Prawo pięści - Hugo Bettauer - ebook

Prawo pięści ebook

Hugo Bettauer

4,0

Opis

Prawo pięści” to polska premiera książki Hugona Bettauera napisanej w 1920 roku. Wielowątkowa akcji powieści rozgrywa się w Wiedniu i Stanach Zjednoczonych.

Autor opisuje przyjaźń dwóch oficerów, którzy przeżyli piekło I wojny światowej a także miłość dwóch kobiet do mężczyzny, która przeradza się w nietypowy związek, skutkujący dramatycznymi wydarzeniami.

Pisarz podsuwa czytelnikom kilka tropów a następnie zachęca czytelnika do wspólnego rozwiązywania frapującej intrygi kryminalnej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 219

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Hugo Bettauer

Prawo pięści

TłumaczTomasz Janke

RedaktorEwa Zawadzka

KorektorWiktor Gardocki

Projektant okładkiMarek Adam Godlewski

Fotograf3quarks, Istockofoto.com

© Hugo Bettauer, 2019

© Tomasz Janke, tłumaczenie, 2019

© Marek Adam Godlewski, projekt okładki, 2019

© 3quarks, Istockofoto.com, fotografie, 2019

„Prawo pięści” to polska premiera książki Hugona Bettauera napisanej w 1920 roku. Wielowątkowa akcji powieści rozgrywa się w Wiedniu i Stanach Zjednoczonych. Autor opisuje przyjaźń dwóch oficerów, którzy przeżyli piekło I wojny światowej a także miłość dwóch kobiet do mężczyzny, która przeradza się w nietypowy związek, skutkujący dramatycznymi wydarzeniami. Pisarz podsuwa czytelnikom kilka tropów a następnie zachęca czytelnika do wspólnego rozwiązywania frapującej intrygi kryminalnej.

ISBN 978-83-8155-847-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Część 1

Rozdział 1

Oskar Fels wszedł do ogromnego, wypełnionego gwarem rozmów pomieszczenia w redakcji „Weltpresse”. Rzucił kapelusz na biurko, zawiesił palto na oparciu krzesła i zatarł ręce, aby je rozgrzać. Nieprzyjemny pomruk zza sąsiedniego biurka przerwał jego hałaśliwe zachowanie.

— Ach, już pan jest, kolego! I do tego niewyspany? — rzucił mimochodem Fels.

Pomruk zamienił się w prychnięcie. Julius Grubenheld, szef działu regionalnego i bezpośredni przełożony Oskara, nie odpowiedział. Tłumił w sobie wybuchy złości, ponieważ zwykle nie miał odwagi wdawać się z Felsem w potyczki słowne. Tak było również tym razem. Jak większość neurasteników Grubenheld był z rana nieznośny, wściekły, w kiepskim humorze i wyczulony na każdy, nawet najmniejszy szmer. Najchętniej zaszyłby się gdzieś w piwnicy i przebywał tam do momentu, gdy wyrwie go z odrętwienia „głos Pana” i tchnie w niego nowe życie. „Panem” był właściciel wydawnictwa „Weltpresse”, którego Grubenheld uwielbiał i zarazem nienawidził, cenił i gardził nim w taki sam sposób, jak niewolnicy kochają i nienawidzą, gardzą i ubóstwiają swoich panów. Uważał szefa za łajdaka, jego polecenia za idiotyczne, częste zarzuty zaś za czystą złośliwość. Ale kiedy wzywany był przed oblicze wydawcy, jego nienawiść zmieniała się w pokorę, zaś poranny, jeszcze ochrypły głos stawał się łagodny i stonowany, pełen uwielbienia. Fels, który nie dbał o dobre stosunki ze „starym”, patrzył z politowaniem na swego przełożonego i robił wszystko, aby Grubenheld odczuwał jego intelektualną wyższość. Wyraźne różnice można już było dostrzec w wyglądzie zewnętrznym obu dziennikarzy. Fels — wysoki, silny brunet, pełen temperamentu, o czarnych oczach, z których promieniowała radość życia i silna wola. Z kolei Grubenheld — zgarbiony, delikatny, niezdarny, o nieco zamglonych, niebieskich oczach, pomarszczonej twarzy, na której swoje piętno pozostawiły złudne nadzieje, nocna harówka, chorobliwa, ale i próżna ambicja.

Fels z hukiem usiadł na krześle, przekartkował pospiesznie notatki i powiedział:

— Co za gówno! Znowu nic się nie dzieje!

Naburmuszony Grubenheld odpowiedział łamiącym się, bełkotliwym głosem:

— Nic się nie dzieje? Moim zdaniem wystarczy na dwie kolumny w wieczornym wydaniu o otwarciu nowych wystaw.

— Wystarczy na pewno, ale to nic ciekawego. Przecież to największy gniot. Jedna kolumna na temat: „Wśród widzów spotkać można było”, a druga — z błyskotliwymi wypowiedziami szacownego sekretarza stanu, w rodzaju „bardzo piękna”, „bardzo nastrojowa”, „czy malował to pan z natury?”, „pięknie wyszło” i tak dalej.

— Drogi kolego, nie mam teraz czasu ani ochoty, aby dyskutować o znaczeniu tego rodzaju wydarzeń dla naszego wydawnictwa, lecz muszę pana prosić o…

Na szczęście dyskusja została przerwana. Rozległy się dwa dzwonki telefonu Grubenhelda, które oznaczały, że przebywający w swoim mieszkaniu wydawca chce porozmawiać z szefem działu regionalnego. W okamgnieniu Grubenheld opanował się i z największą uwagą, trzymając jedną ręką słuchawkę przed sobą, jakby chciał odgrodzić się od wszelkich hałasów, krzyknął do mikrofonu:

— Dzień dobry! Dobrze się spało? Tak? Cieszę się. Dobry sen jest przy pańskiej ogromnej pracowitości najważniejszy. Chciałbym panu pogratulować artykułu wstępnego! Cały Wiedeń mówi tylko o nim. Słucham? Mówił już panu o tym pan Untermacher? No tak, nie wiedziałem, że rozmawiał już pan z nim wcześniej.

Głos Grubenhelda przybrał urażony ton.

— Nie, nie ma nic szczególnego. Jakiś większy pożar w dziewiątym okręgu, wypadek kolejowy pod Pragą, ale to zwykły pociąg osobowy, a więc nic ciekawego dla naszych czytelników. Aha, i jeszcze obszerna relacja z otwarcia wystawy w Domu Sztuki. Tak, oczywiście, bez wątpienia, to należy się naszym czytelnikom. Zresztą powiedziałem już koledze Felsowi, że ta relacja ma dla nas ogromne znaczenie. Oczywiście, musimy napisać o tym dużo więcej niż „Tagespost”.

