Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowe, wyjątkowe, najbliższe oryginałowi tłumaczenie Boskiej Komedii Dantego.
Relacja z najbardziej śmiałej i bogatej podróży w dziejach ludzkości – wędrówki po zaświatach.
Polscy czytelnicy mają do dyspozycji wiele tłumaczeń tego dzieła – pięknych, poetycko porywających, ale pokazujących wyłącznie w przybliżeniu to, co dla samego Dantego-poety było nie mniej ważne od poetyckości: to, co zobaczył, poznał, usłyszał, przeżył w zaświatach Dante-wędrowiec, bohater własnego poematu.
Dante – zdaniem tłumacza – nigdzie nie napisał, że świat, o którym opowiada, był snem, czy przestrzenią wyobraźni. Autor Boskiej Komedii w niemal każdym wersie zaświadcza, że nie jest fantastą, lecz świadkiem, obserwatorem, reporterem. I jeśli wierzyć tej perspektywie, w 1321, roku śmierci Dantego, w którym ukończył dzieło, ludzie żyjący na ziemi dostali od niego jedyne w historii świadectwo wędrówki przez całe zaświaty, od początku do końca.
Jedyny taki przekład Boskiej Komedii, w którym nie są ważne piękne gładkie rymy, lecz sensy i szczegóły znaczące dla „reporterskiej wędrówki Dantego”.
Wydanie wzbogacone jest fotografiami Jacka Poremby.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 548
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Piekło
PIEŚŃ I
W połowie wędrówki naszego życia
znalazłem się w ciemnej dziczy,
bo prosta droga była zgubiona.
Ach, jak ciężką rzeczą jest mówić, jaka była
ta dzicz dzika i surowa, i mocna,
która w myśli odnawia strach!
Tak jest gorzka, że niewiele bardziej jest śmierć,
lecz żeby mówić o dobru, które ja tam znalazłem,
opowiem o innych rzeczach, które ja tam dostrzegłem.
Ja nie umiem dobrze odtworzyć, jak ja tam wszedłem:
tak byłem zaspany w tamtej chwili,
kiedy porzuciłem dobrą drogę.
Lecz po tym jak ja dotarłem do stóp wzgórza,
tam gdzie kończyła się ta dolina,
która przeszyła mi serce strachem,
spojrzałem wysoko i zobaczyłem jego barki,
okryte już promieniami planety,
która wszystkich prowadzi prosto po każdej ścieżce.
Wtedy uspokoił się trochę strach,
który trwał mi w jeziorze serca
przez noc, którą spędziłem na takiej udręce.
I jak ten, kto z ciężkim oddechem,
wyszedłszy z morza na brzeg,
odwraca się ku groźnej wodzie i patrzy,
tak mój duch, który jeszcze uciekał,
odwrócił się wstecz, by znów spojrzeć na przesmyk,
co dotychczas nie przepuścił żywego człowieka.
Kiedy dałem nieco wypocząć zmęczonemu ciału,
podjąłem wędrówkę po pustym wzniesieniu,
tak że stopa, co wspiera, była zawsze niżej.
I oto, prawie na początku zbocza,
ryś zwinny i bardzo prędki,
który był pokryty cętkowaną skórą,
i nie uciekał mi sprzed oblicza,
a wręcz tak mi przeszkadzał w wędrówce,
że byłem zwrócony nieraz do powrotu.
Czas był to początku poranka,
a słońce wspinało się z tymi gwiazdami,
które z nim były, kiedy miłość Boża
po raz pierwszy ruszyła te piękne rzeczy,
tak więc dobrej nadziei były mi przyczyną
co do tej bestii o plamistej skórze
godzina czasu i słodka pora,
ale nie tak, by mnie nie przestraszył
widok lwa, który się pojawił.
Zdawało się, że on idzie na mnie
ze wzniesioną głową i ze wściekłym głodem,
aż wydawało się, że drży od niego powietrze.
