Morderca kobiet - Hugo Bettauer - ebook

Morderca kobiet ebook

Hugo Bettauer

3,3

Opis

Morderca kobiet” to jedna z najlepszych powieści kryminalnych Hugona Bettauera.

Książka, inspirowana autentycznymi wydarzeniami z początku XX wieku - zamordowaniem w Paryżu dziesięciu kobiet przez Sinobrodego (Henri Désiré Landru), szybko wciąga czytelnika w wartki bieg wydarzeń. Zagadkowa intryga, śledztwo prowadzone przez upartego komisarza o zagmatwanej przeszłości, historia niezbyt szczęśliwej miłości, to elementy, które docenią nie tylko wielbiciele powieści kryminalnych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 127

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (6 ocen)
0
2
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Hugo Bettauer

Morderca kobiet

Tłumaczenie z języka niemieckiego Tomasz Janke

TłumaczTomasz Janke

Projektant okładkiTomasz Janke

FotografElnur

RedaktorEwa Zawadzka

KorektorWiktor Gardocki

© Tomasz Janke, tłumaczenie, 2017

© Tomasz Janke, projekt okładki, 2017

© Elnur, fotografie, 2017

„Morderca kobiet” to jedna z najlepszych powieści kryminalnych Hugo Bettauera. Akcja książki, inspirowana autentycznymi wydarzeniami z początku XX wieku — zamordowaniem w Paryżu dziesięciu kobiet przez Henri Désiré Landru, zwanego „Sinobrodym” — szybko wciąga czytelnika w wartki bieg wydarzeń. Zagadkowa intryga, śledztwo prowadzone przez upartego komisarza o zagmatwanej przeszłości, historia niezbyt szczęśliwej miłości, to elementy, które docenią nie tylko wielbiciele powieści kryminalnych.

ISBN 978-83-8104-978-8

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział 1Müller, Möller, Jensen i Pfeiffer

— Drogi Krause, musi pan wyjaśnić całą tę sprawę! Zbieg okoliczności? Nie, nie wierzę i pan w to także nie wierzy, o ile mogę to wyczytać z pańskiej kamiennej twarzy! W ciągu sześciu tygodni znikają cztery kobiety, pozostawiając cały swój dobytek, wszystkie w wieku od dwudziestu dwóch do dwudziestu sześciu lat, bardzo atrakcyjne i każda z nich znika z podejrzanym narzeczonym. Nie, drogi Krause, to nie jest zwykły przypadek! Tu chodzi o przestępstwo! Musimy szybko odnaleźć tego drania.

Krause zamglonymi, zmęczonymi oczami przyglądał się szefowi policji kryminalnej w Berlinie, doktorowi Clusiusowi. Po chwili, bladymi, drżącymi ustami stwierdził:

— Panie doktorze, proszę się nie denerwować! To nie dobrze, bo kiedy jest pan zdenerwowany, nie uda się panu przedstawić jasno całej sytuacji. Czy mógłbym więc prosić, aby w spokoju opowiedział mi pan, co do tej pory udało się ustalić? Dlaczego nagle pojawia się przerażający zwyrodnialec i porywa młode kobiety?

Okrągła twarz wysokiego urzędnika policji kryminalnej zaczerwieniła się, ponieważ w słowach Krausego wyczuł lekką ironię. Zaczesał energicznie posiwiałe włosy i przekartkował leżące przed nim dokumenty.

— Znowu jest pan nieznośny, Krause! Zresztą, jak pan chce! Proszę więc notować, a ja opowiem panu wszystko dokładnie.

Krause nawet nie drgnął.

— Pan doktor raczył zapomnieć, że nigdy nie robię notatek, ponieważ miałem dosyć czasu, aby doskonalić swoją pamięć.

Doktor Clusius podniósł głos.

