Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To powieść epistolarna, w której dwaj bracia wymieniają się mailami na temat pozornie zwyczajnej, ale w gruncie rzeczy niezwykłej egzystencji w Serbii i Stanach Zjednoczonych. Wspomnienia bohaterów przeplatają się z szeregiem niełatwych pytań o świat, w którym żyjemy, i znaczenie rodziny, w której relacje między członkami są żywe i bliskie. Właśnie rodzina staje się pomostem między pokoleniami, gorącym, pełnym wydarzeń centrum a senną prowincją; wschodnim kodem kulturowym a zachodnimi obyczajami, między różnicami ideologicznymi a zmianami historycznymi.
Uglješa Šajtinac, urodził się w Zrenjaninie w 1971 r. W 1999 r. otrzymał dyplom w Akademii Sztuk w Belgradzie na Wydziale Dramaturgii. 0d 2005 r. wykłada dramaturgię w Akademii Sztuk w Nowym Sadzie. Jest autorem powieści, opowiadań i dramatów. Jego sztuki wystawiane są w teatrach Serbii, Wielkiej Brytanii i Ameryki.
Tłumacz: Marta Dobrowolska-Kierył absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Tłumaczka literatury pięknej. Autorka albumów o dwudziestoleciu międzywojennym Przedwojenne Kresy. Najpiękniejsze fotografie i Przedwojenne wybrzeże. Najpiękniejsze fotografie. Varsavianistka, autorka książek dla dzieci Legendy warszawskie, Tyśka i Bartek poznają Ochotę, Odlotowe Włochy i Bielański wehikuł czasu. Współtwórczyni serii książek "Magiczny ogród sztuki"; animatorka działań kulturalnych. Współautorka i koordynatorka programów edukacji kulturalnej prowadzonych w latach 2013-2018 w ramach programów Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego: "Tajemnice sztuki współczesnej", "Tajemnice sztuki współczesnej edycja 2", "Lekcje muzealne portal dla nauczycieli", "6 obrazów dla sześciolatka" i "9 obrazów dla dziewięciolatka".
Książka została wydane w ramach projektu pt. ,,Read, Meet, Explore: Becoming European for Beginners", którego wspólnym mianownikiem są tolerancja, odwaga poznawania świata i życzliwość
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 134
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Całkiem skromne prezenty
Uglješa Šajtinac
Tłumaczenie • Marta Dobrowolska-Kierył
Original edition
Sasvim skromni darovi, Arhipelag, Beograd, 2011 © Arhipelag All rights reserved
This edition © Wydawnictwo RM, 2021 Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected], www.rm.com.pl
Redaktor prowadzący • Małgorzata Hlal Redakcja • Jacek Ring Korekta • Beata Wójcik Projekt okładki • Agata Muszalska Edytor wersji elektronicznej • Tomasz Zajbt Przygotowanie wersji elektronicznej • Marcin Fabijański Weryfikacja wersji elektronicznej • Justyna Mrowiec
ISBN 978-83-7773-599-2 ISBN 978-83-8151-573-3 (ePub) ISBN 978-83-7773-168-0 (mobi)
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.
Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.
Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]
Projekt współfinansowany przez Unię Europejską
Zaprawdę, dzieci, bylibyśmy straceni, gdybyśmy już nie byli straceni.