I wilczyca, która wszystkich pożądań
wydawała się pełna w swoim wychudzeniu,
i wielu już ludzi wpędziła w kłopoty,
ona tak bardzo wprawiła mnie w odrętwienie
grozą, która biła z jej wzroku,
że straciłem nadzieję na wierzchołek.
I jaki jest ten, który chętnie zyskuje,
aż czas przychodzi, co każe mu przegrać,
i we wszystkich swoich myślach żali się i smuci,
takim mnie zrobiła bestia bez wytchnienia,
która idąc mi naprzeciw, stopniowo
spychała mnie tam, gdzie milczy słońce.
Kiedy ja spadałem do niskiego miejsca,
przed oczami zjawił mi się
ktoś, kto przez długie milczenie wydawał się nikły.
Kiedy zobaczyłem go na wielkim pustkowiu,
„Miserere nade mną – krzyknąłem do niego. –
Kimkolwiek jesteś, czy cieniem, czy prawdziwym człowiekiem!”.
Odpowiedział mi: „Nie człowiekiem, człowiekiem już byłem,
a moi rodzice byli Lombardczykami,
mantuańczykami z pochodzenia oboje.
Urodziłem się sub Julio, chociaż było późno,
i mieszkałem w Rzymie za dobrego Augusta,
w czasach bogów fałszywych i kłamliwych.
Poetą byłem i śpiewałem o tym prawym
synku Anchizesa, który przybył z Troi,
po tym jak pyszny Ilion został spalony.
Lecz ty dlaczego wracasz do takiego kłopotu?
Dlaczego nie wchodzisz na rozkoszną górę,
która jest początkiem i przyczyną wszelkiej radości?”.
„Więc ty jesteś ten Wirgiliusz i to źródło,
które roztaczasz tak szeroką rzekę mowy? –
ja mu odparłem z zawstydzonym czołem. –
O innych poetów zaszczycie i blasku,
niech przemówi za mną długa nauka i wielka miłość,
które kazały mi szukać twojej księgi.
Ty jesteś moim mistrzem i moim autorem,
ty jesteś jedynym, od którego wziąłem
piękny styl, który przyniósł mi zaszczyt.
Spójrz na bestię, przez którą zawróciłem,
obroń mnie przed nią, sławny mędrcze,
bo ona sprawia, że drżą mi żyły i przeguby”.
„Trzeba ci podjąć inną podróż –
odpowiedział, widząc moje łzy –
jeśli chcesz uciec z tego dzikiego miejsca.
Bo ta bestia, przez którą krzyczysz,
nie pozwala innym przejść po swojej drodze,
lecz tak przeszkadza im, że ich zabija,
a ma naturę tak złośliwą i próżną,
że nigdy nie syci pożądliwej chuci,
i po posiłku jest bardziej głodna niż przedtem.
Wiele jest zwierząt, z którymi się parzy,
i jeszcze więcej ich będzie, aż chart
nadejdzie, który zada jej śmierć w bólu.
On nie będzie się żywił ziemią ani cyną,
lecz wiedzą, miłością i cnotą,
a jego ojczyzna będzie między feltro a feltro.
On będzie wybawieniem tej pokornej Italii,
za którą umarli dziewica Kamila,
Eurial i Turnus, i Nizos, od ran.
On będzie ścigał ją po każdym mieście,
aż znów ją zapędzi do piekła,
tam, skąd wypuściła ją pierwsza nienawiść.
Przez co dla twojego dobra ja myślę i radzę,
byś szedł za mną, a ja będę twoim przewodnikiem
i poprowadzę cię stąd przez odwieczne miejsce,
gdzie usłyszysz rozpaczliwe wrzaski,
zobaczysz cierpiące starożytne duchy,
z których każdy woła o drugą śmierć;
i zobaczysz tych, którzy zadowoleni są
w ogniu, bo mają nadzieję, że dołączą
kiedyś do zbawionych ludzi,
do których później jeśli ty zechcesz wstąpić,
przyjdzie dusza godniejsza ode mnie –
odchodząc, z nią ciebie zostawię,
ponieważ ten cesarz, który rządzi hen w górze,
jako że byłem w sprzeczności z jego prawem,
nie chce, żeby był dla mnie wstęp do jego miasta.
