Bez skrupułów - Hugo Bettauer - ebook

Bez skrupułów ebook

Hugo Bettauer

0,0

Opis

Bezwzględny, wyrachowany, mordujący swe ofiary z zimną krwią — po prostu ZŁY! Taki jest główny bohater nowej powieści Hugona Bettauera. Autor z ogromnym zacięciem opisuje brawurowe losy byłego żołnierza, który bez skrupułów dąży do wyznaczonego celu. Czy los będzie mu stale sprzyjał? Czy zdobędzie powszechne uznanie, fortunę i spotka wymarzoną miłość? „Bez skrupułów” to trzecia powieść kryminalna Hugona Bettauera, jaka ukazała się na rynku polskim w ostatnich latach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 184

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Hugo Bettauer

Bez skrupułów

RedaktorEwa Zawadzka

Projektant okładkiTomasz Janke

KorektorWiktor Gardocki

TłumaczTomasz Janke

FotografAllesandro Guerriero

Fotografistockfoto.com

© Hugo Bettauer, 2022

© Tomasz Janke, projekt okładki, 2022

© Tomasz Janke, tłumaczenie, 2022

© Allesandro Guerriero, fotografie, 2022

© istockfoto.com, fotografie, 2022

Bezwzględny, wyrachowany, mordujący swe ofiary z zimną krwią — po prostu ZŁY! Taki jest główny bohater nowej powieści Hugona Bettauera. Autor z ogromnym zacięciem opisuje brawurowe losy byłego żołnierza, który bez skrupułów dąży do wyznaczonego celu. Czy los będzie mu stale sprzyjał? Czy zdobędzie powszechne uznanie, fortunę i spotka wymarzoną miłość?

„Bez skrupułów” to trzecia powieść kryminalna Hugona Bettauera, jaka ukazała się na rynku polskim w ostatnich latach.

ISBN 978-83-8273-995-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Część 1

Rozdział 1

Baron Koloman von Isbaregg albo, jak nazywano go od czasu nowego porządku po wielkim upadku, Kolo Isbaregg włóczył się ospale po wiedeńskim placu Graben[1]. Dokuczał mu straszliwy głód. Ciągle walczył z uczuciem niesamowitego ssania w żołądku, opanowany myślą, że od dwóch dni nie miał nic w ustach. W myślach szydził sam z siebie: „Kretyn ze mnie, dureń, ciągle głodny”, robiąc przy tym złowrogą, hardą minę.

W pewnym momencie, gdy przedzierał się przez tłum ludzi, lekko potrąciła go kobieta o niespotykanej urodzie i blond włosach, pachnąca eleganckimi perfumami. Kolo wyprostował się, napiął zmęczone, nieco zwiotczałe mięśnie, odwrócił się i postanowił pójść za atrakcyjną damą. Lecz jego myśli nadal, niczym refren, przywoływały słowa „jestem potwornie głodny”. Po chwili stracił kobietę z oczu. Zmęczony zatrzymał się na rogu przy Pałacu Sprawiedliwości, dotknął smukłą dłonią skroni i ponownie poczuł intensywne ssanie w żołądku, które zaczęło szybko przesuwać się w górę w kierunku czaszki, skąd słychać było głuche odgłosy bijącego pulsu. Mężczyzna poczuł silne ukłucia w okolicach skroni.

Koloman zaśmiał się tak głośno, że przechodnie spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Nagle uzmysłowił sobie, że właściwie głodował już wiele razy, nawet dłużej i boleśniej, lecz był to głód innego rodzaju niż obecnie. Zimą 1915 roku, kiedy wraz ze swoim oddziałem brał udział w tragicznych walkach w Karpatach, przez trzy dni nic nie jadł. Podobnie jak później, na wyżynach Asiago[2], podczas marszu na Albanię, a pod koniec wojny również w Alpach Tyrolu na wysokości powyżej trzech tysięcy metrów. Ale co to był za głód! Wspaniały, heroiczny, żołnierski głód w towarzystwie kamratów niedoli, którzy cierpieli tak samo jak on. Był to głód, który można było przeklinać, obrażać się zań na samego Boga i cały świat, na głupi sztab generalski i decyzje tego bydlaka dowódcy dywizji! Lecz teraz był to głód potworny, podły i pusty, który należało oszukać, aby nie zginąć w ulicznym rynsztoku!

I kiedy tak pomstował na ten głód, i prowadził w myślach dialog sam ze sobą, przeszłość odeszła w niepamięć, a on przypominał sobie historię swojego życia, jak czynią ludzie, którzy cierpią różnego rodzaju koszmary. W radosnych i wielkich momentach życia nigdy nie wraca się do przeszłości.

Baron Koloman von Isbaregg był ostatnim potomkiem dawnego szanowanego rodu, którego krew przez setki lat wojen i wędrówek wymieszała się z krwią cygańskiej, węgierskiej, polskiej, a nawet tureckiej braci. Im bardziej wyjątkowy i egzotyczny sposób znajdowały kobiety, aby trafić do małżeńskiego łoża styryjskich baronów rodu Isbareggów, tym bardziej porywczy, wspaniali i bezkompromisowi mężczyźni rodzili się z tych związków. Dobra ziemskie, pałace, wszelkie kosztowności szybko znikały pod ich panowaniem. W końcu za czasów cesarza Józefa potomkowie rodu Isbareggów jako dzielni oficerowie zarabiali na chleb powszedni w służbie cesarskiej armii. I w ten sposób, z upływem lat ich krew stawała się spokojniejsza i rzadsza. Męscy przedstawiciele trzech ostatnich pokoleń rodu Isbareggów zdobyli bardzo wysokie stanowiska w cesarskiej armii. Ojciec Kolomana zmarł jako cejgmistrz[3], a matka, jasnoruda Czeszka z trudem zapanowała nad sobą, kiedy po uroczystym, urządzonym z wszelkimi honorami pogrzebie, mały, zaledwie czteroletni Kolo stwierdził z przekonaniem:

— Nie chcę być oficerem, chcę być bogaty i podróżować po świecie!

Starszy wuj, który miał opiekować się chłopakiem, przyznał mu rację.

