Bibliofollia, czyli szaleństwo czytania - Alberto Castoldi - ebook
NOWOŚĆ

Bibliofollia, czyli szaleństwo czytania ebook

Alberto Castoldi

3,9

Opis

Od stuleci ludzi łączy z książkami silna miłosna więź – filia. Ci, którzy jej ulegli, kochają wszystkie książki, również te zaginione, nienarodzone, a nawet fikcyjne. Chronią się przed światem w zaciszu bibliotek, własnych, pieczołowicie kompletowanych, ale i tych mitycznych, utraconych i wyobrażonych. Schronienie czasem zmienia się jednak w pułapkę, labirynt, w którego wnętrzu kryje się szaleństwo – follia. Ludzie dotknięci tym szaleństwem niczym zazdrośni kochankowie chcą posiadać upragnione księgi na własność, i aby to osiągnąć, skłonni są popełnić najgorsze zbrodnie.

Alberto Castoldi odnotowuje objawy tego miłosnego obłędu, opisane przez tych, którzy sami się z nim zmagali: Flauberta, Eco, Calvino, Borgesa, Canettiego, Balzaca czy Musila. Przygląda się tym, którzy książki chronią i darzą kultem. I tym, którzy je palą, fałszują i pożerają. Nam wszystkim, dla których są chlebem, zwierciadłem i światem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 173

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
3
2
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawe i wszechstronne spojrzenie na pasję jaką jest czytanie
00
ElwiraPe

Nie oderwiesz się od lektury

Nie lada gratka dla miłośników książek, ich kolekcjonerów, ale nawet dla ich wrogów. Obcowanie z książka włoskiego literaturoznawcy to istny uczta dla zmysłów. Słowo/obraz terytoria zadbało o to, by wydanie cieszyło nasze zmysły swą estetyką. Książka jest pełna miłości, ale też zawiści, pogardy, z nutą szaleństwa, a to wszystko wyzwala w nas jeden przedmiot - książka, z której składają się potem biblioteki, imponujące księgozbiory, liczne odniesienia w literaturze, pisarskie zbrodnie i fałszerstwa. Całość wieńczy liczne reprodukcje dzieł malarskich o tematyce , a pomiędzy rozdziałami goszczą ryciny, które cudownie oddają treść wnętrza. „Bibliofollia, czyli szaleństwo czytania” jest dzięki tej ciekawej strukturze nieodkładalna. Castoldi stworzył książkę, która na zawsze pragnie pozostać w naszych kolekcjach. Książka jest pełna odniesień do innych dzieł, ale obecna tutaj intertekstualność to jej największa moc. Jedną z najwiekszych zalet dzieła Alberta, to skutecznie wykrzesana motywac...
00

Popularność




Tytuł oryginału: Bibliofollia

Na okładce: anonimowa ilustracja z XIX wieku

Opieka redakcyjna: Małgorzata Groth

Redakcja: Małgorzata Jaworska

Korekta: Piotr Sitkiewicz

Projekt graficzny i typograficzny: Stanisław Salij

© 2006, Paravia Bruno Mondadori Editori

© Copyright for the Polish translation by Joanna Ugniewska, 2023

© Copyright for this edition by wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2023

Tekst zgodnie z wydaniem włoskim ilustrowano grafikami

Louisa Le Bretona, Grandville’a i Tony’ego Johannota

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszy Promocji Kultury

wydawnictwo słowo/obraz terytoria

80-246 Gdańsk, ul. Pniewskiego 4/1

tel. (58) 345 47 07

e-mail:[email protected]

