Bezkarni zabójcy Basi Binder - Jerzy S. Łątka - ebook

Bezkarni zabójcy Basi Binder ebook

Jerzy S. Łątka

4,0

Opis

Wieś znała „wyklętych”, ale...

Najpierw zamordowali matkę z córką, bo podobno miała 25 tys. dolarów przysłanych z Londynu. Gdy siostra zamordowanej zaczęła dochodzić prawdy, zabili również ją. I jej córkę Basię. Mordowali z zimną krwią, choć wiedzieli, że ojciec Basi, przedwojenny oficer WP, został rozstrzelany w Katyniu. Kobiety zakopali w pobliskim lesie, a ich dobytkiem podzielili się. Wieś znała zabójców, ale ci przez lata byli bezkarni. Dziś uchodzą za bohaterów AK, „żołnierzy wyklętych”, bojowników o wolność, choć w czasie wojny byli w oddziale, który nie zabił ani jednego Niemca!
Jerzy S. Łątka sam nazywa się detektywem historii, choć historii nie ukończył, a nawet nie studiował. Ukończył natomiast na Uniwersytecie Jagiellońskim etnografię i filologię orientalną (turkologia). Jest doktorem nauk humanistycznych tej uczelni. Jako turkolog zajmował się historią imperium osmańskiego. W dorobku ma liczne biografie osmańskich władców, ale także Aleksandra I, Edwarda Dzwonkowskiego i Feliksa Dzierżyńskiego Krwawy apostoł.
Jako etnograf w książce Bohater na nasze czasy? opisał Józefa Kurasia „Ognia”. Po Zemście zza grobu Stanisława Pytla prowadzi kolejne reporterskie śledztwo i ujawnia skrywane tajemnice Małopolski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redaktor prowadzący: PAWEŁ DYBICZ
Korekta: Zespół
Opracowanie graficzne i łamanie: DOROTA MARKOWSKA-BURBELKA
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved Copyright © by Fundacja Oratio Recta Copyright © by Jerzy S. Łątka
ISBN 978-83-64407-52-9
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.plsklep.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

Pamięci Basi Binderi WSZYSTKICH mieszkających wśród nasBRACI niearyjskiego pochodzenia,ofiar POLAKÓW w latach 40. XX w.

Ważniejsi uczestnicy opisanych wydarzeń

Okupacyjne ofiary

Basia BINDER, lat 16, córka oficera Wojska Polskiego Stanisława Bindera, zamordowanego przez bolszewickich oprawców w 1940 r. w Katyniu, właścicielka pięknego warkocza bujnych, czarnych włosów, który przypomniany został po 70 latach w sztuce Bohaterowie Anny Wakulik.

Felicja BINDER, lat 42, matka Barbary, praktykująca katoliczka, w 1929 r. matka chrzestna żyjącej do dziś miejscowej dziewczyny.

Anna MYCIŃSKA, lat 55, siostra Felicji Binder.

Janina MYCIŃSKA, lat 22, córka Anny.

Stefan CHRZANOWSKI, sierżant „Gruszka” powszechnie zwany Kasprzokiem, konspiracyjny komendant placówki AK w Lichwinie. Jako DOMNIEMANY sprawca zamordowania powyższych kobiet skazany przez opinię publiczną na infamię.

Józef ZBOROWSKI, w czasie okupacji działał w lokalnym wywiadzie AK. Niezwiązany z akcją likwidacji Mycińskich i Binderek. Po wojnie jako zapluty karzeł reakcji ofiara represji Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

Uczestnicy najgłośniejszej akcji Armii Krajowej w Lichwinie w 1944 r.

Podchorąży Zdzisław BRYCKI ze Lwowa, „Żuczek” (vel „Krowa”, vel „Krycki”, vel „Żuk”), samowolny (?) zabójca Mycińskich, prawdopodobnie zlikwidowany tuż po 17 stycznia 1945 r. przez byłych kolegów z 6. kompani batalionu „Barbara”.

Kapitan „Omega”, kwatermistrz batalionu „Barbara”, który podpisał się pod rozkazem komendy obwodu AK zlikwidowania Felicji Binder. Po wojnie tajny współpracownik UBP (TW „Lis”).

Ofiary powojennych rozgrywek operacyjnych Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego

Kapitan (po wojnie major) Eugeniusz Antoni Borowski („Leliwa”), dowódca batalionu „Barbara”, zdaniem UBP moralny sprawca wszystkich wydarzeń, jakie miały miejsce w województwie tarnowskim. Po wojnie epizodyczny TW „Maria”.

Partyzant Stanisław Noga („Czarny”), po wojnie TW „Telefon” kiwający swoich ubeckich mocodawców.

Partyzant „Śliwa”, w czasie okupacji niezamotany w proceder mordowania „żydówek” w Lichwinie, po wojnie TW „Bury”, główny informator historycznego śledztwa. Personalia znane, ale przez autora utajnione.

Ważniejsze postacie drugoplanowe

Zygmunt Dziuban, sołtys Lichwina, kronikarz okupacyjnych dziejów wsi.

Edward Broniek („Bratek”), plutonowy WP, w AK sierżant, stopień, do którego po wojnie nie przyznawał się przed rodziną i bliskimi znajomymi.

Józef Cyrankiewicz, spowinowacony z Felicją Binder poprzez pierwszą żonę Joannę Munkównę.

Irena Mycińska, primo voto Grabowska, secundo voto Waczkowska, córka Anny Mycińskiej, okupację przeżyła we Lwowie, w latach 1945–1946 wtyczka (?) ruchu oporu w UBP w Krakowie.

ZAMIAST WSTĘPU

Czas przed „Burzą”

W nocy 29 lipca 1944 r. liczna grupa uzbrojonych mężczyzn otoczyła dom w Zalesiu (gmina Gromnik, powiat Tarnów), w którym przebywała Felicja Binder z 16-letnią córką Barbarą. Wywlekli je z łóżek, spakowali cały ich dobytek do worków oraz w prześcieradła i poprowadzili kobiety do lasu zwanego Szmercówką w Lichwinie, by je rozstrzelać. W lokalnym wiejskim społeczeństwie żyjącym we w miarę sielskiej rzeczywistości zbrodnia ta wywołała zbiorowy szok.

„Jak ta horda zwyrodnialców prowadzili tą kobietę i jej 16-letnią córkę do Lichwina, do lasu, żeby ją tu zamordować, to po całej wsi Lichwinie chodziły odgłosy, że te kobiety zostały po drodze na śmierć gwałcone”, odnotował sołtys Lichwina w zapiskach o okupacyjnej rzeczywistości. To zapis jego stanu świadomości na podstawie informacji uzyskiwanych od mieszkańców.

Szokujące są także informacje o liczbie uzbrojonych mężczyzn biorących udział w akcji zlikwidowania jednej nieuzbrojonej kobiety i jej córki. „Po te kobiety było nas około 10 ludzi, a może więcej, dokładnie nie pamiętam”, zeznał uczestnik akcji Franciszek Kurczab z Chojnika.

Kurczab wymienił pseudonimy akowskie czterech z nich. „Reszta ludzi była z Brzozowej, których nazwisk nie znam”. Z innych źródeł wiadomo, że poza nimi w akcji brali udział także partyzanci Golanki, Chojnika i Rychwałdu.

Według Józefa Krasa, konspiracyjnego okupacyjnego sołtysa gminy Gromnik, a więc przedstawiciela struktur cywilnych Państwa Podziemnego, wszystkich było 12. Cytowany już sołtys Lichwina twierdzi, że ta „horda zwyrodnialców” liczyła „16 lub więcej, jak to było mówione”.

Było mówione, ale nie zostało udowodnione. I niech tak na razie pozostanie. Może ktoś dotrze do bardziej wiarygodnych dokumentów. Sołtys Dziuban był najbliżej miejsca zbrodni. Ale to nie znaczy, że był najlepiej poinformowany. Ponadto dla mieszkańców Lichwina i okolicznych wsi nie było ważne, czy, według terminologii Dziubana, zwyrodnialców było tylko 10, czy aż 16.

Dla etnologa wkraczającego na poletko historyka hitlerowskiej okupacji ważny jest inny fakt. W czasie kiedy rozpoczynałem historyczne śledztwo w sprawie zabójstwa Binderek, lokalna społeczność nie miała ŻADNYCH wątpliwości, kim był sprawca ich śmierci. Był nim akowiec, komendant AK w Lichwinie, sierżant „Gruszka”.

Aby nie było wątpliwości, nie ma żadnego dowodu, aby on pozbawił życia kogokolwiek w czasie wojny. Dlaczego został przez miejscowych uznany za zabójcę obu kobiet? Z prostej przyczyny. Pochodził z Lichwina i każdy go znał. Był formalnie komendantem tutejszej placówki AK. Nazywał się Stefan Chrzanowski, ale dla miejscowych nadal był Kasprzokiem, bo tak go od dziecka nazywano. I tak nazywali go moi informatorzy.