Fels przysłuchiwał się rozmowie z szyderczym uśmiechem, po czym wygarnął:

— Drogi kolego, skąd pan wie, że cały Wiedeń mówi o naszym artykule wstępnym? Dopiero wstał pan z łóżka! I dlaczego cały czas kłania się pan nisko? Przecież stary tego nie widzi. Proszę się wyprostować, bo nabawi się pan skrzywienia kręgosłupa.

Również i ta dyskusja została zakończona. Do pomieszczenia wpadł chłopak na posyłki.

— Panie redaktorze — rzekł, zwracając się do Grubenhelda. — Właśnie dzwonili z kawiarni „Türkenschanzpark”. W domu w dzielnicy Cottage[1], przy Kastanienstrasse 42 popełniono okropną zbrodnię. Właścicielka domu oraz jej siostra zostały zamordowane! Grubenhelda ogarnęło wielkie podniecenie. Zaczął szybko przebierać rękami i nogami. Fels z kolei zachował całkowity spokój, jak gdyby sprawa go nie interesowała, i zaczął pisać artykuł o otwarciu wystawy w Domu Sztuki. Grubenheld zbeształ reportera:

— Nie słyszał pan? Cottage, to musi być dokładnie zbadane i opisane!

Dziennikarz odrzekł:

— Tak jest, nie jestem przecież głuchy. Pojadę tam i przyjrzę się tej sprawie.

Pozostawiwszy podekscytowanego kolegę, chwycił palto, kapelusz i spokojnie opuścił budynek wydawnictwa. Zatrzymał taksówkę i kazał zawieźć się na Kastanienstrasse.

[1] Cottage — dzielnica willowa w Wiedniu w okręgu Währig i Döbling.

Rozdział 2

Dom pod numerem 42, położony przy najstarszej ulicy wytwornej wiedeńskiej dzielnicy willowej Cottage, w cichej, prawie zapomnianej alei pełnej kasztanowców, był otoczony przepięknym starym ogrodem kwiatowym. Także teraz, w lutym, mimo że drzewa straciły swoje okrycia, trudno było dostrzec fasadę willi, przypominającej wspaniały pałac. Poniżej szczytu budynku, od frontu widoczny był, świecący złotym blaskiem, napis „Villa Mabel”. Dwupiętrowy budynek z najlepszego okresu wiedeńskiego baroku, z wjazdem od strony głównego wejścia, sprawiał wrażenie luksusowego. Stał samotnie, z sześcioma oknami zwróconymi w stronę alei. Na wysokim parterze znajdowały się salon i hall, na pierwszym piętrze zaś — pokoje dzienne oraz sypialnie, nad nimi z kolei pokoje gościnne i pomieszczenia służby.

Kiedy Fels nadjechał taksówką, tłumy ludzi zgromadziły się już przed okratowaną bramą ogrodu. Strażnik nikogo nie wpuszczał. Gdy Fels okazał swoją legitymację, policjant otworzył bramę, zasalutował ufnie i powiedział:

— Na dole, pierwszy pokój po prawej.

Fels poczuł, jak zebrany tłum gapiów śledził go zazdrosnymi spojrzeniami. Na jego może odrobinę zbyt pełnej twarzy z widocznym podstrzyżonym angielskim wąsem zagościł osobliwy, ironiczny, nieco pogardliwy uśmiech. Chwilę później pojawił się samochód, w którym dostrzec można było głównego komendanta wiedeńskiej policji, doktora Lerchenfelda i jego prywatnego sekretarza. Komendant dogonił dziennikarza tuż przed głównym wejściem, poklepał po ramieniu i rzekł:

— No, w końcu prasa ma swoją kolejną sensację! Podwójne morderstwo przy jednej z prestiżowych wiedeńskich ulic to łakomy kąsek dla „Weltpresse”. Na Boga, twój szef także mieszka w dzielnicy Cottage! Potraktuje to morderstwo jako osobiste zagrożenie i w swoim artykule wstępnym będzie udzielał policji dobrych rad. To może być całkiem ciekawe.

— Nic mi na ten temat nie wiadomo — odpowiedział chłodno Fels. — Wiem jedynie, że popełniono tam morderstwo.

Z pięknego obszernego korytarza weszli do pokoju położonego po prawej stronie. Pomieszczenie, w którym zgromadzili się policjanci, było z pewnością męskim salonem. Dolna część ścian wyłożona była ciemnym drewnem, górna zaś — pokryta zielonym, skórzanym obiciem. Ogromne, dyplomatyczne biurko, palarnia, stół do gry, wbudowane regały na książki, a pomiędzy nimi, na ścianach stare, drogocenne angielskie sztychy. Za biurkiem siedział policjant, który wyraźnym charakterem pisma zapisał już pokaźną liczbę arkuszy papieru. Wokół stołu do gry zebrali się ubrani po cywilnemu detektywi. Dwie płaczące dziewczyny opuszczały właśnie pokój.

Jednym z mężczyzn był szef wydziału bezpieczeństwa policji wiedeńskiej, dyrektor Anton Lechner, drugim zaś jego zastępca, nadkomisarz Hermann, starszy, niski mężczyzna, pełniący funkcję rzecznika policji, którego zadaniem było przygotowywanie oświadczeń dla prasy. Za detektywami przystanął, opierając się o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, wysoki, szczupły, gładko ogolony mężczyzna z haczykowatym nosem i binoklami, zza których widać było mądre, szare oczy. Był to komisarz policji kryminalnej, doktor Heinrich Bär, jeden z najskuteczniejszych śledczych niemiecko-austriackiej republiki, któremu zawsze powierzano rozwiązywanie najtrudniejszych spraw. Nie tak dawno został bohaterem trudnego, międzynarodowego śledztwa dzięki wykryciu szajki fałszerzy banknotów działającej w sześciu miastach. Temu trzydziestoletniemu mężczyźnie przepowiadano wielką karierę w policji. Kiedy komendant wszedł do pomieszczenia razem z dziennikarzem, komisarz Bär uśmiechnął się i skinął głową temu ostatniemu. Obu łączyły przyjacielskie relacje. Często spotykali się w tej samej kawiarni i wspólnie pracowali nad rozwiązaniem interesujących zagadek kryminalnych.