www.terytoria.com.pl

Gdańsk 2023

ISBN 978-83-8325-082-3

Żałobny smutek pisma

In angulo, cum libello

Si hortum cum bibliotheca habes, nihil deerit

Nullus est liber tam malus, qui non ex aliqua parte prosit

When I have nothing else to do, I read

Charlie Brown

Mallarmé uważał, że intelektualiście, a szczególnie poecie, pozostaje już tylko jedno: wykuć własne nazwisko na płycie nagrobnej, w akcie celebracji żałoby, która rozpoczęła się wraz z pismem (za sprawą jego statusu, nieuchronnie czyniącego je pośmiertnym), a następnie odwołać się – jak sądził w swoim stylu – do „bezsensownej zabawy w pisanie”. Intelektualista odkrywa, że zawsze był mieszkańcem cmentarza, cmentarza literatury, lecz zarazem strażnikiem tego martwego świata, a zatem doświadcza kondycji granicznej: zawieszony pomiędzy życiem a śmiercią, wampirycznie żywi się martwym pismem i przywraca je do życia, czyniąc własnym, chociaż wie, że operacja ta przeniesie go nieuchronnie w strefę śmierci.  O d e b r a ć  pismo nieobecności, przyczynić się do jego narodzenia, oznacza – zupełnie tak samo, jak dla istot żywych – wydać je śmierci, skazać ponownie na nieobecność; intelektualista jest pośrednikiem między tymi dwiema nieobecnościami.

Pismo jednak – co niepokoiło już Platona – choćby pośmiertne, ma moc oddziaływania (literatura, testament, dekret), również wtedy, gdy nadawca jest nieobecny; zawiera w sobie rodzaj energii, autonomicznej woli, objawiającej się właśnie za sprawą owej pierwotnej nieobecności. Stąd wielość znaczeń, jakie może przybrać, i skutków, jakie może wywołać.

Już w Anthologia graeca – jak przypomina Curtius w swoim słynnym dziele Literatura europejska i łacińskie średniowiecze – pismo i książka pozostają w centrum całej serii literackich przedsięwzięć, mających na celu ich metaforyczną tematyzację: epigramy na glinianych tabliczkach, na pokrywającym je wosku, pisane gęsim piórem, ostrzegały przed zagrożeniami, jakie niesie ze sobą książka. Życie porównywane było do rozwijającego się zwoju; Apokalipsa głosi zresztą, że „Niebo zostało usunięte jak księga, którą się zwija”. W średniowieczu męczeństwo świętego Kasjana, nauczyciela szkolnego, przejawia się całkiem niemetaforycznie w agresji jego uczniów, którzy roztrzaskują mu tabliczki na głowie i kłują go czubkami rylców. Arrigo da Settimello porównuje ludzką twarz do księgi: „Twarz jest księgą i stronicą rzeczywistości wewnętrznej” (Internique status liber est et pagina vultus). A także: „Niech niebem będzie stronica, niech gałęzie ją zapisują, a fala / niech będzie inkaustem; nie zdołają opisać mojego cierpienia” (Pagina sit celum, sint frondes scriba, / sit unda incaustrum; mala non nostra referre queant). Temat powracać będzie u Szekspira: „Wczytaj się w księgę jego twarzy młodej, / w którą wpisana jest piórem urody / zapowiedź szczęścia; dostrzeż w każdym rysie / harmonię, której zaznasz przy Parysie1 – czytamy w tragedii Romeo i Julia. Hildebert zaś porównuje serce do księgi, posługując się znanymi przykładami: „W księdze serca przeczytaj wszystko, co masz tam brudnego, / nigdzie indziej tego nie przeczytasz” (In libro cordis lege quicquid habes ibi sordis; / Non legis hoc alibi tam bene sicut ibi). Dante w Pieśniarzu (Rime) mówi o „księdze umysłu” i „księdze pamięci”. Hugues de Fouilloy – o „księdze rozumu”; Bernard Silvestris – o „tekście czasu” (obraz ten powtórzy sugestywnie Gottfried Keller: „Jest białym pergaminem / czas, i każdy na nim zapisuje / swoją czerwoną krwią, dopóki nurt go nie porwie”). Bonawentura wspomina o „wewnętrznej księdze”; Mikołaj z Kuzy – o umyśle jako „księdze intelektu”. Później pojawi się „księga świat”: w XVI wieku w Hiszpanii Luis de Granada postrzega stworzenia występujące w „cudownej księdze wszechświata” jako „żywe litery” (letrasvivas). Metafora ta miała odnieść potem wielki sukces – John Owen twierdzi: „Ta księga jest światem”; dla Francisa Quarlesa w Emblems (1635) „Świat jest księgą infolio, w całości wydrukowaną, / zawierającą wielkie dzieła Boga wypisane dużymi literami”. Podobnie Donne, Milton, Vaughan, Herbert, Crashaw. We Francji Kartezjusz pisać będzie o „wielkiej księdze świata” (le grand livre du monde); Diderot przyzna, że swoją prawdziwie istotną wiedzę zaczerpnął z „księgi świata”; Rousseau za pośrednictwem Lorda Edwarda zachęcać będzie Wolmara w NowejHeloizie do czytania w „księdze natury”; u Goethego zaś będziemy mieć „żywą księgę”, tak drogą Sturm und Drang: „patrz, żywą księgą jest Natura, / nigdy nierozumianą, lecz dającą się zrozumieć”.