O tym, że Kasprzok zastrzelił Barbarę Binder, przekonani byli także mieszkańcy sąsiednich wsi. Edward Wojtanowicz, mój daleki kuzyn z Siemiechowa, opowiadał mi o grobie Kasprzoka na lichwińskim cmentarzu podczas naszej pierwszej rozmowy na temat Binderek.

– Rodzina postawiła Kasprzokowi nagrobek z napisem, że był bohaterem. Jakim był bohaterem! Był bandytą, a nie bohaterem. Ludzie o tym wiedzieli i – za przeproszeniem – srali[1] na jego grób.

Mój daleki kuzyn o grobie tym opowiadał mi trzykrotnie. Za każdym razem tymi samymi słowami. Tylko z jedną poprawką. Nie wtrącał później zwrotu: „za przeproszeniem”.

Publikuję tę wypowiedź w pełnej wersji, gdyż w sprawie morderstwa Basi Binder ważne są nie tylko fakty, ale i emocje z nimi związane. To one wyznaczają stan lokalnej świadomości grupowej. Prawda zbiorowa przekazywana z ust do ust często jest bujniejsza, często także nie pokrywa się z prawdą opartą na sprawdzonych źródłach. Czasami się z nią rozmija.

Nie mam wątpliwości, że mój daleki kuzyn, starszy trzy lata od Barbary, podkochiwał się w niej. Stąd formułowana przez niego zbyt emocjonalna ocena Kasprzoka, NIBY zabójcy tej dziewczyny. Co rusz odwiedzał na Zalesiu Łazarków, mieszkających obok Kubiczów, gdzie często przebywały Binderki. Widywał Basię wysiadującą w sąsiednim ogródku na zwykłym zydelku. I ten jej wspaniały warkocz.

O urodzie Barbary i tym warkoczu wspominali wszyscy, którzy ją pamiętali. Warkocz Barbary odegrał symboliczną rolę w finałowej scenie sztuki Bohaterowie Anny Wakulik, wystawianej w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie w 2013 r. W moim odczuciu najlepszej sceny w tej sztuce, w której nikt nie ginie... Sztuce zainspirowanej artykułem Osełka masła opublikowanym w „Zdaniu” w 2011 r. Była to pierwsza publikacja na temat akowskiej placówki „Teodora”, gdyż do tej pory nie istniała ona w opracowaniach na temat tarnowskiej AK.

Do profanacji grobu sierż. „Gruszki” rzeczywiście dochodziło. Stanisław Duraczyński pamięta jedną z lat 80. Był wtedy sołtysem. Miejscowy grabarz pytał go, co z tym fantem zrobić.

– Weź i po cichu zmyj – zasugerował sołtys, który nie chciał, aby sprawa nabrała rozgłosu.

Mimo szacunku dla kuzyna Edwarda teza, że Kasprzok był sprawcą śmierci Barbary, wydawała mi się fałszywa. Nie miał on motywu, by popełnić taką zbrodnię. Poza tym był pionkiem w strukturach Armii Krajowej. Mimo że był komendantem AK w Lichwinie, nie miał możliwości zorganizowania oddziału do takiej akcji.

Aby ustalić okoliczności śmierci kobiet, zwróciłem się do Instytutu Pamięci Narodowej o zgodę na zbadanie posiadanych przez tę instytucję materiałów archiwalnych. Na skutek mojego pisma został złożony 24 stycznia 2011 r. wniosek naukowo-badawczy pod roboczym tytułem: „Działalność w czasie II wojny kaprala WP Stefana Chrzanowskiego zwanego Kasprzokiem związanego z mordem na Barbarze Binder”. Wniosek ten dał mi glejt do studiowania materiałów archiwalnych IPN i rzeczywistą pomoc w ich uzyskiwaniu.

Nagrobek Mycińskich i Binderek.

Fot. Jerzy S. Łątka

Wynik badań wykazał, że sierżant AK Stefan Chrzanowski nie był sprawcą śmierci tych kobiet ani zamordowania dwa tygodnie przed Binderkami w tym samym lesie Anny i Janiny Mycińskich, również jemu przypisywanego. Dziś wiadomo, że to była siostra Binderowej oraz jej córka. Wszystkie uważano za „żydówki”(!).

W czasie przeprowadzania wywiadu terenowego od śmierci Basi Binder upłynęło trochę ponad 60 lat. Mimo to wśród wszystkich moich rozmówców sprawa nadal wywoływała emocje. Zarówno wśród tych nielicznych, którzy znali Basię osobiście, jak i tych, którzy pamięć o niej zachowali na podstawie wspomnień bliskich.

– Basia. Widzę ją przed oczami. Wydali wyrok na niewinne babki. Nie były Żydówkami – wyrzuca z siebie mieszkająca na Zalesiu Dominika Kwiek.

Po latach rozumiem, że wydarzenie to było mitem (założycielskim) kształtowania się na tym terenie powszechnej opinii, wyrażonej w prywatnych notatkach przez sołtysa Dziubana.

W poszukiwaniu grobu Basi udałem się do Lichwina w maju 2011 r. wraz z mieszkańcem Siemiechowa Romanem Kwiekiem. Pamiętał on tę ziemną mogiłę sprzed ponad pół wieku i bez problemu odszukał kwaterę, w której miała się znajdować. Ba, stał tam drewniany krzyż, o którym mi wcześniej mówił. Śladu po grobie nie było.

Bohaterowie – plakat sztuki wystawianej w teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie

Lichwiński cmentarz jest mały, postanowiliśmy więc odszukać grób pochowanego tu także DOMNIEMANEGO zabójcy Barbary. Wiedziałem, że jego rodzina postawiła mu solidny nagrobek z napisem, że był bohaterem.

Grobu Stefana Chrzanowskiego także nie znaleźliśmy. Zaczęliśmy więc błąkać się po cmentarzu z nadzieją, że może natrafimy na którąś z tych mogił. Do Romana podeszła Dorota, mieszkanka Lichwinia. Na dźwięk nazwiska Binder bez wahania zaprowadziła nas do okazałego nagrobka postawionego – jak się później okazało – w 2003 r. Przechodziliśmy obok niego, ale szukaliśmy nazwiska Binder. Żaden z nas nie przeczytał do końca tekstu wyrytego na nagrobku:

MYCIŃSKA HELENA lat 40,

MYCIŃSKA JOANNA lat 22,

BINDER ALICJA,

BINDER BARBARA lat 16,

ZAMORDOWANE W SIERPNIU 1944 r.[2]

Okazało się, że zamordowane zostały nie dwie, ale cztery kobiety. Po przeczytaniu epitafium zapytałem panią Dorotę, czy wie, kto był sprawcą mordu. Wiedziała: – Jego grób jest tuż obok.

I rzeczywiście. Grób Kasprzoka znajduje się w odległości sześciu, siedmiu metrów od zbiorowej mogiły jego domniemanych ofiar. Jedynie z umieszczonej na nim dobrej jakości fotografii młodego mężczyzny, przystojnego blondyna w mundurze WP, mógłbym się domyślić, że to właśnie poszukiwany przez nas grobowiec. Napisy na dwóch tablicach były nieczytelne, zostały mechanicznie zniszczone. Początkowo byłem w stanie odczytać tylko dwa słowa: „Gruszka” oraz „bohater” (!). Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że „Gruszka” to akowski pseudonim Kasprzoka.

Uciąłem sobie krótką pogawędkę z panią Dorotą. Okazało się, że o zabójstwie tych kobiet wiedziała bardzo dużo, mimo że urodziła się sporo po ich śmierci. Była to cenna wskazówka, że ta sprawa żyje w społecznej świadomości Lichwina, i zachęta, aby drążyć temat.

Z wywiadu terenowego przeprowadzanego przez autora niniejszego śledztwa wiadomo, że Binderową ktoś poinformował o tym, że zostanie rozstrzelana wraz z córką. Mógł to zrobić tylko ktoś z polecenia Edwarda Brońka „Bratka”, dowódcy oddziału egzekucyjnego, który przez tydzień zwlekał z wykonaniem rozkazu.

Został jednak przywołany do wojskowej subordynacji. Przysłano mu bowiem „rozkaz powtórny, ustny przez żonę Kumora Władysława, ps. Kotarba. Było to w niedzielę rano w sierpniu 1944 r. przed domem Chrzanowskiego Stefana na drodze, doszła do mnie [...] i mówiła te słowa: Omega się pyta, dlaczego jego rozkaz, który poprzednio wydał na piśmie nie został wykonany i należy go wykonać”.

Nagrobek sierż. „Gruszki” z nieczytelnymi z powodu mechanicznego uszkodzenia napisami na cokole.

Fot. Jerzy S. Łątka

Felicja Binder była żoną Stanisława – podporucznika Wojska Polskiego. Już wtedy było wiadomo, że jej mąż nie żyje. Zamordowany został w Katyniu przez bolszewickich oprawców. Być może ten fakt oraz zastrzelenie siostry i siostrzenicy kilkanaście dni wcześniej sprawił, że straciła chęć do życia. Nie wyjechała do Krakowa, jak jej radził Stanisław Kubicz.