— Tak jest, panie von Krause. Pozwoliłem sobie zignorować ten fragment pańskiego życiorysu. A więc dobrze, może pan nie notować, ale proszę już usiąść i nie doprowadzać mnie do rozpaczy. Jak już panu mówiłem, do komendy policji w ostatnich tygodniach wpłynęły cztery zawiadomienia o zaginięciu młodych kobiet.

Chodzi o następujące przypadki: Kobieta, jak wynika z formularza meldunkowego — Trude Müller z Berlina — dwadzieścia trzy lata, wynajęła w dniu pierwszego czerwca pokój u wdowy Wendler, zamieszkałej przy ulicy Waterloo-Ufer pod numerem sześć. Młoda dama wyglądała na miłą osobę, której można zaufać. Oznajmiła, że jest nauczycielką i zamierza wkrótce wyjść za mąż. Trude Müller opłaciła czynsz za pokój za cały miesiąc. Szóstego lipca powiedziała swojej gospodyni, że musi wyjechać w krótką podróż z narzeczonym. Zamierza on nabyć pewną posiadłość nad Hawelą niedaleko miejscowości Ketzin i chciałby ją obejrzeć przed zawarciem umowy kupna. Panna Müller miała przenocować w Ketzinie, u ciotki swojego narzeczonego i jutro, najpóźniej pojutrze, powrócić. Kobieta spakowała szybko podręczną torbę i przedstawiła pani Wendler swojego narzeczonego, który właśnie przyjechał taksówką. Mężczyzna nazywał się podobno Schollern albo Schullern, nosił binokle i według gospodyni był wysokim szczupłym blondynem w wieku około trzydziestu lat. Panna Müller niestety nie powróciła i szesnastego lipca gospodyni Wendler złożyła zawiadomienie o zaginięciu, na które w tamtejszej komendzie policji nie zwrócono większej uwagi. Pozostawiona przez pannę Müller tekturowa walizka jest do dziś zamknięta i obecnie znajduje się w depozycie komendy policji.

Drugi przypadek: Piątego lipca w pensjonacie pani Zinkenbach, przy ulicy Nürnbergerstrasse, zjawiła się młoda dziewczyna i wynajęła pokój z całodziennym wyżywieniem. Wprowadziła się dziesiątego lipca i wypełniła bardzo pośpiesznie formularz meldunkowy, podając się za Gretę Möller, urodzoną w Hamburgu, lat dwadzieścia pięć. Już dwa dni później, rankiem, poinformowała pokojówkę, że wyjeżdża na dwa dni, aby ze swoim narzeczonym obejrzeć dom na sprzedaż nad Hawelą. Samego narzeczonego, który przybył taksówką, nikt, poza portierem, nie widział, a ten z kolei wspomniał tylko o blondynie z binoklami na nosie. Także panna Möller nie pojawiła się nigdy więcej.

Trzeci przypadek: Piętnastego lipca panna Anna Maria Jensen, również urodzona w Hamburgu, dwadzieścia cztery lata, wynajęła skromny pokój w pensjonacie dla cudzoziemców pani Lestikow przy ulicy Motzstrasse. Opowiedziała jej, że właśnie wróciła z Ameryki i poszukuje w Berlinie pracy jako pomoc domowa. Kilka dni później zwierzyła się pani Lestikow, że poznała pewnego mężczyznę, który sprawiał wrażenie godnego zaufania. Był on młodym, zamożnym, wykształconym przyrodnikiem i zamierzał nabyć nieruchomość w okolicach Berlina, aby w spokoju tam osiąść i prowadzić swoje badania. Dwudziestego pierwszego lipca panna Jensen wróciła późno wieczorem do domu i z podnieceniem zwierzyła się pani Lestikow, która akurat jeszcze nie spała, że zaręczyła się z owym przyrodnikiem i następnego dnia zamierza udać się z nim w podróż do miasteczka Ketzin nad Hawelą, aby obejrzeć znajdujący się w tamtej okolicy dom z ogrodem. Mężczyzna, który zabrał pannę Jensen następnego dnia, około godziny dziesiątej przed południem, widziany był przez panią Lestikow. Przedstawił się jej jako doktor Schindler. Mówił niewiele i bardzo się spieszył. Był szczupłym blondynem z binoklami na nosie. Panna Jensen, mimo że ona także opłaciła pokój z góry i pozostawiła cały swój bagaż, więcej się nie pojawiła.