I
Kochany bracie,
jestem gdzieś na Broadwayu, deszcz nie pada, ale uderza falami. Pod mokrymi słuchawkami jeszcze słyszę Three easy pieces Johna Cage’a. Zatrzymałem się pod markizą i teraz próbuję zapalić papierosa. Stara kobieta ogląda się za parasolką, którą wiatr wyrwał jej z rąk. Śmieje się sama z siebie. Ja też się śmieję. Z potoku, który pędzi w dół ulicy, tam gdzie zniknęła jej parasolka, teraz wyskakuje ogromny czarny pies ze smyczą. Wygląda na to, że tak tu jest. Rzeczy przemieniają się w istoty, a istoty w rzeczy. To nawet nie jest deszcz, to nawałnica, która nadciąga prosto znad oceanu. Palę i patrzę na swoje buty. Stoję w wodzie. Jak każdy obcokrajowiec wyobrażam sobie, że koło mnie jest ktoś, kto rozumie język, jakim mówię. Już mam swoje duchy, tak, przyszła kolej, żebym wspomniał i o tym. Wdycham deszcz i dym z lucky strike’a, zachwycony jak wtedy, gdy byliśmy mali, słyszę krzyk Gordany i widzę Ciebie, jak nas zbierasz jak kurczęta przed bramą. Ojciec jest w pracy. Mama też. Ciotka Juliška stoi w drzwiach i wyciera ręce w ścierkę. Ty nas zaganiasz, a ona nas łapie i mówi, żebyśmy się nie ruszali z przedpokoju – trochę po węgiersku, trochę po serbsku. Gordana, śmiejąc się, ciągnie mnie za przemoczoną koszulkę. Potem protestuje, kiedy ciotka Juliška wyciera nam głowy ręcznikiem, a Ty stoisz w progu i patrzysz na podwórko. Potem gdzieś wybiegasz. Nigdy nie mogłem odgadnąć dokąd i dlaczego. Byłeś starszy. Zawsze miałeś trochę więcej swoich powodów niż my, młodsi. Już wtedy były sprawy, które martwiły tylko Ciebie. Twój rower, Twoje króliki, Twoje instalacje ogrodowe, jak ten drewniany samolot wiatrak ze śmigłem na dziobie, które kręciło się, kiedy wiał wiatr. Ależby się teraz kiwało i kręciło! Jeśli nie będę miał pomysłu, co robić, lepszego niż teraz, a i teraz nie mam żadnego, ruszę z produkcją właśnie takich samolotów wiatraków, bo tutaj tego brak. Nawet Manhattan nie jest idealny. Proszę, odnaleźli się pan i jego pies. Teraz człowiek klęczy w kałuży i pieści czarnego psa, jakby dotykał ważnej części własnej duszy. Ty to rozumiesz. Kiedyś byłeś wrażliwy na krzywdę słabszych.
Że narzekam? Nie będę. Poza tym, że nie wolno palić w lokalach, sprzedających kawę i alkohol, Nowy Jork jest dla mnie łaskawy. Dotarłem tu trzy dni temu. Na lotnisku czekał na mnie Joy, rodzinny człowiek tuż po pięćdziesiątce. Jest koordynatorem projektu, do którego zostaliśmy zaproszeni. Dba o to, żebyśmy mieli mapy, bilety na subway, pieniądze. Będę dostawał siedemset dolców tygodniowo! Biorąc pod uwagę, że mieszkanie mamy, pieniądze są na to, żeby zapewnić sobie jedzenie i picie. Dlaczego wspomniałem Joya? Pewnie dlatego, że był pierwszą osobą, z którą tu rozmawiałem. O japońskich samochodach. On też ma hondę, nie jest patriotą. Kiedy go spytałem, jak jest w Nowym Jorku, uśmiechnął się i powiedział: „Nie mam pojęcia. Przyjeżdżam do pracy, pół dnia siedzę w biurze, a potem jadę do domu, żony i dzieci w Connecticut”. Tam jest natura. A Ty wiesz, że ja nie znoszę natury. Kiedy minęliśmy bramki i wjechaliśmy na Manhattan, serce zaczęło mi walić ze szczęścia.
Prawie zapomniałem! Zresztą jeżeli będzie Cię interesować, mogę szczegółowo opowiedzieć, jak wszyscy zgromadziliśmy się tu w ciągu dwudziestu czterech godzin. Dramatopisarze z Europy Wschodniej i Środkowej. Ciekawa rzecz wydarzyła się w drodze do Stanów, tego nie mogę pominąć. Pamiętasz, jak mi ta pracownica JAT-u powiedziała, że „postara się, żebyśmy w Monachium nie spóźnili się na samolot do Nowego Jorku”. No więc uściskaliśmy się wtedy, a Ty mnie pocieszałeś, że „wszystko będzie w porządku, jak tylko opuszczę przestrzeń powietrzną zasranej ojczyzny”. Potem odwróciłeś się i wyszedłeś z samolotu. Zadzwoniłeś do kogoś z komórki, stałeś na zewnątrz. Patrzyłem na Ciebie, dopóki nie przeszedłeś na drugą stronę ulicy i nie zniknąłeś między samochodami na parkingu. I tu zaczyna się moja przygoda. Po pierwsze, do Monachium przylecieliśmy z opóźnieniem. Tamtejsze lotnisko jest duże, ale nie na tyle ogromne, żeby było źle zorganizowane. Jednak do terminalu, z którego odlatywał samolot do Nowego Jorku, nie dało się dojść w pięć minut. Dokładnie tyle czasu mieliśmy my, lecący dalej. Było nas troje. Jeden starszy człowiek z okolic Belgradu, kobieta koło czterdziestki i ja. Widząc, że czas nas goni, zatrzymałem stewardesę JAT-u i pytam: „Jak pani myśli, zdążymy tam za pięć minut?”