Żona i córka Stanisława Bindera zostały zlikwidowane bez sądu jako „te drugie żydówki” na rozkaz kpt. „Omegi”. Był on pierwszym zastępcą komendanta Obwodu AK Tarnów i zarazem – to ważne – kwatermistrzem batalionu „Barbara”. Odpowiadał za jego zaopatrzenie.

*

Podejmuję kolejną próbę wyjaśnienia okoliczności śmierci kobiet w dużo szerszym kulturowo i historycznym aspekcie. „Bratek” z powodów, których tylko mogę się domyślać, nie uczestniczył w akcji likwidacji Binderek. Dowództwo nad oddziałem przekazał „Śmiałemu”, który – jak zeznał „Bratek”, 1946 r. – miał „pójść z grupą do mieszkania, gdzie mieszkają, zabrać ich i zastrzelić i pochować, a rzeczy, które stanowią ich własność, zabrać i oddać mnie”.

I tak się stało. Po wykonaniu zadania oddział zameldował się w kwaterze „Bratka” na strychu domu Stanisława Nogi w Lichwinie, wraz z rzeczami Binderek.

Po złożeniu raportu i pozostawieniu zarekwirowanych rzeczy „Bratek” ich odmeldował.

Losami szczątków Mycińskich i Binderek przez długi czas żył cały Lichwin. Zostały zagrzebane naprzeciw domu Stanisława Nogi, w Szmercówce, nazywanej także lasem żydowskim, gdyż przed wojną należał do Żyda Szmerca. Ciała wrzucono do leśnego rowu po dekunkach – okopach z I wojny światowej – w którym już znajdowały się w pobliżu ciała Mycińskich.

Dziki co roku rozgrzebywały te mogiły, a sprawę na wiejskich zebraniach przypominali mieszkańcy. W rezultacie sołtys Tadeusz Reczek podjął starania o ekshumację szczątków ze Szmercówki. Dokonano jej 9 września 1951 r. Przy ekshumacji był kilkunastoletni Stanisław Duraczyński.

– Zwłoki były poprzerastane korzeniami – wspominał.

Zapamiętał Basi fartuszek. Bez szelek, z kieszonką, w której znajdowała się lalka. Od siebie dodam, że Basia nosiła ją zawsze przy sobie. Miała mawiać, że przynosi jej szczęście.

Do trumny włożono także znajdujący się luzem dziewczęcy warkocz spleciony z czarnych włosów.

– Pamiętam do dziś. Związany był wstążką na kokardę – powiedział mi Stanisław Duraczyński wiosną 2013 r.

W pochówku szczątków czterech zamordowanych kobiet na cmentarzu w Lichwinie uczestniczyły tłumy. Była to uroczystość świecka. Za sprawą Jana Borowskiego, długoletniego nauczyciela i kierownika miejscowej szkoły (1933–1963), udział w nim wzięła cała młodzież szkolna. To częściowa wyjaśnia fenomen powszechnej znajomości tego wydarzenia przez lokalną społeczność. Ale wtedy nie było wiadomo, kto jest sprawcą mordu.

Przez pół wieku ziemna, niepielęgnowana mogiła ofiar partyzanckiej samowoli podtrzymywała odczucie zbiorowego szoku.

– Grób był zaniedbany, ludzie po nim chodzili. Mąż zawsze 1 listopada stawiał na nim znicze. To, co mnie najbardziej bolało, to to, że ta zbrodnia nigdzie nie była odnotowana – ujawniła w 2010 r. Janina Duraczyńska.

Takie odczucie miało wielu mieszkańców wsi, ale Duraczyńscy byli najbardziej aktywni. Początkowo nie znali nawet nazwisk pomordowanych. W sprawie znajdującej się na cmentarzu parafialnym w Lichwinie zaniedbanej mogiły „ofiar terroru, czterech kobiet ze Lwowa” pisali do IPN już w 2002 r. Nadeszła odpowiedź: brak jest akt w tej sprawie. Jednak nie poddawali się, a korespondencja trwała.

W rezultacie 22 czerwca 2004 r. sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa poprosił urząd wojewody małopolskiego o podjęcie działań mających na celu uznanie przez wojewodę małopolskiego wspomnianej mogiły za grób wojenny zgodnie z ustawą z dnia 28 marca 1933 r.

Była więc zgoda na wybudowanie odpowiedniego pomnika ofiar „okupacyjnego terroru”. Brakowało tylko pieniędzy.

Sprawa nabrała przyśpieszenia po rozmowie Stanisława Duraczyńskiego z Januszem Kurtyką, ówczesnym prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, podczas uroczystości zakończenia renowacji cmentarza wojennego z okresu I wojny światowej w Dąbrówce Szczepanowskiej w roku 2005.

– Napiszcie pismo w imieniu gminy do marszałka województwa małopolskiego – padła rada.

Tak też zrobili. Po dwóch tygodniach wpłynęły pieniądze.

Miejscowi naciskali na Duraczyńskich, aby umieścili w epitafium nazwisko sprawcy, oczywiście Kasprzoka, a przynajmniej informację, że byli to partyzanci. Duraczyńscy nie zgodzili się. Dziś wiadomo, że była to słuszna decyzja.

Z zeznań „Bratka” wiadomo także, że rzeczy po Binderkach zostały odniesione do dowódcy batalionu „Barbara”, który wówczas stacjonował w lesie w Jodłówce Tuchowskiej. „Jadący z żywnością do batalionu [Stanisław] Stankowski z Lichwina (Gródek), którego wysyłał »Gruszka«, więc te rzeczy przesłałem przez Stankowskiego z wykazem rzeczy, na którym przywiózł mi potwierdzenie odbioru z podpisem »Leliwy«”.

Z zeznania Jana Chrzanowskiego z Lichwina, złożonego 2 kwietnia 1948 r., wiadomo, że Franciszek Kurczab dostał 30 dolarów od „Bratka” za zastrzelenie tych kobiet, aby podzielić te pieniądze na drużynę.

To była konspiracja. Kto strzelał, a przede wszystkim kto wydawał rozkazy, nie było wiadomo. Dziuban zapisywał to, co mu ludzie opowiadali. Jego informacje po zweryfikowaniu mogły być cenne dla historyka. Przy każdej podawał jej źródło. Opisując zastrzelenie podczas obiadu Stanisława Skrzypka przez Zdzisława Bryckiego, Dziuban opatrzył tę informację adnotacją: „To mówił Kazimierz Stankowski, s. Ignacego, który tam u Nogów ciągle przebywał, swojemu ojcu Ignacemu zaś Stankowski Ignacy przekazał ten czyn zbrodniczy swojemu bratu Stanisławowi z Gródka, i o tem mówił mnie 16.4.1945 r. w moim domu. Ponadto o tem powiedział mi jego brat Stankowski Stanisław w dniu 3.5.1949”.

Zabójstwo Binderek i przywłaszczenie ich dobytku u schyłku II wojny światowej dla ludności cywilnej było obrzydliwą zbrodnią. W życiu każdej zbiorowości, poza faktami dużą rolę odgrywa pamięć zbiorowa. To za jej sprawą próbowano wymierzyć historyczną sprawiedliwość. Skoro sprawcą tego mordu był Kasprzok... Kasprzok nie żył, więc... Profanowano jego grób.

Po wielomiesięcznym śledztwie historycznym nie ulega wątpliwości, że sierżant Stefan Chrzanowski „Gruszka” – miejscowy komendant placówki AK – skazany na infamię przez ogół jako OCZYWISTY sprawca zabójstwa Basi Binder zasługuje na PEŁNĄ rehabilitację. Już ta próba ocalenia dobrej pamięci ofiary społecznego linczu była warta moich wielomiesięcznych dociekań.

Dodatkowym, nieprzewidzianym efektem realizacji IPN-owskiego wniosku naukowo-badawczego w sprawie odpowiedzialności kaprala Wojska Polskiego Stefana Chrzanowskiego za śmierć Binderowej i jej córki był właśnie powojenny wymiar tej zbrodni. Okazało się, że sprawa ta była znana Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego od 1946 r. Śmierć kobiet zaklasyfikowano jako mord z przyczyn rabunkowych. Czyny takie nie podlegały amnestii z 1947 r., ale sprawcy śmierci nie ponieśli żadnej konsekwencji. Świadkowie wypowiadający się w tej sprawie musieli podpisać zobowiązanie do milczenia pod groźbą odpowiedzialności karnej. Sprawę utajniono tak skutecznie, że nawet premier Józef Cyrankiewicz nie wiedział, kim byli sprawcy. Przynajmniej takie jest przekonanie miejscowych. A przecież, gdy do Cyrankiewicza dotarła wieść o zabójstwie Felicji Binder, powiedział: „Ziemię i niebo poruszę i dorwę tych bandytów”. Cyrankiewicz był sprawą osobiście zainteresowany, gdyż Felicja Binder była kuzynką jego pierwszej żony, Joanny Munk.

