Raj - Dante Alighieri - ebook

Raj ebook

Dante Alighieri

5,0

Opis

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Dante Alighieri
Raj
tłum. Julian Korsak
Epoka: Średniowiecze Rodzaj: Liryka Gatunek: Poemat alegoryczny

Raj to lektura szkolna.
Ebook Raj zawiera przypisy opracowane specjalnie dla uczennic i uczniów liceum i technikum.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Raj

tłum. Julian Korsak

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

Raj1

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Pieśń I

(Inwokacja. Siódmy poranek. Wzlot ku niebu. Pouczenie o wszechświecie)

Cześć, chwała Tego, który świat porusza, 
Nierówny rzuca blask w kole stworzenia; 
Byłem ja w niebie, gdzie się rozpromienia 
Blask ten najwięcej i widziałem rzeczy, 
Których kto schodzi stamtąd nie powiada2
Bo na to słowa nie ma głos człowieczy. 
Albowiem nasza zbliżając się dusza 
Do najdroższego swej żądzy przedmiotu, 
Tak w nim głęboko i cała zapada, 
Że pamięć traci, nadzieję powrotu, 
Jednak z królestwa świętego zebrany 
Skarbiec piękności w ducha mego cieśni, 
Od dzisiaj będzie treścią mojej pieśni. 
O! W tej ostatniej pracy, Apollinie, 
Zrób ze mnie pełne twej łaski naczynie, 
Takie, by rósł w nim twój laur ukochany. 
Dotąd wierzch jeden Parnasu3, o Febe! 
Starczył mi, teraz dwóch czuję potrzebę, 
Na resztę drogi i trudów wędrowca4. 
Znijdź5 do mnie, niech mnie twój zapał unosi, 
Z jakim hardego członki Marsyjasza6
Rad dobywałeś żywe z ich pokrowca7. 
O boska siło! Gdy mnie rzeczywiście 
Natchniesz do tyla, że pieśń moja z chwałą 
Błogosławionych królestwa wyśpiewa 
Cień, który wrył się w moją duszę całą; 
Ujrzysz, jak przyjdę do stóp twego drzewa, 
Wieńczyć się w jego nieśmiertelne liście, 
Których mnie przedmiot i ty zrobisz godnym. 
Dzisiaj tak rzadko kto się uszczknąć stara 
Laur na poety triumf lub Cezara 
(Błąd i wstyd woli upadłego ducha) — 
Że kiedy duch czyj dziś lauru jest głodnym, 
Penejska gałąź powinna wesoło 
Rozjaśnić bóstwa delfickiego czoło. 
Za małą iskrą wielki płomień bucha; 
Może kto po mnie w potężniejszej mowie 
Wymodli, że mu Apollo odpowie. 
Światło nam schodzi8 oknami różnemi, 
Lecz jeśli ludziom przez to okno błyska, 
Gdzie się w trzy krzyże wiążą cztery kręgi, 
Bieg światła lepszy, wpływ jego potęgi 
Czynniej działając na wosk naszej ziemi, 
Wyraźniej na nim swą pieczęć wyciska. 
Ranek tym oknem schodził tam wysoko, 
A tu był wieczór; tam półkula cała, 
Gdy nasza czarną, jak dzień była biała. 
A obrócona w lewo Beatryce 
Trzymała w słońcu utkwione źrenice9, 
Orle na słońce tak nie patrzy oko. 
Jak drugi promień z pierwszego przez chmurę 
Błyska i znowu podnosi się w górę, 
Z wracającego tęsknotą pielgrzyma; 
Tak jej czyn wchodząc w myśl moją oczyma 
Zapłodził10 czyn mój i oczy jak gońce 
Płodnej w czyn myśli posłałem na słońce. 
Wiele tam możem siłami naszemi, 
Co niepodobnym zdaje się na ziemi; 
Tak działa miejsca dzielność i opieka 
Przeznaczonego na gniazdo człowieka11. 
Długo znieść słońca nie mogła powieka, 
Widziałem tylko jak ognie roznieca, 
Jak war żelaza iskrzący się z pieca. 
I zdało mi się, że od wschodniej strony 
Z dni wielu jeden wielki dzień się zrobił, 
Jakby Bóg niebo drugim słońcem zdobił. 
Gdy Beatrycze oczy promieniste 
Wciąż zatapiała w sfery wiekuiste, 
Wzrok mój padł na nią z wysoka zwrócony, 
A spoglądając na nią, jakby w niebie 
Duch mój utonął, wyszedłem sam z siebie, 