Właśnie ze względu na swój poznawczy charakter pismo odgrywa rolę zadziwiająco wampiryzującą, budzącą przerażenie na przykład u Senancoura, kiedy w młodzieńczej powieści Oberman (1804) zdaje on sobie sprawę z paradoksu tekstu, który gdy rośnie i dodaje, zarazem odejmuje i maleje. Im dłużej mamy kontakt z tekstami, tym bardziej obciążają one nasze doświadczenie, dostarczając sztucznej wiedzy i wrażeń mających uwarunkować naszą przyszłość; dowiemy się wszystkiego, zanim jeszcze czegokolwiek doświadczymy, a im więcej się dowiemy, tym mniej zdołamy samodzielnie doświadczyć, bezapelacyjnie skazani na nieautentyczność.

Również Julian Sorel, Stendhalowski bohater Czerwonego i czarnego, będący z pozoru uosobieniem autentyczności, albo raczej jej poszukiwania, w sensie duchowym jest ofiarą modelowego tekstu, Memoriału ze św. Heleny, biografii Napoleona; w końcu jednak zrezygnuje z bycia sobą, nawet w ostatniej chwili życia, kiedy to, skazany na śmierć, będzie recytował w samotności wersy tragedii Rotrou, Venceslas, w której bohater musi stawić czoło kaźni – literatura raz jeszcze wyprzedza życie i nadaje mu formę.

Jules Vallès w Les victimes du livre przypisuje książkom brak autentyczności, na który jesteśmy nieuchronnie skazani:

Żadna z naszych emocji nie jest autentyczna. Radość, cierpienie, miłość czy zemsta, nasz śmiech i szlochanie, nasze namiętności i zbrodnie, wszystko jest skopiowane, wszystko! Na tym polega  K s i ą ż k a.  Atrament pływa po tym morzu krwi i łez. Czasami bywa to wesołe, a czasami smutne. Ale pośrednikami są ruiny, kwiaty,  z m a r n o w a n e  życie,  s p r o w o k o w a n a  śmierć, Książka, zawsze Książka! […]. Kurtyzana czyta ManonLescaut, Léonie Chéreau naśladuje Damękameliową, Angelina Lemoine zagłębia się w MarionDelorme i również Madame Lafargue ma za sobą odpowiednie lektury! Wszystkie kobiety, które usiłowały otruć męża, które wrzuciły dziecko w płomienie, wszystkie, bez wyjątku, były ofiarami Książki! Podobnie każdy morderca w surducie i każdy samobójca w roboczym fartuchu – wszyscy są ofiarami Książki!2