Żaden z „bandytów” – takie było od dziesiątków lat przekonanie miejscowych, nie poniósł jakiejkolwiek odpowiedzialności za popełnione czyny, gdyż dla funkcjonariuszy UBP śmierć „żydówek” przez kilkanaście lat była tylko okazją do wykorzystywania tej zbrodni do celów operacyjnych.

I to jest powojenny wymiar zbrodni dokonanej w sierpniu 1944 r.

Wliczając artykuł opublikowany w „Zdaniu”, obecna książka jest już trzecią próbą wyjaśnienia okoliczności śmierci kobiet. W pierwszej chodziło tylko o ustalenie, kto w tym zabójstwie brał udział. W książkowej Osełce doszedł nowy temat – wykorzystanie przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego wiedzy o tych zbrodniach do niezwykle skutecznych rozgrywek operacyjnych w celu werbowania tajnych informatorów.

Cieszy mnie postawa miejscowej ludności wobec zamordowania Mycińskich i Binderek. Widać w niej sporą dozę pozytywnej historycznej terapii. Przeczy głoszonym tezom, że mieszkańcy polskich wsi byli powszechnie obojętni na okupacyjny los Polaków żydowskiego pochodzenia. Przeczy tezie, że „Jedwabne było w każdej wsi”[3].

Ważną dla mnie wymowę miał fakt, że po ukazaniu się mojej Osełki w „Zdaniu” proboszcz parafii w Gromniku, ks. dr Andrzej Jedynak, zaproponował przedruk fragmentów w parafialnym periodyku[4].

Po książkowej Osełce masła zaś zaczęły napływać do mnie informacje o nowych źródłach. Okazało się, że II wojnę światową przeżył mecenas Kazimierz Binder, brat Stanisława. Wiedział, że brat znajdował się na liście ofiar katyńskich. Po wojnie starał się ustalić los swojej szwagierki i jej córki. W 1948 r. otrzymał od wójta gminy Gromnik Józefa Kierońskiego krótką informację, że obie zostały zamordowane w sierpniu 1944 r., adres gospodarza, u którego bratowa mieszkała. Korespondencja w tej sprawie zachowała się do dziś. Materiały udostępnione przez jego syna Jerzego stały się inspiracją do dalszych, dosyć owocnych poszukiwań. Dzięki nim udało się ustalić wiele nowych szczegółów z życia rodziny Stanisława Bindera oraz dotąd nieznanych jego przodków.

II wojnę światową przeżyła we Lwowie także Irena Mycińska, druga córka Anny Mycińskiej, zamordowanej w Lichwinie siostry Felicji Binder. Irena Mycińska w latach 1945–1946 pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie. Niewykluczone, że była wtyczką opozycji lub na własną rękę chciała ustalić sprawców zabójstwa matki. Odszukana w marcu 2017 r. jej teczka personalna uzupełniła historię przodków Felicji Frisch.

Basia Binder była bowiem potomkinią inteligenckich rodów, owszem, niemieckiego i żydowskiego pochodzenia.

Bardzo cenne okazało się także dotarcie do nowych akt uczestników opisanych wydarzeń, przede wszystkim do teczki Franciszka Kurczaba, żołnierza oddziału „Bratka”. Znalazł się w nich nieznany dotąd opis egzekucji Binderek.

Ważne dla pracy nad nową wersją książki było inne wydarzenie. Córka jednego z drugoplanowych bohaterów książki poczuła się urażona zdaniem, że jej ojciec „przez pewien czas pozostawał nieszkodliwym współpracownikiem UBP – TW »Maria«”.

Powódkę oburzyło także, że cytowałem sołtysa Lichwina Zygmunta Dziubana, nazywającego zabójców Basi Binder i jej matki hordą zwyrodnialców. Uznała to wszystko za naruszenie jej dóbr osobistych i wystąpiła z pozwem przeciwko wydawcy oraz autorowi książki. I tym sposobem w drugim dziesięcioleciu XXI w. rozprawa sądowa dopisała nowy wymiar zbrodni z roku 1944.

Od początku miałem podejrzenie, że powódka została w ten proces wmanewrowana. Osełka masła była książką o jednej zbrodni, ale o dwóch jej wymiarach. O okupacyjnym, no i o powojennym, czyli o matactwach Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w sprawie tej zbrodni, w którą został także zamotany ojciec powódki. Jak większość partyzanckich potomków powódka bardzo dobrze znała chwalebną przeszłość oddziału, ale o wydarzeniach opisanych w Osełce... prawdopodobnie nikt jej nie opowiadał. Na pewno nie zrobił tego jej ojciec. Zamiast się zastanowić, dlaczego został wciągnięty w ubeckie rozgrywki operacyjne, powódka obraziła się na autora książki i miała pretensje, że pisał o motywach zabójstwa czterech kobiet – cywilów, a nie o bohaterstwie żołnierzy batalionu „Barbara”.

Bardzo twórcze dla tej wersji książki okazało się nawiązanie kontaktu z synem plutonowego Wojska Polskiego (w strukturach AK sierżant) Edwarda Brońka „Bratka”. W efekcie naszej współpracy powstał nowy rozdział książki – Sąd nad plutonowym „Bratkiem”, czyli o dylematach dowódcy oddziału egzekucyjnego nieakceptującego niektórych rozkazów swych przełożonych.

Straty, jakie wieś ponosi, mnie nie obowiązują

Po kilku latach poszukiwań udało mi się dotrzeć do kopii dokumentu o sygnaturze XIV.11 z dawnego Archiwum Wojewódzkiego PSL w Tarnowie, z którego w latach 90. XX w. korzystał Henryk Jan Maniak podczas pracy nad książką „Gertruda” – zapomniana placówka Armii Krajowej w Gromniku. Z tych interesujących okupacyjnych wspomnień konspiracyjnego sołtysa gminy Gromnik warty opublikowania jest jeden fragment życiorysu pośrednio odnoszący się do stosunku niektórych oficerów AK do ludności cywilnej. Z tymi problemami zetknąłem się, pracując nad książką. Wcześniej zasygnalizował je Stanisław Derus, a za nim Henryk Jan Maniak w kilkakrotnie cytowanej książce o placówce AK w Gromniku.

Zdanie krótkie: „Radykalnej zmianie uległo nastawienie ludności cywilnej – entuzjastyczne pierwotnie, teraz stało się chłodne, czasami wręcz wrogie”.

Batalion „Barbara” 16. Pułku Piechoty Armii Krajowej działał w województwie małopolskim w powiatach tarnowskim i brzeskim. Akcja „Burza” na ziemi tarnowskiej rozpoczęła się na podstawie rozkazu komendanta Okręgu Kraków AK Edwarda Godlewskiego „Gardy” z 26 lipca 1944 r. Jej celem było zmobilizowanie do działań bojowo-dywersyjnych I Batalionu 16. Pułku Piechoty AK „Barbara” pod dowództwem kpt. Eugeniusza Borowskiego „Leliwy”. 6 sierpnia 1944 r. batalion wyruszył z leśniczówki Podlesie koło Machowej na wschód od Tarnowa, następne przez Świniogórę, Księże Podlesie, Dobrocin, Żurową, Ratówki, Rychwałd, Suchą Górę i Jamną. W oddziale w ciągu trzech miesięcy służyło od 500 do 700 partyzantów.

Mobilizacja batalionu wiązała siły wroga, ale nie miała szans na jego pokonanie. Działania partyzanckie spowodowały, że Niemcy postanowili ostatecznie rozprawić się z uciążliwym batalionem. Okupant zarządził koncentrację swoich sił w rejonie Ciężkowic oraz Paleśnicy. 25 września 1944 r. doszło do wielkiego boju pod Jamną. Na szczęście był to dzień mglisty i deszczowy. Ogromna przewaga sił wroga, brak broni i amunicji nie załamały partyzantów. Przez cały dzień odpierali ataki nieprzyjaciela, ale wieczorem dowódca wydał rozkaz wycofania wszystkich oddziałów. Nocą lokalny przewodnik, mieszkaniec Brzozowej Czesław Gągola „Goliat”, przeprowadził batalion przez szczelny kordon niemiecki. Nie wiadomo, czy Niemcy nic nie widzieli i nie słyszeli, czy też woleli nie ryzykować bezpośredniego starcia pod koniec wojny. Batalion „Barbara” został podzielony na kilka mniejszych ugrupowań i prowadził działania bojowe do końca października 1944 r.[5]

W czasie walk od sierpnia do końca października 1944 r. plutony I Batalionu 16. Pułku Piechoty AK zdobyły znaczne ilości broni i sprzętu wojskowego oraz doprowadziły Niemców do strat sięgających prawie 400 ludzi, w tym około 160 zabitych.

Kadra batalionu „Barbara”, być może poczet sztandarowy. Większość osób nierozpoznana. W środku oznaczony X dowódca batalionu „Barbara” kpt. Eugeniusz Borowski „Leliwa”, od niego drugi z lewej dowódca pocztu sierż. Jan Duda „Czarny”, pierwszy z prawej stojący w drugim szeregu sierż. Edward Broniek „Bratek”. Po lewej stronie siedzi sanitariuszka Alina Szymiczek „Joanna”, obok w białej koszuli drugi z lewej Stanisław Mitoraj.