. „Śpieszcie się, śpieszcie” – powiedziała nieprzytomnie. Tablica z numerem terminalu była widoczna w oddali, ale ten numer był tak malutki, że stało się jasne, że mamy do niego co najmniej trzysta metrów. Już ruszałem biegiem, ale wtedy zatrzymały nas trzy Niemki z obsługi pasażerów. „Teraz nie wolno. Terminal już zamknięty” – powtarzały i już nawiązywały z kimś połączenie radiowe. Stewardesa JAT-u dosłownie zniknęła z hali lotniska. Starszy człowiek, kobieta i ja patrzyliśmy na siebie bezradnie. A wtedy staruszek zdecydowanie mówi, co ma do powiedzenia: „Po jakiego chuja wysyłają mi bilety, żebym ich odwiedzał, mówiłem grzecznie, że mnie to nie interesuje. Siedziałbym teraz spokojnie w domu, cholerne dzieci i wnuczki…”. Kobieta wyraźnie zaniepokojona przysunęła się do mnie i nawet złapała mnie za rękę. „Pan zna angielski, tak? Świetnie, ja nie mówię ani me, ani be; to co, pomoże nam pan?” – spytała. Po kilku sekundach zjawiło się dwóch policjantów i cała nasza trójka została odprowadzona do komisariatu na lotnisku. Tak, aresztowali nas. Głupi jasnowłosy niemiecki gliniarz kołysał się jak kaczka, idąc za nami, zupełnie jakby trzymał w odbycie zapasową puszkę beck’sa. W komisariacie umieścili nas w pustym pokoju z ławkami, a ten sam „Fritz” patrzył na nas spod drzwi, jakbyśmy byli trzema legwanami. Często pokwikując, głośno i z zadowoleniem rozmawiał z kimś, kogo nie widzieliśmy. Ten głos mógłbym rozpoznać już z daleka. Mówił, że trzeba przygotować aparat fotograficzny. Staruszek siedział na ławce i chciał zapalić papierosa, ale szybko zrezygnował. Palić nie wolno nawet na zewnątrz tego komisariatu, a co dopiero gdy twój wzrok skrzyżuje się ze spojrzeniem bawarskiego policjanta. „Zapytaj ich, czy mogą mnie wypuścić do domu, psia ich mać” – śmiertelnie poważnie poprosił mnie stary. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo właśnie zabrali mnie na robienie zdjęć. Trzy ujęcia, niemieckim aparatem, być może obiektywem Carla Zeissa, bo teraz znów są zjednoczeni, Niemcy! W tamtej chwili powiedziałem coś po niemiecku, powiedzmy: „Dlaczego tu jesteśmy?” lub coś w tym stylu, a wtedy „Fritz” podskoczył, jakby zobaczył kataryniarza z małpą na ramieniu. Zawołał „Hansa” i mogłem zrozumieć, jak powtarza: „Ten mówi po niemiecku”. Jest coś nie do zniesienia w tym, że zatrzymuje cię niemiecki policjant, pomyślałem. Po pierwsze, naprawdę nie było dla mnie jasne, dlaczego musieliśmy zostać sfotografowani, w dodatku w policyjnych pomieszczeniach, po drugie – słuchać, jak ci Niemiec rozkazuje, nie jest ani odrobinę przyjemne. „Tak, znam niemiecki, uczyłem się w szkole” – odpowiedziałem. Nie znam go wystarczająco dobrze, więc nie mogłem szybko zapytać: „Czy tym wszystkim Żydom, z których zdecydowana większość znała niemiecki, ta znajomość w czymś wtedy pomogła?”. A chciałem. Potem sfotografowali kobietę, a na końcu starego, który tak zauważalnie pogrążył się w złym humorze, że pomyślałem, iż zabierze któremuś z policjantów pistolet i pozabija nas wszystkich. Wzięli od nas po dwadzieścia euro. A potem każde dostało naklejkę do paszportu i wyjaśniono nam, że już nie jesteśmy nielegalnymi imigrantami i mamy niemieckie wizy tranzytowe. Do kolejnego samolotu możemy spokojnie narzekać w poczekalni. I tak właśnie było.
