Santos, Jezioro Wszystkich Świętych, położone w okolicach Puerto Varas na terenie Parque Nacional Vicente Pérez Rosales, wyróżnia się niezwykłym szmaragdowym kolorem. Swoją nazwę zawdzięcza ono jezuitom, którzy szukając przejścia przez Andy, dotarli tu w 1670 roku dokładnie w owo święto. I to właśnie płynąc tym jeziorem, można się dziś dostać do argentyńskiego San Carlos de Bariloche.

Fakt, iż Karol Darwin, brytyjski twórca teorii ewolucji, podróżował po Chile w latach 1832–1835 od Ziemi Ognistej do Copiapó, znalazł odbicie w nazwach wielu tutejszych gatunków. Do najrzadszych w tej części Chile należy zagrożony wyginięciem szakal andyjski, zwany też lisem Darwina. W zimnych południowych potokach Andów żyje żaba Darwina, która wytworzyła ciekawy sposób na ochronę swoich jaj przed rwącą wodą. Otóż, samiec zjada złożony przez samicę skrzek, przechowuje go w workach rezonacyjnych, gdzie z jaj wykluwają się kijanki, które opuszczają ciało ojca otworem gębowym już jako prawie centymetrowe żabki. Inne charakterystyczne dla tutejszej fauny zwierzęta to jeleń pudú, puma, papuga tricahue i niezwykle trudny do zobaczenia huemul, z rodziny jeleniowatych.

I jeszcze słowo o tutejszej części oceanu. Podróżując wzdłuż chilijskiego wybrzeża, znajdziemy co najmniej siedem miejsc, gdzie można obserwować wieloryby. Miejsca te są rozrzucone od miasta Arica po Antarktykę. Ale to właś­nie zatoka Corcovado u wybrzeży wyspy Chiloé uznawana jest za uprzywilejowany pod tym względem obszar na całej półkuli południowej. Tu bowiem można zobaczyć płet­wale błękitne, tak zwane niebieskie wieloryby, największe ssaki świata. Choć uważano ten gatunek za wymarły, w 2003 roku dostrzeżono je u wybrzeży chilijskiej wyspy i odkryto, że to jedno z ich najważniejszych żerowisk na świecie. Pięć lat później rząd chilijski zabronił polowań na wieloryby wzdłuż całego wybrzeża, a w roku 2014 utworzył sanktuarium morskie Parque Marino Tic-Toc. Na terenie stu dwudziestu tysięcy hektarów wód, pomiędzy regionami Los Lagos i Aysén, pomaga się odzyskać malejącą populację dzikiej fauny morskiej. Poza wielorybami wlicza się do niej unikalne gatunki delfinów, takie jak delfin chilijski i delfin południowy, a także zagrożone wyginięciem wydry, ptaki, kolonie wilków morskich i wiele gatunków bezkręgowców. W późniejszych latach Chile utworzyło kolejne parki morskie otaczające Archipiélago de Juan Fernández, archipelag Juana Fernándeza, i Cabo de Hornos, przylądek Horn. Ich obszar porównywany jest do powierzchni Francji.

Płynąc na Isla Chiloé, warto się więc rozglądać. To największa z ponad czterdziestu wysp archipelagu o tej samej nazwie i druga co do wielkości po Ziemi Ognistej wyspa Chile. Mieści dwa parki narodowe i Monumento Natural Islotes de Puñihuil, pomnik przyrody uważany za jedyne miejsce na świecie, gdzie od września do marca można zobaczyć zarówno pingwiny Humboldta, jak i Magellana. Podróż promem z Puerto Montt trwa jedynie pół godziny, ale zdaje się przenosić w inny świat, gdzie czas nieco zwalnia. Gęsto zalesiona wyspa, położona w obszarze silnych i częstych opadów deszczu, słynie z wiecznej mgły i tajemniczej aury. Jest chłodno, wilgotno i przez większość roku pochmurno. Duża część tutejszego folkloru narodziła się z tej specyficznej pogodowej oprawy i wyspiarskiego trybu życia.

Mitologia mieszkańców, zwanych z sympatią Chilotes, nasycona opowieściami o statkach widmach, syrenach, goblinach i czarownicach, łączy wierzenia rdzennej ludności z wpływami katolickimi. Tutejsi rybacy wierzą na przykład, że kiedy urokliwa syrena Pincoya tańczy, patrząc na ocean, przepowiada im dobre łowy, kiedy zaś zwrócona jest twarzą do lądu, zwiastuje posuchę. Według legendy Pincoya wpada w gniew, jeśli przez długi czas łowi się w jednym miejscu i sprawia, że znikają stamtąd ryby i skorupiaki. Nieposłusznych mężczyzn zabiera na „Caleuche”, mityczny statek widmo, na którym muszą pracować do końca życia. Kobiety na wyspie powinny się za to strzec mieszkającego w okolicznych lasach niezbyt urodziwego, karłowatego demona Trauco. Za sprawą magii zwykł on pojawiać się w snach niewiast jako przystojny mężczyzna, uwodzić je i wykorzystywać. Nierzadko taka namiętna noc kończy się ciążą. Kiedy więc któreś dziewczę na wyspie nie chce powiedzieć bądź nie wie, kim jest ojciec dziecka, na ustach mieszkańców pojawia się imię Trauco. Zwłaszcza wtedy, gdy jest singielką.

Chilotes zajmują się głównie rolnictwem i hodowlą zwierząt. Wyspa słynie z długiej historii upraw ziemniaka. Szacuje się, że występuje tu ponad czterysta jego odmian (tak, czterysta!) i że większość z tych spożywanych obecnie na całym świecie pochodzi z odmiany rosnącej tylko tutaj. Sieje się również zboża. Poza tym środków utrzymania dostarczają rybołówstwo i obróbka drewna, co dobrze odzwierciedla tutejsza oryginalna architektura. Słynne kolorowe palafitos, czyli zbudowane nad wodą domki na palach, służą do tego, by można było łowić, nie wychodząc z własnego salonu. Przy okazji pięknie wyglądają na zdjęciach i pocztówkach. Dachy zabytkowych, drewnianych kościołów, które wpisane są na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO, przypominają odwrócone kadłuby statków. Podobno właśnie stąd zaczerpnęli wzór ich budowniczowie.

Sen fotografa i kraina lodowców, czyli Dalekie Południe

Zona Austral, choć terytorialnie przeogromna, jest najrzadziej zaludnioną częścią Chile. Według ostatniego spisu z 2017 roku na Dalekim Południu mieszka niespełna dwieście siedemdziesiąt tysięcy osób, czyli jedynie około półtora procent całej populacji. Króluje tu przyroda i nie pozostawia człowiekowi co do tego żadnych wątpliwości. Dalekie Południe obejmuje prowincję Palena w regionie Los Lagos (zwaną niegdyś kontynentalnym Chiloé), region Aysén oraz Magallanes y la Antártica Chilena. Oznacza to, że w jej granicach leżą między innymi olśniewająca Patagonia chilena, Patagonia chilijska, i słynna wśród miłośników przyrody Carretera Austral, Droga Południowa. Esencją tej części kraju jest jednak woda. Pola lodowcowe, masywne lodowce, turkusowoszmaragdowe jeziora, kręte labirynty fiordów i krystalicznie czyste rwące rzeki stanowią imponujące „wielkie rezerwy wody”, o których mówi przytoczona przeze mnie na początku rozdziału legenda o stworzeniu Chile.

Zacznę od prawdziwej krainy czarów – regionu Aysén. Według miejscowej legendy jego nazwa pochodzi od angielskiego określenia ice end