Ze zbiorów IPN

Nie wiem, czy to dużo, czy mało, ale straty ludności cywilnej też były znaczne.

Jest to prawda bardzo przykra i starannie ukrywana. Józef Kras, najbardziej zasłużony działacz cywilnych struktur Państwa Podziemnego, wyraził to dosłownie:

„Nadmieniam, ludność cywilna tych wiosek, gdzie były walki między partyzantami a Niemcami, poniosła wielkie straty życiowe i materialne. Mimo patriotyzmu nie bardzo opłacały się walki otwarte z Niemcami. Tam, gdzie znajdował się batalion BURZA [...] w Pławnej, Niemcy na drugi dzień spalili 10 domów, zastrzelono dwie osoby, a cztery aresztowano i nie wrócili. W Jamnej, w czasie walk bojowych spalono 29 gospodarstw, 11 osób rannych, trzy zabite. Siedem aresztowano na Suchej Górze. Polichta i Brzozowa – 11 domów spalono, cztery osoby zabite, pięć aresztowano. Ludność tych gospodarstw, które zostały przez Niemców spalone, ledwie uciekła z życiem. [...] Krowy, świnie Niemcy zabierali, a reszta zostały spalone.

Kiedy batalion BURZA wycofał się z Jamny i zakwaterował 27 września 44 roku w Siemiechowie i Lichwinie, mieszkańcy tych dwu wiosek i sąsiednich zaczęli się wyprowadzać z dziećmi i dobytkiem na dalsze wioski z obawy, że Niemcy będą palić i niszczyć całe wioski. W tej sprawie dużo mieszkańców z tych wiosek przychodziło do mnie, do [Józefa] Lesia i [Ludwika] Cetery z prośbą, ażeby coś robić, żeby ratować ludność. W tej sprawie był Leś Józef u mnie w domu dnia 27 września 44 r., odbyliśmy zebranie u Nogi Stanisława. W tem zebraniu udział wzięli Leś Józef, Komar Władysław, Orlof Fryderyk, Podgórski Mieczysław, ps. Ryba i ja Kras Józef.

Po dłuższej dyskusji uzgodniliśmy, że takie wielkie straty, jakie ponoszą wsie w otwartych walkach z Niemcami, że lepiej będzie batalion »Burza« podzielić na małe grupy od 15 do 20 ludzi, umieścić w oddaleniu od siebie na dogodnych strategicznych placówkach i skrycie napadać i niszczyć transporty komunikacyjne, likwidować Niemców dalej od wsi.

W związku z tym postanowiliśmy iść w delegacji do kom.[endanta] batalionu Borowskiego Leliwy i sztabu oficerskiego. 28 września 44 roku sztab oficerski i komendant kpt. Leliwa kwaterowali u Krzanowskiego Józefa w Siemiechowie. Podprowadzeni byliśmy przez komendanta powiatowego BCh Podgórskiego Rybę i Kumora Władysława. W delegacji byli Leś Józef, Orlof Fryderyk i Kras Józef. Zameldowano kom. kpt. »Leliwie« o naszem przybyciu, za 20 minut zaprosił nas do siebie do izby. Było tam sześciu oficerów. Myśmy przedłożyli swoje projekty, z jakimi myśmy przyszli. Wywiązała się długa dyskusja [...] większość oficerów zgadzała się z nami.

Kom. kpt. Borowski »Leliwa« na zakończenie tak nam oświadczył: po pierwsze, straty, jakie wieś ponosi, mnie to nie obowiązują, bo każda wojna przynosi straty pożogę i zabitych. Po drugie: nie mam odgórnych swoich władz żadnych rozkazów i z naszemi propozycjami godził się nie będę.

Po tych wypowiedziach odeszliśmy stamtąd z niczym. Po drodze gdyśmy szli z powrotem, postanowiliśmy wystosować pismo w tej sprawie do naszych władz nadrzędnych i poleciliśmy Komarowi Władysławowi mającemu łączność z wyższymi władzami, aby to załatwił. Po tygodniu była ta sprawa załatwiona, tak jak myśmy postanowili”.

19 stycznia 1945 r. gen. Leopold Okulicki wydał żołnierzom historyczny rozkaz o rozwiązaniu Armii Krajowej. 19 stycznia 1945 r. zamknęła się akowska karta dziejów Państwa Podziemnego. Ale wojna poza zniszczeniami materialnym pozostawiła ogromne spustoszenie moralne. Setki młodych mężczyzn nie były w stanie żyć w warunkach pokojowych, podjąć się pracy i odbudowy kraju. Broni było pod dostatkiem. Już wcześniej zdarzały się kontrybucje dokonywane i w imieniu Państwa Podziemnego, i na własną rękę. No i wymierzanie sprawiedliwości, likwidowanie niewygodnych ludzi.

17 stycznia 1945 r., a więc dwa dni przed rozwiązaniem AK, w Brzozowej akowcy podpalili zagrodę rodziny Pytlów (Wójcików), zastrzelili Stefanię Pytel, matkę trzymającą na ręku ośmiotygodniową Jadwigę, raniąc ją w udo, śmiertelne postrzelili jej najstarszą siostrę Marysię oraz brata Edwarda.

Głównym inicjatorem tej dintojry był bohater bitwy spod Jamny, porucznik Czesław Gągola, a głównymi wykonawcami jego brat Józef i ich towarzysz Eugeniusz Nicpoń. O dziwo w tym gronie pojawił się Mikołaj Baczkowski „Mikołaj” – jako bardzo ważna persona.

Przodkowie Barbary Binder

Zalesie, przysiółek, w którym Felicja Binder wraz z córką mieszkała w czasie II wojny światowej, znajduje się na pograniczu Siemiechowa, Gromnika i Chojnika, wsi powiatu tarnowskiego. Do Kubiczów, rodziny od lat zaprzyjaźnionej, Binderowa przyjeżdżała od dawna. W 1929 r. Felicja i Stanisław Kubicz (zm. 1986) byli rodzicami chrzestnymi Stasi Łazarek, dziecka urodzonego w sąsiedztwie.

Zarówno Binderowa, jak i jej córka Basia były osobami uczynnymi. Jerzy Kwaśny (1937):

– Mam dla nich szacunek jako dla moich nauczycielek, uczyły mnie polskiego.

Wiejski chłopak o literackiej polszczyźnie miał blade pojęcie. W domu mówiło się lokalną gwarą. W pierwszej klasie miejscowej podstawówki został potraktowany przez nauczycielkę bez taryfy ulgowej. Jego wypracowanie z polskiego roiło się od poprawek porobionych czerwonym atramentem. Jerzy był załamany. Matka poradziła mu, aby się udał do Felicji Binder. Tak też zrobił. Bywał w tym celu kilka razy. Zapamiętał:

– W ich pokoiku było czyściutko.

Literacką polszczyznę opanował. Zaciągnięty wobec Binderek dług Jerzy Kwaśny spłacał przez ponad pół wieku, pracując jako nauczyciel – zawsze pomagał zaniedbanym uczniom.

Binderowa była towarzyska, odwiedzała wiele domów, często także rodziców Włodzimierza Kurczaba (1937). Tym razem nie chodziło o osełki masła i nabiał, tylko o książki. Jego matka Apolonia była zagorzałą czytelniczką. Binderowa przynosiła jej lekturę. Ojciec zaś nie był tak biegły w czytaniu jak matka. Ciężko harował, toteż po pracy na czytanie nie miał chęci. Zrozumiałe więc, że jego żona czytywała mu na głos przed snem.

Na pytanie, jakie to były książki, Włodzimierz Kurczab odpowiedział:

– Chyba nie dla dzieci, bo rodzice kazali nam spać.

Kurczab zapamiętał jeden tytuł – Przygoda w Biarritz Antoniego Marczyńskiego. Zapewne było to wydanie z 1934 r., które ukazało się nakłądem Drukarni Dziennika Poznańskiego.

Po niemal 70 latach odtworzenie okoliczności zlikwidowania Felicji Binder (i przy okazji jej córki) początkowo było trudne. Użyłem świadomie słowa zlikwidowanie. Zbowidowski partyzant Józef Duliński (1914–2011) nieobwiniany o udział w tej zbrodni uważa:

– To była akcja podziemna. Były obserwowane.

Na pytanie, z jakiego powodu akcja została przeprowadzona, Józef Duliński odpowiedział, że nie wie. To przekreślało sens dalszej rozmowy. Odniosłem wrażenie, że kierowała nim partyzancka solidarność. Toteż nie zadałem mu pytania, że jeśli nie zna motywów, to skąd ma przekonanie, że to (uzasadniona) akcja, a nie zwykła zbrodnia. Poza tym, jakie argumenty przemawiały za likwidacją 16-letniej dziewczyny?

To, że kobiety były obserwowane przez partyzantkę, potwierdza także ich najbliższa sąsiadka Dominika Kwiek. Zapytałem ją dlaczego.

Jerzy Binder, kuzyn Basi Binder, przed tablicą stryja na cmentarzu polskim w Lesie Katyńskim.