We wszystkich częściach włada, a tam rządzi,
tam jest jego miasto i wysoki tron.
Ach, szczęśliwy ten, którego tam wybierze!”
A ja do niego: „Poeto, ja ciebie znów proszę,
przez tego Boga, którego nie znałeś,
bym uciekł od tego zła i gorszego,
byś zaprowadził mnie tam, o czym teraz mówiłeś,
tak bym zobaczył bramę Świętego Piotra
i tych, o których mówisz, że tak są smutni”.
Wtedy ruszył, a ja poszedłem za nim.
PIEŚŃ II
Dzień odchodził i ciemne powietrze
odrywało zwierzęta, które są na ziemi,
od ich trudów, i tylko ja jeden
szykowałem się do podjęcia wojny
tak wędrówki, jak współczucia,
którą odtworzy umysł, co nie błądzi.
O muzy, o wzniosły umyśle, teraz mi pomóżcie;
rozumie, który zapisałeś to, co ja zobaczyłem,
tutaj objawi się twoja godność.
Zacząłem: „Poeto, który mnie prowadzisz,
wejrzyj w moją cnotę, czy jest ona silna,
zanim mnie wystawisz na wysoką wędrówkę.
Mówisz, że ojciec Sylwiusza,
doczesny jeszcze, do nieśmiertelnego
wieku poszedł, i był tam zmysłowo.
Jeżeli jednak nieprzyjaciel wszelkiego zła
był mu przychylny, myśląc o wzniosłym skutku,
który miał zrodzić się z niego, którym był i był jakim,
rozumnemu człowiekowi nie wydaje się to niesłuszne,
bo on był życiodajnego Rzymu i jego cesarstwa
ojcem wybrany w niebie empireum:
który i które, chcąc powiedzieć prawdę,
zostały ustanowione jako święte miejsce,
gdzie zasiada następca wielkiego Piotra.
W tej wędrówce, za którą ty oddajesz mu chwałę,
poznał rzeczy, które były przyczyną
jego zwycięstwa i papieskiego płaszcza.
Poszedł tam potem, Naczynie wybrane,
by przynieść stamtąd wsparcie dla tej wiary,
która jest początkiem drogi zbawienia.
Lecz czemu mnie tam iść? Lub kto to dopuszcza?
Ja nie Eneasz, ja nie Paweł jestem;
mnie godnym tego ani ja, ani nikt inny nie widzi.
Dlatego jeśli poddaję się tej wędrówce,
obawiam się, czy to wędrowanie nie jest szalone.
Jesteś mądry, rozumiesz więcej, niż ja wypowiadam”.
I jaki jest ten, co już nie chce tego, czego chciał,
i przez nowe myśli zmienia zamiar,
aż od rozpoczęcia cały się odrywa,
taki ja się stałem na tym ciemnym zboczu,
bo w myślach wypaliłem dzieło,
które na początku było tak ochocze.
„Jeżeli dobrze zrozumiałem twoje słowo –
odpowiedział ten cień czcigodnego –
twoja dusza jest rażona tchórzostwem,
które częstokroć przeszkadza człowiekowi,
tak że od zaszczytnego dzieła go odciąga,
jak przywidzenie zwierzynę, kiedy się ściemnia.
Abyś uwolnił się od tego lęku,
powiem ci, dlaczego ja przyszedłem i czego się dowiedziałem
w pierwszej chwili, kiedy się tobą przejąłem.
Ja byłem wśród tych, którzy są zawieszeni,
i wezwała mnie pani błogosławiona i piękna,
tak że poprosiłem ją, by rozkazywała.
Oczy lśniły jej bardziej niż gwiazda
i odezwała się do mnie delikatnie i cicho,
anielskim głosem, w swojej mowie:
«O mantuańska duszo uprzejma,
której sława wciąż trwa na świecie
i przetrwa tak długo jak świat,
mój przyjaciel, i to nie przygodny,
na pustynnym zboczu jest wstrzymywany
tak bardzo w wędrówce, że ze strachu zawrócił
i boję się, czy nie jest już tak zgubiony,
że ja za późno wstałam do pomocy
jak na to, co o nim usłyszałam w niebie.
Teraz ruszaj i twoim kunsztownym słowem
i tym, co jest konieczne dla jego ocalenia,
pomóż mu tak, żebym ja była tym pocieszona.
Ja jestem Beatrice, co ciebie posyłam;
przybywam z miejsca, gdzie pragnę wrócić;
posłała mnie miłość, która każe mi mówić.
Kiedy stanę przed moim panem,
będę mu ciebie często zachwalała».
Wtedy zamilkła, a potem ja zacząłem:
«O pani cnotliwa, jedyna, dla której
gatunek ludzki przekracza wszelką treść
tego nieba, które ma najmniejsze kręgi,
tak cieszy mnie twój rozkaz,
że gdybym już go spełnił, to i tak za późno;
nie trzeba ci nic więcej, niż odsłonić mi swoje pragnienie.
Lecz podaj mi przyczynę, że się nie wahasz
zstąpić tutaj w dół, do tego wnętrza,
z rozległego miejsca, gdzie pożądasz wrócić».
«Skoro chcesz to wiedzieć do głębi,
powiem ci krótko – odrzekła mi –
dlaczego nie obawiam się przyjść tutaj, do środka.
Bać się trzeba tylko tych rzeczy,
które mają moc wyrządzać zło innym,
innych nie, bo nie są straszne.
Ja jestem zrobiona przez Boga, z jego łaski, taką,
że wasza nędza mnie nie dotyka
i nie szkodzi mi płomień tego pożaru.
Jest w niebie pani uprzejma, która martwi się
tą przeszkodą, do której ciebie posyłam,
tak bardzo, że twarde prawo łamie tam w górze.
Ona wezwała do siebie Łucję
i powiedziała: ‘Teraz potrzebuje twój czciciel
ciebie, i ja go tobie powierzam’.
Łucja, wróg wszelkiego okrucieństwa,
wyruszyła i przybyła do miejsca, w którym byłam ja,
co siedziałam z pradawną Rachelą.
Powiedziała: ‘Beatrice, prawdziwa pochwało Boga,
dlaczego nie pomagasz temu, który kochał cię tak,
że wyszedł dla ciebie z pospolitej gromady?
Czy ty nie słyszysz skargi jego płaczu,
nie widzisz ty śmierci, która z nim walczy
na rzece, nad którą morze nie ma przewagi?’.
Na świecie nigdy nie było osób, które tak szybko
robią coś dla siebie, lub żeby uniknąć własnej szkody,
jak ja, po tak wyrażonych słowach,
zstąpiłam tu z mojej błogosławionej siedziby,
ufając twojej szlachetnej mowie,
która przynosi zaszczyt tobie i tym, którzy ją słyszeli».
Po tym jak mi to wyłożyła,
odwróciła oczy lśniące od łez,
czym sprawiła, że szybciej przyszedłem.
I przybyłem do ciebie, tak jak ona chciała:
zabrałem cię sprzed tej bestii,
która odcięła ci krótką drogę na piękną górę.
Więc: co jest? czemu, czemu stoisz,
czemu takie tchórzostwo gościsz w sercu,
czemu nie masz żaru i ufności,
choć trzy takie błogosławione kobiety
troszczą się o ciebie na niebiańskim dworze,
a moja mowa wróży ci takie dobro?”