— Kiedy Isbaregg w wieku dziesięciu lat czegoś pragnie i tupie przy tym nogą — stwierdził — wtedy jest prawdziwym przedstawicielem tego znamienitego rodu, jakim kiedyś byliśmy. Można próbować go złamać, ale nigdy nie zmieni on raz podjętej decyzji!

Kiwając głową, ten stary emerytowany generał grzebał w swojej torbie, w której przechowywał kopie unikatowych, dawno temu wyprzedanych na cały świat obrazów należących kiedyś do rodziny Isbareggów, tak długo, aż na jednym ze zdjęć w postaci dawnego rycerza i rozbójnika z czternastego wieku rozpoznał potomka małego Kolomana. Te same czarne oczy pełne żaru, łukowate, silne i energiczne usta, lekko zakrzywiony wąski nos i takie samo przekorne czoło.

Tak więc dorastającego chłopaka nie posłano do Korpusu Kadetów, lecz do Theresanium[4]. Tam zapewniono mu miejsce w szkolnej ławie. Matka przeprowadziła się w tym czasie do taniego, wygodnego pensjonatu w Grazu, gdzie zmarła, kiedy uczeń ukończył szkołę z wyróżnieniem. W tym czasie chłopak odkrył w sobie zainteresowanie naukami technicznymi i za zgodą wuja odziedziczone po matce parę tysięcy koron zainwestował w edukację w prywatnym liceum, gdzie następnie zdał maturę. Po kilku latach dalszej nauki ukończył wyższą uczelnię techniczną.

Koloman Isbaregg szedł wzdłuż Kärtnerstrasse, trzęsąc się mimo majowego słońca, cały czas powtarzając wściekle w myślach słowa „jestem głodny” i wspominając dawne czasy. Ledwo zakończył naukę w szkole technicznej, kiedy los pchnął go w otchłanie życia z szeroko rozpostartymi ramionami. Rektor uczelni, który bardzo cenił sobie nadzwyczajne zdolności i wytrwałość w działaniu młodego człowieka, załatwił mu posadę w szkockiej fabryce maszyn. Koloman zarabiał tam na życie, korzystał z jego uroków, grał w piłkę nożną, ćwiczył boks jak matador. Zdobył najwyższe umiejętności w swoim zawodzie i powoli zaczął odkrywać, że poza władzą, bogactwem i wolnością, w życiu jest jeszcze coś cudownego: kobiety! Przystojny, szczupły młodzieniec o ciemnej egzotycznej twarzy i czarnych, błyszczących jak w gorączce oczach, przykrytych ponadprzeciętnie długimi rzęsami, podobał się zarówno młodym dziewczętom, jak i dojrzałym kobietom w Edynburgu, Londynie, Dublinie i Glasgow. Z nienasyconą zachłannością, która stanowiła równowagę dla jego przemyślanego cynizmu, rzucił się w wir miłosnych przygód, z których zawsze wychodził zwycięsko, pozostawiając kobiety ze złamanym sercem. W wieku dwudziestu trzech lat młody inżynier, którego umiejętności zawodowe były już powszechnie znane, przeniósł się do Paryża. Spędził tam dwa lata. W ciągu dnia harował jak wół, w wolnym czasie dużo pił, bawiąc się nocami jak nowobogacki salonowy lew. Wkrótce zaproponowano mu objęcie kierowniczego stanowiska w fabryce w Toronto.

W trzecim roku pobytu w Kanadzie zaskoczył go wybuch wojny. I zamiast nadal być uwielbianym przez kobiety, szanowanym przez mężczyzn, i pozostać w tym spokojnym kraju, dał się porwać teutońskiej furii[5]. Pędzony zewem swoich porywczych przodków, nie zatrzymując się po drodze, pojechał do Nowego Jorku. Następnie z fałszywymi dokumentami w awanturniczy wręcz sposób przedostał się do Holandii i już w listopadzie jako podporucznik w oddziałach Tyrolskiego Pułku Strzelców Cesarskich[6] wziął udział w pierwszej bitwie w Karpatach. Wielka odwaga w połączeniu z zimną i trzeźwą oceną sytuacji, pogarda dla śmierci, wytrwałość i zdolność stawiania oporu przyniosły swoje owoce. Kiedy w październiku 1918 roku baron Koloman von Isbaregg opuszczał swój batalion we Włoszech w stopniu kapitana, jego pierś zdobił tuzin najwyższych odznaczeń austriackich, niemieckich, bułgarskich i tureckich.

— A teraz głoduję i mogę zdechnąć jak pies albo jak bezrobotny murarz sprzedawać na ulicy gazety — szepnął sam do siebie bezgłośnie i ponownie przełknął ślinę, która wypełniła suche podniebienie.

Upadek monarchii stał się zarazem jego upadkiem. Na początku żył z dnia na dzień w głębokim oszołomieniu. Przez kilka miesięcy otrzymywał żołnierską pensję, później zaś wypłacono mu oficerską odprawę. Następnie sprzedał ze sporym zyskiem sygnet z diamentem, złoty zegarek i szpilkę, w końcu lornetkę i aparat fotograficzny. Pewnego dnia, kiedy nie miał już nic, co mógłby spieniężyć, obudził się w swoim umeblowanym pokoju, czując się jak żebrak. Ponieważ tytuły arystokratyczne zostały zniesione i wręcz zakazano ich używania, nie był już baronem Kolomanem von Isbareggiem, lecz po prostu jakimś Isbareggiem. W pozbawionym przemysłu kraju niemożliwym było znalezienie jakiejkolwiek pracy. W żaden sposób nie mógł wyrwać się z tej klatki, aby wyemigrować za chlebem. Koloman Isbaregg, poza wytartym szarym uniformem, nie posiadał już żadnego dobytku. Nie miał też bliskich, którzy mogliby mu pomóc. Dawni kamraci biedowali tak samo jak on. W rozwijającej się Czechosłowacji na pewno znalazłoby się miejsce pracy dla solidnego inżyniera. Ale granice tego nowego państwa były dla niego zamknięte, ponieważ jego nazwisko znalazło się na liście proskrypcyjnej[7] osób, które wielokrotnie wystąpiły z bronią przeciwko czeskim buntownikom i stosowały wobec nich prawo wojenne według własnych reguł.