Ze zbiorów Jerzego Bindera

– Podejrzewali, że były Żydówkami.

Wspomniany we Wstępie Kazimierz, krótko po wojnie, wyjechał na nauki i w rodzinnych stronach z roku na rok bywał coraz rzadziej. Pojechałem do niego pod Warszawę z przekonaniem, że jego pamięć nie będzie zaśmiecona późniejszymi plotkami.

– To takie Żydówki, które zostały zamordowane na Zalesiu? – zapytał, gdy wymieniłem nazwisko Binder. Nie wiedział, że stało się to w Lichwinie.

Zapytałem, jak sądzi, dlaczego zostały zamordowane.

– Uważane były za osoby zamożne.

Powyższe uproszczenie jest prawdziwe, ale jak każde nie do końca. Ale po kolei.

Nadal jestem zdania, że pochodzenie przodków Felicji i Basi Binder, jak i błędne przekonanie, że były osobami zamożnymi, miały wpływ na tragiczny finał ich życia. Ustalenie, kim były ofiary partyzanckiej egzekucji, nie było łatwe.

Byłem przekonany, że żaden ich krewny nie przeżył wojny. Przynajmniej taki wniosek można wyciągnąć z wielomiesięcznych bezskutecznych poszukiwań krewnych Felicji Binder prowadzonych przez Janinę i Stanisława Duraczyńskich. Ich poszukiwania można podsumować odpowiedzią Polskiego Czerwonego Krzyża: „Nikt po wojnie nie starał się ustalić, czy Binderowa i jej córka przeżyły okupację. To, że było to nieprawdą, to inna sprawa. To nie był rezultat realiów okupacyjnych, tylko powojennej rzeczywistości”.

Jak już wspomniałem, okupacyjnym losem szwagierki i jej córki interesował się Kazimierz Binder. W 1940 r. za pośrednictwem PCK otrzymał informację, że brat znajdował się 14 lutego 1940 r. w obozie jeńców w Kozielsku i „zapytywał o p. Felicję Binderową z córką Barbarą zamieszkałą w Zakopanem. Jeniec podał nam adres W. Pana w celu zasięgnięcia informacji o wyżej wymienionych”. Na lakonicznej pocztówce znajdowała się także informacja: „Nadmieniamy obóz w Kozielsku już nie istnieje – o losie jeńców nie mamy wiadomości”.

PCK o losie brata poinformował Bindera w sierpniu 1943 r. Po wojnie Kazimierz Binder doszedł do wniosku, że jego szwagierka mogła się schronić na czas wojny u przyjaciół w Gromniku. Jego matka miała fotografię niespełna rocznej Basi przesłaną właśnie z Gromnika. Kazimierz napisał list do zarządu gminy. Otrzymał odpowiedź, że szwagierka i jej córka zostały zamordowane, a także adres gospodarza, u którego mieszkały.

Na pewno Kazimierz Binder napisał list do Stanisława Kubicza. Ten zaś był na liście osób przesłuchanych w tej sprawie. Wiadomo, że każdy z inwigilowanych musiał złożyć pisemne zobowiązanie do nieujawniania informacji na ten temat.

Nie dziwię się, że stryj Basi Binder nie dostał odpowiedzi na list wysłany do Gromnika.

*

W Osełce masła umieściłem pewne informacje o pochodzeniu Basi wyłowione ze wspomnień potomków ludzi, wśród których kobiety te spędziły ostatnie lata życia. Rok po wydaniu Osełki... znajdowałem się w diametralnie innej sytuacji. Archiwum rodzinne Kazimierza, stryja Barbary, umożliwiło mi pozytywne zweryfikowanie obrazu zarysowanego na podstawie wywiadu terenowego. Potwierdziło się to, co pamiętała z dzieciństwa chrześnica Binderowej. Basia Binder miała zarówno niemieckich, jak i żydowskich przodków.

W Galicji to nie było zjawisko rzadkie. Niemcami byli przodkowie Brücknerów, Estreicherów, Zollów, Polów (Pohl) i dziesiątków innych rodzin zasłużonych dla polskiej kultury. No i Basi Binder. O przodkach żydowskich będzie później.

Jerzy Binder pamięta rodzinne opowieści, które utwierdzały go w przekonaniu, że jego pradziad przybył do Galicji z Wiednia. Zapamiętał także, że opowiadano, że któryś z Binderów, domyślnie przodków, podpisywał się von Kronhelm. Nie udało mi się odszukać jakiegokolwiek powiązania nazwiska Binder z przydomkiem Kronhelm, ale na początku XIX w. działał we Lwowie radca gubernialny Królestwa Galicji i Lodomerii Karl Frey von Binder, który pod tekstami w języku polskim podpisywał się: Karol Baron de Binder. Jego podpis znajduje się pod zarządzeniem opublikowanym w 1802 r. w Edicta Et Mandata Universalia Regnis Galiciæ Et Lodomeriae 1 w języku niemieckim i po polsku jako Cyrkularz informujący, że wykonywanie sądownictwa nad wszystkim tutejszym krajowym nieszlacheckim duchowieństwem Magistratom odebrane, a od 1go Listopada r. b. do Król.[ewskich] Sądów Szlacheckich przeniesione zostaje.

W powyższym wydawnictwie pojawia się jeszcze podpis Karola Barona de Bindera pod Cyrkularzem objaśniającym Patent o lichwie z 1803 r. wydanym we Lwowie 1 lipca 1808 r.

W Szematyzmach Królestwa Galicyi i Lodomeryi z Wielkiem Księstwem Krakowskiem z tego roku baron Binder figuruje również jako dyrektor lwowskiego gimnazjum, tu z pełnym tytułem: hr. Karl Grosherr Binder v. Krieglstein. W innym roczniku jako herr Karl Frey Binder von Krieglstein. Mieszkał wtedy na ulicy Zielonej pod numerem 632.

Ród Binderów von Krieglstein wywodzi się z Alzacji.

W opowieściach potomków o przeszłości przodków przekazywanych z pokolenia na pokolenie często dochodzi do przeinaczeń. Ów dyrektor gimnazjum mógł być przodkiem Basi Binder. Metrykalnie potwierdzona genealogia jej przodków zaczyna się od Marcina. Wiadomo o nim tylko tyle, że tak miał na imię. Być może był tożsamy z Martinem Binderem (po 1880), lekarzem pułku piechoty hrabiego Alojzego Mazzuchellego, stacjonującym w Samborze. Wiadomo, że w 1843 r., jako lekarz tego pułku był on subskrybentem fachowego wydawnictwa: Oeffentliche Sanitätspflege für die Wundärzte der Königreiche Galizien und Lodomerien wydanego w 1843 r. Od 1862 do 1880 r. figuruje w galicyjskich szematyzmach[6] jako lekarz cywilny w Samborze.

Natomiast ze źródeł rodzinnych wiadomo, że Marcin, pradziad Basi, z bliżej nieznaną żoną, z pochodzenia Węgierką Adolfiną Balatonji, miał co najmniej trójkę dzieci: doktora praw Gustawa (przed 1860, po 1900), doktora praw Karola (przed 1874, po 1925), sędziego sądu krajowego we Lwowie, oraz Annę (zmarłą po 1903 r.).

Fakt, że dwóch synów zostało prawnikami, dowodzi, że ich ojciec biedny nie był. O jego synu Karolu wiadomo tylko tyle, co notują szematyzmy.

Pojawia się w 1897 r. na liście funkcjonariuszy urzędów pomocniczych C.K. Sądu Krajowego we Lwowie. W 1899 r. jest w kancelarii C.K. Sądu Krajowego, od 1901 r. zaś „w czynnościach przy nadprok.[uratorze] państwa”. W ostatnim roczniku szematyzmów (1913) jest pracownikiem kancelarii oddziału rachunkowego Wyższego Sądu Krajowego. Jego nazwisko ozdobiono symbolami trzech przyznanych mu medali. W kolejności były to medal dla funkcjonariuszy wojskowych i żandarmerii, drugi dla cywilnych oraz Jubiläumskreuz z 1908 r., nadany z okazji 60 lat panowania Franciszka Józefa I. W 1916 r., jako star.[szy] of.[icjant] sąd.[owy] mieszkał we Lwowie przy ulicy Kubasiewicza 9.

Z opowieści rodzinnych domu Kazimierza Bindera wynikało, że w latach 20. XX w. nadal zamieszkiwał we Lwowie.

Starszy brat Karola, Gustaw, był dziadkiem Barbary. Z życia prywatnego Gustawa wiadomo, że poślubił urodzoną we Lwowie 28 sierpnia 1868 r. Marię Haist (zm. 1956). W 1885 r. znajdował się na liście pracowników oddziału Kontroli Rachunkowej C.K. Wyższego Sądu Krajowego we Lwowie. Następnie awansował na rewidenta finansowego tego sądu.

W 1890 r. Gustawowie mieszkali w stolicy Galicji przy Sykstyńskiej, reprezentacyjnej ulicy Lwowa. Około 1897 r. rodzina przeniosła się do Krakowa. Gustaw podjął pracę na takim samym stanowisku jak we Lwowie.