Dyrektor Rechner wziął protokół do ręki, ukłonił się raz jeszcze komendantowi i zaczął czytać, podczas gdy Fels notował:

— Panie komendancie, pozwoli pan, że przedstawię wszystko, co do tej pory zostało ustalone: dom, w którym się znajdujemy, należy do małżeństwa Augusta i Mabel Langerów. Pan Langer ma trzydzieści sześć lat, urodził się i wychował w Wiedniu, jednak przed ukończeniem gimnazjum wyjechał z kraju i zamieszkał u wuja, który posiadał fabrykę urządzeń precyzyjnych w Londynie. W Anglii August Langer poznał córkę innego fabrykanta z tej samej branży i przed piętnastoma laty poślubił pannę Mabel Mac Lean. Dzięki temu małżeństwu wszedł w posiadanie ogromnego majątku. Po kilku latach odziedziczył firmę teścia i przeprowadził się do Wiednia, gdzie wybudował nowe zakłady. Pozostawione w Anglii przedsiębiorstwa wydzierżawił krewnym swojej żony. W czasie wojny August Langer powiększył swój majątek dziesięciokrotnie, ponieważ nie tylko zarabiał miliony w kraju, lecz także uzyskał ogromne przychody w wysokości połowy zysku z udziałów w angielskich przedsiębiorstwach. Gdy Langer przed jedenastu laty przeniósł się do Wiednia, kupił willę, którą wraz z żoną urządził w prawdziwie książęcym stylu. Przez te wszystkie lata towarzyszyła im panna Kathleen Mac Lean, młodsza o dwa lata siostra pani Langer. Miała ona widoczną wadę kręgosłupa i z tego powodu nie mogła znaleźć męża. Małżeństwo Langerów było bezdzietne. Poza nimi w domu mieszkali jeszcze pokojówka, kucharka, kamerdyner i ogrodnik. Kamerdyner wyjechał wczoraj z panem Langerem do Pragi, ogrodnik, z pochodzenia Holender, jest od miesiąca na urlopie w swojej ojczyźnie, ponieważ teraz, w lutym, nie ma tu nic do roboty. Szofer Langerów nie mieszkał z nimi. Obecnie przebywa w Essen, gdzie odbiera nowe auto pana Langera. Prywatny sekretarz Augusta Langera, mecenas Holzinger, pracuje tu od jedenastej przed południem do drugiej po południu.

W ten sposób dochodzimy do okropnego wydarzenia, które nas tu dziś sprowadziło. Jak już wspominałem, August Langer wyjechał wczoraj rano w celach służbowych do Pragi i zabrał ze sobą kamerdynera. Ponieważ ogrodnik przebywa w Holandii, a szofer w Essen, w domu pozostały tylko cztery osoby: pani Langer, jej siostra i dwie służące. Wczorajszy dzień minął spokojnie. Obie panie pojechały po południu wynajętym samochodem do centrum miasta i zrobiły zakupy. Wróciły około ósmej wieczorem, zjadły kolację i poszły spać około jedenastej. Sypialne obu pań znajdują się na pierwszym piętrze od strony wschodniej. Oddzielają je dwa małe pokoje oraz garderoby. Pokojówka oraz kucharka mają wspólny pokój, mieści się on na drugim piętrze i wychodzi na zachód. Znajduje się zatem po przeciwnej stronie domu i można powiedzieć, że jest znacznie oddalony od pomieszczeń sypialnych obu pań. W sypialniach pań domu znajduje się elektryczny dzwonek połączony z pokojem służących. Dziewczęta, które poszły spać zaraz po paniach, nie słyszały nic niepokojącego. Żadnych kroków, hałasów czy krzyków. Pani Langer i jej siostra należą do osób, które wstają bardzo wcześnie i prawie zawsze proszą o śniadanie, dzwoniąc około ósmej rano. Lecz kiedy dzisiaj mijał kwadrans za kwadransem, a dzwonka nie było słychać, pokojówka Anna Prohaska za piętnaście dziewiąta udała się do sypialni pani Langer, otworzyła drzwi i zajrzała do środka. To, co zobaczyła, spowodowało, że wydała z siebie przeraźliwy krzyk, na odgłos którego kucharka Marie Bittner wybiegła z położonej obok sutereny kuchni. Pani Langer, z siną twarzą i szeroko otwartymi ustami, leżała w łóżku, a jej ręce o sztywnych palcach leżały szeroko rozpostarte. Pokojówka pochyliła się nad swoją panią i natychmiast stwierdziła, że jest ona martwa. Wspólnie z kucharką przebiegła przez obie garderoby do sypialni panny Mac Lean i ujrzała ten sam widok, z tą różnicą, że nogi panny Mac Lean zwisały z łoża.

Obie służące wybiegły z krzykiem na ulicę, wołając o pomoc. W ten sposób zaalarmowały przechodniów oraz sąsiadów. Na miejscu natychmiast pojawił się policjant, a już wpół do dziesiątej byłem na miejscu, wraz z moim zastępcą, protokolantem, komisarzem kryminalnym doktorem Bärem oraz pozostałymi detektywami. Kilka minut po nas przybył lekarz sądowy, doktor Bondi, który obecnie zajmuje się badaniem ciał obu ofiar. Według nas obie kobiety zostały przed kilkoma godzinami napadnięte podczas snu i uduszone. Nawet bez dokładnego zbadania ciał, zauważyliśmy ślady duszenia na szyjach obu kobiet. W sypialni pani Langer dolne szuflady toaletki były wysunięte. W górnej szufladzie znajdowała się kasetka z kości słoniowej, w której, według relacji pokojówki, pani Langer przechowywała drogocenną biżuterię. Ta kasetka o długości czterdziestu, szerokości trzydziestu i wysokości dwudziestu pięciu centymetrów była otwarta. Jej zawartość prawdopodobnie skradziono.

— A więc bez wątpienia jest to morderstwo na tle rabunkowym — zauważył komendant.

— Według wszelkiego prawdopodobieństwa, tak — odrzekł szef wydziału bezpieczeństwa, podczas gdy doktor Bär powstrzymał się od wszelkich komentarzy, mimo że komendant rzucił w jego kierunku pytające spojrzenie. Fels z kolei ze spokojem wszystko notował.

Dyrektor Lechner kontynuował:

— Powstrzymałem się od dokładnych oględzin ciał, zanim doktor Bondi ich nie zbada. Mimo tego mogę stwierdzić, że panna Mac Lean miała na ręku złoty zegarek, który podczas szamotaniny z mordercą został stłuczony. Zegarek ze zbitym szkiełkiem zatrzymał się na godzinie drugiej dwadzieścia. Można więc przyjąć, że jest to czas popełnienia przestępstwa. Pokojówka potwierdziła, że pani Langer nigdy nie zdejmowała zegarka na noc.

Wytypowanie sprawców zbrodni nie wchodzi na razie w rachubę. Zarówno kucharka, jak i pokojówka pracują w domu od prawie dziesięciu lat. Obie są kobietami o delikatnej, kruchej posturze i wydają się być ogromnie wstrząśnięte tym okropnym wydarzeniem. Oczywiście przydzieliliśmy im dyskretną ochronę, a gruntowne sprawdzenie ich działań nie przyniosło żadnego rezultatu. Najważniejszą wypowiedzią, jaką udało nam się uzyskać, jest następująca relacja obu służących: jedna z pokojówek udała się o siódmej rano do wejścia od strony ogrodu, aby odebrać dostarczoną do skrzynki na listy gazetę. Drzwi wejściowe do domu oraz furtka były dokładnie zamknięte, a dodatkowe zabezpieczenie znajdowało się w należytym porządku. Gdy furtka jest zamknięta, można ją otworzyć odciągając pokrywę wewnętrznego zamka do góry. Jest to jeden z wielu mechanizmów zabezpieczających, jakie stosowane są w wielu domach w tej dzielnicy. Morderca lub mordercy musieli więc, zarówno furtkę, jak i bramę otworzyć kluczem oraz znać zasadę działania mechanizmu zabezpieczającego. Ślusarze nie stwierdzili żadnych uszkodzeń. Podobnie, bez znajomości układu pomieszczeń w willi oraz wiedzy na temat wyjazdu pana Langera, popełnienie zbrodni nie byłoby możliwe. Ten fakt powinien ułatwić nam dalszą pracę, ponieważ dzięki temu krąg podejrzanych osób będzie ograniczony.