Poprzedniego dnia gospodyni wynajmująca mu pokój oznajmiła, wprawdzie ze szczerym współczuciem, że nie może już dłużej go kredytować i będzie zmuszona udostępnić pokój innej osobie, o ile baron natychmiast nie ureguluje wszelkich zaległości. Koloman wymknął się z wynajmowanego mieszkania jak zbity pies, pozostawiając jako zastaw starą walizkę z brudną bielizną. Ciepłą letnią noc spędził na ławce w parku, a ostatnie korony po ciężkiej walce stoczonej z samym sobą wydał u barbierza. Nadeszło południe, on zaś nie jadł niczego od przeszło dwudziestu czterech godzin. Stale przeklinał w duchu: „dureń, głupia krowa, kretyn-patriota”. Cały czas myślał: „Mam dwie możliwości: albo pójdę do parku i palnę sobie kulkę w ten durny łeb, albo sprzedam pistolet, najem się do syta i udam się do jakiejś redakcji, aby zatrudnić się jako uliczny gazeciarz. Dzięki temu będę mógł jakoś przeżyć, tym bardziej, że jestem przecież byłym oficerem. Mogę przypiąć do piersi Krzyż Żelazny[8] I klasy i Order Leopolda[9], co sprawi niezłe wrażenie. Zaraz, tego nie mogę już zrobić, ponieważ zastawiłem order u gospodyni, a ona nie wyda mi go, zanim nie spłacę długu”.

Koloman włóczył się wzdłuż Kärtnerstrasse. Doszedł do dzielnicy Graben i zatrzymał się przed wystawą delikatesów. Na półkach dostrzegł puszki sardynek, szparagi, figi, migdały, pomarańcze i różnorodne wypieki. Poczuł, że robi mu się czarno przed oczami.

— Mógłbym wejść do sklepu, wymierzyć kilka ciosów na lewo i prawo, zabrać coś do jedzenia i następnie dać się aresztować. Wybuchłaby sensacja, a „Neue Freie Presse” zamieściłaby artykuł przewodni pod tytułem „Burzliwa krew naszych bohaterów” i przy tej okazji urządziła małe przedstawienie. Ale to się nie uda, ponieważ jestem zbyt słaby i to sprzedawca mógłby mnie pobić.

Kiedy cały czas przyglądał się chciwie sklepowej wystawie, a jego oczy spoglądały na miskę pełną tuńczyków, ze sklepu wyszła dama z dużą liczbą małych pakunków. Jeden z nich upadł na ziemię. Koloman podszedł szybko, podniósł go i wręczył kobiecie. Kobieta podziękowała, spojrzała na niego, a jej wilgotne, nieco wyłupiaste oczy zatrzymały się na postaci chudego, żylastego, wysokiego oficera, następnie prześliznęły się po silnej, bladej twarzy o płonącym wzroku, w którym można było dostrzec cień pożądania. Kobieta miała dyskretny makijaż. Była niską osobą o dużych piersiach, z pewnością dziesięć lat starszą, niż wskazywał na to jej wygląd.

Isbaregg odwzajemnił spojrzenie z dużo mniejszym zainteresowaniem. „Wstrętna Żydówka” — pomyślał, mimo to zwolnił kroku. Kobieta szła kilka metrów przed nim, lecz nagle odwróciła się. Spojrzała wyzywającym wzrokiem podstarzałej, spragnionej rozkoszy kobiety — prosto w jego wilgotne, ciemne oczy. Koloman miał wrażenie, jakby obmacywała go wzrokiem, prosząc o coś więcej. Uczucie okropnego głodu, wyobcowania i pochlebcza próżność zjednoczyły się w nim. Postanowił udać się za tą niską, piersiastą kobietą, która była całkowitym przeciwieństwem jego szczupłej postury i wysublimowanego gustu.

Kobieta szła w dół Kärtnerstrasse i wkrótce zatrzymała się przed sklepową wystawą. Koloman, stojąc tuż przy niej, czuł jej gorący oddech i miękkie, pełne ramię, które dyskretnie oparło się o niego. Szybko podjął decyzję.

— Idź — powiedział sam do siebie. — Bierz ją, ten babsztyl ma pieniądze, prawdopodobnie dużo pieniędzy i być może piękne mieszkanie, gdzie można najeść się do syta i odpocząć. Najeść się do syta, na Boga!

Ślina napłynęła mu do ust, usłyszał narastający szum w uszach.

— Tak, ale przecież ona zażąda zapłaty, będzie chciała wziąć go w ramiona i przyssać się do jego ust. Brrr, co za okropność! Ale można się najeść i odpocząć, a nawet wziąć kąpiel. A może i pieniądze, dużo pieniędzy…

— Alfons! — rzucił sam do siebie. — Baronie Koloman von Isbaregg, pamiętasz, co mówiłeś wcześniej o mężczyznach, którzy oddają się kobietom za pieniądze?

— Gówno pamiętam! — odpowiedział sam sobie.

— Tak mówił baron z rodu o wieloletniej tradycji, liczący na wielką karierę w przyszłości! Dziś jestem bezdomnym Isbareggiem, który nie miał niczego w ustach od przeszło dwudziestu czterech godzin i na świat patrzy z poziomu rynsztoka. Człowiek musi jeść, musi odpocząć i mieć pieniądze — wszystko inne jest nieważne! Idź z nią, najedz się do syta i zagraj rolę kochanka! Może być nawet przyjemnie! Tfu, do diabła, zabaw się w końcu z tą Żydówką!

Koloman uśmiechnął się z ukrywanym zadowoleniem, a kobieta, która nadal mu się przyglądała odebrała jego grymas jako wyraz uznania. Obdarzyła Isbaregga zapraszającym uśmiechem.

Wkrótce zatrzymała się obok opery i czekała na tramwaj. Isbaregg na chwilę pogrążył się w myślach. Nie mógł wsiąść do tramwaju, ponieważ nie miał nawet halerza![10] Na ziemi wokół przystanku dostrzegł jednak mnóstwo porzuconych biletów przesiadkowych. Po krótkim zastanowieniu podniósł kilka i schował do kieszeni.