Zagadką jest, że Binderów nie ma w spisie mieszkańców Krakowa z 1900 r.

Gustawowie mieli czworo dzieci, dwóch synów oraz dwie córki. Janina zmarła jako dziecko. Jej starsza siostra została nauczycielką, ale także zmarła zbyt wcześnie, w wieku 29 lat.

Przytomny wspieracz moich śledczych poszukiwań Bogusław Andrzej Baczyński zauważył, że w szematyzmach galicyjskich Gustaw Binder nie pojawia się już od 1903 r., więc „na pewno nie pracuje, czyli choruje lub zmarł. Pewne wiadomości pochodzą ze spisu mieszkańców Krakowa z 1910 r. Marya z Haistów Binderowa, urodzona 28 sierpnia 1868 r. we Lwowie, wdowa i emerytka (po zmarłym mężu), mieszka z trójką dzieci w Krakowie przy ul. Powiśle 3, w domu będącym własnością Augusta Miednika”.

Wykształcenie trojga dzieci przez wdowę emerytkę musiało być problemem. Najstarszy syn Kazimierz Edward zapisał się w 1911 r. na Uniwersytet Jagielloński na Wydział Prawa. Był półsierotą i jako jego opiekun figuruje Józef Tobiczyk, rewident (rachunkowy) sądowy w Krakowie, kolega z pracy ojca Gustawa. W 1920 r. awansował z zastępcy na naczelnika rachuby.

Stanisław Binder przed wymarszem na front.

Ze zbiorów Jerzego Bindera

Już w Krakowie 24 lutego 1900 r. urodził się Stanisław Ludwik Binder. W latach 1918–1921 bronił polskich granic jako żołnierz 2. Pułku Szwoleżerów oraz 4. Pułku Piechoty Legionów Polskich. Do rezerwy został przeniesiony w 1921 r., 29 czerwca 1926 r. mianowany został podporucznikiem. Wcześniej ukończył Akademię Handlową (1921), a wyższy kurs nauczycielski w 1931 r.

Po opublikowaniu Osełki masła na portalu Akta Miasta Poznania – Kartoteka ewidencji ludności (1870–1931) pojawiły się skany dokumentów pozwalających na uzupełnienie życiorysów rodziny Stanisława Bindera. Wynika z nich, że Felicja Binder, z zawodu nauczycielka, urodziła się 23 listopada 1902 r. w Podwołoczyskach w obwodzie tarnopolskim. Odnotowano także, że była córką wdowy Dory Frisch z domu Reis urodzonej 22 lutego 1866 r. w Brodach, która 20 stycznia 1920 r. przybyła z Zadworza do Poznania i zamieszkała przy ulicy Gnieźnieńskiej 48.

Na karcie przy jej córce Felicji znajdowała się jeszcze jedna cenna informacja: „20 V [19]20 z Zawodrza do matki”. Rok później Felicja mieszkała na ulicy Mickiewicza 36. W 1925 r. przy ulicy Prądzyńskiego 48. Jest także adnotacja, że dnia 25 listopada 1926 r. poślubiła Stanisława Bindera.

Na temat matki brak innych wiadomości. Można mniemać, że po 20 maja 1920 r. wybyła z Poznania. W materiałach tych jest natomiast jedna rewelacja – karta nauczyciela Stanisława Ludwika Bindera, z której wynika, że córka Binderów, dwojga imion Barbara Zofia urodziła się 28 grudnia 1927 r. w Poznaniu.

Binderowie. Od prawej: Stanisław, Kazimierz, jego żona i Babkuś Maria Binder.

Ze zbiorów Jerzego Bindera

Tam się urodziła, ale być może pierwsze swe miesiące spędziła na Zalesiu. 6 października 1928 r. przebywała bowiem w Gromniku. Babcia Maria Binderowa otrzymała fotografię liczącej prawie roczek wnuczki z adnotacją na rewersie: „Kochanej Babkuś od Baśki”. Zdjęcie zachowało się w zbiorach stryja Barbary, Kazimierza Bindera. Wcześniej już było wiadomo, że 15 października 1928 r. w Gromniku Felicja Binder trzymała do chrztu wraz ze Stanisławem Kubiczem córkę jego sąsiadów Stasię Łazarkównę.

Jerzy Binder zapamiętał z rozmów swoich rodziców zdanie, że polityka władz II Rzeczypospolitej wobec nauczycieli była bezduszna, gdyż powodowała rozdzielanie małżonków, których wysyłano do pracy w różnych częściach kraju.

10 października 1929 r. Stanisław Binder mieszkał w Hellenowie w powiecie konińskim. Prawdopodobnie sam. Żona z córką przebywały przez jakiś czas w Gromniku. Binder natomiast 18 września 1930 r. w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie uczył w Szkole Podstawowej nr 11, a przez rok (1931) był jej kierownikiem. W 1939 r. był nauczycielem w Koninie.

Tuż przed II wojną światową Binderowa z córką mieszkała w Zakopanem. Zachowała się fotografia Basi Binder z pierwszej komunii, z dedykacją: „Kochanej Babkuś Basałyk”.

Słowo basałyk ma w języku polskim 113 synonimów. Mają one podobne znaczenia: hultaj, huncwot, bisurman, nicpoń, urwis, łobuziak, półdiablę, diablę, ladaco, urwipołeć, aniołek z różkami. Basia była już po ojcu dobrze wyrośniętym podlotkiem. Z wywiadu terenowego wynika, że została zapamiętana jako dziewczyna ciesząca się życiem, kochająca kwiaty i wybuchająca spontanicznym śmiechem.

Mam już prawie roczek...

Ze zbiorów Jerzego Bindera

Fotografia została wykonana w atelier wybitnego zakopiańskiego fotografika Henryka Schabenbecka. Ojciec Basi mieszkał prawdopodobnie w Cielętnikach (poczta Żytno), gdyż taki jego adres obok adresu matki (Kraków, ulica Straszewskiego 12) znajdował się w notatniku kolegów katyńskiej niewoli, ppor. Tadeusza Igielskiego i kpt. Feliksa Gadomskiego.

*

Ustalenie danych personalnych rodziców Felicji Binder pozwoliło na uporządkowanie drzewa genealogicznego żydowskich przodków Basi Binder.

W biografii Andrzeja Munka znajduje się informacja, że pochodził on z asymilowanej żydowskiej rodziny, ale jego ojciec Ludwik z rodziną przyjął katolicyzm. Coś podobnego usłyszałem od chrześnicy Felicji Binder, że jej chrzestna z rodzeństwem (siostrą?) przyjęli katolicyzm. Na dodatek babcie Munka i Barbary pochodziły z Frischów. Toteż ich pokrewieństwo wydawało mi się prawdopodobne.

W latach 2014–2018 w Internecie pojawiły dane dotyczące przodków Andrzeja Munka umieszczone przez anonimowego użytkownika. Stąd wiadomo, że matka Antoniny Munk, Sime Debora (!) Frisch, pochodziła z rodziny Reiss. Urodziła się w Samborze (!) około (!) 1866 r. Matka Felicji, także z domu Reiss, Dora Frisch, urodziła się 22 lutego 1866 r. w Podwołoczyskach. Tożsamość Sime Debory nie budzi wątpliwości, była żoną Samuela Frischa, naczelnika stacji kolejowej w Zadworzu. A to z tej miejscowości w 1920 r. Felicja przybyła do Poznania do matki. Dora w tym czasie była wdową. Swe żydowskie imiona Sime Debora zamieniła na chrześcijańskie Dora.

W drabinie genealogicznej Frischów prywatny użytkownik podał następujące dane: Sime Debora Frisch urodzona: 21 lutego 1861 r. w Brodach, córka Leo (Leiser) Reiss i Betti (Beila) Reiss, żona Osias (Ozyasz) Samuela Frisch. Użytkownik nie znał daty ani miejsca śmierci Sime Debory. Z prostej przyczyny. Zmarła jako katoliczka. Można przypuszczać, że zmiana wyznania spowodowała zerwanie więzów z rodziną.

Z opublikowanych przez prywatnego użytkownika tych danych wynika, że Sime Debora miała dzieci, były to: Anna (1889–?), Izydor (Ignacy) (1891–1899), Gabriella (1895 – zm. w wieku dziewięciu lat), Leon (1898–?). 3 stycznia 2016 r. pojawia się kolejne dziecko, urodzona w Podwołoczyskach w 1902 r. Felicja.

Wśród mieszkańców Lichwina, Gromnika i okolicznych wsi, gdzie w czasie wojny mieszkały zamordowane kobiety, panowało powszechne przekonanie, że były krewnymi, a nawet siostrami. Józef Kras, sołtys Chojnika z czasów okupacji, przekonany był, że mieszkająca w Lichwinie Anna Mycińska i Felicja Binder były siostrami: „Jak słyszałem od Nogi Stanisława i Cetery Ludwika, to zamordowane kobiety to były siostry z córkami”.