Pismo może odjąć lub dodać egzystencji, może przeszkodzić zdobywaniu doświadczeń, może też zintensyfikować je tak dalece, że zaburzy jednostkową tożsamość. To jest przypadek Don Kichota, paradygmatu wszelkiego literackiego szaleństwa. Historia rodzi się w bibliotece, to książki nadają formę egzystencji: romanse rycerskie czynią z Alonsa Quixana błędnego rycerza, Don Kichota, a z wiejskiej dziewczyny – Dulcyneę z Toboso, ze szkapy – rumaka mogącego brać udział w bitwie, Rosynanta. Abbé Bordelon w XVIII wieku pisze w ironicznej konwencji Histoire des imaginations de Monsieur Oufle (1787), gdzie lektura powieści fantastycznych skłania bohatera do wiary w najrozmaitsze zabobony oraz istoty pozaziemskie: „Doświadczenie uczy nas – pisze Bordelon – że ci, którzy mają zwyczaj czytać książki będące wytworem wyobraźni, w większości sami przemieniają się w końcu i nieuchronnie w wizjonerów”. Tak więc Monsieur Oufle, w miarę jak zagłębia się w swoje lektury, przemienia się w wilkołaka, maga zajętego odgadywaniem przyszłości, poszukiwacza kamienia filozoficznego, ofiarę duchów etc. Rousseau uważa taki skutek za rzecz całkiem naturalną, skoro mamy do czynienia z powieściami, i wypowiada się kategorycznie na temat ich szkodliwości:

Mało czytać i dużo myśleć o książkach, czy też, co na jedno wychodzi, dużo o nich wspólnie rozprawiać – oto sposób właściwego ich przyswojenia. Myślę, że gdy nawyk refleksji da nam łatwość pojmowania, lepiej zrobimy znajdując samodzielnie prawdy, które by można przykroić do naszej miary i wziąć na własność. Przyjmując je natomiast od innych, najwięcej przyswajamy je sobie w obcej nam postaci3.

Innym razem wpływ lektur okazuje się jeszcze bardziej dramatyczny, jak w wypadku Histoire d’une Grecque moderne (1740) księdza Prevosta, gdzie lektury narzucone młodej Théophé przez jej dobroczyńcę, który uwolnił ją z opresji – dzieła o charakterze moralnym, jak Essais de morale Nicole’a – nie pozwalają dziewczynie go pokochać i na próżno będzie on usiłował zmienić wzorce, proponując utwory, w których mowa jest o narodzinach namiętności: „Nie dawałem jej książek rozpustnych, lecz dobre powieści, wiersze, sztuki teatralne, a także książki mówiące o moralności, których autorami byli wartościowi pisarze rozprawiający o pragnieniach serca i obyczajach społecznych; sądziłem bowiem, iż sprawią, że Théophé powróci do mniej drastycznych zasad”4. Brak wzajemności – właśnie z powodu proponowanych książek – prowadzi do somatyzacji cierpienia u bohatera, który zaczyna chorować, powodując tym samym chorobę i śmierć Théophé.

Nie będzie to jednak wyjątek, lecz jeden z niezliczonych możliwych przykładów, szczególnie po wielkiej „epidemii lektury”, atakującej głównie europejskie czytelniczki, począwszy od drugiej połowy XVIII stulecia. W 1796 roku Johann Rudolf Gottlieb, kapłan w Erfurcie, tak opisywał jej symptomy:

Czytelnicy i czytelniczki, którzy wstają i kładą się spać z książką w ręce, siadają z nią do stołu, trzymają ją obok siebie w miejscu pracy, zabierają ze sobą, gdy udają się na spacer, i nie potrafią się oderwać od raz rozpoczętej lektury, dopóki jej nie skończą. Nie przełknęli jeszcze ostatniej strony jednej książki, a już rozglądają się zachłannie, gdzie można by zdobyć następną; i jeśli na toaletce, na pulpicie lub gdziekolwiek indziej dojrzą jakiś egzemplarz, który ma związek z ich zainteresowaniami albo wyda im się godny przeczytania, chwytają go i pożerają w ataku czegoś w rodzaju bulimii5.