Rozdział 3

Gdy szef wydziału bezpieczeństwa zakończył swoją relację, otworzyły się drzwi i do pomieszczenia weszło dwóch policjantów. Pierwszy z nich poinformował, że doktor Bondi zakończył badanie ciał i czeka na górze. Drugi wyjaśnił, że właśnie skończył rozmowę telefoniczną z dyrekcją policji w Pradze. Jeden z wyższych urzędników policji praskiej przekazał panu Langerowi w hotelu „Blauer Stern” informację o tych tragicznych wydarzeniach. August Langer omal się nie załamał i natychmiast zamówił sportowe auto, aby jak najszybciej wrócić do Wiednia. Ponieważ szoferowi udzielono specjalnego pozwolenia na jazdę z prędkością powyżej dozwolonej, Langer powinien przyjechać około piętnastej.

W tym czasie zjawiło się jeszcze wielu innych dziennikarzy i wszyscy udali się do pokojów obu zamordowanych kobiet. Widok uduszonych ofiar był wstrząsający. Jeden z reporterów nie przepuścił okazji, by podzielić się mało taktownym komentarzem:

— No tak, zbyt piękne to one nie były!

Nie, rzeczywiście nie były! Pani Langer była typem chudej, mało atrakcyjnej Angielki o kościstej budowie ciała, z dużymi stopami, o rzadkich włosach w kolorze brudnej żółci, z wąskimi ustami i dużymi wystającymi zębami. Z kolei panna Mac Lean, ze swoim skrzywionym kręgosłupem, czarnymi gęstymi włosami i zrośniętymi brwiami wyglądała odpychająco. Po powierzchownej obdukcji zwłok mężczyźni przeszli przez przedpokój i udali się do pełniącej rolę jadalni sali, gdzie doktor Bondi opisał sytuację z medycznego punktu widzenia:

— Obu morderstw dokonano przed mniej więcej siedmioma godzinami, a więc około drugiej w nocy. Kiedy obie kobiety spały, morderca zakradł się do ich sypialni i prawą ręką ścisnął szyję ofiary, przy czym w obu przypadkach kciuk sprawcy spoczywał na krtani. Następnie z ogromną siłą zacisnął ją tak, że ofiara jeszcze przez kilka sekund żyła, ale z pewnością nie mogła wydobyć z siebie krzyku. W obu przypadkach krtań jest zaciśnięta, a więc kobiety musiały niemal natychmiast stracić przytomność. Dobrze zbudowana panna Mac Lean mogła się dłużej bronić, o czym świadczy fakt, że nadgarstkiem, na którym nosiła zegarek, uderzyła o mosiężny element oparcia łóżka, wskutek czego zbiła cyferblat. W każdym razie morderca działał w taki sposób, że nie został zraniony przez ofiary. Potwierdziło to mikroskopowe badanie dosyć długich paznokci obu kobiet.

Na podstawie śladów pozostałych po duszeniu można wnioskować, że obie kobiety zostały zamordowane przez tego samego sprawcę. Ta osoba musiała być bardzo silna i mieć duże dłonie. Sprawca używał rękawiczek, najprawdopodobniej z zamszu. Ta wyrafinowana ostrożność sprawia, że badanie daktyloskopowe śladów duszenia jest bezcelowe.

W pokoju zaległa głęboka cisza, którą po chwili przerwał komendant główny. Marszcząc czoło, rzekł wyraźnie nerwowym tonem:

— Szanowni państwo, na pewno przyznacie mi rację. Przed nami ogromna zagadka do rozwikłania. Od chwili popełnienia zbrodni minęło prawie osiem godzin. Wystarczająco dużo, aby zatrzeć ślady, ukryć skradzione przedmioty, a nawet przekroczyć granice naszego małego kraju. Panie doktorze Bär, proszę, aby wszystkie czynności śledcze przeprowadzone zostały z pełnym zaangażowaniem i przy wykorzystaniu wszelkich dostępnych środków. Jeśli i ten sprawca nie zostanie wykryty, utracimy prestiż, którego nie uda się nam już odzyskać, tym bardziej, jeżeli nadal nie będziemy mogli odnaleźć mordercy z Schönbrunnerstrasse.

Doktor Bär ukłonił się komendantowi i odpowiedział:

— W pełni doceniam zaufanie, jakim obdarzył mnie pan komendant i wykonam należycie swoje obowiązki. Natomiast, jeśli chodzi o morderstwo z Schönbrunnerstarsse, pozwolę sobie zauważyć, że mam konkretne ślady prowadzące do sprawcy, którego będę mógł aresztować już dziś, o ile nie opóźnię tej czynności, aby móc go jeszcze poobserwować z powodu kilku istotnych dla sprawy aspektów. Natomiast w tym przypadku mamy do czynienia z zagadką, której nie będę mógł rozwiązać, przynajmniej dopóki pan Langer nie wróci do Wiednia. Tylko on może nam odpowiedzieć na kluczowe pytania. Tylko on może nam przekazać, jakie kosztowności zostały skradzione. Przesłuchałem już na tę okoliczność obie służące, ale ich informacje nie są zbyt precyzyjne. Wspominają wprawdzie o drogocennym sznurze pereł, wielu pierścionkach, broszkach, spinkach i tak dalej, ale nie mogą opisać ich dokładnie. Torebka z szylkretu[1], która należała do pani Langer, leżała na stoliku nocnym i poza drobnymi monetami, nie zawierała żadnych pieniędzy. Pokojówka nie wie też, czy i jaka kwota znajdowała się w torebce. Po oględzinach dokonanych w pokoju panny Mac Lean możemy stwierdzić, że nic nie zginęło, ponieważ w leżącej na szafce torebce znaleźliśmy dwa tysiące koron, zaś sporo biżuterii, także tej wartościowej, spoczywało w szufladach nocnego stolika.Nie podejrzewam obu służących. Kucharka sprawia wrażenie skromnej, nieco ograniczonej umysłowo osoby. Pokojówka pochodzi z dobrej rodziny i jest zaręczona z nauczycielem szkoły państwowej, który mieszka w Linzu. To niemożliwe, aby sama popełniła te zbrodnie. Nie wykluczam natomiast, że mogła kogoś wynająć albo pomóc sprawcy. W chwili obecnej nie mam żadnych konkretnych tropów, zwracam jednak uwagę, że nie przesłuchaliśmy jeszcze prywatnego sekretarza pana Langera, to znaczy mecenasa Holzingera. Wysłałem już moich ludzi do jego mieszkania przy Florianigasse, ale nikogo tam nie zastali. Zakładam, że mecenas wkrótce się tu zjawi.

W tym momencie wszedł jeden z detektywów i zameldował, że mecenas Holzinger właśnie przyszedł. Do pokoju wkroczył prywatny sekretarz Augusta Langera.

[1] Szylkret — materiał z rogowych płytek, pokrywających pancerz żółwi szylkretowych wykorzystywany dawniej do wyrobu drobnej galanterii.

Rozdział 4

W chwili, gdy tylko doktor Bär wypowiedział nazwisko mecenasa Holzingera, podejrzenia wszystkich zgromadzonych w pokoju osób skupiły się na młodym adwokacie. Był on bowiem jedynym, który w czasie nieobecności Langera w domu mógł się tam swobodnie poruszać. Jako jedyny ponadto nie uczestniczył w dotychczasowym śledztwie. I to kiełkujące, niczym niepotwierdzone podejrzenie, trudno było wszystkim obecnym stłumić, gdy do pokoju wszedł mecenas Holzinger, mimo że swoim wyglądem w ogóle nie przypominał mordercy. Był on szczupłym mężczyzną średniego wzrostu, z jasnymi włosami i zadbaną, krótko przystrzyżoną w szpic bródką. Ubrany skromnie, ale porządnie. Wyglądał na nauczyciela albo urzędnika. Z pewnością nie była to demoniczna postać. Cały blady i roztrzęsiony, ale nie mogło to nikogo dziwić, ponieważ od policjantów na dole dowiedział się, co się wydarzyło. Stał teraz przerażony i oniemiały, patrząc szeroko otwartymi oczami na osoby znajdujące się wokół. W końcu z jego ust dało się słyszeć słowa:

— To wstrząsające…

— Tak, zgadza się. Wstrząsające — odpowiedział komisarz Bär. — I musimy pana prosić, aby uczynił wszystko, co do niego należy i ułatwił nam rozwiązanie tej niezmiernie trudnej zagadki.

I tak oto rozpoczęło się przesłuchanie.

Odpowiadając na pytania, sekretarz zaczął mówić cichym głosem:

— Mam trzydzieści dwa lata, urodziłem się w Wiedniu. Mój ojciec nie żyje już od wielu lat. Mieszkam ze starą matką przy Florianigasse pod numerem pięćdziesiąt pięć. Chciałem zostać urzędnikiem państwowym, ale akurat gdy ukończyłem studia prawnicze i uzyskałem tytuł mecenasa, wybuchła wojna. Wstąpiłem do wojska w stopniu chorążego. W czasie walk na froncie nie odniosłem żadnych ran i dotrwałem do końca wojny w stopniu porucznika rezerwy. Po jej zakończeniu moja sytuacja życiowa zmieniła się całkowicie. Nie było mowy o karierze urzędnika. Aby zostać adwokatem, byłem już za stary. Brakowało mi środków do życia, abstrahując od tego, że zaręczyłem się podczas wojny i pilnie potrzebowałem pieniędzy, aby móc się ożenić.

Słysząc te słowa wszyscy obecni skinęli głowami ze zrozumieniem. Doktor Bär wymienił spojrzenia z Felsem. Kolejny przypadek, jeden z dziesiątków tysięcy, kiedy to tragiczna wojna niweczy nadzieje, burzy plany, niszczy ludzkie życie!

Mecenas Holzinger kontynuował:

— Po wielu tygodniach daremnych poszukiwań, dzięki ogłoszeniu w gazecie znalazłem posadę, którą zajmuję od dwóch lat. Zostałem prywatnym sekretarzem pana Langera.

— Jakie wynagrodzenie pan otrzymuje?

— Zaczynałem od pięciuset koron, dwukrotnie mi je podwyższono. Obecnie zarabiam sześćset koron miesięcznie. Nie jestem zatrudniony w pełnym wymiarze godzin, ponieważ pracuję dla pana Langera od jedenastej do pory obiadu, a więc do około drugiej po południu. Próbuję znaleźć dodatkowe zajęcie, ponieważ nie mam odwagi z takim wynagrodzeniem, przy szalejącej drożyźnie, założyć własnej rodziny. Tym bardziej, że muszę opiekować się jeszcze schorowaną matką. Ale dotychczas mi się to nie udało.

— W jakim charakterze był pan zatrudniony u pana Langera?

— Pan Langer, którego biuro znajduje się przy Hegelgasse, polecił mi zarządzanie jego prywatnym majątkiem, co jest, rzec można, dosyć skomplikowane. Z jednej strony wartość majątku liczona jest w milionach koron, z drugiej zaś małżonka pana Langera i szwagierka są współwłaścicielkami tego majątku, a sprzedaż czy też kupno nowych udziałów nie może dokonać się bez ich zgody. Każda transakcja wymaga ich podpisu. Poza tym prowadzę prywatną korespondencję, o ile nie dotyczy ona całkiem osobistych spraw pana Langera.

Doktor Bär oparł ręce na biurku, odchylił się i zadał pytanie, które z pewnością wszyscy zamierzali postawić:

— Panie mecenasie, jaki był stosunek Augusta Langera do obu zamordowanych kobiet? Czy było to harmonijne małżeństwo? Czy dochodziło do kłótni i sprzeczek? Te pytania, które zadaję, są raczej delikatnej, niedyskretnej natury, ale odpowiedź na nie może mieć olbrzymie znaczenie.

Holzinger zwlekał z odpowiedzią, po chwili rzekł:

— Nie mogę potwierdzić, że było to małżeństwo doskonałe i nad wyraz szczęśliwe, mimo że nigdy nie byłem świadkiem poważniejszych kłótni. Pan Langer wydawał się być słabszą połową w tym związku i całkowicie ulegał swej żonie oraz jej siostrze. Miałem nawet wrażenie, że był całkowicie ubezwłasnowolniony. Wielokrotnie, gdy miałem dużo zajęć, byłem gościem przy stole i często widziałem, że pan Langer nie uczestniczył we wspólnych rozmowach. Mówiąc inaczej, kobiety nie angażowały go do swoich rozmów. Obie panie stanowiły zgrany tandem, a pan Langer był całkowicie zepchnięty na margines. Rano, kiedy przychodziłem, mój pracodawca często był w bardzo złym nastroju i sprawiał wrażenie zirytowanego, zmarnowanego człowieka. W tych dniach mogłem dostrzec w wyrazie twarzy pani Langer oraz panny Mac Lean nastrój zadowolenia, a nawet coś w rodzaju satysfakcji.

Nastąpiła przerwa. W sali zapanowała cisza. Każdy z obecnych zastanawiał się nad słowami młodego człowieka. Dziennikarze skrzętnie notowali każde zdanie. Pytania bez odpowiedzi zawisły w powietrzu — złośliwość losu, ogromne fatum, mroczna łamigłówka?

Komisarz kontynuował przesłuchanie, po czym szepnął coś do swojego przełożonego.

— Wróćmy do bieżących wydarzeń. Wczoraj rano August Langer wyjechał do Pragi. Czy wie pan, w jakim celu?

— Pan Langer miał pewne problemy z należnościami celnymi wobec czesko-słowackiego państwa. Chodziło tam o bardzo duże sumy. Ponieważ adwokat w Pradze niewystarczająco pilnie przykładał się do sprawy, przed kilkoma dniami pan Langer odbył spotkanie z ministrem do spraw handlu, doktorem Prinzbramem, które wyznaczono mu już dawno temu.

— Czy przebywał pan w tym czasie w willi Mabel, mimo że pan Langer był nieobecny?

— Tak, przyszedłem jak zwykle około jedenastej i zostałem nawet dłużej niż zwykle, ponieważ musiałem przygotować pewne dokumenty.

— Czy coś szczególnego zwróciło pana uwagę w domu albo wśród mieszkańców?

— Nic konkretnego. Obu kobiet w ogóle nie widziałem.

Doktor Bär zadał pytanie podniesionym głosem:

— Panie mecenasie, mówi pan, że przyszedł pan wczoraj, jak zwykle, o jedenastej. Dlaczego więc dziś zjawił się pan dopiero o dwunastej?

— Spałem dłużej niż zazwyczaj, bolała mnie głowa i przyszedłem dziś pieszo, aby się nieco przewietrzyć.

— Spał pan dziś dłużej niż zwykle? Zapewne późno się pan położył.

I kiedy wszystkich opanowała atmosfera pełna napięcia, mecenas Holzinger odpowiedział spokojnie:

— Tak, wczoraj wróciłem do domu dopiero o drugiej w nocy.

Zapadła grobowa cisza. Ledwo wyczuwalne poruszenie. Głośniej i mocniej niż wcześniej zabrzmiał głos komisarza:

— Czy mógłbym pana zapytać o przyczyny tak późnego powrotu do domu w nocy, kiedy popełniono morderstwo?

W chwili, gdy padło słowo „morderstwo”, Holzinger zadrżał. Dotarło do niego, że jego słowa wywarły fatalne wrażenie i w jednej chwili stał się głównym obiektem zainteresowania policji. W końcu, drżąc, odpowiedział niepewnie:

— Wczorajszy wieczór spędziłem u rodziców mojej narzeczonej. Rozmawialiśmy o naszej przyszłości. Mama Elsbeth była nastawiona bardzo sceptycznie, nie chciała słyszeć o naszym rychłym ślubie i doszło do niezbyt przyjemnej a nawet kłopotliwej dla mnie i mojej narzeczonej wymiany zdań, która mnie bardzo wzburzyła. Wyszedłem tuż przed zamknięciem bramy, parę minut przed dziesiątą i udałem się do położonej na rogu Ringstrasse i Babenbergstrasse kawiarni „Kaisergarten”. Przeczytałem tam wiele gazet, rozegrałem kilka partii bilarda i opuściłem lokal po północy, około pół do pierwszej. Czułem się nieswojo i byłem zbyt zdenerwowany, aby pójść do łóżka. Postanowiłem więc przejść się jeszcze, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Poszedłem wzdłuż Ringstrasse, następnie od nadbrzeża w kierunku centrum. W kawiarni „Grabencafé” wypiłem kieliszek likieru i wróciłem do domu z pewnością po drugiej, a może wpół do trzeciej.

Ponownie nastąpiła krótka, trwająca kilka sekund przerwa. W tym momencie Holzinger poczuł, że wokół niego zapanowała atmosfera pełna wątpliwości, nieufności, a nawet wrogości. W ustach poczuł gorzki posmak. Mecenas wyprostował się i zmierzył zgromadzonych wokół mężczyzn złowrogim wzrokiem.

Bär zadał jeszcze jedno pytanie:

— Czy posiada pan klucze do drzwi wejściowych oraz głównej bramy?

Holzinger rzekł szybko, ze złością i przekornie:

— Nie, a dlaczegóż miałbym je posiadać?

Doktor Bär nie odpowiedział. Spojrzał na swojego przełożonego i zapytał:

— Czy mają panowie jeszcze jakieś pytania? — a kiedy ci zaprzeczyli, rzekł:

— Mecenasie Holzinger, spodziewamy się, że za około dwie godziny przyjedzie pan August Langer. Będziemy zapewne jeszcze pana potrzebować. Proszę więc pozostać w pobliżu do naszej dyspozycji, a policjantom na dole powiedzieć, gdzie będziemy mogli pana znaleźć.

Holzinger został wypuszczony z willi. Kiedy zasiadł w restauracji przy Gersthoferstrasse, aby spożyć swój skromny posiłek, od razu zorientował się, że mężczyzna siedzący przy sąsiednim stoliku jest policyjnym detektywem. Nie wiedział jednak, że dwaj inni policjanci pojechali samochodem do jego mieszkania przy Florianigasse, aby wykonać tam czynności, które w języku policyjnym zwykło nazywać się przeszukaniem.

Rozdział 5

Pozostali policjanci również wybrali się do restauracji, by coś zjeść, jedynie doktor Bär spędził jeszcze ponad godzinę w willi Mabel. Fels i inni dziennikarze udali się do swoich redakcji, aby przekazać do druku pierwsze sensacyjne artykuły o „Zbrodni w dzielnicy Cottage”.

Wpół do drugiej w wilii Mabel zebrali się wszyscy policjanci, poza komisarzem, który w swoim gabinecie zajął się przygotowaniem wstępnego raportu. Doktor Bär ogłosił, że dalsze śledztwo zostało objęte pełną tajemnicą, w związku z czym dziennikarze nie mogli w nim już uczestniczyć. Rzecznik prasowy policji miał przesyłać kilka razy dziennie krótkie relacje z przebiegu śledztwa poszczególnym redakcjom. Reporterzy mieli oczywiście prawo do prowadzenia poszukiwań na własną rękę oraz przekazywania policji istotnych dla śledztwa informacji.

Tuż przed drugą po południu komisarz wezwał do swojego gabinetu doktora Bära oraz mecenasa Holzingera. Po chwili dołączyli do nich jeszcze młody chłopak i starszy mężczyzna. Bär wyjaśnił:

— Poleciłem przyprowadzić dwóch kelnerów z kawiarni „Grabencafé”, którzy pracowali poprzedniej nocy.

Zwrócił się do nich:

— Proszę dokładnie przyjrzeć się temu mężczyźnie i powiedzieć, czy obsługiwaliście go wczorajszej nocy pomiędzy pierwszą a wpół do drugiej w nocy?

Kelnerzy przyglądali się adwokatowi długo i dokładnie. Po chwili ze wzruszeniem ramion stwierdzili, że go nie rozpoznają. Starszy kelner dodał, że ruch w kawiarni był bardzo wzmożony, a on, o ile nie ma specjalnych powodów, nie bardzo zwraca uwagę na obecnych gości. Mężczyźni opuścili gabinet, natomiast Bär zwrócił się bezpośrednio do Holzingera, który coraz bardziej uświadamiał sobie, że zaczyna odgrywać rolę głównego podejrzanego:

— Pańskie stwierdzenie, że wrócił pan do domu około drugiej w nocy jest bardzo trudne do sprawdzenia, ponieważ posiada pan własny zestaw kluczy do mieszkania. Pańska matka może tylko potwierdzić, że wrócił pan późno, ale nie wie, która mogła być wtedy godzina. Odpowiadając na moje pytanie podczas przesłuchania, stwierdził pan stanowczo, że nie posiada kluczy do drzwi wejściowych willi Mabel. Przeszukanie w pańskim mieszkaniu przeczy temu twierdzeniu. Jeden z policjantów znalazł w górnej szufladzie szafki z bielizną pęk kluczy, które okazały się kluczami do drzwi wejściowych oraz bramy głównej.

Doktor Holzinger poczuł, że ziemia osuwa mu się pod nogami. Jego twarz ogarnęła trupia bladość. Oddychał głęboko, patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, prawą ręką otarł spocone czoło i odpowiedział beznamiętnym tonem:

— Teraz, kiedy jest już za późno, przypominam sobie. Przed półtora roku, gdy na giełdach wystąpiły ogromne, wstrząsające całym rynkiem inwestycyjnym wahania kursów, pracowałem wielokrotnie w willi aż do wczesnych godzin porannych, wysyłając liczne telegramy i prowadząc długie rozmowy telefoniczne. Pan Langer, który nie chciał trzymać tak długo służby w gotowości, odprowadzał mnie, kiedy kończyłem pracę. Pewnego razu, kiedy padał rzęsisty deszcz przekazał mi klucze mówiąc, że mogę z nich korzystać w przyszłości. Po kilku dniach, gdy mój tryb pracy unormował się, wrzuciłem pęk kluczy do szafki z bielizną, o czym całkowicie zapomniałem.

Komisarz rzekł poważnie i niemal uroczyście:

— Panie mecenasie Hozlinger, pańskie wyjaśnienia brzmią logiczne, ale nie przekonywująco. Pan jako prawnik z wykształcenia sam może przyznać, że wiele faktów świadczy przeciwko panu i nie pozostaje mi nic innego, jak pana aresztować. Jeśli popełnił pan ten czyn albo ma z nim coś wspólnego, może pan poprawić swoje położenie, przyznając się do winy.

Holziger szybko doszedł do siebie po tych słowach. Wyprostował się i z dumą udzielił odpowiedzi:

— Przysięgam na życie mojej starej matki i mojej biednej narzeczonej, że jestem niewinny.

Bär spojrzał mu głęboko w oczy, wymienił porozumiewawcze spojrzenie z szefem wydziału bezpieczeństwa i łagodnym, pobłażliwym tonem rzekł:

— Z całego serca życzę, aby pańska niewinność została szybko i całkowicie potwierdzona. Proszę, aby był pan przekonany o tym, że będę chwytał się każdego, choćby najmniejszego śladu, który będzie świadczył o pańskiej niewinności tak, aby jak najszybciej odzyskał pan wolność. Tymczasem jednak musi pan poddać się naszym procedurom.

Komisarz skinął głową. Po chwili jeden z policjantów odprowadził podejrzanego do aresztu. Niecałą minutę później na Kastanienstrasse pojawił się ogromy sportowy samochód i zatrzymał się przed willą Mabel. Wysiadł z niego, ochlapany błotem od stóp do głów, blady i zmęczony August Langer, którego żona i szwagierka zostały przed niespełna dwunastoma godzinami pozbawione życia rękami okrutnego mordercy.

Rozdział 6

Mimo że nadeszła już północ, w kawiarni „Café Central” panował ożywiony, wesoły nastrój. Większość stolików była zajętych, a na popularnym „Dziedzińcu pod arkadami” zebrała się cała wiedeńska bohema, która właściwie nią wcale nie była, ponieważ składała się głównie z zadowolonych z życia, wychowanych w nurcie „Sturm und Drang”[1] artystów, pisarzy i szykownej młodzieży. Przy jednym ze stolików siedział wraz z piękną, szczupłą, brunetką Oskar Fels, który znajdował się dziś w kręgu dużo większego niż zwykle zainteresowania. Wszystkie rozmowy dotyczyły ponurej zbrodni w dzielnicy Cottage. Fels, który sprawiał wrażenie wyczerpanego i zdenerwowanego, nie miał już ochoty opowiadać o tej tragedii. Jego przyjaciółka, Alma Mia, w rzeczywistości nazywająca się Mizzi Schoberlechner, uwielbiana przez wszystkich i doskonale zapowiadająca się aktorka Teatru Narodowego, nie dawała mu odpocząć i usilnie dopytywała, czy ten „biedny Holzinger” rzeczywiście jest mordercą. Ponieważ także dyrektor Teatru Narodowego, pan Büxel, i jego niska, urocza i wesoła małżonka chcieli dowiedzieć się czegoś więcej, Fels wyjaśnił z uśmiechem:- Uważam Holzingera za tak samo niewinnego, jak i was, i jestem całkowicie przekonany, że mój przyjaciel Bär popełnił dziś ogromny błąd, który będzie kosztował nasz kraj ogromną sumę pieniędzy. Na podstawie nowych przepisów prawa państwo powinno wypłacić osobie niewinnie oskarżonej o ciężkie przestępstwo odszkodowanie w wysokości pięćdziesięciu koron za każdy dzień pobytu w areszcie. A teraz dajcie mi odrobinę spokoju i spytajcie o tę sprawę komisarza Bära, który właśnie nadchodzi.

Rzeczywiście, do stolika podszedł doktor Bär, wypoczęty i rozluźniony, jakby miał za sobą całkiem spokojny dzień. Natychmiast został zarzucony setką pytań. Żona dyrektora teatru zapewniła, że nie zamieni z nim już żadnego słowa, jeśli okaże się, że nakazał aresztowanie niewinnego człowieka. Z kolei Alma Mia, wznosząc uroczyście swój papieros, deklarowała, że pragnie uraczyć biednego Holzingera swoimi względami, choćby przez jedną noc. Wszyscy ryknęli śmiechem. Komisarz wyjaśnił sucho, że w tej sytuacji, niezależnie od tego, czy Holzinger jest winny czy niewinny, nadal pozostanie w areszcie. Następnie pociągnął Felsa za ucho i poprosił, aby wyszedł z nim na kwadrans. Wszelkie protesty obecnych kobiet i mężczyzn były bezowocne i obaj mężczyźni usiedli przy małym oddalonym od reszty gości stoliku, gdzie nikt im już nie przeszkadzał. A z zapowiadanego kwadransa zrobiła się pełna godzina, zanim Fels mógł ponownie poświęcić uwagę swojej wielce zagniewanej i nadąsanej narzeczonej.

Doktor Bär i Oskar Fels znali się od wielu lat, a dzięki wspólnym przeżyciom z okresu trzech lat wojennej zawieruchy zostali prawdziwymi przyjaciółmi. Kiedy wybuchła wojna, obaj zostali wcieleni do tej samej jednostki wojskowej w stopniu porucznika rezerwy. Obaj walczyli w jednej kompanii, przeżyli te same porażki i zwycięstwa. Razem cierpieli i narażali swoje życie. Obaj też zostali odznaczeni medalami za odwagę. A kiedy przyjaciel został uprowadzony przez włoskich żołnierzy i dostał się do niewoli, Fels z narażeniem życia odbił go z rąk wroga, przywracając mu wolność. Po zakończeniu wojny prawie tego samego dnia zostali zwolnieni z wojska i odesłani do kraju — jeden na wezwanie dyrekcji policji, drugi zaś na prośbę redakcji „Weltpresse”.

Poza tym nie mieli ze sobą wiele wspólnego. Bär wspinał się po szczeblach kariery w policji, prowadził uporządkowane, dostatnie życie i bardzo rzadko dawał się sprowokować do dokonania jakichś nieprzemyślanych czynów. Fels z kolei wprawdzie kochał swój zawód dziennikarza, ale traktował go jak narkotyk kojący skołatane nerwy. Często popadał w długi, poza tym miał niedający się poskromić pociąg do wygodnego, luksusowego i sybaryckiego[2] trybu życia. Otwarcie i nieskrępowanie, jak to miał w zwyczaju, podkreślał: — Bogactwo, nicnierobienie — inaczej mówiąc, nie musieć nic robić, tylko korzystać z życia i czerpać z niego to, co najlepsze — na tym polega największe szczęście!

Wśród kobiet cieszył się mianem zdobywcy. Nie tylko dlatego, że kruche i nieprzystępne kobiety zachwycały się jego fascynującym trybem życia i brakiem wszelkich skrupułów. Fels wyznawał zasadę, że jego celem nie jest zyskanie nad nimi przewagi, lecz bycie zawsze tym, który pierwszy się z takiego związku wycofa.

[1] Sturm und Drang (okres burzy i naporu) — okres w literaturze niemieckiej przypadający umownie na lata 1767—1785.

[2] Sybarytyzm — leniwy, wygodny tryb życia w luksusach i dostatku; inaczej wygodnictwo.

Rozdział 7

Komisarz Bär zapalił papierosa i zapytał:

— Powiedz mi, drogi przyjacielu, co sądzisz o całej tej sprawie. Wiesz, że bardzo cenię twoje zdanie.

Zamiast odpowiedzi Fels wyciągnął z teczki jeszcze wilgotny, próbny wydruk jutrzejszej gazety i rzekł bez namysłu:

— To jest mój artykuł, który rano ukaże się w „Weltpresse”. Przeczytaj go, wtedy poznasz moje stanowisko.

Z ogromną uwagą komisarz rozpoczął lekturę obszernej relacji, którą za kilka godzin będą pochłaniali czytelnicy „Weltpresse” w Wiedniu.

Fels opisał w typowo reporterski, precyzyjny sposób obraz przestępstwa, miejsce popełnienia zbrodni oraz, nieco subiektywnie, pracujące nad sprawą osoby. Celnie scharakteryzował całe otoczenie i na koniec, pod nagłówkiem zatytułowanym: Czy mecenas Holzinger jest mordercą? — przedstawił pogląd na sprawę, opowiadając się za niewinnością aresztowanego. Pisał:

Przeciwko mecenasowi Holzingerowi świadczą niepodważalne fakty. Nie ma alibi na czas popełnienia zbrodni. Posiadał klucze do willi, czemu wcześniej zaprzeczył oraz jest jedyną osobą spośród kręgu podejrzanych, która znała rozkład poszczególnych pokojów i zwyczaje domowników. A przede wszystkim: jest ubogi i zamierza się ożenić, ale nie ma na to pieniędzy. Zrabowana biżuteria posiada zaś olbrzymią wartość.

Odpowiadając na te fakty: ja, a wraz ze mną jeszcze dziesiątki tysięcy kawalerów w Wiedniu, również nie posiadam alibi na wczorajszą noc. Ja i jeszcze sto tysięcy osób ma jakieś klucze, których posiadania byśmy się zapewne wyparli, ponieważ o nich dawno zapomnieliśmy. Ja i tysiące osób nie posiadamy też pieniędzy, kiedy ich pilnie potrzebujemy. Pozostaje jeszcze kwestia: Holzinger znał dokładnie miejsce popełnienia zbrodni. Ja tego miejsca nie znam, ale znają je dokładnie setki różnych rzemieślników, ponieważ po zakończeniu wojny willa Mabel przeszła gruntowną przebudowę i w tym okresie przebywało tam mnóstwo malarzy, tapeciarzy, instalatorów oraz elektryków. Któraś z tych osób mogła zapewne zabrać ze sobą jeden z wielu istniejących kompletów kluczy. O tym, że August Langer wyjechał ze swoim kamerdynerem oraz, że ogrodnik i szofer przebywają poza Wiedniem, wiedziała cała najbliższa okolica, ponieważ służący zapewne opowiadał o tym fakcie w gospodzie czy gdziekolwiek indziej. W ten sposób osoba, która wcześniej zabrała klucze, mogła dowiedzieć się, że jest to odpowiedni moment, aby dokonać tej przerażającej zbrodni.

Przede wszystkim jednak, i co wydaje się najważniejsze, mecenas Holzinger jest rozważnym, rozsądnym i wykształconym obywatelem, który, jeśli już popełniłby przestępstwo, nie zachowałby się jak człowiek niespełna rozumu. Dlaczego nie ukrył kluczy, które doprowadziły do jego aresztowania, lecz schował je w szufladzie, gdzie natychmiast odnalazłby je każdy śledczy? Dlaczego w ogóle ten mądry i spokojny człowiek miałby popełnić zbrodnię? Z policyjnych raportów wynika, że w torebce pani Langer znajdowało się około dwóch tysięcy koron. Jest to więcej, niż należałoby spodziewać się u damy, ale na tyle mało, że w żaden sposób nie pomogłoby rozwiązać problemów tego młodego człowieka. Przyjrzyjmy się klejnotom i perłom, które według policyjnego raportu przedstawiały wartość około miliona koron. Nawet głupi i niewykształcony opryszek wiedziałby, że te kosztowności będą niesprzedawalne przez wiele lat, a każda próba spieniężenia ich oznaczałaby dla niego ogromne ryzyko.