— Być może któryś z nich będzie ważny, a jeśli nie, to, ech, nie będę teraz zawracał sobie tym głowy — muszę jechać za nią, aby w końcu coś zjeść! — pomyślał.

Tramwaj nadjechał z hałasem i kobieta z trudem wcisnęła się do środka. Koloman wsiadł tuż za nią. Przystanęli na platformie wagonu tuż obok siebie, w wielkim tłoku. Ona nie odsunęła się, wręcz przylgnęła do niego swym ciałem. Kolomanowi zaczęła się nawet podobać ta zabawa. Ręce przysunął do jej krągłości, naprężył drżące uda i poczuł żar kobiecego ciała, wypływający spod cienkiej wełnianej sukienki. Kobieta oddychając ciężko zamknęła oczy i całkowicie oparła się na nim.

Po kilku minutach zjawił się konduktor i Koloman wręczył mu cały stos pogniecionych biletów.

— Jeden musi być dobry — mruknął sam do siebie.

Miał szczęście. Już pierwszy bilet okazał się właściwy. Kobieta z trudem umieściła liczne pakunki pod pachą i z drżeniem rąk otworzyła złotą torebkę, z której wyjęła portmonetkę, a z niej banknot o nominale dwóch koron. Koloman mimowolnie obserwował ją, dostrzegając w portmonetce mnóstwo banknotów. Wstrzymał oddech i zwilżył językiem suche, piekące usta. Opuścił ponownie ręce i przylgnął do jej ramienia, którym przyciskała złotą torebkę. Do wagonu wsiedli kolejni pasażerowie i kobieta niezauważenie przysunęła się jeszcze bliżej niego, on natomiast, niezauważony przez nikogo, zaczął delikatnie obmacywać dłońmi jej ciało.

Kiedy tramwaj dotarł na Reinerplatz, kobieta zaczęła przeciskać się w kierunku wyjścia. Stanęła na stopniach wagonu i z tryumfalnym uśmiechem na ustach spojrzała na Kolomana. „Chodź ze mną, piękny młodzieńcze” — zdawały się mówić jej oczy.

W ułamku sekundy Isbaregg wpadł na pewien pomysł i szybko zamienił go w czyn. Zbliżył się do kobiety, dwoma palcami błyskawicznie otworzył złotą torebkę i powolnym ruchem sięgnął po portmonetkę. Po chwili oboje wysiedli z tramwaju. Kobieta z rumieńcem na twarzy nie zauważyła, że jej torebka jest otwarta. Powoli zbliżali się do Bramsplatz. W pewnym momencie nie dostrzegła nawet, że jeden z pakunków upadł na ziemię i szybko został podniesiony przez jakiegoś wyrostka. Cały czas spoglądała na tego szczupłego, wysokiego mężczyznę o żylastych dłoniach i orlim nosie.

Koloman szedł za nią w niewielkiej odległości, oczekując chwili, kiedy kobieta zniknie za rogiem. Następnie odwrócił się i olbrzymimi susami pobiegł wzdłuż Wiener Hauptstrasse, znikając błyskawicznie w spacerującym tłumie. Dopiero koło opery zwolnił tempo biegu, szybko obejrzał się dookoła i wstąpił do najbliższej kawiarni. Nie zważając na usłużne powitanie kelnera, udał się do toalety, zaryglował za sobą drzwi i z kieszeni spodni wyciągnął skradzioną portmonetkę. Pomiędzy palcami zaszeleściły banknoty. W pierwszej przegródce były tylko zabrudzone i pogniecione banknoty o nominale dwudziestu, dziesięciu i dwóch koron, lecz w drugiej znalazła się setka i tysiąc koron. Koloman, któremu ręka trzymająca pistolet nigdy nie zadrżała, kiedy na czele swojego oddziału wielkimi susami szturmował w czasie ataku zasieki wroga, musiał zebrać się w sobie i opanować. Dopiero za trzecim, czy czwartym razem udało mu się spokojnie przeliczyć banknoty.

— Trzydzieści tysięcy, cztery setki i wiele drobniejszych — to dopiero zdobycz!

— Zdobycz — pomyślał. Uzmysłowił sobie, że słowo to jeszcze całkiem niedawno miało dla niego zupełnie inne znaczenie. Wyprawy po łupy, podział zdobyczy, a nawet nagrody za udział w ich zdobyciu. A teraz posiadł wielki łup, działając według własnych reguł!

[1] Plac Graben — plac w kształcie wydłużonego prostokąta, jedno z najważniejszych miejsc w Wiedniu. Jego nazwa pochodzi od wykopu, znajdującego się w połowie drogi między świecką częścią miasta, którą reprezentował Hofburg, a częścią o zabudowie sakralnej, reprezentowaną przez katedrę św. Szczepana. Na obu krańcach placu znajdują się fontanny: na jednym Fontanna Józefa, na drugim Fontanna Leopolda; w centrum stoi zaś Kolumna Morowa.

[2] Asiago — miejscowość i gmina we Włoszech w regionie Wenecja Euganejska, w prowincji Vicenza.

[3] Cejgmistrz, cejgmajster (z niem. Zeugmeister) — wyższy oficer artylerii w XVI—XVIII wieku, zarządzający w kraju wszystkimi arsenałami. W XVIII wieku cejgmistrz miał stopień majora artylerii.

[4] Theresianum — ekskluzywna szkoła w Wiedniu, założona w 1746 roku przez cesarzową Marię Teresę, kształcąca szlachecką młodzież do państwowej służby administracyjnej. Odgrywała tę samą rolę w odniesieniu do urzędników państwowych, co akademie wojskowe w odniesieniu do armii.

[5] Furor teutonicus („teutońska furia”) — zwrot łaciński używany na określenie agresywnych działań ludów germańskich. Po raz pierwszy pojawia się on w Farsaliach Lukana dla oddania cech przypisywanych przez niego Teutonom: okrucieństwa i szału bitewnego.