Rewolucja w czytaniu, następująca pod koniec XVIII wieku, niesie ze sobą anarchię w podejściu do książek, która musi budzić niepokój – na przykład w 1799 roku w Hanowerze towarzystwa czytelnicze trafiają pod nadzór policji: „Bałagan, brak zasad, zdrady i wszelkiego rodzaju zło pojawia się w niektórych rodzinach, kiedy licealiście pozwoli się czytać swobodnie i tanim kosztem Portier des Chartreux, dziewczynie w wieku niekwalifikującym jej do zamążpójścia – Sofę i Ecumoire, młodej żonie – Niebezpiecznezwiązki etc.”6.

Stendhal z kolei mógł twierdzić, że kobieca publiczność przemieniła się już w zagorzałe czytelniczki powieści, zmieniając tym samym radykalnie obowiązującą dotąd perspektywę: „Nie ma na prowincji kobiet, które nie czytałyby pięciu lub sześciu tomów miesięcznie; wiele z nich czyta piętnaście lub dwadzieścia; i nie ma tak małego miasta, które nie dysponowałoby dwiema albo trzema czytelniami”7.

Zjawisko to znajdzie swą kodyfikację w dramatycznym finale sentymentalnych perypetii, jakie staną się udziałem Emmy Bovary, najlepszego przykładu zgubnego wpływu literatury, owej literatury poruszającej temat zdrady małżeńskiej i mającej za bohaterki Annę Kareninę i Effi Briest. Jej edukacją zajmują się początkowo zakonnice: „Zamiast słuchać mszy, przeglądała w książeczce pobożne obrazki z błękitną obwódką, szczególnym uczuciem darząc chorą owieczkę, Przenajświętsze Serce przebite ostrymi strzałami i biednego Jezusa upadającego pod krzyżem […]. Powtarzane w kazaniach słowa: oblubieniec, małżonek, wybranek niebieski, miłość wieczna, budziły w głębi jej duszy niespodziewaną słodycz”8.Wraz z upływem czasu lektura powieści ukształtuje wyobraźnię dziewczyny i skaże ją na gorączkowe oczekiwanie, sprawiając, że w nędznej powierzchowności pana Bovary dostrzeże ona wymarzonego księcia z bajki:

Później, czytając Waltera Scotta, pokochała przeszłość, marzyła o sepetach, kordegardach, minstrelach. Chciałaby mieszkać w starym zamczysku jak kasztelanki o przedłużonych stanikach, co z łokciem na kamieniu i podbródkiem podpartym dłonią spędzały całe dnie w ostrołukowych oknach, wypatrując wśród pól jeźdźca z białym piórem, pędzącego na czarnym koniu. Żywiła wówczas kult dla Marii Stuart i żarliwie wielbiła kobiety sławne i nieszczęśliwe. Joanna d’Arc, Heloiza, Agnieszka Sorel, Piękna Ferronière i Klemencja Isaure niczym komety rozjaśniały jej ciemne otchłanie historii, gdzie pobłyskiwało jeszcze tu i tam parę ogników, bezładnie rozrzuconych w mroku: Ludwik Święty pod dębem, Bayard walczący ze śmiercią, jakieś okrucieństwa Ludwika XI, coś z nocy Świętego Bartłomieja, pióropusz Bearneńczyka i niezatarte wspomnienie malowanych talerzy głoszących chwałę Ludwika XIV9.