Jak Glaukus, który skosztowawszy ziela, 
W morskiego boga cudownie się wciela12. 
Język słów nie ma, za słabe ich brzmienie, 
Wydać naszego ducha przemienienie; 
Niech więc sam przykład starczy temu gwoli13, 
Komu tak łaska doświadczać pozwoli. 
Czy tylko byłem, jak niegdyś, stworzoną 
Przez ciebie duszą jeszcze niewcieloną? 
Niebios Rządczyni! Ty wiesz, o Miłości! 
Ty, coś mnie wzniosła do ich wysokości. 
O pożądana! Gdy ruch sfer na niebie 
Całą uwagę obrócił na siebie, 
Przez harmoniję14, jaką z nich wywodzisz, 
Tony jej sprzęgasz, wznosisz, to łagodzisz. 
Zdało się, niebo od końca do końca 
Płonęło ogniem od płomienia słońca, 
Że nigdy deszcze lub rzeki gdy wzbiorą, 
Wód swoich w szersze nie zlały jezioro. 
A nowość tonów i światłość niezwykła 
Tak ich badania żądzą mnie paliła, 
Nigdy jej ostrza nie czułem tak żywo! 
Ona, co czytać moją myśl przywykła, 
Chcąc zaspokoić mój umysł wzruszony, 
Nim zapytałem, usta otworzyła 
I tak poczęła: «Rozum twój spaczony 
Wyobrażeniem, które widzi krzywo, 
Robi, że prawdę pojmujesz leniwo: 
Tego nie widzisz, co byś widział jasno, 
Gdybyś mógł z błędu powstać siłą własną. 
Ty już nie jesteś, jak wierzysz, na ziemi; 
Piorun tak szybko nie spada z swej chmury, 
Jak ty tu lecisz, wznosząc się do góry». 
Jeślim z pierwszego ochłonął zwątpienia, 
Ukołysany przez jej dźwięczne słowa, 
Silniej objęła mnie wątpliwość nowa: 
I rzekłem: «Czuję rozkosz wypocznienia15
Po zmordowaniu z wielkiego zdziwienia; 
Teraz podziwiam, skrzydłami jakimi 
Wzbijam się wyżej nad te lekkie ciała16?» 
Ona westchnąwszy, tak na mnie spojrzała 
Jak matka, gdy jej córka oszalała. 
I tak poczęła: «We wszech rzeczy wątku 
Dopatrzysz ślady wyraźne porządku17, 
A ten porządek, jest to forma błoga, 
Która kształtuje świat na obraz Boga. 
Tu wyższe twory18 widzą siły wiecznej 
Obraz widomy, jej cel ostateczny, 
Przez który stał się porządek konieczny. 
Wszystkie istoty w porządkowym składzie 
Przyrodna skłonność wyraźnie odznacza, 
I podług doli, co im los przeznacza, 
Żyją mniej więcej wierni swej zasadzie. 
Tak po tym wielkim istot oceanie, 
Jak i co której radzi skłonność czyja, 
Każda instynktu pełniąc rozkazanie 
Do różnych portów swą łódką przybija; 
Z instynktów jeden masz w ognia iskierce, 
Którą coś ciągnie pod księżyc w podniebie: 
Ten żywszym biciem porusza nam serce, 
Ten ziemię ściska i zbiera ją w siebie. 
Łuk tych instynktów wypuszcza swe groty 
Na bezrozumne i wyższe istoty 
Przez duch i miłość; Ten, co nim tak mierzy, 
Opatrznym światłem niebo wypogadza19
Gdzie pierwsze Rucho jak najchyżej bieży. 
I moc tej struny teraz nas tam niesie, 
Która kieruje lecące z niej strzały, 
Ażeby wszystkie do celu leciały, 
Aby utkwiły w wesołym ich kresie. 
Lecz jako forma często się nie zgadza 
Z myślą wylęgłą ze sztukmistrza ducha, 
Bo na odpowiedź cielesność jest głucha; 
Tak często zbacza z kierunku stworzenie, 
Które choć w taki sposób prowadzone, 
Ma moc na drugą pochylić się stronę; 
Jak widzim ogień spadający z chmury, 
Tak dusza spada, gdy jej popęd z góry 
Ściągną do ziemi fałszywe rozkosze. 
Mniej cię powinno, jak sądzę i wnoszę, 
Dziwić twe ze mną tu wniebowstąpienie, 
Niż gdy spadają na dół z gór strumienie. 
Byłoby dziwniej, gdybyś tam na dole 
Gnuśniał20 w spoczynku, mając wolną wolę, 
Niż gdyby płomień wzbijać się ochoczy 
Zarył się w ziemię jak kret, co ją toczy». 
I potem w niebo podniosła swe oczy. 