[6] Tyrolskie Pułki Strzelców Cesarskich (Tiroler Jäger-Regimenter, potocznie Kaiserjäger) — elitarna formacja piechoty monarchii habsburskiej. Do 1868 r. był jedną z czterech formacji piechoty austriackiej — obok liniowych pułków piechoty, pułków piechoty pogranicznej i batalionów strzelców polowych (Feldjägerbataillone).

[7] Lista proskrypcyjna — spis osób, które z jakiegoś powodu są uznane za niepożądane, a nawet wrogie i w związku z tym należy wykluczyć ich obecność w pewnym miejscu lub uniemożliwić wykonywanie pewnych czynności.

[8] Krzyż Żelazny (niem. Eisernes Kreuz, EK) — pruskie, potem niemieckie odznaczenie wojskowe nadawane za męstwo na polu walki, a także za sukcesy dowódcze.

[9] Austriacko-Cesarski Order Leopolda (niem. Österreichisch-Kaiserlicher Leopold-Orden) — austriacki i austro-węgierski order nadawany od 1808 do 1918 roku za zasługi cywilne, a od 1860 roku również za wojskowe.

[10] Halerz (niem. Haller lub Heller, cz. haléř lub dawniej halíř, słowac. halier; od łacińskiego denarius hallenses — denar hallski) — tu: zdawkowa jednostka monetarna Austro-Węgier (części austriackiej; 1/100 korony); obecnie Czech (1/100 korony, nie ma żadnych monet ani banknotów halerzowych w obiegu).

Rozdział 2

Wkońcu można najeść się do woli! Koloman rzucił kelnerowi dwie korony, opuścił kawiarnię i udał się do restauracji Hartmanna, znanej z doskonałej kuchni. Bywał tu wcześniej podczas urlopu w Wiedniu.

— Kelner, szybko zupę, rybę, potem pieczeń z surówką i kompotem. Tylko migiem, jeśli chcesz dostać porządny napiwek!

Jadł spokojnie, powoli. Popijał wino małymi łykami. Z niekończącym się zadowoleniem sączył mokkę. Z sybarycką rozkoszą wypuszczał przed siebie kółka dymu z zagranicznego papierosa. Następnie zapłacił rachunek i opuścił lokal. Nie czuł się zmęczony, bezsilny, nie garbił się już, wręcz wyprostował jak zahartowany, pełen życia, zadowolony człowiek. Szedł sprężystym krokiem wzdłuż Ringu. Po drodze podziwiał rozkwitającą zieleń majowych klonów. Kiedy ponownie przypomniała mu się osoba pulchnej Żydówki, na jego twarzy zagościł uśmiech. Zapewne obiad smakował jej dużo mniej niż jemu.

Gospodyni powitała go na Ledergasse z powściągliwą rezerwą, która po chwili zamieniła się w nieukrywaną radość, kiedy z wielką satysfakcją rzucił w jej kierunku:

— Rachunek, droga pani! Chcę wyrównać swoje długi, a następnie odpocząć!

I aby zaspokoić jej ciekawość, wyjaśnił ze swobodą:

— W końcu otrzymałem z ministerstwa wojny moje zaległe wynagrodzenie i przez dłuższy czas będę mógł normalnie żyć!

Kiedy znalazł się w pokoju sam, raz jeszcze przejrzał portmonetkę. Z kilku jednakowych wizytówek odczytał nazwisko swojej ofiary — Selma Rosenzweig, wdowa po radcy handlowym.

— A więc to tak, tak to wygląda!

W portmonetce znajdowały się także pocztowy formularz wpłaty i podpisany rachunek, a w samym rogu przegródki dwie srebrne korony. Zaśmiał się:

— Srebrna moneta, dawno czegoś takiego nie widziałem. Zapewne noszona jako talizman. Mam nadzieję, że przyniesie mi więcej szczęścia niż uroczej Selmie!

Schował monetę do kieszeni kurtki, a banknoty do portfela. Portmonetkę pani Rosenzweig wrzucił do płonącego pieca, dorzucił kartki papieru i zaczekał aż wszystko zamieni się w popiół.

Mówi się często, że ten czy ów człowiek przez okropności jakiegoś zdarzenia, gwałtowny ból albo okropny psychiczny wstrząs może w jednej chwili osiwieć. I jest to ulubiona historia często wykorzystywana przez powieściopisarzy, których bohaterowie przeżywają całkowitą przemianę charakteru na skutek ogromnego rozczarowania albo strasznej choroby. Owe historie opowiada się tak często, że większość ludzi w nie wierzy, mimo że trudno jest spotkać kogoś, kto sam przeżył podobne zdarzenie albo przynajmniej był jego świadkiem. A jeśli już takie sytuacje sięgają miejsce, to po dokładniejszym zbadaniu ich okoliczności okazuje się zazwyczaj, że doszło tam jedynie do przyspieszenia rozpoczętego już wcześniej procesu. Mężczyzna, który żył w lesie w towarzystwie dzikich bestii, i tak osiwiałby bez zwierzęcego towarzystwa, ponieważ cebulki jego włosów od dawna były chore. Kobieta, którą niewierność ukochanego prowadzi do nienawiści, hańby, bezwstydu i okrucieństwa, nigdy nie będzie potulna i szlachetna, jak chcieliby tego pisarze w swoich powieściach. Nie ujawniły się w niej nagle wszystkie najgorsze, od dawna ukrywane cechy, ponieważ nie ma ku temu powodów, a niewierność i zniewaga ich nie stworzyły, lecz jedynie obudziły z uśpienia.

Gdyby Koloman Isbaregg, który jeszcze wczoraj był nienagannym przykładem człowieka honoru, nagle stał się wielkim hipokrytą, mógłby bardzo łatwo i szybko wytłumaczyć wczorajszą kradzież swoją tragiczną sytuacją, pomieszaniem zmysłów albo wstrząsem wynikającym z cierpienia i głodu. Nie miał on jednak najmniejszego zamiaru, aby usprawiedliwiać się przed sobą, lecz potraktował taki sposób postępowania jako całkowicie uprawniony i rozsądny. Także w ujęciu moralnym, kiedy impuls do obrony własnego życia, uznaje się za normalny i całkowicie akceptowalny.

Koloman położył się na przykrytym zniszczoną, poplamioną narzutą szezlongu, skrzyżował ręce za głową i zanurzył w rozważaniach, które stanowiły dla niego rodzaj własnego manifestu.