Zgodnie z wszelkimi regułami dobrze skomponowanego eposu piękno wkrótce zastąpiło brzydotę. Zaczęli przepraszać. W ciągu niespełna pół godziny byłem w samolocie do Frankfurtu, skąd zostanie zorganizowany najszybszy transfer w kierunku Nowego Jorku. Co więcej, już nie siedziałem, ale leżałem w business class. Zadośćuczynienie Lufthansy było całkowite. Za jedyne dwadzieścia euro, te, które skończyły w rękach germańskich glin, co w każdym razie wynosi znacznie mniej niż różnica w cenie biletu klasy ekonomicznej i biznesowej, wylegiwałem się, miałem kocyk, a w rękach pilot do zmiany kanałów wideo. Dobrze się przyjrzałem biletowi lotniczemu, którym zastąpiono mój, teraz już całkiem bezużyteczny. Powiedzmy, że był wystawiony jakiejś lub jakiemuś Ramajani Upaniszadi, tyle złapałem. Zamiast jakiegoś Hindusa czy Hinduski moje słowiańskie barbarzyńskie cielsko, mój scytyjski korpus rozciągał się wzdłuż rozłożonego wygodnego fotela. W odtwarzaczu znalazłem kanał z muzyką klasyczną i rozkoszowałem się Adagio for Strings Samuela Barbera. Co za rozmach! Animowana projekcja naszego samolotu, który podąża trasą nad Atlantykiem, jaśniała na ekranie wieloma barwami. Patrzyłem i czekałem, żeby złapać moment, gdy mały pojazd powietrzny się przesunie. Okropne zajęcie. Kiedy nadszedł czas posiłku, zostałem zapytany, czy wolę ofertę europejską czy azjatycką. Co zamówiłby Orwell?! Prawdopodobnie słodką fasolę i tosty francuskie. Poza wszystkim zachwycał mnie kocyk. Skuliłem się pod nim i próbowałem zasnąć. Nie wychodziło. Pytałem samego siebie wtedy i teraz też pytam, bracie, czym sobie na to zasłużyłem. Kto wybrał właśnie mnie, żebym z Serbii przyjechał tutaj? Dlaczego? Nigdy o to nie prosiłem. Nie jestem nawet pewien, czy zasługuję. Wszystko jest takie tajemnicze i takie niezobowiązujące jednocześnie. Nie towarzyszyła mi żadna delegacja. Powiedzmy, artystów dramatycznych albo twórców dramatów. Nie przekazuję niczyich wiadomości, nie wykonuję żadnego zadania dla wspólnego dobra. O tym tutaj mało kto wie tam, skąd przyjechałem. Oficjalnie nikt mnie nie odprowadził poza Tobą. Dziękuję Ci, zawsze.
Spróbuję trochę pospać. Piszę do Ciebie z małego pokoju. Stoją w nim dwa komputery i jest poświęcony pamięci młodego dramatopisarza, który zbyt wcześnie opuścił ten świat. Jego rodzice sfinansowali urządzenie małego studia, które zostanie nazwane jego imieniem. W ciągu dnia jest tu tłok, ale teraz, w środku nocy, nie ma nikogo i ci, którzy są zakwaterowani w budynku instytutu, już dawno śpią. Stąd będę do Ciebie pisywał w ciągu tych trzech tygodni.
Denerwuje mnie, że odmawiasz zainstalowania Skype’a, moglibyśmy wtedy słyszeć się i rozmawiać do woli. Do Gordany odzywałem się telefonicznie. Jest bardzo szczęśliwa z mojego powodu. Mówi, żebym się rozejrzał, czy jest sposób, aby tu zostać, wydaje jej się, że to dla mnie duża szansa. Powiedziałbym, że poza tym jest trochę smutna. Czy wy dwoje słyszycie się czasami? Może jest coś, czym nie chce mnie obarczać? Proszę Cię, sprawdź i porozmawiaj z nią. Dzwoniłem też do rodziców. Daddy brzmiał OK, choć lekko zmęczony. Proponuje, żebym znalazł tu jakąś dziewczynę, klasyka. Mama jest przepracowana, tyle zrozumiałem. Nie mówiła mi o decyzji emerytalnej, to ją prawdopodobnie boli. Jak Ty to widzisz? Kurde, przypomniało mi się. Chodzi mi o to, że nie mogę znaleźć odpowiedzi na pytanie, czy zasłużyłem na to, że jakieś amerykańskie stowarzyszenie dramatopisarzy zaprasza mnie, żebym przez trzy tygodnie na jego koszt wałęsał się po centrum świata. Sam sobie nie wydaję się wystarczająco dobry na coś takiego. Tego nie doświadczył ani nasz stryj, ani Ty. Dla mnie tata i on są bohaterami, Ty też jesteś bohaterem. Gordana jest najjaśniejszą duszą, a proszę, od dziesięciu lat żyje w wynajętym mieszkaniu, dojeżdża do pracy w jakiejś dziurze, poniżające.
Wybacz mi takie zakończenie, a teraz naprawdę idę spać, bo już świta.
Napisz, co mam Ci kupić. Robię listę.
Ściskam Twoją dłoń i kocham Cię.
Twój brat
Vukašin, owoc żywota tej samej matki!
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVII
XVIII
XIX
XX
XXI
XXII
XXIII
XXIV
XXV
XXVI