Pieśń II

(I. oddział, siedem kół planetowych. Na Księżycu. Koniec pouczenia o wszechświecie (o plamach na Księżycu))

Tłumie, coś płynął słuchać mnie ciekawy21
Łódką w ślad mojej śpiewającej nawy, 
Zawracaj wiosłem w brzegi za pogody, 
Nie tobie za mną żeglować przez morze, 
Tracąc mnie z oczu zabłądziłbyś może. 
Ja płynę dotąd w nieżeglowne wody, 
Żagiel mój tchnienie rozdyma Minerwy22, 
Apollo ster mój, grono Muz dziewięciu 
Gwiazdą niedźwiedzic wzrok żeglarza nęci. 
Ty mała garstko! Co wcześnie bez przerwy 
Po chleb aniołów wyciągałaś szyję, 
Chleb, jakim człowiek tu z dnia na dzień żyje, 
Lecz którym nigdy nie może być sytym23, 
Okręt twój śmiało pod żaglem rozwitym 
W ślad moją bruzdą niech się szybko śliźnie, 
Nim wiatr ją zmiecie na wodnej płaszczyźnie. 
Co zobaczycie, dziwniejszym się wyda 
Niż Argonautom24 zamorska Kolchida, 
Gdzie się dziwili pierwsze wędrowniki, 
Widząc Jazona25, jak w pług wprzęgał byki26. 
Wieczne pragnienie współ z duszą stworzone27. 
W królestwo duchów wejść błogosławione, 
Szybko nas niosło coraz wyżej, wyżej, 
Jak widzim z nieba ziemi obrót chyży. 
A Beatrycze wciąż w górę patrzyła, 
Jam patrzył na nią28; jak złożona strzała 
Na łuku z węzła zrywa się i leci, 
Tak szybko byłem w tym miejscu, gdzie świeci 
Cudowna światłość, której blask uroczy 
Od Beatrycze oderwał me oczy. 
Ona, co w głębi mego serca czyta, 
Zwrócona do mnie, tak piękna, jak miła, 
Ze zwykłym słów swych wdziękiem i urokiem 
«Wznieś wdzięczną duszę do Boga» mówiła: 
«Przez Niego nas tu pierwsza gwiazda wita29». 
Byliśmy, zda się, przykryci obłokiem 
Lśniącym i twardym, grał blasków tysiącem, 
Jak dyjamentu30 szlif rażony słońcem. 
Ta wieczna perła świecąca na niebie 
Blaskiem niezmierzchłym31 przyjęła nas w siebie 
Jak woda, która do swojego łona 
Przyjmuje promień, cała i złączona32. 
Któż pojmie z ludzi, że ja będąc ciałem, 
Drugie sam sobą ciało przenikałem, 
Mający ciała rozciągłość i miarę? 
Jaką czuć w sobie winniśmy tęsknotę, 
Aby oglądać tę arcyistotę, 
W której dopatrzym w zachwyceniu błogim, 
Jak się natura nasza łączy z Bogiem. 
Tam się objawi, w co wierzym przez wiarę, 
I bez dowodu samo cię uderzy, 
Jak pierwsza wiara, w jaką człowiek wierzy. 
Odpowiedziałem: — «Pani! Ile może 
Wdzięcznym być człowiek, dziękuję w pokorze 
Temu, co wzniósł mnie nad padoły ziemne. 
Lecz powiedz, jakie są te plamy ciemne 
Na księżycowym ciele, a skąd w gminie 
Tysiące bajek krąży o Kainie33». 
Ona uśmiechem na chwilę powlekła 
Urocze lica, a potem tak rzekła: 
— «Jeśli sąd ludzki błądzi na rozdroże, 
Tam gdzie klucz zmysłów otworzyć nie może, 
Zaiste, odtąd, rzecz tę widząc jaśniej, 
Strzała podziwu ciebie nie zadraśnie; 
Gdy w zmysłach sądu szukacie prawidła, 
Widzisz, twój rozum jak ma krótkie skrzydła! 
Lecz mów, co o tym myślisz sam przez siebie?» 
— «Ta rozmaitość» rzekłem: «form na niebie, 
Wierzę, z ciał ciekłych i zsiadłych34 pochodzi35». 
Ona: — «Wierzenie twoje w fałszu brodzi, 
Co sam rad ujrzysz; gdy z uwagą ducha 
Na mój przeczący wywód skłonisz ucha. 
Na ósmej sferze gwiazd naliczysz sporo36, 
Ilość i jakość światła, jakim gorą, 
Każe nam wnosić, że są różnolice. 
Gdy ciała ciekłe i zsiadłe różnice 
Wszystkich form tworzą, w tych by gwiazdach była 
Równa lub różna, jednak jedna siła. 
Gdy różne siły powinny być w owych 