Czwarty i ostatni przypadek: Käthe Pfeiffer, urodzona w Bawarii, miejscowość nieznana, dwadzieścia pięć lat, urzędniczka, wynajęła dwudziestego lipca umeblowany pokój u wdowy Klappholz przy ulicy Krummenstrasse w dzielnicy Charlottenburg. Pani Klappholz bardzo rzadko widywała swoją lokatorkę, która całymi dniami przebywała poza domem. Dwudziestego piątego lipca panna Käthe Pfeiffer opuściła o godzinie szóstej rano swój pokój, pozostawiając następujący list:

Droga Pani Klappholz!

Wyjeżdżam na dwa dni, ponieważ mój narzeczony zamierza kupić willę nad Hawelą, którą chciałby oczywiście obejrzeć przed zakupem. Wrócę najpóźniej pojutrze. Proszę zwrócić uwagę, aby nic nie zginęło z mojego pokoju.

Serdecznie pozdrawiam

Käthe Pfeiffer

Narzeczonego panny Pfeiffer nikt nie widział. Ona zaś nie wróciła i pani Klappholz zgłosiła zaginięcie piątego sierpnia, a więc dokładnie przed tygodniem.

Doktor Clusius westchnął, rozprostował nogi, podsunął Krausemu cygara, zapalił jedno z nich i powiedział:

— Skończyłem i rzeczywiście będę zdziwiony, jeśli zapamiętał pan to wszystko. A teraz, drogi Krause, co pan o tym sądzi?

Krause poruszył się w końcu. Wstał, podszedł do okna, rzucił spojrzenie na Alexanderplatz. Na zewnątrz spostrzegł dwie otyłe kobiety, które zajęte plotkowaniem wymachiwały komicznie koszykami na zakupy. Sytuacja ta wydała mu się wielce zabawna. Odwrócił się od okna, podczas gdy jego wychudzona, wręcz wysuszona twarz, która ostrym haczykowatym nosem przypominała oblicze jakiegoś aktora, dżokeja albo nieco zdegenerowanego arystokraty, pokryła się tysiącem zmarszczek i bruzd. Po chwili monotonnym i beznamiętnym tonem, jakby chodziło o pytanie o pogodę, rzekł:

— Zapamiętałem każdy szczegół i nie było to wcale trudne, ponieważ w otrzymanych z poszczególnych rewirów policyjnych raportach brakuje akurat wielu istotnych elementów. A co ja o tym sądzę? Na pierwszy rzut oka mogłoby tu chodzić właściwie o cztery takie same zbrodnie, popełnione przez jedną i tę samą osobę.

Nadkomisarz berlińskiej policji kryminalnej przyglądał się z zainteresowaniem temu wysokiemu mężczyźnie. Ubrany całkowicie na szaro wyglądał zupełnie przeciętnie.

— Wyraża się pan bardzo ostrożnie, Krause! „Na pierwszy rzut oka… Mogłoby…”. Chce pan więc zająć się tą sprawą?

— Z pewnością. Jest ona na tyle poważna, że wzbudziła moje zainteresowanie.

Doktor Clusius uśmiechnął się i skinął z zadowoleniem głową.

— W porządku, od czego więc zaczniemy?

— To jest całkiem oczywiste, panie doktorze! Jutro przed południem musimy mieć w tym pokoju wszystkie pozostawione rzeczy zaginionych kobiet, ich formularze meldunkowe, a także cztery gospodynie, u których zamieszkiwały zaginione, oraz tego portiera z Nürnbergerstrasse. Już teraz obawiam się paplaniny tych czterech bab! Ale musimy to jakoś przeżyć. Później zabieram się do roboty!