W dokumentacji zabójstwa Mycińskich zgromadzonej w IPN występują one bezimiennie. Na nagrobku na cmentarzu w Lichwinie matka figuruje jako Helena. Pod takim imieniem została wpisana do rejestru osób zameldowanych w czasie wojny przez sołtysa Zygmunta Dziubana. Już po wydaniu Osełki masła młody pasjonat historii Mateusz Reczek ustalił, że wbrew informacji obecnego proboszcza w księdze zmarłych (Liber mortuorum) jest wpis o pochówku zamordowanych kobiet. W tym wpisie ks. Stanisław Kwieciński odnotował w 1951 r., że miała na imię Anna.

Basia w pokoiku Binderek u Kubicza na Zalesiu.

Ze zbiorów Jerzego Bindera

W marcu 2017 r. dotarłem do teczki personalnej Ireny Mycińskiej, która okazała się córką Anny Mycińskiej. Przeżyła II wojnę światową we Lwowie. Z danych osobowych Ireny wynika, że jej matka Anna Frisch urodziła się w Drobrosinie w 1889 r. Irena zaś urodziła się z Zadworzu, gdzie jej ojciec Samuel Frisch był naczelnikiem stacji.

Nie ulega wątpliwości. Anna Mycińska była starszą siostrą Felicji Binder. Z ankiety personalnej jej córki Ireny wynika, że matka i siostra były w czasie wojny prześladowane z powodu niearyjskiego pochodzenia.

*

Najbardziej utytułowanym żydowskim przodkiem Barbary był jej prapradziadek, lekarz chirurg odnotowany w genealogicznej tablicy jej przodków jako Mojzes (Macabi ben Halevi) Lipe Radlmesser. Żył w latach 1798–1889. Nie umiem wyjaśnić, dlaczego był nazywany Macabi ben Halevi. Słowo Macabi (hebr. maccabi) pochodzi od Machabeuszy, żydowskich bojowników o niepodległość z czasów rzymskich. Kilkanaście lat po jego śmierci nazwę Maccabi przyjmowały powstające żydowskie kluby sportowe. Zarówno w Polsce, jak i w Palestynie.

Basia na ulicy w Zakopanem.

Ze zbiorów Jerzego Bindera

Wielu innych żydowskich przodków Binderówny pełniło ważne stanowiska państwowe w kresowych województwach. Urodzony w 1832 r. w Brodach Leo (Leisser) Reiss był członkiem dowództwa żandarmerii w Jaworze, dziadek Ozjasz (Samuel) Frisch był początkowo asystentem naczelnika stacji kolejowej w Skole (1899). Trzy lata później „Dziennik rozporządzeń i uwiadomień C.K. Kolei Państwowych” (nr 24) obwieścił, że został „mianowany do kl. X”, co automatycznie powodowało pensję wyższą o kwotę ustawowo gwarantowaną. W 1911 r. został naczelnikiem stacji Zadworze. Na tym stanowisku pracował co najmniej do 1913 r.

AKCJA PODZIEMNA

.

Rozstrzelana jako córka tej „drugiej żydówki” z Zalesia.

Ze zbiorów Jerzego Bindera

Strzelać tych kobiet nie chciał nikt z nas

Rok 1944. Okupacja. Zwykła wiejska, biedna galicyjska rodzina. W niej dwoje nastolatków – Zofia (ur. 1928) i Kazimierz (1932). W odległości niespełna kilometra, w przysiółku Zalesie, w domu niewiele bogatszym schroniła się Felicja Binder, żona Stanisława – podporucznika Wojska Polskiego, wraz z córką Barbarą. Basia była w wieku Zofii.

– Czasem ją odwiedzałam, pokazywała mi, jak się szydełkuje. Robiły z matką swetry na drutach. Z tego żyły. Była straszna nędza. Rodzice czasem dawali im osełkę masła – wspominała Basię Zofia Smoleń.

Kazimierz, młodszy od siostry, pamięta więcej.

– Przychodziły do nas obie. Były zaprzyjaźnione z rodzicami. Zakupywały jajka, masło.

Okazuje się, że nie tylko nabiał. Kazimierz w chwili wybuchu wojny miał zaledwie siedem lat, ale był zręcznym chłopcem. Bardzo szybko opanował sztukę przędzenia na kołowrotku, czyli robienia przędzy z owczej wełny. Przędła cała jego rodzina, ale on miał najmniej obowiązków gospodarskich. Szybko stał się dobrym przędzarzem. Binderowa kupowała od jego rodziców także przędzę, z której z córką robiły swetry.

Czy Basia wiedziała, że jej ojciec nie żyje zamordowany w Katyniu przez bolszewickich oprawców? Sądzę, że nie. Matka – raczej tak. „Goniec Krakowski” bowiem w środę 9 czerwca 1943 r. opublikował „dalszą listę agnoskowanych i nierozpoznanych oficerów armii polskiej pomordowanych przez sowieckich katów”. Wśród rozpoznanych znajdował się – niestety – nr 2057, ppor. rez. Stanisław Binder, przy którym znaleziono legitymację urzędnika państwowego, wizytówkę i medalik.

Nawet gdyby Binderowa nie miała złudzeń co do losu męża, to chyba nie informowałaby o tym córki. Obie miały podstawy do poczucia pełnego bezpieczeństwa. Żyły wśród życzliwych ludzi. Przyjaciół. W odległości kilkuset metrów Stasia, chrześnica Felicji oraz przyjaciółka Basi, starsza o trzy lata Adela.

Myślę, że Felicja Binder z córką przeżyłyby szczęśliwie okupację, gdyby nie powszechne przekonanie, że była siostrą Anny Mycińskiej mieszkającej w sąsiednim Lichwinie. Takiego zdania był Józef Kras, partyzant z Lichwina, który w akcji ich likwidacji udziału nie brał: „Zostały zastrzelone, ponieważ mogłyby pociągać do odpowiedzialności morderców o zastrzelenie pierwszych dwóch kobiet”.

*

Według zgodnej opinii mieszkańców Lichwina Mycińskim powodziło się dobrze. Janina była weterynarzem. Po za tym posiadały kosztowności.

„O tym, że Mycińska była bogata – zanotował w swoich pookupacyjnych notatkach sołtys Lichwina Zygmunt Dziuban – to zdrada wyszła z domu Pieprzyckiego przez córkę Jadwigę Jurkiewicz, obecnie zamężną, zamieszkałą na Śląsku. Za sprawą jej brata Stanisława akowcy i o tym bogactwie się dowiedzieli i był mord z góry opracowany i został przez zwyrodnialców dokonany”.

Komendantem placówki AK w Lichwinie był sierżant „Gruszka”, czyli Stefan Chrzanowski, zwany tu Kasprzokiem. Przed wojną w stopniu kaprala służył w 16. pułku piechoty w Tarnowie. W sporządzonym przez Zygmunta Dziubana wykazie żołnierzy z Lichwina, uczestniczących w kampanii wrześniowej przy nazwisku Stefana Chrzanowskiego jest uwaga: „lekko ranny, później bandyta”.

To kategoryczne stwierdzenie Dziubana było dla mnie potwierdzeniem prawdziwości tezy powtarzanej przez wszystkich. Chrzanowski był winny śmierci Basi Binder. Dziś wiem, że to nie jest prawda.

Stefan Chrzanowski jako komendant placówki AK w Lichwinie został odnotowany tylko w jednej pracy historycznej. Jego nazwisko, pseudonim konspiracyjny „Gruszka” (bez stopnia), znajduje się w wykazie placówek tarnowskiego obwodu AK[7]. Stanisław Derus, autor książki opisującej walki lokalnej partyzantki z okupantem na tym terenie[8], raz go wzmiankuje jako bezimiennego i bez stopnia dowódcę placówki AK w Tuchowie (!).

Tylko jedną wzmiankę o sierżancie „Gruszce” znalazłem w książce Henryka Jana Maniaka o placówce AK w Gromniku, z czasów rozwiązania batalionu AK „Barbara” po bitwie z hitlerowcami w lasach koło Jamnej. W wypowiedzi łączniczki „Róży”:

„Na miejscu koło Słonej pozostał ppor. [Zbigniew Matula] »Radomyśl« z kilkunastoma chłopcami, którzy nie mieli się gdzie podziać. Wówczas rozpuszczono żołnierzy baonu. Na polecenie por. »Wilka« nosiłam broń do Lichwina do sierż. Chrzanowskiego, komendanta placówki »Teodora«”[9].

To jedyny zapis nazwy konspiracyjnej tej placówki Armii Krajowej. Informacja, że Chrzanowski pozostawał komendantem placówki w Lichwinie, znajduje się także w książce Stefana Majki o partyzantach gminy Pleśna[10]. To wszystko, co drukiem ukazało się na temat szefa placówki, której działalność do dziś jest żywa we wspomnieniach mieszkańców.

*

Zdecydowana większość moich rozmówców nie nazywała Kasprzoka partyzantem, ale bandytą. Dla Zygmunta Dziubana jest on zwyrodnialcem, a jego kompania – hordą.