Doszedł do następujących wniosków: „To, że moralność jest pojęciem bardzo kruchym, wykazali już dawno temu najwięksi myśliciele tego świata, przywódcy i mędrcy ludzkości. Morderstwo szybko może zostać nazwane cnotą, kradzież oczywistością, a w przypadku podpalenia, rozboju, porwania, szantażu i gwałtu, zdejmuje się otoczkę przestępczego charakteru i traktuje je jako niewinne wybryki albo dowody wielkiej odwagi i niespożytej energii. Cała chrześcijańska nauka o szczęściu może zostać jednym śmiertelnym ciosem odrzucona, a ktoś, kto odważy się żyć dalej jak chrześcijanin, będzie dręczony, osadzony w więzieniu albo nawet stracony. Miejsce chrześcijańskiej nauki zastępuje dziś patriotyzm. Może to prowadzić do ciągłego oszukiwania samego siebie w zabawnej postaci i przemiany dotychczas rozsądnych ludzi w zwykłych głupców. Rosyjski rolnik, który zdradza swoją ojczyznę za garść srebrników, ujawniając wrogom położenie rodzimych oddziałów wojska, wcześniej uważany był za porządnego i przyzwoitego obywatela, którego po bratersku poklepywano po ramieniu. My wszyscy, przekonani o jego poczciwości, byliśmy gotowi każdego, kto nie wierzył w jego uczciwość, nazwać człowiekiem bez honoru. A ten, rosyjski z pochodzenia rolnik, zgodnie z obecnie obowiązującą ustawą graniczną, jest już przecież obywatelem Austrii. Kiedy później wyszło na jaw, że naprowadzał rosyjskie patrole, natychmiast go schwytano, nazwano zdrajcą ojczyzny i powieszono.

Zmienność wszystkich moralnych pojęć została w przeszłości wielokrotnie dowiedziona i do tego często w zabawnych okolicznościach. Kiedy 29 września 1918 roku w gronie szacownego towarzystwa oznajmiłem, że uważam cesarza Karola[1] za człowieka bez charakteru i z powodu wydarzeń na Istrii[2] nie kiwnę nawet palcem w jego obronie, zostałem potraktowany jak łotr i nikczemnik. Kiedy jednak pięćdziesiąt dni później, w tym samym towarzystwie oznajmiłem, ze ufam cesarzowi i jestem gotów umrzeć za Kotor[3], uważano mnie za podejrzane indiwiduum i równocześnie głupka. A więc to nieprawda, że nie wolno kraść, mordować i łamać przysięgi. Wszystko to jest wspaniałą cnotą, jeśli ktoś szanowany, jak stojący na czele przywódca daje na to przyzwolenie. To nie Bóg, nie Jezus Chrystus, nie żadna inna nadludzka moc definiuje pojęcia moralne, lecz wyłącznie potrzeba chwili z punktu widzenia jakiegoś obywatela o nazwisku Meier albo Müller, czy też grupy obywateli, na przykład Meierów czy Müllerów.

Na takie zakłamanie, zgniły handel moralnością ma wpływ wyłącznie sama ludzkość. Jednostki to nie dotyczy. Ryzykuje ona wprawdzie, że może być unicestwiona przez grupę Müllerów albo Meierów, ale nie ma powodów, aby wstydzić się swoich czynów przed samym sobą i odczuwać skruchę. I to odkrycie wskazuje mi drogę na przyszłość. Dzięki mojemu oportunizmowi uniknę ryzyka, że zostanę pozbawiony życia przez jakichś Meierów, i będę żył według własnych zasad i potrzeb. Nie dam się już wystrychnąć na dudka przez opowiadaczy starych bajek, ponieważ dobrze poznałem kulisy władzy i wiem, że pobożne oblicza zacnych obywateli są fałszywe, przykryte maskami obłudy. Dzisiaj jesteśmy Chrystusem, a jutro Judaszem. Tell i Gessler[4] to dziś jedna i ta sama osoba, a kobieta, która odgrywa rolę Małgorzaty[5], jutro wciela się w postać Salome[6]. Publiczność pieje z zachwytu, jeśli tylko jej aktorstwo jest dobre. Teraz i ja zagram doskonale swoją rolę”!

Następny dzień był bardzo pracowity. Isbaregg zakupił letnie ubranie, bieliznę, buty i kapelusz. Z domokrążcy zamienił się w eleganckiego mężczyznę i po południu wprowadził do pensjonatu Metropolis przy Schwarzenbergplatz, gdzie zapłacił znaczną sumę za komfortowy pokój wraz z całomiesięcznym wyżywieniem. Z ukradzionej radcowskiej wdowie kwoty pozostała mu niewielka suma, wystarczająca jednak na dostatnie życie przez ten okres. W tym czasie może się jeszcze wiele wydarzyć.

[1] Karol I, właśc. Karl Franz Josef Ludwig Hubert Georg Maria, ur. 17 sierpnia 1887 r. w Persenbeugu, zm. 1 kwietnia 1922 r. w Funchal na Maderze — ostatni władca Cesarsko-Królewskich Austro-Węgier (jako król Węgier — Karol IV, jako król Czech — Karol III), pochodził z dynastii Habsbursko-Lotaryńskiej. Błogosławiony Kościoła katolickiego.

[2] Istria (słń. i chor. Istra, wł. Istria) — półwysep w południowej Europie, w północnej części Morza Adriatyckiego. Zdecydowana jego większość należy do Chorwacji, tylko niewielka północna część do Słowenii, a najbardziej na północ wysunięte miasteczko Muggia do Włoch. Leży między zatokami Triesteńską, Kvarner i Rijecką. Za północno-wschodnią granicę półwyspu uznaje się zazwyczaj pasmo górskie Ćićarija i dolinę rzeki Rosandra (słń. Glinščica). Powierzchnia: ok. 3,5 tys. km². Ludność ok. 330 tys. (z tego ok. 235 tys. w Chorwacji, ok. 80 tys. w Słowenii, ok. 15 tys. we Włoszech). Autor miał zapewne na myśli walki na froncie włoskim w czasie I wojny światowej, kiedy Austro-Węgry walczyły z Włochami.