Słowa: „Zabieram się do roboty” spodobały się szefowi policji nadzwyczajnie, aż zatarł ręce z zadowolenia. „Zabieram się do roboty” — oznaczało u Krausego przemianę z apatycznego zrzędy w kierowcę samochodu wyścigowego. I rzeczywiście, ruszył gwałtownie, jak sportowe auto z ogromną liczbą koni mechanicznych pod maską. Nie zawsze zaczynał tak gwałtownie, ale jeśli już podejmował działania, to pracował pełnią swoich zmysłów oraz całym intelektem.

Rozdział 2Joachim von Dengern, alias Krause

Doktor Wilhelm Clusius nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród innych doświadczonych komisarzy z dużych miast, a swego pełnego sukcesów życiorysu nie zawdzięczał jakimkolwiek wybitnym cechom, lecz raczej wzorowej wierności obowiązkom, nienagannemu trybowi życia i nadzwyczajnemu poczuciu taktu, dowiedzionemu przy okazji licznych, często zagmatwanych afer rozgrywających się w kręgu osób z wyższych sfer. Z kolei Krause w żaden sposób nie przypominał tych policjantów, których nazywa się zwyczajowo detektywami. A jego kariera zawodowa oraz życiorys były już całkiem niespotykane. Nieliczni wtajemniczeni wiedzieli o nim niewiele więcej, niż to, że Krause nie nazywał się w rzeczywistości Krause, lecz było to tylko przybrane nazwisko. Nigdy nie było też mu pisane samodzielnie ścigać przestępców wyłącznie zza biurka. Zawsze używał do tego wszelkich dostępnych sił i środków. W czerwonej kamienicy przy Alexanderplatz więcej niż pozostali wiedział o nim jedynie doktor Clusius. Może dlatego bardzo cenił tego, zachowującego się czasami niezbyt taktownie, detektywa. Okazywał mu przy tym ogromny szacunek i podziw, jak żadnemu innemu człowiekowi z grona swoich zawodowych i osobistych znajomych.

Krause był człowiekiem nieszczęśliwym i miał skazę na życiorysie, od której nie mógł się uwolnić. W rzeczywistości nazywał się Joachim von Dengern i pochodził z dość zamożnej, a przez to równie wytwornej rodziny. W młodości odbył rok służby w regimencie kawalerii armii pruskiej, następnie uzyskał stopień podporucznika rezerwy, zaś po ukończeniu wydziału prawa i zdaniu egzaminu na aplikację, został przyjęty do kancelarii jednego z najbardziej uznanych berlińskich adwokatów — radcy prawnego Rodenbacha. Joachim von Dengern był młodym prawnikiem i miał na Pomorzu brata, właściciela majątku ziemskiego, który dzięki małżeństwu stał się bardzo bogaty. Joachim żył beztrosko, wydawał na młode, miłe dziewczęta więcej pieniędzy, niż posiadał i dlatego od czasu do czasu był zmuszony pożyczać duże sumy od swojego o dziesięć lat starszego brata. Często pojawiał się w biurze lub sądzie zbyt późno, do tego skacowany — krótko mówiąc, żyło mu się całkiem nieźle, nie gorzej niż wielu innym młodym aplikantom, którzy mieli „von” przed nazwiskiem i starali się w pełni korzystać z życia, zanim trafią pod opiekuńcze skrzydła przyszłej małżonki.