Jak kwiatki przez nocny mróz
pochylone i zamknięte, kiedy rozjaśni je słońce,
prostują się całe, otwarte na swojej łodydze,
taki ja się stałem w mojej nadwyrężonej cnocie
i taki dobry żar nabiegł mi do serca,
że ja przemówiłem jak szczera osoba:
„Ach, miłosierna ta, co mi pomogła!
I ty uprzejmy, co posłuchałeś szybko
prawdziwych słów, które tobie podała!
Ty serce przysposobiłeś mi pragnieniem
wędrówki twoimi słowami tak,
że ja wróciłem do pierwszego zamiaru.
Teraz idź, bo u obu nas jest jedna wola:
ty przewodnikiem, ty panem i ty mistrzem”.
Tak mu powiedziałem, a kiedy ruszył,
wszedłem na drogę stromą i dziką.
PIEŚŃ III
„Przeze mnie się idzie do bolesnego miasta,
przeze mnie się idzie do wiecznego bólu,
przeze mnie się idzie między zgubionych ludzi.
Sprawiedliwość poruszyła moim wzniosłym twórcą,
zrobiła mnie Boża moc,
najwyższa mądrość i pierwsza miłość.
Przede mną nie było rzeczy stworzonych,
prócz tych, co wieczne, i ja trwam wieczna.
Porzućcie każdą nadzieję wy, którzy wchodzicie”.
Te słowa ciemnej barwy
ujrzałem napisane na szczycie bramy,
na co ja: „Mistrzu, ich sens jest dla mnie trudny”.
A on rzekł do mnie, jak domyślna osoba:
„Tutaj trzeba porzucić każde wahanie,
trzeba, by umarł tu każdy lęk.
My przyszliśmy do miejsca, gdzie ja ci mówiłem,
że zobaczysz obolałych ludzi,
którzy stracili dobro rozumu”.
I kiedy swoją dłoń złożył w mojej,
z radosną twarzą, czym się pocieszyłem,
wprowadził mnie w sekretne rzeczy.
Tutaj westchnienia, płacze i głośne wycia
rozbrzmiewały w powietrzu bez gwiazd,
przez co na początku płakałem.
Różne języki, potworne wymowy,
wyrazy bólu, akcenty gniewu,
głosy mocne i nikłe, a z nimi bicie dłoni,
tworzyły zgiełk, który wiruje
zawsze w tej ciemnej aurze bez czasu,
jak piasek, kiedy tchnie wicher.
A ja, który miałem głowę opasaną przerażeniem,
powiedziałem: „Mistrzu, czym jest to, co słyszę?
I co to są za ludzie, którzy jawią się tak pokonani w bólu?”.
A on do mnie: „Tę nędzną postać
przyjmują smutne dusze tych,
którzy żyli bez hańby i bez chwały.
Zmieszane są z tym złym chórem
aniołów, które nie były ani zbuntowane,
ani wierne Bogu, lecz były dla siebie.
Wypędzają je nieba, by nie być mniej piękne,
i nie przyjmuje ich głębokie piekło,
ponieważ żadnej z nich chwały nie mieliby potępieni”.
A ja: „Mistrzu, co jest na tyle ciężkie
dla nich, że każe im tak głośno się skarżyć?”.
Odrzekł: „Powiem ci bardzo krótko.
Oni nie mają nadziei na śmierć,
a ich ślepe życie jest tak niskie,
że są zawistni o każdy inny los.
Świat nie przepuszcza o nich sławy,
miłosierdzie i sprawiedliwość nimi gardzą,
nie rozmawiajmy o nich, tylko patrz i idź”.
A ja, co patrzyłem, ujrzałem proporzec,
który wkoło biegł tak prędko,
że wydawał mi się niechętny każdemu postojowi,
a za nim szła tak długa ciżba
ludzi, że ja bym nie uwierzył,
iż śmierć tak wielu zniszczyła.
Po tym jak tam nie rozpoznałem nikogo,
ujrzałem i poznałem cień tego,
który z tchórzostwa dokonał wielkiej odmowy.
Od razu zrozumiałem i nabrałem pewności,
że była to sekta tchórzy
niemiłych Bogu i jego wrogom.
Ci nieszczęśni, którzy nigdy nie byli żywi,
byli nadzy i bardzo ponaglani
przez muszyska i osy, które tam były.
One siekały im twarze krwią,
która, zmieszana ze łzami, u ich stóp
była zbierana przez dokuczliwe robaki.
A kiedy przypatrywałem się dalej,
ujrzałem ludy na brzegu wielkiej rzeki,
przez co powiedziałem: „Mistrzu, teraz pozwól mi,
bym dowiedział się, kim są i jaka reguła
sprawia, że wydają się tak gotowe do przeprawy,
jak widzę przez nikłe światło”.
A on do mnie: „Te rzeczy będą ci znane,
kiedy my wstrzymamy nasze kroki
na smutnym brzegu Acheronu”.
Wówczas, z oczami zawstydzonymi i spuszczonymi,
bojąc się, że moja mowa jest dla niego drażniąca,
aż do rzeki powstrzymałem się od mówienia.
I oto ku nam nadciąga łodzią
starzec, biały od starego zarostu,
krzycząc: „Biada wam, dusze nikczemne!
Nie miejcie nadziei ujrzeć kiedyś niebo.
Ja przybywam, żeby was zabrać na drugi brzeg,
do wiecznych ciemności, na upał i mróz.
A ty, który tam jesteś, żywy duchu,
odłącz się od tych, którzy umarli”.
Lecz kiedy zobaczył, że się nie odłączam,
powiedział: „Inną drogą, przez inne porty
dotrzesz do brzegu, żeby przejść, nie tędy:
powinna zabrać ciebie lżejsza łódka”.
A książę do niego: „Charonie, nie złość się:
tak chce się tam, gdzie się może
to, czego się chce, i więcej nie pytaj”.
Wówczas ucichły wełniste policzki
wioślarzowi z sinego bagna,
który wokół oczu miał ogniste kręgi.
Ale te dusze, które były zmęczone i nagie,
zmieniły barwę i szczęknęły zębami,
kiedy tylko usłyszały okrutne słowa.
Przeklinały Boga i własnych rodziców,
ludzki gatunek i miejsce, i czas, i nasienie
ich poczęcia i ich narodzin.
Potem cofnęły się wszystkie razem,
głośno płacząc, na przeklęty brzeg,
który czeka na każdego człowieka, co nie boi się Boga.
Charon demon, o oczach jak żagwie,
dając im znaki, wszystkie je gromadzi,
bije wiosłem każdego, kto przysiada.
Jak jesienią opadają liście
jeden obok drugiego, aż gałąź
widzi na ziemi całe swoje zwłoki,
podobnie złe nasienie Adama
rzuca się z tego brzegu jedno za drugim,
na znaki, jak ptak na wezwanie.
Tak odpływają przez ciemną falę,
a zanim po tamtej stronie wysiądą,
tutaj znowu zbiera się nowy zastęp.
„Synku mój – powiedział uprzejmie mistrz –
ci, którzy umierają w Bożym gniewie,
wszyscy przychodzą tu z każdej krainy
i są gotowi przeprawić się przez rzekę,
bo spina ich Boża sprawiedliwość,
tak że lęk zmienia się w pragnienie.
Tędy nigdy nie przechodzi dobra dusza,
i dlatego jeśli Charon na ciebie narzeka,
możesz już dobrze rozumieć, co znaczy jego mowa”.
Kiedy to skończył, ciemne pole
zadrżało tak mocno, że ze strachu
umysł jeszcze zalewa mnie potem.
Ziemia zapłakana wydała wiatr,
co rozbłysnął karminowym światłem,
które zwalczyło moje wszelkie czucie,
i upadłem jak człowiek, którego chwyta sen.