Stąd absolutny zakaz czytania książek jakiegokolwiek rodzaju, wydany przez spowiednika pani Gervaisais: „Nie zezwolił już jej na książki religijne, książki o szerokim oddechu i rozległych horyzontach, książki, które przemówiły niegdyś do pani Gervaisais […]. Odebrał jej mistrzów życia duchowego, by jeszcze bardziej wzmóc w niej głód, by jeszcze bardziej ją zubożyć i uczynić bardziej bolesnymi wyrzeczenia, pozbawił ją nawet lektury najbardziej pobożnych książek, jakie tylko istnieją”10. Gide wygłosi później pochwałę samounicestwienia, jakie wybierze bohaterka Ciasnejbramy. Proces ascezy, który rozpoczyna Alissa, obejmuje serię coraz poważniejszych wyrzeczeń, zanim zrezygnuje ona między innymi z ukochanego, porzuci muzykę i lekturę właśnie jako źródła przyjemności; najbardziej stymulujące teksty, Malebranche, Leibniz, Shelley, Keats, Baudelaire zostaną porzuceni na rzecz wytężonego zajmowania się szyciem: „Powiedziała zaraz, że żadna praca nie sprawia jej większej przyjemności, że od dłuższego czasu nie zajmuje się niczym innym, więc tylko w tym ma wprawę”11. Niebezpieczeństwo bierze się z przyjemności tekstu, swoistego narkotyku, z którego rezygnacja jest wprawdzie bolesna, ale przyjemność pochodząca z bólu spowodowanego wyrzeczeniem staje się jeszcze bardziej intensywna i prowadzi do całkowitej narcystycznej regresji. Warto jednak zasygnalizować również terapeutyczną funkcję lektury, tak jak pojmuje ją Diderot w wypadku własnej żony, Nanette, przesadnie uprzedzonej w stosunku do książek i ich frywolności. „Zostałem jej Lektorem” – pisze do córki 28 lipca 1781 roku. „Zarządziłem trzy szczypty IdziegoBlasa – rano, po obiedzie i wieczorem. Gdy skończymy IdziegoBlasa, przejdziemy do Diabłakulawego, Kawalera z Salamanki i innych wesołych powiastek w tym stylu. Po kilku latach i paru setkach takich lektur będzie uleczona”12.

Pisarz zabójca

Istnieje pewna agresja popędowa pisma, która oddziałuje na czytelnika, wywołując rozmaite reakcje, z obłędem i śmiercią włącznie, lecz – jak widzieliśmy – istnieje również agresja popędowa pisarza, która obraca się przeciwko jego postaciom, czyniąc z nich prawdziwe ofiary. Autor, mając możliwość kierowania losami bohaterów, kolejno ocala ich lub skazuje na śmierć, a także zadaje im cierpienia, tortury lub przyprawia o najrozmaitsze choroby, odkrywając w sobie tożsamość seryjnego mordercy. Hektor, toczący pojedynek z Achillesem, powiada: „Ach […] już boskiego nie ujdę wyroku!”, ale to Homer decyduje o jego śmierci i cieszy się ze zbezczeszczenia jego zwłok:

Rzekł [Achilles] i pastwił się nad nim w niegodnym sposobie:

Ostrym żelazem nogi podziurawił obie

I do wozu swojego przywiązał powrozem.

Głowa wybladła leży na ziemi za wozem.13

Tak rozpoczyna się nieznająca końca sekwencja autorskich zabójstw, budzących w twórcach mniejszą lub większą satysfakcję; znajdują one swoją rację bytu jedynie w mechanizmach narracji, sadyzm pisarza zaś podpowiada sposób, w jaki zostaną dokonane, i z pewnością jego okrucieństwo często nie ma wiele do pozazdroszczenia okrucieństwu najbardziej brutalnych przestępców, szczególnie w XIX wieku, kiedy literatura wydaje się ulegać szaleństwu wszechwładzy.

De Sade skazuje Juliettę, bohaterkę powieści pod tym samym tytułem, na niekończące się udręki, a potem ją zabija za pomocą pioruna właśnie wtedy, kiedy mogłaby wreszcie cieszyć się spokojem i zamożnością, które tymczasem przypadną w udziale rzekomo skruszonej złej siostrze. Jeżeli jednak takie rozwiązanie jest jawnie prowokacyjne, to nie mniej szokująca jest konkluzja, którą proponuje Dickens, by zakończyć pełną cierpień egzystencję Nelly w Magazynie osobliwości, gdzie udręki całego życia ulegają sublimacji w długiej i budującej agonii:

Umarła. Nie ma snu tak pięknego i spokojnego, wolnego od wszelkich śladów zgryzoty, tak wdzięcznego dla oka. Wyglądała jak stworzenie, co wyszło wprost spod ręki Bożej i czeka tylko na tchnienie życia, a nie jest jak człowiek, co żył i przeszedł śmierć. Łóżeczko jej przystrajały czerwone jagody i zielone liście zerwane w jej ulubionym zakątku. „Kiedy umrę, połóżcie przy mnie coś, co kochało światło i co zawsze miało niebo nad sobą”. Takie były jej słowa […]. Gdzie się podziały ślady jej wczesnych trosk, cierpień, zmagań? Zniknęły. Smutki umarły w niej doprawdy, lecz zrodził się spokój i pełne szczęście, które rysowało się w niewzruszonej piękności i wyrazie głębokiego spoczynku14.