Ciałach owocem ich zasad formowych37; 
Twierdzenie twoje, jako miecz zagłady 
Prócz jednej38 niszczy wszystkie te zasady. 
Nadto, jeśliby rozrzedzone ciało 
Samo te ciemne plamy formowało39
Wtedy planeta z tej lub owej strony 
Ze swojej treści byłby pozbawiony40, 
Albo wciąż łudząc twoich oczu wartę, 
Zmieniałby ciągle swojej księgi kartę; 
Jak ciało zwierza, co w swym całym toku 
Miąższość, to chudość pokazuje oku. 
Gdyby twój pierwszy domysł był prawdziwy, 
W zaćmieniach słońca miałbyś dowód żywy; 
Słoneczny promień mógłby przejść bez szkody 
Przez krąg księżyca, jak przez przeźrocz wody, 
Co jednak nie jest: a więc przez dowody 
Drugi twój domysł gdy zwycięsko zbiję, 
Fałszywość sądu twojego wykryję. 
Jeśli to rzadkie ciało nie przenika 
Na skroś księżyca, snadź w nim punkt spotyka, 
Gdzie przeciwieństwo jego nie pozwala 
Postąpić dalej. Stamtąd się zapala, 
Odbija promień, co odblaskiem zowiem, 
Jak farba przez szkło podszyte ołowiem. 
Lecz powiesz, promień w tej części księżyca 
Daleko ciemniej jak w innej przyświeca, 
Bo się odbija z większej głębokości. 
Z tego zarzutu możesz zawsze w porę 
Wyzwolić siebie wprost przez doświadczenie, 
Źródło, skąd płyną waszych sztuk strumienie41. 
Weź trzy zwierciadła, w jednej odległości 
Dwa staw przed sobą, trzecie dobrze dalej; 
Między dwa pierwsze potem zwróć twe oczy 
Niech tylko świecznik, co za tobą gore, 
W ich się troistej odbije przeźroczy. 
Chociaż najdalsze słabszy blask zapali, 
Jako w dwóch bliższych w dalszym równie żywo 
Ujrzysz odbite świecznika ogniwo42. 
Teraz jak ziemia, która się zieleni 
Spod warstwy śniegów od ciepłych promieni, 
Duch twój z fałszywych sądów się wyzwoli, 
Światło tak żywe przyjmie z mojej woli, 
Że sam zabłyśnie w jego aureoli. 
W niebie, w stolicy bożego pokoju, 
Wiruje sfera co najszybszej jazdy; 
W niej jest treść, ziarno wszech bytów rozwoju43. 
Niebo następne, gdzie się roją gwiazdy44, 
Ten byt rozdziela na różne planety 
Z sił rozmaitych zarodem poczęte, 
Odeń oddzielne, jednak nim objęte. 
Ten łańcuch bytu inne sfery splata, 
Osobnym ruchem każda krąży sfera, 
Według różnicy, co się w niej zawiera! 
Każdą jej pociąg pędzi do jej mety. 
Jak widzisz teraz, te narzędzia świata 
Szczeblami siły, jakie z góry biorą, 
Podają gwiazdom, co pod nimi gorą. 
Ile twe oczy wzrok wytężyć mogą, 
Patrz, ja ku Prawdzie jaką idę drogą, 
Jeśli dojść do niej pałasz żywą chęcią. 
Sfery te stałym podległe warunkom, 
Siłę, co ciała ich w przestrzenie miota, 
Błogosławionym chciej przyznać kierunkom45, 
Jak kowalowi dzieło jego młota. 
To ósme niebo, gdzie gwiazd tyle świeci, 
Od Arcyducha ma ruch, jakim leci, 
Staje się jego obrazem, pieczęcią. 
Jak w prochu twoim członki twe porusza 
I różno władze rozwija twa dusza, 
Arcyduch tak swą dobroć rozmnożoną 
Zlewa na gwiazdy i szczepi w ich łono, 
Sam kołujący na swojej jedności. 
Każda więc siła w swe ciało szlachetne, 
Które ożywia, wnika rozmaicie 
I z nim się wiąże jak z tobą twe życie: 
A że wypływa z natury wesołej, 
Świeci jak w oku skra żywej radości. 
Więc nie ciał zsiadłych i ciekłych żywioły 
Robią, że światła nierównie są świetne, 
Ale ta siła z wszechmocą duchową, 
Która jest sama zasadą formową 
Wedle potęgi, jaką ma jej władza, 
To, co jest ciemne i jasne, wyradza». 

Pieśń III

(Ciąg dalszy. Mieszkanki księżyca. Zakonnica Pikarda. Konstancja, matka Fryderyka II. Pouczenie o istocie świętości.)

To słońce46, co mnie miłości płomieniem 
Paliło, teraz wdzięk prawdy uroczy 
Odkryło swoim dowodem, przeczeniem. 
A ja, ze skruchą pragnąc doskonałą 
Wyznać me błędy, o ile przystało, 
Podniosłem głowę i już mówić miałem: 
Lecz widok nowy pociągał me oczy, 
Wzrok mój weń z takim wraziłem zapałem, 
Że o spowiedzi mojej zapomniałem. 
Jak przez szkła przeźrocz czystą i bez skazy, 
Albo przez jasne, ciche wód kryształy, 
Nie tak głębokie by dno zaciemniały, 
Szły do mych oczu takie mdłe obrazy, 
Że prędzej perła na tle białym czoła 
Blaskiem swym oczu uwagę wywoła. 
Widziałem, zda się, orszak cieniów nowy 
Rozwierał usta skore do rozmowy: 
Dlatego łatwo w błąd przeciwny wpadłem 
Temu błędowi, co miłość złudzeniem 
Między człowiekiem zatlił a strumieniem47. 
Chcąc widzieć cienie, azali zwierciadłem 
Były obite, ciekawie patrzałem, 
Skąd wychodziły, z jakich ciał poczęte? 
I nic nie widząc, wzrok znowu zwracałem 
Na światło pięknej przewodniczki mojej, 
A uśmiech błyskał przez jej oczy święte. 
Ona mówiła: — «Nie z przyczyny innej, 
Ja się uśmiecham z twej myśli dziecinnej; 
Jeszcze twa stopa nie o mocy swojej, 
Słabo na prawdzie jak potknięta stoi. 
Te, jako widzisz, rysy cieniów mglistych, 
Są to postacie istot rzeczywistych, 
Tu wywołanych za śluby złamane. 
A więc jak stoisz, przemów do nich z dala, 
Słuchaj ich z wiarą, bo światłość prawdziwa, 
Przez którą duch ich w radości opływa, 
Nigdy im od się zbłądzić nie pozwala». 
I obróciłem rozmowę do cienia, 
Który najwięcej miał chęci mówienia, 
Rzucając słowa z pośpiechu splątane: 
«Duchu!» mówiłem: «Szczęśliwie stworzony, 
Co w sobie, życiem wiecznym oświecony, 
Czujesz tę słodycz, jakiej nie pojmuje 
Nikt i nie pojmie, aż nim jej skosztuje; 
Przyrzekam tobie wdzięczność niezrównaną, 
Jeśli mi powiesz los wasz, twoje miano; 
Ciekawej chęci nie licz na karb grzechu». 
A cień z oczyma pełnymi uśmiechu: 
«Tu miłość nasza, boskiej obraz żywy, 
Drzwi nie zamyka dla chęci godziwej, 
Bo miłosierdziu zdało się bożemu, 
Aby dwór jego był podobny Jemu. 
Byłam na ziemi zakonnicą skromną, 
Jeśli mnie dobrze twoje oczy pomną, 
Choć piękność moja dziś jest w krasie żywszej. 
Poznasz Pikardę48; mieszkam pośród grona 
Błogosławionych i błogosławiona 
Jestem tu w sferze ze sfer najleniwszej49. 
Płomień żądz naszych do tyla rozdęty, 
Jaką w nich iskrę zapalił Duch Święty, 
Cieszy się sferą, jaką jest objęty. 
Los nasz, jak widzisz, ma blasku niewiele, 
Bośmy na różne rozstrzeleni cele, 
Niedbale, w części złamali swe śluby». 
A ja: — «Postaci waszych wdzięk tak luby! 
Tak coś boskiego wzrok mój do was nęci, 
Że pierwszy rys wasz spłowiał w mej pamięci. 
Długo szukałem ciebie w przypomnieniu, 
Gdy mi pomagasz, zwąc się po imieniu, 
Poznaję, jakbym cię widział od wczoraj. 
Lecz powiedz, tu, gdyś wiekuiście błoga, 
Czy do sfer wyższych nie tęsknisz goręcej, 
Ażeby bliżej spoglądać na Boga, 
Kochać go więcej, być kochaną więcej?» 
Wtem uśmiech, w którym prześwieca pokora, 
Jej twarz i drugich oświecił dokoła, 
I przemówiła do mnie tak wesoła, 
Że mi się zdała z światła, jakim błyska, 
Płonąć miłością z pierwszego ogniska50. 
— «Bracie! Tu miłość żar woli przygasza, 
Chęć w tym, co mamy, określa jej władza, 
Ona dóbr innych pragnąć nam odradza. 
Gdybyśmy sami, na przekór pokorze 
Wyżej być chcieli, chęć i wola nasza 
Byłyby zaraz z wolą tego w sporze, 
Którego mądrość nas tu współgromadzi: 
A zgodą stoi to królestwo boże. 
Gdy bliżej poznasz naturę sfer nieba, 
Przyznasz, że tu żyć w miłości potrzeba. 
Błogosławiony stan jest naszej doli 
Wtedy, gdy z wolą bożą się zespoli; 
Wszystkich nas wole idą z jednej woli. 
A stopnie duchów nadane jestestwa 
Miłe są temu całemu królestwu, 
Jak i królowi, którego tu wola 
Jest razem wolą wszystkich jako króla. 
Na jego woli nasz pokój spoczywa, 
Ona jest morzem, w które wszystko spływa, 
Co sama tworzy, co robi natura51». 
Wtenczas mi z oczu zeszła błędu chmura, 
Jasno mi było, jak gdy błąd uznajem, 
Że każde miejsce w niebiosach jest rajem52, 
Choć w nich deszcz łaski niejednako spada. 
Lecz, jak gdy drażni smak suta biesiada, 
Syci potrawą jedną, nie przestajem 
Pożądać drugiej; tak gestem i słowem 
Robiłem, znęcon słów jej złotogłowem, 
By się dowiedzieć, jaka to tkań była, 
Do końca której czołnka53 nie puściła. 
— «Zasługą» rzekła, «pobożności swojej, 
Jedna tu w niebie wyżej od nas stoi54, 
Wedle zakonu, którego zasłoną 
I suknią była w życiu obleczoną; 
Aby do śmierci z czystym ślubów wieńcem, 
Czuwać, zasypiać społem z oblubieńcem55, 
Który ślub każdy uznaje za godny, 
Jeśli jest z prawem miłosierdzia zgodny. 
Na wzór jej młoda uciekłam od świata 
I jej zakonu zamknęła mnie krata, 
I ślubowałam w mej duszy do zgonu 
Przez nią wskazaną iść drogą zakonu. 
Ludzie zza kraty, z klasztornego progu, 
Zawsze do złego skłonniejsi z nałogu 
Niźli do dobra, porwali mnie skrycie; 
A Bóg wie, jakie było moje życie. 
Światłość, co w prawą żywe ognie nieci 
I całym blaskiem naszej sfery świeci, 
Co z ust mych o mnie słyszałeś w tej dobie, 
Podobnie w duchu tak myśli o sobie. 
Jak ze mnie, równie mimo ślub zrobiony, 
Zdjęto z jej czoła cień świętej zasłony. 
Lecz gdy wróciła w świat pomimo woli 
I w swe nałogi, co ją dotąd boli, 
Serce jej ziemską skazą niesplamione 
Ciągle nosiło tę świętą zasłonę56. 
Wielkiej Konstancji57 tak światłość rzęśnieje58! 
Z drugiego wiatru, co od Szwabów wieje59, 
Zrodziła trzeci i na nim zgasł światu 
Z tej krwi ostatni świecznik majestatu60». 
Skończywszy mówić, Pikarda pobożna 
Nuciła Ave: tak nucąc, w oddali 
Znikła jak kamień tonie w mętnej fali. 
Spojrzenia moje, ile było można, 
Szły ciągle za nią, lecz gdy ją straciły, 
W cel większej żądzy oko me zwróciły 
I utonęły całe w Beatrycę: 
Lecz ta ciskała takie błyskawice, 
Że ich widoku nie mogły znieść oczy; 
Przeto ją pytać mniej byłem ochoczy. 
Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Pieśń IV

(Dalszy ciąg. Pouczenie o istocie i stopniach błogosławieństwa i o wolnej woli.)

Pomiędzy dwiema siedząc potrawami, 
Umarłby z głodu człowiek, pan wyboru, 
Gdyby z nich jednej nie przeżuł zębami. 
Tak między dwoma drży jagnię wilkami, 
Tak drży pies, wpadłszy między dwa rogale; 
Tak zawieszony między dwa zwątpienia 
Milczałem tylko, bom czuł mus milczenia, 
Z czego bynajmniej ja się nie pochwalę. 
Milczałem, ale był to chłód pozoru, 
Z lic mych iskrzyła chęć pytania nowa 
Goręcej, niżby buchnęła przez słowa. 
Jak prorok Daniel przez wykład snu dziwny 
Gniew ukołysał okrutnego króla61, 
Tak Beatrycze przez natchnienie boże 
Zrobiła mówiąc: — «Ja widzę niemylnie, 
Jak cię pociąga dwóch żądz prąd przeciwny; 
Troska twa sama wiąże się tak silnie, 
Że się na zewnątrz rozwinąć nie może. 
Ty rozumujesz: gdy trwa dobra wola, 
Dlaczego, gdy jej czyni gwałt kto drugi, 
Maleje wartość jej własnej zasługi? 
Jeszcze cię robak drugiej troski wierci, 
Jakoby dusze wedle słów Platona 
Do gwiazd rodzinnych wracają po śmierci62. 
Dwóch tych trosk w tobie walka niestoczona. 
Wpierw zwalczę bronią mojego wykładu 
Myśl, co najwięcej ma żółci i jadu. 
Wśród Serafinów, co przed Panem panów 
Najświetniej gorą, dwóch, czy jeden z Janów, 
Samuel, Mojżesz nie mówię, Maryja, 
Wszyscy jak duchy, których widzisz cienie, 
Nie mają swoich stolic w drugim niebie: 
Równie im świeci wiekuiste lato. 
Lecz wszyscy pierwszą upiękniają sferę, 
Słodycz ich życia równie się rozwija 
I światło różnie wyiskrzają z siebie, 
Według jak czują w sobie boże tchnienie. 
Te duchy tu się pokazały na to, 
Abyś przez znaki poznał prawdoszczere, 
Jaka najniższa sfera ze sfer nieba. 
Do waszych pojęć tak przemawiać trzeba, 
Bo rozumowy wasz pogląd zawisły 
Od sądu, jaki naprzód tworzą zmysły63. 
Dlatego pismo folgować wam umie, 
Gdy boże oko, boża ręka mówi, 
Nadając ludzki kształt Arcyduchowi; 
Choć Pismo wcale rzecz inną rozumie64. 
I święty Kościół pod figurą ciała 
Wam Gabriela przedstawia, Michała 
I tego, co wzrok wrócił Tobiaszowi. — 
Myśl, jaką Platon w usta Tymeusza65
Wkłada o duszach, nic wspólnego nie ma 
Z tym, co tu widzim; on mówi, jak mniema; 
Mówi, że wraca do swej gwiazdy dusza, 
Wierząc, że od niej oderwaną była, 
Kiedy natura ją z formą łączyła. 
Może w tym zdaniu inna myśl się chowa, 
Zamiar, którego nie wydały słowa, 
Godny nie żartu, lecz raczej podziwu. 
Jeżeli przez to rozumie, że wpływu 
Do swych sfer wraca chwała i nagana, 
Jako odbity promień od zwierciadła; 
Strzała być mogła dobrze celowana, 
Od tarczy prawdy niedaleko padła. 
Już źle pojęta zasada ta śmiała 
Ledwo nie cały stary świat zbłąkała, 
Który cześć Marsa, Jowisza ogłasza. 
Druga wątpliwość, jaka tobą chwieje, 
Mniej jadowita, zbić ją mam nadzieję. 
Że ludziom zda się sprawiedliwość nasza 
Niesprawiedliwą, w tym jest skarga stara, 
Nie złość kacerska, lecz wątpiąca wiara66. 
A że tę prawdę twój rozum w lot zbada, 
Wedle, jak żądasz, objaśnię cię rada. 
Gdy gwałt przychodzi, cierpiąca go dusza, 
Chociaż spokojnym żalem się zakrwawia, 
Bez żadnej spółki z tym, który ją zmusza, 
Gwałt jeszcze takiej duszy nie wymawia67. 
Wola, gdy nie chce, ma ognia naturę, 
Gaś po sto razy, on wybucha w górę. 
Więc gdy się wola mniej lub więcej zgina 
Przed siłą, siły sługą być zaczyna: 
Tak i te duchy mogły na wstyd siły 
Wrócić za kratę, jednak nie wróciły. 
Gdyby ich wola była tak wytrwała, 
Jaka Wawrzyńca na żarach trzymała68, 
Co w ogniu rękę paliła Scewoli69; 
Czyżby nie mogły swe śluby przerwane 
Dopełnić w miejscu, skąd były porwane? 
Lecz arcyrzadka taka stałość woli! 
Ten wykład, jeśliś doń ucha przykładał, 
Twemu twierdzeniu cios ostatni zadał. 
Lecz oto drugi ciebie błąd pokusza, 
Z którego własna myśl cię nie wyzwoli: 
Z tej walki mógłbyś wyjść cały znużony. 
Błogosławiona, mówiłam ci, dusza 
Kłamać nie może, ponieważ szczęśliwa 
Przy pierwszej prawdzie najbliżej przebywa. 
I w tym Pikarda, mówiąc, na myśl wbiegła 
O Konstancyi, która wiernie strzegła 
Niepokalaną miłość dla zasłony. 
Stąd w słowach naszych, z mojej i z jej strony, 
Mógł cię uderzyć pozór przeciwieństwa. 
Często się zdarza, że trwogą przejęci 
Ludzie, chcąc uciec od niebezpieczeństwa, 
To, co źle robią, robią mimo chęci. 
Masz z matkobójcy przykład, z Alkmeona70, 
Który uległszy powadze ojcowskiej, 
Stał się bezbożnym z miłości synowskiej. 
Chcę, abyś myślał, że wina zrodzona 
Z przymierza woli i siły gwałcącej, 
Niczym nie zetrze plamy ją hańbiącej. 
Bezwarunkowej woli gwałt nie złamie 
I na zło tylko o tyle przyzwala, 
Ile ją bojaźń od dobra oddala. 
Więc gdy Pikarda uprzednimi słowy 
Orzekła woli moc bezwarunkowej, 
Poznałeś drugą wolę z mej rozmowy; 
Dowód, że prawdzie z nas żadna nie kłamie». 
Tak dźwięcząc, płynął szmer świętego zdroju 
Z krynicy, z której wszelka prawda tryska, 
Aż obie żądze zgasił mi w pokoju. 
«Kochanko boża71! Gdy deszcz słów twych leje, 
Duch mój w nim rzeźwo kąpie się i grzeje: 
Skąpy lśni promień z uczuć mych ogniska, 
Aby twej łasce sprostać choć w połowie, 
Niech ten, co może, za mnie ci odpowie. 
Rozum nasz nigdy, jak łakome dzieci, 
Niesyt, póki się prawdą nie oświeci, 
Za którą każda inna prawda kłamie; 
Gdy w jego oku jej promień się złamie, 
W niej odpoczywa, jak zwierzę w swej jamie: 
Przeciwnie, pogoń żądz naszych daremna 
Nas by strawiła jak febra tajemna. 
Wskutek tej żądzy wątpienie wynika 
Z podnóża prawdy jak latorośl dzika 
I coraz wyżej i wyżej powiewa, 
Aż nim doścignie do wierzchołka drzewa72
To mnie ośmiela, o Pani! w tej chwili 
O drugą prawdę zapytać w pokorze, 
Której blask dla mnie zakrywa błąd gruby: 
Chcę wiedzieć, człowiek czy złamane śluby 
Zastąpić godnie innym ślubem może, 
Gdy szalę jego ciężarem przechyli?» 
Ona spojrzała oczyma boskimi, 
W nich żar miłości pałał tak uroczy, 
Że jego blaskiem zwyciężone oczy 
Jak przelękniony spuściłem do ziemi. 

Pieśń V

(Dodatek do ostatniego pouczenia i o ślubach. 2. Wzlot ku Merkuremu.)

«Gdy tu, w tym środku gorącej miłości, 
Ja świecę tobie płomienniej i żywiej 
Nad wszystkie ziemskich blasków wielmożności, 
Tak, że zwyciężam twoich oczu siłę; 
Nie dziw się, robi to wzrok doskonały73, 
Który pochwyca szybko przedmiot cały, 
A raz schwyciwszy, bada nie leniwiej. 
Już widzę jasno, jak w tym duchu świta 
Jasność od światła wiecznego odbita, 
Którego widok w nas miłość zapala. 
A jeśli inne rzeczy tobie miłe74
Porwą twe serce jako łódkę fala, 
Blask tegoż światła, ale źle poznany, 
Będzie ci świecił przez przedmiot kochany. 
Chcesz wiedzieć, można li przez inne dzieła, 
Przez żal, modlitwę, jaką wolno prosić, 
Złamanym ślubom uczynić zadosyć, 
Ażeby duszę ustrzec od zgryzoty?» 
Tak Beatrycze, tak tę pieśń poczęła, 
I jak mówiący człowiek nieprzerwanie, 
Ciągle swe święte snuła nauczanie. 
«Największym darem, jaki z swej szczodroty 
Bóg dał, nas tworząc, który jako zgodny 
Z jego dobrocią sam najwyżej ceni, 
Jest wolna wola; dar istot przyrodny 
Mających rozum. Teraz rzutem oka 
W głąb tej zasady zajrzyj do jej rdzeni, 
A poznasz, wartość ślubu jak wysoka75! 
Jeśli go w tobie tak wola uchwala, 
Że sam przyzwalasz i Bóg nań przyzwala, 
Z Bogiem gdy staje umowa człowieka, 
Wtedy się człowiek skarbu woli zrzeka: 
Po tej ofierze cóż ma dać w zamianę? 
Gdy dary przez cię raz ofiarowane 
Myślisz używać jak godziwą własność, 
To jedno, jakbyś zły bogactw nabytek 
Pragnął obrócić na dobry pożytek. 
Głównego punktu widzisz całą jasność, 
Lecz ci tej prawdzie przeczy Kościół święty, 
Rozwiązujący ślub z woli poczęty. 
Zaczekaj chwilę, nie wstawaj od stołu, 
Abym ci pokarm ciężki od strawienia 
Pomogła przeżuć i strawić pospołu. 
Otwórz na ścieżaj myśli furtki obie 
Przy wejściu słów mych, a zamknij je w sobie: 
Nie dość, że wchodzi nauka uszami, 
Zwietrzeje, gdy ją pamięć nie zatrzyma. 
Treść ślubu wiążą dwie rzeczy koniecznie, 
Pierwszą, naszego przedmiot poświęcenia, 
Drugą jest w sobie żyjąca umowa: 
Ostatnia nigdy niestarta trwa wiecznie, 
Jak cię objaśnia wyżej moja mowa. 
Stąd u Hebreów76 konieczność ofiary, 
Taki Lewitów był obyczaj stary, 
Choć ich ofiara dość często się zmienia77. 
Co do przedmiotu ofiary niezdrożna 
Zamiana, jeśli zastąpić ją można 
Drugą ofiarą, gdy jest równie święta. 
Lecz nikt nie może, jak Kościół poucza, 
Ciężaru z ramion swą własną powagą 
Zdjąć bez srebrnego i złotego klucza78. 
Zamianę płochą zważ co do litery, 
Czy rzecz rzucona nie jest tak zamknięta 
W nowo przyjętej, jak w liczbie sześć cztery. 
Bo każdy przedmiot, jeżeli swą wagą 
Ku sobie szalę przychyli zasługi, 
Już się nie daje wymienić na drugi. 
O ludzie! Ślubów nie miejcie za marę, 
Bądźcie im wierni, lecz dla nich nieślepi, 
Jak Jefte pierwszą robiący ofiarę79. 
Byłoby mówić «źle zrobiłem» lepiej, 
Niż robić gorzej, wypełniając śluby: 
Wielki wódz Greków rażony tym błędem80. 
Zmusza swą córkę, aby pod żelazem 
Odżałowała swoich wdzięków chluby. 
Głupcy i mędrcy płakali zarazem 
I nad ofiarą, i dzikim obrzędem. 
Większą powagę miejcie, chrześcijanie, 
Nie bądźcie wiotcy jako puch w tej wierze, 
Że każda woda was z brudu opierze. 
Macie Testament i Stary, i Nowy, 
Macie pasterza trzody Chrystusowej, 
Aby prostował wasze obłąkanie; 
Dość dla waszego zaiste zbawienia. 
Gdy was gdzie indziej zwrócą złe pragnienia, 
Żeście nie owce, pamiętać wypada, 
By was nie ugryzł żart Żyda sąsiada81. 
Nie róbcie jak to jagnię igrające, 
Które porzucić mleko matki woli 
Dla płochej z sobą tryksy i swawoli». 
Tak Beatrycze, jak piszę, mówiła: 
I pełna żądzy potem się zwróciła 
W stronę, gdzie więcej płomieni się słońce, 
A jej milczenie, twarz zmieniona cała, 
Kazały milczeć, spuściłem w dół głowę, 
W której już snuła myśl pytania nowe. 
Jak pierwej w tarczy cel przebija strzała, 
Nim struna łuku spocznie jeszcze drżąca, 
Tak w drugą sferę biegła nasza jazda82. 
A moja Pani tak była świecąca, 
Gdy wstępowała z rozkoszą tajemną 
W światło tej sfery, że od niej Merkury 
Płomienniej błysnął. O! Jeśli ta gwiazda 
Grała blaskami, cóż się działo ze mną 
Tak wrażeniowym i czułym z natury? 
A jak w sadzawce przynęcone ryby, 
Gdy cień zewnętrzny przez jasne fal szyby 
Znęci je żeru znajomym obrazem, 
Wesołe grają pod przeźrocza fali, 
Więcej tysiąca światłości zarazem 
Biegło wprost ku nam, wołając z oddali: 
«Oto on żywszą w nas miłość zapali!» 
Gdy tłum tych świateł ku nam się pomykał, 
Widziałem duchy pełne wesołości 
W promiennym blasku, jaki z nich wynikał. 
Myśl, czytelniku, gdybym, wielka wina! 
Przerwał nić przędzy, co się tu zaczyna, 
Jak niespokojny czułbyś głód nowości? 
Sądź wedle siebie, ile te światłości 
Bodły mnie wiedzieć, skąd i jakie były, 
Odkąd się moim oczom objawiły. 
— «O, urodzony szczęśliwie z powicia! 
Któremu z wyższej dozwolono łaski 
Wiecznych triumfów tu oglądać trony, 
Wpierw nim rzuciłeś bojowanie życia! 
My tu światłością świecim, co swe blaski 
Rozpromieniła na wsze nieba strony. 
Chcesz wiedzieć, jaka nasza dola w niebie, 
Sam, jako raczysz, nasycaj tu siebie». 
Tak mówił jeden duch; a Beatryce: 
«Mów, mów z ufnością, myśli twe bez trwogi 
Otwórz przed nimi, uwierz w nich jak w bogi». 
— «Widzę, że w świetle własnym masz twe gniazdo, 
Ponieważ świeci przez twoje źrenice 
Gdy się uśmiechasz: duszo świątobliwa! 
Ktoś ty, ja nie wiem; dlaczego z tą gwiazdą 
Światło twe zlewasz, która mniej szczęśliwa, 
Przed ludźmi cudzym światłem się zakrywa83?» 
Tak rzekłem: światłość, co zrazu mówiła, 
Żywszym niż wprzódy ogniem zaświeciła. 
Jak samo w sobie blask pochłania słońce, 
Zakryte dla nas przez zbytek światłości, 
Trawiąc gorącem pary łagodzące 
Żar jego ognia; ze zbytku radości 
W swym blasku postać utonęła święta, 
Tak się zamknąwszy, odrzekła zamknięta84
Słowami, jakie pieśń następna śpiewa. 