[3] Kotor (czarnog. Котор, wł. Cattaro) — miasto portowe i siedziba gminy Kotor w południowo-zachodniej części Czarnogóry. Położone nad Zatoką Kotorską (Boka Kotorska), na krańcu Zalewu Kotorskiego, na wybrzeżu Adriatyku. Miasto otoczone jest z trzech stron masywami górskimi: Lovćen, Vrmac i Dobrota. Zatoka posiada cechy norweskich fiordów i jest niekiedy określana jako najdalej położony na południe fiord Europy.

[4] Wilhelm Tell — legendarna postać szwajcarskiego bohatera narodowego. Za rodzinne strony Wilhelma Tella uważa się miasteczko Bürglen w szwajcarskim kantonie Uri. Szwajcar nie chciał ukłonić się przed symbolem władzy cesarskiej, za co został ukarany przez austriackiego starostę Hermanna Geßlera. Ten ostatni postawił na rynku w Altdorfie (stolicy kantonu) słup, na którym zatknął swój kapelusz. Mieszkańcy, przechodząc obok, mieli oddawać mu pokłon. Wilhelm Tell tego nie uczynił, więc pojmano go i sprowadzono przed oblicze starosty. Ten, słysząc o sławie kusznika, wymyślił próbę: Tell musiał zestrzelić z kuszy (inne wersje — z łuku) jabłko ustawione na głowie swojego syna Waltera. Jeśliby chybił — obu czekała śmierć. Z próby wyszedł zwycięsko, jednak spytany, w jakim celu w jego kołczanie znajdowały się dwa bełty, odparł, iż gdyby pierwszym trafił syna — drugim zabiłby starostę. Za zamiar zabójstwa Geßlera Tella skazano na dożywocie w twierdzy Küssnacht. W trakcie transportu łodzią przez Urnersee uciekł. Wkrótce zabił Geßlera, dając tym samym znak do powstania, które doprowadziło do uwolnienia sprzysiężonych w Rütli kantonów spod władzy cesarskiej. Według tradycji zdarzenie to datowane jest na 1307 r.

[5] Małgorzata, właściwie Gretchen — postać z dramatu Johanna Wolfganga von Goethego Faust.

[6] Salome, Maria Salome (ur. I wiek p.n.e., zm. I wiek n.e.) — żona Zebedeusza i matka dwóch apostołów: Jakuba i Jana, święta Kościoła katolickiego. Opiekowała się Jezusem podczas jego pobytu w Galilei. Gdy Jezus po raz ostatni wyjechał do Jerozolimy, Salome poprosiła go, aby dał jej synom miejsce obok niego w Królestwie Niebieskim. Jezus odpowiedział jej wówczas, że miejsce obok niego zajmie osoba, dla której Bóg je przygotował. Znajdowała się w grupie kobiet, które w oddali przypatrywały się ukrzyżowaniu. Wraz z Marią Magdaleną i Marią Kleofasową zaniosła wonności do grobu Jezusa, gdzie Anioł ogłosił im, że Chrystus zmartwychwstał.

Rozdział 3

Pensjonat Metropolis zajmował całe piętro pałacu przy Schwarzenbergplatz. Znany był z doskonałej kuchni i wybornego towarzystwa, które wynajmowało tam pokoje. Większość obecnych mieszkańców stanowili emigranci, których ojczyzną była Galicja, Węgry, Dalmacja czy Bośnia, a pozostali w Wiedniu w nowych czasach, oczekując na możliwość powrotu do ojczyzny albo osiedlenia się tu na stałe. Ci, którzy wyszli zwycięsko z wojny, koczowali wraz z ludźmi, którzy wydali już ostatnie oszczędności. Artyści goszczący w Wiedniu, młodzi małżonkowie, którzy nie mogli znaleźć własnego mieszkania, bogaci kawalerowie i panny, których nie stać było na opłacenie horrendalnych czynszów w hotelach, a obok nich także młode, piękne kobiety, których pobyt opłacali anonimowi adoratorzy. Pani Schlüter, pochodząca z północnych Niemiec właścicielka pensjonatu Metropolis, bardzo dbała o ład i porządek. Wizyty obcych pań i mężczyzn mogły odbywać się wyłącznie w pokojach gościnnych. Kobiety, które przekraczały granice przyzwoitości, nie były przyjmowane, ewentualnie dyskretnie odprowadzane do windy.

Poza tym w pensjonacie panowała spokojna i miła atmosfera. Po obiedzie mieszkańcy zbierali się zazwyczaj w salonie. Prowadzono rozmowy towarzyskie przy muzyce, palono papierosy i często zdarzało się, że jeszcze grubo po północy na stoliki trafiały baterie drogich win, pochodzące z hotelowej piwnicy.

Koloman Isbaregg został potraktowany przez wszystkich mieszkańców jako nowy, interesujący gość. Przystojny, wysoki mężczyzna o ostrych, sympatycznych rysach twarzy przypadł do gustu mężczyznom, a zarazem rozpalał gorący ogień w kobiecych sercach, którym jawił się jako były oficer o szlacheckim pochodzeniu, wrodzonej elegancji i romantycznym usposobieniu. Kiedy pewnego razu Cleo Holthaus, podstarzała panna malująca martwe natury i wielka skarbnica wiedzy na temat wiedeńskich skandali, posiadająca niesamowitą pamięć do nazwisk, numerów telefonów i innych drobiazgów, przypomniała wcześniejszy artykuł z „Neue Freie Presse” o awanturniczej, pełnej przygód wojennej ucieczce barona Isbaregga, mocniej zabiły serca tych urodziwych, jak i mniej urodziwych kobiet, które rozsiadły się wygodnie na ogromnej kanapie w kształcie podkowy.

Koloman pojawił się w salonie i po wykonaniu światowego ukłonu, usiadł na ogromnej sofie pomiędzy chudą kościstą żoną konsula a młodą rozwódką o nazwisku Albari, która wyglądała na pełną temperamentu, ponętną kobietę.