Balzac, przeciwnie, po długiej historii uwznioślonych przygód z satysfakcją unicestwia bohaterkę Lilii w dolinie, Henriettę, która popada w niekontrolowane szaleństwo: „Nasza ukochana chora umiera dosłownie z pragnienia i głodu” – mówi ksiądz Birotteau. „Od rana nęka ją gorączkowe podniecenie, zwykły zwiastun tej strasznej śmierci – nie mogę taić przed panem, jak bardzo hrabina żałuje, że opuszcza ten świat. Krzyk jej zbuntowanego ciała gaśnie w moim sercu, gdzie rani echa jeszcze zbyt czułe”15. W obecności młodego Feliksa hrabina przyznaje się wreszcie sobie samej do własnej namiętności: „Moją agonią było nie widzieć ciebie”. I dodaje: „Bardzo trzeba się nacierpieć przed śmiercią”16.

W przeciwieństwie do Ariosta, który kocha – w sensie, jaki nadaje temu Croce – wszystkie swoje postaci jako własne potomstwo, Flaubert, cynicznie, nienawidzi ich wszystkich jednakowo, z wyjątkiem pani Bovary, której nie cierpi jeszcze bardziej i której wyznacza szczególnie okrutny koniec, opisany z satysfakcją nieszczędzącą bogactwa szczegółów:

Wnet jęła wymiotować krwią. Mocniej ścisnęła wargi. Członki się podkurczyły, ciało pokryły brunatne plamy, nitkowate tętno uciekało spod palców jak struna harfy, co pęka […]. Emma, z opuszczonym na piersi podbródkiem, rozwarła szeroko powieki; jej biedne ręce ściągały pościel strasznym, bezsilnym gestem konających, co jakby próbują się nakryć śmiertelnym prześcieradłem.

[…]

Emma leżała z głową przechyloną na prawe ramię. Kąt półotwartych ust czarną dziurą ział u dołu twarzy; przykurczone kciuki skryły się w dłoniach; rzęsy przyprószył biały pył, a oczy jęła pokrywać lepka biel drobnej siateczki jakby utkanej przez pająki17.

Chęć zabijania na tym się nie kończy, wkrótce umiera też Karol Bovary, nawet nie zdając sobie z tego sprawy („Był martwy”), sekcja zwłok niczego nie wykrywa („Otworzył go [doktor] i niczego nie znalazł”); majątek przepada, babka młodej panny Bovary, której powierzona została opieka nad dziewczyną, umiera w ciągu tego samego roku – i wreszcie pragnienie okrucieństwa, jakie żywi autor, zostaje zaspokojone.

Nie mniej bezlitosny okazuje się Tołstoj w stosunku do Anny Kareniny: nie tylko postanawia ją zabić, spychając ją pod pociąg, lecz także teatralizuje śmierć i przedłuża sztucznie jej trwanie za sprawą oczekiwania, wahań i ostatecznej decyzji: „Miała zamiar rzucić się pod pierwszy pociąg, gdy jego środek się z nią zrówna, ale czerwona torebka, której nie zdążyła w porę zdjąć z ręki, zatrzymała ją, i było już za późno: środek tymczasem ją minął. Należało czekać na następny”18. Tołstoj mógłby jeszcze wyperswadować jej samobójstwo – i rzeczywiście, zezwala na przywołanie szczęśliwych chwil z dzieciństwa – potem jednak przystępuje do dzieła:

Nie traciła jednak z oczu kół zbliżającego się drugiego wagonu. I dokładnie w tej sekundzie, gdy środek przestrzeni leżącej pomiędzy osiami kół z nią się zrównał, odrzuciła czerwoną torebkę i wtuliwszy głowę w ramiona padła pod wagon na ręce, po czym lekkim ruchem, jakby zaraz miała powstać z ziemi, uklękła. W tej samej chwili przeraziła się tego, co zrobiła.

– Gdzie ja jestem? Co ja robię? Po co?

Chciała się podnieść, uskoczyć w bok; lecz coś olbrzymiego, nieubłaganego pchnęło ją w głowę i powlokło za plecy19.

Ale i to mu nie wystarcza, każe bowiem przeżywać swojej ofierze w ostatnim momencie życia cały dramat jej egzystencji: „I świeca, przy blasku której czytała księgę pełną niepokoju, fałszu, niedoli i zła, wybuchła jaskrawszym niż kiedykolwiek światłem, oświeciła przed nią wszystko, co dotąd leżało w cieniu, zaskwierczała i poczęła się zmierzchać, aż na wieki zgasła”20.

Aby męska inicjacja mogła się dokonać, mieszczańska tradycja przejawia się w nieustannej rzezi kobiet, lecz to raz jeszcze Tołstojowi zawdzięczamy najokrutniejsze opowiadanie o agonii, tym razem zarezerwowanej dla jego męskiego bohatera, urzędnika Iwana Iljicza:

W ciągu tych trzech dni – kiedy czas dla niego nie istniał – szarpał się w tym czarnym worku, do którego pchała go niewidzialna, nieprzeparta siła. Szarpał się, jak szarpie się w rękach kata skazany na śmierć, widząc, że nic nie może go ocalić, i z każdą chwilą czuł, że mimo cały wysiłek walki, coraz bliżej, coraz bliżej przesuwał się do tego, co go przerażało. Czuł, że choć męczarnia jego polega na tym, że niknie w tej czarnej dziurze, ale że jeszcze większa męka w tym, że wleźć do niej nie może […]. Nagle jakaś siła uderzyła go w piersi, w bok, jeszcze bardziej zdławiła mu oddech, wpadł wreszcie w tę dziurę i tam na końcu dziury zabłysło coś21.

Z drugiej strony taka zawziętość w dręczeniu stworzonych przez siebie istot, będąca jednym z najbardziej niepokojących aspektów tych utworów, nie oznacza koniecznie szczególnej nienawiści żywionej przez pisarza wobec swoich postaci, przeciwnie, czasami może się zrodzić z żywej sympatii, jak notuje Thomas Mann w związku z DonKichotem Cervantesa: „Cięgi spadają na niego ustawicznie, prawie tak często, jak na Lucjusza zamienionego w osła. A jednak autor kocha go i czci. Czy to całe okrucieństwo nie jest przypadkiem umartwianiem się, szyderstwem z samego siebie, samobiczowaniem?”22.

Szczególnym przypadkiem zawziętości w dręczeniu swej ofiary przez fikcyjnego narratora jest bodaj ten wymyślony przez Pierre’a Louÿsa, a dotyczy postaci Balzaca, powieściopisarza całkowicie pochłoniętego własną twórczością. W opowiadaniu La fausse Esther, którego punktem wyjścia jest katalog antykwariusza, narrator pragnie nabyć rękopis opisany następująco: „Fragment d’un journal intime (1836–1839), par Mlle Esther Van Gobseck, philosophe néerlandaise”. Intrygujące jest w tym odwołanie do Estery – jasne dla wykształconego czytelnika – postaci Balzaca noszącej to samo imię. Fragment dziennika młodej uczonej, studiującej Fichtego, zaczyna się 28 marca 1839 roku, kiedy pewnego ranka budzi ją przyjaciółka z wiadomością, że Balzac napisał o niej powieść (Drętwę, pierwszą część Blasków i nędz życia kurtyzany), przedstawiając ją jako une fille perdue. Postanawia więc osobiście powiedzieć Balzacowi, co o tym myśli, i wybiera się do Paryża.