Pieśń VI

(Na Merkurym. Mowa Justyniana o orle cesarskim. Dzieje cesarstwa rzymsko-niemieckiego i polityczny system Dantego. Mieszkańcy Merkurego.)

«Za Konstantyna, gdy z Cezarów drzewa 
Zerwał się orzeł, a przeciwna gwiazda85, 
Nie ta, gdy leciał w Eneasza86 tropy, 
Widziała, jak siadł na stolicy nowej; 
Dwieście i więcej lat ptak Jowiszowy 
Gościł na Wschodzie, na krańcu Europy, 
W pobliżu Idy, skąd wyleciał z gniazda. 
Tam rządził światem w swoich skrzydeł cieniu; 
Chodząc z rąk do rąk przez koleje różne, 
Ptak przysiadł w końcu na moim ramieniu. 
Byłem Justynian Cezar, moja sława 
Brzmi, że posłuszny bożemu natchnieniu 
Pierwszy ludowe ułożyłem prawa, 
Z nich wyrzuciwszy zbyteczne i próżne87. 
Wpierw, z wielu błędów wyznając niektóre, 
Wierzyłem w jedną Chrystusa naturę; 
Lecz wielki pasterz Agapet z urzędu 
Zgromił błąd taki, wycofał mnie z błędu, 
Wszystko, co mówił, sprawdziła tu wiara. 
Widzę w niej jasno, jak w każdym przeczeniu 
Fałsz obok prawdy dojrzysz w okamgnieniu. 
Gdym szedł z Kościołem, niebo myśl natchnęło, 
Abym wykonał to olbrzymie dzieło. 
Miecz zdałem w ręce mego Belizara,88. 
Prawica boża była przy nim w boju 
Jako znak, abym odpoczął w pokoju. 
Zaspokoiłem twe pierwsze pytanie89, 
Lecz jego przedmiot wielce ważnej treści 
Zmusza mnie jeszcze rzucić światło na nie, 
Ażebyś widział, gdzie słuszności źródło, 
Czy w tych, co święte chcą przywłaszczyć godło, 
Czy w drugich, co się opierają temu90. 
Patrz, ptak monarszy przez jak świetne dzieła 
U wszystkich ludów stał się godnym cześci;