Zasiadłszy w salonie, nowy gość znalazł się natychmiast w centrum uwagi mimo widocznej powściągliwości z jego strony. Wszyscy obecni zgromadzili się wokół niego. Amerykański tenor operowy, mister William Williams, znany ze swego donośnego głosu i równocześnie dobroduszny fajtłapa, został odsunięty na dalszy plan. Malarz Horatius Schreigans, który w okresie secesji wystawiał skandaliczne obrazy o tematyce erotycznej, przestał się liczyć, kiedy Isbaregg zdominował rozmowę, przyprawiając ją swoimi dowcipnymi i nieco złośliwymi uwagami.

Przez dwa kolejne tygodnie Koloman spędzał przyjemnie czas w pensjonacie Metropolis. Kolejne noce i dnie zamierzał przeżyć w podobny sposób. Tym bardziej, że drzwi sypialni młodej rozwódki były dla niego zawsze szeroko otwarte. Niestety pieniądze topniały bardzo szybko. Isbaregg doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że będzie musiał zrobić coś, by znów nie popaść w nędzę i ubóstwo.

W pensjonacie Metropolis podczas posiłków naprzeciwko niego przy stole zasiadał niejaki Geiger, spekulant wojenny najgorszego gatunku, Harpagon[1] w pełnej krasie, o charakterze, jakiego nie powstydziłby się niejeden bohater komedii Moliera. Ów Geiger dzięki szemranym interesom pośrednictwa zarobił kolejne dziesiątki milionów, pomnażając majątek, który już wcześniej posiadał. Z bystrością umysłu człowieka, którego całe życie emocjonalne koncentruje się wyłącznie na zarabianiu pieniędzy, przewidział nieuchronną utratę wartości austriackiej waluty. Dzięki spekulacjom dewizowym zarobił kolejne miliony i przy pomocy usłużnych kurierów dyplomatycznych, którzy wielokrotnie wykorzystywani byli przez opuszczone przez Boga i wszelki rozum władze państwowe, zdołał w odpowiednim czasie większą część swojego ruchomego majątku przemycić do Szwajcarii. W ten sposób uratował go przed konfiskatą. Nie powstrzymywało go to jednak przed uskarżaniem się z wielkim bólem serca na wszelkie podatki, których nie mógł odzyskać. Będąc nieufnym i przesądnym, podawał się za starego zrujnowanego człowieka, który postanowił resztę swojego majątku przeznaczyć na pobyt w tym piekielnie drogim pensjonacie. Przy czym starał się żyć tam na cudzy rachunek, postępując dużo bardziej wyrachowanie niż inni mieszkańcy. Jego tania sztuczna szczęka połykała zawsze największe porcje, stale domagał się dokładki, a sąsiedzi przy stole mogli przysiąc, że kawałki tortu i inne smakołyki regularnie znikały w obszernych kieszeniach jego znoszonej, zbyt dużej marynarki. Gdyby nie fakt, że powoli mijało lato i wiele pokoi było już pustych, pani Schlüter najchętniej wystawiłaby za drzwi tego nieprzyjemnego, zawsze zrzędzącego gościa, którego nikt tutaj nie znosił.

Isbaregg postanowił bliżej zainteresować się osobą Geigera. Po posiłku wdawał się z nim w wymianę poglądów na tematy polityczne i finansowe. Starszemu panu przypadły do gustu te rozmowy, tym bardziej, że Koloman okazał się uważnym słuchaczem i stwierdził, że w zasadzie zgadza się z cynicznymi i ekscentrycznymi poglądami milionera. Isbaregg przyswoił sobie bardzo dużo wiedzy Geigera, który doskonale orientował się w kwestiach finansowych i politycznych, a także miał w tej dziedzinie solidne wykształcenie. O sobie samym natomiast nie wspominał ani słowem. Jedynie pewnego razu rzucił od niechcenia, że na przekór swoim biednym krewnym zamierza żyć jeszcze bardzo długo. Z szyderczym uśmiechem dodał:

— Jeśli nawet i tej odrobiny pieniędzy, jakie posiadam nie będę mógł zabrać ze sobą do grobu, zadbam o to, by nie pozostawić po sobie żadnego spadku. Przecież nawet na łożu śmierci można mieć ostatnią wolę i założyć jakąś fundację charytatywną, azyl dla koni zaprzęgowych albo dom starości dla zawodowych atletów[2].

Pewnego popołudnia, kiedy Koloman wracał do swojego pokoju, usłyszał gwałtowną wymianę zdań w pokoju zajmowanym przez Geigera. W tym momencie otworzyły się drzwi i na korytarzu pojawiła się młoda urodziwa dziewczyna, która wycierając chusteczką łzy, szybko pobiegła w kierunku wyjścia. Po chwili w półmroku przedsionka ukazała się pani Schlüter. Kiedy dostrzegła zdziwioną minę Isbaregga, przywołała go skinieniem ręki i wyjaśniła sytuację:

— Muszę przyznać, że mimowolnie podsłuchiwałam i to, co usłyszałam całkowicie wystarczy, aby jeszcze bardziej darzyć niechęcią tego starego skąpca. To młode dziewczę, które przed chwilą wybiegło z pokoju, to jego siostrzenica, córka ubogiej, owdowiałej siostry Geigera, która żyje skromnie z udzielania lekcji. Od kilku lat jest zaręczona z pewnym biednym, lecz porządnym i zdolnym młodzieńcem, który właśnie ukończył studia medyczne. Dziewczyna ze łzami w oczach prosiła swojego wuja o pożyczenie kilku tysięcy koron, aby mogła wyjść za mąż i założyć rodzinę. Czy wie pan, co ten stary drań jej odpowiedział? „Taka urodziwa dziewczyna nie potrzebuje wychodzić za mąż za biednego nieszczęśnika! Jeśli tylko zechcesz, pożyczę ci pieniądze na piękną sukienkę, abyś mogła wejść do porządnego towarzystwa, i postępując rozsądnie, zrobić wielką karierę”.

Koloman wzdrygnął się na te słowa i udał do swojego pokoju, gdzie długo chodził tam i z powrotem. W końcu podjął decyzję, a wszelkie wątpliwości zostały rozwiane w wyniku dogłębnej analizy sytuacji. A wyglądała ona następująco: