Boso po tłuczonym szkle - Skácel Jan - ebook + książka

Boso po tłuczonym szkle ebook

Skácel Jan

0,0
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jan Skácel jest jednym z największych dwudziestowiecznych poetów języka czeskiego. Wielu uważa wręcz, że największym i stwierdzenie to nie jest wcale tak kontrowersyjne, jak mogłoby się zdawać (na tych beztlenowych wysokościach, na których przebywa z dwoma czy trzema konkurentami do tego miana, trudno o jakieś jednoznaczne hierarchie). Szczególnie: jak mogłoby się zdawać w Polsce, gdzie jest z pewnością najmniej znanym spośród gigantów czeskiej poezji. Niejaka w tym wina samego Skácela, bo jego poezja sprawia wyjątkowe problemy przekładowe. Co gorsza, jego największe poetyckie osiągnięcie jest jednocześnie tym najintensywniej nieprzekładalnym. Idzie o jego czterowiersze, które brneński poeta tworzył w najmroczniejszym czasie przymusowego milczenia – dzięki czechosłowackiemu reżimowi komunistycznemu trwał on ponad dekadę. Ponad 220 krótkich wierszy zebranych w trzy cykle było ostatecznym aktem wolności poety, któremu zakazano drukować – tworzył więc wiersze, które mogły się obejść bez medium druku, które każdy mógł (w dowolnej liczbie) spamiętać. Arcydzieła mnemotechniki, cudeńka poetyckiej techniki, bezczelnie frywolne kąpiele w źródłach czeszczyzny i brawurowe zejścia w głębiny jej etymologii – tym są Skácelowe czterowiersze, o których Milan Kundera w najsłynniejszej bodaj reklamie tej poezji pisał, że najściślej wiążą go z językiem czeskim, czyniąc go dlań drogim i niezastąpionym. Skácel urodził się równo sto jeden lat temu i zdaje się, że to może dobry (i najwyższy!) czas, by – mimo całej świadomości ryzyka – podjąć próbę ich spolszczenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 40

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



redaktor serii

Paweł Orzeł

konsultacja liryczna

Marcin Sendecki

korekta

Michał Trusewicz

projekt okładki

Barbara Bugalska

© Copyright for the Polish edition

by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2023

© The Estate of Jan Skácel c/o Aura-Pont s.r.o., Prague, Czech Republic

© Copyright for the Polish translation

by Michał Tabaczyński

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00–372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa www.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

ISBN 978-83-8196-559-0

CZTEROWIERSZ

Śnieg sypie tu ciągle od nowa

rój białych pszczół się stale mrowi

konia ogłuszyła podkowa

zapomniał o księżycu słowik

SKAZA BRZOSKWINI

1

błędny wielbłąd który błądzi

tam gdzie tak brakuje jabłoni

wielbłądziątku szuka pragnienia

jedwabny łeb do ziemi kłoni

2

rozbrzmiewa zapach choruje róża

na sianie usnął wiatr zmęczony

a mały księżyc jak słoniątko

po niebie biegnie ze złej strony

3

szop to niedźwiadek pracz

co prać przestał a my sami

wiemy tak mało       bez wiatraków wiatr

nie miałby przewagi nad pszczołami

4

wiewiórka        to dla niej gęstwina

ciułała orzeszki przez całe lato by

miała co jeść zimą         tą porą gdy

głód się na swoje szczyty wspina

5

taka to prawda       po kolana

w glinie       nie drgnie nawet

chałupa z nędzy zbudowana

i łabędzie gardła niełaskawe

6

poeci wroni i zieloni

pytają za nas gdzie leży wina

i sen ich morzy poranionych

na twardym łożu z dzikiego wina

7

struś nielot biega na dwóch nogach

a skąd wziąć jakąś krę na saharze

tu raczej prosto wiedzie droga

aż korytarz na dwór się ukaże

8

świetliki        mają swe latarenki

i krzesiwka        i gdy już się ściemnia

krzeszą iskierki       i nam świecą

bo często ma nas       w posiadaniu ciemnia

9

w nęcącej dali stada koni

jest już tak dawno         wiatr złu głowę

do ziemi zgina          znalazł w trawie

to chrome żelastwo        podkowę

10

jest cisza       ptak jest      supeł w gardle

i potem śpiew           i zaciska się węzeł

i kiełek z ziarnka ku słońcu kluczy

i jest klucz który zamknął bramy więzień

11

słoń kiedy płacze wylewa łzę

wielką jak staw        po nim sunie sznur

tak zasmuconych wodnych kurek

i czarnoszyi żałobnie nur

12

od rana na polach brzmi pójdźcieżąć1

potem opada zmrok         tak ogłusza

przepiórka jak ten mały srebrnik

który judasz skosił za jezusa

13

gdy z owieczkami pasą się wilki

dopiero wola twa panie wznika

w obcej ziemi żył ten smutny umarły

nieszczęsny łepek jeżyka

14

nie wiemy      nie wiesz      nikt naprawdę nie wie

nie ma dokąd            nie ma już kiedy wcale

za tobą postępuje eurydyka

i nie oglądaj się za siebie         no dalej

15

i człowiek       za nim głód wzrosły

chodzi i za ramię chwyta

niech cię broni by go o imię pytać

niech cię broni by wołać z zarośli

16

dokoła okrągłego stołu

w domostwie gdzie już nikt nie mieszka

do śmierci posiedzą pospołu

bez okien słów i bez krzesła

17

wszystko skończone a wszystkiego wciąż w bród

jak wtedy w raju       znów sobie drwi

z kochanków wąż        zimny i niemy

i zhańbiony słowem o krwi

18

ludzie dla tej ciszy ślub biorą

którą tylko we dwoje się słyszy

inaczej nie udźwigną tej ciszy

inaczej ta cisza ich pokona

19

przez złamane ucho igły przepadłej

w stogu siana dziecięcy wyłowi słuch

grasującego podpalacza         a później lęk

tu w kryjówce w tym mysim lęgowisku

20

ten mrok do czego innego przynależy

za polem karnym białe słupki a ja nie wiem

skąd we mnie rzewność którą miewa tylko współczucie

i zimowa zmowa nocy ze śniegiem

21

morze pachnie sianem

to budzi zdumienie

drogi amundsenie

kiedy pan powróci

22

na awersie wybity obraz dziewicy

odpłacającej państwowe utrapienia

ona wie że chłopcy w kieszeniach ją noszą

w bliskości wylękłego przyrodzenia

23

w powietrze jak popiół polatują ptaki

a zrzucone jarzmo leży w poprzek asfaltowej drogi

twoje jest wieczne         i przesadnie ciężkie

ty ślepiec krok nad nim robisz

24

twoją schedą po ojcu jest wszystek śnieg

po matce liście         niepokój i strach

i w zaniedbanych sadach miarowa cisza

i pustka gnieżdżąca się w rosochatych pniach

25

andyjskiego jaru skał białych złom

i w tej kotlince bielą się lamy

i biały fortepian zgruchotany

i wówczas weń uderza grom

26

my żebracy tak mało chcemy

starczy że ktoś nam słowo poda

oczywiste jak czysta woda

a w ciepłe kraje odejdziemy

27

wszystkie te rany które odniosły domy

w sąsiedztwie bzów chciałoby się opatrzyć ich mury

noc jest ciemna         podwórka pachną akacją

czas jak szczur wygryza w tynku dziury

28

zabili noc i wyłupali

skryte w kamieniach serce mroku

rana dotrwały tylko gwiazdy

nadgniłki nieba dla bidoków

29

wzleciał wysoko       wtem skrzydła złożył

do piersi z klaskiem          znam ten przypadek

że w nurkowym locie następowała

przemiana gołębia w upadek

30

noc zjechała z brzegu jak wydra

na ślizgawce         strach zanurkował

nieopierzone pisklęta śnią

sen o łasicach i sowach

31

tak nieprzerwanie opada listowie

i z wiatrem trawa się układa niestrudzenie

a dzień jest jak łza           przejrzysty i czysty

listowie nie przestaje opadać na ziemię

32

zwieńczony dzień się chyli

nad wodą a końskie głowy

zżarł zmrok          kwitnąc czarna róża

roztacza zapach żywiołowy

33

baranek z poderżniętym gardłem

kto mu na ranę sypnął

różową sól       kto bił w lipowy dzwon

by dzwonił melodią czystą

34

poza własny lęk         tam gdzie to niesłychane

tam dokąd inni nie dojdą           gdzie skrzydlate

byki szczają w piach          i tam gdzie przez ulicę

uda się przeprowadzić własną ślepotę

35

znowuśmy oniemieli        obtłuczona

kolebka mowy jest niezgłębiona

a kto teraz otrze się o ciszę

na darmo ją rozkołysze

36

antylopowiec o tej chwili

wprost opowie         nawet bogowie

powiedzieć nie potrafią tego

co antylopowiec wprost powie

37