Aż do czasu, gdy pewnego dnia wydarzyło się coś nieoczekiwanego i przerażającego. Radca prawny Rodenbach przy okazji jednej ze spraw otrzymał na przechowanie kilka milionów marek niemieckich w gotówce. Całą kwotę złożył w stalowej kasie pancernej w obecności swojego młodego aplikanta Joachima von Dengerna. Stwierdził przy tym, że bardzo nieostrożnie jest przechowywać takie sumy w biurze, tym bardziej, że kasa pancerna była już bardzo stara i nie sprawiłaby większego problemu początkującemu włamywaczowi. Z uwagą tą zgodził się z obowiązku Joachim von Dengern, myśląc przy tym, że byłoby wspaniale posiadać choćby część tej kwoty, choćby ze względu na własne, duże potrzeby finansowe… Tego dnia pracownicy kancelarii adwokackiej mieli mnóstwo pracy, która z punktu widzenia referendarzy mogła poczekać do jutra. Natomiast według radcy Rodenbacha należało ją koniecznie wykonać jeszcze dziś. Joachim musiał więc pracować po godzinach. Został sam w biurze, gdyż radca wybrał się do Opery Królewskiej a pozostali, mniej obarczeni obowiązkami współpracownicy, udali się do domów. Joachim pracował jeszcze kilka godzin. Po skończonej pracy dokładnie zamknął drzwi kancelarii a klucze, jak zwykle w takich sytuacjach, zabrał ze sobą. Drugi zestaw kluczy posiadał stary służący August, który codziennie rano sprzątał pomieszczenia biurowe. Radca Rodenbach zawsze nosił przy sobie trzeci komplet.

Następnego dnia, kiedy Joachim von Dengern pojawił się w pracy po nocnej popijawie blady i wyraźnie zmęczony, zastał w biurze ogromny bałagan. Stało się najgorsze! Kasa pancerna została rozpruta przy użyciu prymitywnych narzędzi, a jej cenną zawartość zrabowano.

Doktor Clusius, wtedy jeszcze zwykły komisarz policji kryminalnej, rozpoczął śledztwo i już po niecałej godzinie znał rozwiązanie. Tylko aplikant Joachim von Dengern mógł być sprawcą! Tylko on wiedział o milionach marek w kasie pancernej, tylko on pozostał sam w kancelarii. To on wiedział, że w przedsionku na zakurzonej szafie z aktami spraw znajdowała się skrzynka z narzędziami, przy użyciu których, co zostało bezsprzecznie dowiedzione, został wyłamany zamek w kasie pancernej. Poza tym: Dengern był zadłużony, na kolejny list do swojego brata z prośbą o pożyczkę otrzymał stanowczą odmowę, to on prowadził hulaszczy tryb życia — krótko mówiąc jego aresztowanie było całkowicie uzasadnione. Jak bardzo uzasadnione okazało się, gdy po dokonaniu rewizji osobistej w kieszeni jego futra znaleziono  plik banknotów stutysięcznych. Bez problemu sprawdzono, że numery banknotów zgadzały się z numerami tych, które radca Rodenbach otrzymał poprzedniego dnia w depozyt.

Joachim von Dengern na próżno zaklinał się przed sędzią śledczym, a później także przed ławą przysięgłych, że nie ma pojęcia, skąd wzięły się tysiące marek w kieszeniach jego palta. Na próżno zapewniał, że jest niewinny. Zebrany przez doktora Clusiusa materiał dowodowy był zbyt mocny i Dengern został skazany na cztery lata ciężkiego więzienia. Hardo, ale z godnością, jak na człowieka o silnym charakterze przystało, zachował się w tym czasie starszy brat Joachima. Na rozpaczliwy list młodszego brata, w którym przysięgał swoją niewinność na pamięć zmarłych rodziców i męską godność, odpowiedział stanowczymi słowami: Nie nękaj mnie już więcej swoimi listami, które z odrazą biorę do rąk. Ja już nie mam brata! Mój brat zmarł tego dnia, kiedy hańbą okrył moje nazwisko!

Trzy lata pobytu w ciężkim więzieniu — ze względu na dobre sprawowanie karę zmniejszono o rok — Joachim von Dengern spędził na klejeniu papierowych toreb, oprawianiu książeczek modlitewnych i dziurkowaniu cholewek w butach. I cały czas myślał, zarówno podczas pracy w ciągu dnia, jak i nocami, gdy więzienie wypełniało się strasznymi snami osadzonych mężczyzn. Cały czas myślał o tym samym: w jaki sposób zgromadzę i połączę fakty, przypuszczenia, drobne zdarzenia, aby stały się one dowodami mojej niewinności?

Ponieważ więźniowie nie posiadali dostępu do papieru, w myślach układał treść pisma w sprawie postępowania odwoławczego, które zamierzał wnieść. Pismo to stawało się coraz obszerniejsze i wkrótce liczyło ponad sto stron maszynopisu. Joachim mógł je w każdej chwili zacytować z pamięci.

Po trzech latach pobytu w więzieniu Joachim von Dengern odzyskał wolność. Posiadał jedynie zaoszczędzone dawniej kilkaset marek niemieckich oraz kilka złotych drobiazgów, które natychmiast spieniężył. Następnie podjął się pewnych działań, o których przeczytać można tylko w powieściach kryminalnych. Wniknął całkowicie w prywatne życie swojego byłego szefa — radcy prawnego Rodenbacha. Zagłębił się w jego przeszłość, śledził żonę, dzieci i pomoc domową. W końcu odkrył, komu handlarz starzyzną sprzedał starą kasę pancerną, która po pamiętnej aferze została odkupiona za niewielkie pieniądze od radcy prawnego. Następnie wkradł się we względy innego drobnego handlarza, który nabył tę kasę pancerną i w sobie tylko wiadomy sposób wszedł w posiadanie narzędzia, którym podczas rabunku wyłamano zamek kasy. Później przebierał się za posłańca, odgrywał rolę pośrednika ubezpieczeniowego oferującego polisy na życie i ubezpieczenia od pożaru. Dzięki temu poznał uroczą Lolitę z Teatru Bizancjum, oświadczył się jej i został przyjęty. Do swoich dalszych działań wykorzystał jej naiwność oraz pieniądze pochodzące ze sprzedaży kosztowności nowej narzeczonej. Za resztę swego majątku wynajął pewną starą wróżkę, która przychodziła do Lolity i wróżąc z kart, przepowiadała jej różne historie, wydobywając przy tym określone informacje. A kiedy zostało mu już tylko pięć marek, pojawił się pewnego dnia kredowobiały, z mnóstwem zmarszczek na twarzy, przed powołanym na stanowisko szefa policji kryminalnej doktorem Clusiusem i rzucił mu na biurko plik stu pięćdziesięciu kartek maszynopisu, krzycząc przy tym:

— Proszę natychmiast aresztować tego starego łajdaka Rodenbacha, który wtrącił mnie do więzienia, aby ukryć swoje złodziejstwo!

Następnie upadł i stracił przytomność.

Radca prawny Rodenbach zastrzelił się, zanim założono mu na ręce kajdanki, a kilka tygodni później na sali sądowej w dzielnicy Moabit odczytano pismo odwoławcze Joachima von Dengern. Setka świadków potwierdziła prawdziwość przedstawionych tam dowodów. Sąd wydał nowy, uniewinniający wyrok. Joachim Dengern, obecnie ponownie Joachim von Dengern, został okrzyknięty przez obserwujących rozprawę wielkim bohaterem. Jego postawę szeroko opisywała i wychwalała miejscowa prasa. Najbardziej podziwiał go jednak doktor Clusius. Od władz państwowych Joachim otrzymał pokaźną rekompensatę, która miała wynagrodzić mu wyrządzoną krzywdę odpowiednią sumą pieniędzy z pozostałego po radcy prawnym spadku. Było to odszkodowanie za niewinne skazanie i odbycie kary ciężkiego więzienia. Jego brat przesłał mu depeszę z serdecznymi gratulacjami, które niedawny więzień zachował wyłącznie dla siebie.

Od